Kraina z innej bajki - Ariana Bogajczyk - ebook

Kraina z innej bajki ebook

Ariana Bogajczyk

0,0

Opis

Aleksander wraca do Krainy. Ponownie wędruje z poznanymi wcześniej krasnalami, Podróżnikiem i Mędrkiem oraz elfami, Mirrorem i Meriorem. Pobyt w dolinie elfów przynosi nowe wiadomości, kolejne zagadki i doświadczenia, z którymi Aleksander musi się zmierzyć, ale najpierw postawiono mu Pytanie. Spokojny rekonesans do Podziemia stał się początkiem wielu dramatycznych wydarzeń. Zanim do nich doszło, Aleksander kilka razy musiał weryfikować swoje poglądy i nie był jedynym, który to robił. Elfy zaskoczyły towarzyszy, ale i same bywały zaskakiwane. Cała piątka trafiła do grodu, gdzie spotkanie z Borzoną i Rufusem ujawniło wiele interesujących spraw, zwłaszcza dla krasnali. Droga powrotna na bagniska nie należała do spokojnych i życie kompani znowu zawisło na włosku. Wędrowcy znajdują pomoc w niezwykłej enklawie, a choć nie goszczą tam długo, wizyta miała znaczący wpływ na wszystkich. Wspólna wyprawa ujawniła, że odległa przeszłość leży cieniem w sercach obecnych mieszkańców Krainy, którzy muszą uporać się nie tylko z wrogiem, ale i z własnymi uprzedzeniami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 774

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ariana Bogajczyk
Za progiem starego dworu

Część III

Kraina z innej bajki

Copyright by amsa

ISBN:978-83-949810-0-6

e-mail:[email protected]

Projekt okładki - Sandra Szafrańska
Konwersja do formatu mobi, epub, pdf: [email protected]

Spis treści

Rozdział 1.Mól książkowy

Rozdział 2.Przy kuchennym stole

Rozdział 3.Królowie i tyrani

Rozdział 4.Inne strategie

Rozdział 5.Nie strzelaj do własnej bramki

Rozdział 6.Po deszczu zawsze świeci słońce

Rozdział 7.Drzwi i inne tajemnice

Rozdział 8.Stado z samicą alfa

Rozdział 9.Trudny charakter

Rozdział 10.Dolina elfów

Rozdział 11.Pytanie

Rozdział 12.Wojownik

Rozdział 13.Pamięć

Rozdział 14.Potyczka

Rozdział 15.Nikt nie jest doskonały

Rozdział 16.Opiekun

Rozdział 17.Intruz

Rozdział 18.Zapiekanka a może raczej naleśnik

Rozdział 19.Obietnica

Rozdział 20.Najdalsza gwiazda

Rozdział 21.Unua

Rozdział 22.Królewska litera

Rozdział 23.Zważaj na słowa

Rozdział 24.Aromat Podziemia

Rozdział 25.Pozory mylą

Rozdział 26.Forma i treść

Rozdział 27.Niezawodny węch

Rozdział 28.Wpuszczeni w kanał

Rozdział 29.Smak ocalenia

Rozdział 30.Słuszne i niesłuszne podejrzenia

Rozdział 31.Bliźniacze siostry

Rozdział 32.Mruk

Rozdział 33.Krotochwile

Rozdział 34.Nie mącić czystej wody

Rozdział 35.Bazar

Rozdział 36.Malapero

Rozdział 37.Szczęśliwym trafem

Rozdział 38.Nitka z supełkiem

Rozdział 39.Niespodziewany cios

Rozdział 40.Dobrodziejstwo inwentarza

Rozdział 41.Co komu przychodzi do głowy

Rozdział 42.Miła sercu zadra

Rozdział 43.Niespodzianka

Rozdział 44.Ogry

Rozdział 45.Słowo

Rozdział 46.Niewidoczna granica

Rozdział 47.Osobista strata

Rozdział 48.Proste sprawy są najtrudniejsze

Rozdział 49.Krasnal albo koboldo

Przypisy

Rozdział 1.

Mól książkowy

Aleksander siedział w kuchni. Wsparłszy brodę na dłoniach, ospale spoglądał przez okno. Kuchnia była miejscem, gdzie nudził się najczęściej. Mama nie lubiła gotować, a z wypieków wychodził jej piękny zakalec i dawno już pogodziła się z brakiem talentu kulinarnego. Pomieszczenie przeważnie ciche i puste stanowiło idealne lokum do zapadania w letarg.

Przełknął ślinę, z wyrazem niechęci spojrzał na wpół opróżniony dzbanek przygotowany rano przez mamę. Zmarkotniał jeszcze bardziej. Gdyby ktoś go teraz zobaczył, uznałby zawartość pękatego naczynia za niewątpliwy powód posępnego nastroju chłopca. I miałby rację. Ów domysł potwierdzał cierpki grymas, z jakim Aleksander przystąpił do napełniania kubka. Westchnął, zamknął oczy i pociągnął bardzo ostrożnie malutki łyczek, następnie z determinacją wypił resztę jednym haustem. Obserwator doceniłby samozaparcie, z jakim został połknięty zielonkawy, z pewnością paskudny w smaku płyn. Uznanie w mig przeszłoby w osłupienie. Aleksander, mlasnąwszy językiem, łypnął na dno kubka.

– Dobre, muszę przyznać, że wyszło naprawdę dobre – pochwalił.

Wzdrygnął się przy tym, jakby właśnie wysączył gorzkie lekarstwo. I poniekąd tak było. Kolor i smak napoju przypominał mu kordiał goblinów. Myślał o sobie z goryczą, pamiętając pożegnanie z Mironem, chwilę przed opuszczeniem Krainy.

– Wrócisz? – Pegaz miał smutne oczy, zatrzepotał skrzydłami niespokojnie i zapewnił: – Będę tu czekał.

– Tak. Wrócę. Przecież powiedziałem, że wrócę – odparł wtedy niecierpliwie, mając nadzieję, że nie będzie musiał.

„Jak długo czekał? – zastanawiał się teraz smętnie. – Dzień, dwa? Ja to bym poczekał z kilka godzin... Akurat! Po dwóch już by mnie tam nie było. Zresztą ile minęło? Musi być ponad tydzień. Znaczy, Mirona od dawna nie ma w sidejo*Gabriela”.

Z daleka nadbiegł odgłos pojedynczego grzmotu, liście na drzewach odpowiedziały niespokojnym szumem. Wyszedł na dwór. Za progiem wionęło gorące, parne powietrze. Uniósł głowę. Po błękitnej tafli majestatycznie płynęły białe holowniki, torując drogę szarym okrętom. Poprzez wysokie, postrzępione żagle przebijało słońce, lecz na południu niebieski ocean, wzburzył się, niosąc stalowo granatową forpocztę skłębionego tumultu, który od kilku dni próbował przedrzeć się przez Wisłę. Basowe, głębokie werble towarzyszyły jaskrawym, gniewnym sygnałom, rozświetlającym na kilka sekund, mroczne, stalowe zastępy. Zrzucały na lewobrzeżny Toruń hektolitry wody i odpływały na parę godzin, pozostawiając po sobie podtopione ulice i szerokie rozlewiska na niżej położonych terenach.

Często bywało, za mostem lało jak z cebra, a na zlokalizowane wyżej północne dzielnice nie spadła ani jedna kropla. Kapryśna królowa polskich rzek niechętnie przepuszczała deszczowego woziwodę. Zmęczona narzekaniem na nadmiar wody na jednym brzegu i błagalnymi prośbami z drugiego, bardzo spragnionego, nareszcie uległa.

Wieść o tym roznosiły niewybredne zapachy znad okolicznych włazów kanalizacji. Aleksander z samego rana zajrzał do Janickich. Stanąwszy przy kręgu, pociągnął nosem. Smętnie spojrzał na pożółkły trawnik, zawiadamiając wygrzewającego się na nim czarnego jak smoła kota pani Kunczewskiej:

– Chmury jeszcze wiszą za mostem, ale będzie padać. Znaczy, chyba już wcale po mnie nie przyjdzie. Już nigdy nie napiję się kordiału goblinów. A przecież obiecałem... – wymruczał rozżalony.

Sam przed sobą musiał przyznać, że początkowo nie palił się do spełnienia tego przyrzeczenia zbyt gorliwie. Wróciwszy z niezwykłej, jakkolwiek niechcianej podróży, spędził dwa dni na odsuwaniu od siebie wszelkiej myśli o Krainie. Bezskutecznie. Trzeciego poszedł do biblioteki. Nie wiedział, jak ma się zabrać do odnalezienia odpowiedzi na pytania postawione przez Gabriela, więc przeglądał na chybił trafił różne książki, poradniki i encyklopedie. Siedział do zamknięcia i wyszedł z czytelni ostatni. Następnego ranka pojawił się tuż po otwarciu i od razu podszedł do regału z podręcznikami. Wyciągnął cztery i zajął miejsce przy stole. Zaczął kartkować.

– Może w czymś pomóc, chłopcze? – Uśmiechnięta bibliotekarka spoglądała z życzliwym zaciekawieniem. – Ślęczenie nad podręcznikami, to dość marny początek wakacji. Ale w przyszłym roku będzie inaczej.

– Nie, to znaczy, dziękuję. – Poprawił się nerwowo na krześle, zapewniając speszony: – Zdałem do następnej klasy. Ja tylko, znaczy... Ktoś mnie poprosił, żebym coś znalazł.

– Z chemii?! Co tam jeszcze masz? Psychologia! Duży rozrzut zainteresowań. Ten ktoś jest bardzo złośliwy! – Pokręciła współczująco głową.

– E... Nie. To znaczy, sam się zgodziłem. – Poczerwieniał, w końcu prawda wyglądała nieco inaczej. – Chcę to zrobić. Naprawdę.

– Skoro tak – odparła z powątpiewaniem. – Jeśli będziesz potrzebował pomocy, poproś. Latem niewiele osób tu zagląda, możemy razem poszukać. A właściwie, co masz znaleźć? Będzie łatwiej wyselekcjonować odpowiednie pozycje.

– Znaczy, jeszcze nie wiem. – Podręczniki wybrał zupełnie przypadkowo.

– Ach tak. No cóż, szukaj, jestem tu do zamknięcia – zażartowała. – Służę wskazówkami, jeśli już odgadniesz, czego szukasz.

Od czasu do czasu rzucała na chłopca zaintrygowane spojrzenie, lecz więcej go nie nagabywała.

