Kontroler - Wojciech Zieliński - ebook

Kontroler ebook

Wojciech Zieliński

3,8
36,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Co łączy wydarzenia na odwrotnej stronie Księżyca z atakiem chińskiej grupy uderzeniowej na rosyjską stację badawczą? Czy niezwykłe spotkanie polskiego laureata Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, ewakuacja rosyjskiego szpiega oraz prace nad tajemniczym artefaktem znalezionym na miejscu katastrofy tunguskiej mogą mieć wpływ na bezpieczeństwo świata?

To tylko niektóre z pytań towarzyszących najważniejszej kwestii: czy jesteśmy wyjątkowi we wszechświecie, a jeśli tak, to co nas wyróżnia?

Odpowiedź może determinować zmianę istniejących układów geopolitycznych w imię wyższych celów. Jedno jest pewne ‒ Kontroler sprawi, że zarówno nasz, jak i inne światy nigdy już nie będą takie same…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 425

Oceny
3,8 (111 ocen)
33
38
27
12
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
drfrankovich

Nie oderwiesz się od lektury

kawałek dobrej książki . Należy jednak znać podstawy fizyki. Autor się pomylił w US jest zawsze tylko jedna tura wyborów prezydenckich więc podkreślanie że Bennett wygrał w pierwszej turze nie ma sensu
00
wojciechbabicz

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyka naukowa. Dzieje się w "obecnym" świecie. Tematyka, z którą się spotykam już kolejny raz - dotyczy nie podróży w kosmos, ale podróży jakby w innym wymiarze. Ciekawa, warta przeczytania.
00
Mzawlik

Nie oderwiesz się od lektury

SUPER CZekam na dalszy ciąg.
00
gliwiczanka

Całkiem niezła

Czemu autor traktuje nas jak idiotów? Po co tyle przypisów? Serio ktoś kto czyta sf nie będzie wiedział co to regolit? Albo inne podstawy?? Książka jest Oki.
12



WOJCIECH ZIELIŃSKI

Kontroler

 

 

© 2021 Wojciech Zieliński

© 2021 WARBOOK Sp. z o.o.

 

Redaktor serii: Sławomir Brudny

 

Redakcja: Word_Factor

Korekta: Agnieszka Pietrzak

 

eBook:Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux, [email protected]

 

Projekt okładki: Corinna Wróbel // INTERMARUM

 

ISBN 978-83-65904-91-1

 

Wydawca: Warbook Sp. z o.o.ul. Bładnicka 65 43-450 Ustroń, www.warbook.pl

Mojemu Tacie,który nie tylko wprowadził mnie do świata fantastyki, ale również zwrócił uwagę, że śmigłowiec nie może lądować przez trzy strony.

Prolog

Sobota, 29.10.1927, godz. 16:12 GMT (17:12 czasu lokalnego), park Le­opol­da, Bruk­se­la, Bel­gia

Nie­bo nad par­kiem Le­opol­da w Bruk­se­li było czy­ste, je­dy­nie nie­licz­ne bia­łe obło­ki prze­ci­na­ły błękit. Rze­śki pa­ździer­ni­ko­wy wie­trzyk po­ru­szał le­żący­mi na zie­mi żó­łty­mi li­śćmi.

Fo­to­graf za­ko­ńczył na­świe­tla­nie i na­ukow­cy za­częli roz­cho­dzić się po po­zo­wa­niu do pa­mi­ąt­ko­we­go zdjęcia. Część z nich ukrad­kiem spo­gląda­ła na sto­jące­go nie­co z tyłu, skry­te­go w cie­niu drzew śred­nie­go wzro­stu mężczy­znę. Jego wło­sy ko­lo­ru ciem­ny blond przy­kry­wał brązo­wy ka­pe­lusz. Z lek­ko śnia­dą kar­na­cją moc­no kon­tra­sto­wa­ły ciem­ne oczy – wy­da­wa­ły się czar­ne, jed­nak po bli­ższym przyj­rze­niu się mo­żna było za­uwa­żyć gra­na­to­we re­flek­sy w tęczów­kach. Usta miał moc­no za­ci­śni­ęte, a gład­ko ogo­lo­ne po­licz­ki spra­wia­ły wra­że­nie, jak­by ni­g­dy nie po­ja­wił się na nich na­wet cień za­ro­stu.

Mężczy­zna ubra­ny był w ciem­no­brązo­wy gar­ni­tur z ka­mi­zel­ką o lek­ko ja­śniej­szym od­cie­niu. No­sił per­fek­cyj­nie za­wi­ąza­ny kra­wat w ko­lo­rze ma­ry­nar­ki, od­ci­na­jący się od śnie­żno­bia­łej ko­szu­li. Kie­szeń ka­mi­zel­ki miał pu­stą, co było dość nie­ty­po­we w tych cza­sach, gdy wi­ęk­szo­ść ele­ganc­kich pa­nów trzy­ma­ła w niej ze­gar­ki na ła­ńcusz­ku.

Tym, co rów­nież od­ró­żnia­ło go od wi­ęk­szo­ści in­nych mężczyzn, któ­rzy w tym dniu ze­bra­li się w par­ku Le­opol­da, był brak płasz­cza. Dzień, mimo że po­god­ny, przy­pa­dał mimo wszyst­ko na ko­ńców­kę pa­ździer­ni­ka – tem­pe­ra­tu­ra nie na­stra­ja­ła więc do prze­cha­dzek w sa­mym gar­ni­tu­rze. Chłód wy­da­wał się jed­nak nie ro­bić na mężczy­źnie naj­mniej­sze­go wra­że­nia.

Stał pro­sto, ni­czym żo­łnierz. Spra­wiał wra­że­nie oso­by pew­nej sie­bie, ale bra­ko­wa­ło mu odro­bi­ny luzu, któ­ry po­wi­nien po­ja­wić się u prze­ko­na­ne­go o swej war­to­ści czło­wie­ka. Jed­no­cze­śnie był tak nie­ru­cho­my, jak­by nie od­dy­chał – przy­po­mi­nał ma­ne­ki­na lub wy­ci­nek zdjęcia.

Niels Bohr zdążył już wy­jść z kąta, w któ­rym usta­wił się do fo­to­gra­fii, i po­wo­li pod­sze­dł do Al­ber­ta Ein­ste­ina. Twór­ca teo­rii względ­no­ści wkła­dał wła­śnie płaszcz, któ­re­go po­zbył się po­dob­nie jak wszy­scy uczest­ni­cy pa­mi­ąt­ko­we­go zdjęcia. Te­raz jed­nak oby­dwu za­czął do­ku­czać chłód je­sien­nej aury.

– Sądzisz, że go prze­ko­na­li­śmy? – spy­tał ci­cho Bohr, lek­ko wska­zu­jąc gło­wą mężczy­znę pod drze­wa­mi.

Ein­ste­in zwró­cił wzrok we wska­za­nym kie­run­ku i za­sępił się nie­co.

– Je­śli nie, do­wie­my się o tym dość szyb­ko… – od­po­wie­dział rów­nie ci­cho.

Na­ukow­cy spoj­rze­li po so­bie i skie­ro­wa­li się ku drzwiom In­sty­tu­tu Fi­zy­ki i Che­mii.

Mężczy­zna sto­jący ni­czym po­sąg pod drze­wa­mi od­wró­cił się i zde­cy­do­wa­nym, lecz nie­zbyt szyb­kim kro­kiem ru­szył w stro­nę Chaus­sée d’Et­ter­be­ek. Bez za­trzy­my­wa­nia się prze­sze­dł przez uli­cę i wsze­dł do po­bli­skiej bra­my. Znik­nął w jej cie­niu, lecz nie po­ja­wił się z dru­giej stro­ny. Gdy­by ktoś go śle­dził, mó­głby po­wie­dzieć, że czło­wiek ten roz­pły­nął się w mro­ku. ■

Rozdział 1

Sobota, 23.10.2027, godz. 10:25 GMT (22:25 czasu lokalnego), chi­ńska gru­pa ude­rze­nio­wa lot­ni­skow­ca „Shan­dong”, oko­ło 100 ki­lo­me­trów na pó­łnoc od wy­spy Attu, Mo­rze Be­rin­ga

Kontr­ad­mi­rał Jang Xiu­Xiu szyb­kim kro­kiem prze­mie­rzał ko­ry­tarz po­kła­du jed­ne­go z naj­wi­ęk­szych chi­ńskich lot­ni­skow­ców typu 001A1) o na­zwie „Shan­dong”, okrętu fla­go­we­go gru­py ude­rze­nio­wej. Wia­do­mo­ść o naj­wy­ższym prio­ry­te­cie za­sta­ła go w jego ka­bi­nie pod­czas co­wie­czor­ne­go ry­tu­ału ana­li­zy jed­ne­go z roz­dzia­łów słyn­nej Sztu­ki woj­ny au­tor­stwa Sun Tzu. Ksi­ążka ta, choć po­wsta­ła po­nad dwa i pół ty­si­ąca lat wcze­śniej, za­wie­ra­ła praw­dy, któ­re na­dal były ak­tu­al­ne, po­mi­mo zmian dok­tryn czy spo­so­bów pro­wa­dze­nia ope­ra­cji mi­li­tar­nych wy­mu­szo­nych po­stępem tech­no­lo­gicz­nym. Wia­do­mo­ść przy­szła bez­po­śred­nio z Qing­dao2) i mia­ła naj­wy­ższy po­ziom taj­no­ści, to­też za­po­zna­nie się z jej tre­ścią oraz wy­ko­na­nie roz­ka­zów w niej za­war­tych nie mo­gły cze­kać.

1) Pierwszy typ lotniskowców o napędzie konwencjonalnym zbudowanych w ChRL. Próby morskie pierwszego egzemplarza zostały rozpoczęte 13 maja 2018 roku.
2) Siedziba dowództwa Floty Morza Północnego w prowincji Shandong.

Do­wód­ca gru­py ude­rze­nio­wej mi­nął wy­prężo­ne­go w sa­lu­cie stra­żni­ka ka­bi­ny ra­dio­ope­ra­tor­skiej i wsze­dł do środ­ka. Dwaj pe­łni­ący wach­tę ofi­ce­ro­wie ze­rwa­li się z krze­seł i rów­nież od­da­li ho­no­ry swo­je­mu prze­ło­żo­ne­mu. Ten od­po­wie­dział prze­pi­so­wym sa­lu­tem.

– Ofi­ce­ra po­li­tycz­ne­go jesz­cze nie ma? – za­py­tał Jang.

– Zo­stał po­in­for­mo­wa­ny o wia­do­mo­ści, po­wi­nien za­raz być, to­wa­rzy­szu ad­mi­ra­le – od­rze­kł star­szy stop­niem z ma­ry­na­rzy, za­sty­gły w po­zy­cji za­sad­ni­czej.

– Do­brze… Spo­cznij­cie – po­wo­li od­pa­rł ad­mi­rał i usia­dł na wol­nym krze­śle.

Wie­dział, że nie otrzy­ma roz­ka­zów bez obec­no­ści przed­sta­wi­cie­la Par­tii.

Pu­łkow­nik Ginu Hin, w nie­na­gan­nie do­pa­so­wa­nym mun­du­rze, wsze­dł do po­miesz­cze­nia, sta­ran­nie za­my­ka­jąc za sobą drzwi. Jang za­wsze za­sta­na­wiał się, czy ofi­cer po­li­tycz­ny kie­dy­kol­wiek zdej­mu­je uni­form. Nie­za­le­żnie bo­wiem od pory nie tyl­ko za­wsze wy­glądał, jak­by kij po­łk­nął, ale jego ubiór spra­wiał wra­że­nie, jak­by wła­śnie opu­ścił pral­nię. A może Ginu miał tych mun­du­rów tyle, ile dni trwał rejs? Ewen­tu­al­nie kil­ka, zmie­nia­nych ro­ta­cyj­nie?

Roz­my­śla­nia nad spo­so­bem utrzy­ma­nia wi­ze­run­ku pu­łkow­ni­ka prze­rwał ad­mi­ra­ło­wi wy­ższy ran­gą ofi­cer, po­da­jąc w mil­cze­niu ko­per­tę, w któ­rej scho­wa­ne były roz­ka­zy otrzy­ma­ne za­le­d­wie pół go­dzi­ny wcze­śniej. Do­wód­ca wy­jął spod blu­zy mun­du­ro­wej małą sa­szet­kę z kar­tą ko­do­wą. Po­dob­ny ka­wa­łek pla­sti­ku bez sło­wa z kie­sze­ni na pier­si wy­do­był rów­nież Ginu.

Ad­mi­rał otwo­rzył ko­per­tę i wręczył je­den z nie­wiel­kich ar­ku­szy pa­pie­ru za­dru­ko­wa­nych ci­ąga­mi chi­ńskich zna­ków ofi­ce­ro­wi po­li­tycz­ne­mu, sa­me­mu bio­rąc dru­gi. Oby­dwaj przez chwi­lę stu­dio­wa­li kart­ki, po­rów­nu­jąc je ze swo­imi kar­ta­mi ko­do­wy­mi.

– Po­twier­dzam au­ten­tycz­no­ść wia­do­mo­ści – pierw­szy stwier­dził pu­łkow­nik i spoj­rzał py­ta­jąco na kontr­ad­mi­ra­ła.

– Rów­nież po­twier­dzam au­ten­tycz­no­ść roz­ka­zów – od­pa­rł po chwi­li ofi­cer ma­ry­nar­ki, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od części kart­ki za­wie­ra­jącej wy­tycz­ne.

Im da­lej za­głębiał się w tre­ść wia­do­mo­ści, tym wi­ęk­sze zdu­mie­nie ma­lo­wa­ło się na jego twa­rzy. Zro­zu­miał prze­ra­że­nie mie­sza­jące się z pod­nie­ce­niem, ja­kie za­ob­ser­wo­wał u swo­ich pod­wład­nych, gdy tyl­ko wsze­dł do po­miesz­cze­nia ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go. Ofi­ce­ro­wie ci bo­wiem jako pierw­si po­zna­li tre­ść ko­re­spon­den­cji. Nie byli, co praw­da, w sta­nie po­twier­dzić jej wia­ry­god­no­ści, jed­nak za­kła­da­li ją już wcze­śniej.

Do­wód­ca gru­py i ofi­cer po­li­tycz­ny do­czy­ta­li wia­do­mo­ść do ko­ńca pra­wie jed­no­cze­śnie i spoj­rze­li na sie­bie. Ro­zu­mie­li się bez słów.

– Ogło­sić alarm bo­jo­wy dla ca­łej gru­py. Z most­ka prze­mó­wi­my do za­ło­gi – wy­dał roz­kaz Jang i wraz z pu­łkow­ni­kiem Ginu opu­ści­li po­miesz­cze­nie ko­mu­ni­ka­cyj­ne, szyb­kim kro­kiem kie­ru­jąc się ku punk­to­wi do­wo­dze­nia.

Zdąży­li prze­jść za­le­d­wie kil­ka me­trów, gdy na ca­łym okręcie, a po chwi­li rów­nież na to­wa­rzy­szących mu jed­nost­kach osło­ny roz­le­gły się sy­re­ny, sta­wia­jąc na bacz­no­ść wszyst­kich człon­ków za­ło­gi.

