"Lubieżny telepata. Fantastyczne opowiadania o lekkim zabarwieniu erotycznym", to zbiór tekstów, w których główne miejsce zajmuje utwór pt. "Lubieżny telepata" to nic innego jak zapowiedź moich powieści, gdyż każdy z utworów zawartych w tym zbiorze ma swoją kontynuację prozatorską. W najbliższym okresie ukaże się powieść pt.: "Lep na muchy", potem "Arkadia twój sen" i "Awatara smoka" itd. Moją twórczość ma podwójne dno, wątki erotyczne są zachętą dla czytelnika, dla którego mam miłą niespodziankę w formie podtekstów metafizycznych dających pretekst do głębszych przemyśleń. Jedno mogę obiecać: moja twórczość nie daje się tak łatwo zapomnieć, a jej dobre przesłania zostawiają ślad w podświadomości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 166
Rok wydania: 2010
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Promet szedł ulicą i usiłował sobie przypomnieć sen, który przerwał głos:
– Przestań jęczeć! Nawet, jak śpisz świnisz jak świnia! Ty świnio!
Włączył radio i słuchał wiadomości, które sączyły się z kolczyków. Głośniki w kształcie przeróżnych klipsów stały się ostatnio bardzo modne.
– W dobie przeludnienia, nowych wirusów i kataklizmów przyrody musimy się liczyć z tym, że nasza cywilizacja stoczy się do epoki kamienia łupanego. Powstał projekt, w którym wybrańcy uśpieni w hibernacji przeczekają złe czasy na orbicie planety. Instytut Czas i Przestrzeń proponuje test selekcyjny dla tych, którzy chcą być pasażerami promu kosmicznego. W dniu dzisiejszym instytut ogłasza nabór w specjalności psycholog. Chcemy wybrać najlepszych. Potrzebujemy ludzi zdrowych genetycznie, sprawnych fizycznie i psychicznie. Zapraszamy na badania i test psychofizyczny, w którym sprawdzimy wasze predyspozycje…
Promet słuchał bezwiednie i nagle stanął jak wryty. Znalazł się przed strzelistym budynkiem Instytutu Czas i Przestrzeń, który wyrastał przed nim niczym konar i ginął u szczytu połknięty przez smog miasta.
– A może by tak spróbować, jestem przecież bezrobotnym psychologiem, dzieci brak, oszczędności brak. Mam tylko żonę zazdrosną jak jasna cholera. Nawet moje sny podlegają ocenzurowaniu. Nic mnie tu nie trzyma, zupełnie nic.
Wszedł do instytutu i zgłosił się na test psychofizyczny. Po badaniach, które przeprowadzało szereg specjalistów, przydzielono go do pierwszej grupy. Okazało się, że budynek niczym kra lodu ma nad powierzchnią tylko fragment całości i skrywa w głębinach dziesiątki poziomów. Podali mu jakieś formularze, które podpisał bez czytania i wraz z grupą kandydatów wszedł do windy. Po otwarciu drzwi ukazało się jasne pomieszczenie. Światło wychodziło ze ścian, sufitu i podłogi. Pośrodku stał okrągły pulpit, a wokół niego umieszczono fotele w kształcie wrzecion, gdzie spoczywały rozpięte kombinezony. W pierwszej chwili nie zauważył karłowatego człowieczka, którego duża głowa wystawała znad pulpitu. Dopiero jego głos obrócił jak na komendę wszystkie twarze w kierunku, skąd dochodził. To był jeden z mutantów, człowiek o zdolnościach parapsychicznych.
Na początku, kiedy zaczęły się rodzić te dziwolągi trzymano je w tajnych laboratoriach, gdzie badano ich zdolności. W końcu po długich dyskusjach na forum międzynarodowym stworzono dla nich program przystosowawczy i zaczęli się wtapiać w społeczeństwo, które traktowało odmieńców jako zło konieczne. Mutant gestem dłoni zaprosił kandydatów do środka i polecił:
– Proszę rozebrać się do bielizny i zająć hipnowirtuatory.
Promet szybko zdjął ubranie, powiesił je w szafce, jakie można spotkać na basenie i wybrał ósme miejsce. Poczuł się nieswojo, gdyż z wnętrza dziwnego ubioru wychodziły przewody z końcówkami nieznanego przeznaczenia, które nie wątpliwie miały się do czegoś podłączyć. Obok niego zajęła miejsce długonoga piękność i właśnie wkładała biodra uwięzione w koronkowych majteczkach do kombinezonu numer siedem.
Ależ przyjemnie siada, pomyślał Promet i jak zwykle w takich wypadkach do świadomości wcisnęła się myśl. Całe szczęście, że żona nie widzi, jak na nią patrzę. Dostałbym przez łeb torebką i długi wyrok w postaci upierdliwego monologu jak to zmarnowała sobie najpiękniejsze lata w towarzystwie bezrobotnego nieudacznika, ciamajdy życiowego.
– Jak kokoszka na grzędzie – wyszeptał i uśmiechnął się na skutek wyobrażeń, które mimowolnie wpełzły w umysł i przyjęły wyuzdaną formę. – Ej, kokoszko, co się tak kokosisz? Szukasz jajek? Przecież są tutaj. O tu, między moimi nogami. Możesz sobie wysiadywać do woli…
Kobieta wyczuła jego wzrok i spojrzała wyzywająco na sąsiada. Była mulatką o delikatnych rysach. Promet, chcąc rozluźnić napiętą sytuację, wywołaną bezczelnym wpatrywaniem się w obiekt pożądania zagadnął:
– Wygląda na to, że przeżyjemy coś ciekawego. Mam nadzieję, że będzie przyjemnie. – Chciał, jak to miał w zwyczaju, zagaić wstępnie.
Ciemnoskóra piękność zmierzyła go wyniosłym wzrokiem i pogardliwie prychnęła, następnie z szyderczym uśmiechem odpowiedziała:
– Jesteś niedouczony, kochasiu. To będzie horror, a nie erotyk i nie będziemy się tam ze sobą zabawiać, o nie, tylko współzawodniczyć. Tam dostaniesz taki wycisk od telepaty, że sobie w łeb strzelisz, aby jak najszybciej zakończyć ten wirtualny koszmar – dodała na koniec, uśmiechając się przy tym z lisią satysfakcją.
Po tych słowach przestała na niego zwracać uwagę.
Promet zaniemówił. Nie spodziewał się tak opryskliwej odpowiedzi. Zmieszanie powoli ustępowało, a on zastanawiał się nad tym, co miała na myśli drażliwa sąsiadka. Naszły go obawy i złe przeczucia. Test, w którym za chwilę miał uczestniczyć, kojarzył sobie z zabawą, a tu się okazuje, że to coś więcej niż komputerowa gra. Z konsoli sterowniczej dochodził władczy głos:
– Zwycięży ta osoba, której punktacja będzie najwyższa na mecie. W świecie wirtualnym będziecie mieli na sobie specjalny kombinezon ochronny, sterowanie nim odbywa się za pomocą opisanych przycisków na klamrze pasa. Ponadto zostaniecie wyposażeni w odpowiednie uzbrojenie, czyli nóż i uniwersalny miotacz laserowy, który dodatkowo można wykorzystać jako świetlny miecz i granat, wystarczy wyciągnąć magazynek i rzucić. Podaję zasady punktacji. Za każdy metr otrzymacie jeden punkt, za zabicie atakującego zwierzęcia sto punktów, powtarzam: atakującego. Uszkodzenia fizyczne i sprzętu będą odejmowane od sumy zdobytych punktów według określonego cennika. Uprzedzam, że ci, którzy zaistnieją w tym świecie będą musieli wykazać się odpornością na stres, strach i ból.
Po tych słowach kable wypełzły i jak żywe węże zaczęły szukać odpowiednich miejsc do zespolenia z ciałem. Promet podskoczył urażony jakimś przewodem.
