Lilie w słońcu - Kamila Dampc - ebook

Lilie w słońcu ebook

Kamila Dampc

0,0

Opis

Melissa to dziewczyna doświadczona przez życie. W pogoni za idealnym życiem wpadła w nieciekawe towarzystwo, które ściągnęło ją na sam dół. Ratując resztki poczucia własnej wartości młoda poetka łapie się wszystkiego. Co jeśli prawdziwe szczęście i spokój czekają na nią w rodzinnym domu? “Lilie w słońcu” to opowieść o miłości i przebaczeniu dla samej siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 51

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kamila Dampc

Lilie w słońcu

© Kamila Dampc, 2023

Melissa to dziewczyna doświadczona przez życie. W pogoni za idealnym życiem wpadła w nieciekawe towarzystwo, które ściągnęło ją na sam dół. Ratując resztki poczucia własnej wartości młoda poetka łapie się wszystkiego. Co jeśli prawdziwe szczęście i spokój czekają na nią w rodzinnym domu? “Lilie w słońcu” to opowieść o miłości i przebaczeniu dla samej siebie.

ISBN 978-83-8351-536-6

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Dla tych, którzy jeszcze wierzą…

Dla tych, którzy wciąż żyją…

Dla tych, których pokochałam...

Prolog

Kiedyś myślałam, że coś się kończy i coś innego zaczyna. Nieprawda.

Złe doświadczenia przeplatają się do końca naszych dni, przepływają w snach, pozostają traumą i kosztują u psychoterapeuty. Zazwyczaj padają duże kwoty: stracone zaufanie, zdradzona miłość, utracona więź, zakrzywiona rzeczywistość.

Zostają z nami też dobre rzeczy: resztka wsparcia, trochę ciepła oraz dzieciństwo… Czasami tylko jego fragment. Zatrzymujemy we wspomnieniach smak, dotyk, usłyszane dźwięki, najpiękniejsze kroki taneczne z bajek, zalotne spojrzenia pierwszych miłości, uznanie.

Jeśli przymknę oczy, przypominam sobie o zapachu lilii w ogrodzie mojej babci. Ta woń również zostanie i będzie ratować mnie zawsze w ciężkich chwilach.

Nic się nie kończy, jedynie ewoluuje. Pozostaje w naszym sercu, zostawia pustkę lub odbudowuje dawne ruiny. Zawsze mamy coś w zamian.

Rozdział Pierwszy

Umowa

Ze łzami w oczach obserwuję burzę za oknem. Krople deszczu agresywnie uderzają w okno. Chcę wierzyć, że wszystko, co dzieje się wokół mnie jest żałosnym żartem. Odwracam głowę w stronę człowieka, którego kocham.

— Musisz się wynieść, rozwiązuję umowę między nami — mówi spokojnie, pakując moje ubrania.

Wszystkie najnowsze kreacje lądują pogniecione w walizce.

— To była umowa? — unoszę kącik ust w drwiącym uśmiechu.

— Wielu rzeczy nie rozumiesz, jesteś jeszcze młoda. Może kiedyś to rozgryziesz, chociaż wątpię… Będę pracować w innym mieście, a ty masz życie tutaj — doskonale wiem, że kłamie, nie chodzi o pracę. Beznadziejne wytłumaczenie.

— Kto tam na ciebie czeka? — pytam, nie boję się odpowiedzi.

Emilian siada naprzeciwko mnie. Wbijam wzrok w czerwony dywan. Po chwili Oszust, bo inaczej nie potrafię go nazwać, chwyta moją dłoń, którą natychmiast zabieram. Nie ma prawa dotykać mojego ciała, na pewno nie teraz.

— Widziałem w tobie coś więcej, chciałem zainwestować w twój sukces, ale spójrz…

— Niczego nie osiągnęłam — szepczę bezradnie.

— Dobrze, że jesteś tego świadoma. Nie widzę w tobie pasji i zaangażowania, zmieniłaś się. Ona ma w sobie to coś.

Jest ONA. Wiedziałam.

Emocje kipią w moim ciele, ale nie daję tego po sobie poznać. Siedzę sztywno w nowoczesnym, chłodnym krześle. Nie wierzę, że mężczyzna, z którym spędzałam ostatnie dwa lata, po prostu każe mi się wynieść. Uwierzyłam w głębsze uczucie, Mam ochotę przyciągnąć go do siebie i błagać o wybaczenie. Głupia myśl przelatuje przez całą głowę. Słowa bolą, ale utrata bliskiej osoby dokucza jeszcze bardziej.

Boli na tyle, że kolejne zdania do mnie nie docierają. W odłamkach jego spojrzenia szukam odpowiedzi na pytania, liczę na rozwiązanie, na chwilę czułości, wyjaśnienia.

— W tym tygodniu oddaję klucze do apartamentu — mówi w końcu.

