Kornik - Layla Martínez - ebook

Kornik ebook

Layla Martínez

0,0
33,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Każdy dom przechowuje historie swoich mieszkańców

W rodzinnej siedzibie babki i wnuczki słychać głosy dobiegające spod łóżek i widać świętych ukazujących się na suficie. Stare ściany opowiadają o zaginięciach, których tajemnice pozostają nierozwikłane. Babka krąży po pokojach, rozmawiając z cieniami czającymi się w szafach i mrocznych zakamarkach. Z aresztu właśnie wróciła wnuczka. Jej zatrzymanie miało związek ze zniknięciem dziecka najbogatszej rodziny we wsi. To wydarzenie zmusza obie kobiety, by zmierzyły się z bolesną historią ukrytą w murach domu. Tytułowy Kornik powoli toczy ich dusze i uruchamia zemstę skrzywdzonych przez patriarchat.

Powieść grozy Layli Martínez skrywa historię dziedziczonej traumy, konsekwencji wojny domowej w Hiszpanii i reprodukujących się przez pokolenia dziejów wyzysku i upokorzeń. Doskonale poprowadzona literacko, staje się bardziej namacalna niż niejeden reportaż.


Kornik to brawurowa opowieść o nawiedzonym domu, jakim jest Hiszpania. Layla Martínez bierze hiszpańskie traumy – od wojny domowej po przemoc klasową – i buduje z nich literacki horror, z potworami, wyłażącymi spod łóżka. Przewrotna, przerażająca, zachwycająca powieść!”
Katarzyna Kobylarczyk, reporterka, autorka książki Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci 

„Dom pełen cieni i kobiet zbudowany z zemsty i poezji. Gęsta i przerażająca książka, która opowiada o widmach, problemach klasowych, przemocy i samotności w sposób tak naturalny, jakby to czarownice dyktowały Layli Martínez jakiś przenikliwy i upiorny sen”.
Mariana Enríquez

„To książka o biednych i upokarzanych, którzy mówią dość”.
Alana Portero

„Najlepsza książka, jaką przeczytałem w tym roku, tak pojemna i głęboka, że mieści w sobie cały kraj i wszystko, co z nim związane”.
Francisco Jota-Pérez
 
 
Layla Martínez jest pisarką i redaktorką w niezależnej oficynie wydawniczej Antipersona.  Prowadziła warsztaty dotyczące literatury i kina oraz dyskusje na temat kobiet i historii ruchów społecznych. Jest stałą współpracowniczką magazynu „El Salto”. Kornik to jej debiut powieściowy.
 
Projekt zrealizowany przy wsparciu finansowym Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, realizowanej przez Krakowskie Biuro Festiwalowe ze środków Gminy Miejskiej Kraków

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 144

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marka wydawnicza Bo.wiem

Seria z Żurawiem

Projekt okładki Małgorzata Flis

Tytuł oryginału:  Carcoma

Copyright notice © 2021 Layla Martínez

This work was originally published in Spain by Editorial Amor de Madre in 2021

Published by agreement with Casanovas & Lynch Agencia Literaria, Spain and Book/lab Literary Agency, Poland

Copyright © for the Polish translation by Maja Gańczarczyk, 2024

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2024

Wydanie I, Kraków 2024

All rights reserved

Projekt zrealizowany przy wsparciu finansowym Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, realizowanej przez Krakowskie Biuro Festiwalowe ze środków Gminy Miejskiej Kraków

Niniejsza książka stanowi utwór chroniony na podstawie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Prawami do tego utworu dysponuje Wydawca – Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bez zgody Wydawcy niedopuszczalne jest kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne korzystanie z niniejszej książki w całości lub z jej fragmentów z wyjątkiem dozwolonego użytku osobistego lub publicznego.

ISBN 978-83-233-5348-5 (druk)ISBN 978-83-233-7534-0 (mobi, epub)


Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków tel. 12 663 23 80 Dystrybucja: tel. 12 631 01 97 tel. kom. 506 006 674, e-mail: [email protected] Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325 www.bowiem.wuj.pl

Dla José, niech Diabeł pobłogosławi naszemu małżeństwu

1

Kiedy przekroczyłam próg, dom rzucił się na mnie. Ciągle to samo, z tą kupą cegieł i brudu, rzuca się na każdego, kto przejdzie przez drzwi, i wykręca mu flaki, pozostawiając bez tchu. Matka mawiała, że przez ten dom wypadają ci zęby i wysychają wnętrzności, ale moja matka odeszła stąd dawno temu i jej nie pamiętam. Wiem, że tak mówiła, babka mi powiedziała, chociaż nie musiała, bo już to wiedziałam. Tutaj wypadają ci zęby i włosy, odpadają fragmenty ciała, a jeśli stracisz czujność, będziesz się snuć z kąta w kąt albo zalegniesz w łóżku i więcej się nie podniesiesz.

