Loda Halama. Pierwsze nogi Drugiej Rzeczpospolitej - Anna Lisiecka - ebook

Loda Halama. Pierwsze nogi Drugiej Rzeczpospolitej ebook

Anna Lisiecka

5,0

Opis

„Gar'Ingawi Wyspa Szczęśliwa", kultowa polska powieść fantasy po latach powraca na półki księgarskie.
Kiedy J.R.R. Tolkien pracował nad Władcami pierścienia, hitlerowscy barbarzyńcy stali u bram Albionu. W tolkienowską narrację wkradła się niepewność jutra cywilizacji, z którą identyfikował się Profesor.
Kiedy podczas nocy stanu wojennego, Anna Borkowska pisała Gar'Ingawi, lud zamieszkujący tytułową wyspę wyczekiwał z nadzieją na powrót Dobra – tajemniczego Ora- Jasnego Brata.
Wygnany niegdyś Ciemny Brat – dokonuje zbrojnego przewrotu na Gar'Ingawi. Rozpoczyna się walka o sumienia i serca wyspiarzy.
W powieści znajdziemy wszystko, czego trzeba w dobrej powieści fantasy; święte miasta wybijające się ponad gwiezdny firmament, krainy zamieszkane przez wielorękie stworzenia, uroczyska budzące grozę, upadające imperia i powstające na ich gruzach nowe. Pojawiają się epiccy herosi sagi – główny bohater Tagun, tajemniczy bard Łazęga, patriarcha Dejno Imanu, księżniczka Mdan, książę Ungana Nile. O dominację w wyspiarskim świecie ścierają się ze sobą coraz to nowe rasy stworzeń..
Autorka napisała sagę przepiękną polszczyzną, którą trudno odnaleźć w naszej literaturze. Atutem – i jednocześnie bohaterem – książki jest ... nadzieja.
Anna Borkowska (s. Małgorzata Borkowska OSB) - polska mniszka klauzurowa, benedyktynka, historyk i znawczyni życia zakonnego, doctor honoris causa KUL(2011), autorka wielu książek. W „Twarzach ojców pustyni“ opisujących pierwszych mnichów chrześcijańskich spotkamy abba Ora. Powiadano, że abba Or ani nie skłamał nigdy, ani nie przysiągł, ani nikomu nie złorzeczył, ani w ogóle nie mówił bez potrzeby. Czy zbieżność imion z najważniejszą postacią Gar'Ingawi – Jasnym Bratem- Orem jest przypadkowa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 533

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Fahrenheit 451

Zdjęcie na okładce

© [email protected], NAC

Zdjęcia

ze zbiorów Autorki, NAC, Wikipedia Commons

Redakcja

Agnieszka Pawlik-Regulska

Dyrektor projektów wydawniczych

Maciej Marchewicz

Skład i łamanie

POINT PLUS, Warszawa

ISBN 978-83-9461-318-1

Copyright © by Anna Lisiecka

© Copyright for Zona Zero Sp. z o.o., Warszawa 2017

Wydawca

Zona Zero Sp. z o.o.

ul. Łopuszańska 32

02-220 Warszawa

Tel. 22 836 54 44, 877 37 35

Faks 22 877 37 34

e-mail: [email protected]

Skład wersji elektronicznejMarcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

Synowi dedykuję

ZAMIAST WSTĘPU

Dykcja bezbłędna. Głos lekko obniżony. Do końca trzyma fason. Jednym gestem dłoni potrafi wyczarować całe flamenco. Kiedy nagrywa dla radia kolejną opowieść o swoim barwnym życiu, co jakiś czas prosi o odsłuch. Jeśli coś jej przeszkadza, mówi: „Złe tempo — jeszcze raz!”. Do końca jest człowiekiem sceny. A scena to forma.

Była artystką poszukującą. Tancerką, która nie bała się przekreślić siebie dotychczasowej i zaczynać od nowa. Wiedziała, że zapatrzeć się można na innych — nigdy na siebie wstecz. Ci inni inspirowali, dostarczali narzędzi, nowych rozwiązań. Czytała wnikliwie recenzje Tacjanny Wysockiej, rozmawiała z Ryszardem Ordyńskim, który dla Poli Negri wystawił „Sumurun” i Edwardem Kuryło, który nie tylko pierwszy wprowadził do Polski tango, ale też zjeździł cały świat, tańcząc i podpatrując tańce innych kultur. Nareszcie wyjechała po nauki do reformatorki tańca Mary Wigman. Podkreślała, że tancerz jest starszym bratem aktora.

Duszę miała wolną i serce czyste, a talentem została obdarzona przez Boga rozrzutnie i tak też się nim dzieliła. Na scenie potrafiła być i promieniem, i zwiastunem błyskawicy. Japończycy nazwali ją demonem tańca.

Umiała, jak to się dzisiaj określa, zarządzać swoim talentem. Kiedy z rewii wyrwała się na dojrzałą niezależność, zaczęła zamawiać kompozycje i opracowania utworów u Jana Maklakiewicza i Tadeusza Sygietyńskiego. Kostiumy projektowali jej Maja Berezowska, Zofia Stryjeńska, Irena Lorentowicz, Władysław Skoczylas, Feliks Topolski.

Nie, nigdy ostatecznie nie porzuciła rewii. Dwudziestolecie międzywojenne było nie tylko epoką wielkich indywidualności i osobowości, było też epoką rozwoju popkultury i to film oraz rewia dały jej nazwisko oraz finansową niezależność, dzięki której mogła pójść dalej.

Jej indywidualne recitale, które prezentowała na „poważnych” scenach Polski i świata w latach trzydziestych, wyobrazić sobie możemy jedynie na podstawie opisów i muzyki, do której były przygotowane. Ale takie opisy i relacje istnieją w przedwojennej prasie, podobnie jak istnieją opisy i recenzje z jej występów jako primabaleriny na scenie Opery Warszawskiej. Łatwopalna taśma filmowa zapamiętała dla nas przede wszystkim Lody Halamy wersję rozrywkową. Ale i w tym wypadku wszyscy muszą docenić jej czysty talent, harmonię, wdzięk, idealną koordynację, rytm w każdym nerwie jej muzykalnego ciała, we włosach nawet.

Na jedenaście przetrwało do naszych czasów siedem filmów z jej udziałem. W czterech z nich została zaangażowana dla gwiazdorskiego występu solowego. W trzech innych gra role raczej główne, a scenariusz pierwszej koprodukcji polsko-amerykańskiej „Kocha, lubi, szanuje” był napisany zdecydowanie „pod nią”.

Bez względu na liczbę nieszczęść, które były udziałem jej pokolenia, Lodzie udawało się iść przez życie tanecznym krokiem. Do 1989 roku. Wpadła wtedy do niezabezpieczonego rowu budowlanego. Lekarze nie zauważyli złamania kości biodrowej. Przeżyła dwie operacje. Na trzecią nie chciała się zgodzić.

Do końca trzymała fason — rzadko pozwalała sobie na wylanie żółci na świat. Gości czarowała słowem, anegdotą, gestem rąk.

W trudnym dla niej okresie często się spotykałyśmy. Dzięki temu mogłam wejść w jej świat. Część rozmów z nią nagrywałam, z części robiłam notatki, wiele spośród jej opowieści przypomniałam sobie, pisząc tę książkę i przyglądając się jej życiu tym razem z boku. Tak było z wydarzeniami poprzedzającymi powstanie filmu Ryszarda Ordyńskiego „Pałac na kółkach”, w którym Loda miała zagrać rolę głównej bohaterki Fioretty, ale los sprawił, że w nim nie zagrała.

Ogromna część materiałów prasowych, które przywołuję w książce, pochodzi z albumu Lody, którego historię wyjaśniam w dalszej partii tekstu. Będę go nazywała „księgą pokładową”. Niestety — czas powoduje, że tak papier prasowy, jak i kleje kruszeją. W niektórych wypadkach tytuły gazet, które redagując swój album, Loda wycinała i wklejała osobno, poodklejały się.

Piszę Loda, bo tak wszyscy się do niej zwracali. Taka forma jej imienia widniała również na afiszach. Loda to odmiana imienia Leokadia, podobnie jak Zizi to zdrobnienie imienia Józefa, Punia to pieszczotliwe określenie Alicji, a Ena — Helenki. Wedle porządku wieku: Zizi, Loda, Punia i Ena. Cztery niezwykle zdolne siostry. Na kamieniu się takie nie rodzą.

BAŚNIOWY ŚWIAT DZIECIŃSTWA

Przeżyłam życie pięknie i bogato

Dla własnej przyjemności, a durniom na złość.

Lubiła trawestować wiersz Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego. Kiedy jednak w odpowiedzi wypominano jej pracowite dzieciństwo, z miejsca przywoływała inne strofy rosyjskiego tym razem wiersza:

A wy na ziemlie prożywiotie

Kak czierwy sliepyje żiwut

Ni skazok o  was nie rozkażut

Ni pieśni o was nie spojut.

A wy przeżyjecie na tej ziemi, jak te robaki ślepe — ani bajek o was nie będą opowiadać, ani pieśni o was nie zaśpiewają. Takiego życia nie chciałam — dodawała. To byłaby imitacja życia, a nie życie1.

UPARTA, PRACOWITA, AUTENTYCZNA…

Andrzej Dembiński, pierwszy mąż Lody, powtarzał, że z tańcem u niej nikt nie wygra. „Miałam wrażenie, że żyję naprawdę wtedy, kiedy jestem na scenie” — mawiała tancerka. Kiedy jednak wybuchła wojna i mogła zostać w Szwajcarii oraz tam występować — wróciła do Polski i tutaj starała się zrobić coś pożytecznego. „«Mały jest bardzo zdeterminowany» — mówił o mnie mój drugi mąż. Trzeba przyznać, że my, Polacy, zdaliśmy wtedy egzamin”.

Pytana o pierwsze wspomnienia opowiadała Loda Halama o rosyjskim cyrku:

Ogromny gmach, piękne loże, wygodne fotele wyściełane aksamitem. Może mniejszy od Royal Albert Hall w Londynie, ale wygodniejszy niż Wielka Rewia na Karowej — uśmiecha się. Pamiętam, jak czekałyśmy ze starszą siostrą na występ naszego ojca, który był doskonałym akrobatą. Na chwilę cały teatr wypełniła ciemność i nagle, ponad głowami widzów, światło wydobyło artystów z czerni. Wydawało się, że przystanęli na chwilę w powietrzu.

Jak tego dokonywano? Nie było przecież takich możliwości technicznych, jakie są teraz, ale artyści mieli swoje sposoby. Zatem to pierwsze zapamiętane widowisko, ten podniebny taniec, to była jej pierwsza lekcja z przezwyciężania siły grawitacji.

Te pierwsze spektakle obserwowałyśmy wraz z siostrą z najwyższych miejsc na widowni, bo za kulisami nie wolno było nam się plątać. Anatolij Durow, mój ojciec chrzestny, był klaunem i wybitnym trenerem zwierząt. Właśnie trenerem, a nie treserem. Pomiędzy nim a jego pupilami była jakaś szczególna więź, symbioza. Kiedy opierał głowę na czole swojego konia i stał z nim tak przez kilka minut, to wszystkim wydawało się, że przekazują sobie jakieś tajemnice.

