Lady Jayne zaginęła - Joanna Davidson Politano - ebook

Lady Jayne zaginęła ebook

Joanna Davidson Politano

4,4

Opis

Ojciec Aurelie Harcourt umiera w więzieniu dla dłużników, pozostawiając córce jedynie swój znany pseudonim literacki i bogatą rodzinę, której ona dotąd nie poznała. Krewni przyjmują dziewczynę bez entuzjazmu, a nawet z niechęcią. Tylko nieliczni mieszkańcy rezydencji wydają się cieszyć z jej obecności.

Nie mając innego pomysłu na życie, Aurelie próbuje odnaleźć się w antypatycznej rodzinie i nauczyć zasad towarzyskich wyższych sfer. Jednocześnie, pod pseudonimem ojca, postanawia kontynuować pisanie jego ostatniej powieści – powieści o tajemniczym zaginięciu jej matki. Lecz aby ją dokończyć, będzie musiała odkryć prawdziwą historię, jaką skrywają mury tego zamku.

Zachwycający debiut literacki Joanny Davidson Politano, rozgrywający się w wiktoriańskiej Anglii, zauroczy czytelników oryginalną fabułą, stylowym miejscem akcji i żywymi kreacjami postaci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 457

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (19 ocen)
10
6
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2323aga

Całkiem niezła

Książka pokazuje, że nic nie jest takie, na jakie wygląda i często okazuje się gorsze. Język książki jest dość specyficzny przez co źle się ją czytało.
00
bozenasup

Dobrze spędzony czas

Jeśli ktoś lubi romanse historyczne, szczególnie te z epoki wiktoriańskiej, to "Lady Janye zaginęła" jest lekturą dla niego. Książkę czyta się płynnie. Autorka dobrze oddała koloryt epoki. Główna bohaterka to młoda kobieta, która próbuje rozwiązać zagadkę swojego pochodzenia. Po śmierci ojca w więzieniu, Aurelie przybywa do posiadłości w Lynnhurst, gdzie spotyka się z chłodnym przyjęciem krewnych. Poznanie prawdy dla Aurelii staje sie trudnym zadaniem, bo zewsząd napotyka mur tajemnic i niepewności. Autorka skonstruowała ciekawą fabułę. Akcja jest dynamiczna, a bohaterowie zagadkowi. Dla mnie był to interesujący przerywnik pomiędzy cięższymi lekturami. Warto sięgnąć!
00
Anna2525

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca
00
Wandix

Dobrze spędzony czas

fabuła ciekawa ale kiepskie tłumaczenie
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: 
Lady Jayne Di­sap­pe­ars
Au­tor: 
Jo­anna Da­vid­son Po­li­tano
Tłu­ma­cze­nie z ję­zyka an­giel­skiego: 
Mag­da­lena Pe­ter­son
Re­dak­cja: 
Agata To­kar­ska
Ko­rekta: 
Do­mi­nika Wilk
Skład:
Anna Bro­dziak
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki:
Ali­cja Ma­linka
Zdję­cie na okładce: Shel­ley Rich­mond / Tre­vil­lion Ima­ges
Wek­tory: raw­pi­xel.com / Fre­epik.com
ISBN 978-83-66977-30-3
© 2017 by Jo­anna Da­vid­son Po­li­tano by Re­vell,
a di­vi­sion of Ba­ker Pu­bli­shing Group, Grand Ra­pids, Mi­chi­gan, 49516, U.S.A.
© 2021 for the Po­lish edi­tion by Dre­ams Wy­daw­nic­two
Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Pio­tra Skargi 4, 35-202 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2022, wy­da­nie I
Druk: Opol­graf SA
Je­śli nie za­zna­czono ina­czej, wszyst­kie cy­taty z Pi­sma Świę­tego po­dano za Bi­blią
Ty­siąc­le­cia.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana,
prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej,
elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Mo­jemu ojcu, który po­dob­nie jak oj­ciec Au­re­lie,

obu­dził w moim mło­dzień­czym sercu za­mi­ło­wa­nie do opo­wie­ści i za­wsze miał czas dla ma­łej dziew­czynki,

która cho­dziła za nim krok w krok.

Pro­log

W ciągu dnia po­ru­szaj się wśród zwy­czaj­nych lu­dzi, ale miej świa­do­mość, że je­steś Ro­bi­nem Ho­odem w prze­bra­niu.

Wo­olf Har­co­urt

Lon­dyn, An­glia, 1861

No do­brze, panno Har­co­urt, czy Na­tha­niel Droll to pani, czy nie?

Po­ru­szy­łam się na krze­śle na­prze­ciw biurka re­dak­tora na­czel­nego, któ­rego na­zy­wano „Ram”. Czu­łam się okrop­nie, sły­sząc uko­chane na­zwi­sko z mię­si­stych ust tego męż­czy­zny, ale wia­domo, że dla niego było to je­dy­nie zwy­kłe słowo.

– To zło­żona sprawa, pro­szę pana.

Sztywne halki pod suk­nią kłuły mnie w nogi i z każdą mi­nutą, którą spę­dza­łam w biu­rze Marsh Ho­use Press, ro­biło mi się co­raz cie­plej.

– Po­dob­nie jak pod­mie­nia­nie koń­co­wych roz­dzia­łów w ostat­niej chwili. Wy­ba­czyłaby mi pani moje wąt­pli­wo­ści, gdyby wpadło tu ja­kieś dziew­czę, twier­dząc, że działa w imie­niu zna­nego na cały kraj au­tora, a jed­no­cze­śnie nie wy­da­jąc się star­sza niż jego pierw­sza po­wieść. Czy ma pani ja­kieś do­wody na po­wią­za­nie z Drol­lem?

To wy­ma­ga­łoby dłu­gich wy­ja­śnień. Być może nad­szedł czas, by od­pu­ścić. A może jed­nak nie. Na­le­żało do­koń­czyć za­da­nie. Wy­co­fa­nie się w ta­kim mo­men­cie ozna­cza­łoby, że ostat­nia część po­wie­ści ukaże się za kilka dni, a męż­czy­zna mo­ich ma­rzeń do­wie się, jak bar­dzo je­stem w nim za­ko­chana. Nie by­łam w sta­nie wy­obra­zić so­bie ży­cia po czymś tak strasz­li­wym.