– Co to ma być? – zawołał zaskoczony. – Po co mi małego podłączyli do kabla? Jeszcze, cholera, człowieka prądem porażą.
Jego obawy usłyszał sąsiad z fotela numer dziewięć. Rudzielec o dziecięcej twarzy nachylił się do niego:
– Co ja słyszę, jakiś problem z kabelkiem, końcówka za mała, czy za duża? – zapytał bezczelnie i ciągnął dalej rozpoczęty wątek sądząc zapewne, że jest interesujący. – Znam dobrego chirurga plastycznego, a co do wymiaru, to służę dobrą radą – szeptał i brzęczał natarczywie jak komar. – Rozmiar to ważna decyzja, lepiej ją skonsultować z kimś, kto ma o tym pojecie. Mam przygotowanie medyczne – zachwalał swoje kwalifikacje, machając rączkami niczym kobieta.
Promet przerwał sąsiadowi, który bezwstydnie obnażył się ze swoimi skłonnościami, a w miarę jego wypowiedzi uśmieszek gasł na twarzy sąsiada.
– Bardzo chętnie oddam swojego małego na pastwę twoich konsultacji. Tylko musisz uważać na oczodoły, bo podbite oczka będą bolały. Oj, bardzo bolały!
– Ale ja w dobrej…
– Proszę cię, nie bądź taki w dupę uprzejmy.
Ciekawy dialog przerwał telepata, który zwrócił się do wszystkich kandydatów.
– Czy ktoś chce zrezygnować? – zapytał, prześwietlając słuchaczy wzrokiem bazyliszka. – Istnieją tylko dwie możliwości zakończenia tego testu psychofizycznego. Pierwsza to dotarcie do mety. Druga ewentualność, to wirtualna śmierć, która może być bolesna. – Przerwał instruktaż, obserwując z satysfakcją efekt zaskoczenia, jaki wywołał instruktażem, a gdy stwierdził, że nikt nie wstaje, kontynuował przerwaną myśl. – Jest jeszcze jedna sprawa, o której powinniście wiedzieć... Otóż w świecie wirtualnym wasze pragnienia mogą się urzeczywistnić, a wszelkie dewiacje ukryte w podświadomości rozwiną się mniej lub bardziej poprzez transformację psychiczną, a nawet fizyczną. Nie będziecie w stanie czegokolwiek ukryć...
Głos telepaty zaczął zanikać. Promet uświadamiał sobie, że wchodzi w trans i za chwilę znajdzie się w cyberprzestrzeni.
Wulkan otulony chmurami przebudził się. Jego poszarpana paszcza ziewała dymem i miało się wrażenie, że za chwilę zacznie charkać i pluć krwawą lawą. Pomiędzy chmurami szybowały pękate stwory i wykorzystując prądy wznoszące wzlatywały coraz wyżej i wyżej, niczym kolorowe baloniki wypuszczone przez beztroskie dzieci.
Promet, biegacz numer osiem, zajął się poprawianiem ubioru ochronnego. Sprawdził urządzenie sterujące umieszczone na pasie. Klamra posiadała sześć przycisków. Pierwszy z napisem „POW" otwierał butlę z powietrzem, którą miał zapiętą na plecach w formie plecaka. Następny przycisk „OTW" umożliwiał rozszczelnienie kombinezonu. Trzeci włącznik „REF" zapalał dwie prostokątne lampy umieszczone na ramionach niczym żołnierskie pagony. Kolejny przycisk „NOK" włączał noktowizor w kształcie szerokich okularów, które w czasie działania opuszczały się na wysokość oczu. Piąty przycisk „TER", był zarazem pokrętłem i utrzymywał ustawioną temperaturę niezależnie od otoczenia, ostatni „ZAM" służył do zespolenia kombinezonu w całość.
Biegacz rozejrzał się, poprawiając kombinezon, który ściśle opinał jego szeroką posturę. Zorientował się, że coś jest nie tak z jego ciałem. Był bardziej krępy i wyższy niż w rzeczywistości.
– To i tak bez znaczenia – zaakceptował zmianę w wyglądzie fizycznym. – Wiem o tym, że mam kompleksy na tle drobnej sylwetki, ale obawiałem się raczej, że w tym świecie zaistnieję jako pomoc domowa.
Zegar kontrolny wyświetlił napis: „START ZA 10 SEKUND". Promet rozpoczął bieg. Nóż zostawił w pochwie. Wyciągnął miotacz laserowy i odbezpieczył broń. Sprawdził kierunek wskazywany przez busolę. Kątem oka zauważył ptaszysko. Odskoczył w bok, unikając uderzenia w plecy. Ogromne szpony minęły cel i zorały żwir, który utworzył dwie równoległe bruzdy. Stwór odwrócił się w powietrzu, ale było już za późno na kolejny atak. Biegacz miał go na muszce i strzelił. Pękaty brzuch, a raczej duża workowata pierś zamieniła się w deszcz krwawych strzępów. Sępy odstraszone szybkim kontratakiem nadymały obwisłe piersi i wzbiły się wyżej, wznawiając swój kolisty taniec.
– Mieszanina sępa z wielkim cyckiem, który pęka jak balon napompowany gorącym powietrzem – stwierdził, wykrzywiając twarz z odrazą.
Promet wznowił bieg. Łagodne zbocza ukazały kanciaste kształty, strasząc przepaściami. Utrzymywanie nakazanego kierunku było coraz trudniejsze. Kluczył, a nawet wracał, aby pokonać jakąś przeszkodę, lub z innej strony obejść strome urwisko. Mimo przeszkód przemieszczał się do przodu, a licznik zegara wyświetlał zmniejszającą się wartość do mety.
Nagle lawina głazów runęła z góry. Przylgnął plecami do skały, ale to nie pomogło. Uderzenia odłamkami skał ogłuszały. Upuścił broń. Zasypane do kolan nogi zastygły jak w betonie. Pył opadł, ukazując widok mrożący krew w żyłach. Naprzeciw biegacza stało stado człekokształtnych szczurów, a ich wyszczerzone kły mówiły jednoznacznie o złych zamiarach. Promet poczuł się bezbronny. Miotacz laserowy leżał gdzieś zasypany. Zaczął pośpiesznie odsypywać obolałe nogi. Kamienie rzucał w kierunku stada, ale to tylko na chwilę odstraszyło uzbrojony pochód.
Człekokształtne szczury były niskie i barczyste, płci męskiej. Krótkie kamizelki przykrywały ich sterczące fallusy. Na umięśnionych ramionach dźwigały załadowane plecaki. W łapach trzymały ostre dzidy, którymi co jakiś czas dźgały w kierunku jego osoby.
Biegacz numer osiem wreszcie uwolnił nogi. Wyciągnął z pochwy długi nóż i zapytał, nie oczekując odpowiedzi:
– A ostatnie życzenie, to, co? – zażartował i dodał – A myślałem, że będzie miło i przyjemnie w tym wirtualnym świecie. – Ku jego zdziwieniu przemówił szczur, który miał najwięcej ozdób na pagonach.
– Na przyjemność trzeba sobie zasłużyć, przybyszu z obcego świata.
– Nie gustujemy w obcych bez ogona – dodał najwyższy z człekokształtnych szczurów.
Opasły szczur z miną tępaka, który stał obok dowódcy oblizał się soczyście i wyseplenił:
– Kapitanie! Kzzzdy ma prawo do ostatniego zzzycenia, tak mówi wyrocccnia.
– Słowa Wielkiej Wyroczni są święte! – krzyknęli jednocześnie i wszyscy jak na komendę stanęli na baczność.
Najmłodszy uśmiechnął się lubieżnie, ukazując rząd szpiczastych zębów i wyszeptał tryskając śliną:
– Ja! Ja mogę trzymać za głowę.