Opuszczał bibliotekę w porze obiadu i po godzinie znowu zasiadał nad książkami. Zrezygnował z czytania psychologii, za dużo w niej było skomplikowanych, nieznanych wyrazów i określeń. W chemii też takie znajdował, ale uparcie sięgał po podręczniki z tej dziedziny. Pod wieczór drugiego dnia trochę mu się poszczęściło, jakkolwiek nie w trakcie czytania. Chciał podpalić palnik na kuchence, kiedy złamana zapałka strzeliła i zgasła a nad poczerniałą główką pojawiła się smużka dymu.

– No oczywiście! Dziewczynka z zapałkami! – Pociągnął nosem. – Muszę jutro sprawdzić.

Następnego dnia zawiadomił bibliotekarkę:

– Wiem, o co chodzi. Znaczy, musi dotyczyć siarki.

Pomogła mu odszukać odpowiednie książki. Początkowo myślał, że wpadł na właściwy trop, przeczytawszy, że siarka występuje w postaci rodzimej i płonie, wydzielając duszący zapach. Potem zwątpił, zapoznawszy się z jej właściwościami.

„Niby się pyli, ale to jeszcze nie chmury. Zwłaszcza takie straszne jak nad płaskowyżem za Ravino Serpento*. Czy ten pył może płonąć jak tam? Nie, chyba nie. Czy w Krainie nie ma kopalni siarki? Muszę pamiętać, żeby o to zapytać. Może w ogóle jej nie znają, przecież nie mają gumy – prychnął kwaśno w duchu, przeczytawszy o produkcji opon. – Niby zakładają na koła grube kawałki skóry, ale nie ma porównania! W ogóle nic nie mają! Ani przemysłu, ani samochodów, niczego co ułatwia życie. Z drugiej strony nie mają dziury ozonowej. Jakby mieli taką dziurę, wiedzieliby, z czego są te chmury. Dziewczynki z zapałkami też nie mają, przecież ogień rozpalali krzesiwem”.

– Już myślałem, że znalazłem – stwierdził markotnie, gdy kobieta zaproponowała szklankę soku. – Ale jednak nie. Wie pani, to są takie żółte chmury i gryzący zapach. Nad kopalniami unosi się taki pył. Ale tam...

– Tam? – Spojrzała bystro. – Czyli gdzie?

– Znaczy tak... ogólnie. Znaczy nigdzie. To znaczy gdzieś tam. Chyba już pójdę. – Zerwał się z krzesła. – Wulkany wyrzucają dwutlenek siarki. Jest toksyczny – zauważyła.

Opadł na siedzenie z błyskiem nadziei w niebieskich oczach.

– Mówi pani? To jeszcze sobie poczytam. Wulkan? No właśnie wulkan... – Jego twarz przygasła. – Nie, wulkan odpada. Jakby go mieli, to by chyba wiedzieli, z czego są te chmury, prawda?

– Zapewne. – Kobieta spoglądała zaintrygowana. – A kto o nich nie wie?

Nie kryła zaciekawienia poszukiwaniami młodego czytelnika, jednak widząc jego zmieszanie, tylko się uśmiechnęła. Po kilku minutach podrzuciła chłopcu książki o wulkanach. Bez słowa poklepała zachęcająco w okładki. Zagłębiony w lekturze nie spostrzegł upływu czasu. Nadal nic pomocnego nie odkrył.

– Wie pani, czuję, że to musi być coś z siarką.

– Skoro tak, być może jesteś na dobrej drodze. Musisz tylko złapać właściwy trop – odparła pocieszająco, zamykając drzwi książnicy. – Szkoda, że nie możesz do tego użyć psa. Jego nos bardzo by się przydał.

– Ano szkoda – przyznał smętnie.

Następny dzień zapowiadał się upalnie. Z zadowoleniem przyjął spędzenie go w pomieszczeniach biblioteki. O swoim zamiarze poinformował mamę.

– Przecież nie lubisz czytać. – Zerknęła sceptycznie na syna. – Świadectwo widziałam na własne oczy, czyli otrzymałeś promocję do następnej klasy. Co prawda, jakim sposobem to już tajemnica, w którą nie będę wnikać, więc dlaczego tam ciągle przesiadujesz?

– Bo tam jest chłodno? – Wzruszył ramionami. – Chłopaki pojechali nad jezioro.

– Mogłeś zabrać się z nimi.

– E tam. Za gorąco.

– Może i dobrze, że nie pojechałeś, bo później będzie padać.

– Skąd wiesz?

– Agnieszka dała znać, że w ogrodzie czuć deszczowy zwiastun – odparła.

– Ano tak. – Skinął głową ze zrozumieniem.

Nie wszystkie domy na ich ulicy zostały skanalizowane, kilka posiadało jeszcze przydomowe szamba. Właściciele tychże zawsze twierdzili, że kiedy znad włazów dochodzi intensywny zapach, będzie padać. Nigdy się nie pomylili.

– Jesteś wielka! – zawołał, uświadamiając sobie, co właśnie usłyszał i wybiegł z domu.

Przystanął przy furtce wiodącej do willi Janickich i przemknął do ukrytego w krzakach lekko wystającego z ziemi kręgu. Nie musiał pociągać nosem. Charakterystyczna woń wisiała w powietrzu.

– Sprawdzasz pogodę? – mruknął, wychodząc zza drzewa pan Janicki. – Szambo lepsze od pogodynki, prawda? Na moje dzisiaj przepowiada burzę. I całe szczęście. Od tej suszy wszystko leci z gałęzi. Ledwie zawiązane owoce spadają. Nic nie dojrzeje.

Aleksander przyklęknął, powęszył i szybko wstrzymał oddech. Wstał, krzywiąc się z obrzydzenia.

– Ale fetor! – Głos w przeciwieństwie do nosa wyrażał zachwyt.

„Wizja działa, ale fonia szwankuje” – pomyślał, drapiąc obfitą brodę mężczyzna, elektronik, naprawiacz wszelkiego sprzętu audio-video. Osłupiał jeszcze bardziej, słysząc stanowcze słowa odchodzącego chłopca:

– I taki ma być!

Aleksander popędził do biblioteki. Rozejrzawszy się, stwierdził, że znowu jest jedynym czytelnikiem.

– Nie zgadnie pani, co to za smród! – powiadomił bardzo zadowolony.

– Gdzie? Tutaj? Nic nie czuję. – Pociągnęła nosem.

– No jak to, wali na burzę! – wyjaśnił radośnie. – Znaczy, nie tutaj, u Janickich. Znaczy, ich szambo.

– Deszcz się przyda, ale żeby aż tak się cieszyć? – zapytała powściągliwie, nagle w jej oczach błysnęło zrozumienie. – Czyżby to, czego z takim uporem szukasz to siarkowodór?

– Aha. To znaczy, tego jeszcze nie wiem, ale musi mieć taki zapach.

– Czyli miałam rację, że potrzebny psi węch. – Wskazała stosik książek, leżących na biurku. – Podejdź tutaj. Czekając na ciebie, przeglądałam podręczniki. Tutaj znajdziesz przystępnie opisane związki siarki, ich powstawanie i działanie.

Chłopiec zasiadł przy stoliku. Im więcej czytał i zdobywał nowe wiadomości, tym bardziej targały nim mieszane uczucia. Z jednej strony, odkrywszy tajemnicę śmiercionośnych obłoków, miał powód do dumy, z drugiej ogarniała go groza.

„Skąd tam takie toksyczne wyziewy? Nie mają przemysłu, nie ma wulkanów, przypuszczalnie nie ma kopalni siarki, więc skąd te chmury?”.

Zrezygnowany zamknął okładkę.

– Wiem już, co i jak, ale nie wiem, jakim sposobem. To znaczy, bo tam nie ma... Znaczy, nic mi nie wiadomo, że jest i... – Stękał zmieszany i coraz bardziej zaczerwieniony.

– Widzę, że to tajemnica. – Kobieta popatrzyła na Aleksandra ze zrozumieniem. – Tak czy inaczej, mam nadzieję, że wszystko się ułoży.

– No tak. To może jeszcze poczytam o tej psychologii. To znaczy o grach komputerowych – zająknął się znowu. – Znaczy, dlaczego większość z nich to walka, znaczy, gry strategiczne, turowe, RPG, shootery, platformówki, wie pani.

– Nie wiem, zupełnie się na tym nie znam – odparła ze śmiechem. – Zapewne chodzi o sprawdzenie umiejętności, porównanie, kto jest lepszy. Człowiek zawsze próbował zmierzyć się z innymi. Rywalizacja towarzyszy ludziom od wieków. Już w starożytności Grecy organizowali zawody, a na czas olimpiad zawieszano wszelkie działania wojenne. Rzymianie mieli swoje walki gladiatorów, w czasach nowożytnych organizowano turnieje rycerskie. Potem, być może, dlatego że zabrakło rycerzy, wznowiono olimpiady. Na całym świecie, każdego roku i w każdym miesiącu, gdzieś odbywają się zawody sportowe. Jak się domyślam, ta potrzeba została przeniesiona w świat wirtualny.

– Pewnie tak – mruknął i dodał z ożywieniem. – Dobrze jest grać z innymi, ale najbardziej lubię strategie, gdzie moim przeciwnikiem jest komputer.

– Teraz wszystko, prędzej lub później, znajdziesz w komputerze. Nawet całe biblioteki. – Zasępiła się. – Coraz mniej chętnych sięga po książki, wszystko ma być na ruchomych obrazkach. Ale uwierz mi chłopcze, sprawność fizyczna, obojętnie czy demonstrowana za pomocą miecza, kopii, tarczy, własnych mięśni, czy klikania myszką na ekranie nie zastąpi wyobraźni. Nie ma dla niej lepszego treningu, niż czytanie i kombinowanie co autor miał na myśli, co podpowiada, co ukrywa, co przemilcza. Przeżywanie przygód z bohaterami jest równie zajmujące. Samo patrzenie nie wystarczy.

Aleksander nie wiedział, co odpowiedzieć, tylko nieznacznie wzruszył ramionami.

– A taką książkę, która mi wyjaśni, czym kierują się ludzie? Znaczy, dlaczego coś robią albo nie?

Bibliotekarka roześmiała się głośno i wskazała długi regał z opasłymi grzbietami:

– Chłopcze, to książki o naturze człowieka. Na ten temat napisano niezliczone tomy i wciąż powstają nowe. Setki traktatów filozoficznych, tysiące spisanych dyskusji, różne teorie a każda z nich da inną odpowiedź na twoje pytanie. Autorzy spędzają życie na poszukiwaniach, po czym umierają w nieświadomości. Do czego ci to potrzebne? Czyżby miało powiązanie z siarką?