– Oto do­wód. – Po­ło­ży­łam no­tat­nik przed tym ły­sie­ją­cym męż­czy­zną, przy­po­mi­na­ją­cym bul­doga, lecz kró­lu­ją­cym za za­wa­lo­nym pa­pie­rami biur­kiem. – Czy to nie ten sam cha­rak­ter pi­sma, który wid­nieje w za­pi­skach przy­sy­ła­nych od lat przez Drolla?

Prze­wra­ca­jąc kartki szorst­kimi pal­cami, roz­darł u góry jedną z nich, po czym pchnął po biurku w moją stronę pióro i ka­ła­marz.

Oczy­wi­ście. Będę mu­siała po­ka­zać mu moje pi­smo dla po­rów­na­nia.

Otwar­łam no­tat­nik na pu­stej stro­nie, po czym wy­cią­gnę­łam pióro z cięż­kiej pod­stawki i na­pi­sa­łam: „Je­stem Au­re­lie Har­co­urt. Po­bra­łam wy­płatę dla Na­tha­niela Drolla pod ad­re­sem He­adrow Lane 32 w Glen Cora, So­mer­set”. Li­tery pi­sane drżącą ręką były wyż­sze i nieco mniej kształtne niż inne zda­nia w no­tat­niku, ale cha­rak­ter pi­sma bez wąt­pie­nia się zga­dzał.

Męż­czy­zna szarp­nął ze­szyt w swoją stronę i przy­glą­dał się mu w rytm ty­ka­nia ze­gara znaj­du­ją­cego się z tyłu. Sku­pi­łam uwagę na ko­minku w ko­lo­rze ko­ści sło­nio­wej w za­cie­nio­nym za­kątku po­miesz­cze­nia i od­li­cza­łam ko­lejne ru­chy wska­zó­wek.

Kiedy skoń­czył ocenę, oparł swój ma­sywny tu­łów w fo­telu i przy­pa­try­wał mi się, stu­diu­jąc każdy gu­zik i za­szewkę mo­jej brą­zo­wej sukni po­dróż­nej. Prze­su­nął gru­bymi pal­cami po ob­wi­słych po­licz­kach.

– No cóż. Za­wsze chcia­łem po­znać tę za­gad­kową po­stać, która tak wiele mi przy­spo­rzyła, a te­raz sie­dzi tu­taj. Ko­bieta. I to do­syć zwy­czajna.

Tak jak­bym była bez­war­to­ściowa.

– Prze­pi­sy­wa­łam. – Mój głos za­chrypł. – Przez lata prze­pi­sy­wa­łam dla niego.

– Jak po­znała pani Na­tha­niela Drolla? – Zmru­żył oczy.

Czy mo­głam od­mó­wić od­po­wie­dzi? I tak mi nie wie­rzył, było to oczy­wi­ste.

– To długa i nie­cie­kawa hi­sto­ria. Ale te­raz zna­la­złam się tu po to, aby po­pro­sić o zmianę tego za­koń­cze­nia. – Ski­nę­łam ręką, wska­zu­jąc na le­żący przed nim no­tat­nik.

Przy­trzy­mu­jąc oku­lary, przyj­rzał się mu uważ­nie, a na­stęp­nie spoj­rzał na mnie, po czym po­wró­cił do no­tat­nika. Jego lewe oko było pra­wie nie­wi­doczne, tak je zmru­żył ze scep­ty­cy­zmem.

– Ni­gdy do­tąd tego nie ro­bił.

– Ta książka jest inna.

Mruk­nął, po­ru­szył się, po­wo­du­jąc skrzyp­nię­cie fo­tela, a po­tem za­ło­żył ręce na pier­siach.

– Niech pani po­wie panu Drol­lowi, że ma szczę­ście. Po pierw­sze, po­nie­waż udało się pani do­trzeć do nas, za­nim wy­dru­ko­wa­li­śmy ten od­ci­nek. Le­dwo co. Po dru­gie, po­nie­waż jego sława po­pra­wiła mi dziś hu­mor. – Za­pa­lił zdo­bioną fajkę i za­cią­gnął się, po czym wy­dmu­chał nie­wiel­kie kłęby dymu.

– Wiem, że pro­szę o wiele, ale…

– Do­brze, że je­stem wspa­nia­ło­myślny. – Od­go­nił ręką dym zbie­ra­jący się przy twa­rzy, krzy­wiąc się przy tym.

Z głębi mo­jej klatki pier­sio­wej wy­do­był się uwię­ziony od­dech. Udało mi się. Było bez­piecz­nie.

– Czyli zmieni to pan?

– To za­leży. Je­śli nie spodoba mi się za­koń­cze­nie, wy­ko­rzy­stam to, które wcze­śniej przy­słał. Zo­stało za­twier­dzone, a to jesz­cze nie.

Wy­pro­sto­wa­łam się i opar­łam o nie­wy­godne szcze­ble krze­sła.

– Nie mogę po­zwo­lić panu tego wy­dru­ko­wać.

– O, o, o! Za­bra­nia mi ktoś, kto prze­pi­suje. – Ob­ró­cił się w fo­telu i opróż­nił fajkę, stu­ka­jąc nią o po­piel­niczkę. – Nie po­dejmę ry­zyka przy ostat­nim od­cinku. Prze­wi­duje się re­kor­dową sprze­daż, a za­koń­cze­nie nie może prze­cież roz­cza­ro­wać czy­tel­ni­ków. – Ude­rzył dło­nią o biurko, by pod­kre­ślić wagę swo­ich słów. – Pierw­szy roz­dział sprze­daje daną książkę, ale ostatni sprze­daje już ko­lejną. Ro­zu­mie pani?

– Tak, pro­szę pana, ale mu­szę pana po­pro­sić…

– Skąd pani w ogóle przy­je­chała?

– Ja…

– Bę­dziemy mu­sieli zmniej­szyć wy­płatę, wie pani?

– Do­brze. Ale czy mogę…?

– Ile pani ma lat?

