Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
131 osób interesuje się tą książką
Popełniłam fatalny błąd.
Mafijna księżniczka powinna wiedzieć, że jej los został z góry przesądzony.
A mimo to zakochałam się w niewłaściwym chłopaku.
Twarz Creightona Kinga zapiera dech w piersi, ale kłopoty to jego drugie imię.
Jest ponury, milczący i emocjonalnie wycofany.
Przez chwilę sądziłam, że to, co nas połączyło, dobiegło końca, zanim na dobre się zaczęło.
I tak było do czasu, gdy obudził uśpioną w moim wnętrzu namiętność.
Nazywam się Annika Volkov i pozostaję największym wrogiem Creightona.
Ten mężczyzna nie spocznie, dopóki mnie nie zniszczy.
Chyba że to ja zniszczę go pierwsza.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 614
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TłumaczenieAnna Zaborowska-Cinciała
Tytuł oryginału: God of Pain
Copyright © Rina Kent 2022
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025
All rights reserved • Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Katarzyna Twarduś
Korekta: Sara Szulc-Przewodowska, Wiktoria Garczewska, Natalia Szoppa
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Ilustracje na wyklejce: Aleksandra Monasterska
Projekt okładki: Opulent Designs
ISBN 978-83-8418-497-4 • Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne • Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Playlista
Rozdział 1. Annika
Rozdział 2. Annika
Rozdział 3. Annika
Rozdział 4. Creighton
Rozdział 5. Annika
Rozdział 6. Annika
Rozdział 7. Creighton
Rozdział 8. Annika
Rozdział 9. Annika
Rozdział 10. Creighton
Rozdział 11. Annika
Rozdział 12. Annika
Rozdział 13. Annika
Rozdział 14. Creighton
Rozdział 15. Annika
Rozdział 16. Annika
Rozdział 17. Creighton
Rozdział 18. Annika
Rozdział 19. Creighton
Rozdział 20. Annika
Rozdział 21. Creighton
Rozdział 22. Annika
Rozdział 23. Creighton
Rozdział 24. Annika
Rozdział 25. Annika
Rozdział 26. Creighton
Rozdział 27. Lia
Rozdział 28. Creighton
Rozdział 29. Annika
Rozdział 30. Aiden
Rozdział 31. Annika
Rozdział 32. Creighton
Rozdział 33. Annika
Rozdział 34. Annika
Rozdział 35. Creighton
Rozdział 36. Annika
Rozdział 37. Annika
Rozdział 38. Creighton
Rozdział 39. Annika
Rozdział 40. Adrian
Epilog 1. Annika
Epilog 2. Creighton
O autorce
Więcej informacji o twórczości Riny znajdziesz:
Przypisy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Historię tę dedykuję miłości, która karmi się rozkoszą spotęgowaną bólem
Drogi Czytelniku,
jeśli nie miałeś jeszcze okazji zapoznać się z moimi książkami, powinieneś wiedzieć, że piszę mroczne historie, które mogą budzić niepokój, a także wywoływać silne emocje. Zarówno moje powieści, jak i ich bohaterowie nie są stworzeni dla osób o słabym sercu.
W niniejszej historii przewijają się motywy przemocy wobec dzieci oraz związane z myślami samobójczymi. Mam nadzieję, że wiesz, jakie wątki mogą negatywnie na Ciebie wpłynąć, i weźmiesz je pod uwagę, zanim rozpoczniesz lekturę.
God of Pain jest samodzielną powieścią.
Więcej powieści autorstwa Riny Kent znajdziecie na stronie www.rinakent.com.
Popełniłam fatalny błąd.
Mafijna księżniczka powinna wiedzieć, że jej los jest z góry przesądzony.
A mimo to zakochałam się w niewłaściwym chłopaku.
Twarz Creightona Kinga zapiera dech w piersiach, ale kłopoty to jego drugie imię.
Jest ponury, milczący i emocjonalnie wycofany.
Przez chwilę sądziłam, że to, co nas połączyło, dobiegło końca, zanim na dobre się zaczęło.
I tak było do chwili, gdy obudził uśpioną we mnie namiętność.
Nazywam się Annika Volkov i jestem największym wrogiem Creightona.
Nie spocznie, dopóki mnie nie zniszczy.
Chyba że to ja zniszczę go pierwsza.