Położyłam plecak na skrzyni i otworzyłam drzwi do pokoju dziennego. Babki w nim nie było. Pod stołem też nie, ani w szafce w spiżarni. Postanowiłam spróbować szczęścia na piętrze. Zajrzałam do szuflad w komodzie i do szafy, ale tam również jej nie znalazłam. Zasrana starucha. Wtedy zobaczyłam czubki butów wystające spod jednego z łóżek. Normalnie nie zaglądałabym pod narzutę, bo tych, co żyją pod łóżkiem, lepiej nie zaczepiać, ale butów mojej babki nie sposób z niczym pomylić. Lakier tak połyskuje, że możesz się w nich przejrzeć nawet z drugiego końca pokoju. Kiedy uniosłam narzutę, dojrzałam starą wpatrzoną w stelaż łóżka. Sąsiadka, która pewnego ranka zobaczyła ją wychodzącą ze skrzyni, powiedziała dziennikarzom, że stara cierpi na demencję, ale co mogła wiedzieć ta pieprzona skarżypyta, co sama zawsze ma włosy zatłuszczone bardziej niż frytkownica w przydrożnym barze. To nie demencja.

Wywlekłam starą, posadziłam na łóżku i potrząsnęłam nią, trzymając za ramiona. Czasem działa, a czasem nie, tym razem nie podziałało. Jeśli nie działa, to lepiej zaczekać, aż samo przejdzie. Przeciągnęłam babkę na korytarz, otworzyłam drzwi do pokoju, wepchnęłam ją do środka i zamknęłam na klucz od zewnątrz. W tym domu wszystkie drzwi można zamknąć od zewnątrz. To rodzinna tradycja, taka sama jak te idiotyzmy, które ludzie robią w Boże Narodzenie. Mamy wiele tradycji, na przykład zamykanie siebie nawzajem, nie jemy za to jagnięciny, bo owce nic nam nie zrobiły i uważamy, że to by było niegrzeczne.

Zeszłam po plecak i wspięłam się z powrotem na górę. Oprócz schodów prowadzących do przedpokoju, na piętrze znajduje się tylko sypialnia, którą dzielę ze starą. Położyłam plecak na moim łóżku, tym małym. Kiedyś należało do mojej matki, a jeszcze wcześniej do mojej babki. W tym domu nie dziedziczy się pieniędzy ani złotych obrączek czy pościeli z wyhaftowanymi inicjałami, tutaj po zmarłych zostają nam łóżka i uczucie żalu. Zła krew i miejsce, w którym można przespać noc, to jedyne, co można odziedziczyć. Nawet nie dostały mi się po babce włosy, stara jak na swój wiek wciąż ma je mocne jak lina, aż miło popatrzeć, gdy są rozplecione. A ja mam cztery włosy na krzyż, wiotkie i cienkie, przyklejają mi się do głowy i są tłuste już dwie godziny po umyciu.

Łóżko mi się podoba, bo jego zagłówek pełen jest obrazków z aniołami stróżami poprzyklejanych taśmą. Co jakiś czas taśma odchodzi, ze starości albo z przegnicia, ale natychmiast urywam zębami nowy kawałeczek i ją zmieniam. Mój ulubiony obrazek przedstawia anioła pilnującego dwójki dzieci, które zaraz spadną z urwiska. Dzieci bawią się nad przepaścią, na ich twarzach rysuje się głupawy uśmiech, jakby były na patiu swojego domu, a nie na skraju urwiska. Są całkiem duże, ale tam zgrywają idiotów, jak gdyby nigdy nic. Często patrzę na nie zaraz po przebudzeniu, żeby sprawdzić, czy już spadły. Jest też inny obrazek, na którym jakiś bobas zaraz roznieci w domu ogień, i jeszcze taki, na którym bliźnięta usiłują włożyć palce do kontaktu, i taki z dziewczynką, która zaraz utnie sobie opuszkę za pomocą kuchennego noża. Wszyscy uśmiechają się niczym psychopaci o rumianych, krągłych policzkach. Stara je tu poprzyklejała, kiedy urodziła się moja matka, żeby anioły ją chroniły, i co noc przed snem klękały obie przy brzegu łóżka z dłońmi złożonymi do pacierza i odmawiały cztery boki ma moje łóżko cztery są anioły które go strzegą. Ale potem stara zobaczyła gdzieś prawdziwe anioły i zdała sobie sprawę z tego, że ci, którzy wymalowali obrazki, w życiu anioła nie widzieli, bo żaden z nich nie ma tych jasnych loków i pięknej twarzy. Wszystkie wyglądają jak ogromne insekty, jak modliszki. I babka przestała się modlić, no bo która by chciała, żeby do łóżka jej córeczki przyszły cztery modliszki ze swymi setkami oczu i szczypcami w pyskach. Teraz się do nich modlimy ze strachu, że wskoczą na dach i wepchną te swoje długie czułki i odnóża przez komin. Czasem słyszymy jakiś hałas w pokoju i wchodzimy na piętro, widzimy wtedy ich czujne spojrzenia przez prześwity w dachówkach i odmawiamy zdrowaśki, żeby je nastraszyć.