– Niby tak, ale nie całkiem. Chodzi mi o tworzenie fabuły strategii komputerowych. Niby są podobne do filmów albo w książkach, ale tam jest jeszcze coś. Wie pani, niektórzy to maniacy konkretnej gry. Mogą siedzieć przy niej dzień i noc – wyjaśnił z rozmarzeniem w oczach. – Znaczy, chciałem sobie poczytać, jak to się dzieje, że tak wciągają. Znaczy te gry. Coś musi się w tym kryć, nie?

– Ach tak? No cóż, ja tego nie wiem. I mówię to z przykrością, wśród tych książek raczej nie znajdziesz nic na ten temat.

– Dziękuję pani – odparł bardzo strapiony.

W głowie miał mętlik. Kobieta zerkała spod oka na jego smutną minę.

– Czy jak już rozwiążesz te zagadki, powiesz mi gdzie leży to miejsce, w którym czegoś nie ma? – zapytała, kiedy zbierał się do wyjścia.

– Że co? Znaczy... Chyba nie wiem... Znaczy, raczej nie będę mógł. – Stał zakłopotany. – Ale bardzo dziękuję za pomoc.

Pożegnawszy się, szedł do domu z ponurą miną. Poszukiwania w bibliotece okazały się bezowocne.

– W każdym razie jakby nie patrzeć, odbębniłem czytelnictwo na kilka lat do przodu. I to w wakacje!

Rozdział 2.

Przy kuchennym stole

Spał niespokojnie, budził się kilka razy w nocy i w końcu wstał niemal o świcie, biorąc pod uwagę jego wakacyjne zwyczaje, czyli tuż po ósmej. Głowił się do południa i nic nie wymyślił. Musiał poszukać pomocy w rozwiązaniu dylematów. Poszedł do kuchni wiedziony zapachem świeżo zmielonej kawy. Mama właśnie stawiała kawiarkę na palniku. Ujrzawszy Aleksandra, uśmiechnęła się ciepło.

– Będzie znowu gorąco, co chcecie na obiad? Myślałam o naleśnikach z lodami.

– Mogą być albo zupa nic – odparł ze smętną miną, wspierając plecy o framugę. – Albo dzisiaj naleśniki a jutro zupa.

– Dobrze. – Zerknęła spod oka. – Coś taki bez entuzjazmu? Czy coś się stało?

– Nie. Dlaczego? Ale coś za mną chodzi.

– Chodzi? Ach tak. To chyba coś małego, czyżby krasnoludki? Nie zauważyłam. Czekaj, okulary założę.

– Mame, przestań – burknął, wzmiankę o krasnoludkach odebrał jak nadepnięcie na odcisk.

– O, bez humoru się wstało? Przegrałeś jakąś bitwę? Byle nie z pościelą. Mam nadzieję, że ustawiłeś ją w karnym porządku. No już, już. Coś taki skwaszony?

– Eee... – zawahał się i nieostrożnie, protekcjonalnie wymamrotał: – A bo ty się nie znasz.

– Nie przesadzaj. Zrobiłam całą serię Tomb Raider! – przypomniała z oburzeniem.

– No właśnie! Kiedy to było? W poprzednim wieku – rzucił z politowaniem, jednak coś go tknęło.

„Może mama będzie wiedziała? Teraz nie gra, ale... Eee, jak czegoś nie lubi, to nawet nie wie gdzie kliknąć. Ale z drugiej strony ma pojęcie o różnych programach. No dobra, spróbuję. W końcu z Larą poradziła sobie bez mojej pomocy. Żeby to było takie proste!”.

Myśli kontynuował na głos:

– To nie singiel, tylko multi. Nie, że zaraz MOBA! Respawn... To wielka niewiadoma. Co będzie, jak oni będą mieć a ja nie. – Wzdrygnął się nerwowo. – I redo odpada. Żaden buff nie da mi kopa. Co z perspektywą, TPP albo FPP? Jak mam łyknąć taką hybrydę turową z RPG i RTS? Albo wlezę w sandbox i... Jeśli od razu nie zajarzę, to nawet over nie zobaczę. Żeby chociaż zrobić krótki tutorial. Strasznie mnie dołuje jego brak.

Mówił powoli, w zamyśleniu spoglądał za okno, pociągając od czasu do czasu dolną wargę. Skończywszy, odwrócił oczy i zobaczył skamieniałą w niemym przerażeniu rodzicielkę.

– Dziecko, o czym ty mówisz?! – krzyknęła ze zgrozą. – W co ty się wdałeś?! Takie zberezeństwa, wstydu nie masz! Gdzieś się tego nauczył?! Do jakiej biblioteki chodziłeś?! Za moich czasów, w poprzednim wieku, takich słów nie używano! Bierz szczotkę, weź gorącą wodę i jazda szorować język! Nie waż się więcej łykać tego, co ci tak język pomieszało. Nawet się do tego nie zbliżaj! Co mnie spotkało na stare lata! Gdzie moja laska?! Nie, lepiej usiądę.

Przygarbiona, pociągająca nosem, podreptała do krzesła. Ciężko oklapła i zwiesiła głowę. Patrzyła na niego ze zbolałą miną.

– Mame, przestań. – Oboje parsknęli śmiechem, po czym Aleksander rzucił kąśliwie: – Widziałem w jakimś segregatorze solucje, nie umiało się przejść dalej, co? Ciekawe jakbyś się spisała w fabule nieliniowej? W nowej serii lokacje są zupełnie inne. Opracowali świetną eksplorację terenu i naprawdę wszystko jest grywalne. Mogłabyś spróbować. Rozumiesz, nie?

– Jak do tej pory nadążam. Niczym się nie różni od chińczyka – odparła zjadliwie i nagle uśmiechnęła z rozmarzeniem. – W liceum grałam w niego godzinami. Umawialiśmy się wieczorami. Rżnęliśmy też w makao, w tysiąca, w remika, ale chińczyk był na porządku dziennym. Żebyś wiedział, ile przy tym było emocji i walki na punkty.

– No i właśnie. Wszystkie zasady w grach są ustalone z góry. W chińczyku miałaś pionki, ja steruję postaciami. Każda ma swoją kategorię i w zależności od niej jestem na starcie bardziej do przodu albo na straconej pozycji. I właśnie chodzi o to, jak to poznać, znaczy, rozgryźć system od razu? – Oderwał się nareszcie od framugi. – Zrobisz zimne cappuccino?

– Aha, mleko już się mrozi. Gdzie masz kapcie?

Poszukiwania rozpoczął w pokoju, a zakończył w łazience. Wróciwszy, zajął miejsce przy stole.

– No, jak to odkryć?

– Nie wiem, chyba metodą prób i błędów. Wszystko wymaga czasu, znalezienie odpowiedniego rozwiązania również. – Spojrzała zaskoczona. – Nigdy nie masz problemu z grami.

– No tak, ale to długo trwa. A jeżeli nie mam czasu, jeżeli muszę odkryć to od razu, znaczy za pierwszym razem, bo jak przegram, to odpadnę i nie będę mógł spróbować po raz drugi? – zaznaczył z naciskiem. – Muszę wiedzieć, które postacie są większym zagrożeniem, a które mogę sobie odpuścić.

– A cóż to za gra, że nie będziesz mógł zacząć ponownie? Przecież zawsze masz ileś tam żyć do wykorzystania. Nawet w rzeczywistości bywa szansa do powtórzenia. – odparła lekko.

Aleksander zdążył uchwycić ledwie widoczny grymas na pogodnej twarzy i jakąś niepokojącą nutę w głosie. Zwątpił, czy z tych powtórnych okazji należy zawsze się cieszyć. Spochmurniał.

– Nie ma tak dobrze. Wchodzę i gram, jak przegram, odpadam, nie ma powtórki, bo jestem DM. Nie mogę zmienić postaci, nie wiem, czy będę mógł korzystać z buffa. Znaczy, nie mogę jej udoskonalić. Nie wiem, czy będzie crafting. Podejrzewam, że przeciwnik będzie miał taką możliwość. Coś tam wiem o wrogach, ale też nie do końca. Bo ilu ich będzie? Jakie mają uzbrojenie? Co potrafią? Znaczy, sama widzisz, nic nie wiem.

– Zajrzyj do opisu. I bardzo cię proszę, daruj sobie ten techno bełkot. Kocham go, ale tylko w...

– ...wykonaniu Carter i McKay’a, wiem. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, oboje należeli do fanów Stargate. – Nie dostanę opisu, wszystko muszę odkrywać w czasie rzeczywistym.

– No, to faktycznie masz problem.

– Przecież jakoś muszę ich pokonać, tylko jak? – Westchnął i dodał przygnębiony: – Znaczy, tak mi się wydaje.

– Chyba ci nie pomogę... – Popiła w zamyśleniu kawę. – Może wykorzystaj słabości?

– To może się nie sprawdzić – wyjaśnił niechętnie. – Znaczy całkiem możliwe, że mają magiczną broń. Może umieją czarować.

– Rozumiem. Jakieś czułe punkty? Większość tych herosów jest zlepkiem bohaterów mitologii. Rzymskich i greckich, skandynawskich, a nawet słowiańskich. Mają więcej cech ludzkich, niż można się spodziewać po istotach wyższych. Nikt jeszcze nie wymyślił nikogo, kto nie jest podobny do człowieka. Reszta to tylko dodatki. Uatrakcyjniają rozgrywkę i tyle. O wygranej lub przegranej decyduje aspekt ludzki, a nie jakieś ponad naturalne zdolności.

– To jak je rozpoznać? – Poprawił się zaintrygowany na krześle.

– Nie rzucaj się od razu do walki. Troszkę poobserwuj. Poświęć czas na rozpoznanie. Pomimo tych czarodziejskich zabawek pokonasz ich dzięki najlepszej magii na świecie, czyli sprytowi.

Dolała napoju do filiżanki, wyciągnęła z szafy ciastka, stawiając na stole talerzyki.

– Orzechowe od babci! – zawołał ucieszony, bo bardzo je lubił. – Kiedy przyszła paczka?

– Wczoraj.

– Nic nie powiedziałaś! – Skrzywił się z pretensją.

– Bo dzisiaj już by ich nie było. I co zrobisz z tymi czarodziejami?

– Poczekam, aż ich moc się wyczerpie. Będą musieli poszukać magicznego miejsca – zastanawiał się głośno. – Wtedy ich dopadnę!

Z zadowoleniem wsadził dwa ciastka do buzi.

– Nie zjedz wszystkich. Też mi czarodziejska broń! To jakiś bubel – zauważyła uszczypliwie. – Rozumiem, że masz tam coś w rodzaju dystrybutora jak na stacji paliwowej. Trzeba go szukać, podłączyć się i można jechać dalej.