Mama i ciotka tańczyły w tak zwanych divertissementach2, do których choreografię układała, tak mówiono, Bronisława Niżyńska, ale ich występów nie zapamiętałam. Nie mogę pamiętać też debiutu Zizi w szkockim tańcu w cyrku w Tambowie. Ona miała wtedy pięć lat! Pamiętam za to moment, w którym moja siostra zniknęła z krzesła i nagle zobaczyłam ją obok mego ojca fruwającą na trapezie. Tego było za wiele. Już w nocy, przy kolacji, wykrzyczałam rodzicom, że i ja tak chcę! „Dziewoczka budiet tancewać” — znalazł rozwiązanie Anatolij Durow, bo prowadzano nas wtedy na lekcje tańca do Niżyńskiej, do tej samej szkoły, której wychowankiem był Serge Lifar. Jednak w tamtej chwili nawet słuchać nie chciałam o „zwyczajnym” tańcu. Stanęło na tym, że ubrano mnie w kozacki strój chłopięcy i we wkładany na nogi i ręce gorsecik. Gorsecik był zapinany w pasie, a do tego pasa podwiązany był karabinek. Miałam wbiegać sama na scenę, robić salto i rozpoczynać hopaka3. To miało wyglądać tak, jakby nagle „malczik” wyrwał się spod opieki. Widownia zaczynała szumieć: Oj! Co to będzie? A po chwili na wolniejszych tempach wpływały ślicznie ubrane tancerki, wśród których była i moja mama, i próbowały mnie sobą zasłonić — że niby ukrywają całe to zajście. Wtedy ja podbiegałam pod rozpięte linki, podczepiano do karabinka hak (za spódnicami tancerek raczej nikt tej czynności nie dostrzegał) i wystrzelałam z „prisiudów” prosto w powietrze. To się powtarzało kilka razy. Co one się odwrócą i próbują mnie złapać — to ja do góry! Już na samo zakończenie wykonywałam wysoko w powietrzu prawdziwy taniec pajaca na sznurku. „Tak oto nastąpił sojusz akrobatyki z tańcem” — miał skomentować mój występ chrzestny ojciec.

Te na wpół akrobatyczne tańce kozackie i kaukaskie stały się znakiem rozpoznawczym Lody. Lezginka [tradycyjny taniec kaukaski — przyp. red.] — w diabelskim tempie i z akrobacjami — przyniosła jej pierwszą w życiu nagrodę na konkursie dziecięcym w Woroneżu.

A potem to się przyjęło, że jak tańczyłyśmy duety z Zizi, to ja ciągle tańczyłam „za chłopca”, chociaż to ona była wyższa. […] À propos „pajaca na sznurku” — kontynuowała — Bronisława Niżyńska zachwycona była moją siostrą Zizi, że taka zdolna, pracowita dziewczynka, że ruchy pełne gracji — po prostu mała Taglioni4. Przepowiadała jej dużą karierę, nawet jako tancerce klasycznej. A o mnie mówiła: nic z niej nie będzie, macha nogami za głowę zamiast je podnosić, nie można jej utrzymać przy drążku podczas ćwiczeń i w ogóle jest jak pajac na sznurku. A ja właśnie chciałam być takim pajacem na sznurku! Niech Zizi będzie sobie śliczna i kobieca, a ja będę pokonywała siłę ciążenia, będę tańczyć już bez linek tak, jakbym tańczyła podpięta do maszynerii. Muszę powiedzieć, że częściowo mi się to udało.

Loda miała skłonność do żartów na własny temat, do autopersyflażu5 nawet. Nie dajmy się jednak zwieść. Artystka po prostu miała nowocześnie wygimnastykowane ciało, niezwykłą sprężystość ruchu, elastyczne ścięgna i fantastyczną kurczliwość mięśni, dzięki czemu mogła wyrzucić nogę i cofnąć ją bardzo szybko. Z łatwością wykonywała to, co zalecać będą reformatorki tańca w dwudziestym wieku. Każdy ruch jej ciała pozostawał pod kontrolą.

Tamtym pierwszym cyrkowym występem zaskarbiłam sobie prawo chodzenia do sali gimnastycznej z ojcem i Zizi, i uprawiania gimnastyki nie tylko „parterowej”, ale i ćwiczeń na reku [drążku do ćwiczeń akrobatycznych — przyp. red.]. Bardzo to lubiłam. Uczono mnie, jak robić wszelkiego rodzaju rundaki, kulbety, flik-flaki, przerzutki, no… i salto mortale, a jakże!

Po latach Feliks Parnell, mój szwagier, mąż Zizi, świetny tancerz i choreograf, wychowanek warszawskiej szkoły baletowej przy Operze Warszawskiej — tej samej, którą wcześniej ukończyła ciotka mamy, Ludwika Cegielska — wypominał mi, że poza jego żoną wszystkie w rodzinie byłyśmy snobki i odkąd wdałyśmy się w arystokratyczno-obywatelskie komeraże, powstydziłyśmy się ojca cyrkowca i przedstawiałyśmy go jako muzyka, bo to lepiej wyglądało na salonach. Nic podobnego! Być może Parnell mówił tak, bo sam czuł się winny nieumyślnej śmierci naszego taty… W cyrku ojciec zarabiał jako akrobata i był jednym z najlepszych, ale grać potrafił, i to — dosłownie — na wszystkim. Nas też uczył. Mama czytała nam i uczyła pisania, i tańca, a ojciec muzyki. A z tym graniem na instrumentach to też była zabawna historia. Otóż gdy wybuchła wojna — ta pierwsza — i w Rosji zapanował ogólny bałagan, często zarabialiśmy na przysłowiowy talerz zupy, tańcząc po różnych dziwnych miejscach — nawet w resursach kupieckich i tak zwanych „jaskiniach gry”, w które często przekształcane były w tamtych czasach sale teatralne. Straszne to były miejsca… Pamiętam: występujemy na scenie, a w sali obok: ruletka, karty, alkohol, jacyś niebywale grubi kupcy wyciągający zza pasa harmonie banknotów i płacący hojnie, oficerowie o błędnym spojrzeniu… Mówiło się o nich, że noszą w kieszeni fiolki z białą śmiercią i zarabiają na krótkie przyjemności życia, grając w rosyjską ruletkę. Matka kazała nam robić swoje, czyli tańczyć, a za kulisami wręczała różaniec i zabraniała gapić się na całą tę zgraję. Ojciec jednak, który zawsze chciał mieć syna i ja taką namiastką dla niego byłam — uchylał kurtynę i mówił: „Lepiej trzymaj się od nich z daleka, ale popatrz sobie. Przyda ci się na scenę. Nawet Nikitin by takich nie wymyślił”. A Nikitin był dyrektorem sławnego cyrku, w którym rodzice występowali i do którego dołączył Durow.

To podczas takich występów, jeśli chciałam zrewanżować się ojcu za płatane nam figle, narzucałam takie tempo w tańcu, że biedak nie mógł nadążyć z orkiestrą. Tak to ciekawie żyło nam się w Rosji. Aż któregoś razu ojca, jako Niemca, aresztowano. To było w Woroneżu. Wtedy my, dzieci, na własnej skórze przekonałyśmy się, że wojna to nie tylko zamiana garniturów na mundury, a płaszczy na szynele.

SKĄD SIĘ TAKA WZIĘŁA? — CZYLI O RODZICACH

Aresztowanie Stanisława Halamy musiało nastąpić pod koniec 1914 lub na początku 1915 roku. Wraz z wybuchem wojny Imperium Rosyjskie i Cesarstwo Niemieckie znalazły się w przeciwnych obozach. Tym samym poddani cesarza, dotychczas serdecznie przyjmowani w Rosji, stali się przedstawicielami wrogiego państwa i zaczęli być traktowani jak jeńcy cywilni. W tej grupie znaleźli się państwo Halamowie. Ich dzieci zaczęto nazywać dziećmi niemieckimi. „Status jeńca cywilnego był tylko trochę lepszy od statusu jeńca wojennego” — pisze Dorota Sula6 w swojej książce o gehennie Polaków, których Wielka Wojna zastała na terenach Rosji. Poddanych cesarza Niemiec i cesarza Austro-Węgier

brano z ulicy, z domu, od zajęcia — jak kto stał. Nie pozwalano zabierać ze sobą bagażu, prócz ręcznego zawiniątka. Pozbawiano paszportów oraz jakichkolwiek dokumentów legitymacyjnych i tak ogołoconych ze wszystkiego zapędzano tłumnie do wagonów, zostawiając potem w Rosji po drodze. W ten sposób wielu dostało się do Wołogdy, Wiatki, Kostromy, Kazania […] lub zapadłych wsi, a potem nikt już ich losem się nie troskał. […] Zdarzały się wypadki śmierci głodowej7.

Dorota Sula wyjaśnia, że w urzędowym języku takiego jeńca nazywano „wojennoobraznyj”, czyli podlegający służbie wojskowej!

Stanisław Halama był polskim Ślązakiem. Jeden z jego krewnych — Emanuel Halama nauczał w katolickiej szkole w Zębowicach. Stanisław należał do śląskiego gniazda Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Było to jedno z bardzo ważnych w owym czasie narodowych stowarzyszeń oświatowych działających we wszystkich zaborach. Najwięcej swobody jego członkowie mieli w monarchii austro-węgierskiej, najtrudniej było im w Rosji, ale Prusacy też ich szykanowali. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” poza pielęgnowaniem gimnastyki, rozbudzaniem więzi, organizowaniem popisów, konkursów oraz wycieczek letnich i zimowych — stawiało sobie za cel szerzenie wśród członków oświaty narodowej i pobudzanie ducha obywatelskiego. W 1896 roku śląski „Sokół” pojechał na wycieczkę do Krakowa. Być może tutaj czternastoletni Stanisław Halama po raz pierwszy spotkał Stanisława Cyganiewicza, który należał do gniazda krakowskiego „Sokoła”, a który niebawem w czasie studiów prawniczych przybrał imię Zbyszko — na cześć Zbyszka z Bogdańca — i pod tym imieniem zyskał sławę jako król walk zapaśniczych wszechczasów.

Mama Lody, Marta Halama, a właściwie Marcjanna, bo taką formę imienia znajdujemy w akcie ślubu jej córki, pochodziła z szanowanej poznańskiej rodziny Cegielskich. Opowieść, która wiąże się z początkiem jej kariery jako tancerki, to bodaj najczęściej opowiadana historia. Daje ona wyobrażenie o zmianach w mieszczańskiej mentalności na przełomie epok.

Pewnego razu ciotka pani Marty, Ludwika Cegielska, która ukończyła szkołę baletową przy operze w Warszawie, zechciała dać recital w rodzinnym Poznaniu. Wtedy Stefan Cegielski, syn Hipolita, nakazał pozdzierać afisze i postawił ultimatum — albo skończy z tą kompromitującą profesją, albo dostanie odprawę i wyjedzie jak najdalej. Stary banał: panienka z dobrego domu nie mogła być wtedy tancerką, nie wypadało.

Skąd w tamtej modernizującej się epoce tak złe nastawienie do tego pięknego zawodu? Porcelanowe figurki niegdysiejszych willid, snujących się po lesie duchów dziewcząt zmarłych z nieszczęśliwej miłości, w które wcielały się rozmaite panny Elsser i Taglioni8 — stały już wtedy udomowione w babcinych serwantkach. Czasem ścierało się z nich kurz… Nie były już groźne. To chyba przez Piękną Otero9, o którą strzelały się koronowane głowy… Tak! W epoce prasy każdy paryski skandal lotem błyskawicy docierał do Poznania. A była jeszcze Matylda Krzesińska, primabalerina assoluta Teatru Maryjskiego w Petersburgu… Mówiło się jednak, że to kochanica wielkich książąt. A przecież jej rodzice to byli Polacy… Nie, tancerka to nie było dobre towarzystwo dla kogoś ze spokojnej, dorabiającej się i budującej prestiż mieszczańskiej rodziny. O zgrozo, wraz z Ludwiką podjęła decyzję wyjazdu z rodzinnego gniazda jeszcze jedna panna Cegielska. To właśnie była Marta, przyszła pani Halama.