– Co ty młody, fiuta chcesz stracić?
– Myślisz, że obcy zębów nie mają? – zakończył kpiny kapitan i wszyscy wybuchli gromkim śmiechem.
Młody skulił uszy po sobie.
– Zaraz mu ściągniemy to wdzianko, a te mizerne ząbki łatwo dadzą się wyrwać – zagroził jeden ze szczurów z blizną na twarzy niemal ludzkiej.
– Tak, naprawdę? – zapytał młody z nadzieją w głosie.
Promet nie mógł uwierzyć w to, co słyszy, całe zajście oglądał jak jakiś film grozy. Najbardziej zaskoczyła go logiczna rozmowa tych człekokształtnych szczurów, które zachowywały się, jakby żyły w tym świecie od dawna. Odgonił wyobrażenia zbiorowego gwałtu, którego okrutne sceny roztoczyła przed nim wyobraźnia i postanowił walczyć aż do wirtualnej śmierci. Zrobił markowany atak na jednego ze zboczonych oprawców. Najbliżej szczur wystraszył się i odruchowo, bez celowania rzucił dzidą. Chybił. Ciecz z ostrza zaczęła się wżerać w głąb skały.
Na ten widok biegacz zwątpił. Stało się oczywiste, że kwas jest w stanie stopić materiał ochronny. Wpadł w złość, chciał zabić chociaż jednego z oprawców, ale one zbliżały się jednocześnie wystawiając w jego kierunku kolce kijów. Nagle biegacz usłyszał szum nad głową. Zanim zorientował się, co się dzieje znalazł się w powietrzu.
Promet odwrócił głowę. To, co zobaczył było piękne. Biegaczka nie miała górnej części kombinezonu, z jej pleców wyrastały skrzydła. Obejmowała go nogami w pasie a rękami trzymała za ramiona. W rejonie karku czuł ciepło jej piersi.
– Witam – odezwała się skrzydlata piękność. – Nie mogłam patrzeć, jak cię zabijają te paskudne stwory.
– Dzięki! – wykrzyknął uratowany biegacz, uchylając szybkę kasku. – Jestem naprawdę wdzięczny! Nawet sobie nie wyobrażasz, co mi chciały zrobić...
– Ta wirtualna kraina jest piękna, a zarazem straszna.
– Jak to się stało, że masz skrzydła? – zapytał zaciekawiony.
– W dzieciństwie chciałam być ptakiem. W młodości przyszły inne pragnienia, które w tym świecie urzeczywistniły się w sposób namacalny. To niesamowite! Cudowne! Zobacz, jak wspaniale latam.
Wznieśli się wyżej. Słońce mocniej świeciło nad obłokami, ukazując inny świat. Biegacza ogarnął błogi spokój z dala od ziemi, gdzie roiło się od niebezpiecznych stworzeń. Spojrzał na monitor zegara i przekonał się, że lecą do mety, wartość zdobytych punków zwiększała się. Mijali cumulonimbusy, które piętrzyły się niczym himalajskie szczyty. Wpadali w skłębione kaniony, pierzaste tunele, przebijali się przez zimne obłoki, by przywitać słońce. Biegaczka szybując zniżyła się w kierunku korony wulkanu, który wystawał ponad chmurami.
Na skraju urwiska majaczyło ogromne gniazdo misternie utkane z gałęzi. Siedlisko jakiegoś stworzenia zadrżało i nagle coś przerażającego wyskoczyło ze środka. Stwór przypominał bajkowego smoka, coś w rodzaju skrzyżowania krokodyla z nietoperzem. Jaszczur machając błoniastymi skrzydłami szybko zbliżał się w ich kierunku. Wężowy ogon sinusoidował poziomo. Całe jego ciało pokrywały srebrne łuski mieniące się w słońcu. Kręgosłup aż po ogon zdobiła kolczasta płetwa zakończona kolcami.
Skrzydlata biegaczka zanurkowała w kierunku najbliższych chmur, ale smok był już zbyt blisko, wyciągnął w ich kierunku uzębioną paszczę i piskliwie zaskrzeczał.
Biegaczka puściła go, a Promet zrozumiał, że nie miała innego wyjścia. Bezwładnie spadał wzdłuż pionowej grani. Zdążył jeszcze pomyśleć, że zginie szybko, ale ku jego zdziwieniu zderzenie z ziemią okazało się delikatne i przypominało przytulenie do matczynych piersi. Już po chwili zorientował się, gdzie jest.
– Mamuśki tu na pewno nie spotkam – wyszeptał ze zgrozą. – Najwyżej wdowę z krzyżem na plecach.
Promet wpadł w ogromną pajęczynę. Sieć lepkich nitek trzymała mocno. Zawisł nad przepaścią zwinięty w kłębek niczym wielka mucha.
Pajęczyca w mgnieniu oka oplątała swoją zdobycz jeszcze mocniej pajęczyną. Z przodu wyglądała strasznie, ale gdy odchodziła, rozciągając niemal w poprzeczny szpagat długie nogi, pokazała, aż do przesady kobiece wdzięki. Człekokształtny pająk zanim schował się w skalną szczelinę potrącił sąsiedni kokon. Poruszony kształt powoli odwrócił się, ukazując sylwetkę ubraną w srebrny kombinezon. Jasno włosa biegaczka miała rozbitą szybkę kasku. Blondynka wpatrywała się w niego niebieskimi oczami, z których wyzierał paniczny strach. Promet chciał porozmawiać, ale towarzyszka niedoli zaczęła krzyczeć:
– Proszę, pomóż mi! Dobij mnie! Zabij!
– Spokojnie, tylko bez paniki – starał się ją uspokoić, ale na jego słowa kobieta zaczęła się rzucać w kokonie jak w padaczce.
– Zabij!!! – wrzasnęła. – Ty mięczaku!
– A niby, jak? Straciłem miotacz.
– A nóż! – przypomniała mu z nadzieją w głosie. – Gdybym miała jakąś broń, dawno bym z sobą skończyła...
– Spokojnie, gdzie ci się tak spieszy? – upierał się sąsiad, nie mogąc zrozumieć jej paniki.
– Pierdoło! No zrób to wreszcie! Wystaw nóż, a ja się rozbujam i sama to zrobię. Ty mięczaku bez jaj!
– Spokojnie, może jest jakieś inne wyjście.
– Sam się uspokój, flegmo – zaczęła go wyzywać zaciekle. – Ty dupo wołowa, zaraz sam ze sobą skończysz...
– Dobra! Dobra tylko zamknij się wreszcie! – miał dosyć jej wyzwisk i wrzasków.
Promet z trudem wyjął długi nóż. Wystawił ostrze, jak mógł najdalej. Biegaczka ruchami ciała rozbujała się i ostrze przecięło nić utrzymującą kokon.
– D z i ę k u j ę – zawołała i zanikła w oparach wulkanu.
Nastała głucha cisza. Biegacz zahaczył rękojeścią o pajęczynę i upuścił broń, która z brzękiem spadła na dno przepaści.
– Cholera! Co za pech – przyznał z rezygnacją.
Przypomniał sobie człekokształtną pajęczycę, jej owadzie oczy i wielkie zębiska. Głowa i długie kończyny zakończone hakami pochodziły od pająka, a pozostałe części ciała były ludzkie. Wspomniał, jak odchodziła rozciągając szeroko biodra. Jedno mu się rzuciło w oczy: nie miała piersi, a szkoda, pomyślał bezwiednie, powinna mieć, a ze trzy rzędy.
– Ciekawe, jak karmi swoje potomstwo? – pytanie samo się narzuciło.