Fru­stra­cja prze­wyż­szyła moje pa­no­wa­nie nad sobą.

– Dwie­ście trzy. A pan? – Za­ci­snę­łam usta po tym, jak wy­do­były się z nich te słowa.

Męż­czy­zna za biur­kiem wy­dmu­chał ci­cho kilka kłę­bów dymu i uśmiech­nął się prze­bie­gle. Nie spusz­czał wzroku z mo­jej twa­rzy.

– Te­raz już mam ochotę z pa­nią po­roz­ma­wiać. – Po­chy­lił się, a skó­rzany fo­tel za­skrzy­piał pod jego cię­ża­rem. – Młoda damo, niech mi pani po­wie do­kład­nie, jak pani we­szła w po­sia­da­nie no­tat­nika Na­tha­niela Drolla. Jak to jest, że jego dzieło jest za­pi­sane pani pi­smem.

– Nie mogę, pro­szę pana.

– Ro­zu­miem. – Od­su­nął się. – A ja nie mogę wy­dru­ko­wać pani no­wego za­koń­cze­nia.

Pró­bu­jąc za­cho­wać zimną krew, sie­dzia­łam na nie­wiel­kim drew­nia­nym krze­śle, które wcze­śniej przy­niósł jego asy­stent, przy­gry­złam wargę i chwy­ci­łam się pod­ło­kiet­ni­ków.

– My­ślę, że mogę panu opo­wie­dzieć w skró­cie tę hi­sto­rię. Je­śli obieca pan, że po­waż­nie po­trak­tuje za­mianę.

Ob­ró­cił się, by po­now­nie na mnie po­pa­trzeć. Jego oczy błysz­czały, a łok­ciami opie­rał się o biurko.

– Non­sens. Je­śli mamy mó­wić o Na­tha­nielu Drollu, chcę po­znać wszyst­kie szcze­góły. Zro­zu­miano? Wszel­kie naj­drob­niej­sze de­tale. Chcę wie­dzieć, kto się kryje za tym pseu­do­ni­mem i jaka jest jego hi­sto­ria. Pro­szę za­cząć i opo­wie­dzieć mi rów­nież o po­da­ją­cych się za niego oszu­stach. Je­stem nie­sa­mo­wi­cie za­cie­ka­wiony.

Wes­tchnę­łam z drże­niem, wer­tu­jąc wspo­mnie­nia nie­warte wy­do­by­wa­nia z pa­mięci. Być może wy­star­czy­łoby opo­wie­dzieć je­dy­nie to, co wy­da­rzyło się w ciągu ostat­nich kilku mie­sięcy. By­łyby to naj­waż­niej­sze frag­menty. Wzię­łam głę­boki od­dech, po czym prze­szłam do tego, co było moją je­dyną zdol­no­ścią – do opo­wia­da­nia hi­sto­rii.

– Wszystko za­częło się w wię­zie­niu dla dłuż­ni­ków w Shep­ton Mal­let, gdzie do tej pory prze­by­wa­łam. A przy­naj­mniej tak było do nie­dawna…

1

Lady Jayne nie­ustan­nie ma­rzyła, by uciec do cze­goś in­nego, by mieć fa­scy­nu­jące i dra­ma­tyczne ży­cie – do czasu, aż to się speł­niło.

Na­tha­niel Droll, Lady Jayne za­gi­nęła

Kilka mie­sięcy wcze­śniej, So­mer­set, An­glia

Tam­tego dnia je­dy­nie deszcz wy­da­wał się zu­peł­nie nie na miej­scu. Nic poza tym. Ka­pał mi na twarz i cał­kiem mnie prze­mo­czył. Chro­niąc się przed nim, przy­lgnę­łam do muru wię­zie­nia Shep­ton Mal­let. W moim kie­runku nad­jeż­dżał po­wóz z ko­ły­szą­cymi się lam­pio­nami. Nie, jed­nak wszystko wy­da­wało się nie na miej­scu. Czu­łam, że bez taty wszystko było nie tak. Jed­nak tej nocy to po­czu­cie przy­brało kon­kretną po­stać.

Być może ele­gancki po­wóz, który przybył, by za­brać mnie do no­wego domu, po za­pad­nię­ciu zmroku tak bar­dzo kon­tra­sto­wał z tą czę­ścią mia­sta. Dla­czego ciotka Eu­dora nie przy­je­chała za dnia, że­by­śmy mo­gły stać na ze­wnątrz i de­lek­to­wać się na­szym spo­tka­niem, pa­dać so­bie w ob­ję­cia i po­grą­żać się ra­zem w smutku? Na pewno wie­działa, że nie była to oko­lica, w któ­rej można prze­by­wać na ulicy, kiedy za­my­kały się już okien­nice oświe­tla­nych świe­cami miesz­kań przy­zwo­itych lu­dzi. Mgła prze­sła­niała mi zmy­sły i spra­wiała, że mój od­dech był jesz­cze płyt­szy. Ciotka nie wsty­dziła się chyba ze względu na miej­sce, z któ­rego mnie od­bie­rano? By­łam prze­cież czę­ścią ro­dziny… Która jed­nak przez wiele lat była po­rzu­cona… Może ocze­ki­wa­łam zbyt wiele?

Zmru­ży­łam oczy, przy­glą­da­jąc się nad­jeż­dża­ją­cemu po­wo­zowi, i zmarsz­czy­łam czoło. Zza za­pa­ro­wa­nych szyb było wi­dać za­rys cy­lin­dra, a nie dam­ską ozdobę z piór. Kto mógł po mnie przy­je­chać?

A co, gdyby – by­łaby to wspa­niała scena w przy­szłej po­wie­ści – po sa­motną dziew­czynę nie przy­je­chała stara owdo­wiała ciotka, ale oj­ciec, ży­jący i w do­brym zdro­wiu? Uczu­cia to­wa­rzy­szące ta­kiemu spo­tka­niu kłę­biły się w mo­jej gło­wie do tego stop­nia, że by­łam bli­ska otwar­cia mo­jej skrzyni po­dróż­nej sto­ją­cej na desz­czu i wy­cią­gnię­cia z niej no­tat­nika, aby utrwa­lić to piękno.

