Lśnić - Jung Jessica - ebook + książka

Lśnić ebook

Jung Jessica

3,4

Opis

Debiut literacki Jessiki Jung – jednej z największych legend K-popu i byłej członkini zespołu Girls’ Generation.

Jaką cenę możesz zapłacić za spełnienie swoich marzeń? Amerykanka koreańskiego pochodzenia Rachel Kim odpowiada na to pytanie bez wahania: Prawie każdą. Sześć lat temu ambitna siedemnastolatka została zatrudniona w jednej z największych i najbardziej wymagających wytwórni K-popu w Seulu. Zasady są proste: trenuj 24 godziny na dobę, bądź idealna, nie chodź na randki. Łatwe? Nie do końca!

Jessica Jung zabiera czytelnika do kolorowego świata K-popu, świata blichtru, morderczej pracy i rywalizacji, w którym za miłość i sławę trzeba płacić bardzo wysoką cenę. Młoda bohaterka udowodni sobie i światu, że jest gotowa na wiele, żeby Lśnić!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (36 ocen)
9
9
7
9
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jessica Jung Lśnić Tytuł oryginału Shine ISBN Text copyright © 2020 by Jessica Jung and Glasstown Entertainment Jacket design and art by Sarah Creech copyright © 2020 by Simon & Schuster, Inc. Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2020 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2020All rights reserved Redakcja Jolanta Kusiak-Kościelska Korekta Barbara Borszewska, Katarzyna Marcisz Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla moich Golden Stars i dla Krystal — najjaśniejszego światła mojego życia

Jeden

Głowa do góry, nogi skrzyżowane. Brzuch wciągnięty, plecy proste. Uśmiechnij się tak, jakby cały świat był twoim najlepszym przyjacielem. Powtarzam w myślach tę mantrę, gdy obiektyw kamery kieruje się na moją twarz. Kąciki moich różowych, błyszczących ust unoszą się, pytając: „Czy nie chcielibyście powierzyć mi wszystkich swoich sekretów?”.

Tylko że chyba lepiej tego nie robić. Słyszeliście kiedyś takie powiedzenie: „Troje może dochować tajemnicy, jeśli dwoje z nich nie żyje”? Cóż, w moim świecie to absolutna prawda — tutaj jesteście bez przerwy obserwowani, a wasze sekrety mogą was dosłownie zabić. A przynajmniej mogą odebrać wam szansę, by lśnić.

— Na pewno jesteście podekscytowane!

Dziennikarz przeprowadzający z nami wywiad to mężczyzna w średnim wieku z zaczesanymi do tyłu tłustymi włosami. Mógłby uchodzić za przystojnego, ale postanowił odciągać uwagę od swojej urody zestawieniem różowiastego satynowego krawata z czerwoną koszulą. Chętnie pochyla się do przodu, patrzy błyszczącymi oczami na dziewięć siedzących przed nim dziewczyn, na ich idealnie pofalowane włosy i twarze bez najmniejszej skazy, promienne od długoletniego stosowania rozjaśniających maseczek, na idealnie wystudiowane pozy, nogi skrzyżowane pod dokładnie wyznaczonym kątem, w szpilkach we wszystkich odcieniach pastelowej tęczy. — Debiutancki teledysk i już pierwsze miejsca na listach przebojów! Jeszcze tylko jedna lista i All-Kill jest wasze! Jak się z tym czujecie?

— Jesteśmy absolutnie przeszczęśliwe. — Mina wyrywa się do odpowiedzi, błyszcząc śnieżnobiałymi zębami w szerokim uśmiechu. Staram się jej w tym dorównać, ale bolą mnie mięś­nie twarzy.

— To spełnienie marzeń — dodaje Eunji, po czym robi ze swojej truskawkowej gumy duży różowy balon, a ten pęka z głośnym trzaskiem.

— Jesteśmy ogromnie wdzięczne za szansę, by nagrywać razem — wtrąca jeszcze Lizzie, gruba warstwa srebrzystego cienia na jej powiekach odbija światła reflektorów.

W oczach dziennikarza pojawia się iskra, zaraz przysuwa się i pyta konspiracyjnym tonem:

— Czyli dogadujecie się? To w końcu dziewięć niezwykle pięknych kobiet w jednym zespole. Z pewnością współpraca bywa trudna.

Sumin śmieje się cicho, swobodnie, ściągając swoje idealnie podkreślone jasnoczerwone usta.

— Zawsze są jakieś trudności — tłumaczy. — Ale jesteśmy jak siostry. A rodzina jest zawsze na pierwszym miejscu. — Bierze pod rękę Lizzie, która siedzi obok. — Pasujemy do siebie.

Dziennikarz przykłada rękę do piersi.

— To takie urocze. A co najbardziej cieszy was we wspólnej pracy? — Jego wzrok przesuwa się powoli po całym zespole i w końcu ląduje na mnie. — Rachel?

Natychmiast spoglądam w obiektyw ogromnej kamery stojącej za jego plecami. Czuję, jak skupia się na mojej twarzy. Głowa do góry, nogi skrzyżowane. Brzuch wciągnięty, plecy prosto. Latami przygotowywałam się do tej chwili. Uśmiecham się szeroko, dziennikarz z miejsca staje się moim najlepszym przyjacielem. Niestety w głowie mam pustkę.

Powiedz coś, Rachel. Cokolwiek. Czekałaś na tę chwilę, na swoją szansę. Dłonie mi się pocą, czuję, jak przez przedłużającą się ciszę dziewczyny obok zaczynają się nerwowo wiercić. Kamera jest jak reflektor — czuję na sobie jej piekące spojrzenie — mam sucho w ustach, nie potrafię nic z siebie wydusić.

Wreszcie dziennikarz postanawia się nade mną zlitować.

— Wszystkie tak wiele razem przeszłyście, ćwiczyłyście razem przez sześć lat, zanim przyszedł sukces! Czy to doświadczenie okazało się spełnieniem waszych nadziei? — Uśmiecha się, podrzucając mi łatwe pytanie.

— Tak — dukam, cały czas szczerząc zęby.

Mężczyzna ciągnie temat.

— A może opowiesz coś o życiu, które wiodłaś przed debiutem? Co sprawiało ci największą przyjemność, gdy mieszkałaś razem z innymi stażystkami?

Szukam rozpaczliwie odpowiedzi, dyskretnie wycierając dłonie o skórzane obicie krzesła. Nagle coś mi przychodzi do głowy.

— Co jeszcze mogłabym powiedzieć? — rzucam, podnosząc rękę i niezgrabnie przebierając palcami przed obiektywem kamery; mam idealny manicure, każdy paznokieć zdobią białe i lawendowe paski. — Osiem koleżanek zawsze pod ręką, by pomalować paznokcie. To jak mieszkać w salonie kosmetycznym!

OMG. Co jest ze mną nie tak? Czy ja naprawdę właśnie oznajmiłam światu, że w czasie stażu najbardziej podobał mi się darmowy manicure?

Całe szczęście w pomieszczeniu aż dudni od głośnego śmiechu prowadzącego, a mnie ogarnia fala ulgi. Dobra, poradzę sobie. Chichoczę razem z nim, a dziewczyny z zespołu zaraz dołączają. Dziennikarz posyła mi swój tłusty uśmiech. O nie.

— Rachel, jesteś w zespole główną wokalistką i słyszałaś już niejeden komplement na temat swojego niezwykłego talentu. Zgodziłabyś się ze stwierdzeniem, że inspirujesz koleżanki z zespołu do bardziej wytężonej pracy?

Po tych słowach czerwienię się i chowam twarz w dłoniach, żeby zakryć rumieńce. Mój umysł znowu wskakuje na wysokie obroty. Miliony razy ćwiczyłam odpowiadanie na tego rodzaju pytania, lecz za każdym razem, gdy znajdę się przed obiektywem kamery, zamieram. Paraliżują mnie reflektory, dziennikarze oraz świadomość, że te nagrania oglądać będą całe rzesze ludzi. Zupełnie jakby mój mózg odłączał się od ciała i żadne, nawet najbardziej wytężone przygotowania nie są w stanie temu zapobiec. W gardle czuję gulę wielkości piłki golfowej i zauważam, że uśmiech na twarzy prowadzącego jakby zamarł. Cholera. Jak długo już czeka na odpowiedź? Szybko wypalam:

— Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że mam talent. — Kątem oka spostrzegam, jak Lizzie i Sumin wymieniają znaczące spojrzenia, unosząc brwi. Szlag. — Ale zaraz, zaraz, wcale nie największy! To znaczy, jesteśmy zespołem, żadnej z nas nie brakuje talentu. Wszystkie…

— Rachel chciała chyba powiedzieć, że wszystkie kochamy to, co robimy, i każdego dnia inspirujemy siebie nawzajem — wtrąca gładko Mina. — Jestem główną tancerką zespołu i bardzo dużo nauczyłam się od ojca o tym, jak ważna jest etyka zawodowa…

Jej wypowiedź zagłusza ostry dźwięk dzwonka, który niesie się z głośników systemu nagłośnienia. Kamera się wyłącza, a z twarzy dziennikarza znika uśmiech. Mężczyzna nieśpiesznie zdejmuje marynarkę, ukazując ciemne plamy potu pod pachami, a nasza dziewiątka — część stażystek z centrum szkolenia K-popowego wytwórni DB Entertainment — czeka na ocenę tego próbnego wywiadu dla prasy.

— W następnym tygodniu prosiłbym o trochę więcej energii. Pamiętajcie, że status prawdziwej gwiazdy K-popu jest na wyciągnięcie ręki, jeśli tylko naprawdę tego chcecie! ­Eunji… — Dziewczyna patrzy na niego wystraszonym wzrokiem szeroko otwartych oczu. — Ile razy mam ci powtarzać, że nie żuje się gumy w czasie próbnych wywiadów! Jeszcze jedna taka wpadka i odeślę cię na zajęcia dla świeżaków. — Twarz Eunji blednie, dziewczyna pochyla nisko głowę. — Sumin! Lizzie! — Szybko odwracają się do niego. — Więcej osobowości! Nikt nie zapłaci dwustu tysięcy wonów za koncert pełen gwiazd K-popu, które maskują makijażem fakt, że nie mają absolutnie nic ciekawego do powiedzenia. — Lizzie wygląda, jakby miała się zaraz rozpłakać, a jasnoczerwone usta Sumin odpowiadają kolorem jej zarumienionym policzkom. Wreszcie instruktor niemal znudzonym głosem zwraca się do mnie: — Rachel, już to przerabialiśmy. Potrafisz śpiewać i tańczyć tak, że mało kto cię przebije, ale to tylko część twoich przyszłych obowiązków. Jeśli nie będziesz w stanie pokonać tremy w trakcie wywiadu ze mną, jak wyobrażasz sobie występowanie przed tłumem w każdy wieczór? Albo odpowiadać na pytania prawdziwych dziennikarzy w obecności widowni? Spodziewamy się po tobie czegoś więcej. — Kiwa sztywno głową, po czym wychodzi z sali, wyjmując z kieszeni papierosa.

