Lies of My Monster - Rina Kent - ebook
NOWOŚĆ

Lies of My Monster ebook

Rina Kent

4,8

998 osób interesuje się tą książką

Opis

W naszym okrutnym świecie prawda nie istnieje.

Tutaj królują kłamstwa powtarzane tak długo, aż stają się faktem.

Lecz ja jestem zdeterminowana, by rozwikłać tajemnicę, co przydarzyło się mojej rodzinie.

Ale niestety na mojej drodze staje ten zimny drań – Kirill.

Między nami wszystko się zmieniło.

Nie potrafimy już sobie ufać, a jednocześnie nie umiemy bez siebie żyć. 

Choć wiemy, że nic nie powinno nas łączyć, i tak dajemy się porwać szalonej namiętności. 

I może się okazać, że przyjdzie nam za to zapłacić krwią.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                 Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 412

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (52 oceny)
45
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewabro84

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana w jeden dzień. Już czekam na kolejny tom.
10
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Nie mogę się doczekać ciągu dalszego. W jeden dzień przeczytałam zaniedbując obowiązki. Polecam serdecznie.
10
DorotaGB

Dobrze spędzony czas

Ciekawa
00
buczeksyl

Nie oderwiesz się od lektury

Co za zakończenie...
00
Karolina9277

Nie oderwiesz się od lektury

Super, Super 😀 czekam na kolejna część 🥰
00



Tytuł oryginału: Lies of My Monster

Copyright © Rina Kent 2023

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Katarzyna Moch

Korekta: Aleksandra Krasińska, Agnieszka Zwolan, Martyna Góralewska

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Projekt okładki: Opulent Designs

ISBN 978-83-8418-260-4 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Od autorki

Playlista

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

O autorce

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

OD AUTORKI

Witajcie, drodzy Czytelnicy, moi przyjaciele!

Jeśli nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z moimi książkami, powinniście wiedzieć, że piszę mroczne historie, które mogą wzbudzać niepokój, a także wywoływać silne emocje. Zarówno moje powieści, jak i ich bohaterowie nie są stworzeni dla osób o słabym sercu.

Lies of My Monster stanowi drugą część trylogii i nie jest samodzielną powieścią. Trylogia „Monster” obejmuje:

#1 Blood of My Monster

#2 Lies of My Monster

#3 Heart of My Monster

Moje pozostałe książki znajdziecie na stronie www.rinakent.com

***

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Imiona, postacie i zdarzenia w niej przedstawione stanowią owoc wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, zarówno żyjących, jak i zmarłych, a także wydarzeń lub miejsc jest całkowicie przypadkowe.

W naszym okrutnym świecie pojęcie prawdy nie istnieje.

Królują kłamstwa powtarzane tak długo, aż staną się faktem.

Tymczasem ja jestem zdeterminowana, by odkryć prawdę na temat tego, co przydarzyło się mojej rodzinie.

Jednak ktoś staje na mojej drodze – ten zimny drań Kirill.

Między nami wszystko się zmieniło.

Nie umiemy już sobie wzajemnie ufać, a jednocześnie nie potrafimy też bez siebie żyć.

Lecz choć wiemy, że nie powinna nas łączyć tak szalona namiętność, i tak dajemy się jej porwać.

Może się okazać, że pewnego dnia przyjdzie nam za to zapłacić krwią.

PLAYLISTA

Saints – Echos

Blur – MØ & Foster The People

The Raging Sea – Broadside

Shoot and Run – Josef Salvat

Cursive – Voilà & Kellin Quinn

How Villains Are Made – Madalen Duke

Bleeding Out – Molly Hunt

Pyrokinesis – 7Chariot

Stay – Thirty Seconds to Mars

A Beautiful Lie – Thirty Seconds to Mars

Victim – Halflives

Cosmic Love – Florence + The Machine

Still Worth Fighting For – My Darkest Days

Wszystkie piosenki znajdziecie na Spotify.

PROLOG

KIRILL

W wieku trzynastu lat

Jeśli przegrywasz, to tylko z własnej winy.

Jeśli wygrywasz, to wyłącznie dzięki sobie.

Ojciec wbijał mi te frazesy do głowy, odkąd nauczyłem się mówić, i bardzo skutecznie wryły się one w moją pamięć. W końcu zrozumiałem, że jestem dla niego tylko towarem. Zainwestował we mnie i oczekuje zysku w każdej formie, jaką tylko uzna za stosowną.

Roman Morozov nie jest moim ojcem, a właścicielem.

Pewnego dnia wyniosę się z tego pierdolonego domu i wezmę ze sobą Konstantina i Karinę. Albo nawet lepiej, wyrzucę starego i Yulię, a sam zamieszkam w rezydencji z rodzeństwem. Bo niby dlaczego to my mielibyśmy opuszczać dom, skoro to oni są szurnięci?

Wychodzę ze szkoły, przechodzę przez bramę, po czym zatrzymuję się i czekam na kierowcę, który ma mnie odebrać. Ponure niebo sprawia, że otoczenie tonie w przygnębiającym cieniu, mimo że w powietrzu daje się wyczuć radosną atmosferę – w końcu mamy ostatni dzień przed feriami bożonarodzeniowymi.