– No, można tak powiedzieć – przytaknął.

– Jeżeli czarodziej jest przeciwnikiem, zaatakuj, kiedy będzie tankował – poradziła.

– Najpierw muszę dołączyć do tej gry i ogarnąć sterowanie, wiesz kombinacje klawiszy funkcyjnych i takie tam. Ile ich będzie? Trzy, pięć? Eee, raczej tylko trzy resztę załatwia myszka. Znaczy, tak myślę. – Nieświadomie gmerał przy dolnej wardze i mówił coraz ciszej. – Jaką mają broń? Muszę wiedzieć, nie rzucę piechoty na konnicę. A może to nie będzie konnica? Może wymodził coś nie z ich świata. Coś jeszcze przeniósł? Nie, tylko komputer. Znaczy, laptop, czyli klawiszowe kombinacje będą proste. Muszę mieć gryzonia z ogonem.

– Utrudniasz na wyrost – wtrąciła, usłyszawszy mruczenie, źle zrozumiała jego sens. – O wygranej lub przegranej decyduje czynnik ludzki. Nie zawracaj sobie głowy rzeczami nie z tego świata. Nie zgadzam się na żadne nowe zwierzę. Jak przychodzi do sprzątania, to nie ma komu tego robić. Koty wystarczą. I Paskuda.

– Kiedy muszę... – Spojrzał przytomniej. – A co? Sandra znowu męczy o myszoskoczki?

– Nie. Sam prosisz o gryzonia.

– Ja? Nigdy w życiu! A na co mi?

– Przed chwilą mówiłeś.

– O myszy!

– No właśnie. Z ogonem.

– Mame! Do komputera. Na kablu. Nową i wypasioną, musi mieć więcej klawiszy do zaprogramowania.

– Ach tak. Kamień spadł mi z serca, bo już myślałam gdzie postawić klatkę. No dobrze, zastanowię się nad tym. Nad myszą. Z ogonem. Z kablem. Do komputera – zastrzegła przezornie.

– Dzięki! A tak w ogóle ten czynnik ludzki. Co z nim?

– Zostawmy na razie stację paliwową dla magicznych lasek albo co to tam będzie. W jaką postać się zwykle wcielasz i dlaczego? Co sprawia, że inna zostaje przyjacielem lub wrogiem? Magiczna siła czy coś innego?

– No nie. Mogę być hetmanem albo wojownikiem, albo żołnierzem. Czasem jestem magiem.

Zaczął podszczypywać dolną wargę jak zawsze, gdy się nad czymś zamyślił.

„A skąd ja mam wiedzieć, dlaczego kogoś wybieram? Chyba ważniejsze kogo pomijam”.

Była taka, do której nieustannie wracał. Wielokrotnie wykorzystał prawie wszystkie warianty postaci. Znudziwszy się nimi, marudził, że nie ma w co grać. Nigdy nie wziął pod uwagę trzech propozycji i w rezultacie rezygnował na jakiś czas z ulubionej rozgrywki.

– Nie wiem, ktoś mi pasuje albo nie. – Wzruszył ramionami.

– Bo najpierw patrzysz na wygląd. Jeśli przypasował, zaglądasz do opisu, sprawdzasz kto zacz. To jak z nowym znajomym. Jeżeli chcesz się czegoś o nim dowiedzieć, być może starzy znajomi nowego są przy okazji twoimi starymi i powiedzą co i jak. Świat w dobie internetu to jedna wiocha i zawsze znajdziesz znajomych znajomego.

– Mame, przestań, nie znasz się, trzeba być na bieżąco. – Wykrzywił wargi w pobłażliwym uśmieszku, nie lubiła portali społecznościowych i przy każdej okazji o tym wspominała.

– Oczywiście! Co ja tam mogę wiedzieć? Dobrze, że umiem otworzyć maila – stwierdziła urażona.

– Się nie obrażaj, mów dalej – powiedział ugodowo.

– Wezmę przykład z życia, bo na tym się znam. Nie krzyw się! Sam zacząłeś. Otóż jest taka wspaniała na pierwszy rzut oka osobistość. Powiedzmy muzyk. Jego talent odpowiada umiejętności magicznej. Poza tym to nieprzyjemny osobnik. Opryskliwość jest jego cechą ludzką. Sam widzisz, że określa nas charakter, a nie jakieś uzdolnienia. Odpowiedź na pytanie o jego mocne i słabe strony jest już prosta.

– Mocne to muzyka a słabe to opryskliwość?

– Tak. Odnieśmy to do potyczki na miecze. Pan muzyk, kiedy gra zatrzymuje tłumy. Co się stanie, jeśli zamiast instrumentu dasz mu do ręki miecz?

– Znaczy, powstrzyma nawet wielu przeciwników? Ale mame, w pojedynkę? Jak długo da radę? – Raptem zmrużył oczy i znowu pociągnął dolną wargę. – Muszę ich porozdzielać na mniejsze grupki. To się da zrobić! No dobra będę szukał tych punktów, znaczy cech ludzkich.

– Wygląd, pamiętaj o wyglądzie – przypomniała. – Może wrogowie będą niskiego wzrostu. Czarodzieje lubią mieć niepozorną posturę.

– A jak to będzie olbrzym z wielkim mieczem? Nieważne! Najpierw zniszczę na tyłach zaopatrzenie! Załatwię przy okazji paru wrogów. Może cały oddział? Jeszcze małe pytanko i spadam. Jedno słowo mi wystarczy. Co kieruje ludźmi? Znaczy tak ogólnie.

– A niby skąd mam to wiedzieć! Idź do biblioteki. Tyle dni w niej przesiedziałeś i nie zajrzałeś do odpowiedniej książki? Coś ty tam w ogóle robił?

– Nic, to znaczy, coś tam robiłem, nieważne.

– Wydaje mi się, że niema na to jednoznacznej odpowiedzi, jeżeli założyć, że ona w ogóle istnieje – rzekła powoli. – Każdy jest inny i ma inne potrzeby, pragnienia, cele. Może władza?

– Ale mnie chodzi o zwyczajnych ludzi, a nie o rządy! – prychnął.

Rozdział 3.

Królowie i tyrani

– Mnie też. Tak, jestem pewna, że zawsze chodzi o władzę. Nawet tobie – rzuciła z przekąsem.

– Mnie? A niby dlaczego?

– Kłóciłeś się ze mną parę dni temu. Kazałam ci posprzątać w pokoju. I co powiedziałeś?

– Że teraz nie mam czasu. – Skrzywił się urażony. – Mówiłem, że później to zrobię. Przecież grałem!

– I co jeszcze powiedziałeś?

– Oj tam, przerwałaś mi batalię, to zły byłem – zaburczał pod nosem. – Ale posprzątałem!

– Owszem, a co przedtem mi zarzuciłeś? – Z dworu dochodziło ujadanie psa, wychyliła się przez okno. – O, listonosz, zaraz wrócę.

Aleksander z nadętą miną wspominał sprzeczkę. Był w decydującym momencie ofensywy, kiedy usłyszał polecenie:

– Pościel łóżko! Co to za zbiorowisko naczyń?! Natychmiast zanieś do zmywarki. Pozbieraj te ubrania, nie ma gdzie nogi postawić! No już, bez ociągania!

– Zaraz, za pięć minut, tylko skończę. – Nie odrywał oczu od monitora, oddział, którym ruszył do natarcia, musiał wbić się w wypatrzoną przerwę w linii wroga.

– Teraz, czekam. – Ton głosu nie wróżył niczego dobrego.

– Jeszcze pięć minut!

Ręka mu drgnęła, jęknął, idący na czele żołnierze skręcili, skorygował w ostatnim momencie. Pozostały dosłownie sekundy, by wyprowadzić batalion ukryty w lesie i zadać ostateczny cios.

– Jeśli natychmiast tego nie zrobisz, wyłączę komputer. I za karę dzisiaj do niego nie usiądziesz. – Ostrzeżenie przerwało działania wojenne na ekranie, przenosząc je do pokoju naczelnego wodza.

– To niesprawiedliwe! To mój pokój! Mogę w nim robić, co chcę! Mnie ten bałagan nie przeszkadza! Wiem, co gdzie leży. Ciągle ktoś mną rządzi! W szkole i w domu! Zrób to, zrób tamto! Są wakacje! Wam się wydaje, że możecie nami dyrygować, ale my też mamy swoje prawa! – Rozzłościł się na dobre, widząc kątem oka, że jego armia poszła w rozsypkę, bo zapomniał spauzować.

– Rządzicie?! – Mamę zatchnęło z oburzenia. – Coś podobnego! Ci straszni dorośli mogą się od was uczyć jak sobie życie urządzać! Jeszcze taki od ziemi nie odrósł... Skarpetki leżą pod łóżkiem. Dalej pochyl się trochę. Właśnie. O, trzy pary... zajrzyj głębiej, bo jednej... A jest! Jak miło. A cóż to za cierpiętnicza mina? Ja ich tam nie wepchnęłam.

Aleksander podniósł z podłogi kołdrę, uśmiechając się niewinnie. To był błąd.

– O, nie dam się nabrać! Już nie! Jak byłeś taki, że do stołu głową nie sięgałeś, ale z niego to i owszem, kręciłeś mną, jak tylko mogłeś. Szklanka buch na podłogę. Talerz? Dlaczego nie. I co? Wystarczył przymilny uśmiech albo łezka w oku! Mali mistrzowie manipulacji! Spodnie... Złóż i schowaj do szafy. Korona ci z głowy nie spadnie. Politycy powinni się od was uczyć. Władza rodzicielska! Też mi coś! – Początkowo mówiła gniewnie, ale kończyła z ledwie powstrzymywanym śmiechem. – Nam się tylko wydaje, że ją mamy. Każdy maluch ją obala, o czym świadczą poważne straty w naczyniach. No, i zaraz lepiej. Nie można było zrobić tego od razu?

– A nie mogłaś poczekać pięciu minut? Przerwałaś ofensywę. Zobacz sama, będę musiał zaczynać od nowa – poskarżył się skwaszony.

– Czy mi się wydaje, czy mam już sklerozę? Przypadkiem nie prosiłam o te porządki trzy dni temu? Zauważ, pro-si-łam. – Sylaby zadźwięczały twardo. – No i nie mam sklerozy, ilość skarpetek się zgadza. I niby ja rządzę, tak? Niewolnik się znalazł!

– Bo się jeszcze nie przyzwyczaiłem. – Uśmiechnął się beztrosko.

– Do czego?