Wyjęłam z plecaka ubrania i położyłam na łóżku. Cztery bluzki, dwie pary rajstop, pięć par majtek, pięć par skarpet i to, co miałam na sobie, kiedy byłam w sądzie: czarne spodnie i bluzkę w kwiaty. Te same spodnie i bluzkę zakładałam na rozmowy o pracę, bo wtedy też chciałam jakoś przekazać, że jestem niewinna i porządna, i gotowa na to, żeby mnie brutalnie wykorzystywać. Na sądzie faktycznie udało mi się zrobić wrażenie niewinnej, na pracodawcach już nie. Wydaje mi się, że dostrzegli wściekłość na mojej twarzy, bo uśmiechałam się przez zaciśnięte zęby. Jedyną pracą, jaką udało mi się dostać, była opieka nad dzieckiem rodziny Jarabo, ale oni akurat mieli gdzieś moją bluzkę i wkurw, bo moja rodzina od zawsze służyła u ich rodziny, i tak już zostanie, niezależnie od tego, w co bym się ubrała i jaką żywiła urazę.

Teraz bluzka jest do niczego, bo się sprała, ale to bez znaczenia, bo i tak nie będę już miała żadnej rozmowy kwalifikacyjnej ani nikt nie będzie mnie chciał zatrudnić, nie po tym, co się stało. Już nie będę musiała zaciskać zębów, żeby nie ulała mi się żółć, ale stara mówi, że jednak będę musiała się czegoś nauczyć. Mówi tak, bo nie chce, żebym się jej cały dzień plątała pod nogami, ale ma rację, bo kiedy długo nic nie robię, to zaczynam się denerwować i gniję. Gdybym miała wybrać dla siebie jakąś pracę, byłoby to wyprowadzanie psów, ale tutaj nikt by mi za to nie zapłacił, tutaj psy są pozamykane w obejściach i mają szczęście, jeśli ktoś od czasu do czasu rzuci im przez ogrodzenie kawałek suchego chleba.

Dobra, ale do rzeczy. Po tym jak wyjęłam z plecaka ubranie, przebrałam bluzkę na czystą. Chciałabym wam powiedzieć, że była ładna, ale to nieprawda, a chcę opowiedzieć wszystko tak, jak było, a prawda jest taka, że obie bluzki były jednakowo brzydkie, w dodatku pomięte i znoszone, ale przynajmniej ta druga nie zdążyła przesiąknąć smrodem tych zasranych autobusów, które tu mamy i w których zalatuje, jakby w tapicerkę wgryzły się zapachy z szatni gimnastycznej. Wsadziłam ubrania do ostatniej szuflady w komodzie, choć wiedziałam, że to kretyński pomysł. Jutro będę ich szukać w szafie w kuchni albo na półkach w spiżarce przy wejściu. Zawsze jest tak samo, w tym domu nie można niczemu ufać, a na pewno nie można ufać szafom i ścianom. Komodom już bardziej, ale też nie.

Usłyszałam łomot i zrozumiałam, że to stara wali czołem o drzwi. Zaraz się ocknie, przydałoby się ją obudzić, zanim zbliży się do okna, nie byłby to pierwszy raz, kiedy przez nie wypadnie albo wyskoczy, co i tak niczego nie zmienia, oprócz tego, że skończy sparaliżowana albo zidiocieje, jeśli będzie tak nadal robić. Wróciłam do pokoju i otworzyłam drzwi. Tym razem potrząsnęłam nią z większą siłą, aż się ocknęła i powiedziała: aj, córcia, nie widziałam, kiedyś weszła. Odpowiedziałam jej, że minęło już pół godziny, odkąd wróciłam, ale że ona zapadła w letarg. Kiedy cię święci zabierają, to cię zabierają, powiedziała, i zobaczyłam, jak wychodzi z pokoju i schodzi po schodach. Stopnie trzeszczały, jakby się miały zaraz porozpadać, chociaż stara nie waży nawet pięćdziesięciu kilo. Jak na nią patrzysz, to tylko skóra, skóra i kości. Kiedy ja schodziłam, nie wydały żadnego odgłosu. Schodom też nie należy ufać.