The Death of Peace of Mind – Bad Omens
Karma Police – Radiohead
Therapy – VOILÀ
Drinking with Cupid – VOILÀ
Bad Habits – Ed Sheeran & Bring Me The Horizon
A Way to Restart – Colours in the Street
In Circles – Holding Absence
Same Team – Alice Merton
All the King’s Men – The Rigs
Empty – Letdown
Half the World – Arcane Roots
Beyond Today – James Gillespie
Wszystkie piosenki znajdziecie na Spotify.
Ktoś jest na zewnątrz.
Być może nawet jest ich więcej.
Do moich uszu dociera świst wciąganego z trudem oddechu, który coraz bardziej przyspiesza i przywodzi na myśl uwięzione, ranne zwierzę.
W dodatku dzikie zwierzę.
Otwieram szeroko oczy, odrzucam pościel i wyskakuję z łóżka, po czym odgarniam do tyłu włosy sięgające dolnej części pleców. Wciągam na siebie purpurową koszulkę, która ledwo zakrywa mi tyłek.
Cienie tańczą w kącie niczym koślawe, wygłodniałe bestie. Jedyne źródło światła stanowi żarówka na balkonie, którą zawsze zostawiam zapaloną. Niemniej nie próbuję włączyć lampy ani nie wyciągam ręki w kierunku włącznika.
Bo coś mi mówi, że jeśli choć odrobina światła padnie na to, co tam się czai, zrobi się naprawdę nieciekawie. Jak zwykle poruszam się bezszelestnie, co nie zmienia faktu, że serce podchodzi mi do gardła ze strachu.
Nie potrafię opanować drżenia nóg ani strużek potu, które spływają mi po plecach i sprawiają, że koszulka przywiera do rozgrzanej skóry.
Coś tu nie gra.
Rezydencja mojego brata powinna być najbezpieczniejszą częścią kampusu i drugim najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, zaraz po naszym domu w Nowym Jorku.
Dlatego też nalega, żebym niektóre noce spędzała właśnie tutaj. Staram się nie wpychać nosa w jego sprawy, ale dobrze wiem, co dzieje się w trakcie takich nocy – chaos i zniszczenie, podczas których gdzieś tam, za murami, odbywa się prawdziwa rzeź.
Wtedy najbezpieczniej jest pod jego skrzydłami, czyli w tym budynku, gdzie czuwa nade mną kilkunastu ochroniarzy.
Kojarzycie tę wysoką, niedostępną wieżę, w której mieszkała Roszpunka? Mój pokój w kompleksie należącym do Heathens – czyli przesiąkniętego na wskroś anarchią stowarzyszenia, do którego należy mój brat – stanowi jej idealne odzwierciedlenie.
Rozstawił ochroniarzy nawet pod balkonem, więc gdybym wpadła na pomysł, by zejść na dół po drzewie, wpadłabym prosto w ich ręce. Obrzuciliby mnie tymi swoimi ponurymi spojrzeniami, wymamrotali coś gniewnie i oczywiście o wszystkim opowiedzieliby najpierw mojemu bratu, a potem także ojcu.
Taki pech.
Jeśli zaś chodzi o pozytywy, to mam ochronę dwadzieścia cztery godziny na dobę. I jest tak, odkąd przyszłam na świat w rodzinie Volkovów.
Bo tak właśnie się nazywam.
Prawie wybucham śmiechem, kiedy po raz kolejny przenika mnie dreszczyk lęku, którego nijak nie potrafię się pozbyć. Nie wiem, jak potoczyłyby się wydarzenia wieczoru, gdybym była gdzieś indziej, ale akurat tu i teraz jestem bezpieczna.
No dobrze, niezależnie od tego, co tam na mnie czyha, lepiej, żeby okazało się zranionym ptakiem czy czymś równie mało groźnym. W przeciwnym razie niech szykuje się na pewną śmierć.
Zasłony w oknie balkonowym poruszają się łagodnie, a w przytłumionym świetle ich nieskazitelna biel kontrastuje z czernią nocy. Zatrzymuję się kilka kroków od nich. Otworzyłam wczoraj wieczorem te drzwi?
Nie. Niczego takiego sobie nie przypominam.
Najbardziej logiczną opcją byłoby się odwrócić i dobiec do drzwi, zawołać brata lub któregoś z jego ludzi, a potem schować się w mojej złotej klatce.
Tylko że tu pojawia się pewien problem.
Otóż wykazuję niemal patologiczną ciekawość – prawdę mówiąc, nie będę w stanie zasnąć, jeśli nie sprawdzę, co jest grane.