– Kiedyś ty to robiłaś. – Wyszczerzył bezczelnie zęby, robiąc unik przed pociskiem z pogniecionej koszulki.

– Coś podobnego! Przyjmij do wiadomości, że po latach dojrzałam do rewolucji i nie mam zamiaru nadal obsługiwać udzielnego księcia, bo już nim nie jesteś. Przewrót się dokonał i jaśnie pan sam musi dbać, żeby można było tu wejść bez toru przeszkód. Nie oddam zdobytej pozycji wyzwoleńca.

– Akurat! – Uchylił się przed atakiem kuli ze zwiniętych skarpetek. – I co? Znowu muszę zbierać. A tak w ogóle niby kto lata ze szmatą i odkurzaczem u Sandry?

– No dobrze, popadłam znowu w niewolę. Zapamiętaj to sobie, tylko na jej rzecz a zresztą już niedługo...

Raptem zastygła z dziwnym błyskiem w źrenicach. Aleksander zauważył zmianę na pogodnym do tej pory obliczu. Obserwował w milczeniu poczynania rodzicielki. Wyjrzała na korytarz, zamknęła drzwi, podeszła do okna i zsunęła roletę. Poklepała zachęcająco ręką łóżko, więc usiadł obok. Przez kilka długich sekund panowała cisza. Kiedy się odezwała, miała dziwny, martwy głos.

– Skoro o tym mowa... Jesteś już prawie dorosły i są rzeczy, o których musisz usłyszeć. To wielka tajemnica. Nie możesz tego, co teraz zdradzę w żadnym przypadku powiedzieć Sandrze. Przyrzekasz?

Skinął ostrożnie głową.

„Nie jest dobrze – westchnął w myślach zrezygnowany. – I po co mi to było?! Trzeba było od razu posprzątać! Przecież mogłem przewidzieć, że TO zrobi!”.

– Nim wszystko wyjawię... – Popatrzyła z wahaniem w kąt pokoju, kiedy ponownie na niego spojrzała, zobaczył zasznurowane usta i lęk wyzierający z oczu. – To bardzo ważne. Musisz odpowiedzieć na jedno pytanie. Czy się zastanawiałeś, jak długo trwają rządy królów?

Wpatrywała się z napięciem, jednak wbrew temu dodała normalnym tonem:

– To zresztą są głównie księżniczki i książęta.

Zdumiony nieoczekiwanym brzmieniem wypowiedzi, zamrugał powiekami. Dawno już nie wpadła w TEN nastrój. Zazwyczaj zabawny, tym razem miał wisielcze zabarwienie. Przełknął nerwowo ślinę. Te raptowne zmiany nie wróżyły niczego dobrego. Na moment poczuł się ogłuszony.

„Będzie gorzej niż zwykle – pomyślał. – Muszę bardzo uważać”.

Odparł ostrożnie:

– Tyle samo co inni, a co?

– Mylisz się! – wysyczała z mieszaniną triumfu i przygnębienia. – Przeciętnie od dwóch do sześciu, ostatecznie siedmiu, lat.

– Mame, to głupie. Panują o wiele dłużej. Królowa Wiktoria...

– Nie mówię o głowach, które dźwigają korony ze złota – przerwała drewnianym głosem, by za chwilę wydąć usta ze wzgardą. – Oni niewiele mogą. Więcej do gadania mają ich ministrowie i parlament.

– No dobra, dyktatorzy...

– Też sami nie rządzą – ucięła sucho. – Ja mówię o innych. To ogromna liczba.

– Mame, przesadzasz. Jest trochę królów w Europie, ale żeby zaraz, że dużo? Poza tym żyją długo – przypomniał powściągliwie.

Zareagowała piskliwym chichotem, aż podskoczył z wrażenia. Zmrużywszy powieki, potoczyła oczami po pokoju. Zerwała się gwałtownie, przeszła nerwowo od ściany do łóżka a słowa wylewały się z niej pełne nietajonej zgrozy.

– Nie, nie tylko w Europie! Wbij sobie to do głowy, im nie trzeba doradców. Straszliwi despoci, nie słuchają nikogo, tylko pochlebców. Starych i młodych, których owijają sobie wokół palca, tak iż są gotowi na każde skinienie. Otaczają nas ze wszystkich stron! Najgorsze jest, że nikt tego nie podejrzewa. Nikt! Chodzą po ulicach, jeżdżą autobusami, samochodami, latają samolotami... – Urwała, dumając nad czymś posępnie, usiadła i od niechcenia dodała: – No, może akurat tymi ostatnimi rzadziej. Ale są dosłownie wszędzie!

Ostatnie zdanie przecięło powietrze jak chlaśnięcie biczem.

– Zaraz wszędzie – postarał się mówić spokojnie. – Tutaj żadnego nie widzę.

– Przyjdzie! Możliwe, że już nadchodzi! Musisz być przygotowany. Ja też. Ale człowiek nigdy nie jest gotowy. Nigdy nie wie, co będzie. Taka jest prawda, mój synku – oznajmiła zdruzgotana, gładząc dobrotliwie jego rękę. – Zbierają się tłumnie w strasznych, przerażających budynkach. Wypełniają piętra, planują, organizują różne akcje, omamiają biednych i niczego nieświadomych ludzi na całym świecie.

Zwiesiła głowę jakby skamieniała. Aleksander wlepiał oczy w grymas strachu i mamroczące posępnie usta.

„Mruczy do siebie czy do mnie?”.

Nie odgadł.

– Wielkie i małe agendy na całym świecie. Setki, tysiące i więcej, rozsianych po wszystkich kontynentach i wyspach. To tam się szkolą, trenują. Poznałam kilka adresów, byłam w środku. Widziałam ich, widziałam... – Zachichotała nerwowo, otwierając szeroko przerażone oczy. – Kręcą się tu i tam, tacy mali, tacy niepozorni. Też dałam się początkowo oszukać, ale przejrzałam ich! W tych drobnych sylwetkach tkwią najpotężniejsi z możnych tego świata. Manipulują ludźmi, robią z nimi, co chcą. Zarzucają nierozerwalne sieci. Jak tylko ktoś na nich spojrzy, przepadnie prędzej lub później! Jeszcze nic ci nie grozi, ale już niedługo, za parę lat... Zabrałam cię kiedyś do ich gniazda... Wybacz! Nie wiedziałam, wtedy jeszcze tego wszystkiego nie wiedziałam.

Patrzyła błagalnie, ściskając mocno przegub jego ręki.

– Nie wiedziałam, przepraszam, synu.

– Dobrze, już dobrze. – Skóra mu cierpła od zagęszczonej atmosfery wiszącej w powietrzu. – Znaczy gdzie?

– Cii! Nie tak głośno – warknęła lękliwie. – Byłeś w środku, raz lub dwa. Nie dłużej niż kilka minut i nie dalej jak w przedsionku. Dzieciom nic nie grozi. Dopóki są dziećmi. Oni, oni zwracają uwagę tylko na dorosłych, bo tylko dorosłych mogą wykorzystać do swoich celów! Widziałam na własne oczy, co z nimi robią. Mam koleżankę... Dopadł ją, omotał, jak tylko go zobaczyła. Już mu się nie wyrwie! Jest delikatna, czuła, wrażliwa. Tacy jak ona idą na pierwszy ogień i najszybciej ulegają... Nawet nie próbuję jej pomóc, przepadła z kretesem. To nieuniknione. Wiedz, ty też wpadniesz w ich niby delikatne, kruche, ale potężne nienazwaną mocą macki. – Umilkła, zmarszczyła brwi, pokręciła głową, oznajmiając całkiem zwyczajnie: – No, właściwie to ona ma nazwę.

Powrót do normalności trwał tyle, co sześć słów. Spochmurniała i siedziała z zaciętą miną. Nabrawszy z trudem powietrza, ciągnęła z patosem:

– Musisz być dzielny, gdy na ciebie przyjdzie kolej. Musisz to przetrzymać. Obiecaj mi, obiecaj, że zrobisz wszystko, by im nie ulec! Bądź silny, o ile to możliwe, stanowczy w odmowie, wytrwały w postanowieniach. Może zdołasz uniknąć niebezpieczeństwa, może nie polegniesz. Jak ja. – Nagle sklęsła, przygarbiona i zrozpaczona.

– Znaczy komu? – Z trudem uwolnił rękę.

– Synu, czy na pewno dochowasz tajemnicy? – Popatrzyła mrocznie i bez nadziei. – Za parę lat, może za dziesięć, za piętnaście, ale i ty znajdziesz się w mocy straszliwych, maleńkich, lepkich łapek.

– Dochowam! Mame, przecież mówię! – Wzdrygnął się pod wpływem jej martwego wzroku. – O kim mówisz? Powiedz wreszcie!

Zamrugała oczami jakby nagle przebudzona. Wyprostowała jakąś fałdkę na pościeli i uśmiechnęła się zagadkowo, nieco smutnie. Podeszła do okna, podciągnęła do góry roletę. Oczekiwał niespodziewanego zachowania, niemniej teraz osłupiał. Odezwał się ostrożnie, acz ponaglająco:

– Mame? Gdzie ich spotkam? – Mimo całej atmosfery niezrozumiałej grozy, był zaintrygowany.

Stała odwrócona plecami. Zadrżała, z jej ust wyrwał się chrapliwy, niesamowity dźwięk. Zdusiła go i nareszcie usłyszał odpowiedź wyrzuconą przez zaciśnięte zęby:

– Wszędzie. W wózkach, w żłobkach, w przedszkolach. I w zerówkach.

Zapadła kilkusekundowa cisza, a potem parsknęli niepohamowanym śmiechem.

– Skąd ten pomysł, że akurat tam? – zapytał, opanowawszy wesołość.

– Dwulatek to najbardziej stanowcza istota, czterolatek ma najdumniejszą postawę i nikt tak nie rządzi, jak pięcioletnia dziewczynka. A dziadkowie i rodzice, z przewagą tych pierwszych, głupieją na ich punkcie od chwili, gdy zobaczą czerwone, wrzeszczące kluseczki i od razu spełniają wszystkie ich zachcianki. I tak już zostaje ku zgubie kochającego personelu. – Roześmiała się wesoło. – Całe szczęście dla nas, biednych niewolników, ta władza kończy się po mniej więcej sześciu latach. Sandra jest w końcowym okresie swojego panowania. Za rok albo dwa sama ją zdetronizuję. Tak samo, jak ciebie.

– I zapanuje bezkrólewie. Niech żyje anarchia! – zawołał radośnie.

– Taa. Jej skutki widzę w zmywarce. Każdy wstawia naczynia, jak chce. Wypróbuj ją w swojej grze. Ciekawa jestem, jak zwyciężysz, mając za wojsko anarchistów – zgasiła go kąśliwie.