Stop. Mu­sia­łam prze­stać o nim my­śleć.

Stan­gret za­trzy­mał sa­piące ko­nie, które nie­cier­pli­wie po­stu­ki­wały ko­py­tami w za­mglo­nym świe­tle księ­życa, a ja wstrzy­ma­łam od­dech, ku­ląc się w wię­zien­nej bra­mie. Kiedy męż­czy­zna w pe­le­ry­nie zsiadł z ko­zła pro­sto w deszcz, od­czu­łam jesz­cze sil­niej­szą tę­sk­notę za pu­stymi stro­nami. Co za wspa­niały czarny cha­rak­ter, wy­soki, w ciem­nym ubra­niu, z bu­dzą­cymi grozę sze­ro­kimi bar­kami, bie­gnący przez ka­łuże. Och, gdyby tak dało się utrwa­lić go na pa­pie­rze od­po­wied­nimi sło­wami. Jed­nak wśród pi­sa­rzy ist­niało utarte prze­ko­na­nie, że naj­zna­ko­mit­sze po­my­sły po­ja­wiają się wła­śnie wtedy, gdy pod ręką nie ma pióra i pa­pieru.

Męż­czy­zna, pod­cho­dząc, uniósł wzrok i spoj­rzał na wię­zie­nie, a na jego za­my­ślo­nej twa­rzy od­biło się przy­gnę­bia­jące wra­że­nie tego miej­sca. Zdjął ka­pe­lusz, który i tak był nie­mal bez­u­ży­teczny przy ta­kiej ule­wie, po czym otarł rę­ka­wem skroń. Kiedy mnie za­uwa­żył, jesz­cze bar­dziej spo­chmur­niał, aż brwi przy­sło­niły jego prze­szy­wa­jący wzrok. Z bli­ska wy­glą­dał na­wet bar­dziej zło­wiesz­czo, wręcz groź­nie. Cof­nę­łam się i ude­rzy­łam o chro­po­waty ka­mienny mur. Te­raz nie było już ni­kogo, kto by mnie chro­nił. Nikt nie zgło­siłby mo­jego za­gi­nię­cia kon­sta­blowi. By­łam sa­motna jak la­ta­wiec, któ­remu na­gle od­cięto sznu­rek.

„Pan jest moim pa­ste­rzem, nie brak mi ni­czego”1. Ni­gdy do­tąd nie mu­sia­łam tak cał­ko­wi­cie zdać się na Pana. Wy­da­wało się te­raz, że to było wszystko, co mi po­zo­stało.

Moje pa­znok­cie za­ryły mocno o brudny ka­mień za mo­imi ple­cami. Bu­rza się wzma­gała, a kro­ple desz­czu spa­dały mi na ra­miona, spły­wały po szyi i wsią­kały w suk­nię. Dla­czego nie bie­gli­śmy w kie­runku po­wozu i nie cho­wa­li­śmy się pod jego dasz­kiem?

Męż­czy­zna zmru­żył oczy, jakby cze­kał, aż się ode­zwę i wy­tłu­ma­czę swoją obec­ność. Tak, on też to czuł. Coś było nie tak.

Mój ci­chy głos prze­bił się przez deszcz.

– Czy przy­je­chał pan z po­sia­dło­ści Lyn­hurst?

Być może się po­my­li­łam, a po­wóz ciotki Eu­dory był do­piero w dro­dze.

– Tak. – Z kę­pek wło­sów przy­le­pio­nych do jego czoła spły­wały kro­ple wody.

– Aha.

Jed­nak żadne z nas nie po­ru­szyło się. Czy cze­kał na moje po­zwo­le­nie?

– Oby­dwie są moje. – Wska­za­łam na pod­nisz­czone skrzy­nie po­dróżne, a on spra­wiał wra­że­nie jesz­cze bar­dziej zdez­o­rien­to­wa­nego. – Je­stem Au­re­lie Har­co­urt.

– Si­las Ro­ther­ham.

Ro­ther­ham… Mroczne i zło­wiesz­cze. Pa­so­wało do niego.

Po kilku ko­lej­nych nie­zręcz­nych se­kun­dach do­tknął mo­jego łok­cia i po­pchnął mnie lekko w stronę po­wozu. Ski­nął głową do stan­greta i wy­słał go po moje ba­gaże. Skrzy­nie po­dróżne zde­cy­do­wa­nie od­róż­niały się od no­wej sza­fi­ro­wej sukni, która owi­jała się wo­kół mo­ich nóg przy­odzia­nych w poń­czo­chy i warstw ha­lek – w prze­mo­czo­nym, cha­otycz­nym, ale sty­lo­wym nie­ła­dzie. Mu­siał się za­sta­na­wiać, czy na­leżę do bo­ga­tych, czy bied­nych. Tak, to wy­ja­śnia­łoby zmarsz­czone czoło.

Pierw­sza skrzy­nia za­dud­niła o dach, a ja wci­snęłam suk­nię przez zbyt wą­skie drzwi i opa­dłam na sie­dze­nie zwró­cone w kie­runku jazdy. Ro­ther­ham usiadł na­prze­ciw mnie. Jak praw­dziwe damy ra­dziły so­bie z tym na co dzień? Ta suk­nia była naj­pięk­niej­szym ubra­niem, ja­kie kie­dy­kol­wiek za­ło­ży­łam, i mimo że mia­łam ją już od trzech dni, nie wie­dzia­łam, jak ją no­sić, zwa­żyw­szy na moją szczu­płą bu­dowę ciała. Tym bar­dziej że te­raz były to krę­pu­jące ru­chy zwoje cięż­kiej, mo­krej tka­niny.

Być może nie­roz­sądne było wy­ko­rzy­sta­nie mo­ich skrom­nych środ­ków w taki wła­śnie spo­sób – na strój, który miał spra­wić, że będę pa­so­wać tam, gdzie po­zo­stała część mnie się nie nada­wała. Jesz­cze głup­sze było wy­da­nie ostat­nich gro­szy z za­ło­że­niem, że bo­gaci krewni za­spo­koją przy­szłe po­trzeby bra­ta­nicy, któ­rej po­zna­nia nie uwa­żali do­tąd za sto­sowne. Bu­ja­łam w ob­ło­kach.

