Lewis Carroll w Krainie Czarów. Prawdziwa historia Alicji - Douglas-Fairhurst Robert - ebook

Lewis Carroll w Krainie Czarów. Prawdziwa historia Alicji ebook

Douglas-Fairhurst Robert

0,0
60,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

To jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek napisano o autorze „Przygód Alicji w Krainie Czarów”. Robert Douglas-Fairhurst opowiada o zawiłych losach Lewisa Carrolla i Alice Liddell (później Alice Hargreaves) oraz – do dziś budzącym wiele kontrowersji – związku pisarza z kilkuletnią wówczas dziewczynką.

Łatwiej jednak potępić Carrolla, niż z całkowitym przekonaniem postawić zarzuty. Historia tych dwojga jest bowiem równie zagmatwana i tajemnicza, jak świat „Przygód Alicji w Krainie Czarów” i „Po drugiej stronie lustra”. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie Alice Liddell zawdzięczamy, iż szanowany matematyk, profesor Uniwersytetu Oksfordzkiego Charles Lutwidge Dodgson napisał jedną z najważniejszych książek w literaturze dziecięcej i przeszedł do historii jako Lewis Carroll.

Robert Douglas-Fairhurst jest profesorem literatury angielskiej w Magdalen College na Uniwersytecie Oksfordzkim, a także członkiem Królewskiego Towarzystwa Literackiego. Jako pisarz koncentruje się na historii literatury angielskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 587

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginalny

THE STORY OF ALICE

Lewis Carroll and the Secret History of Wonderland

Copyright © Robert-Douglas-Fairhurst, 2015

All rights reserved

Projekt okładki

Suzanne Dean

Opracowanie wersji polskiej okładki

Ewa Wójcik

Redaktor prowadzący

Adrian Markowski

Redakcja

Joanna Serocka

Korekta

Grażyna Nawrocka

Patrycjusz Pilawski

ISBN 978-83-8391-861-7

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa

www.proszynski.pl

[email protected]

Pamięci

Conora Michaela Francisa Robinsona

18 września 1992 – 15 października 2013

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

PRZYGODY Z ALICJĄ I JEJ BIOGRAFIĄ

Jedna z najbardziej intrygujących książek świata, Alice’s Adventures in Wonderland Lewisa Carrolla (właściwie Charlesa Lutwidge’a Dodgsona, 1832–1898), zadomowiła się w światowym kanonie literackim na dobre. Bez względu na szerokość i długość geograficzną czy tłumaczenia na mniej lub bardziej egzotyczne języki powieść brytyjskiego matematyka stała się jedną z najważniejszych książek XX i XXI wieku. Czytelnicze przygody z Alicją, co potwierdzają rankingi obecności dzieła Carrolla w świadomości użytkowników kultury, stawały się w ciągu półtora wieku jednymi z najważniejszych wyzwań dla dzieci i młodzieży całego świata. Historię Alicji po prostu się czytało i wpadało razem z nią w głąb króliczej nory, by zanurzyć się w żywiole niesamowitego i poddać się działaniu wyobraźni i magii. Przygody te kształtowały bowiem osobowość. Uczyły podejrzliwego namysłu nad światem. Kierunkowały umiejętności nazwania jego zjawisk i fenomenów, rolę dowcipu, żartu językowego i gry jako fundamentalnych prawideł określających dojrzewanie dziecka. A to pomagało zwrócić uwagę na istotę i możliwości języka jako narzędzia komunikacji pozwalającego określać tożsamość.

Świat Alicji to świat znaków na opak, absurdów i licznych gier, które mają przedziwnie obmyślane instrukcje stosowania się do nich i nieadekwatne zakończenia. Alicja ma rozumieć znaki, ale od początku zaczyna dostrzegać, że znaki oszukują i zwodzą, a więc nastawiona jest też na pułapki umysłu. Bo umysł i pamięć (ciała, nabytych doświadczeń, ale też wdrukowanych w szkole lektur) zawodzi, kiedy trzeba wziąć odpowiedzialność za zupełnie niemożliwe do pomyślenia role, jakie stawia przed nią Kraina Czarów – tytułowy Wonderland. Na polskim gruncie cuda kojarzą się z kwestiami religijnymi, mimo że mamy frazeologizm „cuda-niewidy”, ale ten zakłada nieufność wobec historii opowiadanej przez kogoś, kto opowiada historię dającą się określić takim mianem. W polskim wyborze słowa „czary” ginie co prawda źródłosłowowe odniesienie do słowa wonder – zdumienia wynikającego z namysłu, zastanawiania się, ale czarowanie (tak bliskie pojęciu białej magii, niegroźnej, sprzyjającej, mającej moc kreacyjną ustanawiania nowego porządku) wydaje się słuszne. Wpisane w ten akt ustanawianie świata i kreowanie go od początku do końca przygód Alicji ma swój ważny cel. Alicja, tropiąc świat i spotykając się z kolejnymi postaciami, musi uznać, że wydawane są jej kolejne polecenia. Wrzucana jest w wir wymagań. Ma zastosować się do różnych reguł, a więc aktów działania i stwarzania.

Alicja, uważna na język w jego różnych wymiarach: symbolicznym, brzmieniowym, ilustracyjnym, wizualnym, widzi słowa, przygląda się ich znaczeniu i stara się rozumieć różnorodne konstrukcje składniowe związane z orzekaniem i definiowaniem. Próbuje zrozumieć zagadki językowe, których mnóstwo napotyka w Krainie Czarów. Carroll każe dziecku podejrzliwie patrzeć na prawidła języka służące definiowaniu świata, a więc ustanawianiu jego znaczenia i ramy, pozwalającej opisać jego kształt, charakter i możliwie wszystkie cechy. Dziecko ma również możliwość dostrzegać paradoksalność i absurdalność wpisane w reguły definiowania, kiedy ma do czynienia z etymologią ludową. Ryba piła nie jest wszak tą, która piłuje – dowiaduje się Alicja. Słowotwórstwo (zwłaszcza w przekładach) pozostaje tu na usługach najważniejszego wymiaru filozofii, a więc tłumaczenia świata od podstaw dzięki zadziwieniu jego wieloznacznością i niesamowitością. To niezwykle ważne i pionierskie – jak na połowę lat sześćdziesiątych XIX wieku – wpisać owo prawidło w świat tekstu bohaterów książki dla dzieci i dorosłych jednocześnie. Nigdy nie jest za późno, żeby pytać o możliwości języka, a co za tym idzie – kompetencje odbiorcy. Carroll stawia tu wyzwanie nie tylko swoim rodzimym czytelnikom i odbiorcom kodów kulturowych wpisanych we frazeologizmy, idiomatykę oraz szerokie gry intertekstualne, które prowadzą bohaterowie jego książki, lecz także tłumaczom.

Alicja, doświadczająca karnawału i przygody, szuka odpowiedzi na pytania i błądzi po lesie znaków. Nieustannie zadaje sobie fundamentalne pytanie: „Kim jestem?”, a więc próbuje uzgodnić swoją tożsamość w relacji, w zmianie, w procesie nabywania nowych doświadczeń. Musi się uczyć po swojemu języka nazywania świata, bo jedynie w doświadczeniu, relacji i sprawdzeniu organicznie tego, czym jest świat oraz jakie bodźce z niego można zrozumieć, potrafi go poznać. Nie może on być zadany i odgórnie narzucony razem z normą przyswojenia go w danym języku, ale dany, żeby go po swojemu penetrować, oswajać i w konsekwencji nazywać. To wyjątkowo ważny sygnał dla dziecięcego odbiorcy i wykładnia podejścia Carrolla do procesu nabywania przez dziecko znaczeń i reguł budowania świata oraz kreowania wyobraźni. Nawet wówczas, kiedy język potrafi zaskakiwać, a może właśnie wtedy – zdaje się sugestywnie dowodzić pisarz swoją opowieścią – można najbardziej zbliżyć się do jego istoty. W tym okazał się po raz kolejny wizjonerem i pisarzem, który daje się dzisiaj czytać na różne sposoby. Jedne z ciekawych ujęć pochodzące z kręgu skandynawskiego i dotyczące rozumienia psychologii bohaterki Carrolla mówią na przykład o jej byciu w spektrum i autyzmie. Dziwactwa i odstępstwa są bowiem wpisane w naturę dziecka i człowieka w ogóle. Określają go, a poziom odmienności, którą ma w sobie każdy z nas, jest jedynie stopniem nasilenia jakiejś cechy czy stylu myślenia. Carroll w swojej niezwykle nośnej powieści pokazał dziecko funkcjonujące w świecie na sobie właściwych zasadach, bo inaczej nie potrafi. W rezultacie bohaterka staje się ikoniczną postacią wyobraźni i psychologii dziecięcej. Alicja (co prawda w pierwszych dwóch tłumaczeniach ujawniających ówczesną skłonność do spolszczenia w formie zdrobnienia imienia głównej bohaterki jako Alinki i Ali) to postać, która konstruuje się ciągle na nowo, w interakcji z innymi i z nowymi doświadczeniami. Musi karcić się i weryfikować gotowe klisze i stereotypowe nakazy własnej psychiki, wchodząc w nowe interakcje. Próbując zdefiniować siebie, doświadcza wszystkich możliwych uczuć. Bywa przerażona (choćby postawą Królowej Kier), bywa zafascynowana opowieściami Szaraka bez Piątej Klepki, bywa znużona opowieściami Przeżułwacza.

Carroll wybrał na bohaterkę swojej opowieści dziewczynkę, a nie chłopca. To ogromna zmiana w stosunku do ponadwiekowej tradycji pokazywania bohaterów chłopięcych w literaturze przygodowo-podróżniczej i awanturniczej literatury brytyjskiej. Wszystkie przygody czytelnik tej powieści poznaje razem z Alicją. To ona jest ich siłą sprawczą i to dzięki niej odbiorca rozwija wyobraźnię i możliwości rozumienia przez nią reguł świata. Mała zmiana, a zmienia wszystko. Carroll oddaje dziewczynce tłamszoną i zupełnie niemożliwą do zaistnienia podmiotowość. Oddaje jej rolę nie tylko w literaturze (przywracając tym choćby w małym stopniu proporcje), lecz także w kulturze. Oddaje jej bowiem głos, a więc tożsamość i sprawczość jako fundamentalną istotę samostanowienia o sobie i świecie. Alicja mimo zagubienia w lesie znaczeń, lęków, iluzji, nakazów i przepisów, które przeżywa, kiedy trafia w głąb króliczej nory, okazuje się silna i wychodzi ze świata marzeń, z Krainy Czarów obronną ręką. Dzięki temu łatwiej jej funkcjonować w realnym świecie, a taką wizję pozwala przyjąć perspektywa nakreślona w ostatnich scenach tej książki.