Przestronny, pełen wszelkich wygód, udekorowany piękną, ozdobną tapetą i puchatymi poduszkami pokój, którego środek zajmuje luksusowe łoże pokryte aksamitną pościelą w kolorze głębokiej purpury, stopniowo znika w mroku za moimi plecami, podczas gdy ja ostrożnie skradam się w kierunku balkonu.
Stawiam krok za krokiem, a moim jedynym kompasem jest światło sączące się z zewnątrz.
Przeznaczenie wiedzie nas tajemniczymi ścieżkami.
Od najmłodszych lat byłam przekonana, że nie zawsze będę małą księżniczką, która żyje pod kloszem, a jedyne, o co walczy, to aprobata rodziny. Że pewnego dnia, kiedy najmniej będę się tego spodziewała, coś się wydarzy. Nie wiedziałam tylko, co takiego i z czym będzie się to wiązać.
Niemniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że wszystko zacznie się w pilnie strzeżonej, pełnej ochroniarzy rezydencji mojego brata.
W chwili, gdy sięgam ręką do uchylonych szklanych drzwi, do środka powoli wchodzi tonąca w czerni postać.
Odskakuję, przyciskając dłoń do piersi.
Gdybym na własne oczy nie zobaczyła, jak płynnie wślizguje się przez przesuwane drzwi balkonowe, pomyślałabym, że ten ktoś – mężczyzna, sądząc po budowie jego ciała – został skrojony z fragmentu nocnego nieba. Jest cały ubrany na czarno. Ma na sobie spodnie dresowe, koszulkę z długim rękawem, buty, rękawiczki oraz maskę, na której po jednej stronie kącik ust unosi się w uśmiechu, a drugi jest wykrzywiony w grymasie płaczu.
Gdy bliżej przyglądam się masce, po ciele przebiegają mi ciarki. Część, która ma symbolizować płacz, jest czarna, a ta uśmiechnięta – biała. Zderzenie tych dwóch barw wydaje się dziwnie upiorne.
Podobnie jak cała jego postać.
Czerń jego ubrań nie jest w stanie ukryć mięśni prężących się pod koszulką ani stłumić potężnej siły, która emanuje z jego spowitej w ciszy postaci. Nie jest przesadnie napakowany, ale ewidentnie regularnie ćwiczy, ponieważ wyraźnie dostrzegam rzeźbę mięśni klatki piersiowej i zarys sześciopaka na brzuchu.
Po prostu jest tak doskonale zbudowany, że sama jego obecność budzi respekt.
Jest też wysoki. Tak wysoki, że muszę mocno unieść głowę, aby móc ogarnąć wzrokiem całą jego sylwetkę.
Cóż, może jestem drobna, ale mimo to zazwyczaj nie muszę się obawiać, że skręcę sobie kark, kiedy się komuś przyglądam.
Przez chwilę mierzymy się wzrokiem jak para zwierząt przed stoczeniem pojedynku.
Przez dwa otwory w przerażającej masce dostrzegam jego oczy, które są ciemne, choć nie czarne ani brązowe, tylko raczej przywodzą na myśl morską głębię. I od razu skupiam się na tym kolorze, który stanowi jedyny wyjątek od otaczającej go mrocznej aury.
To moje kolejne dziwactwo: dostrzegam w ludziach dobro i nie pozwalam, by świat znieczulił mnie do tego stopnia, że nie będę w stanie okazać nikomu empatii.
Obiecałam to sobie, kiedy odkryłam, w jakim świecie przyszło mi żyć.
Trzęsą mi się nogi, a dreszczom wtóruje przyspieszone bicie serca.
Mimo to staram się przybrać pogodny, swobodny ton.
– Chyba powinieneś stąd zniknąć, zanim znajdą cię ochroniarze…
Jednak słowa więzną mi w gardle, gdy zaczyna się zbliżać, stawiając jeden zdecydowany krok za drugim.
Pamiętacie, jak mówiłam, że emanuje z niego jakaś siła? Właśnie doświadczam jej na własnej skórze.
W dodatku okazuje się, że byłam w błędzie.
Nie chodzi tylko o siłę, ale o grozę w najczystszej postaci, która podąża tuż za nim.
Jest jak wody oceanu, które skowyczą i huczą, zanim uwolnią swoją dzikość. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam się cofać.
Tym razem nie zamierzam ustąpić i spoglądam na niego, unosząc głowę.
– Jak już mówiłam, myślę, że powinieneś sobie pójść…
Jego klatka piersiowa niemal zderza się z moją, gdy błyskawicznie pokonuje dzielącą nas odległość. Żar miesza się z aromatem przypraw i dymu. Czyżby wcześniej siedział w pobliżu ogniska, czy coś?