Mu­sia­łam do­piero zlo­ka­li­zo­wać oszczęd­no­ści ojca. Wszyst­kie czeki, które po­bie­ra­łam z Marsh Ho­use Press, praw­do­po­dob­nie zsu­mo­wa­łyby się do kwoty, za jaką mo­gła­bym się utrzy­mać. A skoro śmierć zwal­niała z dłu­gów, mo­gła­bym użyć tych pie­nię­dzy na wła­sne po­trzeby.

Odło­ży­łam prze­mo­czony ka­pe­lusz na sie­dze­nie obok sie­bie i wy­ci­snę­łam wodę z roz­pusz­czo­nych wło­sów na pod­łogę w po­wo­zie.

– Ten deszcz mo­czy do su­chej nitki, czyż nie?

Męż­czy­zna zdjął mo­krą ma­ry­narkę, mo­cu­jąc się przy tym z rę­ka­wami. Od­ru­chowo się­gnę­łam, by mu po­móc. Kiedy czub­kami pal­ców do­tknę­łam cie­płego lnia­nego rę­kawa jego ko­szuli, od­su­nął się, od­wie­sił ma­ry­narkę, po czym spoj­rzał na mnie ze zdzi­wie­niem i lekką ob­razą.

Gwał­tow­nie od­su­nę­łam ręce i gło­śno usia­dłam na swoim miej­scu, a mo­kre po­liczki za­ró­żo­wiły mi się z za­że­no­wa­nia. To był świat zu­peł­nie inny od wię­zie­nia Shep­ton Mal­let. Ko­biety nie po­ma­gały i nie uspo­ka­jały, chyba że im za to pła­cono.

Stęk­nię­cie do­bie­ga­jące z ze­wnątrz przy­cią­gnęło moją uwagę do okna. Stan­gret szar­pał się z drugą skrzy­nią, do któ­rej przy­nie­sie­nia kilka go­dzin wcze­śniej po­trzeb­nych było trzech lu­dzi. Przy­gry­złam wargę, przy­po­mi­na­jąc so­bie jej za­war­tość. Ni­gdy nie da rady unieść jej sam.

Męż­czy­zna sie­dzący na­prze­ciw mnie wstał z po­nu­rym spoj­rze­niem i po­now­nie wy­szedł na deszcz, by po­móc stan­gre­towi. Ra­zem z wiel­kim wy­sił­kiem pod­nie­śli ła­du­nek, po czym z gło­śnym dud­nie­niem i skrzyp­nię­ciem umie­ścili go z tyłu po­jazdu. Bły­ska­wica prze­szyła ciemne niebo, a oni rzu­cili się, żeby schro­nić się w po­wo­zie.

Ro­ther­ham wsiadł do środka, tym ra­zem bez ma­ry­narki, zu­peł­nie zmok­nięty. Po­wóz na­tych­miast ru­szył, wo­dze brzęk­nęły, a ja opar­łam się na skó­rza­nym sie­dze­niu. W tej jed­nej chwili zo­sta­wia­li­śmy całe moje do­tych­cza­sowe ży­cie.

„Nie oglą­daj się za sie­bie. Nie oglą­daj się za sie­bie. Nie…”

Jed­nak zro­bi­łam to. Uchwy­ci­łam się pal­cami okienka i przy­ci­snę­łam twarz do szyby, by po raz ostatni spoj­rzeć na miej­sce, które było moim do­mem.

– Czy zo­sta­wiła pani coś?

– Nie. – Po­now­nie usia­dłam, do­ci­ska­jąc ło­patki do skó­rza­nego opar­cia.

Opusz­cze­nie tego miej­sca było za­koń­cze­niem tak wielu spraw.

Męż­czy­zna przez dłuż­szą chwilę uspo­ka­jał od­dech i wier­cił się, za­nim usa­do­wił się wy­god­nie na nie­wiel­kim sie­dze­niu zwró­co­nym ty­łem do kie­runku jazdy. Do­ty­ka­łam fla­ne­lo­wego koca le­żą­cego obok. Uzna­łam, że nie chciałby, bym mu go po­dała. Kiedy jed­nak jego lek­kie dresz­cze zmie­niły się w dy­go­ta­nie ca­łego ciała, wci­snę­łam mu ten koc. Przy­jął go, nie pa­trząc na mnie, i za­czął go przy­kła­dać do mo­krych ubrań, żeby wsiąknął wodę. Kiedy w końcu pod­niósł wzrok, za­ci­snął wargi w po­wścią­gli­wym uśmie­chu, uwi­dacz­nia­jąc nie­wiel­kie do­łeczki, które wy­glą­dały jak cu­dzy­słów oka­la­jący jego usta. Tro­chę się roz­luź­nił.

– Za­pew­niam pa­nią – po­wie­dział – że w Lyn­hurst jest mnó­stwo ka­mieni. Nie mu­siała pani żad­nych za­bie­rać ze sobą.

– To książki.

Za­drża­łam, ob­ser­wu­jąc mi­jane domy kryte strze­chą. Mu­siał so­bie zda­wać sprawę z tego, że nie by­łam osobą, która pa­so­wała do po­sia­dło­ści Lyn­hurst. Za­le­d­wie kilka dni temu moje ży­cie ogra­ni­czało się do po­je­dyn­czej celi, to­wa­rzy­skiego, ha­ła­śli­wego ojca i na­szych trzech me­bli. Oraz, oczy­wi­ście, opo­wie­ści. Oj­ciec po­ka­zał mi, jak so­bie ra­dzić w dzi­wacz­nym oto­cze­niu – re­cy­to­wać psalmy, trosz­czyć się o sła­bych, ko­chać lu­dzi – ale nie na­uczył mnie za­cho­wy­wać się jak to­wa­rzy­stwo z wyż­szych sfer, w któ­rym sam zo­stał wy­cho­wany. Nie było ta­kiej po­trzeby.

Ogar­nęła mnie tę­sk­nota za do­mem. Ale jak kto­kol­wiek mógłby tę­sk­nić za ta­kim miej­scem?