Pisarz decyduje się wykorzystać w swojej opowieści popularną w całej dziewiętnastowieczności konwencję snu. Alicja z siostrą już na samym początku, siedząc na brzegu lub ławce (bo mamy w oryginale do czynienia z sugestywnym homonimem bank, oznaczającym zarówno ławkę, jak i brzeg czegoś), zmaga się ze snem i mu ulega. Tylko uważny czytelnik jest w stanie tego drobnego sygnału nie przeoczyć. Alicja śnić będzie swoją opowieść, bo sen jest doświadczeniem, w którym wszystko może się wydarzyć, wszystko ze wszystkim spotkać i pomyśleć. Carroll, kreując swoją opowieść o przygodach Alicji, łamie wszystkie dotychczasowe wzorce opowiadania, sposoby przedstawiania bohaterki i możliwości, jakie przed nią stoją. Łamie wszelkie zasady prawdopodobieństwa mimo zachowania konwencjonalnej realnej ramy, w którą wpisuje senne przygody Alicji.

Bohaterka dziwi się od samego początku, jak jej siostra może czytać książkę bez obrazków i rozmów. To ważny sygnał dla potencjalnych czytelników, zwłaszcza dziecięcych. Ilustracyjność staje się tu niezbywalnym komponentem budowania wyobraźni dziecka. Pomaga wzmacniać przekaz, ale jest też wyzwaniem intertekstualnym. Współgra z graficznym rozumieniem prawideł języka, jak choćby z wierszykami w kształcie obrazów, które jako carmina figurata mają mówić o istocie i kształcie językowych zabaw, gier, potencji kryjących się w wyobraźni językowej i możliwościach kreacyjnych. Wierszyk w kształcie mysiego ogona odnosi w oryginale angielskim do homonimicznego znaczenia słowa tail i tale – oznaczającego w wymowie zarówno ogon, jak i opowieść, które to pojęcia rozwijają się i kręcą w stosownym i symetrycznie sobie odpowiadającym kierunku. Symetryczności i wzajemnych odniesień w tej przemyślanej strukturze gry, w którą Carroll wrzuca Alicję i napotykane przez nią w Krainie Czarów postaci, jest tu po prostu ogrom. Upodobanie do symetrii i układów wzajemnej odpowiedniości, a także potencjalnej nieskończoności tych układów to stała cecha twórczości literackiej pisarza, ale też domena jego codzienności, nawyków i rytuałów – jak przekonuje o tym zaskakująca biografia Roberta Douglasa-Fairhursta. Carroll jest matematykiem z wykształcenia i profesorem oksfordzkiego college’u, ponadto znakomitym ilustratorem. Dlatego przywiązanie do umiejętności logicznego nazywania, ścisłego określenia znaczeń, a także obnażania praw, które są mylące bądź błędne, wiodą prym w jego życiu zawodowym. Pasja ilustratorska i próba określenia tego, co napisane poprzez ilustracje, są dla niego fundamentalną umiejętnością pozwalającą rozumieć świat. Umieć go przełożyć z jednego języka na inny (ze słowa na obraz) to znaczy go zrozumieć i objaśnić innym. O tej profesji i pasji Carrolla opowiada niniejsza książka zajmująco i sugestywnie.

Ilustracje, począwszy od pierwszych autorstwa czołowego angielskiego karykaturzysty Johna Tenniela, z którymi zapoznał się w pierwszym wydaniu z 1865 roku brytyjski czytelnik, w mniemaniu Carrolla od początku miały pomagać w kreowaniu skarnawalizowanego świata przygód Alicji – wydłużającej się i zmniejszającej się bohaterki, jej szalonych możliwości, i wreszcie absurdów, w których uczestniczy, bo absurdalne bywają przecież różne życiowe doświadczenia.

Kiedy powieść ujrzała światło dzienne sto sześćdziesiąt lat temu, nikt w 1865 roku nie przypuszczał, że zrewolucjonizuje czytelniczą percepcję i rozumienie literatury, a także ustawi młodego odbiorcę w centrum, pokazując, że jego język i sposób nazywania świata są na pierwszym planie. I że stanie się jedną z najważniejszych książek o możliwościach kreacyjnych, sile marzenia, roli znaków w życiu człowieka, a także roli wdrukowanych w umysłowość dziecka stereotypów, z którymi musi się mierzyć, żeby ocenić ich wiarygodność. Powieść Carrolla zmieniła bowiem nie tylko pojmowanie statusu dziecka, lecz także rolę języka kształtującego dziecięcą tożsamość. Zrewolucjonizowała również znaczenie podejścia do pamięci i możliwości czerpania z niej, pamięci jako magazynu prawd i wiedzy o świecie oraz własnym doświadczeniu. Dzięki przygodom Alicji i relacji, jakie buduje ona w swoim świecie, propozycja Carrolla dowartościowała formy refleksji nad związkami w świecie i jego skomplikowaną naturą, która rządzi się prawem przypadku i koniecznej zmiany myślenia. Lewis Carroll okazał się czujnym i empatycznym diagnostą, szalenie otwartym wizjonerem, prekursorem późniejszych nurtów pedagogicznych i edukacyjnych, a więc niemożliwego jak na ówczesne standardy oraz normy sposobu widzenia i nazywania kreowanej rzeczywistości. Pokazał, że należy każde dziecko traktować jako indywiduum, pozwalać mu nazywać świat po swojemu, pozwalać mu wyrażać wszystkie możliwe emocje, bo tylko ich wyrażanie i nazywanie pozwala na harmonijny rozwój tożsamości i wzmocnienie poczucia własnej wartości.

Scholastyczne czasy wiktoriańskiej Anglii połowy lat sześćdziesiątych XIX wieku, wykładowa metoda panująca w ówczesnych szkołach, pamięciowe reguły budowania wiedzy o świecie i nieumiejętność myślenia (zwłaszcza logicznego, a więc przyczynowo-skutkowego) wstrząsnęły profesorem college’u na tyle, że postanowił dać ówczesnemu czytelnikowi książkę kompletnie inną od wszystkich, jakie istniały na ówczesnym rynku wydawniczym i w tradycji literackiej Albionu, zyskującego wówczas jako potęga imperialna coraz większe znaczenie. Instytucjonalny system edukacyjny Brytanii oraz wychowanie domowe przyczyniały się do traktowania dziecka jako bezpodmiotowego i mało ważnego. Dziecko pomijano w rozmowach, nakazywano mu, pouczano je, egzekwowano obowiązki, domagano się dyscypliny, porządku i bycia correct. Nie dawano prawa do samostanowienia. Najlepszym tego dowodem jest powieściopisarstwo Charlesa Dickensa (1812–1870), które w zasadzie jako pierwsze na gruncie angielskim tak usilnie próbowało zdiagnozować ten stan i zmienić jego realia. Ośmiogodzinna praca dzieci, przerastające możliwości formy zarobkowania, ciągłe obowiązki, kary cielesne i wtłaczanie dziecka do panoptików zła, jakimi były szkoła, szpital, sierociniec, więzienie, różnego rodzaju instytucje i ośrodki poprawy, to norma ówczesnego systemu edukacji, o której opowiadają David Copperfield, Mała Dorrit, Przygody Olivera Twista, Ciężkie czasy, Wielkie nadzieje czy Samotnia. Tyle że dzieci u Dickensa pokazane są w sposób zapośredniczony, z perspektywy dorosłego i opisane jego językiem. W zasadzie zawsze w relacji z dorosłymi i uzależnione od nich.

Lewis Carroll jako pierwszy tak silnie oddał głos dziecku. Pozwolił mu mówić, mylić się, popełniać błędy, tworzyć słowa niezgodne z istniejącym uzusem językowym. Przygodami Alicji w Krainie Czarów Carroll pokazał fundamentalną rolę języka konstytuującego się wraz z emocjonalnością dziecka. Definiować i nazywać to powoływać do istnienia. Błądzić w świecie i w języku – jak błądzi Alicja – to szukać wyjścia w labiryncie znaczeń, żeby rozumieć swoje w nim miejsce.

Polscy tłumacze od stu piętnastu lat radzą sobie nadzwyczaj produktywnie. Na podstawie jednej z kluczowych formuł powieści otwierających rozdział The Pool of Tears można powiedzieć, że eksperymentują oni z wymagającym tekstem oryginału „coraz najciekawiej”, „coraz to zdumiewajęcej i zdumiewajęcej”, bo jest „coraz to ciekawiejsze i ciekawiejsze!”. Powieść stawia nieustające wyzwania lingwistyczne, począwszy od nazw własnych, które są przecież fundamentem tożsamościowej przynależności postaci. Dla najważniejszego odbiorcy dzieł Carrolla – dziecka – są fundamentalnym elementem świata czytanej książki. The Mock Turtle bywa tu w zależności od tłumaczenia Fałszywym Żółwiem, Niby Żółwiem, Pseudo-Żółwiem, À la Żółwiem, Żółwicielem, Przeżułwaczem, Włóżem. Która z tych postaci jest prawdziwa? – gotowe zapytać dziecko, kiedy napotka różne przekłady i będzie próbowało zrozumieć, że chodzi o tę samą postać. Każde z tych określeń odsyła do innego rejestru znaczeniowego. Wskazuje na inny sposób rozumienia i sytuuje tę postać w innym charakterze, uwyraźniając jej bardziej lub mniej stabilny, pewny, intensywny rodzaj istnienia. Humor na usługach zabawy językowej ma tu jeszcze jedno zadanie. Oswaja szkołę, w której – w zależności od tłumaczeń – polski czytelnik na przestrzeni wieku z okładem mógł się dowiedzieć, że w świecie Alicji uczono się łysiny, gryki, obejmowania, mrożenia, gdzielenia.

