Kto wiatr sieje - Virginia C. Andrews - ebook

Kto wiatr sieje ebook

Virginia C. Andrews

4,5

Opis

Gdy Bart zgodnie z wolą babki dziedziczy rezydencję, w której jego rodzice przez trzy lata byli więzieni na strychu, na kolejne pokolenie kładą się mroczne cienie przeszłości.

Na 25. urodziny Barta zjeżdża się cała rodzina. To ważny dzień, bo zgodnie z wolą babki tego dnia Bart stanie się właścicielem rodzinnej posiadłości. Teraz pojawiają się w niej Cathy, Chris, rodzeństwo Cindy i Jory z żoną Melodie, a także dawno uznany za zmarłego wujek Joel.

Dla rodziców Barta wizyta w Foxwort Hall to powrót do koszmarnych wspomnień z dzieciństwa, gdy przez trzy lata byli więzieni na strychu rezydencji. Ale to spotkanie nie tylko dla nich jest traumatyczne. Jory ulega poważnemu wypadkowi, który na zawsze zmieni jego życie, a cienie przeszłości padają na kolejne pokolenie rodziny Dollangangerów…

V.C. Andrews mistrzowsko łączy elementy powieści obyczajowej, psychologicznej i gotyckiej z thrillerem najwyższej próby.

"Kto wiatr sieje" to czwarty - po "Kwiatach na poddaszu", "Płatkach na wietrze" i "A jeśli ciernie" - tom sagi rodziny Dollangangerów, najsłynniejszej serii w dorobku amerykańskiej pisarki Virginii C. Andrews. Jej książki, tworzące prawie dwadzieścia bestsellerowych serii, sprzedały się na całym świecie w ponad 100 milionach egzemplarzy.

W przygotowaniu kolejna część sagi: "Ogród cieni".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 490

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (64 oceny)
41
17
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Danusia59

Nie oderwiesz się od lektury

świetna
00
milunanai

Nie oderwiesz się od lektury

Według mnie najlepsza część sagi. Wszystko jest powiązane i z czegoś wynika, a nic nie jest dziełem przypadku.
00
agnieszkakubiak1980

Nie oderwiesz się od lektury

czekam na dalsze losy
00
Martusiasia39

Nie oderwiesz się od lektury

Ciagle malo i chce sie wiecej ja czytac …
00
malfra4

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




 

Tytuł oryginału

SEEDS OF YESTERDAY

Copyright © 1984 by the Vanda General Partnership

POCKET BOOKS, a division of Simon & Schuster, Inc.

All rights reserved

Projekt okładki

Joanna Wasilewska

Zdjęcie na okładce

© Mark Owen/Arcangel Images

Redaktor prowadzący

Milena Rachid Chehab

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Sylwia Kozak-Śmiech

Marianna Chałupczak

ISBN 978-83-8169-920-4

Warszawa 2020

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

 

Wszystkie postaci w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy martwych – jest całkowicie przypadkowe.

 

Część pierwsza

 

FOXWORTH HALL

Miałam już pięćdziesiąt dwa lata, a Chris – pięćdziesiąt cztery, gdy stanęliśmy u progu bogactwa, które dawno temu obiecała nam matka. W tamtym czasie ja liczyłam lat dwanaście, a Chris – czternaście.

Było lato. Gapiliśmy się na ogromny, przytłaczający dom, który odrodził się z pogorzeliska. Drżałam z przejęcia, patrząc na Foxworth Hall. Jakąż cenę musieliśmy oboje zapłacić, aby znaleźć się tu ponownie, my, tymczasowi władcy tego wielkiego gmachu, który podniósł się z popiołów. Kiedyś, dawno temu, myślałam, że będę mieszkała w tym domu jak księżniczka ze swoim księciem, otoczona łaskawością króla Midasa.

Od dawna jednak nie wierzyłam w bajki.

Tak wyraźnie, jakby to było wczoraj, przypomniałam sobie chłodną letnią noc, wypełnioną mistycznym światłem księżyca i czarodziejskimi gwiazdami na czarnym aksamicie nieba. To wtedy tu przyjechaliśmy – przepełnieni nadzieją na wszystko, co najlepsze. Spotkało nas wszystko, co najgorsze.

Byliśmy wówczas tacy młodzi i niewinni, zapatrzeni w naszą matkę, kochający ją… Ufaliśmy jej bezgranicznie, gdy prowadziła nas i nasze rodzeństwo – czteroletnie bliźnięta, ciemną, nieco straszną nocą do ogromnego domu zwanego Foxworth Hall. Wierzyliśmy, że od tej pory już każdy nasz dzień będzie pomalowany na zielono – zdrowiem, i na żółto – szczęściem.