– Dzię­kuję za wy­ro­zu­mia­łość co do ksią­żek. – Wska­za­łam na tył po­wozu, gdzie znaj­do­wała się moja skrzy­nia.

– Oczy­wi­ście. Książki są istot­nym po­kar­mem dla umy­słu.

Taka od­po­wiedź do­ma­gała się ko­lej­nych py­tań, ale za­mknę­łam usta. Każde słówko mo­głoby się oka­zać nie­od­po­wied­nie. Świa­tło lampy po­ja­wiało się i zni­kało z twa­rzy mo­jego to­wa­rzy­sza, gdy po­wóz mknął przed sie­bie.

– Po­dej­rze­wam, że to nic wy­jąt­ko­wego. – Jego głę­boki głos prze­bił się przez moje my­śli, mimo że pró­bo­wa­łam się sku­pić. – Panna Au­sten, Clen­nam, Word­sworth i być może kilka śpiew­ni­ków.

Pro­wa­dze­nie kon­wer­sa­cji nie szło mu zbyt do­brze.

– Wolę po­wie­ści w od­cin­kach.

– Oczy­wi­ście. – Lekko zmarsz­czył czoło i spoj­rzał na mnie oce­nia­jąco, a to przy­pra­wiło mnie o mdło­ści. Tak jakby moje za­mi­ło­wa­nie do tego typu li­te­ra­tury miało ozna­czać, że znaj­duję się ni­żej od niego na dra­bi­nie spo­łecz­nej. Zdzi­wiłby się, gdyby się do­wie­dział, że więk­szość za­war­to­ści skrzyni sta­no­wiły nie­za­pi­sane no­tat­niki.

Za­ci­snę­łam usta, by nie zdra­dzić mo­jej słod­kiej ta­jem­nicy, która da­wała mi znacz­nie wyż­szą war­tość niż kto­kol­wiek mógłby się do­my­ślić. Gdy­bym tylko ośmie­liła się wy­po­wie­dzieć to na głos. „Prze­pra­szam, słyszał pan o Na­tha­nielu Drollu? Znam osobę, która ukrywa się pod tym pseu­do­ni­mem”. Ja­kież za­sko­cze­nie uka­za­łoby się na jego aro­ganc­kiej twa­rzy.

– Po­staci z po­wie­ści są naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi, więc nie dzi­wię się pani przy­wią­za­niu. – Po­pra­wił so­bie ka­pe­lusz, który nieco prze­krzy­wił mu się na gło­wie od drga­nia po­wozu, po czym uśmiech­nął się. – Lu­dzie z krwi i ko­ści są bar­dziej zło­żeni i trud­niej się z nimi za­zna­jo­mić.

– Po­zwolę so­bie się nie zgo­dzić. Wiele osób jest za­mknię­tych w so­bie, a jed­nak roz­kwi­tają w piękny spo­sób, je­śli tylko ktoś się nimi za­in­te­re­suje.

Szybki ruch jego brwi za­su­ge­ro­wał dez­apro­batę, która spra­wiła, że wci­snę­łam się moc­niej w sie­dzi­sko, a moja twarz stała się go­rąca. Znowu to zro­bi­łam.

Od­chy­li­łam głowę do tyłu, na mięk­kie opar­cie, i po­zwo­li­łam, by po­wóz prze­no­sił mnie i moje po­ważne my­śli ku ży­ciu, w któ­rym taka dez­apro­bata nie bę­dzie ni­czym nie­zwy­kłym.

– Mam na­dzieję, że pana nie ura­zi­łam.

– Była to je­dy­nie za­ska­ku­jąco do­głębna od­po­wiedź na coś, co uwa­ża­łem za pro­ste py­ta­nie.

– Ży­cie jest głę­bo­kie, pa­nie Ro­ther­ham. – Tak bar­dzo nie­zgłę­bione. Szcze­gól­nie gdy sta­nowi se­rię in­ten­syw­nych prze­żyć, które się gro­ma­dzą i każ­dego dnia do­ma­gają uwagi. – Dla­tego książki są jak lina ra­tow­ni­cza. Wej­ście na karty czy­jejś hi­sto­rii ozna­cza do­łą­cze­nie do niego w jego zwy­kłym ży­ciu i uda­wa­nie, że po tym wszyst­kim cho­ciaż przez jedną bez­tro­ską chwilę bę­dzie się ca­łym, zdro­wym i cu­dow­nie nor­mal­nym.

Jego oczy przy­brały miły wy­raz, gdy się uśmiech­nął i spoj­rzał na mnie z ła­god­no­ścią.

– Po­ra­dziła so­bie pani cał­kiem do­brze w ży­ciu, które przy­pa­dło pani w udziale. Jak to się stało, że w ta­kim miej­scu nie po­grą­żyła się pani w smutku?

W pierw­szym mo­men­cie chcia­łam mu od­po­wie­dzieć, że sam Char­les Dic­kens spę­dził kilka lat swego dzie­ciń­stwa w wię­zie­niu dla dłuż­ni­ków w Mar­shal­sea, gdzie jego oj­ciec od­sia­dy­wał swoje liczne długi. Nikt nie miał wąt­pli­wo­ści, że Dic­kens osta­tecz­nie od­niósł w ży­ciu suk­ces. Jed­nak na tę uwagę udzie­li­łam je­dy­nie pro­stej od­po­wie­dzi:

– Wiele do­brych dni prze­waża nad tymi złymi. Poza tym wy­obraź­nia jest prze­no­śna. Można ją mieć na­wet w bie­dzie.

Jego twarz po­now­nie po­grą­żyła się w ciem­no­ści. Śmiał się? A może krzywo na mnie pa­trzył? Nie­ważne. Trudne prze­ży­cia tego ty­go­dnia cią­żyły mi jak prze­mo­czona suk­nia, którą mia­łam na so­bie. Po­cho­wa­li­śmy ojca za­le­d­wie parę dni temu.

– Mogę spy­tać, z kim mam za­szczyt po­dró­żo­wać?

– Je­stem przy­ja­cie­lem ro­dziny, który na lato za­trzy­mał się w Lyn­hurst. – Od­chrząk­nął. – Uznali, że nie mogą za­ufać w tak de­li­kat­nej spra­wie ko­muś ze słu­żą­cych, na­wet naj­wier­niej­szemu.