A przecież Marta Halama przez całe swoje prawie stuletnie życie ani na jotę nie wyzbyła się zasad wpojonych w mieszczańskim, poznańskim domu. Tancerka, która w cyrku nawet na reku potrafiła stanąć, gdy zaszła taka potrzeba — na co dzień była gospodarną żoną i odpowiedzialną matką aż czworga pociech. Wiedziała, że można zrzucić gorset z ciała, ale w życiu trzeba trzymać się reguł; że stróżem dziewic jest pacierz, a cotygodniowa msza święta wskaże cel i da życiu dyszel.

Z poznańską pedanterią starała się nam stworzyć, nawet w wędrownych warunkach, prawdziwy dom, jego atmosferę. Obchodziliśmy bardzo skrupulatnie wszystkie święta religijne, rodzinne i tradycyjne. Mama zawsze mówiła, że chociaż jesteśmy daleko od kraju, to chce nas wychować na prawdziwe Polki i porządne kobiety10.

Ta skrzętna poznanianka powtarzała też:

„Na scenie bądźcie artystkami pełną gębą, ale poza nią, bardzo proszę, normalnymi dziewczętami, żeby przyszli mężowie nie odczuli, że mają w domu artystki. Mają być z was dobre kobiety i gospodarne żony”. W domu robiłyśmy wszystko: cerowałyśmy, szydełkowałyśmy i gotowałyśmy, choć to zajęcia trudne do pogodzenia z zawodem tancerki. Nabożeństwa w kościele były dla nas obowiązkiem. Cóż jednak począć, kiedy kościół był daleko, a zima ostra? Mama posyłała nas wtedy do cerkwi, mówiąc, że „Bóg jest wszędzie taki sam”. Jeszcze mam w ustach smak pszennych bułeczek, tzw. prosfory, które tam są rozdawane po mszy. Podjadałyśmy je sobie do woli z dziecinną bezceremonialnością11.

Kiedy to było? Przed aresztowaniem ojca czy już po jego wypuszczeniu? Po rewolucji lutowej? A może po październikowej, kiedy tak znaczna część prawosławnej Rosji uległa.

Tak, Halamowie przeżyli straszne czasy w głębi pękającego Imperium, ale zawsze byli razem, pani Marta nigdy nie pozwoliła, aby ich rozdzielono — to też lekcja, którą Loda wyniosła z domu. Mieli poczucie wzajemnego oparcia nawet wówczas, kiedy wszystko wokół było niepewne.

NADKASPIJSKA ZIEMIA OBIECANA

Loda zawsze z dumą podkreślała, że jej rodzice poznali się w Baku. Trzeba przyznać, że adres docelowy tej bardzo ryzykownej podróży wybrały panny Cegielskie po poznańsku, a nawet po kupiecku. Baku to była wtedy ziemia obiecana! Miejsce, w którym spełniały się marzenia o Nowym Jorku i Dzikim Zachodzie równocześnie. Niektórzy ze współczesnych historyków porównują to miasto do San Francisco. Odkąd odkryto tam złoża ropy naftowej, a rosyjskie władze carskie zaczęły sprzedawać działki prywatnym inwestorom (przełomowy rok 1872), miejscowość zaczęła rozwijać się w tempie szybszym niż Paryż, Londyn i Nowy Jork. W przeciągu dwudziestu lat z mieściny liczącej dziesięć tysięcy mieszkańców wyrosła metropolia i centrum przemysłowe liczące w 1892 roku 160 tysięcy ludności. Powstało szykowne miasto z szerokimi alejami, placami, pięknymi budynkami użyteczności publicznej. Taka była przynajmniej dzielnica centralna, którą pan Stanisław wspominał: „długa na dwie wiorsty, ciągnąca się nad morzem promenada, wzdłuż której stoją najokazalsze kamienice, na sposób europejski budowane”. To miasto uczynili swoim domem inwestorzy szwajcarscy, brytyjscy, belgijscy, niemieccy, szwedzcy i amerykańscy — zainwestowali tu bracia Nobel, Rothschildowie i wielu innych światowych rekinów, ale także miejscowi bogacze, którzy dzięki nafcie wyrośli na milionerów: Tagijew i Mantaszew. Była też wśród inwestorów w Baku może nie tak liczna, ale elitarna grupa Polaków. Pionierem wydobycia ropy z dna morza był Witold Zglenicki.

Tak, Baku było na ustach świata. „To miasto zbudowane na ropie naftowej”12 — pisano. „Kaukaz, Tyflis, Batum — wszystko żyje z bakijskiej nafty, od arcymilionera do ostatniego «mużyka». A ropa w Baku jest wszędzie: w oczach, w nozdrzach, w powietrzu, w wodzie, w której zażywamy porannych kąpieli, bo ta pitna przywożona być musi w butelkach z odległych źródeł górskich”13. Wspomniane góry to piękny Kaukaz. O kilkadziesiąt kilometrów od miasta oddalony jest główny grzbiet masywu, a niemal u jego stóp ziemia usuwa się poniżej poziomu morza. Ileż atrakcji geograficznych, jaki wspaniały klimat… Stefan Żeromski pisał, że to kraj mlekiem i miodem płynący: „nadzwyczajnie tanie południowe owoce, łatwość otrzymania za nijaki grosz przepysznych jedwabiów, taniość pracy ludzkiej, możność spędzania pory upałów na Zychu…”14. Tu pisarz pomylił się. Kurortem, a właściwie letnią siedzibą milionerów stał się Mardakan. W Zychu miała powstać druga Łódź. W tkalnie zainwestował jeden z bakijskich milionerów — Zejnalabdin Tagijew. Mówiono o nim, że jest Persem, bo tak wtedy nazywano Azerów. Na miejscu miał energię, czyli ropę, a także surowiec: bawełnę. Wokół były olbrzymie rynki zbytu. Budynek fabryki na Zychu zaprojektowali Józef Gosławski z Pawłem Kognowickim. W roku 1900 dziennikarz „Słowa Polskiego” porównywał okolice Baku do pustyni proroka Izajasza: „Nawet nazwa półwyspu, na którym się rozłożyło miasto brzmi apokaliptycznie: Apszeron. Żółtawa barwa ziemi potęguje wrażenie”15.

W swoim reportażu z tego miejsca pisze on:

Nafta-król, nafta-bożek, nafta-złoto — bijąca płomienistymi fontannami w okolicach Baku czyni to miasto jednym z najoryginalniejszych w świecie i wyciska piętno na całym życiu społecznym. Wybuchy nafty zależne od losu stanowią wygrane, o jakich zwykli śmiertelnicy nie śmią marzyć. Jedno źródło daje 5 milionów pudów rocznie, inna znów fontanna wyrzuca 100 milionów pudów. Towarzystwo kapitalistów kupuje kilka dziesięcin naftodajnej ziemi za 5 milionów rubli, aby sprzedać je po upływie miesiąca za 12 milionów rubli innemu towarzystwu, które sprzedaje te grunta za 16 milionów rubli — i to dzieje się w ciągu niespełna sześciu tygodni. Jest to bajeczne — a mimo to prawdziwe16.

W takim miejscu wzrasta zapotrzebowanie nie tylko na inteligencję techniczną i wykwalifikowanych robotników. Był to także złoty rynek dla artystów wszelkiej maści.

Pan Stanisław Halama po latach porównywał Baku do wieży Babel i wyjaśniał córkom: „Ormianie, Tatarzy, Persowie, Grecy, Rusini, Niemcy, Francuzi, Anglicy, Rosjanie — wielka rozmaitość narodów, języków, typów ludzkich i strojów”17. Kiedy córki czytały „Przedwiośnie”, opowiadał im o ogrodzie miejskim, który liczył zaledwie kilkaset metrów powierzchni, a największe drzewo było tylko trochę wyższe od niego. Utrzymanie tego ogrodu kosztowało ogromne sumy, ale było dumą nafciarzy.

Piękne centrum wiele zawdzięczało polskim architektom. Józef Gosławski od roku 1892 piastował w Baku stanowisko architekta miejskiego i — można powiedzieć — zmienił oblicze miasta. Do dzisiaj przetrwało dwanaście spośród wielu zaprojektowanych przez niego budynków, wśród których jest teatr wybudowany w 1904 roku za pieniądze tego, który chciał zbudować pod Baku nową Łódź — wywodzącego się z ubogiej rodziny azerskiej Zejnalabdina Tagijewa. Siedem lat później Ormianin Daniel Maiłow wznosi sławną operę bakijską, wciąż zaliczaną do najpiękniejszych sal widowiskowych świata. Ci multimilionerzy bakijscy w dużej mierze byli ucieleśnieniem tego, co dzisiaj zwykło się określać mianem „amerykańskiego snu”. Zejnalabdin Tagijew z szewca wyrósł na milionera.

KIEDY WYRUSZYLI W DROGĘ? — CZYLI RZECZ O DATACH

Loda nie przywiązuje wagi do dat. Konstruuje wypowiedzi niczym sceniczne numery, które nie powinny przekraczać trzech i pół minuty. Może tak samo opowiadali jej rodzice? Pospekulujmy zatem. Ile lat mogła mieć panna Marta, skoro rodzice wypuścili ją z domu? Nie sądzę, aby pozwolono jej na to przed siedemnastymi urodzinami. A już w styczniu 1905 roku przyszła na świat Zizi. Długa podróż z przystankami, poznawanie Stanisława Halamy i okres narzeczeński — to przynajmniej pół roku. Ciąża: dziewięć miesięcy. Zatem mogły wystartować najpóźniej we wrześniu 1903 roku. Wtedy jednak trzeba założyć, że Marta urodziła się nie później niż w 1886 roku, bo która z szanujących się rodzin poznańskich wypuściłaby w taką podróż niepełnoletnie dziecko? A niepełnoletnie dziecko nie może ubiegać się o dokumenty podróży bez zgody rodziców. Świat wtedy był otwarty, ale podróż po Rosji wymagała bumażki [papierów — przyp. red.]. Zatem pomimo że napis na nagrobku, który jest ważnym tekstem źródłowym, głosi, że Marta Halama zmarła w 1985 roku w wieku 97 lat, czyli że urodziła się w 1888 roku, to możemy pójść za przykładem Bożeny Mamontowicz-Łojek18 i przy dacie tej dopisać słówko około. Sama Loda sugerowała, że mamusia mogła przyjść na świat trochę wcześniej. Daty to najbardziej newralgiczna część tej opowieści.

Patrzę na zdjęcie Marty z tego okresu: spogląda przed siebie młoda kobieta o bardzo regularnych rysach i odważnym spojrzeniu. Chciałoby się powtórzyć słowami Johna Galsworthy’ego charakterystykę Ireny Forsyth: „Lekka jak Taglioni, żadnego mizdrzenia się, a nade wszystko żadnych głupich strachów!”19.

Po co takiej kobiecie maskarada z kalendarzem? Odmładzanie się jest zadziwiająco częste wśród artystek tamtego i następnego pokolenia. Rekord chyba osiągnęła Mira Zimińska-Sygietyńska. Każda z nich miała inne powody. Marta Halama dzięki niewinnej manipulacji w metryce mogła w przyszłości występować jako najstarsza z sióstr Halama, robić zastępstwa za córki, gdy któraś ulegała kontuzji, co w tym zawodzie częste. Taniec to był rodzinny interes! Wacław Grubiński — pisarz i dramaturg, którego dziadek od strony matki, Hipolit Meunier, kierował przez pewien czas zespołem baletu Opery Warszawskiej, od 17 października 1926 roku był szefem działu sprawozdań teatralnych endeckiej gazety „ABC”. Pisywał on znakomite recenzje nie tylko ze spektakli Teatru Narodowego i Polskiego, ale także z występów mniejszych scen — Qui Pro Quo i Perskiego Oka. Przy tym tak zapatrzył się na taniec, że poślubił tancerkę Janinę Szymbortównę. W jednym ze sprawozdań z występów Perskiego Oka napisał: „Nareszcie poznaliśmy najstarszą z sióstr Halama. Imponuje znakomitą rutyną sceniczną”20. Artykuł ilustrowany jest zdjęciem, na którym dostrzegam panią Martę w charlestonie, który w repertuarze miała Zizi. Zatem tak dobrze tańczyła i tak się prezentowała, że nawet znawca tańca i kobiet dał się złapać. A może po prostu był dżentelmenem? Trzeba przyznać, że Marta Halama do końca życia zachowała fizyczną formę, choć u jego schyłku nie opuszczała już swojego mieszkania.