Wszystkie dzieciaki, które uczęszczają do tej prywatnej szkoły, z reguły pochodzą z zamożnych lub wpływowych rodzin, choć najczęściej z obu rodzajów jednocześnie. Oczywiście ojciec bez wahania zapisał mnie do tego cyrku na kółkach, gdzie pierwsze pytanie zawsze brzmi: „Czym zajmuje się twój stary?”. Niestety, w moim przypadku trudno mi odpowiadać: „Zabija ludzi”, bo mogłoby się to odbić na ich wątłych kręgosłupach moralnych, dlatego zwyczajnie ignoruję tego typu zaczepki.

Zazwyczaj Viktor nie odstępuje mnie na krok – jest jak prawdziwy rzep, a jego posępna mina wystarcza, by ludzie trzymali się od nas z daleka. Niestety dzisiaj nie mógł mi towarzyszyć, bo wszyscy ochroniarze zostali oddelegowani do innych zadań.

Ilekroć Roman wyczuwa, że Viktor za bardzo się do mnie zbliża, natychmiast przypomina zarówno jemu, jak i moim pozostałym pracownikom, że są tylko gorylami – służącymi, których może się pozbyć, kiedy tylko najdzie go na to ochota.

Choć tak naprawdę robi to, by pokazać mi, że jeśli zechce, jest w stanie całkowicie mnie od wszystkich odciąć. Ojciec uparcie stara się mi wmówić, że moim jedynym przeznaczeniem jest stać się jego spadkobiercą, a nie czyimś przyjacielem, bratem czy synem.

Tak jak mówiłem – jestem tylko pieprzonym towarem.

Mija mnie grupa uczniów, która szeptem wymienia między sobą uwagi. Nie muszę ich słyszeć, żeby wiedzieć, co o mnie mówią.

„Słyszałem, że jego ojciec jest z ruskiej mafii”.

„Pewnego dnia zostanie gangsterem”.

„Nie patrz na niego, bo każe cię sprzątnąć”.

„Wiedziałeś, że umie zabijać wzrokiem?”.

Gdyby był tu Viktor, od razu dałby im tak popalić, że zlaliby się w gacie ze strachu. Tymczasem ja mam to gdzieś. Niech strzępią sobie języki do woli. W końcu to jedyna rzecz, jaką mogą robić ludzie, którym brak siły.

Po chwili zauważam, że zbliża się do mnie Adrian, który wkrótce zatrzymuje się tuż obok. Jest ode mnie kilka lat starszy, ale że wcześnie wyrosłem, wcale nie ustępuję mu wzrostem. Chociaż olewam większość uczniów, mam świetne relacje z nauczycielami i staram się ich oczarowywać na tyle, by stawiali mi dobre stopnie. Natomiast Adrian rozmawia wyłącznie ze swoim najbliższym ochroniarzem, Kolyą, który w tej chwili stoi na rogu.

Adrian celowo wybrał dla siebie rolę samotnika. Ma pusty wyraz twarzy, a ręce trzyma w kieszeniach spodni w kolorze khaki. Byłem nieco zaskoczony, gdy do mnie podszedł, bo uczniowie zwykle unikają mnie jak zarazy.

On tak naprawdę nie ma powodu, by mnie unikać, zwłaszcza że nasi ojcowie to dwaj królowie nowojorskiej bratwy. Z drugiej strony nie ma też powodu, by nawiązywać ze mną bliższy kontakt. Nie przyjaźnimy się.

Na dobrą sprawę w naszym świecie pojęcie „przyjaciół” nie istnieje. Ludzie po prostu dzielą się na dwie kategorie: sojuszników i wrogów. Jednak on nie należy ani do jednej, ani do drugiej.

– Też czekasz na podwózkę? – pytam, przechylając głowę.

Nic nie odpowiada i nadal patrzy przed siebie tymi melancholijnymi szarymi oczami, które można by pomylić ze zbłąkaną chmurą gradową.

Matka Adriana była kochanką jego ojca, lecz po wielu zawirowaniach udało jej się w końcu zostać jego prawowitą żoną. Za każdym razem, gdy razem z nim lądowaliśmy na jakimś przyjęciu, sprawiał wrażenie całkiem wyobcowanego. Poza tym w ogóle rzadko się odzywa, nieważne, jak bardzo pozostałe dzieciaki, włączając w to mnie, próbują wyciągnąć go z tej jego skorupy.

Woli pełne dramatyzmu milczenie, jakby miał w życiu gorzej niż reszta z nas czy coś.

– Wiesz co? – Wskazuję na niego podbródkiem. – Z takim nastawieniem daleko na tym świecie nie zajdziesz.

Nasze spojrzenia się krzyżują, a po chwili Adrian wskazuje na moją szyję.

– Lepiej martw się o siebie i o te siniaki, które tak kiepsko zakrywasz.

Uśmiecham się, choć czuję, jak wzdłuż kręgosłupa biegnie mi dreszcz.