Stara zaczęła krzątać się po kuchni, coś przygotowując. Dochodziła druga po południu, ale wcale nie byłam głodna, ja wtedy rzadko byłam głodna, jedynym uczuciem, które wypełniało mój brzuch, była niechęć, jak u chorego psa. Położyła na stole dwa głębokie talerze i postawiła garnek. Nie trzeba było pytać, co jest na obiad, bo w tym domu zawsze jadamy to samo. Przywykłam już do tego, bo jest tak, odkąd pamiętam, ale ludziom wydaje się to dziwne, więc opowiem. Stara wstawia na ogień garnek z wodą i wrzuca do niego, co tam akurat ma pod ręką, a to zazwyczaj oznacza to, co narwała w ogródku albo znalazła na wzgórzu, czasem również garść ciecierzycy albo fasolki, które kupuje od jadących do wsi kierowców ciężarówek. W garnku bulgocze przez kilka godzin, a potem jeszcze trochę każdego dnia, a stara dorzuca do niego różne rzeczy według własnego widzimisię i w miarę jak to wyjadamy, dolewa wody i dokłada kolejne rzeczy, i kiedy zaczyna zalatywać stęchlizną, myje garnek i rozpoczyna wszystko od nowa. Matka nienawidziła tego żarcia, ale nikogo to nie obchodzi, bo jak wam już zdążyłam powiedzieć, moja matka odeszła stąd dawno temu. Mnie też nie smakuje, ale nie narzekam, bo nie mam ani nastroju, ani siły, żeby ugotować coś innego.

Zanurzyłam kilka kawałków chleba w potrawce, jak to zawsze robię, i zostawiłam, żeby namokły. Stara wyjęła butelkę wina i nalała do trzech szklanek, dla mnie, dla siebie i dla świętej. Jest jakaś przybita, powiedziała i postawiła szklankę przy figurze Świętej Gemmy, która ma ołtarzyk koło zlewu. Potem usiadła przy stole, obok mnie, i chciała się dowiedzieć, czy w autobusie było dużo ludzi. Tylko ja i rzeźnik, powiedziałam, a ona, kłapiąc tym oślizgłym i długim ozorem, który jak ukąsi, to od razu zatruje, zapytała, czy rzeźnik coś do mnie powiedział. Nic nie powiedział, bo w tej wsi wszyscy prócz tego, że są łajdakami, są też tchórzliwi i nikt tu nikomu nic prosto w oczy nie powie, chyba że się zbiorą we czterech czy pięciu.

Babka podniosła się i dolała wina do szklanki świętej, tak że prawie się rozlało. Następnie się przeżegnała. Zobaczymy, czy Gemmita ześle draniowi tej nocy koszmary, powiedziała, ale wiedziałam, że tak się nie stanie, bo jedna święta nie jest w stanie zająć się tym całym nieszczęściem, które zamieszkało we wsi. Same musimy to zrobić. Kiedy skończyłyśmy jeść, zebrałam ze stołu talerze i włożyłam je do zlewu. Babka przeniosła się do pokoju dziennego i położyła na ławie, żeby odmówić różaniec. Jedna zdrowaśka za umarłych, druga za świętych i kolejna za Matkę Boską z Gór, która strzeże wioski z wysokości.

Wyszłam na podwórko i usiadłam na kamiennej ławce przy drzwiach. O tej porze wieś świeci pustkami, ale i tak sąsiedzi nie zbliżają się do naszych drzwi, chyba że potrzebują czegoś od starej. Kiedy nie mają już innego wyjścia, tylko przejść obok nas po drodze do gaju oliwnego, przyspieszają kroku, jakby właśnie zdali sobie sprawę, że zostawili w domu odkręcony zawór od gazu. Ale i tak niektórzy zdążą jeszcze napluć na drzwi do patia. Flegma się przykleja i po tym, jak słońce ją wysuszy, zostają białe plamy. Ostatnio ktoś pochlapał wybielaczem winorośl. Liście poopadały, ale gałęzie nadal utrzymują się na elewacji. Babka nie chciała ich zerwać. Niech na nie patrzą, powiedziała. Na jednej z nich powiesiła obrazek ze Świętą Águedą. Aureola i półmisek, na którym leżą jej amputowane podczas tortur piersi, były złote. Do obrazka podleciała sroka i go zabrała. Pozawieszałyśmy dla sroki więcej błyskotek, ale już nie wróciła, była zainteresowana jedynie świętą. Rozumiałam to doskonale.