A PAN STANISŁAW?

Urodził się około 1882 roku. Nauka w gimnazjum klasycznym w Prusach trwała dziewięć lat i kończyła się egzaminem, który młody człowiek zdawał mniej więcej w osiemnastym roku życia. Rodziców Stanisława nie było co prawda stać na finansowanie studiów syna, ale może liczyli na to, że zostanie urzędnikiem, a do tego potrzebna była matura. Pobór do wojska obejmował mężczyzn od dwudziestego roku życia. Wszystko wskazuje na to, że osiemnaste urodziny to był tak zwany ostatni dzwonek, aby podjąć jakąś życiową decyzję. W swoją podróż życia mógł więc wystartować w jubileuszowym roku 1900.

Co dało mu impuls do wyjazdu w tym właśnie kierunku? Może wiedza o złagodzeniu obyczajów wobec Polaków w Rosji? O powstających polskich organizacjach? Takie bowiem informacje docierały do polskich gazet w różnych zaborach.

Jedynymi zrzeszeniami polskimi, jakie istniały w Imperium, były towarzystwa dobroczynności. Pierwsze z nich powstało w Rydze w 1878 roku. Już na samym początku założono tam ochronkę dla dziewcząt. Drugie Katolickie Towarzystwo Dobroczynności powstało w Odessie w 1882 roku, dwa lata później w Petersburgu, a w 1885 w Moskwie. Potem posypały się kolejne21.

Towarzystwa takie powstawały przy kościołach katolickich, które niełatwo było wówczas wznosić, gdyż katolicyzm był w Rosji powszechnie określany jako „wiara polska”. Walka o budowę kościoła w obwodzie bakijskim trwała od 1860 roku. Na początku władze gubernialne uznały, że katolików w tym rejonie jest zbyt mało, choć w 1879 roku w samym Baku zamieszkiwało już 1200 katolików. Kościelną służbę prowadził przyjezdny ksiądz w wynajmowanym pomieszczeniu. W 1884 Duma wydzieliła katolikom działkę pod zabudowę. Wybudowano kaplicę pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia. Jednak z powodu niezarejestrowania parafii kaplica została potraktowana jako wzniesiona bezprawnie, skonfiskowana i oddana do wynajęcia. Polacy byli uparci. Zarekwirowany budynek wynajął kapelan Konrad Keller. W tym czasie w Baku mieszkało już 2351 katolików. Słali nieustające petycje w sprawie budowy kościoła, ale uzyskali jedynie to, że ksiądz Keller został przymusowo wysiedlony. Wreszcie 30 marca 1900 roku imperator wyraził zgodę na budowę w Baku świątyni katolickiej za środki własne katolików. W 1902 przybył do Baku ksiądz Kubik. Po nim, w 1904 roku, probostwo objął ksiądz Demurow — „ksiądz Gruzin”, jak określi go w „Przedwiośniu” Stefan Żeromski. W roku 1937 zostanie on oskarżony o szpiegostwo i rozstrzelany.

Informacja o budowie kościoła w Baku na pewno była przełomowa. Przy świątyni już w styczniu 1903 roku powstało Rzymskokatolickie Towarzystwo Dobroczynności, które otworzyło bibliotekę-czytelnię, oraz Katolicka Wspólnota Polska. W 1904 roku została założona też czteroklasowa szkoła katolicka. Jak przy wszystkich katolickich towarzystwach dobroczynności, także i w Baku zaplanowane było schronisko dla osób starszych oraz dzieci. Wszak w tym czasie liczba Polaków w tym mieście dobiegała już dziesięciu tysięcy.

JAK TAM DOJECHAŁ?

Stanisław, wspominając całą tę eskapadę, powtarzał: „To było trudniejsze niż dostać się do Ameryki”. Opowiadał, jak to w absolutnej tajemnicy, nie mówiąc nic nikomu, wybrał się do jednego z pojawiających się już biur podróży. Prasa przecież informowała: „U Lloyda można kupić bilety na pociągi jeżdżące po obu Amerykach”. Kiedy pan Stanisław zapytał o dojazd do Baku, urzędnik porównał komfort podróżowania po Imperium Rosyjskim i cesarstwie austro-węgierskim, zachęcając do wyboru kolei tego ostatniego. System żelaznych dróg w Rosji był wprawdzie dużo lepszy niż wtedy, kiedy powstawała kolej warszawsko-wiedeńska, ale nie umywał się do kolei austro-węgierskich, które gęstą siecią spinały podówczas całe cesarstwo i były synonimem punktualności. „Jeśli Pan Stanisław wybrałby kolej austro-węgierską — sugerował śląski urzędnik — to mógłby w Wiedniu złapać pociąg do Budapesztu, a następnie do Belgradu. Z Wiednia do samej granicy Austro-Węgier z Rumunią mógłby dojechać koleją, ale mógłby też do Belgradu, a nawet do rumuńskiego Bazias dopłynąć Dunajem!” Poniżej Bazias rzeka była niebezpieczna. Na granicy z Transylwanią pojawiały się progi skalne, które w tym miejscu czyniły żeglugę bardzo groźną. Rozbił się tu niejeden transport drewna, ginęli ludzie. To była taka Scylla i Charybda tej starożytnej drogi komunikacyjnej.

To właśnie dla ominięcia Żelaznych Wrót uruchomiono krótką trasę z Bazias do Oravity, która była zarazem pierwszą na terenie niepodległego od 1881 roku królestwa Rumunii. W ciągu dziewiętnastu lat istnienia młodego państwa przybyło kilkaset kilometrów torów i o większości z tych tras wiedział przedstawiciel biura. Mimo wszystko podróżowanie koleją rumuńską wciąż jeszcze było dalekie od doskonałości.

Za to Dunaj poniżej Żelaznych Wrót — rekomendował — piękny i modry, a zarazem prowadzi prosto do celu — czyli do portu w Gałaczu. Tu przesiądzie się pan na statek pełnomorski i dopłynie do Batumi, a stamtąd do Baku poprowadzi pana najpiękniejsza trasa kolejowa świata. Jadąc pociągiem, niech pan cały czas patrzy na lewo, a na pewno dostrzeże pan Elbrus. Tylko proszę nie zatrzymywać się na dłużej w Tyflisie, bo zapomni pan o Baku!22

Podróż zapowiadała się świetnie.

Na dworcu w Wiedniu pan Stanisław kupił gazetę i dowiedział się, że w cyrku występuje Zbyszko Cyganiewicz. Skoro kilka lat temu poznali się na zlocie „Sokoła” w Krakowie, to być może będzie go pamiętał? „Sokół” tworzył więzi i wzajemne zobowiązania; kształtował nie tylko ducha poprzez wzmocnienie ciała, ale tworzył „sokolą” społeczność!

„Przed dworcem w Wiedniu ruch był taki, że bałem się przejść na drugą stronę” — opowiadał po latach pan Stanisław córkom, ale odnalazł Cyganiewicza. Został przez rodaka przyjęty, a nawet dokarmiony i pobłogosławiony na dalszą drogę. Bardzo tego potrzebował, bo trzeba wyznać szczerze, że młody Halama z domu zwiał. Uciekał przed widokiem niemieckiej pikelhauby23, przed groźbą, że zaciągną go do wojska; przed ciągłym (nawet w domu, w którym mieszały się języki) pokrzykiwaniem: „Schneller, schneller!”; przed brakiem szerszych perspektyw i zamknięciem się w ustalonym świecie śląskiego „dzień za dniem i noc za nocą”… W domu wszyscy ciężko harowali. Pracy się nie bał. Przecież z własnej woli wstąpił do „Sokoła”, w którym też trzeba było harować. Ale Stanisław Halama chciał wiedzieć: na co ten trud? A poza tym marzyło mu się zobaczyć trochę świata, który choćby poprzez kolekcjonowanie znaczków pocztowych stawał się coraz bliższy. Zatem kiedy tylko zebrał grosza akurat tyle, ile — jak sądził — starczy mu na podróż, spakował swoje skrzypce i wymknął się z domu. Czy matka czegoś nie podejrzewała? Na pewno, jak to matka, ale nie podzieliła się tym z ojcem, co było równoznaczne z milczącą aprobatą. Wyjeżdżając z Wiednia, zostawił Cyganiewiczowi list z prośbą o wysłanie go do domu rodzinnego trzy dni później.

Mądry, serdeczny i życzliwy Cyganiewicz, odprowadzając Stacha na dworzec, udzielił mu kilku ważnych wskazówek. Wspomniał, że w Batumi, jeśli będzie konieczność, może odszukać naczelnego architekta miasta, bo to Polak; że nie musi się śpieszyć do Baku, bo Tyflis to piękne miasto, więc warto się po nim rozejrzeć; że jest w tym mieście duża kolonia polska, a poza tym znajduje się tam znany w całej Rosji cyrk. „Ty, Stachu, masz skrzypce i mięśnie. Nie zginiesz”. Halama rozmyślał o tych uwagach Cyganiewicza, obserwując brzegi Dunaju z pokładu parowca, a potem płynąc Morzem Czarnym do Batumi. „Jedyny raz w życiu niczegom nie musiał” — wspominał. A potem była podróż przez góry Kaukazu. Jeszcze niedawno ta podróż nie byłaby taka łatwa. Trasa Batumi—Tyflis i Tyflis—Baku została oddana pod koniec XIX wieku.

TYFLIS I CYRKOWE IMPERIUM NIKITINÓW

Tyflis [dzisiejsze Tbilisi — przyp. red.] uwiódł pana Stanisława. Wysiadł z pociągu i został na dłużej. Po latach śmiał się:

Dojeżdżamy do bahnhofu [dworca — przyp. red.], a tu widzę: Zębowice! To był Aleksanderdorf, taka niemiecka osada. No nie, myślę sobie, nie po to tylem jechał i płynął, żeby było jak w domu. Ruszyłem jednak do miasta, przeszedłem przez most na Kurze, która jest raczej płytką rzeczką, a tam to już powiedziałem sobie, że Bogu powinienem dziękować, że mnie tak pięknie prowadzi: po prawej na stokach dzikich gór domeczki otoczone drewnianymi galeryjkami, na których ludzie jedli, pili, grali w szachy, karty i gadali do późnego wieczora. Powiedziano mi, że cyrk braci Nikitinów znajduje się przy Gołowińskim Prospekcie. Gołowiński Prospekt to było samo centrum. Po obu stronach tego bulwaru stały reprezentacyjne budynki: opera, teatr, variété, sala koncertowa. Wszystkie w prawdziwie wielkomiejskim stylu.