– Mężczyzna nie powinien się wstydzić blizn zdobytych na wojnie.

– Tylko że to, Kirill, nazywa się „znęcaniem”.

– Ach tak? Czyli teraz taki z ciebie ekspert?

– Chyba wiem, co widzę – odpowiada, po czym odwraca się do mnie przodem i podchodzi bliżej, tak, że stajemy naprzeciw siebie. – I wcale mi się to nie podoba.

– Spierdalaj.

– A to, że od razu stajesz się defensywny, tylko potwierdza moją teorię.

– Słuchaj, uważaj, żebyś sam nie przegiął, i przestań się mieszać w moje sprawy.

– Jednym z symptomów jest odcinanie się od problemu, podobnie jak stawanie w obronie dręczyciela.

– Jeśli natychmiast nie zamkniesz ryja, to ci go obiję.

– Co również jest przykładem…

Zanim udaje mu się skończyć, podbijam mu pięścią oko. Najpierw cofa się o krok, a potem robi wymach i oddaje mi cios prosto w twarz. Tracę równowagę, ale w porę udaje mi się ją odzyskać, nim upadnę.

Wymieniamy jeszcze kilka uderzeń, aż obaj mamy rozkwaszone nosy, popękane wargi i musimy oprzeć się o ceglany mur, żeby utrzymać się na nogach. Wokół zbiera się kilku gapiów, ale ochroniarz Adriana, który jest mniej więcej w jego wieku, napędza im takiego stracha, że natychmiast wszyscy się ulatniają. W pewnym momencie chyba chciał nas nawet rozdzielić, aczkolwiek jedno spojrzenie Adriana wystarczyło, aby go powstrzymać.

Stoimy teraz zdyszani, patrząc na siebie spode łba, i pochylamy się do przodu, by złapać oddech.

– Musisz położyć temu kres albo to się nigdy nie skończy – oznajmia.

– Adrian, kurwa, przysięgam, że jeśli się nie przymkniesz…

– To co mi zrobisz? Przywalisz mi jak jakaś panienka?

– Zabiję cię – warczę, po czym znów do niego doskakuję, a on tylko stoi i wpatruje się we mnie płonącym wzrokiem.

Wygląda na to, że ten skurwiel wstał rano i postanowił, że to dobry dzień na odrobinę przemocy. Jak mógłbym mu tego odmówić?

Nie podnosi rąk, by się zasłonić przed ciosami, tylko cedzi przez zaciśnięte zęby:

– Możesz to zatrzymać.

– I niby jak mam to zrobić, geniuszu? – Stoję przed nim z pięściami opuszczonymi po bokach. – Dopóki nie stanę się silniejszy, nie będę w stanie niczego powstrzymać.

– Więc po prostu zrób to szybciej. Na początek przestań się bić jak baba.

– Zmieniłbyś śpiewkę, gnojku, gdybyś zobaczył, jak pięknie ozdobiłem twoją gębę.

Chrząka tylko, a następnie zwraca się do swojego ochroniarza:

– Wracamy na piechotę, Kolya. Pewien osobnik całkiem zepsuł mi nastrój.

– Chyba to ja powinienem tak powiedzieć! – wrzeszczę za nim. – Życzę ci chujowych świąt.

Nawet się do mnie nie odwraca, tylko wymachuje w moim kierunku środkowym palcem, a mnie natychmiast ogrania chęć, by pobiec za nim i z impetem powalić go na glebę. Jednak postanawiam tego nie robić, bo nawet ja wiem, że za bardzo dałem się ponieść agresji.

Staram się bardziej kontrolować tę część siebie, ażeby móc to robić, muszę zachowywać większy spokój. Krzywię się, kiedy dotykam kącika ust. Pewnego dnia ktoś poderżnie temu skurwielowi gardło we śnie.

Wtedy do krawężnika podjeżdża czarna furgonetka, lecz jeszcze zanim całkiem się zatrzyma, otwierają się boczne drzwi, a ze środka dobiega wysoki, podekscytowany krzyk:

– Kirya!

Z samochodu wyskakuje mój brat, który wpada na mnie całym ciężarem, przez co tracę równowagę. Mierzwię mu jasną czuprynę. Chociaż ma tylko dwa lata mniej ode mnie, jest o wiele niższy. Tak bardzo wystrzeliłem w górę, że nie może za mną nadążyć.

– Kosta, siema, mały.

– Wcale nie jestem mały – zauważa, wtulając nos w moją klatkę piersiową, zupełnie jak wtedy, gdy był jeszcze maluchem. Mimo że od ciosów Adriana bolą mnie żebra, obejmuję brata i mocno go przytulam.

– Kirill! Kirill! – Słyszę po chwili, po czym w mój bok wciska się kolejna, znacznie drobniejsza istotka.

Karina, czyli moja pięcioletnia siostra, wyciąga do mnie rączki, choć już jej mówiłem, że jest za ciężka, żebym ją nosił. Dotarło? Nigdy w życiu.

W różowej sukience z białymi wstążkami jest jej do twarzy. Blond włosy, starannie zakręcone w loki opadają jej do połowy pleców.