Usłyszałam, że ktoś mnie woła, i wróciłam do środka. Atmosfera zrobiła się ciężka, dom wstrzymał oddech. Weszłam do pokoju dziennego, ale stara spała na ławie z otwartymi ustami i z różańcem w dłoni. Ponownie usłyszałam głos, tym razem dochodził z piętra. Wbiegłam na górę po schodach, ale zdążyłam jedynie zobaczyć, jak zamykają się drzwi szafy. Nie miałam zamiaru dać się złapać w pułapkę. Pochwyciłam krzesło i zaryglowałam nim mebel. Odwróciłam się, żeby wyjść, ale zanim znalazłam się w przedpokoju, zaczęły się uderzenia. Z początku słabe, potem coraz mocniejsze. Dobiegały od wewnątrz, za każdym razem z większą siłą. Potem słychać było drapanie oraz wstrząsy i drzwi szafy zaczęły się rozpadać. Drewno pękało z każdym uderzeniem. Z wnętrza dochodził płacz, jakby dziecka, który od razu rozpoznałam, bo słyszałam go setki razy. Podeszłam do drzwi. W tej chwili krzesło upadło na podłogę, a drzwi szafy puściły. Dom zacisnął się wokół pokoju, nasłuchując.

Lepiej, żeby była zamknięta, dziecko, powiedziała stara tuż za moimi plecami. Jej głos mnie przestraszył, nie słyszałam, żeby wspinała się po schodach czy wchodziła do pokoju. Wydobywające się z szafy głosy zawsze powodują pewien rodzaj ogłupienia, które nie pozwala ci się skupić na niczym innym, gdy je słyszysz, jakby ci wyprano mózg albo jakbyś ogłuchła, albo obie te rzeczy naraz. Stara podeszła do szafy, wyjęła klucz, który zawsze nosi przy sobie, i zamknęła ją, odsuwając krzesło, które tam postawiłam. Dom przywarł do nas swoimi ścianami i sufitami, rzucił się na nas, nie wiadomo, czy po to, żeby nas ochronić, czy udusić, być może jedno i drugie, bo w tych czterech ścianach nie robi to większej różnicy.

Usłyszałyśmy, jak na ziemistej drodze naprzeciwko drzwi do patia zatrzymuje się samochód. Podeszłam do okna i uchyliłam zasłonę. Błysk światła na chwilę mnie oślepił, słońce odbijało się w obiektywie aparatu zwróconego w stronę domu. Ktoś musiał ich powiadomić, że wróciłam. Kiedy to się wydarzyło, do wsi zjechało pełno dziennikarzy, rozmawiali z sąsiadami i wszyscy prześcigali się w plotkach, żeby tylko zaistnieć w telewizji. Oczywiście, że się w niej pojawiali, im więcej gadali i im więcej zmyślali, tym częściej się pojawiali. Udzielali wywiadów na żywo do śniadaniówek, w których mówili, że ledwo mnie można było zobaczyć w szkole że z nikim nie rozmawiałam że nigdy nie poznali moich chłopaków i że rozglądałam się za dziewczynami. Aj, nie chcę się w to mieszać, ale patrzy na moją wnuczkę pożądliwie, och, ja tam nic nie wiem, ale nigdy nikt jej nie widział z żadnym mężczyzną, tak przemawiali, hipokryci jedni, a nienawiść utykała im między zębami razem z resztkami jedzenia. Fałszywi i podli, tylko tacy tu żyją, już wam to mówiłam. Każdy tylko marzy żeby o czymś donieść szefowi policjantom dziennikarzom obojętnie na jaki temat byle tylko komuś coś zakapować a nuż poklepią go po plecach.

O starej też plotkowali. Mówili że gada sama ze sobą że sypia w skrzyni że myje się na golasa pod winoroślą. Wywiady były coraz dłuższe, a oni coraz więcej opowiadali. Każdy chciał wystąpić w telewizji i im więcej wymyślał, tym częściej go pokazywali. Żądza wychodziła im z gardeł i plątała się po językach, a z ust wylewała się już tylko żółć, jeszcze więcej żółci, którą przez lata gromadzili albo którą dopiero co wyprodukowali, to bez znaczenia, bo rezultat był taki sam. Mówili, że widzieli starą, jak kopie na cmentarzu i zbiera kości, jak rozmawia ze zmarłymi, kiedy jest sama w domu. Gadali i gadali, a ich wymysły dyskutowano potem w programach telewizyjnych i obiegały media społecznościowe jako wirale, i wszystkim się zdawało, że nas doskonale znają. Większość poczuła do nas odrazę. I nienawiść, nienawiść tak gęstą, że przyklejała im się do podniebienia, sączyła z kącików ust, gdy tak omawiali nasze sprawy przed kamerami. Niektórym było nas żal i mówili, że jesteśmy chore i że trzeba było dzwonić do opieki społecznej, żeby ktoś zajął się starą i może też mną, bo wyglądam jakbym była trochę nie teges albo opóźniona w każdym razie nie wystarczająco normalna. Mnie to wisi, czy będą myśleć, że jestem szurnięta albo skretyniała, ale żeby mnie żałowali, to nie, nie ma mowy, bo nie zrobiłam tego wszystkiego, co zrobiłam, żeby mi teraz jeden dziad z drugim współczuli.