Gołowiński Prospekt to obecnie Aleja Rustavellego. W takim ekskluzywnym punkcie osadzili Nikitinowie sztab całej sieci swoich cyrków. W 1900 roku byli już właścicielami prawdziwie rodzinnego imperium rozrywkowego: kilkanaście cyrków murowanych i drewnianych na trasie wzdłuż Wołgi, na Ukrainie i nad Morzem Kaspijskim, m. in. w Baku, Astrachaniu, Carycynie, Saratowie, Samarze, Kazaniu, Nowogrodzie Niskim, Iwano-Wozniesieńsku, Charkowie. W Tyflisie znajdowała się baza. Budynek tyfliski był wprawdzie z drewna, ale okazały, a średnica maneżu wynosiła przepisowe trzynaście metrów. Nim go pobudowali, musieli stoczyć walkę o koncesję z Fuhrerem. Ten szynkarz i szuler miał wcześniej w Tyflisie duży cyrk w namiocie z żaglowego płótna. Rozmaici ludzie imali się na prowincji dochodowego, cyrkowego interesu.

Dzieje rodziny Nikitinów są świetną ilustracją do rozwoju kapitalizmu w Rosji. Ich ojciec był świeżo wyzwolonym chłopem pańszczyźnianym. Zarabiał, grając na katarynce. Rodzące się dzieci szybko znajdowały swoje miejsce w trupie tańcząco-grającej. Dawali przedstawienia pod gołym niebem i żyli z datków. Marzeniem chłopaków był „bałagan”, czyli buda jarmarczna. Gdy wreszcie mogli sobie na to pozwolić, odkupili od jednego z prymitywnych cyrków konie, garderobę i rekwizyty, a w roku 1873 postawili pierwszy drewniany cyrk w Saratowie. To był przełom w ich życiu. Teraz nie chcieli już spaść niżej.

Instytucja cyrku w Rosji ma mniej więcej tak długą tradycję jak moda na francuszczyznę. Pierwsze cyrki zakładane w Petersburgu i Moskwie przez Francuzów, a potem Włochów, były cyrkami arystokratycznymi, z lożami, dywanami, złoceniami, zawsze wspaniale iluminowane światłem — najpierw lamp gazowych, a potem elektrycznym — i z piecykami, na które wylewało się perfumy, aby stłumić zapach fizjologii zwierzęcej. Repertuar takich cyrków prosperujących w Petersburgu (pod auspicjami dworu) i Moskwie (pod protektoratem arystokracji i bardzo bogatego mieszczaństwa) wzorowany był na paryskim Cyrku Olimpijskim i kolejnych jego metamorfozach oraz na cyrkach włoskich. Podstawę stanowiła tresura koni i woltyżerka. Największą miłością publiczności cieszyły się zawsze piękne amazonki. W Rosji, podobnie jak w Paryżu, łamały one serca arystokratom albo wychodziły za generałów. Osobna konkurencja to był balet na końskim grzbiecie. Woltyżerka i akrobatyka na koniu wymagały odwagi, brawury, znakomitej koordynacji muzyczno-ruchowej, poczucia piękna gestu, a także wielu, wielu godzin treningu i ogromnej dyscypliny. Te arystokratyczne cyrki zatrudniały także świetnych muzyków: zarówno śpiewaków, jak i instrumentalistów.

Cyrk Nikitinów, do którego bulwarem Gołowińskiego zmierzał pan Stanisław latem 1900 roku, nie był cyrkiem w starym stylu — nie posiadał protektoratu ani cara, ani bogatej socjety. Artyści utrzymywali się ze sprzedanych biletów. Właściciele musieli zatem reagować na upodobania widowni miast, w których występowali, i na mody, które się zmieniały. Cyrk taki jak Nikitinów wypełniał też niektóre z funkcji, jakie były przypisane prasie w społeczeństwach bardziej demokratycznych. Komentował rzeczywistość, reagował na to, co wisi w powietrzu. Funkcję komentatora pełnił klown.

Na przełomie wieków pojawiają się w Rosji klowni mierzący ostrym słowem satyry nie tyle w satrapię administracji państwowej, co w serwilistyczne społeczeństwo. W epoce cara Mikołaja II słynny był Anatolij Durow senior — arystokrata z okolic Rostowa nad Donem, którego dom rodzinny znajdował się w Taganrogu. Bułhakow, podobnie jak Czechow, podziwiał tego wielkiego ironistę, artystę żywego słowa, a także krewnego odznaczonej w kampanii napoleońskiej kobiety-jeźdźca Nadieżdy Durowej. Kto wie, jak wiele dowcipnych powiedzeń Wolanda i jego bandy ma źródło w języku oraz kpinach Durowa. Występował on jako klown razem ze zwierzętami domowymi — ptactwem nielotnym i świnią, którą nazwał Willy. Z tą świnią pojechał na występy do cyrku w Berlinie w latach, kiedy cesarz Wilhelm II pokazał już, co to znaczy mieć krew na rękach. Anatolij Durow na arenie berlińskiego cyrku ubrał swojego Willy’ego w bismarckowski hełm i zaczął wykrzykiwać: „Wil-helm!”, „Wil-helm!”. Został aresztowany i deportowany. W rodzinnej Rosji też spotykały go szykany. Ta bardzo rosyjska tradycja oswajania zła poprzez groteskę przynosi — jak się okazuje — wspólny los próbującym tej sztuki artystom.

Anatolij Durow junior, ojciec chrzestny Lody, należał do następnego pokolenia tego samego rodu. Do zespołu Nikitinów dołączy w roku 1914, jeszcze przed wybuchem Wielkiej Wojny. To był czas najlepszej prosperity cyrku braci. Już w 1886 roku udali się oni do Moskwy i postanowili rzucić rękawicę cyrkowi Salamonskiego, który, podobnie jak cyrk Cinisellich w Petersburgu, był spadkobiercą starych tradycji24. Nie udało się. Za to wtedy właśnie założyli sieć nowoczesnych cyrków wielkomiejskich z Tyflisem jako bazą. Tak to trwało aż do roku 1910, kiedy drewniany budynek w Tyflisie spłonął. Wtedy jeszcze raz Nikitinowie zaatakowali Moskwę. Tym razem z sukcesem. Wspaniały secesyjny budynek przy ulicy Sadowej zaprojektował Bogdan Michajłowicz-Nilus. Imponowała fasada, kopuła, ruchoma scena, którą można było napełniać wodą i dawać popisy baletu wodnego, a także wodnej tresury, imponował też maneż — podobny do najsłynniejszego paryskiego. Tak było aż do rewolucji. W 1919 roku cyrk upaństwowiono, a potem zlikwidowano. Od 1926 roku w Moskwie działał tylko jeden cyrk: w budynku byłego konkurenta Nikitinów Salamonskiego. Natomiast w gmachu wzniesionym na zamówienie Nikitinów przy Sadowej komuniści umieścili Teatr Variété. Skąd znamy to miejsce? Tak, to przecież wVariété przy Sadowej Woland ze swoją bandą doświadczają moskwiczan.

Na razie jest rok 1900. Cyrk pozostaje na tournée do końca lata, a pan Stanisław angażuje się jako muzyk w istniejącym wówczas tyfliskim Variété. Do Tyflisu artyści ściągali na ogół we wrześniu. Pogoda była wtedy w mieście wyśmienita, temperatura około 20 stopni, owoce, o jakich można zamarzyć, dojrzałe wino. Natomiast sezon jesienno-zimowy (zaczynający się w październiku, a może listopadzie) cyrk braci Nikitinów spędzał, ze względu na łagodniejszy klimat, w Astrachaniu i Baku.

Na Nikitinie większe wrażenie zrobiła Halamowa kondycja sportowa niż umiejętność gry na skrzypcach. Na początku roku zaangażował angielskich akrobatów uprawiających pod kopułą cyrku tak zwane „salta śmierci”. Piękno i groza numeru robiły wrażenie na publiczności. Loda wspomina opowieści ojca:

Wielki numer cyrkowy zatytułowano „Cztery diabły”. Był to numer, w którym czwórka akrobatów na rozpiętych pod kopułą trapezach przeskakiwała z jednego na drugi, wykonując różne niebezpieczne ewolucje. Dla bezpieczeństwa na dole rozciągnięta była siatka. Niemniej, kiedy jeden z nich źle zsynchronizował lot, to mimo siatki połamał się tak nieszczęśliwie, że już do cyrku nie wrócił. Wtedy mój ojciec, który należał przecież do „Sokoła ” i brylował w gimnastyce przyrządowej, spadł im, można powiedzieć, z nieba! Anglik, który był szefem trupy akrobatów, nazywał się Gallafant.

JAK PODRÓŻOWAŁY PANIE?

Ciotka pani Marty, Ludwika Cegielska, ukończyła warszawską szkołę baletową. Mogła być jeszcze uczennicą dziadka Wacława Grubińskiego — Hipolita Meuniera albo już Cecchettiego. Żartowano wtedy, że w Warszawie Włosi konkurują z Włochami, bo baletem w Teatrze Wielkim kierują Włosi i do nich także należy cyrk dający śliczne widowiska baletowo-muzyczne.

Budynek cyrku zaprojektowany został przez Wincentego Rakiewicza, a zbudowany w 1882 roku za okrągłą sumkę 180 tysięcy rubli, którą wyłożyła Wilhelmia Cyniselli, wywodząca się z rodziny, do której należały cyrki w Petersburgu i Mediolanie. Tańczyło w nim wiele ciotczynych koleżanek. Czteropiętrowy budynek posiadał widownię na trzy tysiące miejsc. O wydarzeniach z życia cyrku pisze w swoich pamiętnikach zatytułowanych „Moje życie w sztuce” wybitny tancerz i choreograf Feliks Parnell:

W kształtowaniu się mojego stosunku do teatru i tańca niepoślednią rolę odegrał cyrk Cinisellich, za którym od najmłodszych lat przepadałem. […] Całym jestestwem chłonąłem wszystkie pokazywane na arenie cudeńka. U Cinisellego w cyrku po raz pierwszy zobaczyłem pantomimę, zanim jeszcze zacząłem występować w „Sumurun”25. Opowiadała ona o zatonięciu okrętu. Główny ciężar spoczywał na świetle, podobnie jak u słynnej na cały świat Loie Fuller. Taneczne popisy Loie Fuller polegały na umiejętnym użyciu rekwizytów, zwłaszcza długich, lekkich szali, którymi umiejętnie operowała, i świateł. Tancerka oświetlana była bowiem przez szybę w podłodze sceny bądź z zamaskowanych bocznych reflektorów, co stwarzało jakąś bajkę z tysiąca i jednej nocy. Przy ruchu szalem-skrzydłami, dzięki światłu dobywającemu się spod szklanej podłogi, widziało się nad nią potężne, kołujące zwały szarego dymu, który sięgał kilku metrów wysokości. Odnosiło się wrażenie, że za moment buchnie potężny snop ognia26.

Światło będzie wraz ze scenografią jednym z elementów dwudziestowiecznej reformy teatru. Mąż Isadory Duncan, której występ w Warszawie odbije się głośnym echem — Edward Gordon Craig postawi Hamleta na pustej scenie, a jedynym elementem scenograficznym będzie snop światła padający skośnie z góry przez witrażowe okno.

Wielkie widowiska cyrkowe, w których nigdy nie stosowano naturalistycznej scenografii, mogły być dla artystów teatru areną doświadczeń i inspiracji. Parnella cyrk fascynował również i tym, że stykał się w nim z przeróżnymi wyczynami sportowymi. Występowali tam ulubieńcy męskiej publiczności: Aberg, Lurich, Władysław Cyganiewicz, Władysław Pytlasiński…

Panie, będąc w Warszawie, wybierały raczej, zarówno w operze, jak i w cyrku, widowiska baletowe. Bardzo interesujące byłyby dla nich występy wspomnianej Isadory Duncan w październiku 1904 roku w Filharmonii Warszawskiej. Niestety, wtedy były już w Baku. Zapewne czytały omówienia recitalu w bakijskiej czytelni polskiej. Dowiedziały się, że bosonóżka tańczyła do muzyki Chopina i Beethovena oraz że skandal wywołał jej strój: wystąpiła w tunice na gołym ciele, bez trykotów. (Czyli „bez trzewiczków była i pończoszek”…) Omówienia recitalu Duncan ukazały się też w prasie rosyjskiej, bo prosto z Warszawy jechała do Moskwy.