***

Pó­łm­rok pa­nu­jący na most­ku „Shan­don­ga” roz­świe­tla­ły czer­wo­ne lam­py ozna­cza­jące mo­bi­li­za­cję ca­łe­go okrętu. Po­dob­na at­mos­fe­ra pa­no­wa­ła na to­wa­rzy­szących lot­ni­skow­co­wi dwóch nisz­czy­cie­lach typu Ren­hai3) i pi­ęciu fre­ga­tach typu Jian­gwei4). Za­ło­ga ca­łej gru­py ude­rze­nio­wej po­sta­wio­na w stan naj­wy­ższej go­to­wo­ści bo­jo­wej zaj­mo­wa­ła miej­sca na swo­ich sta­no­wi­skach. Do nie­daw­na pu­sty po­kład lot­ni­skow­ca za­ro­ił się od żo­łnie­rzy i tech­ni­ków przy­go­to­wu­jących sta­cjo­nu­jące tam my­śliw­ce do alar­mo­we­go star­tu. Dy­żu­ru­jący pi­lo­ci po­śpiesz­nie ubie­ra­li się w kom­bi­ne­zo­ny i zbie­ra­li w sali od­praw.

3) Największe chińskie niszczyciele rakietowe typu 055, pierwszy zwodowany 28 czerwca 2017 roku.
4) Chińskie fregaty rakietowe typu 053H3, przystosowane zarówno do zwalczania okrętów nawodnych, podwodnych, jak i do zadań obrony przeciwlotniczej.

Ofi­cer po­li­tycz­ny spoj­rzał po­ro­zu­mie­waw­czo na kontr­ad­mi­ra­ła. Ten od­po­wie­dział lek­kim ski­nie­niem gło­wy, po czym pu­łkow­nik Ginu wzi­ął do ręki mi­kro­fon. Prze­łączył go na ko­mu­ni­ka­cję do ca­łej gru­py.

– Mówi pu­łkow­nik Ginu Hin, ofi­cer po­li­tycz­ny gru­py ude­rze­nio­wej lot­ni­skow­ca „Shan­dong”, do ca­łej za­ło­gi gru­py ude­rze­nio­wej – za­czął uro­czy­stym to­nem. – To­wa­rzy­sze… Wczo­raj, tuż po go­dzi­nie sie­dem­na­stej cza­su GMT, na­sza sta­cja ba­daw­cza znaj­du­jąca się na Ksi­ęży­cu zo­sta­ła za­ata­ko­wa­na. Po­mi­mo prze­wa­gi li­czeb­nej wro­ga oraz za­sto­so­wa­nia taj­nych tech­no­lo­gii mi­li­tar­nych na­szym si­łom szyb­kie­go re­ago­wa­nia uda­ło się ode­przeć atak. Po­nie­śli­śmy jed­nak zna­czące stra­ty, za­rów­no w lu­dziach, jak i w bez­cen­nym sprzęcie na­uko­wym. Sta­cja ba­daw­cza na Ksi­ęży­cu jest jed­nost­ką cy­wil­ną, pro­wa­dzącą po­ko­jo­we dzia­ła­nia. Atak ten, przy­pusz­czo­ny przez Ro­sjan, jest wo­bec tego ca­łko­wi­cie nie­spro­wo­ko­wa­ną agre­sją na oby­wa­te­li i mie­nie na­sze­go kra­ju i nie tyl­ko zo­sta­nie po­tępio­ny, ale rów­nież spo­tka się z na­szą su­ro­wą re­ak­cją. Prze­wod­ni­czący Par­tii pod­jął de­cy­zję, że do­ko­na­my od­we­tu o pro­por­cjo­nal­nej ska­li, nisz­cząc ro­syj­ską sta­cję ba­daw­czą nad je­zio­rem Na­ły­cze­wo. Za­szczyt prze­pro­wa­dze­nia tej ak­cji spo­tkał na­szą gru­pę ude­rze­nio­wą. To­wa­rzysz ad­mi­rał Jang za chwi­lę przed­sta­wi szcze­gó­ły ope­ra­cji, ja po­zwo­lę so­bie je­dy­nie wy­ra­zić ra­do­ść z mo­żli­wo­ści spe­łnie­nia pa­trio­tycz­ne­go obo­wi­ąz­ku w tak szczyt­nym celu. Par­tia, jak i cały na­ród chi­ński li­czą na nas i ich nie za­wie­dzie­my! – za­ko­ńczył prze­mo­wę chi­ński od­po­wied­nik po­li­tru­ka.

Nikt nie od­wa­żył się prze­rwać ci­szy, jaka za­le­gła na wszyst­kich okrętach. Żo­łnie­rze pa­trzy­li jed­nak na gło­śni­ki, z któ­rych do­bie­gał głos, ra­czej ze zre­zy­gno­wa­niem. Nie byli uszczęśli­wie­ni otrzy­ma­niem mo­żli­wo­ści spe­łnie­nia „pa­trio­tycz­ne­go obo­wi­ąz­ku”. Wi­ęk­szo­ść do­sko­na­le zda­wa­ła so­bie spra­wę z nie­bez­pie­cze­ństwa zwi­ąza­ne­go z ak­cją opi­sy­wa­ną przez ofi­ce­ra po­li­tycz­ne­go. I nikt tak na­praw­dę nie miał ocho­ty na wsz­czy­na­nie woj­ny. Żyli jed­nak w Chi­ńskiej Re­pu­bli­ce Lu­do­wej – kra­ju, w któ­rym do­bro jed­nost­ki jest nie­wie­le war­te względem do­bra ogó­łu. Na­wet je­śli tym ogó­łem głów­nie była Par­tia, a tak na­praw­dę jej naj­wy­ższe wła­dze.

Pu­łkow­nik od­dał mi­kro­fon do­wód­cy gru­py. Jang z lek­ko cier­pi­ęt­ni­czą miną roz­po­czął swo­ją, dużo zwi­ęźlej­szą i bar­dziej kon­kret­ną część prze­mo­wy.

– To­wa­rzy­sze. Prze­pro­wa­dzi­my atak ra­kie­to­wy z po­wie­trza. Szcze­gó­ły ope­ra­cji lot­ni­czej zo­sta­ną prze­ka­za­ne w ci­ągu pi­ęt­na­stu mi­nut pi­lo­tom w sali od­praw. Ofi­ce­ro­wie uzbro­je­nia otrzy­ma­ją w naj­bli­ższych mi­nu­tach in­for­ma­cje o ko­niecz­nych prze­zbro­je­niach my­śliw­ców pod kątem ope­ra­cji. Jed­no­cze­śnie pro­szę do­wód­ców okrętów ob­sta­wy o zmia­nę szy­ku na obron­ny na wy­pa­dek po­ten­cjal­ne­go kontr­dzia­ła­nia ze stro­ny wro­ga. Cała gru­pa po­zo­sta­je w naj­wy­ższej go­to­wo­ści aż do od­wo­ła­nia. Par­tia i nasz na­ród li­czą na nas – za­ko­ńczył pom­pa­tycz­nie, jak na­ka­zy­wał oby­czaj w Ma­ry­nar­ce Wo­jen­nej Chi­ńskiej Ar­mii Lu­do­wo-Wy­zwo­le­ńczej.

***

Pi­lo­ci sa­mo­lo­tów, bie­gnąc po po­kła­dzie lot­ni­skow­ca, po­śpiesz­nie na­kła­da­li he­łmy. Przy ma­szy­nach kręci­li się jesz­cze tech­ni­cy, spraw­dza­jąc umiesz­czo­ne w otwie­ra­nych lu­kach bom­bo­wych ra­kie­ty CM-400AKG5). Pierw­szy sa­mo­lot usta­wił się na­prze­ciw­ko wznie­sie­nia po­kła­du uła­twia­jące­go start. Na znak sy­gna­li­sty z my­śliw­ca buch­nął pło­mień do­pa­la­cza. Szyb­ko ro­snące prze­ci­ąże­nie, spo­wo­do­wa­ne za­rów­no dzia­ła­niem sil­ni­ków, jak i pra­cą ka­ta­pul­ty, wci­snęło pi­lo­ta w fo­tel i sa­mo­lot już po krót­kiej chwi­li za­czął zwi­ęk­szać dy­stans od lot­ni­skow­ca. Ma­szy­na po­ło­ży­ła się ła­god­nie na skrzy­dło, roz­po­czy­na­jąc wzno­sze­nie, i prze­szła na ze­wnętrz­ny krąg, cze­ka­jąc na resz­tę klu­cza. Sy­tu­acja ta po­wtó­rzy­ła się pi­ęcio­krot­nie, a gdy ostat­ni z my­śliw­ców do­łączył do eska­dry, sa­mo­lo­ty zni­ży­ły lot do po­zio­mu mi­ni­ma­li­zu­jące­go wy­kry­cie z wi­ęk­szej od­le­gło­ści i po­mknęły z pręd­ko­ścią nie­co prze­wy­ższa­jącą jed­ne­go ma­cha w stro­nę od­da­lo­nej o dzie­wi­ęćset dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów bazy Na­ły­cze­wo.

5) Chińskie rakiety manewrujące typu powietrze–ziemia o zasięgu 240 km, zaprezentowane po raz pierwszy w 2012 roku.

Kontr­ad­mi­rał Jang ob­ser­wo­wał ma­szy­ny, do­pó­ki nie znik­nęły z ekra­nu ra­da­ru. W mo­men­cie, gdy ob­ra­ły swój do­ce­lo­wy kurs, spoj­rzał na ze­gar. Atak miał zo­stać prze­pro­wa­dzo­ny za nie­ca­łą go­dzi­nę.

***

Sto ki­lo­me­trów na po­łud­nie od gru­py ude­rze­nio­wej, w ba­zie Navy Town, pod­ofi­cer ma­ry­nar­ki wo­jen­nej USA przyj­rzał się do­kład­niej mo­ni­to­ro­wi ra­da­ru, na któ­rym śle­dził chi­ńską eska­drę okrętów. Kom­pu­ter na chwi­lę ozna­czył pięć no­wych punk­tów, iden­ty­fi­ku­jąc je jako my­śliw­ce kla­sy J-316). Po chwi­li, gdy sa­mo­lo­ty zni­ży­ły lot, punk­ty znik­nęły, jed­nak w tym sa­mym cza­sie mo­żna było za­ob­ser­wo­wać zmia­ny w szy­ku okrętów wcho­dzących w skład gru­py.

6) Chiński myśliwiec piątej generacji wykonany w technologii ste­alth – utrud­nia­jącej lo­ka­li­za­cję przez ra­dar.

– Pa­nie po­rucz­ni­ku, może pan na to spoj­rzeć? – zwró­cił się sie­rżant do swo­je­go prze­ło­żo­ne­go.

Zwi­ęźle przed­sta­wił mu wy­ni­ki ob­ser­wa­cji. Po­rucz­nik si­ęgnął po ta­blet i za­czął coś w po­śpie­chu spraw­dzać.

– Hmm… – za­du­mał się – nie mamy żad­nych in­for­ma­cji o pla­no­wa­nych ma­new­rach. Nie­daw­no rów­nież prze­chwy­ci­li­śmy za­szy­fro­wa­ną trans­mi­sję o naj­wy­ższym prio­ry­te­cie… Wy­ślę mel­du­nek. Dzi­ęku­ję, sie­rżan­cie.

Od­po­wie­dź na ra­port po­rucz­ni­ka przy­szła w nie­ca­ły kwa­drans. W ba­zie za­wy­ły sy­re­ny ozna­cza­jące alarm bo­jo­wy. ■

Część I

Nie lek­ce­wa­żcie ni­g­dy zja­wisk, któ­re wy­da­ją wam się nie­zwy­kłe. Zda­rza się, że po­zo­ry mylą i że jest to fa­łszy­wy alarm, ale może też się zda­rzyć, że będzie to od­kry­cie ja­kie­jś wa­żnej praw­dy.

Ale­xan­der Fle­ming (1881–1955),

szkoc­ki bak­te­rio­log i le­karz, lau­re­at Na­gro­dy No­bla w dzie­dzi­nie me­dy­cy­ny

Rozdział 2

Wtorek, 19.10.2027, godz. 12:15 GMT (20:15 czasu lokalnego), oko­ło 100 ki­lo­me­trów nad po­wierzch­nią Zie­mi, oko­li­ce Xi­chang, pro­win­cja Sy­czu­an, Chi­ńska Re­pu­bli­ka Lu­do­wa

Czte­ry dni przed star­tem my­śliw­ców z lot­ni­skow­ca „Shan­dong” na wy­so­ko­ści li­nii Kár­mána7) prom na­dal ogar­nia­ła cze­rń ko­smo­su. Scho­dzący pod nie­wiel­kim kątem sta­tek trans­por­to­wy na­le­żący do Chi­ńskiej Na­ro­do­wej Agen­cji Ko­smicz­nej8) z na­pi­sem „Hu Jin­tao” wy­ma­lo­wa­nym czer­wo­ny­mi li­te­ra­mi na bur­cie swo­ją ja­sno­sza­rą bar­wą od­ci­nał się od ota­cza­jącej go pust­ki. W ska­li ko­smicz­nej sta­no­wił je­dy­nie nie­wiel­ki punk­cik po­wo­li zbli­ża­jący się do ziem­skiej me­zos­fe­ry9). Jego po­obi­ja­na i po­ry­so­wa­na po­wierzch­nia ze­wnętrz­na świad­czy­ła, że nie była to pierw­sza pod­róż ko­smicz­na tego po­jaz­du.

7) Umowna granica pomiędzy atmosferą Ziemi i przestrzenią kosmiczną przebiegająca na wysokości 100 km n.p.m.
8) Chińska Narodowa Agencja Kosmiczna (CNSA – ang. Chinese National Space Agency) – państwowa instytucja utworzona w 1993 roku w celu zarządzania chińskim programem kosmicznym.
9) Warstwa atmosfery planety, w której temperatura maleje z wysokością. Położona nad stratosferą od około 50 km do 80 km nad powierzchnią Ziemi.

„Hu Jin­tao” był jed­nym z dwóch stat­ków trans­por­to­wych przy­pi­sa­nych do bazy na­uko­wej znaj­du­jącej się na nie­wi­docz­nej z Zie­mi stro­nie Ksi­ęży­ca. Na­zwa­ny na cze­ść prze­wod­ni­czące­go Chi­ńskiej Re­pu­bli­ki Lu­do­wej, w la­tach 2002–2012 słu­żył jako trans­por­to­wiec dla bu­do­wa­nej sta­cji or­bi­tal­nej. Wy­ko­nał naj­wi­ęcej lo­tów ze wszyst­kich po­jaz­dów będących obec­nie w dys­po­zy­cji CNSA, więc po­mi­mo sto­sun­ko­wo krót­kie­go cza­su eks­plo­ata­cji jej in­ten­syw­no­ść spo­wo­do­wa­ła, że tra­pi­ły go częste uster­ki i awa­rie.

Czte­rej pa­sa­że­ro­wie – dwaj pi­lo­ci, na­wi­ga­tor i na­uko­wiec – sie­dzie­li przy­pi­ęci pa­sa­mi w kok­pi­cie. Po kil­ku­na­stu go­dzi­nach spędzo­nych w sta­nie ca­łko­wi­tej nie­wa­żko­ści za­czy­na­li od­czu­wać wpływ pola gra­wi­ta­cyj­ne­go nie­bie­skiej pla­ne­ty.