– Kara – witam siostrę, po czym, chociaż wszystko mnie boli, podnoszę ją wysoko nad głowę i sadzam sobie na barana.

Poklepuje mnie w czubek głowy, a potem wzdycha.

– Masz na sobie pełno krwi. Jesteś ranny?

Wtedy Konstantin odsuwa się i spogląda na mnie rozszerzonymi oczami.

– Dlaczego… Co się stało?

– Zwykła przepychanka. Nie ma się czym martwić.

Mój brat zaciska usta, a Karina zaczyna cicho szlochać, więc muszę pocieszyć ich oboje i zapewnić, że nic mi nie jest. Gdybym wiedział, że po mnie przyjadą, nie dałbym się sprowokować i w ogóle nie rozmawiałbym z tym oślizgłym dupkiem.

Może nie jestem wystarczająco silny, by położyć kres próbom i treningom, które szykuje dla mnie ojciec, jednak wiem, że któregoś dnia to zmienię. Muszę, choćby po to, by chronić swoje rodzeństwo.

W samochodzie siedzi dwóch ochroniarzy ojca i kierowca. Niezależnie od tego, pod jakim kątem spojrzę na tę sytuację, wydaje mi się dziwne, że ojciec pozwolił, by Konstantin i Karina odebrali mnie ze szkoły. Jeszcze dziwniejsze jest to, że Yulia spuściła mojego brata z oka, podczas gdy zazwyczaj jest wobec niego wręcz skrajnie nadopiekuńcza.

– Po co przyjechaliście? – pytam.

– Bo się za tobą stęskniliśmy! Stęskniliśmy! – krzyczy Karina i zaczyna chichotać. Zawsze powtarza ostatnie słowo, bo nasza droga mamusia nieustannie jej wytyka, żeby mówiła wyraźnie, a nie jak niedojda.

– Tata powiedział, że wyjeżdżamy na święta – oznajmia z uśmiechem Konstantin, a na jego twarzy maluje się podekscytowanie. – Całą rodziną.

Mrużę oczy. Nigdy nic nie robimy jako rodzina, więc już sam fakt, że mielibyśmy to zrobić po raz pierwszy, od razu wzbudza moje podejrzenia.

Prawdę mówiąc, ta nagła zmiana narracji sprawia, że ogarnia mnie paranoja. Boże Narodzenie zwykle oznacza, że wieszam na choince ozdoby dla mojego rodzeństwa i wręczam im prezenty, bo Romana to nie obchodzi, a Yulia kupuje coś tylko dla Konstantina. Przyzwyczaiłem się do tego, ale Karina i tak co roku płacze z tego powodu. Tak więc Konstantin za plecami Yulii rozdziela całą górę podarunków między siebie, mnie i Karinę. Ja wprawdzie nigdy ich nie przyjmuję, lecz nasza młodsza siostra i jej miękkie serduszko znajdują w tym geście pocieszenie. Bezgranicznie uwielbia brokat, jaskrawe kolory i inne błyskotki.

Czy Yulia się tym przejmuje? Absolutnie nie. Mam wrażenie, że traktuje Karinę i mnie jak powietrze, jesteśmy dla niej niewidzialni. Wolałbym, żeby była naszą macochą. Wtedy przynajmniej jej pogarda względem nas miałaby większy sens.

Nie potrafię wyjaśnić, jak to możliwe, że spotyka nas to ze strony kobiety, która – było nie było – nas urodziła.

– Tak powiedzieli ochroniarze? – pytam brata.

Przytakuje i oznajmia:

– W końcu wybierzemy się razem na wycieczkę!

Rozglądam się wokół. Wszyscy inni uczniowie rozeszli się już do domów, więc zostaliśmy tylko my. W moim wnętrzu narasta dziwny niepokój, więc odstawiam Karinę na ziemię, po czym biorę ją za rękę, a drugą ściskam dłoń Konstantina.

– Powinniśmy już iść. Jak najprędzej.

– Ale dlaczego? – Mój brat próbuje mi się wyrwać. – Kara i ja chcemy wyjechać na wakacje.

– Właśnie, chcemy wyjechać, wyjechać – popiera go Karina, która też stara się wyszarpać mi drobną rączkę, choć bezskutecznie, bo ja już biegnę co sił w nogach wzdłuż chodnika i ciągnę ich za sobą.

– Proszę tu wrócić, paniczu. – Słyszę za sobą głos i ciężkie kroki ochroniarzy, którzy wkrótce nas doganiają. – Mamy wyraźne instrukcje, by odwieźć was do domu.

– Przejdziemy się. Wracajcie sami – rzucam, nie odwracając się.

Po chwili ciężkie kroki znikają, ale zastępują je inne. Są lżejsze i jest ich zdecydowanie więcej. Podnoszę Karinę i sadzam ją sobie na biodrze, a następnie krzyczę:

– Uciekaj, Kosta!