— Ja nie mam gdzie mieszkać — wzdycham.

Bez zastanowienia wręcza mi klucze do swojego auta.

Od niechcenia wkładam je do kieszeni spodni. Wiem, że nie mam gdzie się podziać, zostawić rzeczy.

— To jedyne, co mogę ci jeszcze dać. Nie dokładałaś się w tym domu do niczego, nie kiwnęłaś palcem. Ciesz się, że dostajesz cokolwiek.

— Wolałabym trochę szacunku — mruczę pod nosem.

— Wychodzę, mam nadzieję, że jutro rano nie zastanę tutaj twojej osoby — Emilian przestaje zerkać w moją stronę.

Zostaję sama.

Taki zimny, taki oficjalny, takiego wybrałam. Chyba w sercu zapisałam go inaczej. Liczyłam, że znajdę spokój i ukojenie.

Ze łzami na policzkach chowam resztę moich rzeczy. Szukam braków w osobowości, patrzę w lustro, porównując się do najpiękniejszych kobiet, które znam. Znajduję objawy nawrotów depresji, ślady po wbijaniu paznokci ze stresu. Faktycznie, wiele brakuje do ideału kobiety.

Nienawiść zjada całą ciekawą postać. Wrak człowieka bez weny.

Pakuję walizki do samochodu, zastaje mnie wschód słońca. Ocieram ostatnie ślady słabości. Upewniam się, że niczego nie zapomniałam. Siadam w aucie i oczekuję na jego powrót.

Chcę go jeszcze raz zobaczyć. Powinnam znienawidzić, ale nie potrafię. Cała wina za zniszczony związek spada na mnie. Z upływem czasu stałam się bezbarwna, niewidzialna. Najgorsze, co mogło się stać.

Widzę, jak Emilian prowadzi za rękę piękną brunetkę. Przez moment zakrywam oczy dłońmi. Nie nawiedza go żadna refleksja, nie tęskni. Ma kogoś i widzę ją. Najszczęśliwsza kobieta na całym świecie. Kolejny przedmiot do ładnego wyglądania, zadowalania, kochania.

Rzucam wiarę w drugiego człowieka.

Odjeżdżam spod bloku i wyobrażam sobie ich wspólne mieszkanie w innym mieście.

Dodaję gazu.

Spoglądam na siebie w lusterku, obrzydlistwo.

Dodaję gazu.

Nie tak chciałam prowadzić swoje życie, miałam być sukcesem, twórczynią bestsellerów.

Dodaję gazu.

Brak księcia na białym koniu.

Dodaję gazu.

W tym samym czasie mijam domek z małym ogródkiem. Dociskam hamulec. Zmieniam trasę i swoje zamiary. Przeczesuję palcami rozczochrane, ciemne włosy. Jadę w stronę wschodzącego słońca. Zostawiam miasto bez wyrzutów sumienia.

Oddech wraca do normy.

Co, jeśli mogę gdzieś jeszcze wrócić?

Rozdział Drugi

Bar

Kilka godzin później dojeżdżam do dużej wsi lub małego miasteczka — w ostatnim czasie pobudowało się trochę osiedli, nowych lokali. Dlatego każdy może nazywać to miejsce, jak chce… Starsze pokolenia widzą to inaczej, a mieszczuchy wolą unikać słowa „wieś” — kompleksy nowobogackich…

Wysiadam przy jednym z większych, drewnianych domów. Willa od lat otoczona różanymi krzewami, najpiękniejszymi liliami, mieniącymi się w słońcu hortensjami i całą masą marmurowych rzeźb. Wszystko takie, jakie zapamiętałam.

Moje serce bije coraz mocniej i głośniej. Łzy same płyną, rozmazując makijaż. Staram się być twarda, gdy pukam do ciężkich, podniszczonych drzwi.

Słyszę kroki, modląc się o przebaczenie mojej kochanej Carmen.

— Dziecko, jak ty wyglądasz? — pierwsza reakcja staruszki nie budzi we mnie zaskoczenia.

Wchodzę do domu, w którym praktycznie nic się nie zmieniło. Masa bibelotów, przytłaczająca ilość obrazów z końmi i medali za zajęcie pierwszych miejsc w zawodach jeździeckich. Znajduję swoje stare zdjęcie w ramce na kominku. Stary, ciepły dom Carmen.

— Obiecałam sobie, że jeśli wrócisz, nie będę dopytywać — oświadcza z delikatnym uśmiechem babcia.

— Jesteś najlepsza — odpowiadam krótko.

Nie spodziewałam się, że  pójdzie tak łatwo.

— Nie potrzebuję wyjaśnień. Nie pytałam twojej mamy, gdy cię tu zostawiła, chociaż mogłam do niej zadzwonić, ścigać po świecie. Ciebie też nie zamierzam męczyć, ale pamiętaj, jestem tu dla mojej Melisski.