– Ro­zu­miem. – Jed­nak nie ro­zu­mia­łam. Co było tak de­li­kat­nego w przy­wie­zie­niu do domu bra­ta­nicy?

Mi­nęły dłu­gie chwile ci­szy, nim po­wóz się za­trzy­mał, a że­lazna brama otwarła się ze skrzyp­nię­ciem. Wy­da­wało się, że na zamku jest umiesz­czony herb. Czyż­by­śmy tak szybko do­je­chali na miej­sce?

Na­chy­li­łam się, by spoj­rzeć przez okno, ale w ni­kłym bla­sku la­tarni pra­wie nic nie było wi­dać. Trzy… nie, cztery wie­życzki prze­szy­wały ciemne chmury prze­sła­nia­jące li­nię da­chu. Za­pewne po­sia­dłość nie była tak wy­tworna i nie­sa­mo­wita jak to wy­ni­kało z pa­sjo­nu­ją­cych opo­wie­ści mo­jego ojca, jed­nak mu­siała mieć coś w so­bie, skoro po­bu­dziła jego wy­obraź­nię. Pod­pie­ra­łam się i wy­cią­ga­łam w górę, by w wil­got­nej ciem­no­ści wy­pa­trzyć za­rys osła­wio­nego ma­jątku Lyn­hurst.

Po wlo­ką­cych się w nie­skoń­czo­ność mi­nu­tach po­ru­sza­nia się po nie­oświe­tlo­nym żwi­ro­wym pod­jeź­dzie po­wóz skrę­cił w lewo i za­trzy­mał się tuż przy ol­brzy­miej re­zy­den­cji. Spo­rych roz­mia­rów wi­sząca la­tar­nia oświe­tlała ka­mienne zwień­czone łu­kiem wej­ście z po­dwój­nymi drew­nia­nymi drzwiami, dość po­dob­nymi do ma­syw­nych drzwi pro­wa­dzą­cych do wię­zie­nia. Może mimo wszystko po­czuję się tu jak w domu. Szara ściana ze­wnętrzna bu­dynku roz­cią­gała się poza nie­wielki krąg świa­tła la­tarni i zda­wała się nie mieć końca.

Za­tem była to prawda. Nie do­wie­rza­łam opo­wie­ściom ojca o tym miej­scu. Jaka ro­dzina mo­głaby żyć w ta­kim bo­gac­twie, pod­czas gdy ich brat cier­piał nie­do­sta­tek? Za­le­d­wie kro­pla ich ma­jątku mo­głaby uwol­nić ojca już lata temu. Wal­cząc ze zgorzk­nie­niem, pró­bo­wa­łam zna­leźć ja­kieś wy­ja­śnie­nie, ale nie po­tra­fi­łam.

Przy­naj­mniej deszcz w końcu ustał.

Ro­ther­ham wy­siadł z po­wozu. Kiedy ru­szy­łam się, by wstać, wy­cią­gnął dłoń, aby mnie po­wstrzy­mać.

– Pro­szę po­zwo­lić mi naj­pierw ich przy­go­to­wać, panno Har­co­urt.

Opa­dłam na sie­dze­nie i po­czu­łam na so­bie wil­gotne war­stwy odzieży.

– Przy­go­to­wać ich na co?

Za­trzy­mał się tuż przy po­wo­zie, a na jego twa­rzy uka­zał się nie­spo­dzie­wany uśmiech.

– Są­dzi­li­śmy, że jadę po ko­lek­cję to­reb i skrzyń.

– Prze­pra­szam?

– No­ta­riusz po­in­for­mo­wał lady Po­chard, aby ode­brała rze­czy po­zo­stałe po da­le­kim krew­nym, który zmarł w wię­zie­niu dla dłuż­ni­ków.

„Da­le­kim krew­nym?” Zmarsz­czy­łam czoło.

– Może so­bie pani wy­obra­zić jej zdzi­wie­nie, kiedy do­wie się, co wcho­dzi w skład mie­nia tego krew­nego. – Po­trzą­snął ka­pe­lu­szem i wło­żył go po­now­nie na głowę. – Pro­szę tu za­cze­kać. Przyjdę po pa­nią, kiedy prze­każę jej wie­ści.

– Wi­tam po­now­nie, pa­nie Ro­ther­ham.

Si­las wszedł przez dwu­skrzy­dłowe drzwi, które przy­trzy­mał dla niego lo­kaj. Na­stęp­nie słu­żący wpro­wa­dził go do ciem­nego przed­po­koju, któ­remu świe­żo­ści do­da­wały ściany wy­ło­żone bo­aze­rią o cy­try­no­wym ko­lo­rze. Ukło­nił się lekko, po czym wy­ciągnął doj­rzałą dłoń po ma­ry­narkę Si­lasa. Cię­żar okry­cia spra­wił, że jego ręka gwał­tow­nie opa­dła w dół, ale na twa­rzy za­cho­wała się uprzejma ma­ska.

– Mam na­dzieję, że pań­ski wy­jazd był przy­jemny.

– Tak jak się spo­dzie­wa­łem. – Ro­ther­ham tup­nął, aby strzą­snąć po­zo­sta­ło­ści wody z bu­tów, i ru­szył przez ko­ry­tarz z ko­leb­ko­wym skle­pie­niem do sa­lonu, gdzie już cze­kała na niego lady Po­chard.

Ja­kiej od­po­wie­dzi można było udzie­lić na ta­kie nic nie­zna­czące py­ta­nia? „Piękny dziś dzień, nie­praw­daż?”, „Jak pań­ski spa­cer?”, „Mam na­dzieję, że do­brze się pan dziś czuje”. Miał ochotę od­po­wiadać, że dzień jest okropny, że był wła­śnie świad­kiem mor­der­stwa i wy­brał się na Księ­życ. Tylko po to, by zo­ba­czyć, jak za­re­agują.