– Niebawem się dowiesz – usłyszał wewnętrzny głos obcej mu świadomości. – Zapewniam cię, że to będzie dla ciebie niespodzianka. No, chyba, że lubisz miłość po francusku? – usłyszał obleśny chichot telepaty. – Trzymaj się chłopie, idzie ci całkiem nieźle. Pamiętaj o pozytywnym myśleniu. To pomaga.
Promet nie miał czasu na zastanowienie się nad sensem tych wewnętrznych słów, kątem oka zauważył pajęczycę, właśnie podchodziła. Pośpiesznie opuścił szybkę kasku i zamarł w bezruchu przygotowany na ukąszenie. Wlazła na kokon i odwróciła się, przyjmując znaną pozycję numer 69. Miała duży brzuch, wręcz napęczniały.
– No nie! Zaraz zacznie wysysać mi krew. Ciekawe, czy wie, gdzie niegrzeczne misie maja smoczki? Ratunku!!! Pomóżcie!!! – Biegacz w panice zacisnął uda, chcąc schować swój wrażliwy organ, który jak na złość zaczął się napełniać krwią i rosnąć. – Spokojnie! Tylko spokojnie, bez nerwów, pozytywne myślenie podobno pomaga. – Promet zamknął oczy i zaczął powtarzać głośno – To tylko gra, film wirtualny, który dobrze się skończy – pomyślał, że zapewne o tej porze żona ogląda jeden z tych tasiemcowych seriali, które wmawiają ludziom, że nawet tragedie mają swój dobry koniec. Rozmyślał o codzienności uspokoiły go. Otworzył oczy powtarzając. – To tylko wirtualny film, który za chwilę się skończy...
Obraz zachmurzonego krajobrazu zawęził się do łona, które przyssało się do szybki kasku z mlaśnięciem godnym podziwu.
– No, nie, co my tu mamy? Ciekawe zbliżenie! Czyżby pani Sromowsky? – patrzył oniemiały, jak mięsiste wargi przyklejają się do płaskiej powierzchni szybki szukając kontaktu z twarzą ofiary. – O nieee!!! – zawył, gdy zrozumiał, o co chodzi samicy i znowu zamknął oczy. – Zagram główną rolę w „Obcym kolejne starcie".
Biegacz usłyszał cmoknięcie, jakby coś się odlepiło. Otworzył oczy z nadzieją, że już po wszystkim, ale ujrzał uzębioną paszczę. Czarna wdowa uderzała raz po raz w kask. Na szybce ukazały się rysy pęknięć.
Promet poczuł się jak skazaniec czekający w celi śmierci. Wyrok już zapadł, to była tylko kwestia czasu. Nagle biegacz usłyszał trzepot skrzydeł, ale nadzieja na ratunek zamieniła się w kolejne rozczarowanie. Zamiast anielskiej biegaczki ujrzał skrzyżowanie jaszczura z nietoperzem. Smok podleciał bliżej do pajęczyny z zamiarem odzyskania utraconej zdobyczy. Szponami złapał parę nici, ale tylko silne mięśnie uratowały powietrznego gada od zaplątania. Pajęczyna okazała się pułapką mogącą i jego złapać w lepkie sidła. Smok rzygnął ogniem w kierunku pajęczyny i zrobił powietrzną ósemkę. Podleciał jeszcze raz, ale tym razem złapał w szpony człekokształtną pajęczycę i z piskliwym skrzekiem odleciał. Zapadła głucha cisza.
Położył się na ulubionej skale i czekał na rozrywkę w postaci potyczki z rycerzami. Ludzie zakuci w zbroje pojawiali się od czasu do czasu i wymachiwali orężem, którym mogli co najwyżej podrapać go po dupie. Chcieli go zabić i nie mógł zrozumieć ich zawziętości, która wyrażała się pogardą dla własnego życia, co w jego mniemaniu było głupotą, bo jak go uczono, każde inteligentne stworzenie winno traktować swoje życie, jako wartość nadrzędną. Mimo licznych porażek wciąż nadciągali gromadami i ginęli w nadziei pokonania żywego symbolu mądrości i siły, niezwyciężonego smoka Kundo.
Potwór ziejący ogniem pojawił się w górach nie wiadomo skąd. Znalazł schronienie w zrujnowanej baszcie i budził grozę w pobliskich wsiach. Straszył skrzydlatym cieniem inwentarz, który marniał w oczach okolicznych gospodarzy. Pił wodę z potoków, które wpadały do mis jezior, a gdy zgłodniał, polował na tłuste jagnięta, powolne cielęta i rozbrykane źrebaki wystawione na zielonych talerzach pastwisk. Czasem porywał pasterkę, ale gdy przychodziły wyrzuty sumienia wmawiał sobie, że ją pomylił z owieczką i wypuszczał, albo wyganiał. Jednak te incydenty zdarzało się rzadko i robił to raczej z nudów, niż z pożądania.
Smok Kundo miał dobry humor. Dzień był pogodny. Promienie słońca grzały jego chitynowy pancerz, a powiewy wiatru chłodziły gorące podbrzusze. Mrugnął do sępa, który przysiadł na skale z nadzieją zaspokojenia głodu. Ludzkie i końskie szkielety bielały między skałami i już nie przypominały królewskiej świty, która przejeżdżała tędy parę dni temu. Smok zwrócił się do ptaka wstrętnego niczym wyłysiały troll.
– Księżniczka Róża daje mi nadzieję na lepszy los. Jeszcze parę dni i znowu będę człekokształtną istotą. Nawet ci się nie mieści w tej twojej łysej pale, jaki byłem przystojny, a jaki jurny...
Przypomniał sobie, jak wyglądał przed wyrokiem Mistrza Równowagi, który go skazał na zwierzęce wcielenie. To było tak dawno. Był wtedy przystojnym elfem, ale niestety popełnił błąd, za który musiał zapłacić wysoką cenę.
Już stracił nadzieję, że kiedykolwiek odpokutuje za swoje złe czyny. A tymczasem spotkała go miła niespodzianka, nawet nie przypuszczał, że uczucie do ludzkiej istoty, może zneutralizować tak potężny czar.
Ostatnia myśl zaniepokoiła go. Rozpostarł skrzydła. Obejrzał powierzchnię błon, naciągając skórę między rozrośniętymi palcami. Sprawdził ostrość pazurów, zębów i stan łusek. Zakończył przegląd, w którym utwierdził się w przekonaniu, że przemiana postępowała zbyt wolno, a nawet jakby się zatrzymała.
– Czyżbym nie kochał zbyt mocno? – zapytał sam siebie, a myśli bezwiednie pomknęła do spotkania z księżniczką.
Uprowadzona księżniczka wpatrywała się w skalistą dal. Żegnała promienie zachodzącego słońca, które przenikały koszulę i pieściły jej ciało, zabarwiając skórę świetlistym karminem. Powoli akceptowała zaistniałą sytuację, gdyż zrozumiała, że ze strony skrzydlatego potwora grozi jej jedynie uwięzienie. Poczuła się samotna i zapragnęła przed snem z kimś porozmawiać. Zwróciła się do smoka przekonana, że ją nie zrozumie.
– Mości przerośnięta jaszczurko, ze skrzydłami nietoperza, jaka szkoda, że te historie o smokach mówiących ludzkim głosem to bajki dla dzieci. Potrafisz tylko wybałuszać te swoje ślepia i gapić się jak cielę. Ależ to żałosne, zestarzeję się tutaj w oczekiwaniu na ratunek niegramotnego księcia...
Kundo słuchał i zapragnął odezwać się do tej pięknej istoty. Jej aura o poświacie różowej zabarwiła się błękitem i intensywniała nad jasną głową w postaci fioletu. Nagle odczuł, jak krew rozgrzewa mu okolicę gardła, jak ciepło rozlewa się po karku. Zakrztusił się, zachrypiał i wydał z siebie głos zamiast ryku, po raz pierwszy od setek lat.