Stara odciągnęła mnie od okna, bo przeczuwała, że na widok dziennikarzy zrobi mi się niedobrze. Próbowałam wyrzucić ich z głowy, żeby nie poniosły mnie nerwy, ale wiedziałam, że będą tak dalej trakatrakatraka w moim mózgu, nawet gdy nie będę o tym myślała, i potem wszystko wyjdzie na nowo w nocy, kiedy będę leżeć w łóżku, co kiedyś należało do mojej matki, a wcześniej do mojej babki, a jeszcze wcześniej do nie wiem kogo. Słyszałam płacz dziecka, powiedziałam starej, żeby zmienić temat i dlatego, że miałam ochotę porozmawiać, bo te tygodnie w areszcie sprawiły, że od niemówienia prawie zdziczałam. Wróciłaś i dom jest niespokojny, rzuciła i uznała temat za zamknięty, bo ona nigdy nie miała ochoty rozmawiać, no chyba że już trzeba było coś powiedzieć. Ale kiedy zobaczyła, że mnie to nie uspokoiło, zawróciła jeszcze, zanim opuściła pokój. Wiesz przecież, że są dwa sposoby, żeby go uspokoić, powiedziała, pomodlić się do świętych albo dać mu to, czego chce.

Zeszła ciężkim krokiem po schodach i po raz kolejny zostałam sam na sam z szafą. Była niespokojna i wygłodniała, widziałam to dobrze. Czułam jej podniecenie, jak to u psa w obejściu, jak to u konia w kłusie. Kiedy przechodziłam obok szafy, żeby podążyć za starą, drewno zatrzeszczało. Chciała mnie sprowokować, przebiegła, żebym otworzyła drzwi, ale znałam już te sztuczki.

W kuchni stara rozpaliła ogień, żeby o coś poprosić. Podkarmiała płomień suchymi chwastami sosnowymi gałęziami starymi papierami. Wszystko w kawałeczkach, żeby płomień nie zrobił się zbyt zachłanny. Patrzyła na niego i szeptała mu różne rzeczy. Modły cedziła przez zęby, tak że nie mogłam nic usłyszeć, ale wiedziałam, że zwraca się do Świętej Barbary skróconej o głowę przez własnego ojca na szczycie góry do Świętej Cecylii wykąpanej we wrzątku do Świętej Marii Goretti zamordowanej podczas gwałtu do wszystkich świętych które zginęły z rąk wściekłych mężczyzn.

Po tym jak wyszła z transu, wręczyła mi obrazek. Zanieś to temu dziennikarzowi, co stoi na zewnątrz, powiedziała i zaczęła śpiewać do ognia, żeby go uśpić, podczas gdy ona oddzielała rozżarzone węgle. Na obrazku widniał archanioł Gabriel w złotej zbroi i z rozpostartymi skrzydłami. W jednej ręce dzierżył miecz w drugiej trzymał wagę i to mi się podobało bo stwierdziłam że chce w ten sposób powiedzieć że nie ma sprawiedliwości bez śmierci ani śmierci bez pokuty. Nie podobało mi się jednak to, że był piękny a nie był modliszką ćmą szarańczą bo to oznaczało że ten malarz też nigdy nie widział anioła. Wszyscy malarze obrazków to oszuści i jestem już zmęczona tymi kłamstwami.

Nie chcę, żeby mnie kręcili, poskarżyłam się, ale na starej moje skargi nie robiły żadnego wrażenia. Przeszłam przez korytarz i otworzyłam drzwi wejściowe. Dom zadrżał nie mam pojęcia czy z ekscytacji czy z odrazy ale to bez znaczenia bo tutaj nie robi to różnicy. Nie rozpoznałam, który to dziennikarz, wszyscy wyglądają dla mnie tak samo. Ta sama broda, ta sama fryzura, ten sam oskarżycielski ton, jakby nie mogli przestać mnie oskarżać. Wszyscy tak samo mnie gnoją.