Wszy­scy byli ubra­ni w bia­łe kom­bi­ne­zo­ny ochron­ne, któ­re w po­łącze­niu z przy­mo­co­wa­ny­mi obok fo­te­li ka­ska­mi mia­ły za­pew­nić im przy­naj­mniej pod­sta­wo­wą ochro­nę w ra­zie de­kom­pre­sji ka­bi­ny. Oczy­wi­ście nie sta­no­wi­ły wy­star­cza­jące­go za­bez­pie­cze­nia w przy­pad­ku dłu­ższe­go prze­by­wa­nia w prze­strze­ni ko­smicz­nej ani nie gwa­ran­to­wa­ły za­pa­su tle­nu po­zwa­la­jące­go na praw­dzi­wy spa­cer na ze­wnątrz, jed­nak zde­cy­do­wa­nie mniej ogra­ni­cza­ły ru­chy i były wy­god­niej­sze od pe­łno­wy­mia­ro­wych kom­bi­ne­zo­nów pró­żnio­wych.

– Za dwa­dzie­ścia dwie mi­nu­ty roz­pocz­nie­my wcho­dze­nie w gór­ne war­stwy at­mos­fe­ry. Pro­szę o przy­go­to­wa­nie he­łmów i spraw­dze­nie szczel­no­ści kom­bi­ne­zo­nów – za­ko­men­de­ro­wał star­szy stop­niem pi­lot pe­łni­ący funk­cję ka­pi­ta­na stat­ku. Na fakt, że był woj­sko­wym, po­dob­nie zresz­tą jak dru­gi pi­lot i na­wi­ga­tor, wska­zy­wa­ła na­szyw­ka z ran­gą i na­zwą jed­nost­ki na pra­wym ra­mie­niu – w jego wy­pad­ku mó­wi­ła ona, że wła­ści­cie­lem kom­bi­ne­zo­nu jest ka­pi­tan Chei Yo z Sił Stra­te­gicz­nych Chi­ńskiej Re­pu­bli­ki Lu­do­wej.

Ostat­ni z człon­ków za­ło­gi, re­pre­zen­tu­jący Chi­ńską Aka­de­mię Nauk10) pro­fe­sor fi­zy­ki jądro­wej Lee Hu­ang, w tym sa­mym miej­scu no­sił je­dy­nie logo – ciem­no­nie­bie­ską śnie­żyn­kę oto­czo­ną na­zwą or­ga­ni­za­cji, na gó­rze za­pi­sa­ną chi­ńskim, a na dole arab­skim al­fa­be­tem. Kom­bi­ne­zo­ny na­ukow­ców nie mia­ły ozna­czeń ran­gi czy ty­tu­łu na­uko­we­go.

10) Największa chińska państwowa instytucja naukowa, główny chiński ośrodek badawczy w zakresie nauk ścisłych i techniki z siedzibą w Pekinie.

Wszy­scy pa­sa­że­ro­wie po­słusz­nie spraw­dzi­li sta­tus swo­ich ska­fan­drów na ekra­nach kom­pu­te­rów wszy­tych w lewe ręka­wy ka­żde­go z nich. Ci­sza, któ­ra na­stąpi­ła po tej ope­ra­cji, ozna­cza­ła, że nikt nie za­uwa­żył żad­nych nie­pra­wi­dło­wo­ści.

– Wszyst­kie prze­dzia­ły szczel­ne, wska­za­nia w nor­mie – chwi­lę pó­źniej za­mel­do­wał dru­gi pi­lot.

Do mel­dun­ku do­łączył się rów­nież na­wi­ga­tor:

– Je­ste­śmy na po­praw­nym kur­sie, za czte­ry mi­nu­ty i pi­ęćdzie­si­ąt se­kund ko­rek­ta kąta scho­dze­nia o dwa­na­ście stop­ni.

Nie­dłu­go po­tem sta­tek prze­kro­czył stra­to­pau­zę11) i mo­żna było wy­czuć na­ra­sta­jące drga­nia spo­wo­do­wa­ne zwi­ęk­szo­nym opo­rem wy­ższych warstw at­mos­fe­ry. Pi­lo­ci w sku­pie­niu ob­ser­wo­wa­li wska­źni­ki na tra­dy­cyj­nych ekra­nach LED za­mon­to­wa­nych przed nimi. Ho­lo­gra­my, któ­re w ostat­nich la­tach co­raz częściej za­stępo­wa­ły nor­mal­ne, pła­skie ekra­ny, nie zo­sta­ły za­mon­to­wa­ne na „Hu Jin­tao”. Mo­der­ni­za­cja awio­ni­ki po­jaz­du była od­kła­da­na już kil­ka razy, w efek­cie cze­go kok­pit stat­ku wy­glądał dość tra­dy­cyj­nie, je­śli go po­rów­nać z po­jaz­da­mi wpro­wa­dzo­ny­mi do słu­żby rok czy dwa lata temu. Plot­ki gło­si­ły wręcz o po­my­słach ze­zło­mo­wa­nia stat­ku, z uwa­gi na bar­dzo wy­so­kie kosz­ty wi­ążące się z jego uno­wo­cze­śnie­niem.

11) Warstwa przejściowa pomiędzy stratosferą i mezosferą, znajdująca się na wysokości około 50 km nad powierzchnią Ziemi.

Pro­fe­sor Lee od mo­men­tu, gdy do­wie­dział się o de­cy­zji do­ty­czącej trans­por­tu znaj­du­jące­go się obec­nie w jed­nym z prze­dzia­łów ła­dun­ko­wych ar­te­fak­tu z bazy ksi­ęży­co­wej, na­le­gał, aby od­był się on now­szym stat­kiem. Miał nie­ja­sne prze­czu­cie, po­par­te hi­sto­rią awa­ryj­no­ści tego eg­zem­pla­rza, że lądo­wa­nie może nie być tak mi­ęk­kie, jak by so­bie tego ży­czył. Sama sta­cja ksi­ęży­co­wa le­ża­ła, co praw­da, w stre­fie wpły­wów kręgów na­uko­wych, gdzie pro­fe­sor miał dużą siłę prze­bi­cia, lo­gi­sty­ka jed­nak na­dal po­zo­sta­wa­ła w ge­stii woj­ska. A tam nie tyl­ko nie si­ęga­ła jego wła­dza, ale rów­nież mo­żli­wo­ści na­ci­sku były nie­mal rów­ne zeru.

Zresz­tą w Chi­nach od za­wsze wszyst­kie ga­łęzie prze­my­słu, jak i na­uki znaj­do­wa­ły się w hie­rar­chii zde­cy­do­wa­nie ni­żej niż woj­sko, któ­re wy­dat­nie po­ma­ga­ło wła­dzom utrzy­mać ład i po­rządek w tym prze­lud­nio­nym kra­ju.

Pi­ku­jąc pod kątem z jed­nej stro­ny umo­żli­wia­jącym efek­tyw­ne ha­mo­wa­nie, z dru­giej mi­ni­ma­li­zu­jącym tar­cie o wy­słu­żo­ne osło­ny ter­micz­ne stat­ku, zbli­ża­li się do kra­ńca stra­tos­fe­ry12), gdy uwa­gę dru­gie­go pi­lo­ta przy­ku­ła czer­wo­na kon­tro­l­ka, któ­ra za­pa­li­ła się na jed­nym z mo­ni­to­rów.

12) Druga, licząc od powierzchni, warstwa atmosfery planety. Zaczyna się od wysokości około 10 km nad powierzchnią Ziemi, a kończy na wysokości około 50 km.

– Mamy nie­szczel­no­ść w prze­dzia­le ła­dun­ko­wym nu­mer trzy. Kom­pu­ter wska­zu­je na po­stępu­jącą de­kom­pre­sję – za­mel­do­wał.

Do­wód­ca stat­ku prze­łączył swój mo­ni­tor na tryb dia­gno­stycz­ny po­zwa­la­jący mu na sa­mo­dziel­ną oce­nę sy­tu­acji. Zgod­nie ze wska­za­nia­mi nie­szczel­no­ść ro­sła szyb­ko. Zbyt szyb­ko.

– De­kom­pre­sja prze­dzia­łu ła­dun­ko­we­go nu­mer trzy – roz­ka­zał ofi­cer i na­ci­snął od­po­wied­ni przy­cisk na mo­ni­to­rze do­ty­ko­wym. Pro­fe­sor Lee spoj­rzał na nie­go z lek­kim nie­po­ko­jem.

– To ten prze­dział, gdzie jest obiekt. Czy uwa­ża pan, że mamy za­gro­że­nie ła­dun­ku? – spy­tał na­uko­wiec.

– Teo­re­tycz­nie nie… – za­czął do­wód­ca, lecz prze­rwał, gdy jego mo­ni­tor do­słow­nie roz­bły­snął czer­wo­ny­mi kon­tro­l­ka­mi. Stat­kiem po­wa­żnie wstrząsnęło, a gło­śny me­ta­licz­ny trzask wda­rł się do uszu wszyst­kich pa­sa­że­rów.

– Stra­ci­li­śmy osło­nę ter­micz­ną na prze­dzia­le trze­cim! – krzyk­nął dru­gi pi­lot. – Czy mo­że­my usta­bi­li­zo­wać ze­jście? – rzu­cił do na­wi­ga­to­ra.

– Nie wcze­śniej niż za trzy­dzie­ści se­kund, ina­czej od­bi­je­my się od tro­po­pau­zy13). Mu­si­my kon­ty­nu­ować ze­jście pod tym sa­mym kątem – od­po­wie­dział ofi­cer na­wi­ga­cyj­ny.

13) Warstwa atmosfery ziemskiej o grubości około 1–2 km, tworząca strefę przejściową między troposferą a stratosferą. Nad biegunami rozciąga się na wysokości 6–8 km, w szerokościach umiarkowanych 10–12 km, nad równikiem podnosi się do 15–17 km.

– W prze­dzia­le trze­cim jest ar­te­fakt, nie mo­że­my go stra­cić! – rzu­cił na­uko­wiec z lek­ką pa­ni­ką w gło­sie.

Ka­pi­ta­na stat­ku po­chło­nęły szyb­kie ob­li­cze­nia wy­ko­ny­wa­ne na ekra­nie. Po kil­ku se­kun­dach spoj­rzał na pro­fe­so­ra. Jego twarz wy­ra­ża­ła de­ter­mi­na­cję.

– Od­strze­li­wu­je­my prze­dział trze­ci, w prze­ciw­nym ra­zie stra­ci­my cały sta­tek. Osło­ny na gro­dziach po­win­ny nas ochro­nić – pod­jął szyb­ką de­cy­zję. Ro­zu­miał, z czym się ona wi­ąże, jed­nak uznał, że le­piej spędzić resz­tę ży­cia na ja­kie­jś za­po­mnia­nej pla­ców­ce w gó­rach gra­ni­czących z Ne­pa­lem niż za­ko­ńczyć je tu i te­raz.

Pro­fe­sor nie sko­men­to­wał. Wie­dział, że w tym przy­pad­ku nie ma pra­wa gło­su. Kon­se­kwen­cja­mi będzie mu­siał za­jąć się pó­źniej. Zresz­tą utra­ta ar­te­fak­tu nie będzie jego winą. Za­wsze może przy­po­mnieć o swo­ich obiek­cjach co do wy­bo­ru po­jaz­du do trans­por­tu.

„Hu Jin­tao” po­now­nie wstrząsnęło i sta­tek wy­ra­źnie przy­śpie­szył, jak­by ktoś z tyłu so­lid­nie go po­pchnął. Kon­tro­l­ki na pul­pi­tach wszyst­kich trzech człon­ków za­ło­gi na prze­mian mi­ga­ły albo świe­ci­ły ci­ągłym ja­skra­wo­czer­wo­nym świa­tłem.

– Prze­dział ła­dun­ko­wy nu­mer trzy od­strze­lo­ny. Po­zo­sta­ła struk­tu­ra stat­ku nie­na­ru­szo­na. Pi­ęt­na­ście se­kund do sta­bi­li­za­cji – za­mel­do­wał dru­gi pi­lot.

Na­uko­wiec tyl­ko przy­mknął oczy. Na Zie­mi cze­ka­ła go trud­na prze­pra­wa i dłu­gie dys­ku­sje, jak mógł do tego do­pu­ścić. To było jed­nak nic w po­rów­na­niu ze stra­tą dla na­uki. Otwo­rzył oczy i spoj­rzał w ilu­mi­na­tor. Nie­wie­le mógł do­strzec, gdyż tar­cie o at­mos­fe­rę two­rzy­ło wo­kół sa­me­go stat­ku pla­zmo­wą za­sło­nę. Do­pie­ro po wy­rów­na­niu lotu, już po­ni­żej tro­po­pau­zy, mógł zo­ba­czyć błękit nie­ba.

Na jego tle, dużo wy­żej, za­uwa­żył ogni­stą łunę ci­ągnącą się za spa­da­jącym ele­men­tem stat­ku. Prze­dział ła­dun­ko­wy po­zba­wio­ny sta­bi­li­za­cji po­wo­li spa­lał się w at­mos­fe­rze. Za­nim jed­nak znik­nął mu z oczu, na­gle eks­plo­do­wał ja­snym świa­tłem. Pro­fe­sor przy­mknął po­wie­ki, a gdy ośle­pie­nie spo­wo­do­wa­ne bły­skiem mi­nęło, zo­ba­czył zbli­ża­jące się nie­bie­sko-ró­żo­we źró­dło świa­tła. Wy­gląda­ło jak pio­run ku­li­sty14), ale było znacz­nie wi­ęk­sze i sa­mo­dziel­nie po­ru­sza­ło się w sko­or­dy­no­wa­ny spo­sób. Ewi­dent­nie pędzi­ło w ich stro­nę, ko­ry­gu­jąc tra­jek­to­rię tak, aby po­zo­sta­wa­ła na kur­sie ko­li­zyj­nym z „Hu Jin­tao”.

14) Bardzo rzadkie zjawisko meteorologiczne wyglądem przypominające świetlistą kulę o średnicy od kilku do kilkudziesięciu centymetrów, poruszającą się w różnych kierunkach i wydającą dźwięki w rodzaju warczenia czy syczenia.

– Ka­pi­ta­nie, czy wi­dzi pan ten obiekt z le­wej? – Na­wi­ga­tor rów­nież mu­siał do­strzec nie­ty­po­we zja­wi­sko. – Na ra­da­rze nic nie ma… – do­dał po zer­k­ni­ęciu na je­den z ekra­nów. Iskrzący się obiekt na­dal ewi­dent­nie chciał sta­ra­no­wać po­jazd.

– Zwi­ęk­sze­nie kąta o trzy­dzie­ści stop­ni i zwrot o pi­ęt­na­ście w lewo! – krzyk­nął do­wód­ca, chwy­ta­jąc za ste­ry, do tej pory pro­wa­dzo­ne przez au­to­pi­lo­ta. Po­jazd za­re­ago­wał na­tych­miast, a kom­bi­ne­zo­ny pa­sa­że­rów za­ci­snęły się na ich cia­łach, pró­bu­jąc zni­we­lo­wać skut­ki na­głe­go wzro­stu prze­ci­ąże­nia. Na­uko­wiec wpa­try­wał się w ilu­mi­na­tor aż do mo­men­tu, gdy w oczach ca­łko­wi­cie mu po­ciem­nia­ło i stra­cił przy­tom­no­ść15). Na uła­mek se­kun­dy przed tym zo­ba­czył tyl­ko, jak obiekt zbli­żył się do stat­ku na kil­ka me­trów, zrów­nał lot, jak­by za­trzy­mu­jąc się przed ilu­mi­na­to­rem pro­fe­so­ra, a na­stęp­nie ostro, pod nie­mo­żli­wym do uzy­ska­nia przez ja­ki­kol­wiek po­jazd ziem­ski kątem, za­pi­ko­wał w stro­nę roz­ci­ąga­jących się da­le­ko pod nimi gór. Ma­jąc już kom­plet­ną ciem­no­ść przed ocza­mi, pro­fe­sor usły­szał jesz­cze do­wód­cę stat­ku wy­da­jące­go roz­kaz sta­bi­li­za­cji toru lotu i na­wi­ga­to­ra in­for­mu­jące­go o we­jściu w wy­ższe war­stwy at­mos­fe­ry. Prze­ci­ąże­nie zma­la­ło zbyt pó­źno – na­uko­wiec wi­siał nie­przy­tom­ny na pa­sach, któ­ry­mi był przy­pi­ęty do fo­te­la.

