Lakier - Jarek Skurzyński - ebook

Lakier ebook

Skurzyński Jarek

0,0
24,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Lakier to rodzinna przypowieść. Taka gawęda przy stole o współuzależnieniu, zdradach, szantażach i o więzach, na które nikt nie ma wpływu, i o zmianach, które wywracają codzienność do góry nogami. Wszystko to prowadzi do zatracania siebie.

A zaczyna się od narady rodzinnej, narady wojennej, co zrobić z chorującym na Alzheimera ojcem? Wszystko na barkach matki. Dźwigała go przecież przez całe życie. Oddać? Zostawić? Co się robi z chorującymi tyranami?

“Poszła do kuchni. Do tej starej, szarej kuchni. Do krzywych szafek, nierównych szuflad, niedomykających się drzwiczek i kapiącego kranu. Do starego piekarnika, jeszcze na gaz, bo przecież prąd drogi. Ale że pali jej wszystkie ciasta, to już nikogo nie obchodzi. Musi się dobrze nagimnastykować, żeby odpowiednią temperaturę ustawić, ale i tak po bokach mocniej grzeje. Ile to ciast miała niedopieczonych w środku, a na brzegach spalonych. O pieczeniu biszkopta mogła tylko pomarzyć – każdy jej się na spodzie palił, a zapadał na środku. Ten piekarnik nadaje się jedynie do zapiekanek. Taka zapiekanka z makaronu, jak się nawet przypali, to jest lepsza. Chrupka” – fragment książki.

Publikacja powstała dzięki wsparciu finansowemu Instytutu Literatury w ramach Tarczy dla Literatów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 78

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jarek Skurzyński

lakier

Wydawnictwo Granda

Szczecin 2022

1

Krysia odwiesiła narzędzia w komórce. Rozwiązała chustkę pod brodą i powiesiła ją obok grabek. Na dzisiaj wystarczy. Ręce jej skostniały od grzebania w ziemi. Koniec marca i niby wysokie temperatury już od piętnastego, ale ziemianie zdążyła się nagrzać po lutowych przymrozkach. Zmarznięte czy nie i tak musi już wracać do Stacha. Zostawiła go dwie godziny temu. Nie może być tak długo sam. Nie wiadomo, co mu się ubzdura.

Ostatnio stał dwie godziny nago na balkonie. Sąsiadka go zobaczyła. „Stachu, wróć do domu, nie stój tak” – prosiła go z balkonu obok, ale on nie reagował. Patrzył tylko przed siebie. Zadzwoniła do Krysi. Nie usłyszała dzwonka, bo telefon zostawiła w altance. Dopiero po godziniezobaczyła dwadzieścia nieodebranych połączeń. Już nie tylko od sąsiadki. Dzwonił też syn i wnuk, Kuba. Urwanie głowy, nie może spokojnie na działce posiedzieć, bo świat się rozpadnie.

Oddzwoniła do wnuczka, a w słuchawce jakw ulu, nie mogła zrozumieć, co się stało. Słyszała syna w tle, krzyczał.– Na ogrodzie jestem, a gdzie? – odpowiedziała w końcu, kiedy zrozumiała, o co ją pytał Kubuś. Podobno sąsiadka po pogotowie chciała dzwonić, ale znalazła numer do syna.

Już jadą do domu. Mogliby podjechać też po nią, ale nie sądziła, żeby Marek wpadł na taki pomysł. Najważniejszy przecież był tylko jego tatuś. Cała trójka – syn, wnuk i,niestety, synowa. „Będzie znowu siedziała naburmuszona przez cały czas” – pomyślała, zamykając furtkę. Szła tak szybko, że zrobiło się jej gorąco. Co ten wariat znowu wymyślił!? Jakiejś biedy narobi w końcu takiej, że się nie pozbiera. Stary i głupi!

Wpadła do domu zadyszana, upocona i zła. Wszyscy siedzieli przy stole w dużym pokoju. Miny porobili takie, jakby to ona była winna całemu złu na świecie. Tylko Kubuś się do niej uśmiechał. Kochany.

– Gdzie matka była? – zapytał z pretensją syn.

– Gdzie była, gdzie była, jak gdzie była, na ogrodzie, co się tu wyprawia? – wyrzuciła wszystko na jednym, płytkimwydechu.

Stach siedział ubrany, owinięty kocem i popijał herbatę. Z miną dziecka, które nie rozumie, co się do niego mówi. Przy nich tak zawsze. Zawsze! Nigdy na nią nawet nie warknie. Przy nich, a skądże! Ale jak tylko wyjdą, to się od razu do niej przyczepi o byle co. A jak im mówi, że dla niej jest zły, to wszyscy patrzą na nią jak na głupią. Wychodzi na tę, co mu robi pod górkę. To ona jest taka i owaka.

– Co ty Stach wyrabiasz? – zapytała ostro, aż Hanka rozdziawiła usta z niedowierzania.

Hania, Haniusia, Hanienka – powtarzał zawsze Stach. Był w nią wpatrzony bardziej niż jego syn.