W Warszawie panny zatrzymały się u znajomych cioci ze szkoły. Ludwika znała też artystów, którzy tańczyli i śpiewali w odeskiej operze, co zapewne zadecydowało o wyborze dalszej drogi.

Pierwszy teatr miejski, który powstał w Odessie (a było to w roku 1806), był teatrem polskim. Kiedy przyjechały tam nasze panie, już nie istniał. Za to miasto zachwycało urodą. Centrum było prawdziwie europejskie. Szerokie ulice, domy wysokie — nawet ośmiopiętrowe. Ulica Riszeliewska, która biegła od dworca, przecięta była dwunastoma przecznicami, a wieńczył ją widoczny z daleka gmach opery. Była też operetka i kilka scen teatru dramatycznego, wspaniałe cukiernie, kawiarnie. Miasto tętniło życiem. Radość sprawiały spacery nadmorską promenadą. Ta piękna Odessa była bardzo spolonizowanym miastem. Według spisu ludności, przeprowadzonego w Rosji w 1897 roku, mieszkało w niej 17 395 Polaków. W roku 1913 było ich już 25 tysięcy27. W maju 1915 roku do Odessy jechał tiepłuszkami wraz z rodziną Feliks Parnell. Trwała wojna, a oni byli deportowani na wschód jak dziesiątki tysięcy warszawiaków i setki tysięcy wysiedleńców z zachodnich guberni Rosji. Panie u schyłku belleépoque podróżowały wygodniej — może drugą klasą? Mimo wszystko była to męcząca podróż: ktoś chce uchylić okno, komuś to przeszkadza, jakiś pan pyta, czy może zapalić papierosa — ładnie, jeśli pyta, bo nie wszyscy to robią… gdzieś płacze dziecko. Pięć dni w pociągu, bez względu na długie postoje, to męka Pańska, jednak uroki Odessy wynagradzają wszystko.

W samej Odessie Marta Cegielska mogła wziąć kilka lekcji tańca. Nic pewnego jednak o tym nie wiemy poza tym, że żartobliwie sprzeczali się z Parnellem, gdy ten zaczął już zabiegać o Zizi, które z nich lepiej zna miasto i wcześniej w nim występowało.

Panie najpewniej zdecydowały, że z Odessy pojadą koleją do Carycyna (dzisiejszego Wołgogradu), a potem przesiądą się na statek płynący Wołgą do Astrachania. Stamtąd morzem do Baku było już blisko. W odwrotnym kierunku popłynie Seweryn Baryka, ojciec Cezarego, na wojnę w 1914 roku. Czy tą, czy inną drogę wybrały — musiały mieć odwagę traperów, a także bardzo wiele siły i uporu.

BAKIJSKIE PERYPETIE MIŁOSNE RODZICÓW LODY

Panie po dopłynięciu do Baku zapewne pierwsze swoje kroki skierowały do Katolickiej Wspólnoty Polskiej, do której już z Odessy wysłały list. Miała ona siedzibę w domu magnata naftowego Stefana Rylskiego, który na budowę kościoła przekazał sto tysięcy rubli. Zareagował on przychylnie na pokrewieństwo z Hipolitem Cegielskim. Na pewno umożliwił pannom pierwsze recitale, które zostały dobrze przyjęte. Pięknie zatańczone tańce polskie, w których młodsza, ale wyższa tańczyła ubrana w męski strój, wycisnęły niejedną łzę w kraju pod ciepłym, ale nie do końca oswojonym niebem. Natomiast europejskie tańce dworskie, które obie tańczyły ubrane w śliczne, kobiece krynolinki, były tak zaskakującą odskocznią od wieloetnicznego pejzażu Baku, że oklaskujący poczuli się niezwykle wdzięczni za ten chwilowy powrót do kulturalnej Europy. Znalazło to odzwierciedlenie w licznych zaproszeniach na obiady i w złotych monetach oraz precjozach wrzucanych do specjalnego puzdra, które nazwano „wyprawką bakijskich nowicjuszek”.

Ogłoszenie o recitalu tanecznym dwóch dam z Poznania znalazł młody Halama, przeglądając prasę w czytelni polskiej. Zastanawiał się, kto będzie im akompaniował. Wprawdzie nie oglądał się wstecz i brał to, co mu zaproponowało życie (szczególnie że zarabiał dobrze i zdawał sobie sprawę, że zmuszone do pracy fizycznej ręce niełatwo powrócą do muzykowania), gdzieś w tyle głowy tkwiła jednak wątpliwość czy przekonanie, że nie można do końca życia robić fikołków w powietrzu i że lepiej samemu coś zmienić, zanim zmienią ciebie. Jakakolwiek była przyczyna — przyszedł na recital panien Cegielskich. Wdzięk i muzykalność młodszej bardzo mu się spodobały. Nieco onieśmielony, bo spotkał się już z tym, że różnie w polskim środowisku reagowano na jego śląski akcent, zdecydował się pójść za kulisy. Najpierw z garderoby wyszła w pełnym makijażu ciotka. Młodsza pokazała się dopiero po zmyciu szminek. Taka spodobała mu się jeszcze bardziej. Ona zaś z pewną rezerwą, ale i rozbawieniem obserwowała okazałe, sumiaste wąsy Stanisława, jakby sztucznie doklejone do młodej twarzy. Uciekła przecież z Poznania przed podobnymi wąsatymi stryjami i wujami, takimi mężczyznami, którzy zawsze chcieli mieć rację. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że oto rozpoczyna się najpiękniejszy okres ich życia: chwile, które w nim wywoływały rycerskie uczucia, a w niej decyzję, że jeśli zostanie jego żoną, to na zawsze i wszędzie. Pozostała temu wierna. Jemu wszystko w tej pannie odpowiadało — jej bezpośredniość, naturalność, poczucie humoru, a nawet harde spojrzenie. „Tylko jak jej powiedzieć, że jestem cyrkowcem?” — wspominał niepokoje. Mleko rozlało się samo, a prawda gwałtownie wyszła na jaw. To była pierwsza próba.

Takie są przekazy rodzinne, przez Lodę znacznie mniej sentymentalnie opowiadane, bo ona w ogóle nie miała skłonności do sentymentu, raczej do ironii.

Mówią, że o wszystkim decyduje przypadek. Tak było i tym razem. Ciotka zabrała mamę do cyrku, bo wówczas już znała Gallafanta i była z nim po słowie. Oboje byli w sile wieku. On niezwykle przystojny, widać było, że z niejednego pieca chleb jadł. Chyba był już swoimi przygodami trochę znudzony. Ona niebrzydka, ale i niepiękna, za to dysponująca kapitałem. On też miał odłożone swoje pieniądze. Na wspólnym zdjęciu każde z nich patrzy gdzie indziej — i tak chyba było w życiu. Wiązała ich umowa, kontrakt, plan, że po kilku jeszcze latach pracy w Rosji wrócą do Europy i założą własny interes.

Gdy mamusia zabrana przez ciotkę do cyrku zobaczyła swojego adoratora w roli bohatera czarciego numeru, to — chociaż fanaberie zostawiła kuzynkom w Poznaniu — trochę się zirytowała.

— mówiła Loda pytana już po raz tysięczny o to, jak Baku stało się pejzażem perypetii miłosnych rodziców. Ojca uratowało to, że ciotka myślała wydać Martę za jednego z bakijskich potentatów lub przynajmniej za jakiegoś ważnego urzędnika.

Mamusia była bardzo samodzielna i nie lubiła, kiedy ktoś próbował za nią decydować. W przyszłości sama nam wszystkim doradzała, ale uczciwie, nazywając to, co myśli. Była tak prostolinijna, że niekiedy w pięty szło!

Potem wszystko poszło szybko: okres narzeczeński, zapowiedzi. W efekcie odbyły się dwa śluby. Rodzice Lody pobrali się w 1904 roku w Trzech Króli, gdyż to szczodry dzień. A pani Halama podobno nigdy nie narzekała, że stać ją było na lepszą partię, choć niejeden bakijski inwestor polskiego pochodzenia był zdumiony. Już jako żony akrobatów panie również przystały do cyrku Nikitina. Utworzyły w nim trupę baletową, co trochę zgorszyło Rylskiego. Ale Marta Halama nigdy nie żałowała swojego wyboru.

W tym czasie stosunki pomiędzy potężną Rosją a — wydawałoby się — niepozorną Japonią były bardzo napięte. Wreszcie nastała przełomowa noc, kiedy japońskie torpedowce zaatakowały eskadrę rosyjską zakotwiczoną na redzie Port Artur. Prasa donosiła, że wojna stała się faktem. To ciągle był początek trudnego roku 1904.

ŻYLI W CIEKAWYCH CZASACH

„Aż za bardzo!” — kpiła z takich uwag Loda. Na ostatnie dni karnawału 1904 roku cyrk wyruszył z Baku do Astrachania. W marcu rozpoczynała się trasa: Carycyn, Saratów, Samara, w której było liczne środowisko polskie i śliczny kościółek zaprojektowany przez Tomasza Bohdanowicza-Dworzeckiego. W Kazaniu albo w Nowogrodzie Niższym, a może w Iwano-Wozniesieńsku dowiedzieli się o gwałtach na Ormianach w Baku i Tyflisie. Bardzo to przeżyli. Cały cyrk był zaprzyjaźniony z wieloma ormiańskimi kupcami i rzemieślnikami. Kupowali od nich doskonałe tkaniny, szyli stroje, znali też opowieści o masakrach dokonanych przez Turków. Słuchali wielokrotnie żalów, że car, który ich przyjął, gdy uciekali przed krzywdą, potem jednak ich oszukał. Zamykał szkoły, a w końcu zawłaszczył majątek kościoła, który był dla Ormian oparciem na wygnaniu. Zdesperowani Ormianie dokonali nieudanego zamachu na generała Grigorija Golicyna — głównodowodzącego siłami rosyjskimi na Kaukazie. Zamach był wprawdzie nieudany, ale Golicyn ustąpił z piastowanego stanowiska.

Udanego zamachu dokonali w Petersburgu eserowcy na ministra policji Wiaczesława Plehvego. „Słowo Polskie” z 3 sierpnia 1904 roku donosiło: „Zamachowiec zeznaje, że jest Rosjaninem, ma 26 lat, był nauczycielem ludowym i statystykiem ziemstwa. Nazywa się Jegor Sozanow”. Zamach na Plehvego stał się punktem wyjścia powieści Josepha Conrada „W oczach Zachodu”. Jegor Sozanow to powieściowy Haldin.

Chyba w Charkowie, podczas tournée Marta poczuła, że dziecko porusza się w jej łonie. Już od dłuższego czasu pozwalano jej tańczyć jedynie wolne tańce Na sezon jesienno-zimowy cyrk przez Tyflis powrócił do Baku, ale święta, na szczęście dla zespołu, spędzili już w Astrachaniu. Zawdzięczali to, jak twierdził Halama, „górnemu węchowi” Nikitina, który już po powrocie do Baku „zwęszył”, że coś wisi w powietrzu. Długo tresowany nos dyrektora cyrku nie zawiódł go i tym razem. Zaraz po świętach wybuchł w Baku strajk generalny. W styczniu zaczęły się podsycane przez Rosjan walki narodowościowe. „Wyrzynali się Tatarzy z Ormianami, a do wszystkich strzelali kozacy z kubańskiej guberni. W Baku zginęło kilkanaście tysięcy osób!” — opowiadał Halama.