Podchodzi jeszcze bliżej, a ja odruchowo się odsuwam. W przeciwnym razie wpadnie na mnie i pochłonie jak tornado.
– Serio nie wiesz, do kogo należy ten budynek? – pytam, choć w moim głosie nie ma już beztroski sprzed chwili, a drżenie zdążyło już dawno ogarnąć całe ciało. – Chyba że lubisz igrać ze śmiercią…
To, co się wówczas dzieje, całkowicie mnie zaskakuje.
W mgnieniu oka przyciska mi obleczoną w rękawiczkę dłoń do ust i popycha mocno do tyłu.
Uderzam plecami o ścianę, a z gardła wyrywa mi się krzyk, który jednak tłumi jego ręka. Mimo wszystko odgłos niesie się echem dookoła, niczym melodia upiornej kołysanki.
Maska znajduje się zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy, a ja czuję, jakbym się znalazła w najgorszym i najbardziej makabrycznym z moich koszmarów.
Wszystko dodatkowo potęguje bliskość jego ciała i intensywny zapach skórzanych rękawiczek.
To jedyny aromat, który wypełnia moje nozdrza.
A moje oczy widzą tylko jego. Ma niebieskie tęczówki otoczone czarną obwódką.
Jest jak jakieś mityczne stworzenie.
Widziałam już gdzieś te oczy. Tylko gdzie?
Czy to źle, że chciałabym sprawdzić, co kryje się pod maską? Że mam ochotę ją zdjąć i się przekonać, czy na twarzy pod nią zobaczę uśmiech, czy może smutek? A może obie te emocje?
Im dłużej mu się przyglądam, tym bardziej rwie mi się oddech, a ciepło bijące od jego ciała przenika mnie do szpiku kości.
Nie. To niemożliwe.
To z całą pewnością nie jest osoba, o której myślę.
Aby się upewnić, unoszę rękę do jego maski, choć się spodziewam, że mnie powstrzyma.
Ku mojemu zaskoczeniu nie wykonuje żadnego ruchu. Przesuwam palcami po krawędzi wymalowanego na niej uśmiechu. Już nie wydaje mi się przerażająca – to tylko maska, za którą ktoś się chowa.
A także budząca lęk siła.
Oraz plątanina uczuć.
Czy to ty?
Spoglądam na niego pytająco, a on w odpowiedzi tylko lekko mruży oczy.
Próbuję więc odsunąć maskę, ale zanim mi się to udaje, tajemniczy mężczyzna odpycha moją rękę. Ta opada bezwładnie wzdłuż ciała, ale jestem prawie pewna, że przeczucie mnie nie myli.
Jego sylwetka pozostaje dla mnie zagadką, ale wiem, że te oczy rozpoznałabym wszędzie, nawet w alternatywnym wszechświecie.
Gdzieś z zewnątrz dobiega nas huk, a my zamieramy.
Po chwili hałas rozlega się ponownie, a wówczas zdaję sobie sprawę, że dochodzi zza drzwi mojego pokoju.
– Panienko, śpi pani?
To jeden z ochroniarzy. Pytanie wypowiedziane z rosyjskim akcentem powtarza się, a po chwili znów słyszę huk.
– Na terenie rezydencji doszło do włamania. Nic panience nie jest?
Spoglądam w oczy zamaskowanego nieznajomego. No, może nie do końca nieznajomego.
Jest kimś więcej niż tylko zwykłym nieznajomym.
Wciąż drżę, choć teraz z zupełnie innego powodu.
– Mmm – wydaję z siebie cichy, stłumiony pomruk.
Intruz wzmacnia uścisk na moich ustach, wdzierając się w moją przestrzeń z siłą huraganu. Moje piersi ocierają się o jego umięśniony tors za każdym razem, gdy nabiera powietrza.
– Panienko? Wchodzę do środka.
Chwytam ramię intruza i posyłam mu błagalne spojrzenie. Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek, ale powoli odsuwa lekko dłoń z moich ust. Jednak nie opuszcza jej, tylko trzyma tuż obok, pewnie po to, by ponownie mnie uciszyć, gdybym zaczęła wołać o pomoc.
Problem w tym, że wcale nie potrzebuję pomocy, bo on nie stanowi dla mnie zagrożenia.
A przynajmniej do tej pory tak było. W obecnej sytuacji nie jestem do końca pewna.