Właściwie spływam ze stołka, na którym siedziałam przez ostatnią godzinę, a mój uśmiech znika, gdy zaczynam masować obolałą łydkę — przez wysokie szpilki mam skurcze. Już to wszystko kiedyś słyszałam. Pracuj nad sobą, Rachel. Naucz się zachowywać swobodnie przed kamerą, Rachel. Gwiazdy K-popu muszą być urocze, elokwentne i idealne w każdych okolicznościach, Rachel. Schylam się, żeby założyć trampki, i stękam z bólu. Mina patrzy na mnie groźnie ze swojego stołka.

— Co znowu? — Wzdycham.

Podnosi rękę, pokazując swój idealny francuski manicure.

—„Osiem koleżanek zawsze pod ręką, by pomalować paznokcie”? Serio? Nie jesteśmy twoimi służącymi, Rachel. — Przewraca oczami.

Coś o tym wiesz, rzucam cierpko w duchu. Ze wszystkich stażystek akurat Mina może co nieco wiedzieć o posiadaniu służby. Jej rodzina należy do jednego z najstarszych i najpotężniejszych koreańskich klanów, Choo, znanych też jako rodzina C-MART. W całym kraju znajdują się tysiące pomarańczowo-białych sklepów C-MART, w których sprzedaje się wszystko: od kimchi, Yakult i świeżo przygotowanego japchae, aż po neonowe bluzy z postaciami wzorowanymi na Sanrio, które wyrzucają z siebie absurdalne kwestie typu: „twoja mama to mój chomik”. Krótko mówiąc, Mina jest obrzydliwie bogatym wrzodem na dupie. — Zdajesz sobie sprawę z tego, że to przez ciebie mamy tyle zajęć z wystąpień medialnych, prawda? — Robi mi się gorąco. Może i ma rację, ale to jeszcze nie znaczy, że chcę tego słuchać akurat od niej. — Możesz przynajmniej postarać się brzmieć jak gwiazda K-popu, a nie jakaś smarkula, która oniemiała na widok kamery? Czy może to za duże wymagania wobec naszej biednej koreańsko-­amerykańskiej księżniczki?

Sztywnieję. Wszyscy wiedzą, że wychowałam się w Stanach Zjednoczonych (a dokładniej w Nowym Jorku), ale już wysłuchiwałam wrzasków instruktorki tańca za trzyminutowe spóźnienie na zajęcia, a potem jeszcze dałam plamę w trakcie wywiadu, więc naprawdę nie mam nastroju na docinki Miny.

— Nie przypominam sobie żadnych osobistych pytań kierowanych do ciebie. Może nie jesteś tak interesująca, jak sądzisz.

— A może nie muszę już więcej ćwiczyć.

Wzdycham. Nie jadłam rano śniadania, a te słowne potyczki z Miną wymagają energii nie z jednego, a dwóch posiłków. Odwracam się, chowając szpilki do starej, białej skórzanej torebki.

— Co to ma być? Nie jestem godna rozmowy z tobą? Mamusia nie nauczyła cię dobrych manier?

— A czego ty się po niej spodziewałaś? — rzuca Lizzie, sprawdzając stan swojego makijażu w kompaktowym lusterku z wygrawerowanym monogramem. — Słodka księżniczka Rachel, której mamusia zabroniła wchodzić do domu stażystek. Może dlatego wydaje jej się, że nie mamy nic lepszego do roboty, niż malować sobie nawzajem paznokcie.

— Na pewno miło jest być ulubienicą pana Noha — dodaje Eunji i głośno wzdycha. — Wiesz, niektóre z nas musiały urabiać się po pachy, żeby tutaj trafić. Jakoś szef DB nie daje namforów.

— Mam nadzieję, że nie uważasz się za jedną z nas — mówi Sumin, odwracając się twarzą do Eunji. — Jakie urabianie się po pachy, jak ty się w życiu nad niczym nie napociłaś.

— A skoro już mowa o poceniu się, przydałoby ci się odrobinę odświeżyć, skarbeńku — odzywa się Eunji, rysując okrąg wokół swojej twarzy. — Wydajesz się trochę… błyszcząca.

— No cóż, przynajmniej nie mam nosa z plastiku — wypala w odpowiedzi Sumin.

—Zaraz dostanę przez was migreny! — jęczy Lizzie do Miny. — Sunbae, każ im się zamknąć!

— Oczywiście, kochana Lizzie — odpowiada z uśmiechem Mina. — Może po prostu włączymy z powrotem kamerę? Od razu zamilkną! A nie, czekaj… to działa tylko na Rachel!

Chichoczą, a ja rumienię się z gniewu i wstydu. Powinnam się odgryźć, lecz nie robię tego. Jak zawsze. Lubię udawać, że po prostu wzięłam sobie do serca radę mamy — no wiecie, bądź mądrzejsza, nie zniżaj się do ich poziomu, nie pozwól, by zobaczyły, jak się tym przejmujesz: mantra każdej silnej i niezależnej feministki z Ameryki — tylko że ta wielka gula, która znowu pojawia się w moim gardle, świadczy o czymś zupełnie innym. Kończę sznurować buty i wstaję.

— Przepraszam, muszę iść — oznajmiam, kierując się do wyjścia z sali.

— Och, ależ nie ma za co — rzuca niewinnie Mina. Kątem oka widzę, jak zaraz odwraca się do koleżanek i zaczyna coś szeptać, a na ich twarzach pojawiają się przebiegłe uśmiechy.

Ośrodek szkoleniowy DB Entertainment jest dokładnie taki, jak produkowane w nim gwiazdy K-popu: lśniący, bez skazy i skupiający na sobie całą uwagę otoczenia. Znajduje się w samym sercu Cheongdam-dong, stolicy K-popu. Latem stażystki zbierają się w ogrodzie na dachu, żeby ćwiczyć jogę albo pilates w cieniu rzucanym przez parasole, który pozwala im zachować nieskazitelną skórę. W środku wykończone drewnem tekowym i marmurem wnętrza ozdabiają ogromne fontanny, w których woda płynie prosto ze szczytu Seoraksanu. Zdaniem wytwórni fontanny mają nam pomóc w osiągnięciu wewnętrznego spokoju, niezbędnego, by w pełni wykorzystać drzemiący w nas potencjał. Wszyscy wiemy, jaka jest prawda — w tym miejscu spokój jest niemożliwy.

Zwłaszcza gdy każdego dnia gapią się na ciebie twarze ze szkolnego albumu.

Albumem szkolnym nazywamy ściany otaczające fontannę w lobby głównego skrzydła, gdzie znajdują się ramki ze zdjęciami wszystkich gwiazd K-popu, które zadebiutowały dzięki ukończeniu programu szkoleniowego DB. Wymyślono tę nazwę ze względu na to, że większość tutejszych uczennic nie ma szans na to, by dostać prawdziwy album ze szkoły średniej. Idealnie wystudiowane uśmiechy i błyszczące włosy gwiazd mają przypominać nam, zwykłym śmiertelniczkom pędzącym z zajęć na zajęcia, do czego aspirujemy. A na samiuśkim środku ściany — miejscu, na którym każda z nas chciałaby kiedyś zobaczyć samą siebie — wisi złota tabliczka z nazwiskami wszystkich solistów albo zespołów wytwórni, którzy zadebiutowali na pierwszym miejscu listy przebojów Seulu.

Przechodząc obok, zatrzymuję się, żeby popatrzeć ze łzami w oczach na nazwiska, których lata temu nauczyłam się na pamięć. Pyo Yeri, Kwon YoonWoo, Lee Jiyoung… a także najnowszy dodatek: NEXT BOYZ. Przypominam sobie katastrofę, jaką okazał się próbny wywiad, i czuję znajomy uścisk serca, to opatentowane, znane każdemu K-popowemu stażyście połączenie stresu, paniki i odwodnienia. Krzywiąc się na to wspomnienie, przyśpieszam kroku, pędząc w kierunku niezależnych sal prób, które znajdują się po wschodniej stronie budynku.

W korytarzu jest pełno przypadkowych gadżetów i rekwizytów używanych przez śmietankę gwiazd K-popu w czasie międzynarodowych tras. Połowa z tych akcesoriów posiada insygnia Electric Flower albo Kang Jiny (legendy ze złotej tabliczki oraz liderki największego i najlepszego K-popowego girlsbandu ostatnich lat). Zadebiutowali na samym szczycie i nigdy go już nie opuścili. Kiedy zostałam przyjęta przez wytwórnię, byłam ich prawdziwą wyznawczynią, a w szczególności Jiny. Teraz podziwiam je jeszcze bardziej, wiedząc, przez co musiały przejść, żeby osiągnąć sukces. Jednak gdzieś w duchu myślę o tych wszystkich dziewczynach, którym się nie udało. Tych, które nie dostały się do zespołu.

Sama trafię na szczyt czy zostanę usunięta w cień?

W korytarzu niosą się niskie dźwięki. Zaglądam do jednej z sal i widzę, jak stażystka z drugiego roku ćwiczy legendarny układ taneczny do Don’t Give Up On Love Blue Pearl. Knoci ruch ramion z boku na bok i zaraz zapada się w sobie, by powłócząc nogami, podejść do odtwarzacza i włączyć piosenkę od początku. Aż mnie wszystko boli, kiedy na nią patrzę. Pot cieknie jej z czoła, policzki ma czerwone — to oczywiste, że ćwiczy już od kilku godzin. Tak właśnie wygląda typowy dzień początkującej stażystki. Na końcu korytarza przyciskam palec do elektronicznego czytnika, który pokazuje, czy sala jest dostępna. Wciąż jest dość wcześnie jak na sobotę, więc liczę, że po południu znajdzie się jeszcze miejsce do ćwiczenia układu tanecznego, ale… Ech, wszystko zajęte. Każda sala jest już zarezerwowana.

Zaciskam pięści i czuję, jak rozpala się we mnie gniew. Lizzie miała rację — różnię się od pozostałych stażystek, które przebywają w ośrodku dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tańczą i śpiewają w salach prób aż do czwartej nad ranem, potem idą się przespać do pobliskiego domu, budzą się i robią wszystko od nowa, codziennie, siedem dni w tygodniu. Kiedy zostałam przyjęta do wytwórni, niewiele brakowało, a mama zakazałaby mi przyjazdu. Udział w szkoleniu oznaczał przeprowadzkę całej rodziny z Nowego Jorku do Seulu, od mojej siostry wymagał porzucenia szkoły i przyjaciół, a od rodziców — pracy. Co więcej, mama nie potrafiła zrozumieć, dlaczego K-pop znaczył dla mnie tak wiele, a już zdecydowanie nie pojmowała stylu życia stażystów — niesamowitej presji, wieloletnich ćwiczeń, skandali z operacjami plastycznymi. Potem, po jakichś trzech tygodniach błagania jej o zmianę decyzji, zmarła moja halmoni. Pamiętam, jaka byłam wtedy smutna, jak godzinami płakałam razem z mamą i Leah. Jeszcze za życia, babcia siadała ze mną rano podczas każdej naszej wizyty i plotła mi warkocze, szepcząc do ucha stare legendy, opowiadając kojącym głosem, jaka wyrośnie ze mnie piękna, mądra i bogata kobieta. Mama nie pozwoliła nam zrezygnować ze szkoły i polecieć na pogrzeb, a kiedy wróciła z Korei, właściwie już postanowiłam odpuścić sobie to całe szkolenie, jednak — ku mojemu zaskoczeniu — umma zaproponowała pewien kompromis: przeprowadzimy się do Seulu, ja będę w tygodniu chodzić normalnie do szkoły, żeby zdobyć wykształcenie, a w każdy weekend (poczynając od piątku wieczorem) mogę się szkolić. Kilka lat temu zapytałam ją, dlaczego zmieniła zdanie po śmierci halmoni, ale umma tylko popatrzyła na mnie dziwnie i zaraz palnęła mnie szybko w tył głowy.