Dotychczas Stanisławowi i Marcie wydawało się, że żyją na peryferiach wojen i terroru. Dla nich ważne było tylko to, że za chwilę witać będą nowe życie. To było ich największe szczęście. Zizi przyszła na świat w poniedziałek nad ranem po nocy, w czasie której pani Marta jeszcze występowała. Była młodziutka, więc może, jak pisze przyszły zięć — Feliks Parnell: „nie za bardzo wiedziała, co i jak. Sytuacja trochę ją zaskoczyła”28. Ale poradzili sobie. Potem wszystkie córki będą się chwaliły, że tańczyły jeszcze przed urodzeniem. Parnell przypominał, że pani Marta najstarszej z córek, gdy ta była w ciąży, też doradzała, by pracowała, jak długo tylko będzie mogła, bo „im dłużej kobieta jest w ruchu, tym zdrowsze jest dziecko i łatwiejszy jest jego poród”.

Port Artur był już w rękach Japończyków i wszyscy mówili tylko o tym oraz o manifestacji robotniczej pod Pałacem Zimowym, która została zmasakrowana przez carską kawalerię i piechotę, chociaż protestujący nieśli ikony oraz portrety cara, a przewodził im pop. We wtorek centralne gazety nie dotarły już do Astrachania. Stawały koleje. Na całe Imperium rozlewał się strajk. Halamowie nie pozostawali już, niestety, na peryferiach wydarzeń.

METRYKALNE ZAGADKI PANIEN HALAMA

Według Bożeny Mamontowicz-Łojek29, która miała okazję rozmawiać jeszcze zarówno z mamą, Martą Halamą, jak i z najstarszą z sióstr — Zizi, ta ostatnia przychodzi na świat 17 stycznia 1905 roku, Loda 20 lipca 1909 roku, Alicja, nazywana w późniejszych czasach Punią, 16 lipca 1912 roku, Helenka 19 października 1919 roku. Nigdzie nie jest wyjaśnione, czy dzienne daty urodzin podane są według kalendarza juliańskiego czy gregoriańskiego.

To nie jest jedyny metrykalny problem tej rodziny. Loda na przykład do paszportu miała jako rok urodzenia wpisany 1911. Metryka chrztu jest nie do odnalezienia. W metrykach ślubów, które cudem przetrwały w archiwach warszawskie piekło, jako rok urodzenia figuruje także 1911. Jednak jeśli wierzyć pierwszym warszawskim recenzjom — artystka urodziła się w 1909 roku, tak jak sugeruje to Bożena Mamontowicz-Łojek. Te małe nieścisłości będą nam przeszkadzały wielokrotnie, ale jak skonstatowaliśmy, Loda nie była w tym odosobniona. Dokonywanie metrykalnych korekt to wtedy dość powszechny obyczaj. Jej starsze i młodsze koleżanki postępowały podobnie. O niej można powiedzieć, że nie była egocentryczna. Sprawiedliwie będzie starała się odmładzać całą swoją rodzinę. Trzeba od razu dodać, że ani Zizi, ani Alicja, nie przystaną na taki proceder. Za to Helence, która młodo umrze, będzie Loda próbowała dokonać retuszu w klepsydrze. Zawsze o tym myślę, kiedy patrzę na rodzinne zdjęcie paszportowe zrobione w 1921 roku, kiedy to wreszcie udało im się wrócić do Polski. Jeśli Helenka urodziłaby się w 1921 roku, to mogłaby na tym zdjęciu znaleźć się jedynie jako osesek w beciku.

Wczesne dzieciństwo sióstr było dostatnie i barwne. Pal licho regularne szkoły. Podstawowy program nauczania przerabiali z dziewczętami rodzice. Mama w tych dalece odbiegających od mieszczańskiej normy warunkach starała się nie zaniedbywać podstaw. Dzieci czytają, rachują, śpiewają, grają na instrumentach, uczą się punktualności i rzetelności, ale także podróżują i żyją w świecie widowisk. Cyrk to tylko pozorne rozpasanie. Bogaty ma być efekt. Aby taki był, życie w tej grupie wymaga dyscypliny. Przekazy mówią, że Loda jako mały brzdąc nieustannie skakała i tańczyła wszędzie: w mieszkaniu, w parku, nawet na schodach. Podobno koleżanka matki z cyrku, utrapiona manierami latorośli sąsiadki, miała powiedzieć: „A oddajcież ją, droga pani, do szkoły baletowej. Jak ma fikać, to niech przynajmniej będzie z tego jakiś pożytek”.

I poszła Loda do szkoły baletowej, a nauczycielkę miała jak najdoskonalszą. Była nią Bronisława Niżyńska, Polka zamieszkała w Rosji, siostra niezapomnianego Wacława. W rezultacie dało to… Lodę Halamę, uosobienie stuprocentowej taneczności, „żywe srebro” taneczne, szczyt żywiołowości, roztańczony kłębek nerwów, tryskający młodością, słonecznością, rozhasaniem i niemal rozwydrzonym rozpasaniem tanecznym30.

Szkoła prowadzona przez Niżyńską znajdowała się w Kijowie. Założyła ją maestra w 1914 roku, a najsławniejszym jej uczniem okazał się Siergiej Lifar. Do Niżyńskiej uczęszczały dwie najstarsze Halamki. Loda wspominała, że zaprowadzono ją tam, kiedy miała siedem lat. A może miała siódmy rok? Wtedy mogłoby to nastąpić przed aresztowaniem Stanisława. Bo po aresztowaniu jako jeńcy mogli mieszkać tylko w wyznaczonych miejscach. To prawo złagodził Rząd Tymczasowy 27 czerwca 191731. Możejednak udało im się wcześniej załatwić lepsze papiery. Tu, być może, leży klucz do kolejnej zagadki metrykalnej Lody.

Urodziła się w Rylsku w obwodzie kurskim. Dlaczego zatem w encyklopediach i innych źródłach jako miejsce urodzenia figuruje Czerwińsk nad Wisłą? Loda odpowiadała, że dla dokumentów, dzięki którym Halamowie mogli zacząć ubiegać się o powrót do Polski.

W TYGLU WIELKICH WOJEN

Zapewne Ślązak, Stanisław Halama dowodzi, że choć urodził się w miejscu nazywanym trójkątem trzech cesarzy, to po lepszej, bo carskiej stronie granicy. Z braku wystarczających dowodów pomocnym jest okazanie świadectw, że starsze córki urodziły się na terenie Kongresówki. W Czerwińsku mieszka rodzina Cegielskich — Bożkowie. Zaświadczenia i poświadczenia być może zadecydują w ogóle o tym, że rodzinie uda się opuścić Rosję, choć nastąpi to niemal w ostatniej chwili.

Woroneż, Kijów, Orzeł, Charków… To niektóre z rosyjskich adresów rodziny Halamów, ale także miasta, przez które przechodzić będą fronty wojen: światowej, domowej, niepodległościowych… Szkoda, że rodzice Lody nie pozostawili żadnych notatek. Szkoda, że takich ludzi nikt nie przepytał, bo przez kilka lat mieszkali nie tylko w piekle, ale też w prawdziwym kotle historii. Nie mamy pojęcia, jak bardzo w nim wrzało. Wiele sił i armii wymazanych zostało z podręczników siłą upraszczania, czy to z powodów politycznych, czy też, żeby nie przeciążać młodzieńczych głów w szkołach.

W marcu 1918 roku podpisany zostaje traktat brzeski, w którym rząd Rosyjskiej Republiki Rad, składając broń, odstępuje państwom centralnym — Niemcom i Austro-Węgrom — cały obszar zajęty przez ich wojska, czyli Polskę, Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Białoruś oraz Ukrainę. Na terenie Ukrainy powstaje Ukraińska Republika Ludowa pod faktycznym zarządem Niemiec, w której potem władzę obejmie Hetmanat i Dyrektoriat z Symonem Petlurą na czele. Jednak po kapitulacji państw centralnych w Compiègne bolszewicy rozpoczną odzyskiwanie zbrojne ziem oddanych w Brześciu. W Charkowie powstanie marionetkowa Ukraińska Republika Radziecka, a wkrótce Armia Czerwona zajmie Kijów. Równocześnie, w reakcji na czerwoną rewolucję, powołana zostanie biała, kontrrewolucyjna Armia Ochotnicza dowodzona przez Antona Denikina. Latem 1919 roku Biali zajmą niemal całą Ukrainę, lecz za ich plecami wybuchnie powstanie Nestora Machny i jego Czarnej Armii. A więc tylko na terenie tej części Imperium są przynajmniej cztery strony konfliktu i prawie każda wojuje przeciw całej reszcie! Żadne tam „za wolność naszą i waszą”. Jesienią 1918 roku armia Denikina toczy walki z wojskiem Ukraińskiej Republiki Ludowej na zachodzie i Czarnymi na wschodzie, równocześnie prowadzi potężną ofensywę na bolszewicką Moskwę. Ta ofensywa załamie się pod Orłem właśnie wtedy, kiedy znajdą się tam Halamowie z dziećmi, a mama Halama będzie w ciąży tuż przed rozwiązaniem.

WSCHODNIA ODYSEJA POLAKÓW

Zaraz po podpisaniu traktatu brzeskiego między Niemcami a Rosją sowiecką w marcu 1918 roku Rada Regencyjna wszczęła działania umożliwiające powrót Polaków z byłego Imperium do domu. Nie tylko ona jedna patronuje tym poczynaniom. Jest też na przykład Polski Komitet Centralny Powrotu do Kraju, który działa na terenie Rosji i na Ukrainie. Wojna polsko-ukraińska z jednej strony, wyjazd poselstwa polskiego z Kijowa do Odessy z drugiej — to wszystko spowodowało, że uchodźcy ściągający do Kijowa pozostawieni zostali sami sobie. Wielość stowarzyszeń, dróg powrotu, komplikacje, prawdziwą wschodnią odyseję ludności polskiej na terenach wielkiej Rosji i Ukrainy opisuje Dorota Sula32.

Trzeba też powtórzyć za autorką, że wybuch rewolucji październikowej obudził nadzieję na możliwość powrotu do ojczyzny i że wielu tułaczy, nie bacząc na okoliczności, udało się w powrotną drogę „na dziko”, przez krainy obsadzone różnymi wojskami. Nie sądzę jednak, by rodzice trójki dzieci choć przez chwilę brali pod uwagę tak niebezpieczne rozwiązanie.

Rada Regencyjna, wspólnie z niemieckim i sowieckim przedstawicielstwem, wytyczała punkty koncentracyjne i trasy powrotów, próbowała zapanować nad tą ogromną wędrówką ludów. Powodów było wiele. Wśród nich sanitarne. Powracający poddawani byli w określonych punktach kwarantannom. Ale był też inny powód, by opanować ten ludzki żywioł — lęk Rady Regencyjnej i Niemców przed szerzeniem rewolucji. Jak się okaże — uzasadniony. Z tych powodów również strona polska stwarzała przeszkody trudne do pokonania dla rodzin takich jak Halamowie.

Jak to dobrze, że zdobyli dla córek fikcyjne dokumenty z Kongresówki! Okazało się bowiem, że prawo powrotu do kraju przysługiwało w pierwszej kolejności wysiedlonym w roku 1915 stałym mieszkańcom Królestwa Polskiego. Dopiero w drugiej kolejności — zamieszkującym Królestwo Polskie przed wojną przez okres przynajmniej osiemnastu lat, co zostało złagodzone do lat dziesięciu. Ślązak i poznanianka z dziećmi byliby bez szans, gdyby nie drobne oszustwa.