Przeszłam przez patio i otworzyłam furtkę. Prezent od mojej babki, powiedziałam i wręczyłam mu obrazek. Kretyn przyglądał mi się, nie wiedząc, co ma zrobić, widocznie zaczęli się nas bać przez te historie, których się nasłuchali, ale nie przeszkadzało mi to, bo zawsze lepiej, jak się ciebie boją, niż jak ci współczują. Jego kumpel okazał się sprytniejszy, włączył kamerę natychmiast, gdy otworzyłam furtkę. Po chwili tamten oszołomiony również zareagował, wziął obrazek i przytrzymał drzwi do patia tak, żebym nie mogła ich zamknąć. Siłowałam się z nimi, a on w tym czasie do mnie mówił, ale nic z tego nie usłyszałam, bo myślałam tylko o tym, czy jeśli uda mi się przesunąć rękę troszkę w prawo, to dam radę, zamykając furtkę, przytrzasnąć mu palce. Musiał się zorientować, że coś jest na rzeczy, bo kiedy spojrzałam mu w oczy, odsunął rękę z taką szybkością, jakby drzwi miały mu ją nagle poparzyć.

Kiedy wróciłam do domu, usłyszałam starą, jak kręci się po izbie. Odgłosy podpowiadały, że przesuwa kadzie. Nieużywane, lekko już przegniły, ale nie chciałyśmy ich sprzedawać na złom, no bo kto wie kiedy takie naczynie do którego mieści się ludzkie ciało może się przydać. Poza tym chowają się w nich przed starą zmarli, którzy nie mogą odnaleźć swojego miejsca i trzęsą się ze strachu, a jej jakoś szkoda pozbawiać ich tych kadzi, no bo gdzie mieliby się wtedy zmieścić. Zjawiają się w domu po tym, jak przewędrowali już góry cali w błocie mule i we krwi co przyprawia człowieka o drgawki gdy ma się świadomość tego co zobaczyli i jak długo musieli przekopywać się przez masowe groby dlatego żal jej że nie mają nawet naczynia w którym mogliby się schować i uspokoić.

Wyszłam na podwórko, żeby nakarmić koty. Latem prawie nie bywały w domu, wolały wspinać się na drzewo figowe w sadzie albo buszować po dolinie w poszukiwaniu chłodu, ale każdego dnia wracały, żeby upewnić się, że u nas wszystko w porządku, i napełnić brzuchy, bo powiedziałyśmy im, żeby zostawiły ptaki i jaszczurki w spokoju, że dostaną wystarczająco dużo jedzenia i że im go nie zabraknie. Na mój widok niektóre zaczęły rozdzierająco miauczeć, a inne zbliżyły się, żebym podrapała je po głowie. Napełniłam im miski i leniuchowaliśmy razem, aż nastała noc, bo tak czy owak w tym domu nie ma nic do roboty, można jedynie dbać, by gniew podgotowywał się w środku, a o to już się zatroszczyłam.

W kuchni stara nakryła do stołu. Na ceracie pojawiły się trzy talerze, trzy szklanki i trzy kawałki chleba. Naszykowałam talerz dla twojej matki, bo jest jakaś niespokojna, powiedziała stara. Nie pamiętam matki. Babka pokazywała mi ją na zdjęciach setki razy; zawsze kiedy narasta w niej gula smutku albo żalu, co w tym domu oznacza to samo, wyciąga je z pudełka po herbatnikach, gdzie są przechowywane. Pokazuje mi je ale nie czuję miłości ani tego nie doceniam nic w sumie bo nastolatkę ze zdjęć niemal dwukrotnie przewyższam wiekiem i ciężko mi sobie wyobrazić że ta dziewczyna mogła być moją matką. Żal tak trochę odczuwam, ale to dlatego, że przeszedł na mnie od babki, i dlatego że wkurza mnie to, że można było tak zabrać jakąś nastolatkę bez ubrania bez pieniędzy bez jej woli i jedyne co wiadomo to że wsiadła do samochodu i nikt jej więcej nie widział.

Kiedy skończyłyśmy jeść, zmyłam talerze, pogasiłam świece przy świętych, bo nie powinno się przy nich zostawiać niczego, co może być niebezpieczne, i poszłam na górę do pokoju. Stara już spała, zwyczajowo pochrapując, jak zmęczony pies. Moje ubrania były porozrzucane po podłodze, pozbierałam wszystkie, oprócz tych które widziałam jak wypełzały spod łóżka bo jak się raz wpadnie w pułapkę to nie jest się temu winną ale już czwarty czy piąty raz to tak i choć trudno było mi przyswoić tę naukę to teraz się do niej stosuję. Szybko zasnęłam i spałam, dopóki nie obudził mnie dobiegający od wejścia hałas. Dopiero co nastał świt i nie była to pora, żeby ktoś się tu objawiał. Podniosłam się i zeszłam po schodach. Stara stała na progu z rozpuszczonymi włosami, jak zawsze gdy chciała kogoś nastraszyć.