15) Efekt blackout spowodowany szybkim wzrostem przeciążenia działającego na ludzki organizm. Możliwy do zniwelowania przez stosowanie skafandrów przeciwprzeciążeniowych.

Oka­le­czo­ny sta­tek za­to­czył koło, wy­tra­ca­jąc pręd­ko­ść, i lo­tem śli­zgo­wym roz­po­czął po­de­jście do lądo­wa­nia na pa­sie Cen­trum Star­to­we­go po­ło­żo­ne­go oko­ło sze­śćdzie­si­ęciu ki­lo­me­trów od mia­sta Xi­chang.

***

Ar­te­fakt, wcze­śniej trans­por­to­wa­ny w znisz­czo­nym mo­du­le trans­por­to­wym nu­mer trzy, te­raz le­ciał w stro­nę góry Ati­ba­cun. W ostat­niej chwi­li lek­ko skręcił, nie ude­rza­jąc w sam szczyt, a kie­ru­jąc się w stro­nę prze­łęczy po­mi­ędzy pier­wot­nym ce­lem a sąsied­nią górą Asa­xiang. Ja­kieś pi­ęćdzie­si­ąt me­trów nad po­wierzch­nią zie­mi wy­tra­cił bły­ska­wicz­nie pręd­ko­ść do za­le­d­wie kil­ku­na­stu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę i mi­ęk­ko spły­nął na po­la­nę. Za­wi­sł na wy­so­ko­ści oko­ło me­tra nad podło­żem.

Nie­bie­sko-ró­żo­we świa­tło sta­no­wi­ące epi­cen­trum świe­tli­stej kuli za­częło lek­ko pul­so­wać. W rytm tego pul­so­wa­nia do­oko­ła po­ja­wi­ły się nie­wiel­kie świetl­ne punk­ty, któ­re ze zwi­ęk­sza­jącą się pręd­ko­ścią wi­ro­wa­ły wo­kół osi obiek­tu. Było ich co­raz wi­ęcej, a kszta­łt, jaki two­rzy­ły, za­czął przy­bie­rać ludz­ką po­stać. Gdy za­ta­cza­ne okręgi sta­ły się już na tyle szyb­kie, że dla ludz­kie­go oka sta­no­wi­ły­by li­nie, i prze­sło­ni­ły ca­łko­wi­cie znaj­du­jącą się w środ­ku nie­bie­sko-ró­żo­wą iskrę, in­ten­syw­no­ść emi­to­wa­ne­go świa­tła za­częła się po­wo­li zmniej­szać.

Te­raz już wy­ra­źnie wi­dać było kszta­łt ludz­kiej po­sta­ci sto­jącej na tra­wie. O tym, że była ona zbu­do­wa­na ze świa­tła, świad­czył brak ja­kie­go­kol­wiek od­ci­sku stóp na mu­ra­wie. Po­wo­do­wa­ło to, że po­stać, nie­po­sia­da­jąca ani twa­rzy, ani wi­ęk­szo­ści szcze­gó­łów ana­to­micz­nych, spra­wia­ła wra­że­nie nie­ma­te­rial­nej, stwo­rzo­nej z czy­stej ener­gii. Po kil­ku se­kun­dach to rów­nież za­częło się zmie­niać.

Źdźbła tra­wy wpierw lek­ko i nie­mal nie­zau­wa­żal­nie, za­raz jed­nak już wy­ra­źnie ugi­ęły się pod two­rzącym się hu­ma­no­idem. Jed­no­cześ­nie wraz z ma­te­ria­li­za­cją do­tych­czas ema­nu­jące świa­tłem frag­men­ty przy­ga­sa­ły i przy­bie­ra­ły ciem­no­sza­ry ko­lor. Gdy­by nie nie­ska­zi­tel­nie gład­ka po­wierzch­nia ma­te­rii, w któ­rą prze­mie­nia­ła się świetl­na syl­wet­ka, przy­po­mi­na­ło­by to sty­gnącą lawę.

Resz­ta cia­ła za­częła przy­bie­rać rów­nież co­raz bar­dziej ludz­kie kszta­łty. Mężczy­zna, któ­re­go for­mę przyj­mo­wał obiekt, ubra­ny był w pro­ste spodnie, ko­szu­lę z dłu­gim ręka­wem i wy­so­kie buty woj­sko­we­go typu. Po­cząt­ko­wo wy­glądał jak rze­źba, jed­nak po chwi­li na po­sta­ci po­ja­wi­ły się na­tu­ra­li­zu­jące ko­lo­ry.

Coś, co było jesz­cze przed chwi­lą tyl­ko kulą w miej­scu gło­wy, uzy­ska­ło rysy męskiej twa­rzy. Ufor­mo­wa­ły się uszy, nad czo­łem po­ja­wi­ły się lek­ko kręco­ne wło­sy ko­lo­ru ciem­ny blond. Pro­sty, nie za duży i nie za mały nos, zma­te­ria­li­zo­wał się na cien­ki­mi war­ga­mi za­ci­śni­ętych ust. Oczy po­cząt­ko­wo roz­bły­sły czer­wo­nym, pó­źniej ró­żo­wym bla­skiem, ta­kim sa­mym jak emi­to­wa­ne przed mo­men­tem przez epi­cen­trum kuli świa­tło, z któ­re­go po­wsta­ła po­stać. Po chwi­li jed­nak przy­ga­sły do po­zio­mu bar­dzo ciem­nej, prze­cho­dzącej w cze­rń czer­wie­ni.

Na po­la­nie stał mężczy­zna ubra­ny w spodnie ko­lo­ru kha­ki, ko­szu­lę w woj­sko­wym, zie­lo­nym ko­lo­rze i czar­ne woj­sko­we buty za kost­kę. Na jego twa­rzy nie było śla­du za­ro­stu, a skó­ra mia­ła lek­ko śnia­dy od­cień.

Po za­ko­ńcze­niu trans­for­ma­cji mężczy­zna ro­zej­rzał się po oto­cze­niu, pod­nió­sł gło­wę i po­now­nie oto­czy­ły go ró­żo­wo-nie­bie­skie świa­te­łka. Było ich jed­nak zde­cy­do­wa­nie mniej niż po­przed­nio i ra­czej drga­ły w miej­scu, ani­że­li za­ta­cza­ły kręgi. Przy­jęły kszta­łt ostro­słu­pa o pod­sta­wie kwa­dra­tu ca­łko­wi­cie skry­wa­jące­go ob­ce­go. Gdy jego syl­wet­ka oto­czo­na zo­sta­ła szczel­ną siat­ką iskie­rek, po­ja­wił się bia­ły błysk i po­stać znik­nęła. Poza lek­kim wgłębie­niem w miej­scu, gdzie sta­ła, nie po­zo­stał po niej ża­den ślad.

Z da­le­ka sły­chać było głu­chy ło­pot wir­ni­ków nad­la­tu­jących śmi­głow­ców woj­sko­wych.

***

Sta­tek „Hu Jin­tao” mi­ęk­ko do­tknął na­wierzch­ni pasa star­to­we­go ko­smo­dro­mu Xi­chang. De­li­kat­ne ude­rze­nie ocu­ci­ło na­ukow­ca, któ­ry do­pie­ro te­raz od­zy­skał przy­tom­no­ść po blac­ko­ucie, któ­re­go do­znał wsku­tek nad­mier­ne­go prze­ci­ąże­nia. Do­wód­ca stat­ku, dru­gi pi­lot i na­wi­ga­tor w mil­cze­niu ob­ser­wo­wa­li przy­rządy. Miny mie­li gro­bo­we. Wie­dzie­li, że utra­ta prze­dzia­łu ła­dun­ko­we­go nu­mer trzy, a przede wszyst­kim jego cen­nej za­war­to­ści, nie wró­ży im nic do­bre­go. Z dru­giej stro­ny za­cho­wa­li ży­cie i w głębi du­szy, jak ka­żda ludz­ka isto­ta, to prze­cież je ce­ni­li so­bie naj­bar­dziej.

Po­jazd wy­tra­cił pręd­ko­ść na ko­ńcu pasa i za­trzy­mał się. Pod­je­chał do nie­go ho­low­nik, któ­ry po za­cze­pie­niu przed­nie­go koła pro­mu roz­po­czął pod­róż na miej­sce po­sto­ju. Jesz­cze za­nim ru­szy­li, do­wód­ca stat­ku po­łączył się przez ra­dio z kon­tro­lą lo­tów.

– Ka­pi­tan Chei Yo ze stat­ku trans­por­to­we­go Chi­ńskiej Pa­ństwo­wej Agen­cji Ko­smicz­nej „Hu Jin­tao”. Mel­du­ję za­ko­ńcze­nie lądo­wa­nia w ba­zie dwa­dzie­ścia sie­dem16). Pod­czas we­jścia w at­mos­fe­rę mie­li­śmy awa­rię, wsku­tek któ­rej osło­na ter­micz­na prze­dzia­łu ła­dun­ko­we­go nu­mer trzy ule­gła znisz­cze­niu. Ko­niecz­ne było od­strze­le­nie mo­du­łu, co spo­wo­do­wa­ło ca­łko­wi­te znisz­cze­nie za­rów­no mo­du­łu, jak i ła­dun­ku – słu­żbi­ście, ale jed­no­cze­śnie lek­ko ści­szo­nym, jak­by smut­nym gło­sem za­mel­do­wał do­wód­ca stat­ku. – Ca­łko­wi­tą od­po­wie­dzial­no­ść za uster­kę, spo­wo­do­wa­ną, we­dług mo­jej oce­ny, ze­jściem pod zbyt du­żym kątem, po­no­szę ja – do­dał jesz­cze ci­szej.

16) Wojskowa nazwa dla kosmodromu Xichang – chińskiego ośrodka rakietowego położonego około 64 km na północny zachód od miasta Xichang w prowizji Syczuan.

Pro­fe­sor Lee spoj­rzał na żo­łnie­rza z uzna­niem. Co praw­da, wie­dział, że jego wy­zna­nie nie będzie mia­ło wi­ęk­sze­go zna­cze­nia w kon­te­kście ry­su­jącej się ra­czej w czar­nych bar­wach przy­szło­ści ca­łej za­ło­gi stat­ku, nie­mniej jed­nak do­ce­niał od­wa­gę cy­wil­ną ka­pi­ta­na, zwłasz­cza że nie była to ce­cha po­wszech­na w struk­tu­rach woj­sko­wych ar­mii chi­ńskiej.

– Mel­du­nek przy­jęty. Po zda­niu stat­ku pro­szę sta­wić się u ge­ne­ra­ła Chow Hon­ga w celu zda­nia pe­łne­go ra­por­tu – su­cho od­po­wie­dział kon­tro­ler z cen­trum do­wo­dze­nia.

Chei wol­no od­pi­ął pasy i wy­ci­ągnął się na fo­te­lu. Miał jesz­cze ja­kieś dzie­si­ęć mi­nut ko­ło­wa­nia do miej­sca po­sto­jo­we­go. Pó­źniej roz­pęta się pie­kło. ■

Rozdział 3

Wtorek, 19.10.2027, godz. 13:02 GMT (14:02 czasu lokalnego), War­sza­wa, Pol­ska

Je­sień już od kil­ku lat nie przy­po­mi­na­ła zło­tej pol­skiej pory roku. Na drze­wach na­dal wid­nia­ły zie­lo­ne li­ście, gdzie­nie­gdzie tyl­ko prze­ty­ka­ne brązo­wy­mi lub żó­łty­mi ko­lo­ra­mi. Je­dy­nie licz­ne ka­łu­że na uli­cy i błot­ni­ste traw­ni­ki su­ge­ro­wa­ły, że lato już się sko­ńczy­ło.

Z prze­jścia pod­ziem­ne­go przy uli­cy Emi­lii Pla­ter po stro­nie Dwor­ca Cen­tral­ne­go wy­sze­dł śred­nie­go wzro­stu mężczy­zna ubra­ny w ja­sno­sza­rą ko­szu­lę, do po­ło­wy roz­pi­ętą, brązo­wą kurt­kę w lot­ni­czym sty­lu, ciem­no­nie­bie­skie dżin­sy i brązo­we spor­to­we buty. Wy­glądał na nie wi­ęcej niż trzy­dzie­ści lat, choć dzi­ęki ostat­nim po­stępom me­dy­cy­ny es­te­tycz­nej trud­no było okre­ślić jego rze­czy­wi­sty wiek. Krót­kie, za­cze­sa­ne do tyłu i nie­co na pra­wą stro­nę wło­sy ko­lo­ru ciem­ny blond oka­la­ły po­ci­ągłą, lek­ko śnia­dą twarz. Gład­kie po­licz­ki i bro­da nie no­si­ły śla­du za­ro­stu. Dość głębo­ko osa­dzo­ne oczy uwa­żnie lu­stro­wa­ły oto­cze­nie. Je­dy­nie by­stry ob­ser­wa­tor mógł za­uwa­żyć gra­na­to­we re­flek­sy ła­mi­ące nie­mal ca­łko­wi­tą cze­rń tęczó­wek.

Mi­nął Pa­łac Kul­tu­ry i Na­uki i do­sze­dł do par­ku Świ­ęto­krzy­skie­go – jed­nej z nie­wie­lu oaz zie­le­ni, ja­kie osta­ły się w cen­trum War­sza­wy. Usia­dł sztyw­no na ław­ce o ory­gi­nal­nym kszta­łcie, zbu­do­wa­nej z zim­ne­go, twar­de­go two­rzy­wa sztucz­ne­go. Kie­dyś były tu­taj ław­ki drew­nia­ne, jed­nak dzi­ęki „pro­gra­mo­wi re­wi­ta­li­za­cji” zmie­nio­no je na no­wo­cze­śnie wy­gląda­jące, a jed­no­cze­śnie kom­plet­nie nie­pa­su­jące do sce­ne­rii par­ku, po­zba­wio­ne „du­szy” sie­dzi­ska. Ich opar­cia były za to wy­po­sa­żo­ne w pa­ne­le sło­necz­ne, któ­re w ra­mach pro­mo­wa­nia eko­lo­gii ku­mu­lo­wa­ły ener­gię sło­necz­ną, w nocy wy­ko­rzy­sty­wa­ną do za­si­la­nia oświe­tle­nia ale­jek. Ot, taki li­stek fi­go­wy, któ­ry miał przy­sła­niać fakt, że wi­ęk­szo­ść ener­gii w tym eu­ro­pej­skim kra­ju po­cho­dzi z pa­liw ko­pal­nych spa­la­nych w za­tru­wa­jących śro­do­wi­sko elek­trow­niach.