– Ufff… Ależ ulga! Jak miło usłyszeć własną mowę, po tylu latach milczenia... O przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem smok Kundo! – pochylił nisko łeb i machnął skrzydłem w szarmanckim ukłonie.
Zaskoczona księżniczka straciła grunt pod nogami. Z wrażenia omdlały jej nogi i przysiadła, a suknia uniesiona do góry odsłoniła kobiece wdzięki. Gdy mierzyli się nawzajem od stóp po głowy oprzytomniała nagle, widząc, że smok ślini się soczyście, jakby miał zamiar przegryźć coś na śniadanie. Zasłoniła pośpiesznie swoją nagość i krzyknęła oburzona:
– O ty, obleśna gadzino! Co to ma być? – zeźliła się nie na żarty. – Teraz już wiem! Jesteś czarnoksiężnikiem, który chce odebrać mi niewinność. Jedyny skarb, jaki mi pozostał na tym odludziu.
– Mylisz się, piękna księżniczko!...
– Przywróć swoją prawdziwą postać. Natychmiast! – Stuknęła bosą stópką jak niesforne dziecko, które chce postawić na swoim. – Mój narzeczony nie puści płazem takiej zniewagi – zagroziła i przybrała dumną postawę. Na jej twarzy odmalowała się pogarda wymieszana ze strachem.
– Myślisz, że tą gadzią skórę noszę dla przyjemności? Jestem ofiarą złego uroku. Ktoś dawno temu upichcił czar, do którego dodał wężową skórę, kawałek zasuszonego nietoperza, szczyptę kameleona, no i wygląda na to, że wpadł mu do misy jakiś rudy owad. W ten sposób powstała mikstura, którą mnie uraczył...
– Tak, i powiedz mi jeszcze, że jak cię pocałuję, czerwona paskudo, to się zamienisz w księcia i będziemy żyli długo i szczęśliwie, z gromadką różowych berbeci? Masz mnie za naiwne cielę?! Nie jestem dzieckiem i już dawno przestałam wierzyć w bajki.
Kundo zrozumiał, że w oczach tej niewiasty zawsze pozostanie potworem, który ją porwał i więzi wbrew woli. Odezwał się twardo i dało się wyczuć w jego głosie szczerą prawdę, co od razu zrozumiała wzburzona księżniczka.
– Proszę o wybaczenie, o piękna Pani, ale twoja obecność dobrze na mnie wpływa. Powoli umiera we mnie zwierzę. Robię się łagodny jak baranek, a smocze ciało ulega transformacji. Znowu staję się człekokształtną istotą. Właśnie przed chwilą odzyskałem struny głosowe i mogę wreszcie mówić...
– Mam przez to rozumieć, że mnie nie puścisz, tak?! Zdajesz sobie sprawę, jaką krzywdę mi wyrządzasz? A co się stanie z moim królestwem? A mój ślub? Wszystko już zaplanowane...
– Przykro mi, ale nie mam w zwyczaju zmieniać zdania.
– Nie myśl sobie, że tu długo zostanę. Mój narzeczony będzie mnie ratował. To sprawa honorowa. Jest rycerzem! Nawet nie jesteś w stanie zrozumieć, jak bardzo mnie kocha, pisał dla mnie wiersze i to jakie! Może chcesz posłuchać?
– No nie wiem, a nie jest przypadkiem przydługa ta jego twórcza spuścizna? – zapytał z obawą smok.
– Wiersz jest krótki, tylko parę zwrotek.
– No dobrze – zgodził się niechętnie Kundo. Nie chciał robić przykrości księżniczce i postanowił zmusić się do wysłuchania jakichś dyrdymałów. Tak nazywał to coś, co inni określali, jako poezję.
Zostali kumplami, od kiedy wychowawca wpadł na genialny pomysł, jego zdaniem oczywiście, aby posadzić ich razem w ławce. Miał nadzieję, że ciągle podpadający chłopak poprawi się dyscyplinarnie pod wpływem sąsiada, który wręcz emanował spokojem. Paweł pomagał Tomkowi w zaległościach, które powstały w czasie wprowadzania w życie zwariowanych pomysłów. Pilny uczeń nawet nie zauważył, kiedy jego szkolna egzystencja uległa przemianie i zmieniała smak. Z lekcjopapki przerodziła się przyprawioną kawałami lekcjopizzę, którą przepijali piwem na długiej przerwie, aż w głowie szumiało od natłoku wrażeń.
Niestety, szkolna egzystencja pełna przygód i śmiesznych sytuacji została brutalnie przerwana. Przyjaźń zakłócił dyrektor liceum. Tomek został wyrzucony ze szkoły za palenie trawki i gorszenie koleżanek w szkolnej ubikacji. Grzeczne uczennice, które nie miały przyjemności poznać się z koleżanką „marychą" myślały, że palą papierosy dobrej marki i kompletnie wyzbyły się dobrych manier. Paweł był razem z nimi, ale jak zwykle trzymał się z boku. Wolał patrzeć, jak koleżanki w regulaminowych chałacikach i kraciastych spódniczkach tracą poczucie wstydu i opuszczają się do parteru. Klękają, niczym kapłanki seksu przed obnażonym fallusem w tumanach niebieskawego dymu, pełne uwielbienia i czci dla jego zadartego majestatu. Były bardzo zdziwione, że dyrektor, który od czasu do czasu robił nalot na damską ubikację, nie uznał ich kultu i zrobił awanturę na całą szkołę.
Paweł za podglądanie dostał naganę. Nie żałował, było warto, na samo wspomnienie piekły go policzki. Tomek wziął winę na siebie, zresztą to był jego pomysł i przyjął wyrok Rady Pedagogicznej bez skruchy, mówiąc, że i tak miał dosyć tej zacofanej szkoły.
Widywali się coraz rzadziej, już poza liceum. W końcu Tomek stwierdził, że musi wyjechać z rodzinnego domu. Ojciec kazał mu pracować w rzeźni. Spadku po przodkach, którzy mieli na swoim sumieniu niezliczoną ilość stworzeń już dawno przetrawionych i odłożonych w bebechach mieszkańców miasta.
Wszyscy się dziwili, jak to się stało, że tak różne charaktery mogły się przyjaźnić. Paweł, czyli Szary, bo taką miał ksywę, był przeciwieństwem Omena, nawet przezwiska o tym świadczyły. Rodzice, gdy dowiedzieli się o decyzji Rady Pedagogicznej dali na mszę i podziękowali opatrzności, że wybawił ich syna od szatana w ludzkiej skórze. Byli pewni, że ten diabeł rogaty, antychryst z piekła rodem, chciał doprowadzić do wiecznego potępienia ich niewinne dziecko.
Paweł uczył się z nudów i przestał chodzić na wagary. Powoli odbudował dobrą opinię wśród nauczycieli i ukończył ogólniak z dobrym wynikiem. Po maturze ogarnęła go wewnętrzna pustka i zewnętrzna nuda. Rozłączenie z kumplem bolało. Czuł się, jakby mu ktoś zatrzasnął drzwi przed nosem i zamknął wejście do innego świata pełnego niebezpiecznych pułapek, ale i ciekawych tajemnic. Wreszcie nastał czas oczekiwanych wakacji, a on zamiast wypoczywać na gorącej plaży wśród czekoladowych plażowiczek, uczył się do egzaminu na znany uniwersytet katolicki. Miał pewne wątpliwości, co do uczelni, ale na sam dźwięk jej nazwy ogarniało rodziców uniesienie graniczące z ekstazą religijną. Czasami ogarniała go nieodparta chęć, aby uciec gdzieś daleko i właśnie w taki dzień, kiedy już miał wszystkiego dosyć zadzwoniła komórka, a na wyświetlaczu ukazało się wesołe oblicze kolegi.
– Cześć, Omen! Myślałem, że o mnie zapomniałeś.