Mój brat zatrzymuje się na chwilę, po czym kiwa głową i robi to, co kazałem. Nawet nie pyta, dlaczego ani dokąd biegniemy. Konstantin od zawsze ufa mi we wszystkim. Czasem nawet zwierza mi się, jak bardzo nienawidzi Yulii, bo ta traktuje mnie i Karinę gorzej niż ścierwa. Lubi mi opowiadać, że pewnego dnia zostaniemy tylko we trójkę, bo postanowił, że moje marzenie stanie się również jego marzeniem.

Nie oglądając się za siebie, biegniemy dalej ulicami, gdzie mijamy udekorowane świątecznie witryny sklepowe. Niestety, nie jesteśmy wystarczająco szybcy. Karina mnie spowalnia, a Konstantin również zostaje w tyle. Nagle zbyt przytłoczony szybkim tempem potyka się i upada, wołając moje imię.

Przeklinam i natychmiast się zatrzymuję, by mu pomóc, ale gdy tylko się odwracam, jest już za późno. Chwytają go mężczyźni ubrani w czarne kombinezony bojowe i kominiarki.

Szamocze się i kopie, lecz nie potrafi się uwolnić, bo otacza go sześciu rosłych facetów. Na ten widok Karina zaczyna krzyczeć, więc stawiam ją na ziemi i prowadzę do niewielkiego zaułka, by tam ją ukryć. Pochylam się do niej i mówię uspokajająco:

– Zostań tu, Kara. Pójdę po Kostę i wrócę, dobrze?

– Dobrze, dobrze – odpowiada, nadal trzymając rękę na moim ramieniu, jakby nie mogła mnie puścić. Z całą delikatnością, na jaką mnie teraz stać, staram się wyrwać z jej uścisku.

Pośpiesznie wracam do brata, który wierzga i przeklina. Gdy mnie widzi, w jego oczach pojawia się nadzieja:

– Kirya!

Przynoszę kamień i rzucam nim w jednego z napastników. Udaje mi się go trafić, ale dwóch innych rzuca się z wręcz nadludzką prędkością w moim kierunku. Kiedy usiłuję obmyślić najlepszy plan, słyszę krzyk Kariny.

– Kirill! – wołają jednocześnie ona i Kosta.

W głowie mam kompletny mętlik i naprawdę nie mam pojęcia, w którą stronę powinienem ruszyć najpierw. Jednak zanim udaje mi się podjąć decyzję, ktoś uderza mnie w skroń. Wówczas uginają się pode mną kolana i w ułamku sekundy bezwładnie upadam na chodnik.

Przez krew, która zalewa mi oczy, dostrzegam jeszcze, że mężczyźni niosą gdzieś wrzeszczących Konstantina i Karinę.

Kiedy próbuję wyciągnąć do nich rękę, uświadamiam sobie, że mnie również ktoś ciągnie, tylko że w przeciwnym kierunku.

W tym momencie wszystko wokół zalewa czerń.

ROZDZIAŁ 1

KIRILL

Obecnie

Ufam swojemu instynktowi.

Nie tylko wielokrotnie uratował mi życie, ale także pozwolił rozwikłać wiele zagadek.

Już jako nastolatek zacząłem przewidywać, jakie męczarnie tym razem szykuje dla mnie ojciec. Zaczął wykorzystywać przeciwko mnie Konstantina i Karinę, więc usiłowałem trzymać się od nich z daleka tak, by w nic ich nie wplątać.

Kiedy w wieku trzynastu lat zostałem porwany na ich oczach, byli przerażeni do tego stopnia, że przez wiele dni nie potrafili zasnąć. Ochroniarze wprawdzie odstawili ich do domu, ale mnie czekało specjalne „szkolenie”, podczas którego miałem się nauczyć, jak wytrzymać różne tortury. Taki świąteczny prezencik od mojego drogiego papy.

I chociaż ojciec chciał tylko napędzić mojemu rodzeństwu stracha, posunął się zdecydowanie za daleko i tym samym wywołał u nich traumę.

Kilka dni później wróciłem do domu – cały tors miałem w siniakach, a na brzuchu blizny po cięciach nożem. Jak na nieźle popierdolonego psychopatę przystało, Roman zadbał o to, by po torturach na mojej twarzy nie został nawet najdrobniejszy ślad.

Musiałem zagryźć wargę, by nie krzyknąć z bólu, kiedy Konstantin i Karina przybiegli się do mnie przytulić. Tej nocy oboje przyszli do mojego łóżka i zaczęli zanosić się głośnym płaczem, lecz nawet Yulia nie potrafiła kazać Konstantinowi spać u siebie. Tego wieczoru po raz pierwszy udało mu się zasnąć po kilku bezsennych nocach, kiedy ciągle na nowo przeżywał tamten horror.

Szkoda tylko, że ja nie potrafiłem nawet zmrużyć oka. Przez ból nie byłem w stanie wyłączyć mózgu i odpocząć. Zresztą po tamtym incydencie już zawsze miałem trudności ze snem. Mój umysł non-stop pracował na najwyższych obrotach, nieustannie obmyślając kolejne plany na wypadek, gdybym znów wpadł w zasadzkę.