Mężczy­zna nie mu­siał dłu­go cze­kać, gdy za­uwa­żył nad­cho­dzące­go od stro­ny Mar­sza­łkow­skiej star­sze­go czło­wie­ka, któ­ry sze­dł nie­śpiesz­nym kro­kiem, lek­ko po­włó­cząc no­ga­mi. Już na pierw­szy rzut oka spra­wiał wra­że­nie roz­tar­gnio­ne­go, z my­śla­mi szy­bu­jący­mi da­le­ko po­nad chmu­ra­mi tego dnia wi­szący­mi nad mia­stem. Ubra­ny w wy­tar­te skó­rza­ne buty, brązo­we sztruk­so­we spodnie i lek­ki, no­szący wy­ra­źne ozna­ki zu­ży­cia płaszcz ko­lo­ru be­żo­we­go zde­cy­do­wa­nie od­ró­żniał się od po­zo­sta­łych prze­chod­niów. Tych zresz­tą nie było wie­lu, co nie dzi­wi­ło w dzień ro­bo­czy o tej po­rze. Lunch w po­bli­skich biu­row­cach już daw­no się sko­ńczył. Na­wet pra­cow­ni­cy, któ­rzy mo­gli so­bie po­zwo­lić na nie­co dłu­ższy po­byt w po­bli­skich re­stau­ra­cjach, wró­ci­li już do swo­ich obo­wi­ąz­ków. Ci na­to­miast, któ­rzy śpie­szy­li na ja­kieś spo­tka­nia, ra­czej nie skra­ca­li so­bie dro­gi przez park w stra­chu przed po­bru­dze­niem swo­ich ide­al­nie wy­pa­sto­wa­nych bu­tów czy no­ga­wek spodni.

Star­szy czło­wiek miał na gło­wie brązo­wy za­mszo­wy ka­pe­lusz z dość sze­ro­kim ron­dem, a w ręce trzy­mał za­pi­na­ną na za­trzask skó­rza­ną, wy­słu­żo­ną tecz­kę. Szcze­gól­nie ten dru­gi ele­ment był nie­ty­po­wy – ka­pe­lusz mógł być od­bie­ra­ny jako pew­na eks­tra­wa­gan­cja, chęć za­zna­cze­nia swo­jej in­dy­wi­du­al­no­ści, ale tecz­ka ze skó­ry była uzna­wa­na za prze­jaw zde­cy­do­wa­nie złe­go gu­stu. W do­bie eko­lo­gii na po­kaz wszy­scy no­si­li ra­czej ple­ca­ki lub tor­by o no­wo­cze­snych kro­jach, ale przede wszyst­kim z przy­ja­znych śro­do­wi­sku ma­te­ria­łów. Tor­by z praw­dzi­wej skó­ry wy­szły z mody ja­kieś pięć lat wcze­śniej i od tam­tej pory były bar­dzo źle po­strze­ga­ne.

W par­ku oprócz ciem­no­okie­go mężczy­zny i star­sze­go czło­wie­ka mo­żna było za­uwa­żyć je­dy­nie mło­dą mamę wol­no idącą za sa­mo­czyn­nie po­ru­sza­jącym się przed nią wóz­kiem i gru­pę ubra­nych w ob­ci­słe stro­je ko­biet ćwi­czących jogę na traw­ni­ku. Fakt, że aku­rat znaj­do­wa­ły się w po­zy­cji „psa z gło­wą w dół”, zwró­ci­łby uwa­gę chy­ba wi­ęk­szo­ści prze­chod­niów płci męskiej, jed­nak star­szy czło­wiek prze­sze­dł obok nich, na­wet nie pod­no­sząc wzro­ku. Przy­bysz na­to­miast, po­mi­mo bacz­ne­go lu­stro­wa­nia oto­cze­nia, zda­wał się nie za­uwa­żać kom­plet­nie ni­cze­go. A przy­naj­mniej naj­mniej­szy mi­ęsień na jego twa­rzy czy błysk ciem­no­gra­na­to­wych oczu tego nie zdra­dzał.

Star­szy czło­wiek pod­sze­dł do ław­ki, na któ­rej sie­dział mężczy­zna, i za­py­tał, czy może się do­si­ąść. Przy­bysz grzecz­nie, choć dość sztyw­no ski­nął ręką, wska­zu­jąc prze­ciw­le­gły kra­niec sie­dzi­ska, i prze­su­nął się, aby zro­bić miej­sce. Jego nowy to­wa­rzysz po­dzi­ęko­wał, nie­co sta­ro­świec­ko do­ty­ka­jąc pal­ca­mi ka­pe­lu­sza. Roz­sia­dł się wy­god­nie w rogu ław­ki, otwo­rzył tecz­kę i wy­jął z niej plik gęsto za­pi­sa­nych kar­tek. Był to ko­lej­ny ele­ment od­bie­ga­jący od rze­czy­wi­sto­ści. Mało kto już ko­rzy­stał z tra­dy­cyj­ne­go pa­pie­ru. Czyt­ni­ki e-pa­pie­ru i prze­ży­wa­jące dru­gą mło­do­ść ela­stycz­ne ta­ble­ty były głów­ny­mi na­rzędzia­mi za­rów­no do spo­rządza­nia no­ta­tek, jak i do pó­źniej­sze­go dzie­le­nia się nimi. Tra­dy­cyj­ny pa­pier, nie tyl­ko za­wod­ny, mniej prak­tycz­ny, ale przede wszyst­kim ca­łko­wi­cie nie­eko­lo­gicz­ny, a przez do­dat­ko­we ak­cy­zy rów­nież sto­sun­ko­wo dro­gi, w za­sa­dzie wy­sze­dł z po­wszech­ne­go uży­cia. No­tat­ki pa­pie­ro­we ro­bi­li już je­dy­nie albo za­mo­żni lu­dzie, albo eks­cen­try­cy i tra­dy­cjo­na­li­ści. A bio­rąc pod uwa­gę wy­gląd i za­cho­wa­nie star­sze­go czło­wie­ka, praw­do­po­dob­nie na­le­żał on co naj­mniej do jed­nej, je­że­li nie do oby­dwu grup na­raz.

– Cie­szę się, że pan przy­sze­dł – ode­zwał się na­gle mężczy­zna w skó­rza­nej kurt­ce.

Star­szy czło­wiek pod­nió­sł wzrok znad pa­pie­rów. Nie­co za­sko­czo­ne, roz­tar­gnio­ne spoj­rze­nie su­ge­ro­wa­ło, że nie do ko­ńca za­re­je­stro­wał tre­ść wy­po­wie­dzi, po­chło­ni­ęty czy­ta­niem. W pierw­szej chwi­li po­my­ślał, że albo się prze­sły­szał, albo mężczy­zna mó­wił do ko­goś in­ne­go. Do­oko­ła nich jed­nak było pu­sto, a czło­wiek po dru­giej stro­nie ław­ki pa­trzył bez­po­śred­nio na nie­go. Nie­mal czar­ne oczy wy­da­wa­ły się prze­wier­cać go na wy­lot, ale twarz nie wy­ra­ża­ła żad­nych emo­cji. Star­szy czło­wiek wręcz za­czął za­sta­na­wiać się, skąd sło­wa, któ­re usły­szał, się wy­do­by­ły – przy­bysz miał bo­wiem tak moc­no za­ci­śni­ęte usta, że war­gi były sła­bo wi­docz­ne.

– Prze­pra­szam, czy mó­wił pan coś do mnie? – za­py­tał.

– Tak, pa­nie pro­fe­so­rze. Mó­wi­łem, że bar­dzo się cie­szę, że uda­ło nam się spo­tkać – od­pa­rł bez­na­mi­ęt­nie czło­wiek w skó­rza­nej kurt­ce.

I tym ra­zem jego twarz po­zo­sta­ła nie­wzru­szo­na. Usta jed­nak po­ru­szy­ły się, co z ulgą za­re­je­stro­wał na­uko­wiec przed chwi­lą na­zwa­ny pro­fe­so­rem.

Uży­cie tego ty­tu­łu było ca­łko­wi­cie na miej­scu. Adam Kor­se­wicz był pro­fe­so­rem zwy­czaj­nym Wy­dzia­łu Fi­zy­ki Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go. Hi­po­te­za wy­ko­rzy­sta­nia Ein­ste­inow­skiej jed­no­li­tej teo­rii pola w celu za­gi­ęcia cza­so­prze­strze­ni i za­ko­ńczo­ne suk­ce­sem do­świad­cze­nie prze­sła­nia obiek­tu na po­nad dwa i pół ty­si­ąca ki­lo­me­trów w re­la­tyw­nym dla tego obiek­tu cza­sie nie­co po­wy­żej dzie­wi­ęt­na­stu mi­nut przy­nio­sły mu Na­gro­dę No­bla w dzie­dzi­nie fi­zy­ki dwa lata temu. Co praw­da, w jego do­świad­cze­niu w prze­strze­ni ziem­skiej upły­nęły nie­spe­łna dwie go­dzi­ny, jed­nak ze­gar son­dy jed­no­znacz­nie wy­ka­zy­wał, że dla niej mi­nęło je­dy­nie nie­pe­łne trzy mi­nu­ty i pi­ęćdzie­si­ąt trzy se­kun­dy, co mo­żna by­ło­by lu­źno po­rów­nać do pod­ró­ży z pręd­ko­ścia­mi zbli­żo­ny­mi do pręd­ko­ści świa­tła. Sam trans­port po­nad­to nie wy­ma­gał uwzględ­nie­nia po­ten­cjal­nych prze­szkód na jego dro­dze. Po­zwo­li­ło to zde­fi­nio­wać teo­rię o pod­ró­ży, któ­ra od­by­ła się z po­mi­ni­ęciem na­szej cza­so­prze­strze­ni – w in­nym wy­mia­rze.

– Czy my się zna­my? – za­py­tał pro­fe­sor, gdy jego uwa­ga ca­łko­wi­cie sku­pi­ła się na mężczy­źnie sie­dzącym z nim na ław­ce.

Jed­no­cze­śnie za­uwa­żył, że w par­ku oprócz tej ław­ki, na któ­rej sie­dzie­li, znaj­do­wa­ło się jesz­cze z osiem in­nych. Fakt, że oby­dwaj wy­bra­li tę samą, zda­wał się ca­łko­wi­cie przy­pad­ko­wy.

– Pro­szę mó­wić do mnie „Kon­tro­ler”. Chcia­łem z pa­nem po­roz­ma­wiać, pro­fe­so­rze. Czy może mi pan po­świ­ęcić chwi­lę? Jest pan umó­wio­ny do­pie­ro za go­dzi­nę, a i tak pa­ński gość spó­źni oko­ło trzy­dzie­stu mi­nut… Wie­rzę wo­bec tego, że ma pan tro­chę cza­su…

Pro­fe­sor sze­ro­ko otwo­rzył oczy. Wszyst­ko, co po­wie­dział mężczy­zna przed­sta­wia­jący się jako Kon­tro­ler, było zgod­ne z praw­dą. No, może z wy­jąt­kiem spó­źnie­nia Jana Biel­skie­go, biz­nes­me­na, z któ­rym Kor­se­wicz miał się spo­tkać w spra­wie gran­tu ba­daw­cze­go ofe­ro­wa­ne­go przez re­pre­zen­to­wa­ne przez nie­go li­nie lot­ni­cze. To ostat­nie nie mo­gło być fak­tem, gdyż mia­ło zda­rzyć się do­pie­ro w przy­szło­ści. Cała resz­ta jed­nak zga­dza­ła się, co wca­le nie wzbu­dzi­ło za­ufa­nia na­ukow­ca. Wręcz prze­ciw­nie, zda­jąc so­bie spra­wę z wagi swo­ich ba­dań, a tak na­praw­dę z wagi kon­se­kwen­cji od­kry­cia mo­żli­wo­ści szyb­kiej pod­ró­ży na du­żych dy­stan­sach, pro­fe­sor sta­rał się trzy­mać z da­le­ka od wszel­kich słu­żb spe­cjal­nych czy agen­cji rządo­wych. Wie­dział, że jego od­kry­cia mogą być za­rów­no zba­wie­niem dla ludz­ko­ści, jak i źró­dłem jej za­gła­dy. Po­ziom wie­dzy nie­zna­jo­me­go jed­no­znacz­nie jed­nak su­ge­ro­wał słu­żby spe­cjal­ne lub agen­cje rządo­we.

– Nie po­do­ba mi się pa­ński ton. Pro­si­łbym, aby pan się wy­le­gi­ty­mo­wał, w prze­ciw­nym ra­zie nie będę z pa­nem roz­ma­wiał. Jak pan się na­zy­wa i dla kogo pan pra­cu­je? – no­bli­sta dał upust swo­jej fru­stra­cji spo­wo­do­wa­nej nie­zro­zu­mie­niem sy­tu­acji, w ja­kiej się zna­la­zł.

Nie miał za­mia­ru się tłu­ma­czyć, tym bar­dziej że nie wie­dział komu, dla­cze­go, a przede wszyst­kim w ja­kim celu i jak jego in­for­ma­cje zo­sta­ną wy­ko­rzy­sta­ne.

– Jak mó­wi­łem, pro­szę, aby na­zy­wał mnie pan Kon­tro­le­rem. Chcia­łem tyl­ko po­roz­ma­wiać. Skąd u pana taka agre­sja? – Wy­po­wie­dź nie­zna­jo­me­go su­ge­ro­wa­ła zdzi­wie­nie, jed­nak ton gło­su i mi­mi­ka nie zmie­ni­ły się ani tro­chę.

Ta nie­spój­no­ść tyl­ko zi­ry­to­wa­ła pro­fe­so­ra jesz­cze bar­dziej. Od­no­sił wra­że­nie, że Kon­tro­ler trak­tu­je go z góry, jak­by nie­zna­jo­my, wbrew temu, co mó­wił, nie był za­in­te­re­so­wa­ny tak na­praw­dę roz­mo­wą, a je­dy­nie chciał oka­zać swo­ją wy­ższo­ść względem na­ukow­ca.

– Kon­tro­ler to może co naj­wy­żej spraw­dzać bi­le­ty w tram­wa­ju – wy­pa­lił już moc­no zde­ner­wo­wa­ny Kor­se­wicz. – Je­śli nie ma pan za­mia­ru się przed­sta­wić, to nie mamy o czym roz­ma­wiać. Pro­szę się ode mnie od­cze­pić, w prze­ciw­nym ra­zie będę zmu­szo­ny we­zwać po­li­cję – za­gro­ził, choć w głębi du­szy wie­dział, że we­zwa­nie funk­cjo­na­riu­szy by­ło­by ostat­nim, co by uczy­nił.

Je­śli nie­zna­jo­my jest ze słu­żb, po­li­cją aku­rat naj­mniej za­prząta­łby so­bie gło­wę. Pro­ku­ra­tu­ra czy mun­du­ro­wi byli bo­wiem z re­gu­ły po­wi­ąza­ni z po­ten­cjal­ny­mi ak­cja­mi słu­żb. A na­wet je­śli nie, to nie od­wa­ży­li­by się in­ter­we­nio­wać – pod­le­ga­li w ko­ńcu lu­dziom z tego sa­me­go obo­zu. A o apo­li­tycz­no­ść czy nie­za­le­żno­ść pro­ku­ra­tur i sądów w Pol­sce było ci­ężko już od dru­gie­go dzie­si­ęcio­le­cia dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wie­ku.