I to wszystko za sprawą nietuzinkowej postaci Lewisa Carrolla, którego „prawdziwą historię Alicji” poznać ma czytelnik dzięki dotarciu do unikatowych źródeł przez Roberta Douglasa-Fairhursta. Biografia Alicji została napisana z prawdziwym znawstwem, mistrzowską dbałością o szczegóły i konteksty, które ją dopełniają, zajmująco i intrygująco, od sceny do sceny, od fotografii do fotografii. Profesor literatury brytyjskiej, znany z wybitnych ujęć biografii Charlesa Dickensa, literatury wiktoriańskiej, fenomenu odczytywania literatury jako nośnika znaczeń, od początku każe czytelnikowi płynąć od wątku do wątku, od zdarzenia do zdarzenia, od spotkania do spotkania z realnymi postaciami. Osadza je w macierzystych kontekstach, pokazując wielobarwną i zaskakującą sieć połączeń, wspólnych śladów, lektur, ścieżek prowadzących do kolejnych nici znaczeń. Z książki Roberta Douglasa-Fairhursta wyłania się postać Lewisa Carrolla, a zza niej postać literackiego prototypu Alicji – Alice Pleasance Hargreaves (z domu Liddell). Biografista maluje przed czytelnikami portret człowieka nieoczywistego, wymykającego się wszelkim próbom opisu. A to jest siłą jego dzieła i tłumaczenia Magdaleny Moltzan-Małkowskiej, pokazują bowiem autora takim, jakim był w rzeczywistości.

Robert Douglas-Fairhurst od pierwszych zdań intryguje czytelnika i każe wpatrywać się w pewne zdjęcie. Wniknąć w nie i przyglądać się postaci starszej kobiety, w której chce dojrzeć znacznie więcej niż tylko dziewczynkę będącą niegdyś prototypem literackiej postaci. Namawia, żeby płynąć z nią dalej, jak płynęły w prologu pierwszego wydania Alice’s Adventures in Wonderland trzy siostry – łódką w południe po morzu rytmu, znaczeń i poszukiwania właściwego sensu nazywania świata. Przygląda się fotografii, żeby wyczytać z niej wszystko to, do czego może prowadzić i jak czytać biografię od punktu dojścia wstecz, rekonstruując fakty, zdarzenia, sytuacje, ludzi, dokumenty. A dzięki temu scalać ślady, które prowadzą na drugą stronę lustra do wnętrza biograficznych ścieżek.

Czy fotografie mówią prawdę, czy kłamią? Dzięki klasykom i badaczom istoty fotografii z Susan Sontag na czele wiadomo, że nie należy im zbytnio ufać, bowiem pozorna werystyczność jest jedynie wycinkiem rzeczywistości i zatrzymuje w biegu czas, który wpisany był w jakąś swoistą dynamikę połączeń i znaczeń. Ale Robert Douglas-Fairhurst na lekturze fotografii nie poprzestaje. Sięga do archiwów, analizuje korespondencję, szuka najdrobniejszych wzmianek, żeby zbudować „prawdziwą historię” swojej bohaterki, a co za tym idzie – jej autora, bo to on jest równorzędnym bohaterem tej ogromnie wciągającej opowieści biograficznej. Pisze „prawdziwą historię” – a więc poddaną wątpieniom. Prawdziwą – a więc zrekonstruowaną z różnych odprysków, śladów i znaków. Prawdziwą – bo pokazującą możliwości i sposoby czytania skomplikowanej postaci Alicji i jej pierwowzoru. Prawdziwą – bo przywróconą do życia, ocalałą z archiwalnego pyłu, a zrekonstruowaną z finezją, akrybią i szczerością. Prawdziwą – jak prawdziwe jest życie w jego zmiennych biegach i dynamice, w jego różnicach i białych plamach, w jego niedomówieniach i domysłach, w jego niepełności, które historyk literatury próbuje ująć, by znaleźć do niej klucz opisu i pokazać najlepiej, jak potrafi. Prawdziwą – bo napisaną z pasją i wiarą, że opowieści o bohaterach mają wartość właśnie dlatego, że ukazują ich bez upiększeń. I takich należy próbować zrozumieć. Prawdziwą – jak lustro, które zaprasza do spojrzenia w głąb… A gdy poznamy niezwykłą biografię twórcy, świat ten stanie się jeszcze bardziej fascynujący.

Dawid Maria Osiński

Uniwersytet Warszawski

PROLOG

Nie jestem sobą1…

Lewis Carroll, Przygody Alicji w Krainie Czarów

1 Wszystkie cytaty z Przygód Alicji w Krainie Czarów i Po drugiej stronie lustra w przekładzie Roberta Stillera (przyp. tłum.).

Alice Hargreaves w Nowym Jorku (1932)

Beinecke Rare Book and Manuscript Library

FOTKA

W zwykłym kremowym segregatorze w bibliotece Beinecke w Yale znajduje się czarno-białe zdjęcie z odręcznym podpisem „Alice P. Hargreaves 19322”. Zrobiono je na trzydziestym drugim piętrze nowojorskiego hotelu Waldorf-Astoria, w luksusowym apartamencie z widokiem na postrzępiony horyzont miasta, na początku wizyty z okazji setnej rocznicy urodzin człowieka, którego modelka wciąż nazywała z wiktoriańską układnością panem Dodgsonem. Reszta świata lepiej znała go jako Lewisa Carrolla, autora PrzygódAlicji w Krainie Czarów (1865) i Po drugiej stronie lustra (1872), najpopularniejszych i najbardziej wpływowych opowieści w historii literatury dziecięcej. Jednak nie był on jedyną osobą biorącą udział w ich stworzeniu, choć w oczach opinii publicznej prawdziwa tożsamość autora zlała się z literacką. Przez ostatnie siedemdziesiąt lat Alice P. Hargreaves również wiodła podwójne życie.

Po raz pierwszy natknąłem się na tę fotografię jesienią 2013 roku. Po wyjeździe z ponurego Oksfordu na początku października przez kilka tygodni podróżowałem po Ameryce w poszukiwaniu materiałów, które pomogą mi połapać się w życiorysie Lewisa Carrolla. Poniekąd była to zarazem próba połapania się we własnym. Wzorem wielu czytałem książki o Alicji najpierw w dzieciństwie, i mieszanina uczuć, które wówczas we mnie wzbudziły – połączenie rozbawienia, lęku, oszołomienia oraz czystej, niekłamanej radości – nigdy mnie nie opuściła. Ale dopiero teraz zapragnąłem poznać powód. Zbliżałem się do wieku średniego i choć nie doświadczyłem jeszcze kryzysu w całej jego krasie, zaczynałem przyzwyczajać się do odkrywania nowych źródeł dręczącego niepokoju. Czy kiedykolwiek jeszcze przeczytam coś z niezmąconą pasją, jaka towarzyszyła mi podczas lektury powieści w rodzaju Przygód Alicji w Krainie Czarów? Wyrazistość krainy marzeń Carrolla zdawała się przy tym wzmacniać bliżej nieokreślone poczucie straty. Jakim cudem stworzył coś, co wciąż pamiętałem tak jasno, podczas gdy reszta mojego dzieciństwa się zatarła?

Co kilka dni gościłem w innym mieście, meldowałem się w tanim hotelu, po czym nurkowałem w archiwum, za jedyne towarzystwo mając garstkę naukowców stukających w laptopy na podobieństwo zawziętych dzięciołów. Życie wędrownego badacza jest pozbawione powabu i jak dotąd okazywało się przygnębiającym doświadczeniem, tak jak się tego spodziewałem. Każdego ranka to samo: niedogotowane jajka na śniadanie („Stolik dla jednej osoby, proszę pana?”), krótki spacer, uprzejma wymiana zdań z bibliotekarzem, a następnie długie godziny przekopywania się przez strzępy tekstu, które stwarzały wrażenie porządku, zjawiając się w schludnych kartonach, lecz uparcie nie składały się w sensowną całość. Zdarzyło się kilka atrakcji. W Nowym Jorku pokazano mi grę wymyśloną przez Carrolla dla jednej z małych przyjaciółek, a na rewersie odkryłem narysowanego ludzika i trzy wersje ptaka trzepoczącego skrzydłami. W Teksasie pozwolono mi przewrócić kartki pierwszego albumu fotograficznego Carrolla, gdzie wciąż widniały blade brązowe ślady gumy, którą przyklejał odbitki.

Jednak dopiero w bibliotece Beinecke, w rześki, słoneczny ranek pod koniec października elementy biograficznej układanki wreszcie zaczęły mi się układać. W jednym z kartonów znalazłem paszport Alice Hargreaves. Inny zawierał gruby zeszyt z wycinkami z inicjałami „A.P.H.” oraz akademicką pelerynkę. Wszystko zaś łączyły setki nawiązań do dziewczynki, która natchnęła Carrolla do stworzenia jego najsłynniejszej postaci literackiej i przez kolejne siedemdziesiąt lat żyła w jej cieniu. Pierwowzorem Alicji w Krainie Czarów była Alice Pleasance Hargreaves.

Mimo że w latach poprzedzających powstanie tej fotografii sama stała się pomniejszą sławą literacką, ciągły błysk fleszy i podsuwanie mikrofonów czasem były dla niej drogą przez mękę. „W dorosłym życiu nie lubiła być fotografowana”, wspominał jeden z jej sąsiadów, i choć jej zdjęcia z dzieciństwa, zrobione przez Carrolla, plasują się wśród najsłynniejszych portretów wiktoriańskich, późniejsze są „niesłychanie rzadkie3”. Po powrocie do Anglii wyznała w liście do syna Caryla (swoją drogą, ciekawe imię): „Ach, mój drogi, jakże mam dość bycia Alicją w Krainie Czarów! Wiem, że to skrajna niewdzięczność – ale mnie to męczy”4. Czasami to widać: na innych zdjęciach zrobionych tego samego dnia wygląda na zmiętą i skołowaną. Na tym jednak pozuje z nieugiętą determinacją: ma dłonie splecione na podołku, na ustach błądzi lekki uśmiech, jakby rozbawiła ją uwaga lub zdumiewało zamieszanie, fantazyjna aksamitka na głowie – w stylu modnej „opaski Alicji” – przykuwa wzrok. Tymczasem w tle widać drugą Alicję: rezolutną dziewczynkę w perkalowej sukience, która z założonymi rękami spogląda w dal, jakby ją przedrzeźniała. Jakby parawan, na którym ją namalowano, był tak naprawdę czarodziejskim lustrem, gdzie starzy ludzie odzyskują młodość, a znój dorosłości przeistacza się w dziecięcą grę.