– A może damy jej na remont kuchni? – zapytał kiedyś.– Mają taką brzydką, a Haniusia nie może już nawet na nią patrzeć. Nie podarowała mu tego: – Nasza kuchnia od trzydziestu lat nawet nie była malowana! A Hance po co remont pięcioletniej kuchni?! Nowa kuchnia! Nowa kuchnia! Pomalowała ją na biało, to niech teraz ją myje. Kto słyszał, żeby kuchnię robić na biało? Haniusia to! Haniusia tamto!– przedrzeźniała Stacha. – Córce byś pomógł! – krzyczała na niego. – A nie obcej prawie babie chcesz remont kuchni urządzać! Przecież męża ma! Bogaci są! Ale ty głupi jesteś!

O córce mówił tylko, że mogłaby w końcu kupić jakieś mieszkanie, a nie ciągle tylko wynajmuje i wynajmuje. Coto za życie?

– Mama niech nie krzyczy! – upomniał ją syn.

Murem za tatusiem, najlepszy pod słońcem. Chciała powiedzieć, że przecież nie krzyczy, ale tylko machnęła ręką i podeszła do męża. Drżał jeszcze delikatnie.

– Idź się połóż! – rozkazała.

– Mama… – zaczął syn, ale mu przerwała:

– Niech idzie się położyć, a my zaraz pogadamy.

Stach posłusznie wstał i ciągnąc za sobą koc, poczłapał do swojego pokoju.

– Tata jest chory – zaczął. – Mama nie powinna tak długo zostawiać go samego.

Spojrzała na niego obojętnie, ale w środku aż ją ścisnęło. Całe życie tym jego tatusiem się zajmowała. Podsuwała mu jedzenie pod nos, codziennie, trzy razy dziennie. Od smażenia jego ulubionych kotletów mielonych całe mieszkanie cuchnie. Już nie może patrzeć na mielone. Zbiera ją na wymioty, kiedy musi włożyć ręce w mięso.

Może teraz ukochany synuś coś mógłby zrobić? O, nie, nie, nie! Zaraz usłyszy, że przecież oni z żoną pracują, nikogow domu nie ma całe dnie. Nie mają kiedy, nie mają jak. I powie jej, że w weekendy mogliby od czasu do czasu podjechać, tatę gdzieś zabrać, może nad wodę. Nad wodę! Kiedy on przez sześćdziesiąt lat ledwo ze dwa razy na grzyby pojechał, a stękał przy tym, jakby na Giewont się wspinał. Na zakupy nie chodził, do kościoła nie chodził, do kina nie chodził. Nigdzie! Tylko śmieci wyrzucał i nie wracałpół dnia, boz koleżkami stał na podwórku i piwko popijał. Tolubił. A jak kumpli na podwórku nie było, śmiecie zalegały w domu kilka dni. Nad wodę!

A nie chciałam go. Nie chciałam! Ale, nie powiem, za kawalera to jeszcze razem gdzieś byliśmy. Raz w kinie chyba.Głupia. A teraz ma siedzieć w domu, bo Stach z gołą dupą na balkon wychodzi. O, niedoczekanie wasze! Całe życie siedzę w tym piekle. A kup mi to, a kup mi tamto – wydawał rozkazy z fotela. Sam się nie ruszył, o nie.

– To kto działkę obrobi, co?

Wiedziała, co powie. Żeby ją sprzedała. Albo jeszcze gorzej:– Niech ją mama odda.

Ma oddać działkę! Oddać! Wszystko tam sama zrobiła. Za własne pieniądze ją kupiła. Stach do tego ręki nie przyłożył. Ale ogóreczki w occie to zjadał, w grudniu już nie było tego, co narobiła w lipcui sierpniu! Zjadał. Wszystko. Nie tylko ogórki. Wypijał kompoty z wiśni i sokiz czarnej porzeczki, opychał się gruszkami i jabłkami, które zalewała wodą z cukrem. Tylko na kabaczka w occie kręcił nosem, bo to dla niego jakieś wymysły. Ale jak raz Krysia postawiła przed nim i powiedziała: „Masz swoje ogóreczki!”, to wcinał i nawet okiem nie mrugnął. Pajac. Nawet nie wiedział, jak smakuje kabaczek. A ziemniaczkiz koperkiem, a serekz natką pietruszki, a sałatę w śmietanie – wszystko jadł. A jak nie było – pieklił się. Sąsiada wybłagała, żeby jej szklarnię postawił. Przynajmniej jeden porządny. Pomidory, ogórki i fasolka rosły tam lepiej. Obornik sama przerzucała na jesień. Dźwigała dwudziestokilowe wory z gównem przez całą działkę, bo rolnik, który jeździł po działkach i rozwoził, zrzucał je przed furtką. Cała była w tym oborniku. Ale szczęśliwa. Stach później chwalił te pomidory i ogórki, że takie duże, że takie smaczne i soczyste. Nie tylko Stach. A jakże! Synz córką też chwalili, ale żeby przyjechali pomóc, to już nie. „A mama ma jeszcze te ogórki?” – pytali tylko. A ona głupia dawała. Całe reklamówki. Przecież nie będzie żałowała. Oddać! Na tej działce ich wychowała i teraz ma oddać?