„PUCHNĄCE” MIASTA Z „ZAKAŹNYMI BARAKAMI”

Kiedy znaleźli się w Kijowie? Skoro od siódmego roku życia Loda uczęszcza do szkoły Niżyńskiej, to pewnie w 1916? Mimo działań wojennych kwitło tam życie kulturalne, działała opera, powstawały kabarety i kafe-szantany33. Dziewczynki prowadzane były na przedstawienia baletowe.

Wraz z wybuchem wojny domowej zaczyna się napływ uchodźców. Miasto zaczyna „puchnąć”. O takim „puchnącym” Kijowie opowiada „Biała gwardia” Bułhakowa. Inne miasta też „puchną”. Rozpoczyna się prawdziwa wędrówka ludów. Ceny rosną, rodzi się zepsucie.

Najgorsze dla wszystkich „obcych”, próbujących wydostać się z Imperium ogarniętego wojną domową, są przemarsze nieprzyjaznych wojsk. Nikt nie wie, jak zostaną potraktowani przez kolejną siłę przejmującą władzę. Biali mają sławę ksenofobów, wraz z ich przemarszami następują pogromy Żydów, nie wiadomo, jak odniosą się do Polaków. Halamowie uciekają przed Denikinem na północ, do Orła. Dworce są zapchane. Można sobie wyobrazić matkę w kolejnej ciąży i ojca otoczonych trojgiem dzieci. Trzeba mieć oczy dookoła głowy.

Wśród wędrujących Polaków najgorszą sławę mają punkty kwarantann. Loda wspomina:

W Orle wsadzono nas do „zakaźnych baraków”, gdzie mieliśmy czekać, nie wiadomo, jak długo. Baraki okazały się naprawdę zakaźne. Codziennie wyrzucano do dołów po kilka ludzkich trupów, polewając je wapnem dla dezynfekcji34.

Być może przeżyli dzięki lekarzowi, który wyciągnął ich z baraków i przygarnął do siebie. Pokój, w którym mieszkała cała rodzina, był dezynfekowany, a dziewczynki miały zakaz kręcenia się po mieście. Dlaczego jednak Loda pisze, że w Orle mieli czekać „nie wiadomo, jak długo”? Przecież kwarantanna nie trwała dłużej niż trzy tygodnie. To dlatego, że nad uchodźcami, wraz z pchającym się na świat nowym życiem, przetoczyły się wtedy jedne z najważniejszych bitew wojny domowej.

KIJÓW, ORZEŁ, CHARKÓW…

Helenka urodziła 19 października 1919 roku w Orle. Tego właśnie dnia na czerwony Orzeł naciera Armia Ochotnicza Denikina. Bitwa jest tak zażarta, że trwa nieprzerwanie dziesięć dni! Przez wybuchy i strzelaninę przebija się krzyk rodzącego się życia. Trauma rodzącej pod ostrzałem Marty musiała być niewyobrażalna. To, że nie zwariowała, świadczy o jej charakterze.

Denikin zwycięża i wkracza do Orła. Idzie dalej na północ. Próbuje zdobyć Tułę. To mu się jednak nie udaje. To wtedy napisze do Piłsudskiego. Pismo, które doszło do Warszawy 26 listopada, było — jak wspomina Józef Mackiewicz — alarmujące. Denikin wzywał pomocy Piłsudskiego — „W imię wspólnej sprawy!”.

Józef Mackiewicz w powieści „Lewa wolna” dopowiada:

Piłsudski nie odpowiedział od razu. Polecił odpowiedzieć po pewnym czasie: że rozpatrzył swoją sytuację i niestety, teraz nie jest w stanie przyjść z pomocą. Może być, że uda mu się okazać pomoc gdzieś w maju 1920 roku35.

Tak, to był ten moment, w którym Piłsudski mógł wspomóc Denikina i ruszyć z nim na czerwoną Moskwę. Mniej jednak obawiał się osamotnionego państwa Sowietów niż białego generała, którego wspierała Ententa i którego marzeniem była Rosja od Kalisza po Władywostok. Denikin teraz wprawdzie gotów był do negocjacji, ale nie zaakceptowałby granic Polski sięgających na wschód dalej niż granice Kongresówki. Pod koniec listopada rozegrała się druga bitwa pod Orłem. Tym razem Armia Ochotnicza poniosła klęskę.

Z jednej strony wielka historia, z drugiej polskie rodziny, głodne, szamoczące się z chorobami, tracące w tułaczce resztki majątku i nadzieję na święty spokój. Na żywność uciekinierzy wymieniali wszystko, co posiadali, ale mieli coraz mniej. Loda pisze, że o cukrze nikt już nie pamiętał, a jedynym artykułem w cenie była sól.

Za sól można było dostać wszystko. Widziałam, że ludzie ograbiają hurtownie soli. Mimo że uczono mnie: „nie kradnij”, dołączyłam do rabusiów. Przy wyciąganiu worka ryzykowałam, że zostanę zgnieciona, tak się ludzie pchali. W momencie kiedy ciągnęłam swój skarb po ziemi, bo nie byłam w stanie go udźwignąć, zobaczyłam ojca. Krzyknął, żebym rzuciła sól i biegła z nim do pociągu. Nie chciałam za nic rozstać się ze skarbem, z takim trudem zdobytym. Rozpoczęła się szamotanina, choć byłam dużo mniejsza, broniłam soli jak lwica, płacząc przeraźliwie. W końcu ojciec złapał mnie za ręce i nogi, zarzucił na plecy i tak przeniósł do pociągu. Struchlała rodzina już oczekiwała na peronie36.

Józef Mackiewicz wspomina: „Po Orle padają jedne za drugim: Kijów, Charków, Czernihów, Kursk”37. Zimą czerwona kontrofensywa spycha Białych na południe Ukrainy, a Ukraińców pod Kamieniec Podolski, gdzie wiosną 1920 roku zawrą porozumienie z wojskiem polskim. Wspólna polsko-ukraińska wyprawa w czerwcu zajmie też Kijów, lecz zostanie złamana pod naporem 1 Armii Konnej Siemiona Budionnego, a już w sierpniu sowieckie działa grzmieć będą pod Warszawą. Bo oto czerwona Rosja przechodzi do ataku.

Wiedzą o tym Polacy zatrzymani w swej wędrówce. Propaganda działa. Czy docierają do nich także informacje, że zaczynają się jednoczyć antybolszewickie oddziały chłopskie w znanej im guberni tambowskiej, na wschód od Woroneża? Czy w jakiś sposób mówi o nich propaganda w Charkowie, Kijowie, Czernihowie? Tak, przedstawia ich jako walczących z postępem kułaków. Tymczasem pod koniec roku resztki Armii Ochotniczej opuszczą Krym na brytyjskich statkach. Upadła stara Rosja. W roku 1921 walczyć będą jeszcze resztki Ukraińców, opuszczonych przez Polaków po traktacie ryskim, i machnowców38 — zwalczanych, bo jakżeby inaczej, przez dawniej tolerujących ich bolszewików.

Może takie wieści bardziej interesują sztaby i inteligencję w Warszawie niż uciekinierów w „puchnących” miastach, ale przecież od układu sił zależy ich życie. Zimą 1919 roku, po przejściu linii frontu sowieckiego, Halamowie wraz z setkami Polaków zostali deportowani z Orła do czerwonego już Charkowa. Malutka urodzona w Orle Helenka zawinięta była w tobołek zrobiony z poduszki.

Cudem dostaliśmy się do przepełnionego po brzegi wagonu. Nasza radość trwała krótko. Pociąg został zatrzymany w szczerym polu przez wojsko i żołnierze kazali wszystkim wysiadać. Wiał przejmujący wiatr, szalała zadymka, śnieg zalepiał nam twarze. Mama, na skraju wyczerpania, wszczęła lament: Co robić z dziećmi w polu?! Zamarzniemy na śmierć! Wtedy cudem jakiś oficer, widząc naszą desperacką sytuację i słysząc język polski, zaczął walić bagnetem w zamarznięte drzwi wagonu, aż się otworzyły. Powrzucał nasze bagaże, łącznie z tobołkiem, w którym była Helenka. Wsiedliśmy w ostatniej chwili. Pociąg ruszył. […] Tak dojechaliśmy do Charkowa39.

I Charków był jednym z tych „puchnących” miast. Stamtąd wydostaną się do stacji Baranowicze, czyli do Polski. To nastąpi dopiero w 1921 roku, wyjadą jednym z ostatnich już pociągów.

„DUROWMANIA”

W Charkowie Halamowie spotkali ojca chrzestnego Lody, słynnego Anatolija Durowa. W 1921 roku i on wyjeżdżał z Sowietów. Czy nie jest nadużyciem mówienie, że był emigrantem, że uciekał przed reżimem? W Rosji radzieckiej szalał terror, jak to na froncie. Wszyscy wiedzieli, że bankierzy i biali oficerowie zabijani są strzałem w potylicę, ale tak na wszystkich frontach traktuje się niebezpiecznych wrogów. To prawo wojny… On był jedynie cyrkowcem, klownem — znanym w całej Rosji, ale nikim więcej.

Durow, choć posiadał arystokratyczne korzenie, mógłby zapewne wyrazić zgodę, by wożono go od jednego czerwonego miasta do drugiego. Mógł zabawiać żołdaków oraz obywateli zgodnie z duchem nowych czasów. Mógł zostać klownem — inżynierem dusz.

Chyba nie czekał, aż mu coś takiego zaproponują… Udało mu się dostać do Serbii. Tam odbudował swój Theatre Equestre, czyli Teatr Konny. Święcił triumfy w Zagrzebiu w Music Hallu i w Zimowym Ogrodzie w Sarajewie. Potem odbył tournée wzdłuż Włoch, gdzie wywołał prawdziwą „Durowmanię”. Na zaproszenie królowej Heleny wystąpił w jej pałacu. Prasa włoska pisała, że pies artysty przez trzy dni mieszkał w królewskich apartamentach. Potem Durow podbił resztę Europy i Stany Zjednoczone…

A jednak w 1926 roku Anatolij Durow powrócił do rodzinnego kraju, teraz już Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Zapewne tęsknił za językiem, przestrzeniami i pewnie był do powrotu namawiany. Może uwierzył, że artyści cyrku są poza zainteresowaniem nowej władzy. Po cóż by towarzysze zawracali sobie głowę klownem? Po powrocie osiadł w rodzinnym Taganrogu. Tam założył cyrk zwierzęcy. W 1928 roku został zaproszony na polowanie w bardzo oddalone od Taganrogu rejony Iżewska. Zginął od przypadkowej kuli. To brzmi rzeczowo. Tyle że kochający zwierzęta Durow nigdy wcześniej nie uczestniczył w polowaniach. Tym razem nie odmówił.

Opowieści artystki o cyrku i baśniowym świecie jej dzieciństwa zrozumiałam, gdy zobaczyłam spektakl teatru konnego Bartabasa — Theatre Equestre Zingaro. Być może Bartabas nic nie wie o swoim wybitnym poprzedniku z Rosji, ale myślę, że podobnie jak współczesnych oczarowują widowiska Bartabasa, tak wtedy świat oczarowywały widowiska Durowa.

Wspaniały cyrk, akrobacje ojca, popisy taneczne mamy, siostry i w końcu własne, lekcje w szkole tańca — to baśniowy świat dzieciństwa Lody. Czar tego dziecięcego świata zaczął pryskać od chwili aresztowania ojca w Woroneżu na początku Wielkiej Wojny. Zaczęła się uciążliwa i niebezpieczna tułaczka, która szczęśliwie doprowadziła rodzinę Halamów do Polski.

Jak wspominała Loda powitanie z ojczyzną, której nie znała?

Z dziecinnym zdziwieniem obserwowałam, jak ojciec i inni towarzysze podróży klękali na ziemi i całowali ją. Wszystkim wydawało się, że przyjechali do raju, gdzie nie ma ani głodu, ani wojny40.