– Wszystko w porządku! – odpowiadam na tyle głośno, żeby ochroniarz mnie usłyszał. O dziwo, biorąc pod uwagę okoliczności, nie jąkam się, tylko brzmię całkiem spokojnie.
Drzwi uchylają się nieco, ale ochroniarz nie próbuje otworzyć ich na oścież, tylko przez niewielką szparę zapowiada:
– Panienko, wchodzę tylko się rozejrzeć.
– Nie! Jestem… jestem naga.
Ochroniarz odchrząkuje, a ja oczami wyobraźni niemal widzę jego zaniepokojoną twarz. Dobrze wie, czyja głowa by poleciała, gdyby zobaczył mnie bez ubrań.
Chyba że na szali znalazłoby się moje życie. A tak przecież nie jest.
Przynajmniej z tego, co wiem.
– Nic mi nie jest, naprawdę. Wracam już spać. Nie budź mnie.
Zapada cisza na jedną sekundę, dwie, trzy sekundy…
– Dobrze, panienko. Gdyby coś się wydarzyło, zajrzy do pani szef.
Drzwi się zamykają, a ja wypuszczam pełen ulgi oddech.
Niemniej wdech, który po nim następuje, sprawia, że moje piersi znów stykają się z nieznajomym, więc nieruchomieję i unoszę na niego wzrok.
– Szef, o którym właśnie wspomniał, to mój brat i jego nie powstrzymam tekstem, że jestem goła. Po prostu wejdzie z zamkniętymi oczami, chwyci prześcieradło, czy coś podobnego, każe mi się nim owinąć, a potem przeszuka każdy kąt. Słynie z brutalności, więc jeśli nie chcesz, żeby na twoim nagrobku napisano: „Zmarł zatłuczony na śmierć”, naprawdę powinieneś sobie pójść, zanim się pojawi. Aha, i jeszcze jedno… Długo zamierzasz się tak do mnie kleić? Może ci się wydawać, że jestem całkiem spokojna, ale powinieneś wiedzieć, że trudno mi oddychać, kiedy stoisz tak blisko.
Patrzy na mnie wyzutym z emocji wzrokiem, jakby moja paplanina nie robiła na nim najmniejszego wrażenia. Staram się zapanować nad własnym słowotokiem, ale dużo trudniej pozbyć się tego nawyku, niż mogłoby się wydawać.
– No? Na co czekasz? – szepczę. – Poważnie, idź, zanim wparuje tu Jeremy. Jeśli wszedłeś tu przez drzwi balkonowe niezauważony, to powinieneś wrócić tą samą drogą. A w międzyczasie, eee… może mógłbyś się trochę ode mnie odsunąć?
Kiedy wyciąga dłoń w rękawiczce w kierunku mojej twarzy, myślę, że znów zamierza mnie uciszyć, ale tym razem ujmuje palcami mój podbródek.
Ten gest nie ma mnie przestraszyć, choć wyraźnie wyczuwam drzemiącą w nim siłę. Nie, nie siłę.
Chodzi raczej o kontrolę. Emanuje nią do tego stopnia, że robi mi się duszno.
Muska kciukiem moją dolną wargę, co sprawia, że tak po prostu rozchylam usta.
Serce tłucze mi się w klatce piersiowej i przez chwilę mam wrażenie, że to tylko jakiś sen.
Może mój pokręcony umysł podsunął mi już tyle scenariuszy, że jeden z nich faktycznie się spełnia?
W przeciwnym razie dlaczego miałby mnie dotykać, skoro nigdy wcześniej tego nie robił? I nie wybrał sobie pierwszego lepszego miejsca. Błądzi palcem po moich wargach.
Czyżby chciał mnie pocałować?
Zanim ta myśl zdąży w pełni ukształtować się w mojej głowie, w pokoju rozlega się jego władczy, głęboki i świetnie znany mi głos:
– Za dużo gadasz. Pewnego dnia przez te usta wpakujesz się w kłopoty.
Następnie puszcza mnie, cofa się i wychodzi przez drzwi balkonowe tak samo sprawnie, jak wszedł.
Wówczas uginają się pode mną nogi i osuwam się po ścianie na podłogę.
Nie ma co do tego wątpliwości.
Muskam miejsce, w którym przed chwilą znajdowały się jego palce. Cóż, był w rękawiczkach, więc nie dotykał mnie bezpośrednio, ale to i tak się liczy, prawda?
Tylko że teraz drżą mi wargi, a serce gubi rytm. To był on. Ten, którego nie wolno mi pragnąć.