Jakąż ślepą wiarą żyliśmy.

Z ciemnego, ponurego pokoju, w którym nas zamknięto, wychodziliśmy się bawić na zakurzony i zatęch­ły strych, mamieni obietnicami matki, że pewnego dnia Foxworth Hall wraz z całym swoim legendarnym bogactwem będzie należał do nas. Jednakże wyraźnie kpiąc z jej rachub, nieustępliwe serce chorego okrutnego dziadka wciąż biło. A dopóki żył ten stary człowiek, dla nas nie było miejsca na świecie.

Dopiero po śmierci Corrine na mocy testamentu Fox­worth Hall dostał się pod naszą opiekę. Matka zapisała dwór Bartowi, swojemu ulubionemu wnukowi, a mojemu synowi, ale dopóki nie skończy on dwudziestego piątego roku życia, majątkiem miał zarządzać Chris.

Odbudowę Foxworth Hall rozpoczęto, jeszcze zanim Corrine, poszukując nas, przeniosła się do Kalifornii, lecz ostatnie prace wykonano dopiero po jej śmierci. Przez piętnaście lat dom stał pusty, doglądany tylko przez dozorców. Znajdował się pod prawną opieką zespołu adwokatów, którzy pisali albo telefonowali do Chrisa, gdy pojawiały się problemy wymagające przedyskutowania. Teraz Bart, zanim zamieszka tu na stałe, zaproponował nam gościnę.

Za każdą przynętą kryje się pułapka, podpowiadał mi podejrzliwy umysł. Czy musieliśmy przebyć z Chrisem tak długą drogę tylko po to, aby – po zatoczeniu koła – znów znaleźć się w punkcie wyjścia? Co tym razem okaże się pułapką?

Nie, nie, upominałam się, znowu górę bierze moja podejrzliwa natura. Kiedyś musi nas spotkać nagroda. Noc się skończyła i wreszcie nadszedł nasz dzień, dobre sny zaczną się spełniać. A jednak mając szansę zamieszkania w tym odrestaurowanym domu, poczułam w ustach znajomy smak goryczy. Cała przyjemność zniknęła. Urzeczywistniał się mój najgorszy koszmar.

Odpędziłam od siebie natrętne myśli i uśmiechnęłam się do Chrisa. Ścisnęłam jego dłoń, po czym ponownie popatrzyłam na odbudowany Foxworth Hall, wzniesiony na zgliszczach starego, aby znowu nas zadziwić i onieśmielić swoim majestatem, rozmiarem, ponurą duszą. Jego okna, wychodzące na cztery strony świata, przypominały zimne, kamienne oczy. Pysznił się przed nami potężny, rozłożony na powierzchni wielu akrów, wspaniały. Był większy od wielu hoteli, uformowany w kształcie wielkiej litery „T”, z imponującą częścią centralną. Zbudowany był z różowej cegły. Czarne żaluzje w oknach pasowały do dachu krytego dachówką. Cztery masywne korynckie kolumny podpierały zgrabny frontowy portal. Szyby w czarnych podwójnych drzwiach wejściowych wykonane były ze zbrojonego szkła, rzucającego refleksy. Same drzwi ozdobiono potężnymi mosiężnymi płytami z eleganckim grawerunkiem.

Widok ten mógłby mnie ucieszyć, gdyby nie to, że nagle słońce schowało się za ciemną chmurą. Spojrzałam w niebo. Nadchodziły deszcz i wiatr. Drzewa w pobliskim lesie zaczęły się kołysać, a zaalarmowane tym ptaki poderwały się z wrzaskiem i odleciały w poszukiwaniu schronienia. Połamane gałązki i opadłe liście szybko zaśmieciły starannie utrzymane trawniki, a kwiaty kwitnące na geometrycznych klombach zostały bezlitośnie przyciś­nięte do ziemi.

Zadrżałam.

Powiedz mi jeszcze raz, Christopherze Doll, że wszystko będzie w porządku. Powtórz, bo nie wierzę, że zaszło słońce i zbliża się burza.

Chris również spojrzał w górę, czując mój narastający niepokój. Wiedział, że nie chcę iść dalej, mimo że obiecałam to Bartowi. Siedem lat temu psychiatrzy orzekli, że terapia zakończyła się powodzeniem – że Bart jest całkowicie normalny i może żyć własnym życiem, bez konieczności korzystania z regularnej opieki medycznej.

Chris otoczył mnie ramieniem. Poczułam jego usta na swoim policzku.