– Nie dzwoniłem, bo miałeś być na Bermudach.
Paweł postanowił nie przyznawać się do tego, że uczył się do egzaminu, zamiast relaksować się gdzieś na plaży wśród swingów na rozgrzanych do czerwoności pośladkach.
– Gdzieś się podziewał głąbie bez matury? – zmienił temat rozmowy.
– Byłem to tu, to tam. Opowiem ci, jak odwiedzisz mnie w Zakopcu. Przy okazji, załatw maskę jakiegoś potwora.
– Potwora? Jakiego potwora?
– Mam pomysł! Zarobimy łatwy szmal i puścimy go bezboleśnie. Poszukaj u ojca jakiegoś przebrania. Tylko musi być straszne. Stolec ma się chować ze strachu, aż do zatwardzenia – rechotał długo, zadowolony z obrzydliwego żartu.
– Omen, jakiego przebrania?! – Paweł nie mógł zrozumieć kolegi. – Mów człowieku jaśniej! Nie ściemniaj!
– A o Halloween słyszałeś?
– Rozumiem. Zaraz! Mogę załatwić maskę wilka.
Nadchodził wieczór. Plac zabaw powoli pustoszał. Na huśtawce bujała się jeszcze czarnowłosa dziewczyna w towarzystwie wyrostków w dresach. To była jedna z osiedlowych grup, która jak zwykle szukała okazji do rozruby. Blokersi zaczęli wyciągać ławkę z ziemi. W końcu udało im się wyrwać wygodne siedzenie.
Grupa młokosów z ławką uniesioną nad głowami pobiegła do parku, który był schronieniem dla pijaczków i wychodkiem dla psów. Jego trawiasty jęzor ścielił się przed blokiem gdzie miała siedzibę firma rewii erotycznej „Tulipanki". Blokersi przynieśli ławkę pod słynny na całe osiedle balkon. Wybrali odpowiednie miejsce i wbili ją w ziemię, rozsiedli się.
W grupie chłopców była dziewczyna. Bezwiednie walczyła z natarczywością długowłosego chłopca, który obmacywał jej piersi. W końcu uderzyła go po dłoni i wstała rozdrażniona. Zauważyła, że ktoś stoi z tyłu. Mężczyzna obserwował z zainteresowaniem słynny na osiedlu balkon i oblizywał się soczyście. Dresiara wycelowała palcem w intruza.
Koledzy zainteresowali się obcym i bez słowa podeszli całą bandą. Oczywiście nie obeszło się bez zaczepek. Zaczął Tyka górujący nad innym chłopak, a inni dołączyli się do niego.
– Masz bilet wapniaku?
– Na krzywy ryj liczysz?
– Płać! – dorzucił barczysty chłopak z miną tępaka, którego nazywali Brus.
Dziewczyna poprawiła sterczące włosy, które podkreślały jej drapieżny wygląd. Uśmiechnęła się i już było wiadomo, dlaczego nazywają ją Orka. Zaświeciła dwoma rzędami spiczastych zębów i podeszła bliżej do intruza.
– Będzie bolało! – zagroził długowłosy chłopak, sądząc po wysoko uniesionej głowie i dumnej minie cieszył się największym autorytetem w grupie.
– Za parę browarów możesz podglądać! – zaproponował najniższy, anemiczny chłopak zwany Ogon.
– Jak mu skręcimy wora, to będzie hojniejszy – stwierdziła dziewczyna, była rozdrażniona widząc, że mężczyzna nic sobie nie robi z ich zaczepek.
– A może małe prucie berecie? – rzucił Tyka i wyciągnął z kieszeni nóż.
– Dzwoń po krawca! No dzwoń! – krzyknął krępy chłopak.
Brus podszedł bliżej do faceta i pomyślał, że jak zwykle wypłacić gościowi z glani w brzuch. Na to nie było silnych. Potem parę trepów po nerach i można będzie bez przeszkód zabrać bogatym i rozdać biednym.
Chłopak o wyglądzie osiłka zbliżył się do mężczyzny na wyciągnięcie ręki i już miał go uderzyć głową, ale ten cofnął się o krok i wyciągnął portfel. Wyszeptał drżącym głosem.
– Mam tylko tyle...
Cygan z niesmakiem przyjął banknot o niskim nominale i Blokersi jak gdyby nigdy nic wrócili do ławki. W szeroko otwartych drzwiach balkonu było widać wnętrze mieszkania, w którym dziewczyna zaczęła falować półnagim ciałem wzdłuż specjalnie w tym miejscu zamontowanej rurki. W ten sposób właściciel rewii erotycznej przyzwyczajał swoje pracownice do publiki.
– Ale kino! – zauważyła Orka.
– Ale dupa – stwierdził osiłek i rozejrzał się po kumplach szukając aprobaty dla oryginalnego, jego zdaniem stwierdzenia.
Szczupły i niski chłopak zwany Ogon skwapliwie potwierdził wypowiedz Brusa i poklepał go po umięśnionych barach.
– No niezła pupcia.
– Mam ochotę na jej kajzerkę, wygląda na świeżą – zachwalał Tyka oblizując się soczyście.
– Trochę za chuda, nie? – stwierdził Cygan mrugając od Orki.
– No! – przyznał Brus z niesmakiem.
– Cielęcina zafajdana, jeszcze ma mleko pod nosem – kpił Ogon kręcąc głową z dezaprobatą.
– Jeszcze nie dawno w pieluchy waliła, a teraz udaje dorosłą – szepnęła Orka, zła na kumpli za docinki, które były bardziej lubieżne niż obraźliwe,
– Ale się przyjemnie uwija, oj daje, skubana, daje. Nie chłopaki? – przyznał Cygan i obejrzał się z obawą na siedzącą obok dziewczynę, która nie omieszkała wypłacić mu w czółko klapsa.
– No! Na mojej bagietce też by mogła potańczyć – zaproponował ochoczo wysoki chudzielec.
Cygan jak zwykle czujny, aby komuś dogryźć, zaczął drwić z kolegi, a raczej z jego męskości.
– Mówisz o tym swoim patyczaku? Tylko Ogon miałby pole do popisu, nie?
Wszyscy potwierdzili kiwając głowami oprócz oczywiście Tyki, który ruszył na Cygana i gonili się wokół ławki, aż do zmęczenia, wśród śmiechów i dopingu.
– Myśli, że coś zarobi na tej chudej dupie – dodała swój komentarz dresiara, nie mogła sobie odmówić kolejnej kpiny.
Orka wychowała się na tym osiedlu, przy trzepaku, w zaułkach ulic, gdzie tylko nieliczni mieli wolny wstęp. Wolała męskie towarzystwo, a co najważniejsze miała wśród chłopaków szacunek. Zresztą zasłużony. Długo na niego pracowała. Czasami musiała być bardziej okrutna niż koledzy.
Cygan zwrócił się do grupy i zaproponował:
– Idziemy po piwo.
– Szkoda, że nie mamy na marychę – pożalił się Tyka.
– Może spotkamy kogoś znajomego przy poczcie – zaproponowała Orka i wszyscy pobiegli w stronę centrum miasta.
Blokersi, gdy znaleźli się na miejscu zaczęli obserwować przechodniów. Upatrzyli sobie staruszkę, która uśmiechnięta wyszła z budynku poczty. Poszli za nią i kiedy w pobliżu nie było nikogo zaatakowali. Jeden potrącił kobietę. Drugi podbił jej parasolkę tak, że straciła równowagę. Kolejny udawał, że ją powstrzymuje przed upadkiem. W zamieszaniu Orka sprytnie porwała leżącą na ziemi torebkę i wszyscy uciekli poklepując się nawzajem. Śmiali się jeszcze długo z dezorientowanej staruszki, która nieświadoma zagrożenia machnęła za nimi w geście podziękowania za pomoc.