To wtedy uświadomiłem sobie, że jeśli nie odsunę się od rodzeństwa, to oni staną się przypadkowymi ofiarami mojego ojca, chcącego za wszelką cenę zrealizować swoje wielkie plany, w których mam odegrać główną rolę.

Od tamtej pory nauczyłem się, że gdy instynkt coś mi podpowiada, należy go posłuchać.

Dokładnie tak jak teraz.

W momencie, kiedy Sasha poprosiła o trzy dni urlopu, poczułem, że coś jest nie tak. Po pierwsze, prawie nie korzysta z przysługującego jej wolnego, a jak już to robi, spędza czas z Kariną lub tym całym zasranym Maksimem. Po drugie, natychmiast dodałem dwa do dwóch, gdy okazało się, że wybiera się do Rosji.

To oznacza, że na bank postanowiła pojechać do tego oślizgłego typa, z którym pieprzyła przez telefon siedem miesięcy temu. Tego samego, za którym tak wówczas tęskniła i do którego niebawem zamierzała wrócić. W dodatku przestrzeliła komórkę, bym nie mógł gnoja namierzyć, po czym zagroziła, że mnie zabije, jeśli skrzywdzę jej ukochanego chłoptasia.

Skąd wiem, że jest Rosjaninem? Właśnie tym językiem się posługiwała, kiedy z jej ust padały te wszystkie czułe słówka, o jakie w życiu bym jej nie podejrzewał.

Nigdy więcej nie poruszyłem tematu jej faceta, bo wiedziałem, że gdybym to zrobił, natychmiast stałaby się bardziej czujna. Nie oznacza to jednak, że o nim zapomniałem.

Prawdę mówiąc, nieustannie miałem go gdzieś z tyłu głowy, dzień w dzień. Ilekroć ją pieprzę, dochodzę mocniej i szybciej na myśl, że dziewczyna darzy uczuciem kogoś innego.

Każdego ranka, gdy spoglądam na jej twarz, zastanawiam się, czy właśnie nadszedł dzień, w którym mnie opuści i wróci do tamtego typa. Znajduję pocieszenie jedynie w tym, że musiała mieć konkretny powód, by przyjechać ze mną do Nowego Jorku, i nie ruszy się stąd, dopóki nie znajdzie tego, czego szuka.

Sasha nie odpuszcza, po prostu taka już jest.

Wprawdzie nie mam pojęcia, co to był za powód, nie drążyłem dalej tego tematu, ale do tej pory trwała u mojego boku, i to było dla mnie najważniejsze. Tylko że potem poprosiła o te trzy dni wolnego, żeby odwiedzić swojego fagasa w Rosji.

Na początku rozważałem zamknięcie jej w jakiejś pieprzonej piwnicy, żeby już nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby mnie opuścić. Jednak potem jeszcze raz wszystko przemyślałem.

Dlatego teraz mam szansę dorwać jej kochanka i pozbyć się go raz na zawsze. Tym sposobem zostanę jej już tylko ja, nikt inny.

Kiedy jednak odwiozłem ją na lotnisko, miałem ochotę rzucić cały ten plan w cholerę i pewnie, gdyby została, tak właśnie bym zrobił. Byłem bliski błagania jej, by nie wyjeżdżała, ale i tak postanowiła to zrobić. Wybrała jego zamiast mnie.

Czy ta świadomość sprawiła, że w czasie lotu mało nie trafiła mnie kurwica?

Jak najbardziej.

Nawet Viktor patrzył na mnie jak na jakiegoś pomyleńca, chociaż ze wszystkich sił starałem się usiedzieć na miejscu.

Początkowo zamierzałem przyjechać tu sam, lecz Viktor, który lubi robić za mój osobisty cień, stanowczo odmówił pozostania w domu.

Nie zadawał żadnych pytań, nawet kiedy mu powiedziałem, że lecimy do Rosji. Choć to akurat może wynikać z mojej groźby, że wyrzucę go z samolotu, jeśli choć otworzy usta.

Mój nastrój z kiepskiego zmienił się w chujowy, gdy wylądowaliśmy na miejscu, po czym odkryłem, że Sasha zostawiła swój telefon w skrytce na lotnisku. Najwyraźniej się domyśliła, że wyślę kogoś, by ją śledził, więc porzuciła rzecz, dzięki której łatwo mógłbym ją namierzyć.

Może i jest z siebie zadowolona, ale to ja będę śmiać się ostatni, bo nie jest to jedyna pluskwa, jaką jej podłożyłem. Przewidziałem jej ruch, więc umieściłem dodatkowy nadajnik w jej torbie i jeszcze jeden w podszewce kurtki.

Kiedy sprawdzam, czy widać je na telefonie, okazuje się, że oba nadajniki działają.

Sasha jest w ruchu, a biorąc pod uwagę jej lokalizację i prędkość, z jaką się przemieszcza, na pewno znajduje się na autostradzie.