– Wszystko będzie dobrze. Po prostu to wiem – powiedział. – Nie jesteśmy już kukiełkami uwięzionymi w tamtym pokoju na górze. Jesteśmy dorośli i sami odpowiadamy za swoje życie. Dopóki Bart nie osiągnie ustanowionego wieku dziedziczenia, to my jesteśmy właścicielami tego miejsca. My, państwo Sheffield z Marin County w Kalifornii. I nikt się nie dowie, że jesteśmy rodzeństwem. Nikt nie będzie podejrzewał, że jesteśmy prawdziwymi potomkami Foxworthów. Wszystkie kłopoty mamy już za sobą. Cathy, to jest nasza szansa. Tutaj, w tym domu, możemy naprawić całą krzywdę wyrządzoną nam i naszym dzieciom, szczególnie Bartowi. Nie będziemy rządzić na sposób Malcolma – stalową wolą i żelazną pięścią, ale z miłością, współczuciem i zrozumieniem.

Mocne ramię Chrisa dodało mi sił i pozwoliło spojrzeć na dom w nowym świetle. Był piękny. Dla dobra Barta zostaniemy tutaj do jego dwudziestych piątych urodzin, a potem zabierzemy ze sobą Cindy i polecimy na Hawaje. Zawsze chcieliśmy tam mieszkać, w pobliżu morza i białych plaż. Tak, tak właśnie powinno się stać. Tak musi się stać.

– Masz rację. Nie boję się tego domu ani żadnego innego – z uśmiechem zwróciłam się do Chrisa.

Roześmiał się, opuścił ramię i pchnął mnie naprzód.

Zaraz po skończeniu szkoły średniej Jory, mój pierwszy syn, poleciał do Nowego Jorku, do swojej babki, madame Marishy. Tańcząc w jej zespole baletowym, szybko został zauważony przez krytyków i niebawem zaczęli mu powierzać główne role. Wkrótce też przyleciała do niego miłość z lat dziecinnych, Melodie.

Mając lat dwadzieścia, Jory poślubił o rok młodszą ukochaną. Oboje ciężko pracowali, aby osiągnąć swoje cele. Teraz byli najwyżej notowanym duetem baletowym w kraju, perfekcyjnie zgranym, rozumiejącym się bez słów. Ostatnie pięć lat było dla nich jednym pasmem sukcesów. Każde ich przedstawienie zachwycało zarówno krytyków, jak i publiczność. Dzięki transmisjom telewizyjnym mieli coraz szerszą widownię. Madame Marisha zmarła we śnie dwa lata temu, pocieszaliśmy się jednak, że żyła osiemdziesiąt siedem lat i pracowała do ostatniego dnia.

Bart, mój drugi syn, przed ukończeniem siedemnastu lat w cudowny sposób zmienił się z chłopca zapóźnionego w nauce w jednego z najlepszych uczniów w szkole. W tym czasie Jory poleciał do Nowego Jorku. Pomyślałam wtedy, że to nieobecność Jory’ego pozwoliła Bartowi wyjść ze skorupy i zainteresować się nauką. Dwa dni temu ukończył studia na Wydziale Prawa w Harvardzie i został wyróżniony zaszczytem wygłoszenia pożegnalnego przemówienia.

Ja, Chris, Melodie i Jory spotkaliśmy się w Bostonie, by w wielkim audytorium Wydziału Prawa Harvardu patrzeć, jak Bart odbiera dyplom ukończenia uczelni. Nie było tylko Cindy, naszej adoptowanej córki. Pozostała w domu swojej najlepszej przyjaciółki w Karolinie Południowej. Bolało mnie, że Bart nie pozbył się zawiści wobec siostry. Zrobiła wszystko, aby zyskać jego aprobatę, podczas gdy on nie uczynił żadnego gestu w jej kierunku. Dodatkowy ból sprawiała mi świadomość, że Cindy nie zdołała się pozbyć niechęci do Barta na tyle, by uświetnić jego uroczystość swoją obecnością.

– Nie! – zawołała, gdy wcześniej rozmawiałyśmy przez telefon. – Nie obchodzi mnie, że wysłał mi zaproszenie! To jest jego sposób okazania niechęci. Może umieścić dziesięć tytułów przed swoim nazwiskiem, a ja nadal nie będę go ani podziwiać, ani lubić po tym wszystkim, co mi zrobił. Wytłumaczcie to Jory’emu i Melodie, aby nie czuli się urażeni. Bartowi nie musicie nic tłumaczyć. On wszystko wie.