Starsza pani podziękowała w duchu, że nie upadła i zaczęła szukać wokół siebie torebki, gdy dotarło do niej, co się stało, aż zasłabła. Przed upadkiem powstrzymała ją parasolka. Załkała, ale z jej oczu nie pociekła żadna łza, jakby wypłakała je wszystkie. Miała za sobą sporo ciężkich lat, które przygniotły zgarbione plecy niemal do ziemi. Staruszka, która w jednej chwili utraciła całą wypłatę poczuła paniczny strach. Z za okularów spozierały łzawe, przekrwione oczy, które powiększone soczewkami szkieł patrzyły z przerażeniem w przyszłość.
Jej umysł stał się niby gwarny dworzec wypełniony rozmowami, które wchodziły w świadomość jak w przeładowany pociąg, pełen nawoływań, krzyków a przede wszystkim pytań bez odpowiedzi. Jak przeżyje następny miesiąc? Za co kupi jedzenie, a lekarstwa? Trzeba opłacić czynsz! Odetną prąd, gaz! Będzie siedziała w ciemnym mieszkaniu, głodna i samotna. Musi prosić dzieci o pomoc, a przecież właśnie czekają na obiecaną gotówkę. Chcieli kupić nową pralkę, bo stara padła zużyta od pieluch. Sama im doradziła, aby nie kupowali tych papierowych wymysłów powodujących uczulenia u dzieci. A wnuczki? Czekają na zabawki i łakocie. Obrażą się na mnie. Przestaną odwiedzać. Może umrę bez ostatniego namaszczenia. A co dam na tacę, za co mszę zamówię za męża?
Staruszkę zabolało pod klatką piersiową. W pierwszej fazie odczuła to jak uderzenie pięścią, a potem nagle przeszył ją inny rodzaj bólu, bardziej konkretny i punktowy, jak dźgnięcie cienkim ostrzem w samo serce.
Ciało starej kobiety osunęło się na chodnik. Para młodych ludzi nagle ożywiła się i zniknęli za rogiem ulicy.
Blokersi zadowoleni z łatwego łupu kupili piwo, parę skrętów marychy i zmierzali w kierunku znanego na osiedlu balkonu, gdzie słynny łowca talentów doskonalił dziewczyny w erotycznym tańcu. Już z daleka zauważyli, że ich miejsce jest zajęte. Gdy podeszli bliżej okazało się, że paru żuli rozsiadło się bezczelnie na ich ławce. Mężczyźni z twarzami zniekształconymi od alkoholowego uzależnienia pili wino marki „Wino". Oczywiście z gwinta, podając butelkę jeden drugiemu, sprawiedliwie i pod wzajemną kontrolą. Osiłek wycelował w nich paluchem.
– O żule!
– Fioletowe mordy won! – zawtórował chłopak, szczupły i wysoki jak tyka.
– No, co kurwa?! Głuche! – zawołał Ogon, poczym podszedł do podpitych facetów i dodał dobitnie, markując kopnięcie. – Chcesz z fleka moczymordo?!
Dziewczyna powstrzymała chłopaka w ostatniej chwili, mówiąc.
– Ogon wrzuć na luz! Co sobie będziesz glany brudził o to gówno?
Krępy chłopak wkurzył się widząc, że pijaczki zamierzają dyskutować. Oderwał na siłę jednego żula od ławki i w tym momencie niebo przeszyło dziwne wyładowanie atmosferyczne, jedna odnoga strzeliła jak biczem w głowę Brusa. Wszyscy byli przekonani, że zaraz padnie na ziemię, ale ten podniósł pijaka nad głowę i rzucił nim jak workiem ziemniaków z krzykiem.
– Zaraz ci brudasie przyspieszę ruchy!
W pijaczków jakby wstąpiło nowe życie. Nagle otrzeźwieli i uciekli pozostawiając niedopitą butelkę wina. Dopiero, gdy byli w sporej odległości, coś niewyraźnie krzyczeli machając rękami. Brus poniósł litrową flaszkę z grubego szkła i rzucił nią w grupę alkoholików. Jeden z nich zauważył lecącą flaszkę. Podbiegł z wyciągniętymi rękami i nieudolnie ją złapał. Ciężka butelka wymknęła mu się z dłoni i uderzyła w czoło. Pijak przysiadł ogłuszony. Koledzy w wyrazami aplauzu podbiegli i radośnie dokończyli alkoholową biesiadę. Bohater dzisiejszego dnia, który uratował wino wstał i zaczął iść przed siebie. Majtało nim na boki.
Młoda dziewczyna spojrzała w lustro. Nie musiała się malować i nie chodziło o to, aby być piękną. Rzęsy wokół niebieskich oczu zastygły w tuszu. Kreski na powiekach miały ją przerobić na bardziej dorosłą, a wręcz wyuzdaną. Poprawiła jasne włosy, które rozpuszczone obejmowały ramiona. Nachyliła się do lustra, aby sprawdzić efekt kosmetycznych zabiegów i usłyszała pukanie. Poznała ten stukot. Braciszek chodził za nią krok w krok. Uśmiechnęła się do odbicia i zrobiła z ust dzióbek. Jej wargi ułożyły się w pąk róży, której płatki za chwilę miał być molestowane mięsistą szminką. Wysunęła z tubki krwistą pomadkę i straszne obrazy wypełniły jej umysł. Setki rąk walczyły ze sobą, aby dotknąć, pomacać, poklepać i wcisnąć w gumkę stringów banknoty. Znowu skok w górę. Korkociąg w dół i mocniej do tyłu, aż do głębokiego łuku. Niżej na kolana i do kołyski z wypięciem pośladków pod same nosy. I do przodu biodra z przejściem w poprzeczny szpagat. Karuzela wokół rurki, ciepłej od łona i zmęczonych dłoni.
– Aśka, co robisz? Otwieraj!
Tego typu obrazy dopadały ją w nocy i wtedy przychodziła do niej Ona, kobieta, która dawała ukojenie i spokój. Usłyszała jak braciszek odbiega od drzwi, skarżąc płaczliwie.
– Mamo! Aśka jest w łazience. Znowu się maluje.
– Cicho. Nie krzycz – zadudnił zmęczony kobiecy głos.
– A kto mi opowie bajkę na dobranoc? Mamo! Ty nie znasz bajek. O biednym kopciuszku i bogatym królewiczu. I o pantofelku, który zgubiła. Mamo!
– Gdzie ona znowu lezie? – Męski głos zadźwięczał ochryple.
– Co się głupio pytasz? Dobrze wiesz, że lata do tego klubu, jak pszczoła do miodu – matka ściszyła głos jakby się wystraszyła własnych słów.
– Chciałaś chyba powiedzieć, jak mucha do gnoju.
Joanna wypuściła szminkę, która wpadła do umywalki z cieknącym kranem, który już od dawna nie mógł się doczekać reperacji. Gospodarza przed naprawami wykręcał się szukaniem pracy. Znikał na całe dnie i wracał pijany, śmierdzący alkoholem.
– Masz się za dobrego ojca. Tak?! A to niespodzianka!
– Ja nie, nie po, po, pozwo.... – Ojczym zaczął się jąkać.
W umywalce pojawił się nowy kolor. Mała kropelka rozbryzgała się promieniście, a potem poleciały ciężkie łzy zabrudzone tuszem z rzęs i dopełniły abstrakcji na politurze. Joanna bezwiednie przypomniała sobie swój wiersz, który schowała na dnie szuflady.
Gdzie się ma tak wiele,
no i po co?
Gdzie się chce tak mocno,
i za mało?
Gdzie się wie tak dużo,
i byle, co?
Gdzie się kocha tak krótko,
i byle gdzie?
Gdzie się wierzy tak płytko,
i na pokaz?
Gdzie się jest tak bardzo,
i byle jak?