W twarz uderza mnie gwałtowny podmuch lodowatego rosyjskiego wiatru, który niemal zmienia mnie w sopel lodu podczas marszu z prywatnego odrzutowca do czekającego na nas samochodu. Od razu czujemy, że nasze ubrania zdecydowanie nie są przystosowane do pogody, jaką zgotowała nam matka Rosja. Nawet Viktor zaciska szczęki z zimna.

Obfite opady śniegu sprawiają, że moja marynarka w ciągu kilku sekund pokrywa się białą warstwą puchu, a zanim wsiadam do samochodu, jest już całkiem przemoczona. Dlatego czym prędzej zrzucam okrycie i udostępniam Viktorowi lokalizację na ekranie samochodu.

– Jedź za tą kropką i jej nie zgub.

Spogląda na mnie w lusterku wstecznym.

– Może mi pan powiedzieć, po co przyjechaliśmy do Rosji śledzić cholera wie kogo?

– Nie. Rób, co ci każę, albo wysiadaj, żebym sam mógł to zrobić.

– Ale…

– To sprawa osobista i tylko tyle musisz wiedzieć. Kurwa, przysięgam, Viktorze, że jeśli zgubimy tę kropkę, zostawię cię, żebyś zamarzł na poboczu drogi.

Viktor mruży oczy, jakby chciał dodać coś, co tylko zaogniłoby i tak już napiętą atmosferę, jednak w końcu kieruje się rozsądkiem i odpala silnik.

Tymczasem ja nieustannie sprawdzam lokalizację na swoim smartwatchu, by powstrzymać się od wybuchu.

W pewnej chwili Sasha się zatrzymuje i zaczyna poruszać w nieco wolniejszym tempie, prawdopodobnie pieszo, po czym kilka minut później ponownie przyspiesza.

Interesujące.

Wychodzi na to, że używa różnych środków transportu. Czyli tak jak wcześniej, nadal stara się zgubić ewentualny ogon.

Fakt, że zadaje sobie tyle trudu, by chronić tego faceta, sprawia, że krew mnie zalewa.

Oczywiście przychodzi mi również do głowy inna opcja: być może przyjechała tu, by spotkać się z kimś z rodziny, ale według jej dokumentów jeszcze z czasów pobytu w armii jest sierotą. Tylko raz wspomniała coś na temat swojej rodziny – tamtego dnia w saunie – i nigdy z jej ust nie padły żadne nazwiska.

Co oznacza, że jedyną opcją pozostaje ten jej pierdolony kochaś.

Poprawiam okulary na nosie, a potem opieram podbródek na dłoni zaciśniętej w pięść.

Powinienem brzydzić się sobą, że w ogóle okazuję się zdolny do takich uczuć w stosunku do kogokolwiek, a co dopiero do kobiety, o której tak na dobrą sprawę nic nie wiem. Przecież tylko się pieprzymy, a ona chętnie mi się poddaje i czerpie z tego przyjemność. A jednak czuję, jakby między nami było coś więcej.

Nie mam pojęcia, dlaczego Sasha stała się dla mnie kimś tak wyjątkowym.

Tak właśnie, kurwa, jest. Koniec. Kropka.

I niech mnie chuj jasny strzeli, jeśli pozwolę, by ponownie padła w objęcia swojego amanta – tylko najpierw muszę zrozumieć targające mną chaotyczne emocje.

Śledzimy ją już przez ponad dwie godziny, gdy w końcu Sasha na chwilę się zatrzymuje, po czym wydaje się biec w kierunku czegoś, co na mapie wygląda na gigantyczne pole. Jeśli moje przypuszczenia są słuszne, do tej pory korzystała z co najmniej czterech środków transportu.

Po jakichś trzydziestu minutach docieramy na miejsce. Nie mogę ścigać jej pieszo, bo wtedy najprawdopodobniej by mi uciekła. A dokładniej spotkałaby się z tym skurwielem beze mnie.

– Skołuj dla mnie skuter śnieżny – rzucam do Viktora.

– To może chwilę potrwać.

– Mam to w dupie. Zajmij się tym.

Wysiada z samochodu, ale zaraz wsadza głowę z powrotem do środka.

– Co znowu? – warczę.

– Gdyby był pan kobietą, powiedziałbym, że chyba ma pan zespół napięcia przedmiesiączkowego. A ponieważ wiem, że tak nie jest, naprawdę pana nie rozumiem.

– Zatem odpuść sobie i po prostu rób, co każę.

Wpatruje się we mnie przez chwilę, jakby chciał się upewnić, że rozmawia z tym samym człowiekiem, u boku którego spędził większość życia, a potem zrezygnowany kręci głową i w końcu zabiera się do roboty.

Choć nie narzekam na nadmiar czasu, w ciągu następnych piętnastu minut Viktor pojawia się ze skuterem śnieżnym. Sasha wciąż wydaje się poruszać, więc powinienem zdążyć. Viktor rzuca mi grubą białą kurtkę i spodnie termiczne. Przebieram się w nie pospiesznie, zakładam gogle i wskakuję na pojazd.

Mój ochroniarz zaciska ręce na kierownicy.

– Ja poprowadzę.

– Nie, zostaniesz tu i będziesz na mnie czekać.