Szefostwo wytwórni z początku nie zgadzało się na warunki mamy, ale z jakiegoś powodu pan Noh postanowił nagiąć dla mnie zasady. Umma twierdzi, że to przez jej „amerykańskie kobiece wyzwolenie” (jak to nazywa po swojemu), ale moim zdaniem zwyczajnie miałam szczęście zostać jedną z protegowanych pana Noha — jedną z tych niewielu stażystek, które postanowił wyróżnić z tłumu i poświęcić im dodatkową uwagę. Chociaż w programie dla stażystów dodatkowa uwaga w rzeczywistości oznacza po prostu dodatkową presję. Mimo wszystko sytuacja była wyjątkowa i nie minęło wiele czasu, a zaczęłam być nazywana „księżniczką Rachel”, najbardziej rozpieszczaną stażystką wytwórni DB. Byłam pełnokrwistą Koreanką, ale mój amerykański paszport (a także amerykański styl życia i amerykańska niechęć do konserw Spam…) rodził między mną a pozostałymi stażystkami dystans, przy którym Ocean Spokojny to nic. Teraz, po sześciu latach, chociaż jestem tutaj dłużej niż większość pozostałych stażystek, ksywka przylgnęła do mnie na stałe.

Szkoda, że nie oceniają mnie po tym, jak ciężko trenuję. Jak w weekendy wyciskam z siebie siódme poty w siedzibie wytwórni. Jak w tygodniu sypiam po cztery godziny dziennie, bo tyle czasu spędzam jeszcze na treningach, gdy już odrobię pracę domową. Jak błagałam swoją szkołę, by pozwolili mi na indywidualne zajęcia z muzyki, żebym mogła przez pięćdziesiąt minut sama w sali muzycznej śpiewać gamy, żeby nie stracić formy wokalnej. Zamiast tego wolą oceniać moje czyste ubrania, gładko uczesane włosy oraz to, że mogę spać we własnym łóżku.

A najgorsze jest to, że mają słuszność. Każda z nich poświęca się dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Większość z nich mieszka w domu dla stażystek i jeździ do rodziny raz w miesiącu (jeśli nie rzadziej). Te dziewczyny żywią się i oddychają K-popem. Z której strony na to nie spojrzeć, nie mogę się z nimi równać. Tylko że ja muszę nie tylko być im równa, ale od nich lepsza.

Łapię się za głowę i próbuję wziąć kilka głębszych oddechów na uspokojenie. Im bliżej jestem wieku na debiut, tym usilniej proszę mamę o pozwolenie na trenowanie w pełnym zakresie, jednak ona zawsze zbywa mnie milczeniem. Jak mam jej wytłumaczyć, że niemal nie słyszy się, by w girlsbandzie debiutowała dziewczyna, która skończyła dwadzieścia lat? Jak jej wyjaśnić, że zostały mi zaledwie trzy lata? Minęło już prawie siedem, odkąd DB wypuściło debiut Electric Flower, krótko przed ostatnią wielką trasą DB Family. Od tamtego czasu nie przedstawili publice żadnego nowego zespołu. Już od paru miesięcy krążą plotki, że wytwórnia planuje utworzyć nowy girlsband — i to niedługo — a ja nie mogę czekać kolejnych siedmiu lat. Właściwie nie mogę czekać nawet siedmiu miesięcy. Do tego czasu może być już dla mnie zbyt późno. Ciężko pracowałam z myślą o debiucie i nie pozwolę, żebym została pominięta. Bez względu na to, co mówi umma.

— Rachel!

Odrywam dłonie od twarzy i zbieram mentalne siły na kolejną konfrontację z Miną. Zaraz jednak wzdycham z ulgą, kiedy widzę w korytarzu Akari z podrygującym przy każdym kroku kucykiem.

Akari Masuda przeprowadziła się z rodzicami do Seulu, kiedy miała dziesięć lat, a jej ojciec, genialny japoński inżynier, rozpoczął pracę w bazie lotniczej Osan. Przeszła już do dalszego etapu rekrutacji na stażystkę dla L-star Records, dużej wytwórni J-popowej w Tokio, ale rodzice nie chcieli, żeby w takim wieku zamieszkała sama. Zamiast tego ojciec wykorzystał znajomości, żeby została przyjęta do programu DB. Z miejsca się polubiłyśmy, może to dlatego, że obie czujemy się w Seulu wyobcowane. W panującej tutaj atmosferze rywalizacji trudno się nawiązuje przyjaźń, jednak Akari to jedna z niewielu osób z DB, którym naprawdę mogę zaufać.

— Gdzie się podziewałaś? — pyta, płynnym ruchem biorąc mnie pod rękę. Akari od czwartego roku życia uczęszczała na lekcje baletu i dlatego posiada grację tancerki.

— Miałam zajęcia z mediów — rzucam lekkim tonem. Akari przygląda się mojej twarzy, cieniom pod oczami i zaczerwienionej skórze, a potem delikatnie odciąga mnie od sal prób.

— Wszędzie cię szukałam. Martwiłam się, że przegapisz ceremonię pokłonów świeżo upieczonych stażystek!

Zatrzymuję się w pół kroku, stękając głośno.

— Proszę, nie każ mi tam iść. Przecież wiesz, że nie znoszę tej ceremonii.

— Może i nie znosisz, ale pamiętaj, że „w ceremonii pokłonów chodzi o rodzinę, a w DB rodzina jest najważniejsza”. — Akari chichocze, jej twarz przyjmuje niepokojąco dokładnie odwzorowaną minę pana Noha, dyrektora generalnego DB Entertainment, a raczej, jakby to sam ujął, bardzo zżytej rodziny DB. Ha. Akari porusza znacząco brwiami. — Poza tym słyszałam, że mają catering.

Na myśl o jedzeniu burczy mi głośno w brzuchu i zaraz sobie przypominam, że cały dzień nic nie jadłam.

— Od tego powinnaś zacząć — mówię i pozwalam się zaciągnąć w dół korytarza. — Dobrze wiesz, że darmowego jedzenia nigdy nie odmawiam.

— A ktoś odmawia? Nie znam takich — woła Akari, gdy wchodzimy do głównego lobby. Jest tu pełno ludzi; stażystki pędzą na zajęcia, pracownicy do swoich biur, szykując się do dużego koncertu Electric Flower, który ma się odbyć w przyszły weekend w Pusan. Mijamy stołówkę, która jest znana z tego, że to jedyna w całej Azji stołówka pracownicza z gwiazdką Michelina. Nawet takie międzynarodowe gwiazdy jak Joe Jonas czy Sophie Turner przyjechały tutaj tylko po to, żeby coś zjeść. Szkoda, że stołówka się marnuje, bo większość stażystek i idoli z wytwórni co tydzień przechodzi dokładne ważenie. Nie można dopuścić do sytuacji, w której stroje szyte na scenę okazałyby się zbyt ciasne.

Audytorium to jedno z moich ulubionych miejsc z całego kampusu — wszędzie jasne błyszczące drewno, a do tego zwisające z sufitu industrialne żyrandole. Na środku pomieszczenia wzniesiono scenę — umieszczoną w tym miejscu, żeby zwiększyć wrażenie przebywania na stadionie — i otoczono ją rzędami miękkich, obitych aksamitem foteli.

Kiedy zasiadamy na samym przodzie, pan Noh już stoi na scenie razem z nowymi stażystkami. Spoglądam na świeży narybek; wszystkie wiercą się i uśmiechają z nerwową, pełną ekscytacji energią, która może towarzyszyć dzieciakom w pierwszym dniu szkoły. Pan Noh, jak zwykle ubrany od stóp do głów w Pradę, choć bez gustu, wygląda też jak zawsze: zmrużone, patrzące krytycznie oczy skrywa za lustrzanymi szkłami okularów, gotowy z odległości kilometra wypatrzeć nieradzącą sobie stażystkę, ale dłonie trzyma łagodnie na ramionach nowej uczennicy, nieudolnie siląc się naojcowski gest.

Pan Noh przemawia rozwlekle o wyzwaniach, jakie czekają nową partię przyszłych gwiazd K-popu, a ja podążam wzrokiem do jedzenia wystawionego na stołach znajdujących się pod boczną ścianą audytorium: kanapeczki z prosciutto i figami, oponki z syropem różanym i tace uginające się pod kawałkami świeżych mango i liczi. Suto zastawione stoły już okupuje niewielka grupa szefów DB i instruktorów. Zauważam pośród nich grzywę znajomych neonowo-różowych włosów i macham do Chung Yujin, szefowej instruktorów w wytwórni. To Yujin zwróciła na mnie uwagę, gdy śpiewałam Style w noraebang w Myeong-dong. Miałam wtedy jedenaście lat i razem z Leah przyleciałyśmy do Seulu na wakacje u halmoni. Teraz skończyłam siedemnaście, a Yujin wciąż pozostaje moją największą inspiracją — moją mentorką, moją unni. Nikt prócz Akari nie zna naszej historii i nie wie, jak bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Yujin zawsze powtarza, że moje życie jako stażystki K-popowej jest już wystarczająco ciężkie ze względu na zainteresowanie pana Noha i nietypowy plan zajęć, więc nie chciałaby dokładać mi problemów, mówiąc wszystkim, że jestem jej protegowaną. Macha do mnie dyskretnie, udając zainteresowanie, kiedy jakiś stary pomarszczony dyrektor łapie ją za ramię i zaczyna gadać jej coś do ucha. Spogląda mi w oczy z drugiego końca audytorium i mówi bezgłośnie:ratunku.

Chichoczę pod nosem, mój wzrok ześlizguje się na biały napis na stole: W imieniu Choo Miny i jej ojca. Jesteśmy dumni z przynależności do rodziny DB. Bon appétit! Uśmiech znika mi z twarzy. Może jednak będę w stanie odmówić sobie jedzenia.

— Chyba straciłam apetyt — rzucam.

Akari podąża za moim wzrokiem.

— Och — wypala, po czym śmieje się, próbując poprawić mi nastrój. — Daj spokój, Mina nie jest taka zła.

— Pamiętasz, co się wydarzyło w czasie mojej ceremonii pokłonów?

Akari uśmiecha się, w kącikach oczu robią się jej zmarszczki.

— Ooo tak, uwielbiam tę historię.