Wielu chciałoby w nią grać. W przedmowie do Przygód Alicji w Krainie Czarów Carroll informuje, że jego bohaterka „namiętnie wyżywała się w udawaniu, że jest dwiema różnymi osobami”, ale w czasie jej wizyty w Ameryce prasa chętniej przedstawiała owdowiałą Alice Hargreaves jako jedną, a nie dwie osoby. Nie tylko była kiedyś Alice Liddell, dziewczynką, która namówiła Lewisa Carrolla – pana Dodgsona – aby spisał swoje bajki, lecz prawdziwą Alicję powszechnie uważano za odpowiednik fikcyjnej. W rezultacie przyjazd starszej pani do Nowego Jorku niebawem stał się opowieścią o Alicji odkrywającej nową Krainę Czarów.

W piątek 29 kwietnia na pokładzie transatlantyku Berengaria linii Cunarda otoczył ją wianuszek trzydziestu lub czterdziestu dziennikarzy. W kronice Paramountu zatytułowanej Alicja w Krainie Stanów!5 z akcentem z wyższych sfer i lekką kpiną opowiada o swoim dzieciństwie. Trzeszczące nagranie nie przynosi żadnych rewelacji: „To dla mnie wielki zaszczyt i wielka przyjemność tu przybyć, i myślę, że moje przygody za granicą okażą się niemal równie ciekawe jak przygody pod ziemią” – ale następnego ranka w lokalnych gazetach zaroiło się od „Alicji”. „Wczoraj przyjechała do swej nowej Krainy Czarów”, rozpływała się „Herald Tribune”, „nadal oszołomiona, ale nieustraszona… w środę kończy osiemdziesiąt lat, lecz wygląda na znaczniemłodszą – smukła i dostojna w czarnym futrze”6. „Jej cera”, zauważył „New York Sun”, „jest równie gładka jak w dzieciństwie”, a „New York World-Telegram” informował czytelników, że jej „energiczna figurka” była odziana w „kwiecistą suknię z falbankami, relikt epoki zwanej średniowiktoriańską”, jak dziecko, któremu pozwolono szperać w kufrze babki. „New York American” jeszcze odważniej puścił wodze fantazji, donosząc, że „jej wielkie, niebieskie oczy jaśniały tak jak owego popołudnia przed wielu laty”, a powitanie „wyrwało z jej ust słowa coraz to ciekawiejsze i ciekawiejsze7”.

Późniejsze wydarzenia dowiodły niezbicie, że Nowy Jork gościł prawdziwą Alicję z Krainy Czarów. Zdjęcie w „New York Evening Post”, na którym dziarsko kroi tort ozdobiony dziesiątkami misternych postaci, okraszono wyjaśnieniem, że „cieszyła się jak dziecko, kiedy Oscar, maître d’hôtel, ofiarował jej wielki tort urodzinowy”. Uroczystość przyznania jej tytułu doktora honoris causa na uniwersytecie Columbia według prowadzącego miała na celu „uhonorowanie dziewczynki, której magiczny urok skłonił [Carrolla] przed siedemdziesięciu laty do stworzenia opowieści ku uciesze całej ludzkości”. Nawet jej zdjęcia w birecie noszą znamiona karykaturalnej kulminacji Po drugiej stronie lustra, kiedy „królowa Alicja” otrzymuje złotą koronę. Bez względu na to, jak bardzo zdawała się wątła, wszyscy uparli się, że „Alicja” ma nadal być zaciekawioną dziewczynką z opowieści, jak postać z ilustracji, która jakimś sposobem opuściła jej ramy i zawitała w rzeczywistości.

Lekki opór nastąpił ze strony samej Alice. W mowie spisanej na papeterii Berengarii, wygłoszonej zapewne 1 maja w ramach popołudniowej audycji w sieci WABC-Columbia, przeprosiła za brak odpowiedzi na listy i prośby o autografy, uprzedzając, że „jeśli dzieci spodziewają się ujrzeć bohaterkę książki, czeka je rozczarowanie”8. Ten cichy realizm utonął wkrótce w brzęku monet. Caryl, który przybył do Nowego Jorku jako jej sekretarz i menedżer, zanotował w dzienniku, że „moi tutejsi przyjaciele są bardzo zdenerwowani, gdyż zażądałem tylko czterystu dolarów” za nagranie, „choć powinienem był zażądać tysiąca”9, i przez resztę pobytu dokładał wszelkich starań, by amerykańska publika dostała taką Alicję, jakiej pragnęła: niewinną, łatwowierną dziewczynkę, która zachwyca się nową krainą, zamiast niechętnej celebrytki, ciąganej przez ambitnego syna po hotelach.

W dniu audycji radiowej „New York Times Magazine” zamieścił artykuł Lewis Carroll oczami Alicji (podtytuł zdradzał tożsamość autora: „Jej żywe wspomnienia o natchnionym autorze nonsensownych bajek, spisane przez syna”), usiłujący przekonać czytelników, że bez względu na swój prawdziwy wiek Alice Liddell pozostała w oczach Lewisa Carrolla małą dziewczynką. „Nawet po czterdziestce”, potwierdził Caryl, „dla pana Dodgsona wciąż była dzieckiem bez jednej na czole chmurki, z oczyma, w których dziwota, któremu zadedykował Po drugiej stronie lustra”. Drugi artykuł, Alicja w nowej Krainie Czarów, opublikowany miesiąc później w „New York Herald Tribune”, nie pozostawiał złudzeń co do prawdziwej tożsamości „Alicji”. „Alicja, która siedemdziesiąt lat temu wpadła do króliczej nory i wylądowała w Krainie Czarów, odwiedza Amerykę i dopisuje nowy rozdział do swoich przygód”, obwieszczał nagłówek, a pod spodem tonem wyjaśnienia dodano: „Autorstwa Alice Hargreaves – Alicji z Alicji w Krainie Czarów, niżej zaś znacznie mniejszą czcionką: „Słowami jej syna, kapitana C.L. Hargreavesa”. Skutek jest raczej mizerny. „Coraz piękniejsiejsze i piękniejsiejsze!” – woła Alice, gdy statek wpływa do portu. „Budynki celują w niebo niczym największe teleskopy, jakie istniały!” Później, jadąc windą, Alice snuje rozmyślania, czy „wkrótce dotrą do nieba”, a po przybyciu na trzydzieste pierwsze piętro wspomina, jak „dawniej musiałam wyhodować sobie długą szyję, by dotrzeć na takie wysokości”. (Możliwe, że Caryl zaczerpnął inspirację z „New York World-Telegram”, który donosił, że na statku jego matka dopytywała o drapacze chmur „z żarliwością małej dziewczynki przeniesionej nagle w obcy wymiar i kurczowo uczepionej rzeczywistości”). Nawet eskortę zgrai fotografów zamieniono we współczesną komedię obyczajową, z rysunkiem przedstawiającym fikcyjną Alicję w otoczeniu obiektywów pod postacią wielkich, nieruchomych oczu.

Nietrudno wyjaśnić współczesny powab tych artykułów. Czytelnik, który natrafił na Alicję w nowej Krainie Czarów w „Herald Tribune”, musiał jedynie przewrócić kartkę, aby zrozumieć, dlaczego niewinna dziewczynka za granicą mogła wzbudzać takie zainteresowanie w Ameryce w czasach wielkiego kryzysu10. Artykuł na pierwszej stronie Czy podziemie zwycięży? z drastycznymi szczegółami przestrzegał przed rosnącym zagrożeniem ze strony gangsterów, opisywanych jako „pomiot burdeli, domów hazardu oraz zdegenerowanych politycznych machin wielkich miast”, pod rysunkiem przedstawiającym Statuę Wolności oplątaną napisami „afera”, „chciwość”, „przemyt”, „narkotyki” i „występek”. Dzieciństwo zdawało się nie dawać większej przewagi: w tym samym artykule wspomniano, że Charles Lindbergh i jego żona ostatnio zatrudnili „dwie postaci z półświatka do pomocy w poszukiwaniu swojego dziecka”, które zostało porwane na początku marca i odnalezione później niedaleko domu z roztrzaskaną czaszką. Nawet Caryl Hargreaves, którego sprawozdania w pobytu w Nowym Jorku są w dużej mierze pozbawione emocji, wydaje się wstrząśnięty widokiem ludzi bijących się na ulicy o bilety na wieczorny seans nowego, brutalnego filmu gangsterskiego Człowiek z blizną.

Rolę, jaką dzieci powinny odgrywać w zepsutym społeczeństwie, analizowano też na inne sposoby. Runt Page, którego premiera odbyła się w kwietniu 1932 roku, był pierwszą z serii wyprodukowanych tanim kosztem komedii pod zbiorczym tytułem Baby Burlesks, gdzie bardzo małe dzieci, niektóre w pieluszkach, odgrywały komiczne wersje poważnych dramatów dla doros­łych. Nawet dziesięciominutowy Runt Page jest zapewne o dziewięć minut za długi, choć zasłynął jako aktorski debiut trzyletniej Shirley Temple, która śpi, i akcja dzieje się w jej śnie. Jednak dla większości przetrwanie dziecięcej niewinności nierozerwalnie wiązało się z marzeniami znacznie starszej postaci. Wstępniak w „Herald Tribune” podsumował powszechne nastroje: „Czy jest niewyobrażalne”, pytał z nadzieją, „że obecność [Alice Hargreaves] może przypomnieć zatroskanym Amerykanom, iż liczy się nie tylko gospodarka, a bogactwo ma nikły związek z zabawą?”. Lub, jak tłumaczy Alice fikcyjna dziennikarka w filmie Dreamchild (1985), przedstawiającym jej wizytę w Nowym Jorku jako splot prawdziwych wydarzeń z mrocznymi wytworami jej fantazji: „Ludzie lubią pozory… czasem trzeba trochę pomarzyć”.