– Nie chcia­łem pana ura­zić. Pro­szę je­dy­nie o chwi­lę roz­mo­wy. Nie mam złych za­mia­rów. – Te­raz prze­kaz miał cha­rak­ter prze­pro­sin.

Kon­tro­ler sie­dział przez cały czas nie­ru­cho­mo, prze­szy­wa­jąc na­ukow­ca wzro­kiem. Żad­na część jego cia­ła nie drgnęła od mo­men­tu, w któ­rym od­wró­cił się w stro­nę Kor­se­wi­cza. Je­dy­nie usta po­ru­sza­ły się, bez­na­mi­ęt­nie wy­po­wia­da­jąc sło­wa, któ­re nie tra­fia­ły do wzbu­rzo­ne­go star­sze­go czło­wie­ka. Tym bar­dziej że ten dru­gi był przy­zwy­cza­jo­ny ra­czej do sza­cun­ku, z ja­kim od­no­si­li się do nie­go inni lu­dzie z ra­cji wie­ku i po­zy­cji w świe­cie na­uki.

– Nie będę uczest­ni­czyć w pa­ńskich gier­kach. Od­cho­dzę i pro­szę za mną nie iść. Nie będę z pa­nem roz­ma­wiał ani te­raz, ani w in­nym cza­sie. Że­gnam. – Na­uko­wiec szyb­ko wstał, a kil­ka kar­tek, któ­re stu­dio­wał jesz­cze przed chwi­lą, wy­pa­dło mu z ręki i po­wo­li wy­lądo­wa­ło na chod­ni­ku.

Jed­na z nich spa­dła bli­sko buta Kon­tro­le­ra, ale ten na­dal się nie po­ru­szył. Lau­re­at Na­gro­dy No­bla, mru­cząc coś pod no­sem, szyb­ko ze­brał pa­pie­ry i wci­snął je do tecz­ki. Spo­dzie­wał się, że dziw­ny nie­zna­jo­my wy­ka­że się ele­men­tar­ną grzecz­no­ścią wo­bec star­sze­go od sie­bie czło­wie­ka i przy­naj­mniej po­mo­że mu po­zbie­rać no­tat­ki. Ewen­tu­al­nie, w naj­gor­szym ra­zie, pod­nie­sie cho­ciaż tę kart­kę, któ­ra upa­dła tuż obok jego buta. Kon­tro­ler jed­nak ob­ser­wo­wał na­ukow­ca, prze­chy­la­jąc tyl­ko gło­wę. Wpraw­ny ob­ser­wa­tor mó­głby wszak za­uwa­żyć sub­tel­ną zmia­nę. Jego oczy nie były już ciem­no­gra­na­to­we jak jesz­cze chwi­lę temu. Od­cień tęczó­wek lek­ko zbłękit­niał, a oczy sta­ły się wy­ra­źnie ja­śniej­sze. Nie trwa­ło to dłu­go. Za­nim pro­fe­sor sko­ńczył zbie­rać kart­ki i rzu­cił mężczy­źnie na po­że­gna­nie gniew­ne spoj­rze­nie, ko­lor jego źre­nic wró­cił do wcze­śniej­szej, nie­mal czar­nej bar­wy.

Pro­fe­sor wstał i szyb­kim kro­kiem podążył w stro­nę bu­dyn­ku ho­te­lu Mar­riot. Po mi­ni­ęciu Pa­ła­cu Kul­tu­ry i Na­uki prze­sze­dł przez Emi­lii Pla­ter na wy­so­ko­ści ka­wiar­ni Hard Rock Cafe. To tam miał spo­tka­nie z biz­nes­me­nem. Co praw­da, po­zo­sta­ła do nie­go jesz­cze nie­ca­ła go­dzi­na, ale wo­lał usi­ąść już przy sto­li­ku, ani­że­li na­ra­żać się na dal­sze dys­ku­sje z agen­tem słu­żb ka­żącym się na­zy­wać Kon­tro­le­rem. Za­nim wsze­dł do ka­wiar­ni, obej­rzał się jesz­cze za sie­bie, ale nie za­uwa­żył, aby kto­kol­wiek za nim podążał.

„Mu­szę się uspo­ko­ić…” – po­my­ślał, gdy usia­dł w pu­bie i na ta­ble­cie wbu­do­wa­nym w sto­lik za­mó­wił kawę. Po chwi­li po­de­szła do nie­go kel­ner­ka i z uśmie­chem po­da­ła pa­ru­jącą fi­li­żan­kę. Jej uśmiech nie­co zbla­dł, gdy zo­ba­czy­ła na krze­śle obok skó­rza­ną tor­bę, jed­nak z ra­cji pro­fe­sjo­na­li­zmu nie po­zwo­li­ła so­bie na ja­ki­kol­wiek ko­men­tarz. Ża­ło­wa­ła tyl­ko, że nie po­zwo­li­ła ka­wie nie­co wy­sty­gnąć, za­nim ją przy­nio­sła.

Pro­fe­sor nie zwró­cił uwa­gi na ten szcze­gół. Zresz­tą na­wet gdy­by padł ja­ki­kol­wiek ko­men­tarz, był przy­go­to­wa­ny na ri­po­stę, ba, na­wet na dys­ku­sję na ten te­mat. Nie­raz zda­rza­ło mu się uświa­da­miać mło­dym, że nie wy­star­czy na po­kaz ob­no­sić się z eko­lo­gią. Trze­ba zro­zu­mieć, co mo­żna zro­bić i jak, za­miast je­dy­nie po­wta­rzać slo­ga­ny, któ­re kor­po­ra­cje wy­ko­rzy­stu­ją, aby pro­mo­wać swo­je pro­duk­ty. Na ta­kie dys­ku­sje był za­wsze przy­go­to­wa­ny – w prze­ci­wie­ństwie do tego, co go spo­tka­ło w par­ku. Tam­to zda­rze­nie, mimo że usi­ło­wał je wy­przeć z my­śli, wra­ca­ło co chwi­lę i nie po­zwa­la­ło się sku­pić na przy­go­to­wa­niu do spo­tka­nia.

Roz­ło­żył kart­ki na sto­le, po­wo­du­jąc jesz­cze wi­ęk­sze zgor­sze­nie mło­dych pra­cow­ni­ków ka­wiar­ni, roz­pro­sto­wał po­gnie­cio­ne eg­zem­pla­rze i za­czął je stu­dio­wać.

***

Syl­wet­ka Jana Biel­skie­go po­ja­wi­ła się w we­jściu do ka­wiar­ni. Na­uko­wiec spoj­rzał na ze­ga­rek – było do­kład­nie dwa­dzie­ścia osiem mi­nut po go­dzi­nie, na któ­rą byli umó­wie­ni. Gość, igno­ru­jąc kel­ner­kę py­ta­jącą go, czy wska­zać mu sto­lik, szyb­ko pod­sze­dł do Kor­se­wi­cza.

– Dzień do­bry, pa­nie pro­fe­so­rze, bar­dzo pana prze­pra­szam za spó­źnie­nie. Był ko­rek na alei Kra­kow­skiej, ja­kiś wy­pa­dek. Mam na­dzie­ję, że nie cze­kał pan dłu­go? – lek­ko zdy­sza­nym gło­sem uspra­wie­dli­wił się biz­nes­men.

No­bli­sta pa­trzył na nie­go zdu­mio­nym wzro­kiem. Na­tych­miast bo­wiem przy­po­mniał mu się Kon­tro­ler mó­wi­ący o tym, że jego gość się spó­źni. Skąd wie­dział? Czy on albo jego mo­co­daw­cy spo­wo­do­wa­li ko­rek? A może wy­pa­dek? Tyl­ko po co? Je­śli pro­fe­sor i tak od­mó­wił roz­mo­wy, nie mu­sie­li „ku­po­wać” so­bie wi­ęcej cza­su. Nie­za­le­żnie od przy­czy­ny, sy­tu­acja nie wy­gląda­ła naj­le­piej.

Biel­ski, nie cze­ka­jąc na od­po­wie­dź na­ukow­ca, na ta­ble­cie za­mó­wił piwo. Po chwi­li ta sama kel­ner­ka, któ­ra ob­słu­gi­wa­ła pro­fe­so­ra, przy­nio­sła duży ku­fel zło­te­go na­po­ju. Nie była już tak uśmiech­ni­ęta jak przy pierw­szym spo­tka­niu.

– Hmm… Cie­płe piwo. Ta knaj­pa scho­dzi na psy… – wy­ce­dził biz­nes­men przez zęby po pierw­szym łyku. – Jed­nak wy­da­je mi się, że po­win­ni­śmy prze­jść do rze­czy. Już i tak przez moje spó­źnie­nie zmar­no­wa­łem dość dużo pa­ńskie­go cen­ne­go cza­su, pro­fe­so­rze.

Kor­se­wicz ski­nął po­wo­li gło­wą, na­dal nic nie mó­wi­ąc. W gło­wie kłębi­ły mu się ty­si­ące my­śli. He­ro­icz­nym wy­si­łkiem zmu­sił się do sku­pie­nia na spo­tka­niu. Grant ofe­ro­wa­ny przez li­nie lot­ni­cze był bar­dzo wa­żny. Po­zwa­lał na zna­czące zwi­ęk­sze­nie li­czeb­no­ści ze­spo­łu ba­daw­cze­go, jak i za­kup kil­ku no­wych urządzeń. Nie mógł po­zwo­lić so­bie na roz­ko­ja­rze­nie spo­wo­do­wa­ne wcze­śniej­szym spo­tka­niem. Z dru­giej stro­ny wie­dział, że roz­mo­wę z Kon­tro­le­rem musi jesz­cze, na spo­koj­nie, uwa­żnie prze­ana­li­zo­wać. ■

Rozdział 4

Środa, 20.10.2027, godz. 01:15 GMT (13:15 czasu lokalnego), ro­syj­ska sta­cja ba­daw­cza, je­zio­ro Na­ły­cze­wo, Kraj Kam­czac­ki, Fe­de­ra­cja Ro­syj­ska

Tem­pe­ra­tu­ra do­pie­ro nie­daw­no za­częła oscy­lo­wać wo­kół zera stop­ni Cel­sju­sza. Wsku­tek efek­tu cie­plar­nia­ne­go na­wet w Kra­ju Kam­czac­kim je­sień sta­ła się cie­plej­sza – zimy jed­nak po­zo­sta­ły mro­źne i nie­jed­no­krot­nie ci­ężkie do prze­trwa­nia bez spe­cja­li­stycz­ne­go sprzętu. Na ca­łym świe­cie zi­mo­we i let­nie pory roku sta­ły się znacz­nie bar­dziej „pła­skie” – okre­sy prze­jścio­we ta­kie jak je­sień czy wio­sna za­ta­rły się, a ich śla­dy po­zo­sta­ły je­dy­nie w ka­len­da­rzach czy w po­sta­ci bar­dzo na­głych, nie­spo­dzie­wa­nych zja­wisk at­mos­fe­rycz­nych.

Wody je­zio­ra Na­ły­cze­wo, kie­dyś w tym okre­sie już po­kry­te lo­dem, te­raz na­dal lśni­ły od­bla­ska­mi sło­ńca. Zie­leń do­oko­ła zdąży­ła już wy­blak­nąć na sku­tek zim­nych nocy, lecz nie po­kry­ła się jesz­cze śnie­giem. W efek­cie zie­mia wy­da­wa­ła się brud­na i błot­ni­sta.

Wiel­ki śmi­gło­wiec Mi-26T2W17) scho­dził do lądo­wa­nia nad po­lo­wym lądo­wi­skiem nie­da­le­ko sta­cji ba­daw­czej. Ogrom­ne ło­pa­ty prze­ci­na­ły po­wie­trze, huk tur­bin był ogłu­sza­jący.

17) Ciężki śmigłowiec transportowy produkcji ZSRR przeznaczony do przenoszenia dużych ładunków zarówno na podwieszeniu zewnętrznym, jak i wewnątrz kadłuba. W wersji T2W zamówiony w 2019 roku przez Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej.

Ma­szy­na nie­spo­dzie­wa­nie mi­ęk­ko jak na swo­je roz­mia­ry osia­dła na wy­pa­lo­nej tra­wie. Śmi­gło głów­ne zwol­ni­ło ob­ro­ty, ło­pa­ty nie­co opa­dły ku do­ło­wi. Za­nim ro­to­ry w pe­łni się za­trzy­ma­ły, tyl­na kla­pa ła­dun­ko­wa otwo­rzy­ła się, uka­zu­jąc wnętrze po­dzie­lo­ne na części trans­por­to­wą i pa­sa­żer­ską. Bli­żej we­jścia, so­lid­nie przy­mo­co­wa­ne pa­sa­mi do podło­gi, sta­ły wy­so­kie na pó­łto­ra me­tra i sze­ro­kie na metr skrzy­nie w brud­no­zie­lo­nym ko­lo­rze. Z oby­dwu ich bo­ków były je­dy­nie wąskie prze­jścia, któ­ry­mi za­częli wy­sy­py­wać się pod­ró­żu­jący w da­lej umiej­sco­wio­nej prze­strze­ni pa­sa­żer­skiej lu­dzie.

Wi­ęk­szo­ść pa­sa­że­rów, któ­rzy przy­by­li do bazy, ubra­na była w czar­ne kom­bi­ne­zo­ny. Woj­sko­we buty, spodnie z wie­lo­ma kie­sze­nia­mi wy­pe­łnio­ny­mi ró­żny­mi za­sob­ni­ka­mi i kurt­ki z wy­so­kim ko­łnie­rzem opi­ęte ka­mi­zel­ka­mi tak­tycz­ny­mi su­ge­ro­wa­ły for­ma­cję woj­sko­wą. Na pra­wych ręka­wach mie­li na­szyw­ki z fla­gą Ro­sji, a pod nimi pla­kiet­ki z czar­nym nie­to­pe­rzem umiesz­czo­nym w sche­ma­tycz­nym ce­low­ni­ku na gra­na­to­wym tle. Na żó­łtej ob­wód­ce mo­żna było prze­czy­tać po ro­syj­sku „Woj­ska Spe­cjal­ne­go Prze­zna­cze­nia”, choć po­wszech­nie ko­ja­rzo­no tę for­ma­cję pod bar­dziej zwy­cza­jo­wą na­zwą – spec­naz18). Czar­ne he­łmy z przy­łbi­cą nie­śli w rękach lub przy­pi­ęte do pasa, przez ra­mię mie­li prze­wie­szo­ne naj­now­sze wer­sje au­to­ma­tów AK-30819).

18) Wojskowe siły specjalne podległe wcześniej radzieckiemu, a obecnie rosyjskiemu zarządowi wywiadu wojskowego GRU.
19) Karabin szturmowy zaprojektowany w 2018 roku przez zakłady Kałasznikowa dla rosyjskiej armii.

Ostat­ni wy­cho­dzący spraw­nie od­pi­ęli ta­śmy mo­cu­jące i wy­ci­ągnęli skrzy­nie po tra­pie na ze­wnątrz śmi­głow­ca. Tam cze­kał już sa­mo­chód ci­ęża­ro­wy z pod­no­śni­kiem, na któ­ry żo­łnie­rze wpa­ko­wa­li ła­du­nek, i po chwi­li ci­ęża­rów­ka, bu­cha­jąc spa­li­na­mi ze skie­ro­wa­nych w górę rur wy­de­cho­wych, ru­szy­ła w kie­run­ku sta­cji.