Jako świeżo upieczona stażystka DB nie miałam bladego pojęcia o tym, że w czasie tej ceremonii powinnam pokłonić się instruktorom. Dopiero co zeszłam z pokładu samolotu z Nowego Jorku, a chociaż moi rodzice oboje są Koreańczykami, w Stanach raczej nikt nikomu się nie kłania. Gdy byłam dzieckiem, kłanialiśmy się tylko w czasie wizyt u przyjaciół rodziców z kościoła, którzy odwiedzali nas na Nowy Rok, a to był pełny formalny koreański ukłon (i zdecydowanie nie opłacało się od niego migać, bo po wszystkim zawsze dostawaliśmy szeleszczący dwudziestodolarowy banknot). Myślałam, że ceremonia służy tylko powitaniu i stanowi szansę na poznanie pozostałych stażystek. Yujin-unni, wiedząc, że nie będę wiedziała, jak się zachować, wyszeptała mi do ucha, że powinnam pokłonić się przed starszymi stażystkami. Tak też zrobiłam w przypadku starszych nastolatek stojących w rzędzie. Jednak gdy dotarłam do Miny, dziewczyny w moim wieku, wyciągnęłam do niej rękę, myśląc, że tak należy postąpić. Chciałam być miła, a sądząc po tym, jakich dostała spazmów, równie dobrze mogłam ją kopnąć w brzuch i napluć jej w twarz.

Teraz Akari przejęła historię, naśladując epicki napad gniewu Miny.

— „Za kogo ona się ma?” — Zanosi się śmiechem. — „Bo co, bo jak z Ameryki, to od razu jakaś pieprzona gruba ryba? Naucz się manier, żółtodziobie”.

Przewracam oczami, przypominając sobie, jak to od razu naskarżyła panu Nohowi, żądając ukarania mnie za brak szacunku do sunbae (czyli dosłownie dowolnej osoby, która ma więcej doświadczenia od ciebie, nawet jeśli jest w twoim wieku albo nawet młodsza). Całe szczęście Yujin na to nie pozwoliła. Niemniej od tamtej pory zniszczenie mnie stało się celem życiowym Miny.

— Boże, ale ta dziewczyna ma tupet.

— Ale i tak się nie ukłoniłaś, prawda? — pyta Akari.

— Trzeba czegoś więcej niż jakiejś córuni bogatego tatusia z kompleksem boga, żebym ukłoniła się przed Miną.

— Brawo. — Akari poklepuje mnie po plecach. — Młoda Rachel byłaby z ciebie taka dumna.

Uśmiecham się do niej, ale w głębi duszy czuję przygnębienie. Gdybym mogła cofnąć czas i znałabym prawidłową etykietę, czy faktycznie postąpiłabym tak samo? Chciałabym móc powiedzieć z pełnym przekonaniem, że tak, bo utarłoby to Minie nosa, ale nie wiem, czy się przypadkiem nie okłamuję. Wracam myślami do tamtej chwili z dzisiejszego poranka, kiedy wybiegłam z sali i unikałam konfrontacji z pozostałymi stażystkami — Yujin ciągle mi powtarza, żebym była od nich mądrzejsza, żebym skupiła się na szkoleniu, a ja nieustannie obracam jej słowa w pamięci. Mimo to… czy jedenastoletnia Rachel byłaby ze mnie faktycznie dumna? A może nazwałaby mnie tchórzem?

Dołączamy z Akari do ceremonii odbywającej się na scenie, czekając w kolejce razem z innymi starszymi stażystkami, aż te najmłodsze nam się pokłonią.

— Przepraszam bardzo — rzuca do nas Lizzie. — Księżniczka i jej pionek na sam koniec. — Dziewczyny dokoła wciągają gwałtownie powietrze.

Stojąca obok mnie Akari obraca się do niej twarzą w twarz i mówi, mrużąc groźnie oczy:

— Nie, to ja przepraszam. Jesteśmy starsze stażem niż ty. Nigdzie się nie wybieramy.

Lizzie nerwowo podąża wzrokiem za Miną, która spogląda na nas z pyszałkowatym uśmiechem. Tylko że nic nie może powiedzieć, bo obie doskonale zdają sobie sprawę, że Akari ma rację.

— Nieważne — prycha, pokonana. — Tak czy inaczej, nie jesteście z Korei.

Po tych słowach zebrane dokoła stażystki zaczynają się na nas gapić i chichotać. Miarka się przebrała.

— Chodź, Akari — mruczę pod nosem, czując, jak rumienią mi się policzki. — Szkoda czasu.

Akari idzie sztywna, wyprostowana, i po tym poznaję, że buzuje w niej gniew. Mimo to podąża za mną. Powtarzam sobie w duchu, że nie warto. Robienie zamieszania na ceremonii dla świeżaków byłoby nieprofesjonalne. Nie jestem taka jak Mina.

Zamiast tego idziemy w kierunku zastawionych stołów. Yujin łapie mnie za rękę i ściska mocno.

— Wszystko w porządku? Wydaje mi się, że miałyście jakieś spięcie…

Uśmiecham się do niej cierpko.

— Nic się nie stało. Nie ma się czym martwić — mówię, ignorując jej wysoko uniesioną brew, po czym łapię talerz. Z roztargnieniem wyciągam rękę po kanapkę, zamierzając zapchać się jedzeniem, by nie czuć wstydu, który zaległ mi w żołądku. Jednak Akari kręci głową i odciąga moją rękę.

— Ogórek — mówi, pokazując na znak.

— Obrzydlistwo. — Aż się wzdrygam, po czym nakładam na talerz kawałek pizzy z bekonem i grillowanym serem. — Dzięki. Uratowałaś mi życie.

— Od czego są przyjaciele? — mówi z uśmiechem. — A poza tym nie zamierzam raz jeszcze przeżywać tej ogórkowej katastrofy z dwa tysiące siedemnastego. Wciąż śnią mi się koszmary, w których wymiotujesz na środku stołówki po jednym kęsie sałatki z ogórkiem.

— To nie moja wina! Ogórki są jak jogging w świecie warzyw! Ludzie udają, że je lubią, bo niby mają być zdrowe, ale tak naprawdę są najgorsze. I zostawiają paskudny posmak w ustach. W ogóle powinno się je zdelegalizować.

— Przepraszam, ale zdaje się, że technicznie rzecz biorąc, ogórki to owoce. — Akari wybucha śmiechem, a ja rzucam jej w twarz zgniecioną serwetkę.

Wystarczy wejść na dowolne zajęcia stażystów K-popowych, a znajdzie się tam najbardziej utalentowane nastolatki świata: doskonałych tancerzy, zdolnych wokalistów, a także, oczywiście, światowej klasy plotkarzy.

— Słyszałam, że pofarbował włosy na pomarańczowo — wypala Eunji.

— Nie tyle na pomarańczowo, co dokładnie na ten sam, wyrabiany na zamówienie odcień pomarańczowego, co Romeo z BigM$ney — wtrąca chłopak w srebrnych spodniach, który, sądząc po głosie, ledwo co przeszedł dojrzewanie.

Wygląda na to, że zaczęła się lekcja.

Jak łatwo się domyślić, wszystkie plotki skupiają się na Jasonie Lee, najnowszej gwieździe K-popu z wytwórni DB, który właśnie został dopisany na osławioną tabliczkę, bo jego zespół, NEXT BOYZ, zadebiutował na pierwszym miejscu listy przebojów z utworem True Love. Nie dało się zrobić kroku na terenie kampusu — czy w ogóle gdziekolwiek w Seulu — żeby nie usłyszeć smutnego tenoru Jasona, śpiewającego o znalezieniu jedynej prawdziwej miłości. Pan Noh nigdy wcześniej nie sprawiał wrażenia tak szczęśliwego. Teraz jednak najwyraźniej słodki, skromny i lojalny Jason pokłócił się z dyrekcją wytwórni i nikt nie wie dlaczego. Sączę Milkis z puszki i z przyjemnością wsłuchuję się w różne teorie, zapominając o wszystkim, co się wydarzyłotego dnia.

— Słyszałam, że ukradł coś z kolekcji płyt winylowych pana Noha — wtrąca trzeci głos, kryjąc się za gęstą rudobrązową grzywką.

— Angel Boy miałby coś ukraść? W życiu!

— A czy pan Noh mógłby w ogóle zauważyć, że czegoś mu brakuje? Przecież on ma z tysiąc płyt.

— Serio pytasz? Noh ma obsesję na punkcie tej kolekcji.

— A kogo obchodzi, czy Jason jest złodziejem? Takiego przystojniaka nikt nie zwolni! — Kilka stażystek zaczyna z przekonaniem potakiwać.

Sama kręcę głową z niedowierzaniem. Ukradzione płyty? Pofarbowane włosy? To są naprawdę najbardziej złośliwe historyjki, jakie potrafi wymyślić kampus? Kilka miesięcy wcześniej, kiedy pewna stażystka, Suzy Choi, nagle została zwolniona w połowie cyklu szkoleniowego, poniosły się plotki, że uzależniła się od narkotyków i zadłużyła się na tysiące dolarów u swoich dilerów, a ci sprzedali ją do jednej z tych restauracji w Kambodży udających północnokoreańskie. Z kolei Akari utrzymywała, że widziała Suzy na ulicy, jak szła pod rękę z jakimś przystojnym chłopakiem, ale ja w to nie wierzę. Nie ma mowy, żeby Suzy kiedykolwiek złamała surowy zakaz randkowania, jaki nałożyła na nas wytwórnia — w tym biznesie prędzej ktoś się zdecyduje na nielegalne używki niż nielegalnego chłopaka. Innym razem w zeszłym roku moi rodzice oboje pracowali w niedzielę i poprosili, żebym zabrała Leah ze sobą na zajęcia — dopiero niedawno wreszcie przestały krążyć plotki o tym, że to moja córka i to opieka nad nią nie pozwala mi na ćwiczenia od poniedziałku do piątku. Oczywiście fakt, że jestem od niej tylko pięć lat starsza, nie miał dla nikogo najmniejszego znaczenia.

— Powinniśmy się skupiać na bardziej wytrwałej pracy, a nie plotkowaniu — oznajmia surowo Mina, po czym wstaje i przeciąga się, zerkając na pana Noha. Powstrzymuję chęć przewrócenia oczami. Za grosz subtelności.

Mina bierze mnie na celownik i podchodzi, uśmiechając się promiennie ze wzrokiem utkwionym w moim talerzu.

— Rachel. Strasznie mi przykro, że nie mogłaś brać udziału w ceremonii pokłonów. Pewnie lepiej zostawić ją tym osobom, które wiedzą, co robią, nie uważasz? Mimo to liczę, że smakuje ci poczęstunek.

Dobra, koniec. Miarka oficjalnie się przebrała.

— Tak — odpowiadam równie radosnym tonem, zdejmując z talerza kawałek bekonu, po czym zaczynam go rzuć. — Całe szczęście jestem z natury szczupła i nie muszę pilnować się z jedzeniem. — Spuszczam na chwilę wzrok na jej stosik obranego selera i dotori-muk. W tym samym momencie mija nas grupka młodszych stażystek, rozchichotanych i rozemocjonowanych.

Mina mruży oczy pod wpływem szoku i gniewu — nie jest przyzwyczajona do docinek z mojej strony. Nie mam złudzeń, że mi to daruje.

— Jeśli jesteście dzisiaj z Akari wolne — mówi, podnosząc głos o kilka decybeli — może dołączycie do nas na lekcje śpiewu w domu stażystek? Spotykamy się w każdy sobotni wieczór, a nie chciałabym, żebyś narobiła sobie zaległości.

Dom stażystek. Tak, jasne. Umma nigdy nie pozwoliłaby mi tam iść i Mina dobrze o tym wie.