Siedząc pomiędzy Chrisem i Jorym, zastanawiałam się nad tym, jakim cudem mój syn, który był tak małomówny w domu, tak ponury i niechętny do rozmów, został prymusem wśród studentów swojego rocznika. Jego przemówienie było wspaniałe. W pewnej chwili spojrzałam na Chrisa. Niemal pękając z dumy, uśmiechnął się do mnie.

– O rany, któż mógłby przypuszczać? – szepnął. – On jest znakomity, Cathy. Nie jesteś dumna? Bo ja tak.

Tak, oczywiście, byłam dumna. Ale też ciągle myślałam o tym, że Bart na podium nie jest tym samym Bartem, którego znaliśmy na co dzień. Być może jednak po prostu poczuł się bezpiecznie. „Całkiem normalny”, takiego sformułowania używali jego lekarze.

Według mnie jednak było wiele drobnych oznak świadczących o tym, że Bart nie zmienił się tak bardzo, jak sądzili medycy. Tuż przed naszym odjazdem powiedział do mnie:

– Musisz być ze mną, mamo, kiedy już będę samodzielny.

Ani słowa o Chrisie.

– To dla mnie ważne, żebyś tam była.

Zawsze zmuszał się, by wypowiedzieć imię Chrisa.

– Zaprosimy również Jory’ego z żoną. I oczywiście Cindy.

Skrzywił się, wymawiając imię siostry. Nie rozumiałam, jak można nie lubić tej słodkiej, ślicznej dziewczyny, bo nasza adoptowana córka z pewnością taka właśnie była. Nie mogłabym jej kochać bardziej, gdyby była z mojego ciała i z krwi Christophera. Gdy tylko się u nas pojawiła, jako dwulatka, stała się naszym skarbem, jedynym dzieckiem, o którym mogliśmy powiedzieć, że naprawdę należy do nas dwojga.

Dzisiaj Cindy miała szesnaście lat i była o wiele bardziej zmysłowa niż ja w jej wieku. Nie była jednak tak doświadczona przez los jak ja. Jej żywotność brała się ze świeżego powietrza i słońca, z tego, czego my w jej wieku byliśmy pozbawieni. Dobre wyżywienie i ćwiczenia – miała wszystko, co najlepsze. My mieliśmy wszystko, co najgorsze.

Powoli, krok za krokiem, zbliżaliśmy się do wielkiego portalu Foxworth Hall. Burza deptała nam po piętach; ciężkie niebo przecinały przerażające zygzakowate błyskawice. Zaczęłam dostrzegać szczegóły, które wcześniej umknęły mojej uwadze. Posadzkę portalu tworzyła mozaika w trzech odcieniach czerwieni ułożona w zawiły wzór, korespondujący ze wzorem na szybach w podwójnych drzwiach wejściowych. Z radością spojrzałam na szklane tafle. Nie było ich tu przedtem. Tak jak przewidział Chris – to już nie był ten sam dom, podobnie jak nie ma dwóch takich samych płatków śniegu.

– Przestań szukać czegoś, co zniszczy radość tego dnia, Catherine – upomniał mnie Chris. – Widzę, że to robisz. Widzę to w twojej twarzy, w twoich oczach. Daję ci słowo honoru, że opuścimy Foxworth Hall zaraz po urodzinowym przyjęciu Barta i polecimy na Hawaje. A jeśli nadejdzie huragan i fala przypływu zaleje ten dom, stanie się tak dlatego, że ty tego chciałaś.

Rozśmieszył mnie swoimi słowami.

– Nie zapomnij o wulkanie – zachichotałam. – Może nas zalać gorącą lawą.

Chris się roześmiał i klepnął mnie w pośladek.

– Przestań, proszę. Dziesiąty sierpnia zastanie nas w samolocie. Ale stawiam sto do jednego, że będziesz się martwić o Barta i zastanawiać, co też robi sam w tym domu.

Nagle przypomniałam sobie coś, o czym nie pamiętałam aż do tej chwili. W Foxworth Hall czekała niespodzianka, którą przyrzekł mi Bart. Jak dziwnie wyglądał, kiedy mi o tym mówił…

– Mamo, doznasz szoku, gdy to zobaczysz… – Uśmiechnął się i spojrzał niepewnie. – Przylatywałem tam każdego lata, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Dałem polecenie dekoratorom, aby dom wyglądał tak jak przedtem, z wyjątkiem mojego biura. Chcę, żeby było nowoczesne, ze wszystkimi potrzebnymi elektronicznymi urządzeniami. Ale… jeśli chcesz, możesz zrobić coś, żeby było przytulniejsze.