Czuję zapach świeżej mięty wymieszanej z dymem papierosowym. Kobieta podchodzi bliżej i zostawia ślad szminki na moim policzku, następnie bez słowa wychodzi do ogrodu. Czuła, ale jednocześnie ceniąca przestrzeń drugiej osoby… Taka jest, za to ją kocham. Niesamowita, kolorowa osoba w niezwykłym miejscu. Popełniłam błąd, opuszczając ją bez słowa.

Zostaję sama w ogromnym salonie, cisza wbija się w uszy, wgryza w sam środek serca. Ten dom i Carmen to jedyne, co mi pozostaje. Czuję się obco. Obca nawet we własnym ciele. Tak wygląda życie?

— Użalanie się nad sobą… Czas zacząć — szepczę.

Pękam, serce spada na sam dół i rozkrusza się na milion kawałków. Jestem bezradna, sama.

Dostaję wiadomość. Modlę się o to, żeby Emilian chciał mnie z powrotem.

„Wygraj miłość! Oferta specjalna! Załóż naszą aplikację randkową i przekonaj się, że możesz spotkać księcia z bajki!”

Głupie powiadomienie.

Rzucam telefonem o ścianę, nic z niego nie zostaje.

— Cholera — mruczę.

Zabieram bagaże i ruszam do pokoju dzieciństwa. Różowa sypialnia z koronkowymi pościelami po jednej stronie, po drugiej ściana wypełniona plakatami: same najlepsze zespoły i gwiazdy rocka, dobry gust do muzyki od wielu lat. Ilość miłych wspomnień sprawia, że się uśmiecham.

Zerkam w stronę okna. Widzę Carmen, przycinającą lilie.

Właśnie tam zostawiła mnie mama razem z listem pożegnalnym. Nawet ona mnie nie chciała. Każdego dnia jestem wdzięczna losowej kobiecie, która postanowiła wychować losowe dziecko, jak własny skarb, którego nigdy się nie doczekała.

Do staruszki podchodzi chłopak, dość wysoki, kręcone włosy połyskują w słońcu. Carmen macha w stronę mojego okna. Wycieram zaschnięte plamy tuszu do rzęs spod oczu. W końcu postanawiam zejść.

— To moja Melissa, przyjechała do mnie na wakacje. Prawda, że jest śliczna? Takiej cery świat nie widział od kilku pokoleń — Carmen zawsze mówi to samo, gdy poznaje mnie z kimś nowym.

Dużo ludzi zwraca uwagę na urodę królewny Śnieżki.

— Cześć, jestem Makary. Pomagam twojej babci w ogrodzie.

— Miło mi — kłaniam się.

— Zwykle jest bardziej rozmowna, ale również bardziej uwodzicielska, zmysłowa. Te wszystkie cechy ma po babci, wychowałam ją najlepiej, jak tylko umiałam — kobieta puszcza oczko w moją stronę.

— Nie przeczę, ale wrócę już do pracy — śmieje się Makary, ukazując swoje białe zęby.

Chłopak odchodzi, pozostawiając po sobie zapach ciężkich, męskich perfum.

— Babciu, co to miało być?

— Pozwól starej kobiecie się czasem pobawić. Działasz na mężczyzn tak samo, jak robiłam to lata temu — Carmen siada na wiklinowym krześle.

Zaklinaczka koni, mężczyzn i wiedźma, z tego znana była moja babka. Przynajmniej takie plotki słyszałam. Został jej tylko ogromny dom oraz złamane serce. Nigdy nie opowiadała o tym za dużo.

— Myślałam, że nie wpuszczasz tutaj mężczyzn. Twoja twarda zasada została zniesiona? — dopytuję z przekąsem.

— Zasady są po to, żeby je łamać to raz. Po drugie, może nie zauważyłaś, ale ścinanie gałęzi nie jest i obawiam się, że nie będzie moją mocną stroną. Z wiekiem coraz gorzej mi to idzie.

Wybucham śmiechem.

— Porozmawiaj z nim, może opowie ci jakiś kawał albo bzdurę. Raczej wybierze to drugie… — Carmen zaczyna poprawiać suknię i korale na szyi. Zawsze musi wyglądać idealnie.

Z niechęcią ruszam w stronę Makarego. Zastaję go na najwyższej gałęzi jabłoni.

— Czy w tym miasteczku można się gdzieś dobrze napić? — pytam.

— Mamy kawiarnię, ostatnio dodali do menu świeże soki i kompoty, jeśli nie lubisz kawy.

Przewracam oczami.

— Żartuję, niedawno otworzyli bar, jest niedaleko. Bywa tam trochę tłoczno, ale można się przyzwyczaić.

Odchodzę od Makarego bez słowa.

Jednak dawno mnie tu nie było.

Już wiem, gdzie zapiję smutki.