Zanim zdążę odpowiedzieć, podchodzi do nas pan Noh. Minie opłaciło się mówić tak głośno. Widać, że potrafi ze wszystkiego wyciągnąć korzyści dla siebie. Dziewczyna umie sobie radzić.

— Co ja słyszę, wieczorne ćwiczenia? — Jego wzrok prześlizguje się po wszystkich stojących w grupce i zatrzymuje się na mnie. — Rachel, to był twój pomysł? — pyta z uśmiechem. — No proszę, nasza najpilniejsza stażystka! — Patrzy tylko na mnie, wszystkie dziewczyny dokoła zamilkły i czekają, wyprostowane, gotowe w każdej chwili rzucić się, by zaimponować jednemu z szefów wytwórni.

Tymczasem Mina wyraźnie wścieka się, że pan Noh raz jeszcze wyróżnił akurat mnie. Zmuszam się do uśmiechu i już otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale Mina przerywa mi w ostatnim momencie.

— Ja tam będę, proszę pana! — praktycznie krzyczy, kilka kawałków selera spada jej z talerza.

Pan Noh otwiera oczy, ewidentnie zbity z tropu, jednak szybko się opanowuje.

— Wspaniała postawa. I bardzo dobrze, panno… eee…

— Choo. Mina Choo. Mój ojciec to Choo Minhee… — Dziewczynie rzednie mina. — Jest pańskim starym znajomym…

— Tak, tak, oczywiście, córka Minhee! — Pan Noh śmieje się pod nosem, w jego oczach pojawia się wyraz ulgi. — Dziękuję, że mi przypomniałaś.

Na twarzy Miny pojawia się szeroki uśmiech.

— To ja dziękuję, panie Noh — rzuca Mina z przymilnym uśmiechem. — Planuje pan może spotkać się z moim ojcem w najbliższej przyszłości? Tata ciągle powtarza, że niezmiernie cieszy go pańskie towarzystwo na corocznym przyjęciu bożonarodzeniowym Choo Corporation…

— Tak, tak, będę musiał do niego zadzwonić. — Śmieje się znowu, po czym na powrót skupia uwagę na mnie. — Ty to potrafisz sobie dobierać przyjaciół, Rachel! Razem z Miną jesteście wzorem dla pozostałych starszych stażystów. Te wieczorne sesje powinny stać się dla was wszystkich priorytetem. — Pan Noh spogląda mi w oczy, widzę swoje odbicie w szkłach jego okularów. — Zwłaszcza dla tych, które chciałyby już niedługo zadebiutować.

Płonie we mnie prawdziwy ogień, jednak nie spuszczam wzroku. Czuję, jak triumfalne spojrzenie Miny wypala mi dziurę z tyłu głowy, jednak upijam tylko kolejny łyk milkis i uśmiecham się.

— Na pewno przyjdę — obiecuję. Pan Noh kiwa głową z aprobatą, a ja podnoszę puszkę z napojem, jakbym wznosiła toast. Za rodzinę i te kłopoty, które właśnie na siebie sprowadziłam. —Nie mogę się doczekać.

Dwa

Pot leje mi się z czoła, po raz kolejny wyprowadzam cios w zapadnięty worek treningowy, który wisi przede mną. Łup. Zadowolony uśmieszek Miny. Bach. Sztywne zasady ummy. Prask. Moja tchórzliwa ucieczka z sali do szkoleń medialnych zamiast obrony przed złośliwościami. Biję wszystkich na kwaś­ne jabłko, walę we wszystko, co mnie wkurza, każdego stojącego mi na drodze — nawet siebie samą.

Appa, który przytrzymuje worek, stęka po moich szybkich ciosach.

— Musisz mnie bardzo podziwiać — stwierdza.

— Dlaczego tak mówisz? — pytam, oddychając ciężko z powodu wysiłku.

— Najwyraźniej zamierzasz pójść w moje ślady. — Śmieje się pod nosem. Appa był zawodowym bokserem. — Z jakiego innego powodu moja szesnastoletnia córka miałaby tak maltretować worek treningowy?

— Siedemnastoletnia, appa. W Korei mam już siedemnaście. — W Korei uznaje się, że w chwili narodzin dziecko ma już roczek, czyli każdy ma rok więcej niż w USA. Rok bliżej do momentu, w którym przekroczę najlepszy wiek. Rok bliżej do czasu, w którym będę już za stara na debiut. Wyprowadzam jeszcze jeden cios.

— Przepraszam, córko — rzuca appa, wzdychając.

Ostatni raz uderzam w worek i robię kilka kroków do tyłu, oddychając ciężko. Włosy przykleiły mi się do spoconego karku. Gdybym była teraz w siedzibie DB, zawstydziłabym się — instruktorzy nie cierpią, gdy ich podopieczni się pocą, nawet po kilku godzinach ćwiczeń; ich zdaniem wyglądamy wtedy nieprofesjonalnie i niechlujnie. Poza tym większość dziewczyn ćwiczy w makijażu, a rozmazana maskara nikomu nie dodaje uroku. Jednak w sali do boksu rozkoszuję się tym. Pot sprawia, że czuję się, jakbym właśnie skopała komuś tyłek, nawet jeśli to tylko iluzja.

Appa przygląda mi się uważnie.

— Wszystko w porządku? — pyta.

Pokazuje kiwnięciem na drugą stronę sali, gdzie Akari i moje koleżanki ze szkoły, bliźniaczki Cho, właśnie mają sparing, uzbrojone w kaski i rękawice. Od czasu do czasu przychodzą razem ze mną w odwiedziny do klubu bokserskiego, należącego do mojej rodziny; appa zawsze opowiada nam historyjki ze swoich najlepszych lat, a my mamy przy okazji trening cardio.

— Tak — odpowiadam. Chociaż appa jest naprawdę fajny, zdaję sobie sprawę, że wszystko, co mu powiem na temat mojego życia stażystki, prędzej czy później trafi do mamy. Rzecz nie w tym, że appa nie potrafi dochować tajemnicy. Wręcz przeciwnie, wiem, że ukrywa pewną bardzo poważną rzecz przed ummą. — A jak w ogóle idą zajęcia?

Rozgląda się, jakby umma mogła się chować za którymś z worków treningowych. Jednak na sali nie ma nikogo prócz nas i moich koleżanek. Jak zwykle.

— Nieźle. — Chrząka. — Wciąż nie powiedziałaś o niczym matce albo Leah, prawda?

Kręcę głową. Appa w sekrecie uczęszcza na wieczorowe studia prawnicze, a ja wiem o tym wyłącznie dlatego, że zauważyłam podręcznik w jego biurze w czasie jednej z wizyt w klubie bokserskim. Gdy zapytałam o niego, appa się zmieszał i próbował mi wmówić, że czyta to tylko dla rozrywki. W końcu jednak się złamał i wyznał mi prawdę, jednak zmusił mnie do obietnicy, że nie powiem o niczym ummie i siostrze.

— Nie, ale minęły już chyba dwa lata. Nie uważasz, że już najwyższa pora, żeby im o tym wspomnieć? Przecież zaraz kończysz studia!

— Nie chcę im robić nadziei — tłumaczy tak samo, jak w dniu, w którym dowiedziałam się o wykładach. — Wszyscy dobrze wiemy, że klub nie działa najlepiej. Nie tak, jak kiedyś… — Milknie na moment, a ja wspominam nasze życie w Nowym Jorku. Appa cieszył się jeszcze względną sławą po zakończeniu kariery bokserskiej, a prowadzony przez niego klub na naszym osiedlu w West Village zawsze był pełen ludzi. Z kolei umma była bliska otrzymania stałego etatu profesorskiego na uniwersytecie. Wszyscy mieli dużo zajęć, a jednak spędzaliśmy całą czwórką bardzo dużo czasu. Po szkole razem z siostrą siadałyśmy w ostatnim rzędzie na wykładach mamy, uzbrojone w kolorowanki i pracę domową. Weekendy spędzałyśmy w klubie taty, podając kubki z wodą i ręczniki wszystkim bokserom, a umma pomagała wtedy w biurze, ustawiając harmonogram zajęć i przyjmując dostawy. Potem zawsze szliśmy na lody i zabieraliśmy Leah do gościa, który robił gigantyczne bańki mydlane w Washington Square Park.

Teraz jest zupełnie inaczej. Umma musi pracować dwa razy ciężej, żeby wrócić na ścieżkę naukową prowadzącą do etatu profesorskiego, który być może dostanie dopiero za kilka lat. Leah każdego dnia po szkole spędza całe godziny zupełnie sama, bo w tym czasie nasi rodzice są w pracy, a ja uczę się albo staram się nadrobić inne zaległości. A klub appy… cóż, kupiliśmy to miejsce mniej więcej rok po przeprowadzce do Seulu, jednak nie udało się go na dobre rozkręcić. Bywają takie tygodnie, kiedy przychodzimy tu tylko ja i moje koleżanki.

Już trzeci raz dzisiaj czuję dziwny ucisk w sercu. Wiem, że appa cieszy się moim szczęściem i trzyma za mnie kciuki, jednak wciąż dręczą mnie wyrzuty sumienia z powodu tych wszystkich marzeń, które musiał poświęcić, żebym ja mogła spełniać swoje. Appa kręci głową i uśmiecha się do mnie smutno.

— Kocham ten klub, ale ciebie, Leah i ummę kocham jeszcze bardziej. Rodzina jest najważniejsza, a jeśli zostanę prawnikiem, wreszcie będziemy mieli jakąś stabilizację finansową. Tylko że… nie chciałbym ich rozczarować. Zwłaszcza Leah. Ma dopiero dwana… trzynaście lat i wiesz, jak się potrafi ekscytować byle czym. Poczekajmy jeszcze chwilę, żeby było wiadomo, czy mam jakieś szanse powodzenia.

Kiwam głową ze zrozumieniem. Nie mogę znieść myśli o tym, że mogłabym rozczarować rodzinę — ludzi, którzy tak wiele poświęcili, żebym miała szansę zostać gwiazdą K-popu. I właśnie dlatego dla mnie to nie kwestia czy w ogóle zostanę gwiazdą, ale kiedy nią zostanę — nie ma innego wyjścia, muszę osiągnąć sukces.

— Dość już tego starczego biadolenia — oznajmia appa, siląc się na lekki ton. — Idź do koleżanek.