– Nie puszczę pana samego na takie odludzie.

– Nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia. Nie jedź za mną.

– Ale…

– To rozkaz, Viktorze. Zaczekaj tutaj.

Kiedy cały sztywnieje, wydaje się wyższy, a jego sylwetka jeszcze bardziej przywodzi na myśl górę. Z jakiegoś powodu nie lubi przebywać z dala ode mnie. Viktor naprawdę uważa, że jego powołaniem jest zapewnianie mi bezpieczeństwa, więc jeśli podczas tej misji zawiedzie, jego życie całkowicie straci sens.

– Nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo – dopowiadam, próbując załagodzić sytuację, lecz nie czekam na odpowiedź, tylko odłączam się od GPS-u w samochodzie. Jeśli tego nie zrobię, będzie tak długo śledzić mój sygnał, aż mnie znajdzie, i wtedy uprze się, żebyśmy natychmiast wracali do Nowego Jorku.

Upewniam się, że jestem jedyną osobą, która może śledzić sygnał Sashy, po czym chwytam kierownicę skutera i błyskawicznie ruszam w pościg.

Dotarcie do dziewczyny zajmuje mi około kwadransa, ale pięć minut po tym, jak wyjechałem, przestała się poruszać.

Cały czas wydaje się tkwić pośrodku rozległego pola, przez które wcześniej biegła, chociaż cały teren wokół wygląda na całkowicie opustoszały. Myślałem, że ruszyła w kierunku pobliskiej wioski, jednak najwyraźniej tego nie zrobiła.

Zwiększam prędkość, by jak najszybciej pokonać wzgórze, które dzieli mnie od pola. Kiedy docieram na szczyt, moim oczom ukazuje się magazyn. Budynek łudząco przypomina ten, w którym zginęli moi ludzie podczas naszej ostatniej operacji wojskowej.

Zawsze wierzę przeczuciu. Dzięki tej umiejętności połączonej z błyskawicznym refleksem niezliczoną liczbę razy udało mi się uniknąć śmierci.

W tej chwili mój instynkt każe mi zawrócić i gnać w przeciwnym kierunku.

Jednak tego nie robię.

Byłoby to równoznaczne z tym, że Sasha wróci do swojego faceta, a ten scenariusz po prostu nie wchodzi w grę.

Tymczasem obraz, jaki pojawia się przede mną, kiedy wjeżdżam na wzgórze, sprawia, że zaczynam się poważnie zastanawiać, czy na pewno podjąłem słuszną decyzję.

Nieopodal magazynu zauważam ubranych na czarno mężczyzn, których twarze zakrywają kominiarki, a całość wygląda jak kadr z ponurego filmu, kiedy terroryści szykują się do dokonania egzekucji.

Każdy z nich ma karabin przewieszony przez klatkę piersiową, z wyjątkiem jednej osoby, która trzyma w ręku pistolet.

Chociaż teraz ma na sobie inną kurtkę i zasłoniętą twarz, od razu rozpoznaję w tym kimś Sashę. Dałem jej tego gnata wkrótce po tym, jak dotarliśmy do Nowego Jorku, a ona wydrapała na rękojeści literę „S”, bo broń za bardzo przypominała pistolet Maksima, i nie chciała, by doszło do jakiejś pomyłki.

W mojej głowie wyją wszystkie syreny alarmowe. Większość z nich jasno i wyraźnie sugeruje, że czas stąd spieprzać.

Tylko że w tej chwili mam zbyt wiele pytań. Po pierwsze, kim, do kurwy nędzy, są ci ludzie? Co łączy ich z Sashą? A po drugie, dlaczego nawet z tej odległości śmierdzi mi to zasadzką?

Bo dokładnie tym jest, debilu.

Kiedy chcę wykonać skręt, wiem, że jest już za późno. Mężczyzna obok Sashy otwiera do mnie ogień.

Klatkę piersiową przeszywa mi ból i tracę panowanie nad kierownicą. Spadam ze wzgórza wraz ze skuterem śnieżnym, kilkakrotnie koziołkując.

Kurwa jebana mać.

Próbuję choć w minimalnym stopniu kontrolować tor upadku, ale przy tak stromym zboczu to niewykonalne. Czuję promieniujący z rany ból, lecz zdaje się, że kula minęła wszystkie najważniejsze narządy…

– Nie! – W powietrzu niesie się jej przerażony krzyk, po czym kolejny pocisk trafia mnie w klatkę piersiową. Znowu oberwałem.

Wtedy przestaję nad czymkolwiek panować.

Bezwładnie staczam się dalej, a mój wzrok przesłania czerwona mgła, która jednak wcale nie wynika z krwawiącej rany czy też tego, że chyba umieram.

Pojawia się, bo uświadamiam sobie, że Sasha przywiodła mnie tutaj, by ci ludzie mogli mnie zabić.

Zdradziła mnie.

Ja pierdolę.

Sasha naprawdę mnie zdradziła.

Wyparowuje ze mnie cała dotychczasowa wola walki, a po chwili otaczający mnie krajobraz nagle zalewa mrok.