Mężczyzna wszedł do środka, gdy się przesunęła, ale zrobił tylko kilka kroków naprzód. Zobaczył mnie u podnóża schodów i odwrócił wzrok. Mogłam wyczuć jego strach z miejsca. w którym stałam, ale nie było mi go żal, bo dostrzegłam w nim nie tylko strach, ale też dumę i pogardę. O tej porze nie było już tak ciepło, a on czoło i pachy miał mokre od potu. Jego usta były spierzchnięte i zsiniałe, jakby był chory, ale nie był, wiedziałam, że nie był chory, że jedynym, co mu dolegało, była mieszanka wstydu, odrazy i przerażenia, które cisnęły mu się do gardła za każdym razem, gdy nas widział.

Czego chcesz, zapytała go stara z całą pogardą, jaką mogła zebrać na języku. Spuścił wzrok i zaczął mówić przepraszającym tonem ale wiedziałam że jeśli stara mocniej go dociśnie to wyciśnie dumę. Wysłała mnie Emilia, żeby zapytać, czy masz już coś dla chłopaka, w sobotę będzie zdawał egzamin, powiedział. Nie byłem pewien, czy przychodzić, bo byli tu dziennikarze, ale we wsi mówili, że wczoraj w nocy zawinęli się drogą w stronę hotelu, a auto ma iść do złomowania, przemawiał, a słowa piętrzyły się w jego ustach, jakby zaraz miały z nich wytrysnąć. Emilia powiedziała mi, że już z tobą rozmawiała i że trzeba jedynie odebrać.

Podeszłam do niego i zauważyłam, że zadrżał, trochę ze strachu, a trochę z obrzydzenia, chociaż starał się to ukryć. I dlaczego moja babka miałaby ci pomóc, zapytałam go, zbliżając swoją twarz do jego twarzy. To dla chłopca, powiedział i wytarł o spodnie spocone dłonie. Ja nic nie powiedziałem dziennikarzom, dodał. Wielu wymyślało niestworzone rzeczy i paplało, ale my z Emilią mówiliśmy im, że tak nie mogło być. Codziennie nas nachodzili i wypytywali o rzeczy z twojego życia, kiedy byłaś dzieckiem i kiedy zniknęła twoja matka, i inni mówili, co im ślina na język przyniosła, żeby tylko pokazali ich w telewizji, ale ja – że tak nie mogło być.

Dla twojego syna nic nie mam, ale dla ciebie tak, wtrąciła stara, którą zdążyły już zmęczyć te bzdury i kłamstwa. Zostawiła nas przy wejściu, a sama udała się do kuchni. Mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał mi prosto w oczy, rozpierała go duma, ale widać było, że nie chce tego do końca okazać. Odór jego spoconych pach mieszał się z gęstą atmosferą domu. Stara wróciła i wręczyła mu fotografię. Wczoraj dostałam dla ciebie wiadomość, powiedziała. Chce, żebym ci przekazała, że na ciebie czeka. Mężczyzna wziął zdjęcie i spojrzał na nie zmieszany. Przedstawiało moją matkę razem z chłopakami i dziewczynami ze wsi. On również na nim widniał. Z wiekiem zrobił mu się podwójny podbródek, ale twarz głupka pozostała niezmieniona. Nie wiem, o czym mówisz, powiedział, wręczając jej fotografię z powrotem. Ależ wiesz, dobrze wiesz, odpowiedziała babka, a z mężczyzny uleciały resztki godności i zostały już tylko trzęsące się dłonie jak u costalero niosącego figurę Chrystusa. Odwrócił się, żeby odejść, ale wpadł na mnie i jego twarz zrobiła się purpurowa, a potem biała, a kołnierzyk koszuli był przesiąknięty potem.

Drzwi na ulicę zamknęły się z trzaskiem, uniemożliwiając mu ucieczkę. Owiał nas podmuch ciepłego, dusznego powietrza. W kuchennym kredensie zaczęły się o siebie obijać szklanki i talerze. Na górze słychać było odgłosy przesuwanych mebli, otwieranych i zamykanych szuflad. Dom był wściekły, podobnie jak my, zdradzała to każda dachówka i każda cegła. Mężczyzna zastygł w drzwiach, pocił się i trząsł, ale nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Szczękał zębami, jakby mu było bardzo zimno, choć o tej porze słońce grzało już bezlitośnie, a z ulicy dolatywał powiew, który bardziej niż powietrze przypominał ogień.