Teraz Akari trzyma worek treningowy dla bliźniaczek, które biją w niego na zmianę krótkimi, szybkimi seriami. Cho Hyeri i Cho Juhyun to moje najlepsze przyjaciółki ze szkoły międzynarodowej w Seulu. Zakumplowałyśmy się już pierwszego dnia czwartej klasy, kiedy dyrektor wyznaczył je do mojego oficjalnego komitetu powitalnego. Bardzo się bałam tego, co wszyscy pomyślą o moim szkoleniu K-popowym — czy wezmą mnie za dziwaczkę? Albo rozpieszczonego bachora? A może będą chcieli, żebym się przed nimi ukłoniła, tak jak Mina? Tymczasem Hyeri i Juhyun potraktowały to zupełnie na luzie, od razu złapały mnie za rękę i zaczęły pędzić ze mną po szkole, żeby wszystko pokazać. Bardziej interesowały je brokatowe łaty, które naszyłam na conversy, oraz moje dorastanie w pobliżu butików na SoHo i namiotów w Bryant Park w czasie tygodnia mody — nie to, żebym miała zbyt wiele do powiedzenia o jednym czy drugim. Bliźniaczki są wysokie i chude, mają wydatne kości policzkowe i jedwabiste brązowe włosy, które spływają im na ramiona (podobno) naturalnymi falami. Mogłyby pracować jako modelki, gdyby tylko chciały, a jako spadkobierczynie firmy kosmetycznej Molly Folly miałyby odpowiednie znajomości, żeby sobie to załatwić. Jednak jedyne, co Hyeri chciałaby zrobić dla rodzinnego biznesu, to zrewolucjonizować ich działy inżynierii i projektowania. Ciągle gada o reakcjach chemicznych niezbędnych do wyprodukowania świecącego w ciemności tuszu w płynie albo obsesyjnie śledzi badania nad stworzeniem stuprocentowo organicznego, biodegradowalnego opakowania do nowej linii cieni do powiek. Jeśli chodzi o Juhyun, jest prawdziwą gwiazdą dzięki prowadzeniu kanału urodowego na YouTubie. Nawet spocona na treningu ma idealny makijaż — czerwoną matową szminkę na ustach i idealniepodkręcone rzęsy.

— Przerwa na wodę? — proponuję, zdejmując rękawice.

— Boże, tak — odpowiada Hyeri, wyprowadzając ostatni cios. — Coś mi się kojarzy, że była mowa o lodach i hotteok?

— Przecież sama wspominałaś o lodach — stwierdza Juhyun.

— I co z tego? — Hyeri uśmiecha się szeroko, trącając lekko ramię siostry. — Za to ty stwierdziłaś wtedy, że lody się nie liczą bez hotteoków.

Juhyun prycha.

— Przecież powiedziałam najprawdziwszą prawdę.

Akari puszcza worek, ten zaczyna się kołysać, skrzypiąc głośno. Wszystkie cztery chwytamy za butelki z wodą i pijemy łapczywie. Akari nawet oblewa sobie twarz.

— Wszystko w porządku, Rachel? — pyta Juhyun, wycierając usta wierzchem dłoni. — Widziałyśmy, że dzisiaj dałaś workowi niezły wycisk.

— Ciągle myślisz o tym, co się wydarzyło między tobą a Miną? — pyta z troską Akira.

— Ay, shib-al! Co ta menda znowu zrobiła? — jęczy Hyeri.

Opowiadam bliźniaczkom o tym, jak Mina na oczach pana Noha zaprosiła mnie na wieczorne ćwiczenia. Kiwają głowami ze zrozumieniem. Nie pierwszy raz spuszczam przy nich trochę pary, narzekając na wytwórnię i Minę.

— Totalnie mnie wrobiła! — Aż się czerwienię ze złości na myśl o tym, co do niej powiedziałam. Wzdycham ciężko. Nie powinnam była rzucać tamtego komentarza o jedzeniu wszystkiego, na co mam ochotę. — Mama w życiu nie puści mnie do domu stażystek, a jeśli się dzisiaj nie pojawię, już Mina zadba o to, żeby pan Noh się o tym dowiedział. Mogę się pożegnać z debiutem. — Na samą myśl cierpnie mi skóra.

— No to idź — stwierdza Akari. — Idź i pokaż jej oraz wszystkim innym stażystkom, że zasługujesz na debiut tak samo jak oni.

— A co z tobą? Ciebie też zaprosiła.

Akari wzrusza ramionami.

— Mam wtedy „wieczór rodzinny” w bazie i obecność jest obowiązkowa. Poszłabym, gdybym mogła, chociaż to i tak nie ma większego znaczenia. Szkolę się w DB już pięć lat i nie wydaje mi się, żeby pan Noh w ogóle wiedział, kim jestem. Gdyby nie Yujin-unni, już dawno by mnie wyrzucili.

Krzywię się. Chociaż Akari mieszka z rodziną na terenie bazy, każdego dnia pojawia się w siedzibie DB, trenując razem z Miną i innymi dziewczynami. Do tego niesamowicie tańczy — Yujin twierdzi nawet, że swoimi umiejętnościami zawstydza samą Frankie z Red Hot, obiektywnie najlepszą tancerkę K-popową w branży. Niestety wszyscy dobrze wiemy, że na samym talencie stażystka daleko nie zajedzie. Dlaczego każda z nas rozpaczliwie próbuje zwrócić na siebie uwagę pana Noha i reszty członków zarządu wytwórni. Ponieważ co trzydzieści dni, jak w zegarku, stażystki zbierają się w audytorium razem z radą nadzorczą DB, czekając na oceny i decyzję, czy mogą jeszcze zostać w programie, czy czas odejść. Po sześciu latach takie nieustanne osądzanie stało się dla nas czymś normalnym, jednak kilka miesięcy temu po dniu ewaluacji Akari została wezwana do gabinetu. Takie zaproszenie stanowi jasny sygnał, że nie dość się wyróżniła z tłumu i zostanie wyrzucona. Nie wiem, co takiego powiedziała albo zrobiła Yujin, ale Akari następnego dnia wróciła na zajęcia, niemniej trochę przygnębiona i cicha. Od tamtej pory ani razu nie poruszyła tematu spotkania u pana Noha. Zerkam na bliźniaczki, które tylko wzruszają ramionami.

— Nic się nie stało, przecież nie chcę, żebyście mnie teraz pocieszały! — Uśmiecha się i szybko zmienia temat. — To tylko jeden wieczór. A przecież mówimy teraz o całej twojej karierze.

— Muszę się zgodzić w tym względzie z Akari — odzywa się Hyeri, zakręcając butelkę z wodą. — Pragniesz tego najbardziej na świecie, prawda? Jeśli wieczorne ćwiczenia w domu stażystek mają cię przybliżyć do sukcesu, musisz tam iść.

Zerkam na tatę. W tej chwili stoi po drugiej stronie sali i maltretuje worek treningowy, wszędzie pryskają krople potu. Appa nie zwraca teraz uwagi na nic innego.

— Sama nie wiem. Mama się wścieknie.

Juhyun przechyla głowę na bok.

— Ale warto, prawda?

Wycieram pot z twarzy. Czy warto? Każdego dnia zadaję sobie to pytanie. Wszystkie godziny spędzone na treningach, zajęte weekendy, poświęcenie całej rodziny. I to nieustanne poczucie, że nie do końca należę do miejsca, którego częścią rozpaczliwie chciałabym się stać. Wszystko to, żeby spełnić marzenie bycia gwiazdą K-popu. Myślę o jedenastoletniej Rachel — dziewczynce, która chronicznie się spóźniała na lekcje, ponieważ nie mogła oderwać się od K-popowych teledysków oglądanych w łazience podczas przerw. Pod wieloma względami nic się nie zmieniło. A jednak zmieniło się tak wiele.

— Warto.

— Sama widzisz — rzuca Akari.

Oczy Juhyun błyszczą w świetle jarzeniówek.

— Mina cię nie docenia, księżniczko Rachel. — Zdejmuje rękawice i owijacze, pokazując kryjące się pod nimi starannie pomalowane paznokcie w kolorach bladego różu i granatu. — A teraz pokaż tej mendzie, kto tu rządzi.

W windzie wybieram osiemnaste piętro, nie mogąc doczekać się powrotu do domu i prysznica po tym, jak appa zagonił mnie i Akari do trzydziestominutowego sparingu.

Pierwsze, co słyszę po wejściu do mieszkania, to dźwięki K-popu oraz towarzyszące mu chichoty Leah i grupki koleżanek. Wkładam kapcie i idę do salonu, gdzie Leah leży rozwalona na podłodze z czterema innymi dziewczynami z klasy, oglądając na telefonie najnowszy teledysk Electric Flower. Z miejsca rozpoznaję klip — legendarna Kang Jina razem z resztą zespołu tańczą w pomarańczowych dresach na czarnej jak smoła scenie. To najszybciej zyskujący popularność teledysk w historii DB Entertainment, zebrał ponad trzydzieści sześć milionów wyświetleń w zaledwie dwadzieścia cztery godziny. Leah wstaje i trzymając szczotkę do włosów jak mikrofon, wyśpiewuje bardzo dokładnie każdą sylabę tekstu piosenki, wtórując Jinie. Uśmiecham się mimowolnie, dziewczyna ma talent.

Na mój widok jedna z jej koleżanek — o twarzy w kształcie serca i z diamentowymi kolczykami Hello Kitty w uszach — trąca Leah w stopę.

— Twoja unni wróciła do domu — mówi, pokazując na mnie.

Leah obraca się i wyciąga do mnie rękę ze szczotką.

— Teraz ty, unni!

Bez przekonania próbuję chwycić szczotkę, ale piosenka już się kończy, a w pokoju zapada niezręczna cisza.

— Szkoda — rzuca Hello Kitty. — Mogłybyśmy posłuchać na żywo prawdziwej K-popowej stażystki.

Inna dziewczyna, w koszulce w prążki, unosi brew, patrząc na moje matowe, tłuste włosy i luźne dresy.

— A jesteś pewna, że to prawdziwa stażystka? Może Leah miała na myśli inną siostrę.

Leah śmieje się z zakłopotaniem, siada z powrotem na podłodze i odkłada szczotkę.

— Nie… to ona. Mam tylko jedną unni.

— Jedyną w swoim rodzaju — odpowiadam.

Prążek wydaje się zdumiona.

— Serio?

A niech mnie, Mina i reszta przegrywa na starcie z tymi złośliwymi małolatami.

Leah znowu się śmieje, rumienią jej się policzki.

— No ej, zaufajcie mi. Pamiętacie te dziewczyny z dziewiątej klasy, które wsiadły razem z nią do autobusu i pojechały aż do siedziby DB, żeby tylko sprawdzić, czy faktycznie jest stażystką? Nie bądźcie jak one.

— Skoro jesteś prawdziwą stażystką, co możesz nam powiedzieć o DB? — pyta jedna z koleżanek siostry. Pochyla się do przodu, otwiera szeroko oczy. — Widujesz czasami Jasona Lee?

— Słyszałam, że ukrywa dziewczynę, z którą spotyka się tylko w czasie pełni księżyca — odzywa się czwarta. — To prawda?

— To takie romantyczne — wzdycha Hello Kitty. — A to prawda, że wybiera sobie superfankę z mediów społecznościowych, żeby zrobić jej niespodziankę i spędzić z nią cały dzień? Jest najlepszy!

Śmieję się w duchu. Nawet poza murami DB plotki nie mają szans zniszczyć nieskazitelnej reputacji Jasona „Angel Boya” Lee.

— Eee, tak… Wiecie co, ja go w zasadzie w ogóle nie widuję. — Nietrudno poznać, że koleżanki Leah liczyły na inną odpowiedź.

— No dobra, a co z Electric Flower? Czy one się dogadują? Założę się, że pan Noh faworyzuje Kang Jinę. Jest zdecydowanie najładniejsza.

— No… nie wiem. — Moje ciało naprawdę dostało w kość przez te trzydzieści minut sparingu i ledwo mogę nadążyć za tymi pytaniami.

Prążek z irytacją wypuszcza powietrze, aż podryguje jej grzywka.