Ca­łej ope­ra­cji uwa­żnie przy­glądał się je­den z pa­sa­że­rów, stro­jem ró­żni­ący się od resz­ty. Ubra­ny był rów­nież w wy­so­kie buty, ale ko­lo­ru pia­sko­we­go, nie­bie­skie dżin­sy i ja­skra­wo­czer­wo­ną kurt­kę. W ręce trzy­mał nie­wiel­ki, lecz so­lid­nie wy­gląda­jący pro­sto­kąt­ny ne­se­ser. Na tle brud­no­zie­lo­nej rów­ni­ny, jak i ota­cza­jących go czar­no odzia­nych żo­łnie­rzy wy­glądał jak ma­rze­nie snaj­pe­ra. Nikt nie spo­dzie­wał się jed­nak tego ro­dza­ju za­gro­że­nia – mo­żna było po­wie­dzieć, że baza znaj­do­wa­ła się na ko­ńcu świa­ta.

Żo­łnie­rze skie­ro­wa­li się w stro­nę ciem­no­zie­lo­nych ba­ra­ków oka­la­jących głów­ny bu­dy­nek sta­cji – spłasz­czo­ną, podłu­żną ko­pu­łę w czar­nym ko­lo­rze z sze­re­giem wy­sta­jących an­ten na jej czub­ku. Bu­dy­nek o wy­so­ko­ści mniej wi­ęcej czte­rech stan­dar­do­wych pi­ęter był po­zba­wio­ny okien i miał tyl­ko jed­no, ła­mi­ące geo­me­trycz­ną har­mo­nię kszta­łtu we­jście po­prze­dzo­ne nie­wiel­kim wia­tro­ła­pem. Jed­na dro­ga do kom­plek­su była uza­sad­nio­na względa­mi bez­pie­cze­ństwa – kon­tro­la, jak i ewen­tu­al­ne za­mkni­ęcie bu­dyn­ku sta­wa­ły się zde­cy­do­wa­nie prost­sze ani­że­li w przy­pad­ku, gdy­by we­jść czy ramp za­ła­dun­ko­wych było wi­ęcej.

Drzwi pil­no­wa­ło dwóch mężczyzn w pe­łnym rynsz­tun­ku bo­jo­wym. Po­mi­mo z po­zo­ru nie­dba­łej pozy nie po­zwo­li­li oni so­bie na zdjęcie he­łmów, je­dy­nie przy­łbi­ce z pro­sto­kąt­nym otwo­rem na oczy mie­li pod­nie­sio­ne. Wzmo­żo­ny ruch w ośrod­ku ba­daw­czym spo­wo­do­wał, że czuj­nie ob­ser­wo­wa­li wszyst­ko, co dzia­ło się do­oko­ła.

W stro­nę we­jścia sa­mot­nie skie­ro­wał się czło­wiek w czer­wo­nej kurt­ce. Stra­żni­cy na­tych­miast go za­uwa­ży­li i po­pra­wi­li wi­szące na ra­mio­nach ka­ra­bin­ki ma­szy­no­we. Mężczy­zna pod­sze­dł do nich, roz­pi­ął kurt­kę i spod niej wy­ci­ągnął iden­ty­fi­ka­tor wi­szący na cien­kiej czer­wo­nej smy­czy. Żo­łnie­rze zlu­stro­wa­li zdjęcie na po­ka­za­nej im kar­cie i po­rów­na­li je ze sto­jącą przed nimi oso­bą. Po­now­ny rzut oka star­sze­go stop­niem stra­żni­ka na iden­ty­fi­ka­tor ce­lem od­czy­ta­nia na­zwi­ska przy­by­sza wska­zy­wał, że po­rów­na­nie wi­ze­run­ku z rze­czy­wi­sto­ścią wy­pa­dło po­my­śl­nie.

– Wi­ta­my z po­wro­tem, dok­to­rze Roz­ja­kow – po­wie­dział i prze­su­nął się nie­co, aby gość mógł swo­bod­nie po­de­jść do drzwi, któ­re z ci­chym sy­kiem roz­su­nęły się przed nim.

Mi­cha­ił Alek­san­dro­wicz Roz­ja­kow był dok­to­rem ha­bi­li­to­wa­nym na Wy­dzia­le Fi­zy­ki Uni­wer­sy­te­tu Mo­skiew­skie­go. Czte­ry lata wcześ­niej, tuż przed no­mi­na­cją pro­fe­sor­ską, wy­kry­to o nie­go bra­dy­kar­dię wy­ma­ga­jącą wsz­cze­pie­nia sty­mu­la­to­ra ser­ca. Po za­bie­gu mu­siał pod­dać się rocz­nej re­kon­wa­le­scen­cji, któ­ra od­su­nęła go od głów­ne­go nur­tu ży­cia na­uko­we­go. Zbie­gło się to z okre­sem na­pi­ęć w ko­ope­ra­cji ro­syj­sko-chi­ńskiej, w ra­mach któ­rej kra­je te wspó­łpra­co­wa­ły przy ba­da­niach nad za­sto­so­wa­niem pola elek­tro­ma­gne­tycz­ne­go. Gdy Roz­ja­kow wró­cił na uczel­nię, zo­stał przy­dzie­lo­ny do sta­cji ba­daw­czej nad je­zio­rem Na­ły­cze­wo jako je­dy­ny z po­przed­nie­go ze­spo­łu pra­cu­jące­go wspól­nie z Chi­ńczy­ka­mi. Po od­wo­ła­niu jego ów­cze­sne­go prze­ło­żo­ne­go, pro­fe­so­ra An­drie­ja Kon­stan­ty­no­wi­cza Ko­by­le­wa, po­zo­sta­ła część za­an­ga­żo­wa­nych w pro­jekt na­ukow­ców albo sama zre­zy­gno­wa­ła, albo zo­sta­ła prze­nie­sio­na do in­nych, w wi­ęk­szo­ści mniej pre­sti­żo­wych pla­có­wek. In­ny­mi sło­wy, „czyst­ka ka­dro­wa”, jaka na­sta­ła po ze­rwa­niu wspó­łpra­cy z Pa­ństwem Środ­ka, omi­nęła Mi­cha­iła tak na­praw­dę dzi­ęki jego pro­ble­mom zdro­wot­nym.

Awans na sze­fa ośrod­ka w ta­kich oko­licz­no­ściach nie po­zo­stał obo­jęt­ny dla Roz­ja­ko­wa. Nie był on zwo­len­ni­kiem po­li­ty­ki swo­je­go kra­ju, w szcze­gól­no­ści je­śli cho­dzi­ło o wspó­łpra­cę na­uko­wą. Ro­syj­skie za­pędy im­pe­ria­li­stycz­ne opar­te na prze­wa­dze mi­li­tar­nej nie były zresz­tą rów­nież zgod­ne z jego pry­wat­ny­mi po­gląda­mi. Z dru­giej stro­ny jed­nak zda­wał so­bie spra­wę z po­ten­cjal­nych kon­se­kwen­cji nie­przy­jęcia sta­no­wi­ska na Pó­łwy­spie Kam­czac­kim. Jego po­przed­nik, Ko­by­lew, nie­dłu­go po po­wro­cie do Mo­skwy zo­stał śmier­tel­nie po­trąco­ny przez sa­mo­chód, któ­ry w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach od­je­chał z miej­sca wy­pad­ku. Śledz­two, prze­pro­wa­dzo­ne dość po­bie­żnie, nie do­pro­wa­dzi­ło do wska­za­nia spraw­cy. Za­rów­no po­jazd, jak i kie­row­ca za­pa­dli się pod zie­mię.

Roz­ja­kow pa­mi­ętał aż za do­brze mi­gaw­ki z po­grze­bu na cmen­ta­rzu No­wo­dzie­wi­czym20) w Mo­skwie, gdzie po ce­re­mo­nii dłu­go jesz­cze cho­dził wśród gro­bów Lwa Lan­daua21), An­drie­ja Tu­po­le­wa22) czy Sier­gie­ja Il­ju­szy­na23). To, że wy­pa­dek z lo­so­wo­ścią miał nie­wie­le wspól­ne­go, wie­dział już w mo­men­cie, gdy do­wie­dział się o śmier­ci pro­fe­so­ra. Trud­no mu było jed­nak zro­zu­mieć, jak Fe­de­ra­cja Ro­syj­ska mo­gła po­zbyć się tak świa­tłe­go umy­słu, ja­kim był An­driej Ko­by­lew – dwu­krot­nie no­mi­no­wa­ny do Na­gro­dy No­bla. Sta­no­wił dla swo­ich pod­wład­nych wzór do na­śla­do­wa­nia, nie tyl­ko w dzie­dzi­nie na­uko­wej, ale rów­nież je­śli cho­dzi o po­sta­wę mo­ral­ną i umie­jęt­no­ść zjed­ny­wa­nia so­bie lu­dzi. Wy­so­ka po­zy­cja nie prze­szka­dza­ła by­łe­mu dy­rek­to­ro­wi ośrod­ka opo­wia­dać o skom­pli­ko­wa­nych rze­czach w spo­sób mo­żli­wy do zro­zu­mie­nia przez ucznia szko­ły pod­sta­wo­wej, a po­de­jście do wspó­łpra­cow­ni­ków ce­cho­wa­ła bez­po­śred­nio­ść, nie­po­zba­wio­na ty­po­wej ro­syj­skiej jo­wial­no­ści.

20) Otwarty w 1624 roku moskiewski cmentarz położony przy monasterze Nowodziewiczym. Miejsce spoczynku wielu zasłużonych Rosjan.
21) Lew Dawidowicz Landau (1908–1968) – rosyjski fizyk, laureat Nagrody Nobla z fizyki za teorię materii skondensowanej, w szczególności ciekłego helu.
22) Andriej Nikołajewicz Tupolew (1888–1972) – radziecki generał pułkownik inżynier, konstruktor samolotów bombowych i pasażerskich.
23) Siergiej Władimirowicz Iljuszyn (1894–1977) – generał pułkownik inżynieryjno-technicznej służby ZSRR, projektant i konstruktor samolotów, założyciel biura konstrukcyjnego Iljuszyn, skąd pochodzą powszechnie znane Iły.

Nie­ste­ty, otwar­te ko­mu­ni­ko­wa­nie swo­je­go nie­za­do­wo­le­nia w kon­te­kście za­mkni­ęcia się na wspó­łpra­cę nad po­ko­jo­wym wy­ko­rzy­sta­niem wy­ni­ków ba­dań za­pro­wa­dzi­ło pro­fe­so­ra nie tyl­ko z po­wro­tem do Mo­skwy, ale fi­nal­nie na tę ne­kro­po­lię dla za­słu­żo­nych ZSRR i pó­źniej Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej.

Na­stęp­ca Ko­by­le­wa sta­rał się uczyć na błędach in­nych, nie­ko­niecz­nie wła­snych, i w zwi­ąz­ku z tym o wie­le umie­jęt­niej ma­sko­wał swo­je prze­ko­na­nia. Z za­pa­łem god­nym przo­dow­ni­ka pra­cy re­ali­zo­wał za­da­nia mu po­wie­rzo­ne i pro­wa­dził ze­spół na­uko­wy ku opra­co­wa­niu no­we­go ro­dza­ju bro­ni na­zwa­nej po­tocz­nie mio­ta­czem ła­dun­ków elek­tro­ma­gne­tycz­nych. Z po­mo­cą ca­łej ar­mii asy­sten­tów uda­ło mu się zbu­do­wać pro­to­typ urządze­nia wy­twa­rza­jące­go ła­du­nek elek­tro­ma­gne­tycz­ny, któ­ry mo­żna było wy­rzu­cić z ogrom­ną pręd­ko­ścią w stro­nę celu. Do suk­ce­su bra­ko­wa­ło jesz­cze utrzy­ma­nia sku­pie­nia ła­dun­ku na dy­stan­sie dłu­ższym niż dwa­dzie­ścia me­trów. Wy­sy­ła­na „kula” ener­ge­tycz­na ule­ga­ła bo­wiem na dłu­ższym dy­stan­sie po­stępu­jące­mu w tem­pie geo­me­trycz­nym roz­pa­do­wi, co ogra­ni­cza­ło jej sku­tecz­no­ść do nie­wiel­kich od­le­gło­ści. Do­dat­ko­wą nie­do­god­no­ścią była wiel­ko­ść sa­me­go mio­ta­cza, unie­mo­żli­wia­jąca jego trans­port bez uży­cia so­lid­nej ci­ęża­rów­ki.

Pierw­sze te­sty bro­ni wy­gląda­ły jed­nak obie­cu­jąco dla mo­co­daw­ców w Mo­skwie. Wie­dzie­li oni, że roz­wi­ąza­nie pro­ble­mów to już kwe­stia cza­su, a de­cy­zję o ze­rwa­niu wspó­łpra­cy w dzie­dzi­nie po­ko­jo­we­go za­sto­so­wa­nia tech­no­lo­gii oce­nia­li wi­ęcej niż po­zy­tyw­nie. Dużo mniej en­tu­zja­stycz­ny, oczy­wi­ście je­dy­nie w głębi du­szy, był sam Roz­ja­kow. Ni­g­dy nie słu­żył w woj­sku, nie wspó­łpra­co­wał ze słu­żba­mi, był uro­dzo­nym na­ukow­cem. W szko­le i na stu­diach po­świ­ęcał się fi­zy­ce bez resz­ty, po­dob­nie jak pó­źniej, gdy po­zo­stał na uczel­ni, aby kon­ty­nu­ować swo­je ba­da­nia. Na­uka po­chło­nęła go tak bar­dzo, że na­wet się nie spo­strze­gł, gdy do­bił pi­ęćdzie­si­ąt­ki, nie ma­jąc żony czy dzie­ci. Szcze­gól­nie moc­no od­czuł to, gdy za­cho­ro­wał, a jego głów­ny­mi to­wa­rzy­sza­mi naj­pierw w szpi­ta­lu, a pó­źniej w ośrod­ku re­kon­wa­le­scen­cyj­nym na Kry­mie były ksi­ążki i kom­pu­ter. Oczy­wi­ście dzi­ęki temu dru­gie­mu miał kon­takt z ko­le­ga­mi ze śro­do­wi­ska na­uko­we­go z ca­łe­go świa­ta, jed­na­kże nie były to praw­dzi­we przy­ja­źnie, je­dy­nie zna­jo­mo­ści na grun­cie za­wo­do­wym.

Pust­kę w sfe­rze emo­cjo­nal­nej za­czął wy­pe­łniać prze­my­śle­nia­mi na­tu­ry etycz­nej, któ­re ro­dzi­ły wąt­pli­wo­ści w kwe­stii efek­tu pod­jętych przez nie­go prac. Co­raz częściej wie­czo­ra­mi, le­żąc na łó­żku po­lo­wym w swo­im nie­wiel­kim po­ko­iku znaj­du­jącym się w części miesz­kal­nej ko­pu­la­ste­go głów­ne­go bu­dyn­ku sta­cji ba­daw­czej, kwe­stio­no­wał w my­ślach mo­ral­ny sens i za­sad­no­ść pro­wa­dzo­nych ba­dań.

Na­uko­wiec prze­sze­dł przez otwar­te we­jście i zna­la­zł się w ślu­zie bez­pie­cze­ństwa. Przed nim były ko­lej­ne drzwi, tym ra­zem ma­syw­ne, z błysz­czące­go srebr­ne­go me­ta­lu. Po pra­wej stro­nie sta­ło nie­wiel­kie biur­ko, przy któ­rym sie­dział ubra­ny w czar­ny mun­dur żo­łnierz, po le­wej na czer­wo­no bły­skał ska­ner twa­rzy. Na su­fi­cie mo­żna było za­uwa­żyć czar­ną bul­wę ka­me­ry.