Jaka dia­me­tralna róż­nica w po­rów­na­niu z ko­bietą ocze­ku­jącą w po­wo­zie. Wszystko, co po­wie­działa, miało zna­cze­nie, a jej zda­nia były na­brzmiałe i so­czy­ste od ory­gi­nal­no­ści. Świeże i uro­czo dziwne.

– Do­bry wie­czór, lady Po­chard. Je­stem za­sko­czony…

– Czy ode­brał je pan? – Lady Eu­dora Eu­stice Po­chard ku­liła się w swoim fo­telu na kół­kach w wy­ku­szu bo­gato zdo­bio­nym udra­po­wa­nymi za­sło­nami.

W ko­minku po­ły­ski­wały pło­mie­nie, oświe­tla­jąc mięk­kim, choć ta­jem­ni­czym świa­tłem po­miesz­cze­nie na­le­żące nie­gdyś do jej przod­ków, zdo­bione czer­wie­nią i zło­ce­niami.

Oczy­wi­ście, że je ode­brał. Obie skrzy­nie… jak rów­nież do­dat­kowy „ba­gaż”.

– Tak, droga pani. Cały do­by­tek pana Har­co­urta z Shep­ton Mal­let.

Z twa­rzy Di­gory’ego znik­nęła ma­ska wier­nego lo­kaja.

– Czy on nie żyje? O nie! Pan Har­co­urt…

Prze­szy­wa­jące spoj­rze­nie lady Po­chard prze­rwało jego słowa. Nie­szczę­śni­kowi drgała grdyka i trzę­sły mu się szczu­płe ręce.

Si­las spró­bo­wał po­now­nie.

– A co do tego, co mam uczy­nić…

– Już panu mó­wi­łam. Wszyst­kie skrzy­nie na­leży zło­żyć na stry­chu. Chyba że po­dej­mie się pan przej­rze­nia do­bytku zmar­łego, by oce­nić, czy jego mie­nie jest warte co­kol­wiek wię­cej niż tylko wrzu­ce­nia na strych.

– W prze­lo­cie do­strze­głem coś, czego droga pani nie chcia­łaby trzy­mać na stry­chu. – Dla­czego krą­żył wo­kół prawdy jak na pa­lusz­kach? Prze­cież to nie była w ogóle jego wina.

– Niech pan wresz­cie mówi. – Ko­bieta za­ci­snęła usta, wo­kół któ­rych uwy­dat­niły się zmarszczki. – Nie mam cier­pli­wo­ści do pań­skich dow­ci­pów, pa­nie Ro­ther­ham. Niech pan mówi szybko.

Od­chrząk­nął.

– Dziew­czyna, moja pani. Młoda ko­bieta, po­wie­dział­bym, że w wieku pra­wie dwu­dzie­stu lat.

Ko­bieta uzmy­sło­wiła so­bie coś, co spra­wiło, że jej twarz przy­brała zie­mi­sty ko­lor.

– Nie­moż­liwe.

– Przy­wio­złem ją tu, gdyż nie wie­dzia­łem, co zro­bić. Je­śli chce ją pani od­pra­wić, przy­naj­mniej za­wiozę ją do Lon­dynu, gdzie znaj­dzie się dla niej wię­cej moż­li­wo­ści.

Po­rzu­ce­nie jej tu­taj, by pod­jęła u ko­goś służbę, byle tylko prze­żyć, by­łoby jak po­zba­wie­nie jej po­wie­trza. Jed­nak po­dob­nie by­łoby w przy­padku wpro­wa­dze­nia jej do tego domu.

– Czy nie jest wy­star­cza­jąco skan­da­liczne, by czło­nek ro­dziny w ogóle zna­lazł się w ta­kich trud­no­ściach? – Ko­bieta naj­wy­raź­niej nie była w sta­nie wy­du­sić z sie­bie słowa „wię­zie­nie”. – Nie po­zwolę, by tę dziew­czynę za­bie­rano gdzie­kol­wiek poza ten dom. – Wy­pro­sto­wała się w fo­telu, jakby była damą o nie­sa­mo­wi­tej uro­dzie, co aku­rat nie było prawdą, zwa­żyw­szy na jej wiek. – Co się z nią działo przez te wszyst­kie lata? Kto ją wy­cho­wał?

– Wy­gląda na to, że sama się wy­cho­wała, je­śli w ogóle można mó­wić o ja­kim­kol­wiek wy­cho­wa­niu. We­szła ze mną sama do po­wozu, jakby to było coś zwy­czaj­nego.

– Chce mi pan po­wie­dzieć, że ta dziew­czyna miesz­kała wśród dłuż­ni­ków? – Ko­bieta sap­nęła. – Co za skan­dal. Po­dej­rze­wam, że jest jak dzi­ku­ska.

Uwagę wszyst­kich przy­cią­gnęło stu­ka­nie do głów­nego wej­ścia. Po chwili skrzyp­nęły drzwi we­wnętrzne. Chlup, stuk, chlup, stuk – wy­nu­rzyła się z ciem­no­ści ko­ry­ta­rza i sta­nęła przed nimi. Błysz­czące, mo­kre włosy przy­le­piały się jej do czoła i szyi i spły­wały w je­dwa­bi­stych, nie­sfor­nych pa­smach na ra­miona. W do­mo­wym świe­tle Si­las roz­ko­szo­wał się jej wi­do­kiem, dzi­kiej i pięk­nej, o du­żych, brą­zo­wych oczach, po­licz­kach świe­żych jak wio­sna i kształt­nych ustach za­ci­śnię­tych w na­pię­ciu. Czyli to wła­śnie za­krył przed nim mrok po­wozu.

– Taka, jak my­śla­łem. – Zmę­czone oczy sta­rego słu­żą­cego za­szły łzami. Na­chy­lił się ze zło­żo­nymi rę­kami, jakby go­towy, by ob­jąć dziew­czynę i chro­nić ją jak pi­sklę.

Lady Po­chard oparła się na la­sce i spoj­rzała na lo­kaja.

– Zaj­mij się tym. Di­gory… – Prze­szyła go spoj­rze­niem, wy­ra­ża­ją­cym świa­do­mość tego, czego praw­do­po­dob­nie był świad­kiem w tym wiel­kim domu. – Nic jej nie mów.

1 Ps 23,1.