— Jakie to… interesujące. — Okrąża przepoconą bluzę, którą rzuciłam na podłogę. — Odbywanie stażu najwyraźniej nie jest takie znowu fajne albo… efektowne… jak nam się wydawało. Nasz błąd… Chodźcie, dziewczyny. Idziemy na zakupy w Coex. — Kiwa na pozostałe trzy, jednocześnie unikając wzroku Leah. Wszystkie podnoszą się szybko i omijają mnie gęsiego, po czym zakładają buty.

— Ale, ej! Czekajcie! Ja też uwielbiam robić zakupy! — Leah podnosi się z podłogi, patrząc, jak jej koleżanki wychodzą. Zapada się w sobie, gdy Hello Kitty trzaska drzwiami.Auć.

— Przykro mi, Le… — Zanim zdążę dokończyć, siostra obraca się na pięcie z twarzą czerwoną z wściekłości.

— Unni! Czy to by było takie straszne, gdybyś chociaż raz udawała fajną stażystkę?

Urażona, odsuwam się.

— Słucham? Nie próbuj zwalać tego na mnie! Co tydzień sprowadzasz do domu jakieś inne dziewczyny, może zamiast tego wreszcie zaprzyjaźnisz się z kimś, kto będzie chciał się spotykać z sympatii do ciebie, a nie dlatego, żeby zdobyć jakieś ploteczki?

— A może w końcu by mnie polubiły, co? Wiesz, gdybyś tylko ich nie wystraszyła tym swoim mokrym dresem i obrzydliwymi włosami — wypala. — Przecież w klubie appy jest szatnia dla kobiet. Nie bądź takim leniem.

Wzdycham. Zdaję sobie sprawę, że to nie były jej prawdziwe koleżanki, ale wiem też, że Leah jest teraz zdenerwowana. Podobnie jak appa, nie prosiła się o wyprowadzkę z Nowego Jorku i nowe życie w Seulu, na drugim krańcu świata, żebym tylko mogła realizować swoje marzenia, a jednak mogłam liczyć na jej pełne wsparcie. Wcześniej była na to zbyt mała, ale teraz wydaje mi się, że w głębi duszy sama chciałaby wziąć udział w castingu na stażystkę. Jednak po tym wszystkim, przez co musiałam przejść, umma w życiu by się na to nie zgodziła, a Leah dobrze o tym wie. Dlatego pewnie mogłam trochę poudawać przed jej koleżankami. Korona by mi z głowy nie spadła, prawda?

Teraz już na to za późno.

Zamiast tego zaczynam się zastanawiać, jak ją pocieszyć.

— Cóż, może nie chciałam opowiadać twoim koleżankom, co się dzieje w wytwórni, bo wolałam, żebyś usłyszała te wieści jako pierwsza. — Siadam na kanapie, poklepując miejsce obok. — Siostry mają prawo pierwszeństwa.

Leah z wahaniem dołącza do mnie. Na pokaz siada w pewnym oddaleniu. Nie jest jeszcze gotowa na to, żeby się na mnie nie gniewać, jednak ciekawość zwycięża. Nieco koloryzując, opowiadam jej o spięciu z Miną w czasie szkolenia medialnego, podstępnym zaproszeniu od Miny do domu stażystek, a potem oświadczeniu pana Noh, że moja przyszłość w DB zależy od tego, czy pojawię się na wieczornych ćwiczeniach. Z każdym słowem Leah przybliża się do mnie i otwiera szerzej oczy, aż w końcu praktycznie siedzi mi nakolanach.

— Unni — woła, szarpiąc mnie za ramiona. — Noc w domu stażystek! To brzmi jak spełnienie marzeń.

Wybucham śmiechem, pozwalając jej, by potrząsała mną jak zabawką z kiwającą głową.

— Nie ekscytuj się tak, siostrzyczko. Przecież dobrze wiesz, że mama mnie nie puści.

— O nie, masz rację — przyznaje Leah, chowając twarz w dłoniach.

Wspominam rozmowę z Juhyun.

— Zawsze mogłabym się wymknąć… — rzucam zdecy-dowanie.

Leah aż piszczy z uciechy.

— Pomogę ci opracować plan ucieczki! Już mi coś świta!

Mrużę oczy.

— Mam nadzieję, że nie każesz mi wychodzić przez okno mieszkania na osiemnastym piętrze. — Cała rodzina dobrze wie o obsesji, jaką Leah ma na punkcie The Rocka.

— Dobra, to wymyślę jakiś plan B. — Oczy jej błyszczą. — Bylebyś tylko załatwiła mi autograf Jasona Lee. Przecież wiesz, że jestem jego największą fanką!

— A dla kogo ma wypisać ten autograf? Leah Kim, mojej kochanej przyszłej żonie?

Znowu piszczy, rzuca się na plecy i z radości zaczyna wierzgać nogami w powietrzu.

— Chyba bym umarła! Nie, najpierw oprawiłabym go w ramkę. Dopiero potem bym umarła. — Znowu się podnosi, chwyta mnie za ręce. — Obiecaj, że zostanę pogrzebana razem z tym autografem.

Wybucham śmiechem.

Wtedy słychać, jak otwierają się drzwi frontowe i zaraz umma woła nas z progu. Wymieniamy z Leah porozumiewawcze spojrzenia. Splatamy najmniejsze palce, każda pochyla się, żeby pocałować nasze pięści i stuknąć się policzkami — to nasz siostrzany rytuał przymierza, który wymyśliłyśmy wiele lat temu.

Umma wchodzi do salonu, niosąc ze sobą torby z jedzeniem na wynos z Two Two Fried Chicken. Obiad. Umma wykłada lingwistykę na Uniwersytecie Kobiet Ewha, a ponieważ zbliża się ewaluacja jej kadencji, zazwyczaj jest zbyt zmęczona, żeby po powrocie do domu jeszcze gotować. Nie narzekamy. Według ummy, przygotowanie domowego posiłku to zupka z torebki Shin Ramyun z wbitym jajkiem i kawałkiem amerykańskiego sera — może to i pyszne, ale niezbyt dobre dla żołądka. Poza tym odnoszę wrażenie, że karmi mnie makaronem, żebym na drugi dzień poszła na zajęcia ze wzdętym brzuchem. To taki jej podświadomy sabotaż przy użyciu kalorii.

— Głodne? — pyta, podnosząc wyżej torbę.

Wyciągamy ze środka pudełka z parującym jeszcze smażonym kurczakiem i różnymi banchan, w tym rzodkwią japońską, kimchi i sałatką ze świeżych warzyw polanych czymś, co smakuje jak sos z Big Maca. Jest dość zimno jak na kwiecień, więc ogrzewanie podłogowe pod stołem w kuchni jest włączone, dzięki czemu jest mi naprawdę przyjemnie, gdy siadam i sięgam po kawałek kurczaka yangnyeom, palce już mi się lepią od słodko-pikantnego sosu. Umma odkłada na bok kilka kawałków kurczaka z zieloną cebulką, ulubionego appy. Dzisiaj siedzi do późna w klubie, jak co tydzień czyszcząc worki treningowe (w rzeczywistości ma w tym czasie zajęcia z prawa własności intelektualnej), więc obiad jemy we trzy.

— Jak ci minął dzień, Leah? — pyta umma.

Moja siostra zaczyna paplać o Kang Jinie z Electric Flower („jest totalnie piękna”), Jasonie Lee („słyszałam, że zakłada fundację na rzecz terapii muzycznej dla małych dzieci w Korei. Czy on nie jest przesłodki?”) i najnowszej K-dramie na Netflixie („jeśli Park Dohee z Moich snów nie odzyska niedługo pamięci, przysięgam, że przestanę to oglądać”). Umma uśmiecha się i kiwa głową ze zrozumieniem, mieszając widelcem sałatkę, ale widać, że nie słucha. Ja dokładnie obieram kurczaka ze skórki i czekam, aż mama zapyta, jak mi minął dzień. Jest sobota, więc wie, że byłam w siedzibiewytwórni.

Wreszcie Leah zwalnia swój monolog, a ja przygotowuję się mentalnie, marząc, że może umma tym razem zapyta, co się działo w DB, i posłucha ze zrozumieniem i troską, gdy opowiem jej o Minie i panu Nohu, a na koniec pozwoli mi iść do domu stażystek. Kiedy jednak wreszcie spogląda na mnie, pyta tylko:

— Zrobiłaś już lekcje, Rachel? I wszystko inne, o co cię prosiłam? — Obrzuca znaczącym spojrzeniem zlew pełen brudnych naczyń.

Puf, marzenie prysnęło jak bańka mydlana.

Zaciskam zęby.

— Dzień minął mi wspaniale. Miło, że zapytałaś. Dużo trenowałam, a potem poszłam odwiedzić appę w klubie. — Pauza. — Przepraszam za niepozmywane naczynia — dodaję, dusząc się przy tych słowach, jakby w gardle utknęła mi kość. Nie żałuję tego, że skupiłam się na treningu, po prostu mama znowu patrzy na mnie takim wzrokiem jak za każdym razem, gdy rozrabiałyśmy z Leah w nowojorskim metrze; to spojrzenie mówiące: „Jeszcze pożałujesz dnia, w którym sięnarodziłaś”.

Umma wzdycha, sięgając do torebki leżącej na stole.

— Ciągle tylko trenujesz. Może spróbujesz czegoś innego? Niezdrowo jest tak się obsesyjnie skupiać na jednej rzeczy. — Wyciąga gruby plik papierów i podaje go mnie. Zerkam i widzę nagłówek: „Podanie o przyjęcie na studia”. Panikuję, aż mi się w głowie kręci, kiedy mama uśmiecha się szeroko i klaszcze. — Jutro na Ewha jest organizowane seminarium edukacyjne! Jego celem jest przygotowanie uczniów szkół średnich do rekrutacji na studia. Może byś się wybrała? Pomogliby ci wypełnić ten formularz i może potem oprowadziliby pokampusie.

Jakiś żar rozpala się w mojej piersi, podnoszę rękę, żeby odepchnąć plik papierów. Wtedy jednak widzę twarz ummy — usta wyciągnięte w uśmiechu, oczy pełne nadziei — i dopada mnie poczucie winy. Przeprowadziliśmy się do Seulu sześć lat temu, a ja jeszcze nigdy nie odwiedziłam uniwersytetu, na którym pracuje mama — to ogromna zmiana od czasów, kiedy godzinami czytałam książki pod jej biurkiem, gdy prowadziła konsultacje w swoim gabinecie. Przyciągam formularzi wzdycham.

— Umma — zaczynam ostrożnie. — Wiesz, że z przyjemnością zwiedziłabym uniwersytet, ale… naprawdę nie mogę. Jutro jest niedziela.

— Mówimy o reszcie twojego życia, Rachel, nie tylko o tym jednym dniu — rzuca lekko umma.

— Jasne, tylko że… szkolenie w wytwórni to jest moje życie. Czyż nie? Czyż nie po to tutaj przylecieliśmy?

Leah odkłada kurczaka, patrzy na nas z niepokojem. Zdążyła się przyzwyczaić do tego, że nie spieramy się z mamą w tak otwarty sposób.

Umma spuszcza wzrok na swój talerz i wzdycha.