Wygląda na to, że prawdziwa Alicja lubiła odgrywać przypisaną jej rolę, a przynajmniej godziła się na jej wymagania. Wśród zapisków zachowała się kartka zwieńczona zdaniem: „…jest życzeniem Alicji z Krainy Czarów”, z zawijasem osoby wyćwiczonej w autografach. Niektóre z jej uwiecznionych wspomnień były jeszcze śmielsze. Zapytana o wspomnienia z dzieciństwa, chętnie spłaszczała rzeczywistość, wpasowując ją w proste, krzepiące ramy baśni. Notatki do artykułu Wspomnienia Alicji z czasów Carrollowskich (Opowiedziane przez jej syna, Caryla Hargreavesa) opublikowanego później w tym samym roku w „Cornhill Magazine”, zaczynają się następująco: „Na początku lat sześćdziesiątych w wiekowym szarym kamiennym budynku dziekanii Christ Church mieszkały trzy małe siostry, Ina, Alice & Edith, szczęśliwe dziewczynki”. Brakuje tylko „dawno, dawno temu”. Inny brudnopis, opisujący wycieczki z „panem Dodgsonem”, określa go jako „dobrego czarodzieja, który pomaga wiosłować”11, charakterystykę ujętą wiecznym piórem, a następnie wykreśloną ołówkiem.

Nie ona jedna pragnęła postrzegać swoje życie jako opowieść. Jak zaznacza wielu pisarzy, gdy chcemy odnaleźć senswśród niepewnych raf życia, fabuła podsuwa nam kuszącedrogowskazy. Narrator Papugi Flauberta Juliana Barnesa tłumaczy, dlaczego tak się dzieje: „Książki mówią: zrobiła to, gdyż. Życie mówi: zrobiła to. Książki to miejsce, gdzie wyjaśnia się różne rzeczy; w życiu tak nie jest. Nie dziwię się, że niektórzy wolą książki”12. Opowieść odzwierciedla życie, a zarazem je rehabilituje: nawet nieprzewidziane zdarzenia można ukartować na papierze, odnajdując w chaosie logiczny schemat.

W przypadku dziecięcych wypraw łódką Alice Hargreaves pokusa fabuły była za silna, by zadowolić się posypką bajkowego języka. Zwłaszcza gdy próbowała sobie przypomnieć, co wydarzyło się 4 lipca 1862 roku, kiedy to Carroll i jego znajomy Robinson Duckworth zabrali ją i jej dwie siostry na piknik niedaleko Oksfordu. Niektóre szczegóły jej relacji mogą dziś brzmieć obco – na przykład wspomina o Przygodach Alicji pod ziemią zamiast Przygodach Alicji w Krainie Czarów, gdyż taki był pierwotny tytuł wymyślonej wówczas dla nich opowieści – poza tym jednak jej wersja zdarzeń gładko wślizgiwała się w utarte koleiny. „Prawie całość Przygód Alicji pod ziemią została opowiedziana w czasie jednego popołudnia pod stogiem siana w Godstow”, wyjaśniła w późniejszym maszynopisie artykułu do „Cornhill Magazine”, „który od tamtej pory zyskał sławę”. Następnie dodała i wykreśliła fragment o podwieczorku, a „popołudnie pod” zostało zastąpione kwiecistym dopiskiem jej syna, który wypełzł aż na margines: „skwarne, letnie popołudnie, gdy żar smagał łąkę, na której schronili się w cieniu wycieczkowicze”.

Być może Caryl chciał po prostu odświeżyć jej pamięć. „Niestety, pamięć mojej matki szwankuje ostatnimi czasy”, ostrzegł dziennikarza w 1932 roku, i z pewnością wiedział, że przed ponad trzydziestoma laty dostarczyła bardzo podobną wersję wydarzeń na użytek pierwszej biografii Carrolla, wspominając „letnie popołudnie, kiedy słońce paliło tak, że dopłynęliśmy do łąki i zostawiliśmy łódkę, aby schronić się w jedynym zacienionym miejscu pod świeżo usypanym stogiem”13. Może chciał dopilnować, by jej relacja nie przeczyła wierszowi otwierającemu Przygody Alicji w Krainie Czarów: „Cali w złocistym popołudniu (…). W takiej porze, gdy usnąć pragnie natura”. A może liczył, że jego lekko archaiczny, ozdobny styl wpasuje się w esej Carrolla z 1887 roku – Alicjana scenie:

Wielokrotnie płynęliśmy razem cichym strumieniem – trzy małe panienki i ja – i wiele powstało dla nich baśni – gdy narrator był w swoim żywiole i cisnęły mu się pomysły i gdy brnął mozolnie, poszturchując oporną Muzę… ale żadna nie została spisana: żyły i umierały jak letnie muszki złocistego popołudnia14.

Od „trzech małych panienek” (nawiązania do „trzech dziewczynek” z operetki Mikado Gilberta i Sullivana, którą Carroll widział co najmniej pięć razy od premiery dwa lata wcześniej) do letnich muszek (żałobnego echa komarów w wierszu Keatsa Do jesieni, których „chór zawodzący… wzlata i spada z wietrzyka powiewem15”) cały fragment to mglista mieszanina dawnych pieśni i opowieści, marzenie na jawie twórczego pisarza. Jak dalece różni się od oficjalnych raportów pogodowych, według których pogoda tamtego dnia była raczej ponura niż powabna, z całkowitym zachmurzeniem i temperaturą góra dwadzieścia stopni16. Ale bajarz Carroll przedkładał legendę o narodzinach bohaterki nad prawdę historyczną, a pamięć mogła stworzyć mikroklimat tak stały jak zachód słońca na obrazie. Alice Hargreaves zaś najwyraźniej podporządkowała mu własną wizję, ponieważ – jak sugeruje historyk kulturowy Will Brooker – z wiekiem „mogła zacząć polegać na prozie zamiast własnej pamięci”17 albo też za podszeptem obrotnego syna zrozumiała, że wizerunek muzy Carrolla może ucierpieć w wyniku wkładania kija w mrowisko.

Wersję Carrolla przyjęto wreszcie bez zastrzeżeń. Jak zauważa Brooker, chociaż garstka krytyków pokusiła się o sensowne pytania, co zostało przemilczane („Zabieranie dzieci na wycieczkę łódką”, zaznaczają autorzy The Alice Companion, siłą rzeczy pociąga za sobą ryzyko „zrobienia siusiu” lub „pokąsania przez owady i poparzenia przez pokrzywy”18), większość powtarza te same szczegóły, zastępując kaprysy pogody popołudniem skąpanym w blasku słońca. I wcale nie jest to świeże zjawisko. Już w 1932 roku interpretowano „złociste popołudnie” jako symbol utraconego złotego wieku. Zeszyt z wycinkami zebranymi przez Alice i Caryla Hargreavesów po wyprawie do Nowego Jorku zawiera romantyczny artykuł Kitty Cheatham, zaczynający się powrotem do „wyjątkowego Dnia Czarów” w 1862 roku. Kiedy „młody, oksfordzki wykładowca rozgląda się za miejscem dla ochłody”, ciągnie jednym tchem, „szepczą słodkie istoty letniego popołudnia… kręci się wrzeciono i przędzie nić opowieści”. Następnie, pomna znaczenia daty (4 lipca) dla własnych czytelników, zaznacza, że owego „letniego popołudnia” przed siedemdziesięciu laty „nieśmiertelna więź” z baśni Carrolla manifestuje siłę „życia, wolności i pogoni za szczęściem”. Jak to się dzieje, nie wyjaśniono, ale podtekst jest jasny. Jak historia PrzygódAlicji w Krainie Czarów stała się współczesnym mitem, tak postać Alicji uznano za symbol zrównujący teraźniejszość Ameryki z jej przeszłością. Była wzorem stałości w świecie ulegającym szybkim przemianom.

Co nie uwzględnia tego, jak śliska i zmienna stała się tożsamość fikcyjnej Alicji, zanim jej żyjący pierwowzór przybył do Nowego Jorku. Kiedy Gąsienica w Krainie Czarów pyta Alicję: „Ty kim jesteś?”, otrzymuje niepewną odpowiedź: „Ja… ja właściwie nie wiem, proszę pana, kim teraz jestem… to znaczy wiem, kim byłam dziś rano, kiedy wstałam z łóżka, ale od tego czasu już chyba kilka razy musiałam się zmienić”. Jej zmieszanie jest zrozumiałe: w toku swych przygód była brana na przemian za pokojówkę, węża, wulkan, kwiat i potwora. Trafnie oddaje to również zmienny kształt jej dziejów. Zrazu improwizowana ustna opowieść z 1862 roku, w 1864 trafiła w ręce Alice Liddell jako rękopis z ekscentrycznymi ilustracjami samego Carrolla, a Przygody Alicji pod ziemią zmieniono na Przygody Alicji w Podziemiu. W kolejnym roku wydano je w rozszerzonej wersji jako Przygody Alicji w Krainie Czarów z kontynuacją Po drugiej stronie lustra w 1872 roku, w obu przypadkach z ilustracjami Johna Tenniela. Wprawdzie były to jedyne ukończone opowieści z udziałem Alicji napisane przez Carrolla, ale wciąż przeżywała kolejne przygody, stale wracał bowiem do tej postaci i umieszczał ją w różnych kontekstach, jakby chciał przekonać samego siebie, że choć zmieniło się otoczenie, ona sama pozostała z gruntu bez zmian. Na przestrzeni kolejnych dwudziestu lat wyda faksymile rękopisu, połączy obie części w adaptację teatralną Alicja w Krainie Czarów, stworzy wersję dla małych dzieci, zatytułowaną The Nursery „Alice” („Alicja” dla najmłodszych), a nawet doprowadzi do tego, że jego najpopularniejsi bohaterowie pojawią się na towarach handlowych, takich jak znaczki i puszki z ciastkami.

Musiał również zmierzyć się z faktem, że wielu chętnie odpowiedziałoby na pytanie „Ty kim jesteś?”. Wystan Hugh Auden19 zauważył kiedyś, że lubimy wymyślać nowe przygody popularnych bohaterów w rodzaju Sherlocka Holmesa, gdyż nie wydają się nierozerwalnie związane z pierwotną fabułą. Wykraczają poza jej ramy, niczym literaccy uciekinierzy zdolni wyrwać się z okowów każdej książki, w której spróbujemy ich zamknąć. Alicja Carrolla też należy do tej grupy wybrańców. Mimo że ilustracje Tenniela utrwalały obraz dziewczynki z długimi jasnymi włosami, w schludnym fartuszku, mogła pojawiać się w późniejszych satyrach jako wiktoriańska podróżniczka, wysłana z misją zbadania współczes­nego świata niczym antropolog zgłębiający zwyczaje obcego plemienia; ale jej zdolność przetrwania poza oryginalną opowieścią wynikała także ze zdolności adaptacji do zmieniającego się otoczenia.