– Stacha oddam, a nie działkę! – warknęła, aż Marek z Hanią spojrzeli na nią z przerażeniem. – A oddam, skoro wy nie chcecie pomagać.

– Co też mama mówi! – powiedziała Hania z flegmą w buzi, jakby dopiero się przebudziła. – Przecież my pomożemy – zapewniła i spojrzała niepewnie na Marka.

A syn tępo patrzył na Krysię. Jaki ojciec – taki syn.

– Mama niech lepiej nie żartuje – powiedział.

A niby czemu miałaby żartować? Wcale nie jest jej do śmiechu. To chyba oni żartują.

– Nie żartuję! Ojca trzeba oddać do domu opieki! – powiedziała stanowczo.

I spojrzała na syna. Pewnie, że go nie odda, ale Marek musi wiedzieć, że ojciec nie jest najważniejszy. Niech mu się nie wydaje, że tylko ona ma być za niego odpowiedzialna. Niech się Marek trochę pospina. Ona też ma jeszcze życie.

A Markowi twarz stężała jak galareta. Zaciął usta. Wciąg-nął powietrze nosem jak byk. Zaraz na nią naskoczy.

– I kto za to zapłaci? – spytał dziwnie spokojnie, bo wydało mu się, że zagonił ją w kozi róg.

– I tu właśnie przyda się twoja pomoc – odbiła piłeczkę. A on, jakby mu kto czerwoną płachtą przed oczami machnął.

– Jak to?! – wycedził. – A Monika już nie musi?!

– Twoja siostra ledwo wiąże koniec z końcem…

– Jej się nie chce pracować! – przerwał jej.

Co za człowieka wychowałam! Własną siostrę oskarża o nieróbstwo! Dziewczyna zażyna się w szkole, a ten jej wypomina, że jej się nie chce pracować. Naśmiewał się z niej przy każdej okazji, że zamiast iść do porządnej pracy, to wybrała szkołę. Szkołę! „Kto normalny chce dzisiaj uczyć?!” – powtarzał w kółko.

Krysia raz tylko powiedziała córce, żeby się zastanowiła, czy na pewno tego chce. Odpowiedziała, że to lubi. A ten co? Siedzi dniami i nocamiw tej swojej firmie. I co ma? Że pieniądze, to wszystko mu już wolno?! Gówno ma. O, proszę,ciągle patrzy na zegarek, bo mu firma się zawali, jak posiedzi gdzieś poza biurem kwadrans dłużej. Tyle ma. Ani domu, ani rodziny. Nic. Żony też już nie ma. Tylko na papierze, bo ta cała Hania to żadna przecież żona. Co ona robi w ogóle? Gapi się na paznokcie, a w domu palcem nie ruszy. I ona mówi o pomaganiu! Już widzę, jak teścia podciera!

– Babcia? Masz coś do picia?

– Mam, a co chcesz, kochanie?

– Coli nie masz, nie?

– Nie mam, synusiu, ale mam pyszny soczek z porzeczek.

Kubuś się skrzywił, ale pokiwał głową, że chce. Poszłado kuchni i wróciła z dzbankiem rozrobionego soku. Nalała wnukowi i postawiła przed nim szklankę.

– I co? Dobry, nie? – zapytała, kiedy Kuba wziął łyka.

– Słodkie – stwierdził.

Pogłaskała go po policzku. Chłopiec miał dziesięć lat i był tak chudy, że aż przykro było patrzeć. Co oni mu dają do jedzenia? Chyba nic. Jak przecinek. Zniknie niedługo. Ale Marek w jego wieku był taki sam. Chude toto takie, że wstyd jej było iść z nim do lekarza. Ale nikt nic nie mówił. Jadł przecież normalnie. Wszystko, co ugotowała. Ale oni to Kubusiowi dobrze nie gotują. Ciągle go widzi z chipsamii tą colą. Żłopie ją do wszystkiego. A weź coś powiedz! Mama się nie wtrąca! Mama już przestanie!

– Bo mama zawsze tyle cukru do tego soku daje – skomentowała Hanka.

Tyle cukru! To ci powiedziała!

– Ile? – obruszyła się Krysia. – Normalnie!

– Idź do dziadka, sprawdź, czy śpi – powiedział Marek. – Tylko cicho!

Mały odstawił szklankę i pobiegł do pokoju, a pod jego stopami zaskrzypiały klepki.

– Miało być cicho! – zawołał za nim Marek, ale mały już zdążył dobiec do pokoju dziadka.

Kuba wychylił się zza drzwi pokoju i oznajmił:

– Chrapie!

Mały wrócił do dużego pokoju i wlazł pod stół. „Jak ojciec” – pomyślała Krysia.

– Mamo, daj mi komórkę – odezwał się spod stołu.

Hanka wyciągnęła z torebki dużą komórkę i podała synowi. Po