No?... No gdzie?
Chrypiący głos ojczyma i przypomniał o sobie.
– Ja nie pozwalam, słyszysz?!
– Tak! A za co mam opłacić mieszkanie! Za co chleb kupić!
– Oj cicho, cicho, daj już spokój!
– Wiesz, co to znaczy powiedzieć dziecku, że nie ma jedzenia w domu?
– No mówię ci przestań!
Atmosfera wzajemnej drażliwości snuła się niczym mgła w zagrzybionych zakamarkach mieszkania. Wsiąkała przez lata w ściany, które dopadł liszaj biedy, strasząc wypłowiałą farbą i łuszczycą tynku. Właśnie budziły się zaszłe przykrości zaznane dawno temu, a teraz odgrzebane, te krzywdy, które podczas kłótni wzbudzały się niczym kurz osiadły pod meblami.
Joanna wybiegła z łazienki. Minęła przedpokój i stanęła w drzwiach do kuchni. Chłopiec w wieku przedszkolnym objął jej udo, tuż pod kusą spódniczką i tak stali patrząc na rodziców.
Ojczym miał na sobie spoconą podkoszulkę i siedział jak zwykle w tych swoich wytartych spodenkach. Matka przepasana fartuszkiem zabierała naczynia ze stołu. Dziewczyna zajrzała w wystraszone oczy brata. Chciała załagodzić napiętą sytuację, ale coś jej stało w gardle.
Matka mówiła zapamiętale, bardziej do siebie niż do męża.
– Człowiek łapie się każdej roboty za tych parę groszy. Pracuję w barach i myję te zasrane kible, zarzygane pisuary.
– I komu się żalisz?
– A ty, co? Chlejesz jak świnia.
– Cicho!
– Co cicho? Ty moczymordo!
– Cicho, bo jak w mordę dam!
– Tak, a proszę bardzo! Użyj sobie! No, co?
– Sama się prosisz, sama!
Ojczym doskoczył do kobiety. Niemal zderzyli się głowami. Stali tak na przeciwko siebie z wypiekami złości na twarzach i błyskami nienawiści w oczach, jak koguty, które za chwilę ruszą do krwawej walki.
– No bij! A możeś za mało pijany, co?!
– Zamknij się!
Matka nie panowała nad sobą i prowokowała ojca. Braciszek ścisnął mocniej udo, którego ciepło dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Popatrzył na siostrę, równie jak on przerażoną. Drżał na całym ciele.
– No uderz, to cię normalnie zagryzę, świnio!
– Podpuszczasz, drażnisz, a... A po, po... Potem płaczesz – wyjąkał ojczym, kręcąc głowa jakby podświadomie dawał znaki ciałem, żeby zamilkła.
– Brak ci odwagi? No to masz! Zachlej się na śmierć ty moczymordo nienachlana...
Kobieta odeszła w stronę kuchennej szafki. Z pomiędzy słoików wyciągnęła butelkę wódki. Mężczyzna na widok alkoholu opadł ciężko na taboret i zamarł zahipnotyzowany flaszką. Odezwał się, a jego głos nie pasował do echa poprzednich słów, które jeszcze dudniły w uszach i jakby przyczaiły się w cieniach zakamarków, czekając na kolejną szansę zaistnienia.
– O! Flaszka się uchowała!
– No widzisz, tyle razy szukałeś i nie znalazłeś.
– A kto wyżłopał do połowy? – zauważył skwapliwie mężczyzna i dodał niemal pieszczotliwie. – Znalazła się abstynentka.
– A co, nie wolno? Ja przynajmniej trochę grosza przynoszę do domu, a ty nawet zasiłek potrafisz przechlać. Ech ty! – żona klepnęła męża polubownie po czole i postawiła kieliszki na stole.
Mężczyzna oblizał spieczone usta. Uśmiech przemknął przez napuchniętą od uzależnienia twarz i wyciągnął łapczywie rękę z zamiarem rozlania wódki. Żona, gdy zobaczyła trzęsącą się dłoń wyrwała mu flaszkę i sama rozlała alkohol.
Joanna wypowiedziała słowa, które nie chciały przejść przez zaciśnięte gardło.
– Przestańcie pić!
Rodzice nie zwrócili uwagi na płaczliwe słowa córki, wypili z ulgą. Ojczym już spokojną ręką rozlał kolejną porcję alkoholu i opróżnił kieliszek.
– Przestańcie pić, Jasiu się boi! – krzyknęła dziewczyna poruszona tym, że nawet nie zwrócili na nią uwagi, jakby w ogóle nie istniała.
Matka popatrzyła na dzieci. Ujrzała rozmazane oczy córki i synka, który ze strachu ściskał siostrę. Ojczym również usłyszał wrzask i odwrócił się razem z taboretem. Wymierzył w pasierbicę paluchem.
Nazywam się Arkadiusz Pilch i ze względu na popularność tego nazwiska w środowisku literackim przyjąłem pseudonim – Arkady Pych i... I cóż mogę o sobie napisać? Co do wieku, to mam już z górki, lata lecą, a ja dalej piszę. Twórczość wrzucam do szuflady i myślę, że czas dojrzał, aby ją wypróżnić, boję się tylko, aby to, co trzymam pod kluczem nie okazało się „Puszką Pandory". Jeśli chodzi o moją codzienną egzystencje, to z zawodu jestem inżynierem pilotem, ukończyłem również studia na Akademii Pedagogiki Specjalnej. Obecnie mieszkam i pracuję w Dęblinie, ale chciałbym w przyszłości wrócić do Wieliczki skąd wywodzą się moje korzenie. Zostałem laureatem w konkursie literackim im Haliny Snopkiewicz w Zawierciu, za opowiadanie pt. „Purpurowe parasolki". Mój dramat o autyzmie pt. „Lek na wypalenie" został wyróżniony przez Stowarzyszenie ARKA z Sosnowca. Napisałem powieść o lekkim zabarwieniu erotycznym pt. „Lep na muchy", na motywach, której skonstruowałem scenariusz zauważony na konkursie organizowanym przez Studio Filmowe im. Karola Irzykowskiego.
Obecnie znany reżyser Pan Marek Rębacz zaprosił mnie do warsztatów w swoim projekcie pt. „Polska Scena Komediowa" pod patronatem Teatru Praga. Ukończyłem cykl czterech dramatów pt. „Kwartet na Joannę", które mam nadzieję, że jeszcze za mojego życia pojawią się na deskach teatrów.
Opowiadania, w których główne miejsce zajmuje utwór pt. „Lubieżny telepata" to nic innego jak zapowiedź moich powieści, gdyż każdy z utworów zawartych w tym zbiorze ma swoją kontynuację prozatorską. W najbliższym okresie ukaże się powieść pt.: „Lep na muchy", potem „Arkadia twój sen" i „Awatara smoka" itd. Moja twórczość ma podwójne dno, wątki erotyczne są zachętą dla czytelnika, dla którego mam miłą niespodziankę w formie podtekstów metafizycznych dających pretekst do głębszych przemyśleń.
I jedno mogę obiecać moja twórczość nie daje się tak łatwo zapomnieć, a jej dobre przesłania zostawiają ślad w podświadomości.
CV
nie jestemnikim ważnym
i dobrze jest jak jest
skarbnicą wiedzy
no nie jestem
i dobrze mi tak
ktoś czasem szepnie
że mam coś w sobie
i dobrze nam aż do bólu
a co do popularności to dobre i tylenie jestem zachłanny
mam godziny zamyśleń i jest mi lżej
miewam minuty uniesień i wzlatuje cudownie
w sekundy strzeliste uczuć niebosiężnych
po których spadam
na zbity pysk
niczym liść w błocie czekam na wiatr
na twoje dłonie i nie mam żalu
że przylepiony do podeszwy
zostawiam swój ślad
jesienny