Przytulniejsze? Czy dom taki jak ten mógłby być przytulniejszy? Wiedziałam tylko, że daje poczucie zamknięcia, izolacji, że jest czymś w rodzaju pułapki.

Zadrżałam, słysząc stukot moich obcasów i głuchy odgłos kroków Chrisa, gdy zbliżaliśmy się do czarnych drzwi, ozdobionych wygrawerowanymi tarczami herbowymi. Zastanawiałam się, czy Bart sprawdził przodków Foxworthów, czy znalazł tytuły arystokratyczne i herby, których tak bardzo potrzebował. Na każdym skrzydle czarnych drzwi umieszczono ciężkie mosiężne kołatki, a pomiędzy nimi – mały, prawie niedostrzegalny przycisk jakiegoś wewnętrznego dzwonka.

– Jestem pewien, że gmach jest pełen nowoczesnych drobiazgów, które zaszokowałyby stare, szacowne domy z Wirginii – wyszeptał Chris.

Niewątpliwie miał rację. Bart kochał się w przeszłości, ale jeszcze bardziej fascynowała go przyszłość. Nie było elektronicznej ciekawostki, której by nie kupił.

Chris sięgnął do kieszeni po klucz, który Bart wręczył mu tuż przed naszym odlotem z Bostonu. Uśmiechnął się, wkładając go do zamka. Ale zanim skończył go obracać, drzwi otworzyły się cicho.

Zdumiona, cofnęłam się o krok na widok mężczyzny, który stał w progu.

– Wejdźcie – powiedział słabym, chrapliwym głosem, obrzucając nas szybkim spojrzeniem. – Wasz syn uprzedził, że przyjedziecie. Jestem wynajętym pomocnikiem… Tak to można określić.

Patrzyłam na chudego starego człowieka, pochylonego do przodu. Podnosił głowę tak, że sprawiał wrażenie, jakby się wspinał pod górę, chociaż stał w miejscu. Włosy miał spłowiałe, ni to siwe, ni to jasne. Policzki wymizerowane, oczy wodnistoniebieskie, głęboko zapadnięte, jakby bardzo cierpiał od wielu, wielu lat. Było w nim coś… coś znajomego.

Moje ołowiane nogi odmawiały posłuszeństwa. Gwałtowny podmuch wiatru podniósł mi letnią sukienkę, odsłaniając uda, gdy przekroczyłam próg Foxworth Hall, zwanego Feniksem.

Chris otoczył ramieniem moje plecy.

– Doktor Christopher Sheffield z małżonką – przedstawił nas uprzejmie. – A pan?

Pomarszczony mężczyzna raczej niechętnie wyciąg­nął prawą dłoń i uścisnął mocną, twardą rękę Chrisa. Jego cienkie wargi przybrały cyniczny, łobuzerski wyraz, a krzaczaste brwi się podniosły.

– Bardzo mi miło, doktorze Sheffield.

Nie mogłam oderwać wzroku od tego człowieka o wyblakłych oczach. Coś było w jego uśmiechu, w jego przerzedzonych włosach z szerokimi pasmami srebra… Te błyski w oczach…

Ojciec!

Wyglądał tak, jak wyglądałby nasz ojciec, gdyby dożył jego wieku i gdyby przeszedł wszystkie cierpienia znane rodzajowi ludzkiemu.

Mój ojciec, mój ukochany przystojny ojciec, który był radością mojej młodości. Modliłam się, żeby jeszcze kiedyś go spotkać.

Kiedy Chris delikatnie ujął steraną, żylastą dłoń, stary człowiek powiedział:

– Jestem Joel Foxworth, wasz wuj, rzekomo zaginiony w Alpach Szwajcarskich pięćdziesiąt siedem lat temu.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Część pierwsza

FOXWORTH HALL

JOEL FOXWORTH

WSPOMNIENIA

MÓJ DRUGI SYN

MÓJ PIERWSZY SYN

CINDY

PRZYGOTOWANIA

SAMSON I DALILA

GDY SKOŃCZYŁO SIĘ PRZYJĘCIE

OKRUTNY LOS

Część druga

NIECHĘTNA ŻONA

POWRÓT DO DOMU

BRATERSKA MIŁOŚĆ

ZDRADA MELODIE

ŚWIĄTECZNE RADOŚCI

BOŻE NARODZENIE

BAL

DZIŚ NAM SIĘ NARODZIŁ…

CIENIE ZNIKAJĄ

Część trzecia

LATO CINDY

NOWI KOCHANKOWIE

NADCHODZI PORANNY MROK

NIEBIOSA NIE MOGĄ CZEKAĆ

OGRÓD W NIEBIE

Epilog