Zrodzona jako „dziewczynka ze snu” Carrolla, Alicja szybko zaistniała w rojeniach, fantazjach i koszmarach wielu późniejszych pisarzy i artystów. Od „złocistego popołudnia” w 1862 roku do śmierci Alice Hargreaves w 1934 i później jej fikcyjne przygody nigdy nie osiągnęły statusu ukończonych. Wkrótce ukazywano ją w dziesiątkach kontynuacji i dodatków, od poważnej prozy do humorystycznych obrazków, w których bywała sufrażystką, wojenną kryptolożką i energiczną zakupoholiczką. Tenniel doczekał się konkurencji w postaci monochromatycznych ilustracji Willy’ego Pogany do wydania z 1929 roku, z Alicją w kraciastej spódniczce, z fryzurą na pazia; rok po amerykańskim tournée Alice Hargreaves do pannicy Pogany’ego dołączyła nadąsana Alicja D.R. Sextona, która wyglądała, jakby zbłądziła tam przez pomyłkę, i jeszcze bardziej wyrafinowana Alicja Johna Mortona-Sale’a w wieczorowej sukni i z zarysem biustu, raczej siedemnasto- niż siedmioletnia. Tymczasem Kraina Czarów i druga strona lustra dały początek całej galaktyce fikcyjnych światów w rodzaju Blunderland, Plunderland, Numberland20 i wielu im podobnych. Nawet pierwotna Kraina Czarów została skolonizowana przez innych pisarzy. Wzorem Carrollowej Alicji, która otwiera drzwi swojej Krainy Czarów, tak jak czytelnik nową książkę, odsłaniając wszechświat równoległy do tego, w którym żyjemy, pisarze ci zajęli się rozszerzaniem idei „krainy czarów”, aż jęła zawierać wszystko, od ukrytych cudów widocznych tylko pod mikroskopem po niewidzialny wymiar duchów.

Ale choć sama Alicja rośnie albo maleje w znaczeniu kulturowym w zależności od tego, jak bardzo jest nam bliska i ile miejsca zajmuje w naszych myślach, jej autor pozostaje wciąż dziwnie nieuchwytny. Na okładce płyty Sergeant Pepper’s Lonely Hearts Club Band Beatlesów widnieje na końcu rzędu twarzy, wciśnięty między Marlenę Dietrich i Thomasa Edwarda Lawrence’a, w spłowiałych szarościach starej fotografii, za sprawą których zyskuje widmową aparycję. Z jednej strony to bezrefleksyjne wykorzystanie jego wizerunku, biorąc pod uwagę, jaki był skromny i niechętnie ujawniał światu swoją osobowość. Z drugiej jednak strony to osobliwie adekwatny hołd złożony pisarzowi będącemu pod wieloma względami Niewidzialnym Człowiekiem kultury wiktoriańskiej, dostrzegalnym głównie za sprawą wpływu, jaki wywierał na otoczenie.

„Czy może kiedyś Shelleya widziałeś21?”, napisał współczesny Carrollowi Robert Browning w wierszu Memorabilia, opisując spotkanie z kimś, kto podobno spotkał Shelleya przed jego śmiercią w 1822 roku. Jak zauważa Adam Kirsch: „wers jest sławny, bo nikt nie widział”22, zagmatwane życie osobiste i poezja Shelleya są nierozerwalnie ze sobą splecione i praktycznie każda napisana przez niego linijka jest nasycona ukrytymi warstwami anegdot i wątków autobiograficznych. Oczywiście to samo można powiedzieć o wielu innych literatach, nie tylko w kontekście wybryków związanych z polityką lub seksem. Prawie niemożliwe jest ujrzeć któregokolwiek pisarza wyraźnie, bo jeśli traktują pisanie z powagą, ich prawdziwe życie, gdy rzeźbią słowa w swoich głowach lub żonglują nimi na papierze, toczy się z dala od publicznego zgiełku. Lecz nawet w tym kontekście Carroll z niebywałą zręcznością wymyka się biografom. Niewątpliwie po części można złożyć to na karb tego, że fragmenty jego życiorysu zostały usunięte z rejestrów, głównie za sprawą krewnych, którzy ocenzurowali jego dziennik, wycinając z niego kartki. Kilka zaginęło w odmętach dziejów, na przykład całe cztery tomy jego zapisków. Ale nieuchwytność Carrolla odsłania też coś ważnego na temat tego, jakim był człowiekiem. Paradoksalnie im więcej o nim napisano, tym bardziej się wymyka.

Z wyglądu asymetryczny – z jedną opadającą powieką i jednym ramieniem nieco wyżej od drugiego – a pod innymi względami również wydawał się niekiedy osobowością mniej spójną aniżeli dwaj obcy ludzie, którzy przypadkiem dzielili to samo ciało. Był zarazem Lewisem Carrollem, pomysłowym pisarzem, który kroczył przez życie z głową pełną opowieści, i wielebnym Charlesem Dodgsonem, drobiazgowym matematykiem, dla którego jedyne prawdziwie interesujące związki istniały w algebrze. Publicznie wspierał doktryny Kościoła, na osobności pochłaniał książki o zjawiskach nadprzyrodzonych. Jako przyjaciel setek dzieci zgromadził u siebie stosy zabawek i gadżetów, którymi dałoby się zapełnić sklepik; w samotności pisał listy z zażaleniami na temat wielkości swojego podnóżka lub niedogotowanych ziemniaków. W towarzystwie bywał serdeczny, dowcipny i ciepłyrównie często jak nieśmiały, oschły i drażliwy. Dla niektórych muchy by nie skrzywdził, inni przytaknęli opinii Jamesa Joyce’a, który podsumował go później jako Lewd23’s carol24. Za życia był przedmiotem plotek, po śmierci stał się pożywką dla mitów, podobnie jak stara szafa stanowi pożywkę dla moli. Królowej Wiktorii tak bardzo spodobały się Przygody Alicji w Krainie Czarów, że poprosiła o egzemplarz kolejnej powieści autora, po czym otrzymała pięknie zapakowaną przesyłkę z rozprawą o wyznacznikach. Krążyły pogłoski, że przeżycia Alicji w Krainie Czarów są odzwierciedleniem eksperymentów Carrolla z psychodelikami. Że był Kubą Rozpruwaczem. Żadne z tych stwierdzeń nie jest prawdą, ale jego reputację spowija tak gęsta atmosfera podejrzeń, że próba ich zdementowania tylko ją podsyca – na zasadzie: zaprzeczaj czemuś, a ludzie zaczną się zastanawiać, co próbujesz ukryć.

W swoim dzienniku lubił upamiętniać wyjątkowe dni, oznaczając je „białą kredą”, mentalnym przyciskiem do papieru, który odsiewał ważne wspomnienia, by nie zaginęły w natłoku minionych zdarzeń. Na przykład czerwcowy dzień w 1856 roku spędzony na fotografowaniu Alice i reszty małych Liddellów „obficie usiany bujaniem, tryktrakiem etc.” został oznaczony „wyjątkowo białym kamykiem”25, podobnie jak pierwsze spotkanie z Tennysonem trzy miesiące później. U klasyków znajdujemy podobne praktyki. Pliniusz na przykład opisuje tracki zwyczaj wkładania białego kamyka do urny w dni szczęśliwe i czarnego do innej urny w ponure, dzięki czemu obliczano ogólny poziom zadowolenia26. Kusi, aby przyjąć teorię, że Carroll stosował tę samą metodę w codziennym bilansie, zamieniając swoje życie w jedną wielką sumę. Z pewnością odzwierciedla to jedną stronę jego osobowości: ustalone zasady i nawyki, do których dostrajał każdy dzień, wespół z zamiłowaniem do szczegółu, które zwał swoją superskrupulatnością27. Nawet opisując coś tak prostego jak spacer, ci, którzy go najlepiej znali, sięgają po słowa w rodzaju „zawsze” i „nigdy”. „Przechadzka zawsze była jego ulubioną formą aktywności”, wspominała jego bratanica Violet Dodgson, a Margaret Mayhew pamiętała, jak kroczył z uniesioną głową, wyprostowany jak struna, „nigdy w koloratce, ale zawsze z wykładanym kołnierzem i białym krawatem, w cylindrze zsuniętym na tył głowy – nasuwając mi skojarzenie z Kapelusznikiem Tenniela”28.

Jednak prawie nic w życiu Carrolla nie podlega jednoznacznej interpretacji: im skrupulatniej bierzemy pod lupę rzekome fakty z jego biografii, tym bardziej upodabniamy się do zwaśnionych Tirli Boma i Tirli Bima. Nawet jego „biały kamyk” jest dwuznaczny. Oprócz klasycznego nawiązania ten sam zwrot znajdujemy w Biblii, z którą łączyła Carrolla zażyłość, jakiej rzadko doświadczał z ludźmi, gdzie mowa o odkupieniu grzechu: „Temu, kto zwycięża, dam zjeść z ukrytej manny i dam mu biały kamyk, a na kamyku napisane nowe imię29”. Koncept odnowy miał szczególne znaczenie dla Carrolla, który większość życia spędził podporządkowany rytmom roku akademickiego i znacznie lepiej radził sobie z kontynuacją czynności niż rozpoczynaniem ich od nowa. Pewnie dlatego znaczna część jego twórczości obnaża coś, co krytyczka Elizabeth Sewell nazwała „silnym poczuciem spraw niedokończonych”30.

„Smutne, gdy coś w życiu dobiega końca”, zanotował w dzienniku w dniu, kiedy przeszedł na emeryturę, rozstając się z Christ Church, gdzie wykładał matematykę. Podsumował to w duchu tradycyjnego chrześcijańskiego pocieszenia, że „człowiek odruchowo lgnie do życia, które nigdy się nie skończy”31. Tak wielka była jego awersja do zakończeń, że zwykle odwlekał je w nieskończoność. „Nie lubię żegnać się z nikim i niczym, co wzbudziło moje upodobanie”32, tłumaczył jednej z małych przyjaciółek, a jeszcze jako undergraduate33 wynalazł sposób na unikanie tego, kończąc długi list do siostry Elizabeth dopiskiem „(ciąg dalszy nastąpi)”34. Wolał niedokończone obrazy od tych pokrytych werniksem, lubił niemożliwe zagadki w rodzaju pytania Kapelusznika „Dlaczego kruk jest podobny do biurka?”35 i poświęcał dużo czasu, wymyślając projekty, których nigdy nie doprowadzał do końca, na przykład uproszczony system przekazów pieniężnych czy wczesną odmianę scrabble. Często, gdy wydawało się, że coś skończył, próbował to poprawiać lub dodawać nowe elementy. Po pierwszym roku jako curator (przewodniczący) Common Room w Christ Church opublikował Dwanaście miesięcy przewodniczenia, niedługo potem zaś Suplement dwunastu miesięcy przewodniczenia i wreszcie Postscriptum do suplementu.