Tamtego dnia pozwolił żołnierzom na swobodę działania. Poniósł totalną klęskę. Część armii kręciła się w kółko, kilka oddziałów rozlazło się po polu bitwy bez celu, a reszta walczyła ze sobą, lekceważąc atakującego nieprzyjaciela.

Uśmiechnął się z zadowoleniem. Całe szczęście, że zapisał przedtem stan gry, bo zostałby z niczym.

– Dlaczego uważasz, że chodzi mi o władzę? – przypomniał, kiedy wróciła z listem. – Co to?

– Rachunek za wodę. O co pytałeś? A, władza. Miałeś taką grę. Ekonomiczną, czy jak to się nazywa. Początkowo jej nie lubiłeś, ale później nie mogłam cię od niej oderwać. Budowałeś miasto. Pamiętasz?

– Tak. Ale kiedy to było! Wieki temu!

– Dawno. Najpierw nie miałeś nic. Potem postawiłeś pierwszy budynek. Nająłeś ludzi. Musiałeś zadbać o ich zaopatrzenie. Obsiałeś pole, nadwyżkę plonów sprzedałeś. Zdobyłeś dodatkową gotówkę. O ile pamiętam, od razu ją straciłeś, ale następnym razem wykazałeś rozsądek i zorganizowałeś jakiś targ, ściągnąłeś kupców. I po paru tygodniach miałeś wielkie miasto.

– I co z tego?

– Nic, tyle że od początku miałeś władzę. Co prawda najpierw tylko nad skrawkiem ziemi i dwoma poddanymi. Tak to właśnie wygląda. Jedyną różnicą jest obszar działania. Nie chodzi o jego prawdziwą wielkość i liczebność. Teoria zakłada, że nauczyciel ma władzę nad uczniami a szef nad pracownikami. Jak jest sprawowana, zależy od tego, co siedzi w ich głowach. Słyszałeś o mobbingu? To rodzaj tyranii.

– To sam zostanę szefem!

Skwitowała to kpiącym parsknięciem.

– No proszę, wciąż marzysz o jedynowładztwie. Chyba że będziesz zarazem szefem i pracownikiem, co utemperuje twoje dyktatorskie zapędy. W innym przypadku lepiej się zastanów. Kierowanie ludźmi jest trudne, mniej w tym przywilejów a więcej odpowiedzialności. Moje rządy, które tak ci się nie podobają...

– Nawet pokłócić się nie można – wtrącił obrażony, wydymając usta.

– A co, tylko tobie wolno marudzić? Ja też chcę, tego mi nikt nie zabierze, więc sobie pogadam. Władza rodzicielska jak każda daje wielkie możliwości w osiąganiu... – Zasępiła się na moment. – W osiąganiu tak sukcesów, jak porażek. Czasami mam wrażenie, że tych drugich jest dużo więcej.

– No przecież zdałem do następnej klasy – przypomniał burknięciem i rzucił przeciągle: – Mamee, przestań. Za bardzo się przejmujesz ocenami. Wyluzuj. Nie możesz robić jak ojciec Jadzi? Na wszystko jej pozwala, pisze usprawiedliwienia, chociaż wszyscy wiedzą, że nie przyszła na lekcję, bo oglądała jakieś bzdety w nocy i wstać nie mogła. A świadectwo i tak dostała.

– Nie o szkołę chodzi. – Wzruszyła niechętnie ramionami. – A co do Jadzi. Poza totalnym lenistwem szkolnym ma dobry charakter, wychowanie bezstresowe jej nie zaszkodzi. Nie wzdychaj! Nie podzielam poglądu, że wychowacie się sami. Ale nie twierdzę, że brak dyscypliny musi prowadzić do wypaczenia charakteru.

– To może byś sprawdziła, czy mój się wypaczy? – Zamrugał niewinnie powiekami.

– Chciałbyś co?

– Tak. Zacznę już teraz sobie wypaczać. – Aleksander rozwalił się na krześle i zażądał: – Cappuccino proszę!

– Będzie za kilka minut, jeżeli jaśnie pan hrabia wyciągnie mleko – odparła z przekąsem.

Aleksander przystąpił do wydłubywania zamrożonego mleka z kostkarki. Po kilkunastu minutach usiedli znowu przy stole, popijając zimny napój. Mama podjęła przerwany temat, mówiąc z rozwagą:

– Wiem, że to nudne ciągle słyszeć, mów dzień dobry i do widzenia, ustąp miejsca albo że słowo przepraszam nie boli, zawsze bądź...

– ...uprzejmy i miły dla koleżanek – wysyczał skwaszony. – Dziewczyny są najgorsze. Złośliwe i podstępne. I żebyś wiedziała, że ustępuję im miejsca, jak się przepychają. Chłopakom też, kiedy idą tak specjalnie, żeby wszystkich potrącać. I nie zapomnij dodać, ukłoń się, korona ci z głowy nie spadnie. A i jeszcze jedno! Pamiętaj, żebyś zawsze patrzył na innych. I patrzę, żebyś wiedziała! Znaczy, patrzę, od kogo mogę oberwać, kto idzie korytarzem i który ma ochotę komuś przywalić. Życia nie znasz! Za twoich czasów było inaczej!

– Wiem. Jednak uważam, że pewne wartości i zasady obowiązują zawsze i wszędzie. To kwestia osobistego wyboru kim chcesz być. Podejmowanie decyzji w trudnych chwilach jest sztuką samą w sobie. Nie zawsze co konieczne...

– ...jest słuszne a co słuszne konieczne – dokończył ze śmiechem. – Znowu oglądasz Babilon! W którym sezonie jesteś?

– Doktor Franklin jeszcze nie wyruszył w podróż po stacji. Dopiero zaczęłam drugi – odparła niby od niechcenia. – A co? Chcesz się przyłączyć?

– Eee, nie. Wolę SG. Może wtedy. – Zaczął mlaskać językiem, chcąc wypchnąć kawałek orzecha, który utkwił mu między zębami. – No, wylazł.

– Mówi się, że władza psuje ludzi. To nie tak. Jako taka nie jest zła. To jej oblicza bywają groźne. Ma rysy przywódcy, jego charakter i pragnienia. Tak, to ona jest głównym motywem.

– Eee, chyba nie. Raczej chęć zdobycia dużej kasy – zaoponował.

– Kasy? Nie. Pieniądze tak samo, jak strach to tylko narzędzia. Za ich pomocą zdobywa się władzę, a potem ją sprawuje. Ludzie dzielą się na tych, którzy mają forsę i na tych którzy jej nie mają. Ci pierwsi rządzą tymi drugimi i robią to dobrze lub źle. Nie znam innego systemu zależności międzyludzkich. O, widzisz, same nam wyszły cztery czynniki, czyli władza, pieniądze, strach i, najważniejsza według mnie, wiara. Na pewno, gdy się dobrze zastanowisz, odkryjesz je w każdej osobie i nie mówię tu tylko o grach. Przy czym wiara będzie zawsze twoim najmocniejszym atutem.

– Dlaczego? – Ze zdziwienia zatrzymał rękę w pół drogi do talerzyka.

– Gdybyś nie wierzył, że dojdziesz do planszy the end czy usiadłbyś do gry? Nie opychaj się tak, zostaw kilka dla Sandry – powiedziała z politowaniem.

– No niby tak, a pozostałe trzy? – Chwycił kolejne ciastko, stwierdzając bez ogródek: – Przecież babcia nie przysłała tylko tyle, masz ich więcej!

– Prawie cały kartonik. Będę wam wydzielać, bo znikną w jeden dzień.

– A co z tymi innymi atutami?

– Z pewnością będą należeć do twoich przeciwników.

– A niby dlaczego?

– Zawsze chodzi o to, żeby coś zdobyć albo kogoś pokonać. Gry chyba w ogóle opierają się na ciągłej potrzebie rywalizacji. Człowiek musi się nieustannie sprawdzać, czy jest dość dobry, lepszy od innych. Wszystko jedno w życiu czy w grze. Budujesz w niej miasto, tworzysz społeczność. Pojawia się zagrożenie. Twoi przeciwnicy wydają się silniejsi, dzierżą w ręku stery rządów, mają lepsze zdolności, potężniejszą broń, większą moc. Żeby pokonać twojego bohatera, wykorzystują nadnaturalne siły, pokazują swoją wyższość. Często operują strachem.

– Ja też mam armię, dobre zaopatrzenie, kupuję i wyrabiam broń. Dobrze płacę najemnikom. Zbieram radę, szukam czarodziei, ćwiczę wojowników. Jestem silny, umiem przewidzieć ich ruchy, mam dobrą taktykę. Wygrywam! – Wyprostował się z dumą, w końcu jakby nie było, zawsze zwyciężał.

– Wiem, wiem. Z czasem i ty dysponujesz potęgą i magią. Ale jakoś tak jest, że ich czary są mocniejsze od twoich. Przynajmniej na początku. No i w końcu są te pieniądze. Oni już je mają, a ty dopiero musisz je zgromadzić. Z tym że o ile oni stale posiadają dukaty, ty je na przemian tracisz i odzyskujesz. W każdej grze jest złoto. Nawet w grach Sandry. Ona też musi podskoczyć, podnieść monety, jeśli chce zdobyć dodatkowe punkty. Jakkolwiek ludzie sprawują rządy tu i tam w mniejszym lub większym zakresie, tak naprawdę światem rządzi mamona.

– Znaczy, mam rację, chodzi o kasę.

– Czy ja wiem, może to się po prostu przenika? W każdym razie, wchodząc do gry, najlepszym atutem jest spryt oraz zdolność myślenia i przewidywania. Szybkość reakcji, spostrzegawczość i wiara w zwycięstwo. Nawet jeśli zostało ci już tylko jedno życie, straciłeś całą kasę, możesz i tak wygrać partię.

Przerwała i zrezygnowana sięgnęła po ścierkę, ponieważ Aleksander, chcąc coś wtrącić, machnął kubkiem, rozlewając cappuccino.

– Niby prawda. Ale w mojej ulubionej grze mam też przyjaciół. Razem czarujemy, wytwarzamy magiczne ognie, robimy inne niesamowite rzeczy. Znaczy co z nimi? – Posłusznie wycierał mokry stół.

– Wygrywacie, bo współpracujecie, co jest umiejętnością jak najbardziej ludzką. Co z tego, że macie magię po swojej stronie? Jak sam powiedziałeś, są chwile, kiedy ona jest na wyczerpaniu i musisz podjechać pod dystrybutor czy jak to się tam nazywa. Wspomniałam już, że takie czary to bubel?