— To nie jedyny powód, dla którego przeprowadziliśmy się do Korei… — Otwiera usta, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale tylko kręci głową. Odwraca się do mnie i wtedy chyba dostrzegam łzy w jej oczach, chociaż głos ma wciąż silny i doniosły. — Wiesz, że byłam kiedyś siatkarką. — Powstrzymuję się przed przewróceniem oczami; czy umma naprawdę zamierza porównywać moje szkolenie na gwiazdę K-popu z jej treningami siatkówki? — Gdzie byłabym teraz, gdybym dla tego marzenia poświęciła wszystko inne?

— Ale właśnie o to mnie prosisz: żebym poświęciła wszystko, na co ciężko pracowałam, dla jednego seminarium. — Wkładam kawałek kurczaka do ust, razem ze skórą. Pieprzyć dodatkowe kalorie.

Umma wzrusza ramionami, wydaje się smutna, lecz zdeterminowana.

— Sugeruję jedynie, żebyś pomyślała nad jakąś alternatywą. — Nakłada sobie na talerz kawałek rukwi wodnej w przyprawach. — Nigdy nie wiadomo, co kryje się w przyszłości, Rachel. A jeśli twoje plany spalą na panewce… Po prostu chciałabym, żebyś była przygotowana.

Łzy napływają mi do oczu, mrugam, żeby nie rozlały mi się na policzki. Nawet po sześciu latach nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tego, że mama ma takie podejście do mojego szkolenia. Czasami zastanawiam się, czy przypadkiem nie żałuje przeprowadzki do Seulu — czy nie wolałaby sprzedać mieszkania halmoni i umyć ręce od tego wszystkiego. Albo czy w ogóle wierzy w mój talent. Przygryzam usta, już mam przeprosić i odejść od stołu, kiedy Leah wtrąca się do rozmowy, podnosząc się na kolanach i obracając w stronę mamy.

— Właściwie, umma, tak mi się przypomniało w związku z tym seminarium — zaczyna. — Bliźniaczki Cho mają cały weekend przygotowywać się do rekrutacji na studia. Nawet zatrudniły prywatnego korepetytora i chcą uczyć się do późna. To taka impreza piżamowa z podręcznikami, chyba tak to nazwały. Prawda, unni? — Uśmiecha się niewinnie domamy.

Prostuję się. Teraz albo nigdy, Rachel.

— Racja — mówię powoli.

— A ty skąd o tym wiesz? — pyta umma, podnosząc wysoko brwi.

— Podsłuchałam rozmowę Rachel z Hyeri przez telefon — kłamie Leah z łatwością.

Skupiam się na przeżuwaniu kurczaka, siląc się na neutralny wyraz twarzy. Panie i panowie, oto moja siostra, przyszła laureatka Oscara.

Umma przesuwa wzrok na mnie.

— Dlaczego o tym nie wspominałaś, Rachel? Przecież właś­nie czegoś takiego ci teraz potrzeba.

Kiwam głową, kęsem kurczaka próbując zatamować wzbierającą we mnie frustrację.

— No bo… nie chciałam spędzać nocy poza domem, skoro mam jeszcze tyle sprzątania. — Zerkam na przepełniony zlew. — Przepraszam — dodaję dla lepszego efektu.

— Aha — rzuca umma. — Zmywanie nie zajmie wiele czasu. Może dokończysz teraz i od razu ruszysz do bliźniaczek Cho? Znając ich rodzinę, pewnie zatrudnili najlepszego korepetytora w całym Seulu. Zapakuję ci trochę kurczaka, żebyś zabrała ze sobą.

— Naprawdę? — Dręczą mnie wyrzuty sumienia przez to kłamstwo, ale szybko zagłusza je buzowanie krwi w moich żyłach. Pierwsza noc w domu stażystek! Jeden krok bliżej do spełnienia marzeń. — Dzięki, umma.

Uśmiecha się i zaczyna zbierać talerze, po czym pakuje mi kilka kawałków kurczaka do jasnozielonego pojemnika. Gdy odwraca się do nas plecami, Leah pokazuje mi kciuk w górę. Puszczam do niej oko i mówię bezgłośnie: dziękuję.

Kończę szybko zmywać i pędzę pod prysznic, po czym mokre jeszcze włosy splatam w dwa holenderskie warkocze. Wkładam czarne legginsy i kremowy, milutki i oversize’owy sweter, idealnie niedbały. Na to wszystko zakładam jeszcze najwygodniejszą piżamę — kupioną zeszłej wiosny w ­Namdaemun, z rysunkowym Snoopym — żeby umma nie nabrała podejrzeń, widząc mnie tak wystrojoną. Zerkam w lustro, chwytam torbę, wrzucam do niej pojemnik z kurczakiem i wychodzę, żeby pierwszy raz spędzić noc w domu stażystek.

Trzy

W drodze na przystanek ciągle jeszcze słyszę słowa ummy. A jeśli twoje plany spalą na panewce… Po prostu chciałabym, żebyś była przygotowana. Oczywiście od samego początku zdawałam sobie sprawę, że nie jest wcale pewne, czy zostanę gwiazdą K-popu. Jednak tak długo o tym marzyłam, że nie wiem już, jak mogłaby wyglądać alternatywa.

Miałam sześć lat, kiedy wszystko się zaczęło. W mojej klasie była inna dziewczyna pochodzenia azjatyckiego, Eugenia Li. Chociaż była Chinką, wszyscy zawsze pytali, czy jesteśmy siostrami albo kuzynkami. Nie myślałam o tym zbyt wiele do czasu, aż pewnego dnia w czasie przerwy między lekcjami użądliła mnie pszczoła. Siedziałam w gabinecie pielęgniarki, czekając, aż przyjedzie umma i zabierze mnie do domu, kiedy do środka weszła pani Li. Pielęgniarka uśmiechnęła się szeroko i oznajmiła, że mama przyszła mnie odebrać. Nie zdawała sobie zupełnie sprawy, że zrobiła coś nie tak. To wtedy dotarło do mnie, że świat nie widzi mnie w taki sam sposób, jak ja sama i moja rodzina. Wszyscy widzieli tylko moją twarz; kształt oczy i nosa, a także ciemne, grube i proste włosy. To właśnie przez to stałam się dla ludzi taka sama jak Eugenia, chociaż w ogóle nie byłyśmy do siebie podobne. Kiedy mama wreszcie zabrała mnie tamtego dnia ze szkoły, nie mogłam przestać płakać. Ciągle czułam ból po użądleniu, jednak zapytana, co jest nie tak, myślałam wyłącznie o pani Li. „Nie chcę być Koreanką”, powiedziałam wtedy, wypłakując się ummie w rękaw. Mama wzięła mnie na ręce, a po powrocie do domu położyła do łóżka i przyniosła swój laptop. To wtedy pierwszy raz w życiu zobaczyłam K-popowy teledysk. Oglądałyśmy je przez kilka godzin, a ja nie mogłam napatrzeć się na wokalistów — każdy wydawał się taki wyjątkowy, taki piękny, taki utalentowany.

Wpadłam. Od tamtej pory cały czas oglądałam klipy z gwiazdami K-popu, zapamiętując teksty ulubionych piosenek, a w weekendy przygotowywałam występy dla siostry. Ta muzyka sprawiała, że czułam dumę ze swojego pochodzenia.

Chciałabym móc powiedzieć, że tamta sytuacja z panią Li i szkolną pielęgniarką była jedynym momentem, gdy poczułam się odrzucona przez resztę świata. Niestety dzieci śmiały się z kimchi, które umma pakowała mi do szkoły. Kiedyś w sklepie jakaś kobieta wrzeszczała na mnie, żebym „wracała do domu” (chociaż mieszkałam wtedy przecznicę dalej, odniosłam wrażenie, że miała na myśli coś innego). Raz przebrałam się za Hermionę Granger na Halloween i wszyscy upierali się, że jestem Cho Chang. Przez cały ten czas towarzyszył mi K-pop. Dzięki niemu czułam się rozumiana, jakby gdzieś w świecie istniało miejsce, w którym ludzie widzieliby we mnie tylko mnie, a nie moje pochodzenie.

Rozmyślam o tym wszystkim w drodze na przystanek. Wiosna w Seulu jest rześka i wietrzna, na chodnikach leżytyle płatków kwiatów wiśni, że aż przyklejają się do podeszew butów i spowijają miasto różową mgiełką. Docieram na róg ulicy, wchodzę do sklepiku, żeby kupić puszkę Pocari Sweat, a potem wskakuję do autobusu jadącego w kierunku domu dla stażystek, znajdującego się kilka przecznic od siedziby wytwórni. W środku autobusu dostrzegam parę młodych ludzi w takich samych swetrach i słuchających muzyki z jednej pary słuchawek, biznesmenów oglądających stare odcinki Running Man na telefonach w drodze do domu, a także babcie ściskające płócienne wózki wypełnione po brzegi zakupami spożywczymi i pustymi butelkami. Siadam i wypijam resztkę napoju, a powiew wiatru z otwartego okna podrywa moje warkocze. Staruszka obok trąca mnie w bok, pokazującna pustą puszkę.

— Dah mashussuh?

— Neh, halmoni — odpowiadam, podając jej puszkę.

— Komawoh — rzuca, szczypiąc mnie w policzek. — Ahh ipuda!

Pochylam głowę.

— Kamsahamnida.

Autobus jedzie w dół ulicy, ledwo się zatrzymując, kiedy ludzie chcą wyjść albo wejść. W Nowym Jorku rodzice nie pozwalali mi samodzielnie korzystać z transportu publicznego, więc po przeprowadzce nie było mi łatwo przyzwyczaić się do tego sposobu przemieszczania się. Całe szczęście, podobnie jak w pozostałej części Seulu, autobusy i metro są szybkie i czyste, a korzystanie z nich jest łatwe. Za to największym plusem mieszkania w wielkim mieście jest dostęp do bezpłatnej sieci Wi-Fi, którą złapać można praktycznie wszędzie.

Wyciągam telefon i wysyłam krótką wiadomość do Hyeri: Gdyby mama pytała, nocuję dzisiaj u Was.

Odpowiedź nadchodzi natychmiast: Pewnie. Juhyun mówi, żebyś się dzisiaj za dobrze nie bawiła!

Wybucham śmiechem, ale bez odpowiedzi chowam komórkę do kieszeni. Im mniej wiedzą, tym mniej będą mogły wygadać, gdyby ktoś postanowił je przepytać. Jestem tak nabuzowana adrenaliną przez okłamanie ummy i perspektywę nocowania w domu stażystek, że wysiadam jeden przystanek wcześniej i resztę drogi pokonuję pieszo. Muszę zużyć trochę energii, zanim stanę przed Miną i pozostałymi.

Jestem już w połowie drogi, kiedy dociera do mnie, że muszę jeszcze zdjąć z siebie piżamę.

Chowam się za wyjątkowo dużym krzakiem rosnącym przy chodniku i rozpinam górę od piżamy, po czym chowam ją do torby. Spoglądam jeszcze na ulicę, żeby sprawdzić, czy nikt nie idzie, a potem ściągam dół. Nogawki plączą mi się przy kostkach i tracę równowagę, niestety nie udaje mi się odzyskać jej w porę — potykam się o spodnie, obracam i ląduję twarzą w piachu.

Stękam, powoli się podnoszę do pozycji siedzącej i strzepuję brud ze swetra. Dzięki Bogu nikt tego nie widział.

— Wow… Chyba bolało.