Od powstałego na studiach poematu satyrycznego The Ligniad (żartobliwej parodii zwieńczonej przekreślonym Finis)36aż po ostatni zbiór Trzy zachody słońca i inne wiersze upodobanie Carrolla do rzeczy niedokończonych zyskało najbardziej trwałą postać. Szczególnie lubił igrać z oczekiwaniami czytelników. Czasem osiągał to, niespodziewanie urywając tekst, jak w słynnym okrzyku „Bu… bo…” na końcu zwrotki Wyprawy na żmirłacza, po którym następuje złowróżbna pustka. Lecz zaangażowanie Carrolla w to, co jedna z jego małych przyjaciółek nazwała „niekończącymi się niezawodnymi opowieściami”37, najdobitniej widoczne jest w książkach o Alicji, która gryzie się w język, by nie urazić Fałszywego Żółwia („Widywałam je bardzo często, przy obie…”), a Hojdy Bojdy recytuje wiersz, który kończy się doskonałym rymem, a zarazem buduje napięcie: „Gdy tak na próżno tłukę, walę, / W końcu za klamkę wziąłem, ale…”. Żart jest jeszcze zabawniejszy w kontekście nieuniknionego losu recytującego, który przerywa rozmyślania Alicji komediowym zwrotem akcji: „(…) ze wszystkich nie najprzyjemniejszych osób, jakie spotkałam w życiu – nie dokończyła zdania, gdyż w tym momencie ogłuszający trzask zatrząsnął lasem od końca do końca”.

Powieści o Alicji tworzą razem wyimaginowane centrum całej sfery niedokończonych wątków. Po drugiej stronie lustra stanowi nie tylko kontynuację PrzygódAlicji w Krainie Czarów,niczym dwie pierwsze części niepełnej trzytomowej powieści, ale ostatni rozdział drugiej opowieści zatytułowany pytaniem („Komu się to śniło?”) kończy się również pytaniem („A wy uważacie, że komu się to przyśniło?”), po nim zaś następują dodatkowy wiersz i pytanie bez odpowiedzi: Life, what is it but a dream?38(„Czymże jest życie, jak nie snem?”).

W Alicji roi się od pytań i nie bez kozery, ponieważsą to opowieści, którez prostolinijnie czytelnych w mgnieniu oka stają się intrygująco nieprzeniknione. Niekiedy skłania to krytyków do ambitnych interpretacji. W bestsellerowym zbiorze analiz The Annotated Alice nawet z pozoru niewinna uwaga Białego Królika: „Ona każe mnie ściąć, jak łasicę kocham”, staje się punktem wyjścia dwustronicowych wywodów, gdzie Gardner przechodzi od wiktoriańskiego slangu („w Anglii określano tym mianem złodziejskich lichwiarzy”) do współczesnego posiadania zwierząt („posiadanie łasicy w Nowym Jorku, gdzie podobno znajduje się ich dziesięć tysięcy, stanowi pogwałcenie przepisów zdrowotnych”) i powstałego w 1995 roku czasopisma „Modern Ferret” („Współczesna Łasica”) „stanowiącego pochwałę łasic”39. Jednak bez względu na to, jak szczegółowo analizowane są poszczególne książki o Alicji, jako całość wymykają się jednoznacznej interpretacji. Nie tylko dlatego, że opowieści te są pełne niestworzonych pomysłów, które tylko niekiedy wynurzają się na powierzchnię tekstu. Bardziej istotna jest unikalna atmosfera stworzona przez Carrolla. Jego ton sprawia, że czytelnik z jednej strony czuje się zaproszony do intymnej rozmowy, a z drugiej ma wrażenie podsłuchiwania prywatnego żartu.

Natura relacji Carrolla z prawdziwą i fikcyjną Alicją to twardy orzech do zgryzienia. Wymyka się pod najlżejszym naciskiem, jak rozproszone kuleczki rtęci. Potwierdzone fakty na temat pierwszego spotkania Carrolla z Alice Liddell oraz tego, jak rozwinęła się i zakończyła ich przyjaźń, można nie tylko policzyć na palcach jednej ręki, ale rozmaicie interpretować. Każda wersja nasuwa kolejne pytania. Czy Carroll był w niej zakochany? Czy książki powstały po to, by mogła o sobie czytać, czy też miały mu ją zastąpić, stanowiły próbę stworzenia „dziewczynki ze snów”, która nigdy nie dorośnie ani go nie odtrąci?

Dziecięce fotografie Alice Liddell jego autorstwa są równie dwuznaczne. Ta zatytułowana Otwórz usta i zamknij oczy, wykonana w lipcu 1860 roku, na której Ina Liddell kusi Alice wiśniami, a Edith, trzecia siostra, siedzi z tyłu, kryje co najmniej dwie opowieści. Sporo wiemy o tej na zdjęciu: to wariacja na temat obrazu Williama Mulready’ego z 1838 roku, pod tym samym tytułem, na którym mężczyzna karmi ukochaną wiśniami, obserwowany przez spokojne dziecko, nawiązująca do popularnego powiedzenia „Otwórz usta, zamknij oczy, a zobaczysz, co ześle ci opatrzność”. Inny fotograf, Oscar Rejlander, wykorzystał go już jako kanwę swojego zdjęcia wykonanego w technice mokrego kolodionu, wystawionego w 1856 roku w Manchesterskim Stowarzyszeniu Fotograficznym. Jest to zarazem współczesna figlarna wersja greckiego mitu o Tantalu, który przez wieczność sięga po owoce, a wiatr odchyla gałęzie, przypominająca nam, że zastygła na zdjęciu Alice będzie zawsze sięgać po wiśnie będące poza jej zasięgiem. Prawie nic nie wiemy za to o historii samej fotografii. Dla części odbiorców, w których oczach Carroll jest niewinny jak baranek, przedstawia ona sielski obrazek, na którym autor zwołuje swoją przybraną rodzinę i każe jej odegrać zabawną scenkę przed obiektywem. Dla innych, którzy uważają jego pobudki za co najmniej mętne, dziewczynki są jedynie marionetkami w niepokojącym osobistym spektaklu, zgniecionymi i przechowywanymi w jego albumie jak białe motylki. (Uniesione ręce potęgują jeszcze to wrażenie). Podobnie jak wiele innych jego fotografii, ta również kryje frustrującą mieszankę tego, co oczywiste i niejasne. To zarazem scena zaaranżowana dla naszej rozrywki, jak dziurka od klucza, przez którą zaglądamy do utraconego świata, precyzyjnie skonstruowanego i zamkniętego jak kula śnieżna. Innymi słowy, to kraina czarów – scena, która może nas zachwycić swoją delikatnością lub nasunąć pytania o przyczyny jej powstania.

Związek pomiędzy Lewisem Carrollem a Alice Liddell budzi we współczes­nych czytelnikach podobną niepewność, i nie tylko zdjęcia w rodzaju powyższego rodzą znaki zapytania, czy ocalałe ślady ich przyjaźni stanowią dowód niewinności autora czy może coś na kształt miejsca zbrodni. Podobnie jest z książkami o Alicji. Ba, w obu opowieściach bywają chwile, gdzie Carroll wydaje się stawiać przed nami właśnie te pytania. Na sali sądowej Krainy Czarów Walet Kier zostaje oskarżony o kradzież ciastek – przestępstwo, które w świecie wierszyków dla dzieci jest równie nieuniknione jak sam rym40 – a Król usiłuje połapać się w zeznaniach Białego Królika, mamrocząc pod nosem wybrane zdania: „My znamy prawdę całą… I już nie nalegała… Cóż by się z tobą stało?”. Jeśli to sprytna satyra na krytyków literackich, którzy w pocie czoła szukają sensu w nonsensie, scena niepokojąco odzwierciedla wątpliwości, jakie we współpracownikach Carrolla z Christ Church mogła wzbudzać jego relacja z córką dziekana: „My znamy prawdę całą… I już nie nalegała… Cóż by się z tobą stało?”. Z drugiej strony konkluzja Królowej „Najpierw wyrok, potem werdykt” to ponury żart na temat ewentualnej reakcji opinii publicznej na zarzuty znacznie poważniejsze aniżeli kradzież ciastek. Znacznie łatwiej potępić Carrolla, niż precyzyjnie stwierdzić, o co dokładnie powinien być oskarżony.

Nic dziwnego, że stając w obliczu tak niepełnych danych,późniejsi pisarze uzupełniali luki domysłami.Kulminacyjny moment w Alicji w krainie rzeczywistości Melanie Benjamin (2010) następuje, gdy Alicja podchodzi do Carrolla w pociągu: „Ujrzałam, co chciałam, i sobie wzięłam (…) ramieniem wdzięcznie objęłam szyję pana Dodgsona, przyciągnęłam do siebie jego twarz, miękkie wargi, szukające odpowiedzi, zadające pytanie41…” w pocałunku, który na chwilę zatrzymuje akcję, gdy Alicja snuje marzenia o „jego wargach”. Stephanie Bolster proponuje alternatywną wersję tej sceny w swoim wierszu Tamiza42 (1998):

Trwająca opowieść ustała na chwilę.

Trzy dziewczynki się kręcą, gdy Dodgson spogląda

Na sitowie wzdłuż brzegu, dęby nad nim pochylone.

Proszę! błaga Alice, a wtedy on wraca

do opowieści: drzwiczek, ogrodu.

Ona otwiera usta, każda odległa lilia się ku niej skłania,

ale on mówi, że jest za wysoka, a wtedy ona zaciska usta.

Mamy tu pocałunek, do którego nie dochodzi, i „spojrzenia” obojga bohaterów. I znowu pozostajemy z pytaniem bez odpowiedzi.