– Tak, ale są potrzebne. Mówiłem, że się nie znasz. – Z lekceważeniem przeciągnął słowa.

– Niech ci będzie. Wykorzystujesz ludzkie cechy postaci, jeden jest silny, drugi mały a trzeci zwinny. Musisz sobie poradzić bez magicznych sztuczek, bo ten bak wciąż pusty i do cysterny daleko albo akurat nie ma do niej dostępu. Zresztą niezależnie od tego, czy nadnaturalne potęgi są, czy nie, cały czas działasz w grupie. Nie wybierasz kogoś ze względu na jego magiczne umiejętności. Chyba polegasz na nim nadal, nawet jeśli je stracił?

– Ale nasi wrogowie też działają wspólnie – zauważył rozsądnie.

– Zgoda. I twoim zadaniem jest ich rozbić, tak aby nie było to możliwe. Musisz wykorzystać ich naturalne i zwykłe potrzeby. Czy ja wiem? Picie, jedzenie albo coś w tym stylu. Tak to już jest, że w jednym przypadku to, co ludzkie jest atutem, w innym przyczynia się do porażki. Jeśli faktycznie masz w tej grze tylko jedno życie, to najpierw poznaj swoich przeciwników, co jest ich celem, do czego zdążają? Co jest im niezbędne? I pamiętaj, ważniejsze są ich słabe strony, nie skupiaj się na mocnych. Ze zdolnościami trudno walczyć a ze słabościami jak najbardziej można. Często zapomina się o tym i w przypadku potyczki większość próbuje wytrącić broń przeciwnikowi, zamiast podciąć mu nogi. Niech sobie tę broń nadal trzyma, ale jak leży użytek z niej mniejszy a wtedy zwycięstwo będzie bardziej prawdopodobne. Czyż nie?

– Niby tak. – Zamyślony rozważał coś przez chwilę. – Tak właściwie to masz rację. Znaczy, jak sobie wybieram sojuszników, to najpierw patrzę na nich jako na nich, a dopiero potem co mają. Znaczy, chodzi mi o to, że sprawdzam oręż na końcu, wiesz, o co mi chodzi, prawda?

– Wiem. Cóż to za gra, która spowodowała takie pytania? – Zerkała naprawdę zaintrygowana. – Może sama zagram, skoro prowokuje takie poważne rozważania.

– A taka jedna. Jeszcze jej nie znam. Może w nią zagram, znaczy, tak myślałem, ale teraz to nie wiem – odparł niejasno i zerwał się jak z procy. – Muszę iść do łazienki.

Popatrzyła za nim zamyślona.

„Skąd te dylematy? Grasz intuicyjnie, radzisz sobie doskonale i nie pamiętam, kiedy ostatnio prosiłeś o pomoc. Co chciałeś na koniec powiedzieć? Że rezygnujesz z tej tajemniczej gry? Ty? Nie może być! Raczej niechcący zdradziłeś, że nie masz jak do niej dołączyć. Czuję w tym coś dziwnego”.

– Jak się nazywa ta gra? – zapytała, gdy wrócił. – Poszukam sobie o niej w internecie, poczytam i...

Drzwi wejściowe trzasnęły i po chwili do kuchni weszła z rozmachem pani Agnieszka.

– Co za dzień! O! Zimna kawa! Też chcę. – Jako stała bywalczyni otworzyła szafę i sięgnęła po dużą filiżankę do cappuccino. – Przyniosłam muffinki. Aleksander bądź tak dobry i wyciągnij z reklamówki.

Zrobił to ochoczo. Postawił na stole pełną blachę jeszcze ciepłych ciastek.

– O, czekoladowe! Wezmę sobie, dobrze?

– Sandra jest u nas. Siedzi w basenie pod okiem szwagierki. Przyjechali całą rodziną na kilka dni. Wyrwałam się na trochę od tej hałastry – trajkotała Janicka. – Weź sobie więcej. Aleksander, byłabym zapomniała! Mąż prosi, żebyś przyszedł. Poszli z bratem na wojnę i gdzieś utknęli, chyba wpadli w zasadzkę. Musisz im pomóc.

Westchnąwszy z politowaniem, ruszył z odsieczą do willi.

Rozdział 4.

Inne strategie

Wyprowadzenie z ogniowej pułapki, w którą wpadli obaj panowie, zajęło Aleksandrowi piętnaście minut. Następny kwadrans poświęcił na udzielenie niezbędnych wskazówek dotyczących sterowania wirtualnymi żołnierzami, sugerując, gdzie mogą jeszcze napotkać trudności, a gdzie uzupełnią zaopatrzenie. Przy okazji pochłonął cztery muffinki, następne cztery dostał od pani Kunczewskiej, która akurat szła z tacą czekoladowych wypieków.

– Chłopcy walczą dzielnie od dwóch godzin. Muszę ich nakarmić, bo opadną z sił – zachichotała staruszka, patrząc tkliwie na pokrzykujących z emocji graczy, z których jeden już lekko łysiał, a drugi nerwowo szarpał gęstą brodę.

Wychodząc, usłyszał głos Janickiego:

– Po co tam leziesz ofermo! No masz ci los. Znowu się zawiesił!

– Żeś sam się zawiesił – warknął jego starszy brat. – Prawym klikaj. Strzelaj! Strzelaj, mówię! I po co lewy naciskasz? O żeż ty, uważaj, bo znowu... No mówiłem, że tak będzie! Nie żyjesz. Trzeba od nowa. I na drugi raz nie klękaj przy tym murze, przecież młody mówił, że tam gniazdo karabinów...

„Jeszcze ze trzy razy zaczną i się nauczą” – pomyślał z politowaniem Aleksander.

Wróciwszy do ogrodu, usiadł na leżaku w cieniu orzecha. Miał o czym myśleć. Musiał zrewidować dotychczasowe opinie o czarach i magicznych przedmiotach, z jakimi miał do czynienia w grach lub książkach. Najwyraźniej nie miały takiego znaczenia, jak do tej pory sądził.

„Znaczy, że Gabriel miał rację. Nie chodzi o to, co widać, ale o to, czego nie widać. Szczęśliwe zakończenia są szczęśliwe nie dlatego, że ktoś czegoś użył albo potrafi robić nadzwyczajne rzeczy. Źli zawsze mają potężniejsze moce, a i tak przegrywają. Fałszywi i podstępni, nikomu nie ufają. Znaczy, są sami, muszą przegrać. Znaczy, o to chodzi... O wierność, zaufanie, przyjaźń. O udzielenie pomocy. Musi być, że nie siła jest ważna, ale cel jej użycia. Nawet słabeusz, jeśli pokona swój strach i zamieni w odwagę, może wygrać. Znaczy taki ktoś jak ja”.

Westchnął, nie mógł się zdecydować, co ma z tych wniosków czerpać, otuchę czy przygnębienie.

„A może jestem tylko słaby albo po prostu tchórzem?”.

Miał już zamiar pójść do domu, kiedy usłyszał za plecami głosy.

– Siedzenie w domu w taki dzień to grzech. – Usłyszał panią Agnieszkę, która zmierzała do ogrodowego stołu pod jabłonią.

– Nie marudź. Przecież idę.

Usiadły na krzesłach, kontynuując jakąś dyskusję.

– Wiem, ja też mam z tym problem. Sama nie wiem jak się za to zabrać – mówiła z rozżaleniem Janicka. – Czasem to mi ręce opadają.

– Bo nie czytałaś instrukcji użytkowania – zakpiła mama.

– A ty czytałaś? – odparowała takim samym tonem pani Agnieszka.

– Nie. Wiesz, jak jest Z początku euforia, myślisz, że sobie sama poradzisz, więc po co cokolwiek czytać? Bierzesz, co dają, sprawdzasz na plastikowej zawieszce czy otrzymałaś co twoje i pędzisz do domu. Jak rozpakujesz to radość taka, że o niczym innym nie myślisz. Opis schowałam, żeby nie zginął. Leży na strychu w jakimś kufrze.

– A wiesz, że ja tak samo wyniosłam na strych. Będę musiała poszukać – stwierdziła ze śmiechem Janicka.

– Poszukaj koniecznie, jeszcze się okaże, że to jakaś pomyłka i stąd te kłopoty.

Pani Agnieszka nie przejęła się zjadliwym tonem przyjaciółki. Łyknąwszy kawy, poinformowała z przesadną obojętnością:

– Żebyś wiedziała. Na wszelki wypadek sprawdzę, ale z tego, co pamiętam, to tam jest tylko nazwisko... – Zawahała się i dodała po chwili ze śmiechem: – I data wydania.

– Autorzy są ważni! Nie wolno o nich zapominać!

– O tak! Szkoda, że nie wszyscy przykładają się do swojej twórczości, jak należy – mruknęła zgryźliwie pani Agnieszka.

– No cóż, w takim przypadku lepiej zdać się na indywidualną grę. Problemy wyjdą prędzej albo później, niezależnie od hm... wkładu zaangażowania. Chcąc nie chcąc, trzeba je rozwiązać, inaczej stoisz w miejscu. Chociaż przyznaję, że mając podwójną kombinację, z trzecią w tle, nie jest łatwo. Dobrze, że możesz liczyć na pomocne podpowiedzi... – Parsknęły śmiechem i równocześnie zawołały: – Współautora!

Aleksander nadstawił uszu.

„O czym gadają? Z trzecią w tle? Znaczy jakaś turowa? Muszę podpatrzeć w laptopie mamy. Kiedy one grają? Razem czy osobno? Chyba same. Gdzie? Może w sieci? Ale nie, był jakiś opis, czyli jest pudełko. Znaczy jak to?! Pani Agnieszka i komputer?! Nigdy w życiu! Mama to jeszcze, ale też nie bardzo, lubiła tylko starą Larę. Co to jest ta podwójna kombinacja? A nie, będzie potrójna... Co to za strategia? Mogły mnie zawołać, jak mają problemy. Wstydzą się czy jak? Same nie dadzą rady! I po co się z tym kryją? Wszyscy grają”.

– Nie chcę, żeby było jak z Tomkiem – wypaliła nagle Janicka i poderwała się nerwowo. – Przyniosę wodę.

Aleksander osłupiał.

„A on co ma tu do rzeczy? Niby gra, ale przecież to zupełnie nie to samo! Poza tym jest wyjechany. Eee, chodzi o kogoś innego”.

Czekając na powrót pani Agnieszki, pomyślał o Tomku, który kiedyś mieszkał na ich ulicy. Widywał go, ale był od niego sporo starszy. Kiedy Aleksander dopiero rozpoczynał naukę, syn sąsiada kończył szóstą klasę. Następnego roku wywołał sensację. Nim to się stało jako uzdolniony siedmiolatek, trafił do szkoły muzycznej. Rodzice wymarzyli sobie, że będzie skrzypkiem, chociaż chłopiec pragnął grać na gitarze. Nigdy nie wychodził na dłużej na dwór, nawet w wakacje. Jeśli już mu na to pozwalano, nie mógł przyłączyć się do kopiących piłkę kolegów, żeby przypadkiem nie połamał palców, którymi ćwiczył etiudy i inne wprawki. Nie znosił tego z całego serca. W pierwszej klasie płakał i prosił rodziców, żeby zmienili zdanie.

Nie zmienili ani wtedy, ani później, kiedy mógł wybrać inny instrument, przechodząc do szkoły drugiego stopnia, pomimo sugestii nauczycieli. Tomek nigdy nie pogodził się z decyzją rodziców. Nie znajdując u nich zrozumienia, przestał ich prosić, natomiast w ramach protestu opuszczał lekcje. Wagarował, początkowo dzień, dwa, potem dłużej. W końcu został wysłany do szkoły z internatem. Uciekł stamtąd po miesiącu. Przez pół roku nikt nie wiedział, gdzie przebywa.

Przez tyle czasu najbliższa okolica żyła niejasnymi doniesieniami na temat małoletniego zbiega. Kiedy w końcu policja doprowadziła Tomka do domu, zagroził, że nie da się zamknąć drugi raz w internacie, a do muzycznej szkoły nigdy nie wróci. Omal nie otrzymał sądowego skierowania do poprawczaka, przed czym uchronili go dziadkowie, podejmując się kurateli nad zbuntowanym wnukiem. Tomek zamieszkał na drugim końcu Polski, kontynuując naukę w wymarzonej klasie gitary. Niezwykle uzdolniony młodzieniec nadrobił zaległości i otrzymał stypendium. Do Torunia na stałe nie wrócił. Aleksander miał okazję słuchać jego gry w zeszłym roku, kiedy siedział przy ognisku zorganizowanym na cześć Tomka, bo wówczas po raz pierwszy, sześć lat po słynnej ucieczce, odwiedził rodzinny dom.

– Aleksander chyba przepadł na tej wojnie – rzuciła Janicka, niosąc wysokie szklanki i dzbanek wody.

Kobiety nie widziały leżaka ukrytego pod orzechem. Stał odgrodzony od chodnika, biegnącego wzdłuż budynku i reszty ogrodu, wysokimi krzakami bukszpanu.

– Dlaczego ma być jak z Tomkiem? Czy raczej nie być? – zaciekawiła się mama.

– Ja to czasem boję się do nich odezwać. Chciałby człowiek pogadać, tak po prostu a toć warczą wtedy, że sama już nie wiem, co robię źle.

– Agnieszko, nic źle nie robisz. To po prostu taki wiek. Później będzie lepiej. Zobaczysz.

– I popatrz, jak to się potoczyło – kontynuowała zadumana Janicka. – Katarzyna teraz jest dumna jak paw, kiedy syn przyjeżdża. Ale Witek?! Jak jakiś uparty osioł zaparł się w gniewie. Przecież to jego dziecko! Pierwszy na roku, stypendium dostał! Katarzyna się chwaliła, że na całe dwa semestry jedzie do Hiszpanii! Kto by pomyślał! A Witek zrzędzi, że nie tak miało być. Skrzypkiem miał być, powiada, a nie szarpi drutem. Nic mu to, że Tomek tak cudnie gra! Jak go usłyszałam, to aż mi łzy stanęły w oczach. Nie wiedziałam, że takie dźwięki z gitary można wydobyć. Może dlatego, że klasyczna, ale tak brzmi, że serce ściska...

Pociągnęła nosem, łyknęła kawy i raptem rzuciła płaczliwie:

– No i właśnie nie chcę być jak Witek.

– Agnieszko! Co ty opowiadasz?! Witek zaplanował życie Tomka już w kołysce. Tacy jak on nigdy nie będą szczęśliwi, jeśli dziecko pójdzie własną drogą. Może według nich musi to prowadzić do porażki? A niech tylko mu się noga powinie, zamiast wsparcia, będą się natrząsać, a nie mówiłem? Chyba nie ma nic gorszego.

– Bo człowiek by chciał dla nich jak najlepiej – chlipnęła w odpowiedzi.

– Wszystkie sobie planujemy, kim to nasze dzieci nie zostaną. Wrzucamy kupy do sedesu, wycieramy rozmazane buziaki, naklejamy plastry na skaleczenia przyszłym lekarzom, profesorom, naukowcom, może nawet laureatom nagrody Nobla. Katarzyna, jak z nut, przewijała skrzypka! – tłumaczyła z kpiną mama. – Nie kręć głową, nie mów, że tego nie robiłaś, bo ja owszem. Plany biorą w łeb, a my kochamy sprzedawczynie, kolejarzy, fryzjerki, strażaków, policjantów, treserów zwierząt... Zaraz! Czy któryś z twoich chłopaków nie chciał być motorniczym?

– Już mu przeszło, teraz jest złomiarzem – zachichotała. – Nie, nie takim co zbiera. Widział na złomowisku zgniatarkę. Bardzo mu się spodobało prasowanie samochodów.

– No widzisz. Z czasem odwieszamy nasze ambicje na kołek, bo wiemy, że są właśnie nasze, a dzieciaki niech realizują własne. Tak samo, jak całą resztę. Teraz to ich czas porażek i...

– ...błędów i wypaczeń...

– ...sukcesów, Agnieszko, sukcesów! Skąd u ciebie dzisiaj taki pesymizm? To nie pasuje do niepoprawnej optymistki, którą jesteś. A właśnie, skąd ci się wziął Tomek?

– Bo chciałabym doradzić, wesprzeć, ale fukają koty jedne. Albo i dwa. A za parę miesięcy dołączy trzeci.

– Albo trzecia.

– Albo trzecia – powtórzyła z rozmarzeniem pani Agnieszka, mama dwóch synów. – Będę ją rozpieszczać i ubierać jak księżniczkę.

– I za parę lat pokaże braciom, że nie należy fukać na matkę jak...

– Myślisz? – wtrąciła z nadzieją Janicka.

– ...jak kociaki, ale warczeć jak przystało na lwicę.

Pani Agnieszka żachnęła się i przez chwilę patrzyła na przyjaciółkę zadumana.

– Może to źle, może nie należy ich do niczego zmuszać. Ale widzę, że się miota, że coś doskwiera, to jak nie? Toć wiem, że za dużo kłapię zębami, ale tak zupełnie milczeć? No i chciałam wczoraj pokazać ten artykuł, co ci przyniosłam, bo wiem, że to był szkolny kolega z równoległej klasy. Staszek musiał już wcześniej o tym wiedzieć. To z jego powodu taki struty chodził. No i naskoczył na mnie jakbym to ja była wszystkiemu winna. Przecież chciałam tylko pocieszyć i... – mówiła jednym ciągiem, a kiedy zabrakło jej tchu, z oczu popłynęły łzy.

Aleksander poczuł się bardzo nieswojo. Siedział do tej pory cichutko niczym mysz pod miotłą, zainteresowany wszelkimi strategiami. Może i o niej rozmawiały, ale nie była taka, o jakiej myślał. Nigdy nie sądził, że wesoła, trajkocząca bez przerwy pani Agnieszka, może tak bardzo przejmować się swoimi dziećmi. Nie podejrzewał również o to mamy. Z jednej strony nie chciał podsłuchiwać, bo przecież nie wypada, z drugiej miał okazję dowiedzieć się czegoś, na co nigdy wcześniej nie zwracał uwagi. Odwrócił się do nich plecami. Podglądanie wydało mu się gorsze od nadstawiania ucha.

– Ja nie wiem, jak ty sobie z nimi radzisz. – Usłyszał przygnębione stwierdzenie, na co drugi głos zareagował cierpkim parsknięciem.

– Wcale! To nie jest kwestia, radzisz sobie lub nie. Wszyscy popełniamy błędy i co z tego? Wspaniale pieczesz i gotujesz, szyjesz, pielęgnujesz ogródek. W międzyczasie czytasz. Twierdziłaś, że z nudów podjęłaś pracę u pana Gabriela. Nie mam pojęcia, kiedy to wszystko robisz. Musisz mi sprzedać patent na ten między. Czas sobie zabierz, przy takiej ilości zajęć bardziej go potrzebujesz. Wyjeżdżasz z dziećmi na wycieczki. A ja co? Nie potrafię tak wszystkiego zorganizować, a może jestem po prostu zbyt leniwa. I wiesz, prawda jest taka, że tylko dzięki tobie wiem, co się dzieje na świecie.

– Ale może gdybym nie była taka wyrywna, gdybym mniej gadała...

– O, tak! Gdybym zrobiła to albo tamto. Gdybym nie zrobiła! Przestań, nic bardziej nie dołuje niż gdybanie. Co przyjdzie z rozważania tego, co się nie wydarzyło? Nic, z tego jest tylko zasmarkany nos i spuchnięte oczy. I po co? Okazje do płaczu same nas znajdą – rzuciła sucho, po chwili kontynuowała łagodniej. – Czasem również jestem bezradna. I co to zmienia? Nic!

– Wiem. Trzeba robić swoje i nauczyć odróżniać dobro od zła. Tylko tyle i aż tyle.

– Raczej to drugie – przytaknęła w zamyśleniu mama. – Wybór, wszystko sprowadza się do wyboru jednej lub drugiej opcji.

– Opcji? Ona jest chyba jasna.

Aleksander nie musiał podglądać. Niemal zobaczył zdziwioną twarz Janickiej.

– Czyżby? Wybór nie zawsze jest taki oczywisty. Zwłaszcza dla młodych. A i dla starych też. Jak ich nauczyć, że czasem ponad dobro innych, trzeba postawić własne, skoro wciąż im wpajamy, że to dobro innych jest najważniejsze? Jak im wytłumaczyć, że większość nie zawsze ma rację, że mogą stanąć po stronie mniejszości, jeśli właśnie to wydaje im się słuszne? Jak przekonać, że lepiej przyjąć z godnością samotność niż czerwienić się na samą myśl, że coś się zrobiło albo najczęściej nie zrobiło. Nasze dzieci już dokonują takich wyborów czy tego chcemy, czy nie. To takie decyzje kształtują, a my nie mamy na to wpływu.

– Teraz mnie zdołowałaś kompletnie. Czyli co? Nic się nie da zrobić?