Choć takie wymysły by go mierziły i uznałby je co najwyżej za plotki pod płaszczykiem wzniosłości, możliwe, że doceniłby sugestywny wymiar każdej ze scen. Była to nie tylko cecha jego fotografii: jego opowieści też niekiedy zwalniały, jak wówczas, kiedy Król z powagą radzi Białemu Królikowi: „Zacznij od początku (…) i czytaj, aż dojdziesz do końca: a potem przestań”, i ciągnie pod nosem „istotne… nieistotne… nieistotne… istotne, jakby próbował, które słowo lepiej mu zabrzmi”.

Jednocześnie Carroll lubił eksperymentować z nowymi sposobami uchwycenia postępowej siły życia. W Przygodach Alicji w Krainie Czarów zadbał o to, by ilustracja Tenniela przedstawiająca znikającego Kota z Cheshire została wydrukowana dokładnie w tym samym miejscu, co poprzednia, na której widać kota w pełnej krasie, dzięki czemu, przewracając kartkę tam i z powrotem, czytelnik mógł sprawić, że kot pojawiał się i znikał jak w magicznej sztuczce. Od tego już tylko mały krok do „ruchomych obrazów”, takich jak popularna animacja Walta Disneya z 1951 roku – Alicja w Krainie Czarów – która wskrzesi opowieść dla nowego pokolenia odbiorców. Przed pojawieniem się Po drugiej stronie lustra Carroll zaczął stosować jeszcze bardziej ambitne chwyty, ruchy Alicji na szachownicy sygnalizując rzędami gwiazdek, które zacierały granice między końcem jednej sceny a początkiem następnej jak mechanizm latarni czarnoksięskiej lub współczesne kadry filmowe. Obie powieści ukazują zręczność Carrolla w tworzeniu elementów, które można tasować jak karty, z obu bije radość płynąca ze składania poszczególnych części w żywą całość.

Na kolejnych stronach próbuje osiągnąć podobny efekt w odniesieniu do dziejów powieści o Alicji. Dwa najważniejsze wątki tej historii mają charakter biograficzny, ponieważ zmyśleni bohaterowie Carrolla kryją w sobie zamglone sylwetki dwojga prawdziwych ludzi, i nie sposób zrozumieć, dlaczego te książki przybrały taki, a nie inny kształt, bez rozłożenia na części pierwsze dziwnej, ulotnej przyjaźni między autorem i dziewczynką, która mimowolnie stała się jego muzą. Drugi główny wątek bardziej przypomina splot albo supeł, dotyczy bowiem bezprecedensowego wpływu, jaki fikcyjna Alicja wywarła na szerszy krajobraz kulturowy. Nieczęsto myślimy o dzieciach, które wydają na świat własne dzieci, lecz Alicja okazała się niebywale płodna w kontekście tworzenia własnego literackiego potomstwa. Większość tych utworów stanowi już jedynie przedmiot zainteresowania badaczy, lecz ponowna lektura odsłania coś więcej aniżeli wysiłki mające na celu zaadaptowanie Alicji dla zróżnicowanego grona odbiorców. Pokazują też, jak powieści Carrolla na zawsze zmieniły sposób postrzegania dzieci, zarówno w literaturze, jak i poza nią.

W Bohaterze o tysiącu twarzy (1949), wpływowym dziele z zakresu mitologii porównawczej, Joseph Campbell podsuwa model potężnego, ale rozproszonego wpływu Alicji, według którego lokalne wariacje opowieści różnych kultur nie przykryją ich fundamentalnego podobieństwa. Bez względu na to, czy bohaterem jest Apollo, żabi król, Wotan czy Luke Skywalker (George Lucas otwarcie przyznał się do inspiracji książką Campbella w pracy nad sagą „Gwiezdne Wojny”), opowieść zawsze podąża tą samą ścieżką: bohater słyszy „zew przygody”, rusza w niebezpieczną podróż i ostatecznie okazuje się godny swego powołania. W rozdziale Dzieciństwo ludzkiego bohatera Campbell pokazuje, że znakiem rozpoznawczym bohaterów są „cuda”, których doświadczają w młodym wieku: Herakles dusi węża w kołysce, Kryszna ssie pierś demona, który chce go zabić, i wysysa z niego życie – jednak te wydarzenia są rytuałami inicjacji zapowiadającymi pojawienie się bohatera, który jest jednocześnie człowiekiem i nadczłowiekiem43.

W powieściach o Alicji przedstawiony został inny rodzaj heroizmu. To triumf rozumu nad siłą fizyczną, humoru nad śmiertelną powagą, a główna bohaterka nie jest umięśnionym wojownikiem ani tajemniczym bóstwem, lecz zwykłą dziewczynką, której przygody doprowadziły do powstania niezliczonych interpretacji i inspiracji – książek, spektakli, filmów, zabawek, obrusów, reklam i tak dalej – w których za każdym razem jest nieco inna, ale zawsze rozpoznawalna. Bohaterka o tysiącu twarzy.

By odkryć, jak do tego doszło i dlaczego to ma znaczenie, musimy cofnąć się do początków tej historii i ponownie przyjrzeć się procesowi powstawania powieści o Alicji oraz temu, jak zyskały one tak niepohamowany kulturowy impet. Polega to na złączeniu fragmentarycznych dowodów rozsianych w wielu różnych miejscach, od archiwów po zbiory prywatne, i ustaleniu, jak wypełnić luki powstałe z czasem. Większość tych dowodów pochodzi ze źródeł niepublikowanych, gdyż pomagają obejść mity, którymi obrósł Carroll, i zbliżyć się do prawdziwego świata, który ukształtował zarówno Alicję, jak i Alicję. To świat, którego raczej nie kojarzymy z epoką wiktoriańską– kipiący energią, barwny i hałaśliwy – i aby go dokładnie zbadać, musimy zebrać ocalałe fragmenty, zdmuchnąć z nich kurz i przywrócić do życia.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

2 Hargreaves Papers.

3 Major Ernie Odell & John Mounsey, Sapper Before Sunset: A Period Piece, New Forest Centre, podpis pod pierwszą ilustracją.

4 Zbiory prywatne.

5 Dziękuję Edwardowi Wakelingowi za możliwość skorzystania z tych cennych materiałów.

6 Wszystkie cytaty z gazet pochodzą z zeszytu z wycinkami z Hargreaves Papers.

7Curiouser and curiouser – jeden z najpopularniejszych cytatów z Przygód Alicji w Krainie Czarów (przyp. tłum.). Hargreaves Papers.

8Alice in America, niepublikowany dziennik, Hargreaves Papers.

9 Hargreaves Papers.

10 Wielki kryzys (ang. Great Depression) – największy kryzys gospodarczy w dziejach kapitalizmu (1929–1933). Zaczął się od załamania na nowojorskiej giełdzie i spowodował masowe bezrobocie, biedę oraz bankructwa przedsiębiorstw (przyp. tłum.).

11 Hargreaves Papers.

12 Przekład: Adam Szymanowski, Czytelnik, Warszawa 1992 (przyp. tłum.).

13 List do Violet Dodgson, 12 czerwca 1932, zbiory rodziny Dodgsonów; Życie i listy, str. 96.

14 „Theatre”, kwiecień 1887, str. 179–180.

15 Przekład: Ludwik Dorn (przyp. tłum.).

16 Martin Gardner (red.), The Annotated Alice, Penguin, Londyn 2001, str. 9–10.

17 Will Brooker, Alice Adventures: Lewis Carroll in Popular Culture, Continuum, Nowy Jork– Londyn 2004, str. 8.

18 Jo Elwyn Jones & J. Francis Gladstone, The Alice Companion: A Guide to Lewis Carroll’s Alice Books, Palgrave Macmillan 1998, str. 215.

19Dingley Dell and the Fleet, przedruk: W.H. Auden, Selected Essays, Faber, Londyn 1964.

20 Kraina Gafy, Rabunku i Liczb (przyp. tłum.).

21 Przekład: Wiktor J. Darasz (przyp. tłum.).

22Avenging Angel, „New Yorker”, 27 sierpnia 2007.

23Lewd (ang.) – sprośny (przyp. tłum.).

24Finnegans Wake, zob. Morton N. Cohen, Lewis Carroll, Photographer of Children: Four Nude Studies, Potter, Nowy Jork 1978, str. 30

25Dzienniki, t. 3, str. 73, 108.

26 Pliniusz Starszy, Historia naturalna.

27Listy, t. 2, str. 756.

28Wywiady i wspomnienia, str. 18; Derek Hudson, Lewis Carroll, Constable, Londyn 1954, 1995, str. 323.

29 Objawienie 2:17, Nowa Biblia Gdańska (przyp. tłum.).

30In the Midst of his Laughter and Glee: Nonsense and Nothingness in Lewis Carroll, „Sounding: Interdisciplinary Journal”, nr 82, 1999, str. 541.

31 Dzienniki, t. 7, str. 382.

32Listy, t. 1, str. 472.

33Undergraduate – student przed uzyskaniem dyplomu (przyp. tłum.).

34Listy, t. 1, str. 21.

35Wywiady i wspomnienia, str. 18; Derek Hudson, Lewis Carroll, str. 323.

36 Edward Guiliano (red.), Lewis Carroll Observed: A Collection of Unpublished Photographs, Drawings, Poetry, and New Essays, Clarkson N. Potter, Nowy Jork 1976, str. 91.

37Listy, t. 1, str. 209.

38 Robert Stiller zrezygnował z pytajnika: „Lecz życie jest też snem jedynie”, a u Macieja Słomczyńskiego mamy: „Lecz we śnie: w ludzkim istnieniu” (przyp. tłum.).

39Annotated Alice, str. 38–39.

40 „Hearts” w Knave of Hearts (Walet Kier) rymuje się z „tarts”, tłumaczonymi jako ciastka (przyp. tłum.).

41 Przekład: Irena Kołodziej i Maria Rei, Amber, Warszawa 2010 (przyp. tłum.).

42Tamiza Stephanie Bolster, White Stone: Alice Poems, Signal Editions/Véhicule Press

43 Joseph Campbell, Bohater o tysiącu twarzy, przekład Andrzej Jankowski, Zysk i S-ka, Poznań 1997 (przyp. tłum.).

Spis treści

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

PRZYGODY Z ALICJĄ I JEJ BIOGRAFIĄ

PROLOG

FOTKA

Punkty orientacyjne

Okładka