Żo­łnierz skrzy­wił się nie­co, gdy zim­ne po­wie­trze owia­ło jego twarz. Bez sło­wa py­ta­jąco spoj­rzał na na­ukow­ca. Ten w od­po­wie­dzi roz­pi­ął kurt­kę i po­ka­zał iden­ty­fi­ka­tor. Ogo­lo­ny na za­pa­łkę mło­dy mężczy­zna nie­spe­cjal­nie zwró­cił uwa­gę na ka­wa­łek pla­sti­ku i wy­mow­nie zer­k­nął na ska­ner twa­rzy. Wie­dział, że iden­ty­fi­ka­tor mie­li obo­wi­ązek spraw­dzić stra­żni­cy przy we­jściu do ślu­zy, to­też nie za­wra­cał so­bie tym gło­wy. Po­nad­to znał uczo­ne­go. Od dwóch lat wi­dy­wał go pra­wie co­dzien­nie. I nie­spe­cjal­nie lu­bił. Wy­wo­dził się z ma­łej wsi pod Wo­ro­ne­żem, z ro­dzi­ny rol­ni­ków. Swo­im upo­rem i ci­ężką pra­cą piął się po szcze­blach ka­rie­ry woj­sko­wej, aby w ko­ńcu do­stać się do wy­ma­rzo­nych od­dzia­łów spec­na­zu. I te­raz, po mie­si­ącach mor­der­cze­go szko­le­nia, wy­rze­czeń i co­dzien­ne­go upo­ka­rza­nia przez sa­dy­stycz­nych in­struk­to­rów, ka­za­no mu sie­dzieć w nie­wiel­kiej kan­cia­pie w miej­scu, do któ­re­go pies z ku­la­wą nogą nie za­gląda, i we­ry­fi­ko­wać to­żsa­mo­ść ja­jo­gło­wych. Je­dy­nym, co go po­wstrzy­my­wa­ło przed strze­le­niem so­bie w łeb, a przed­tem od­strze­le­niem kil­ku tych wy­nio­słych in­te­li­gen­tów, był fakt, że po­zo­sta­ły mu jesz­cze tyl­ko czte­ry mie­si­ące słu­żby, po któ­rej ze swo­im wy­szko­le­niem mógł za­trud­nić się w jed­nej z licz­nych firm świad­czących usłu­gi ro­syj­skim oli­gar­chom ro­bi­ącym in­te­re­sy w naj­bar­dziej za­pal­nych miej­scach na Zie­mi.

Roz­ja­kow bez sło­wa pod­sze­dł do ska­ne­ra, któ­ry omió­tł wi­ąz­ką la­se­ra jego twarz. Nie mi­nęła na­wet se­kun­da, gdy lamp­ka nad ska­ne­rem roz­ja­rzy­ła się na zie­lo­no. Za­rów­no ce­chy bio­me­trycz­ne twa­rzy, jak i wy­ko­na­ny jed­no­cze­śnie skan siat­ków­ki oka po­twier­dzi­ły to­żsa­mo­ść na­ukow­ca, a ser­wer cen­tral­ny sys­te­mu bez­pie­cze­ństwa zwe­ry­fi­ko­wał po­ziom do­stępu jako naj­wy­ższy mo­żli­wy dla cy­wi­la. Sta­lo­we drzwi roz­su­nęły się, a dok­tor skie­ro­wał się do we­jścia.

– Chwi­lecz­kę – po­wie­dział żo­łnierz na­gle, wska­zu­jąc gło­wą na ne­se­ser. – Po­każ, co tam jest.

Od­nie­sie­nie się na „ty” do na­ukow­ca, któ­ry mó­głby być oj­cem, je­śli na­wet nie dziad­kiem funk­cjo­na­riu­sza, nie było tyl­ko nie­re­gu­la­mi­no­we. Roz­ja­kow uznał jed­nak, że nie ma co się tym iry­to­wać, i bez sło­wa pod­sze­dł do sto­li­ka, za któ­rym sie­dział mło­dy funk­cjo­na­riusz. Po­ło­żył ne­se­ser na bla­cie i przy­ło­żył kciuk do zam­ka na li­nie pa­pi­lar­ne. Dwie klam­ry od­sko­czy­ły ze stu­kiem, uchy­la­jąc nie­co wie­ko. Dok­tor otwo­rzył wa­liz­kę i od­wró­cił ją w stro­nę żo­łnie­rza.

W wy­ło­żo­nym ela­stycz­ną pian­ką środ­ku le­żał czar­ny sze­ścian o nie­co obłych, dłu­gich na dzie­wi­ęć cen­ty­me­trów bo­kach. Tecz­ka wy­da­wa­ła się zde­cy­do­wa­nie za duża jak na to, co skry­wa­ła w środ­ku – pian­ka wy­pe­łnia­ła całą po­zo­sta­łą prze­strzeń.

– Co to jest? – za­py­tał z cie­ka­wo­ścią stra­żnik.

Może jed­nak ten dzień nie będzie dla nie­go aż tak nud­ny i mo­no­ton­ny jak wszyst­kie po­zo­sta­łe?

– Ma pan zbyt ni­ski po­ziom do­stępu do in­for­ma­cji, sze­re­go­wy – od­po­wie­dział z lek­ką sa­tys­fak­cją na­uko­wiec, prze­sad­nie ak­cen­tu­jąc sło­wo „pan”. – Czy mogę iść?

Żo­łnierz ob­rzu­cił uczo­ne­go mor­der­czym spoj­rze­niem, ale ski­nął gło­wą. Mó­głby się po­ku­sić o prze­szu­ka­nie przy­by­sza, ale wie­dział, że może so­bie tym tyl­ko na­py­tać bie­dy. Ska­ne­ry i tak prze­świe­tli­ły Roz­ja­ko­wa już raz, gdy prze­sze­dł przez pierw­sze drzwi, a prze­świe­tlą jesz­cze ze dwa razy, kie­dy będzie prze­cho­dził przez dru­gie. Żo­łnierz w du­chu mach­nął więc ręką i po­my­ślał o pie­ni­ądzach, któ­re za­ro­bi, jak tyl­ko się stąd wy­do­sta­nie… I o no­wym mo­de­lu GAZ-a, jaki so­bie kupi, gdy już te pie­ni­ądze będzie miał w kie­sze­ni…

Roz­ja­kow za­mknął wa­liz­kę, wzi­ął ją w lewą rękę i prze­sze­dł przez otwar­te drzwi, któ­re za­su­nęły się za nim z lek­kim zgrzyt­ni­ęciem. Wsze­dł do ja­sno oświe­tlo­ne­go ko­ry­ta­rza i skie­ro­wał się w pra­wo w stro­nę win­dy. Na­ci­śni­ęcie przy­ci­sku przy­wo­ła­nia spo­wo­do­wa­ło na­tych­mia­sto­we otwo­rze­nie się drzwi. Na­uko­wiec wy­brał przy­cisk z opi­sem „po­ziom miesz­kal­ny” i win­da po­słusz­nie za­wio­zła go na górę. Wy­sia­dł, skie­ro­wał się w lewo i po kil­ku me­trach do­ta­rł do we­jścia do swo­jej kwa­te­ry miesz­kal­nej. Przy­ło­żył do czyt­ni­ka swój iden­ty­fi­ka­tor, ukry­ta pod czar­ną bul­wą ka­me­ra zlu­stro­wa­ła oso­bę przed we­jściem i drzwi się otwo­rzy­ły, uka­zu­jąc mały, skrom­nie urządzo­ny po­ko­ik. Przy­po­mi­nał bar­dziej jed­no­oso­bo­wą ka­ju­tę ani­że­li miesz­ka­nie – prze­strzeń ży­cio­wa w ośrod­ku ba­daw­czym mia­ła mniej wi­ęcej po­dob­ną war­to­ść co w przy­pad­ku woj­sko­wych okrętów pod­wod­nych.

Drzwi za na­ukow­cem za­mknęły się. Roz­ja­kow po­ło­żył tecz­kę na łó­żku i zdjął kurt­kę, któ­rą po­wie­sił na wie­sza­ku przy we­jściu. Z szaf­ki nad biur­kiem wy­jął trzy­na­sto­ca­lo­we­go lap­to­pa. Kom­pu­ter wy­glądał dość sta­ro­świec­ko w po­rów­na­niu z naj­now­szy­mi, pła­ski­mi mo­de­la­mi do­stęp­ny­mi na ryn­ku. Za­miast prze­zier­nej ta­fli szkła miał kla­sycz­ny, LED-owy mo­ni­tor oraz fi­zycz­ną kla­wia­tu­rę. W wi­ęk­szo­ści kon­su­menc­kich sprzętów tego ro­dza­ju kla­wia­tu­rę za­stępo­wa­ły ekra­ny LED wy­świe­tla­jące od­po­wied­nie funk­cje w za­le­żno­ści od po­trzeb. Kom­pu­ter na­ukow­ca był jed­nak dużo bar­dziej tra­dy­cyj­ny, wy­po­sa­żo­ny w pła­skie kla­wi­sze ze zna­ka­mi cy­ry­li­cy. Tego ro­dza­ju urządze­nia, rzad­ko spo­ty­ka­ne w biz­ne­sie, na­dal były uży­wa­ne przez woj­sko czy or­ga­ni­za­cje pa­ra­mi­li­tar­ne.

Spod bla­tu biur­ka Roz­ja­kow od­kle­ił przy­mo­co­wa­ną za po­mo­cą nie­wiel­kie­go ka­wa­łka ta­śmy ma­lut­ką kar­tę pa­mi­ęci i wło­żył do lap­to­pa. Na­ci­snął przy­cisk włącz­ni­ka i w ci­ągu nie­ca­łej se­kun­dy na ekra­nie zo­ba­czył okno otwar­te­go ter­mi­na­la z py­ta­niem o ha­sło. Po­dob­nie jak sam kom­pu­ter sta­no­wi­ło ono za­bez­pie­cze­nie bar­dziej tra­dy­cyj­ne niż po­pu­lar­ne ska­ny twa­rzy wy­ko­ny­wa­ne przez wbu­do­wa­ne ka­me­ry, ale jed­no­cze­śnie dużo mniej za­wod­ne i wbrew po­zo­rom trud­niej­sze do zła­ma­nia – cho­cia­żby z uwa­gi na jego nie­ty­po­wo­ść w tych cza­sach. Prze­bie­gł pal­ca­mi po kla­wia­tu­rze i na­ci­snął En­ter.

Opro­gra­mo­wa­nie au­ten­ty­fi­ku­jące prze­ana­li­zo­wa­ło za­rów­no po­praw­no­ść ha­sła, jak i rytm jego wpi­sa­nia, uni­kal­ny i za­ko­do­wa­ny w pa­mi­ęci mi­ęśnio­wej ka­żde­go czło­wie­ka, a przez to bar­dzo trud­ny do pod­ro­bie­nia przez inną oso­bę. Po po­praw­nym zwe­ry­fi­ko­wa­niu użyt­kow­ni­ka na ekra­nie wy­świe­tli­ła się in­for­ma­cja o na­wi­ązy­wa­niu bez­piecz­ne­go po­łącze­nia VPN24). Samo ze­sta­wie­nie tu­ne­lu trwa­ło dłu­ższą chwi­lę. Spe­cja­li­stycz­ne opro­gra­mo­wa­nie mu­sia­ło zi­den­ty­fi­ko­wać za­bez­pie­cze­nia bez­prze­wo­do­wej sie­ci udo­stęp­nia­nej przez ośro­dek, od­po­wied­nio je obe­jść i do­pie­ro wte­dy na­wi­ązać szy­fro­wa­ne po­łącze­nie. Lap­top nie miał wła­sne­go mo­du­łu prze­sy­łu da­nych. Ry­zy­ko wy­kry­cia nie­au­to­ry­zo­wa­nej trans­mi­sji było zbyt wy­so­kie. Dla­te­go też pro­jek­tan­ci sys­te­mu za­pi­sa­ne­go na kar­cie pa­mi­ęci, z któ­rej wy­star­to­wał sprzęt na­ukow­ca, przy­go­to­wa­li spe­cjal­ne opro­gra­mo­wa­nie wy­ko­rzy­stu­jące ist­nie­jącą in­fra­struk­tu­rę sie­cio­wą do ze­sta­wie­nia trud­ne­go do wy­kry­cia szy­fro­wa­ne­go tu­ne­lu.

24) Wirtualna sieć prywatna (ang. Virtual Private Network) – szyfrowany tunel, przez który płynie ruch w ramach sieci prywatnej pomiędzy dwoma klientami/terminalami za pośrednictwem innej sieci (w tym publicznej, jak np. Internet) w taki sposób, aby komunikacja w tym tunelu nie była możliwa do przechwycenia czy podsłuchu.

Na ter­mi­na­lu wy­świe­tlo­na zo­sta­ła in­for­ma­cja, że po­łącze­nie jest bez­piecz­ne. Mi­cha­ił wpi­sał ko­men­dę wy­sła­nia wia­do­mo­ści. Tre­ść była krót­ka: „Mam ar­te­fakt”. Po po­twier­dze­niu wy­sy­łki wia­do­mo­ści na­uko­wiec wy­jął kar­tę z kom­pu­te­ra, z ci­chym trza­skiem za­mknął po­kry­wę i scho­wał urządze­nie z po­wro­tem do szaf­ki. No­śnik pa­mi­ęci po­now­nie przy­kle­ił pod bla­tem biur­ka.

Zdjął wa­liz­kę z łó­żka i po­sta­wił ją na zwol­nio­nym przez sie­bie przed chwi­lą krze­śle. Roz­sz­nu­ro­wał buty, roz­ci­ągnął się na cien­kiej ko­łdrze uło­żo­nej na łó­żku i wło­żył ręce pod gło­wę, przy­my­ka­jąc oczy. Je­dy­ne, co mu jesz­cze prze­mknęło przez myśl, za­nim za­snął, to wspo­mnie­nie mło­de­go stra­żni­ka przy we­jściu. Chło­pak pew­nie nie zda­je so­bie spra­wy, cze­go pil­nu­je. Czu­je się, jak­by był na zsy­łce, pod­czas gdy prze­by­wa w miej­scu, gdzie two­rzy się naj­now­sza hi­sto­ria tego świa­ta. Czy jed­nak aby na pew­no Roz­ja­kow chce taką hi­sto­rię two­rzyć? Nie zdążył zna­le­źć od­po­wie­dzi na to py­ta­nie – zmęczo­ny wie­lo­go­dzin­nym lo­tem śmi­głow­cem o wąt­pli­wym kom­for­cie za­pa­dł w głębo­ki sen.

***

Na­ukow­ca obu­dził brzęczyk oznaj­mia­jący, że ktoś stoi przed drzwia­mi jego kwa­te­ry. Nie­przy­jem­ny dźwi­ęk wwier­cał się w czasz­kę, w dość bru­tal­ny spo­sób prze­ry­wa­jąc sen. Mężczy­zna prze­ta­rł oczy, wstał i pod­sze­dł do pa­ne­lu przy drzwiach. Na ma­łym ekra­nie zo­ba­czył twarz stra­żni­ka, z któ­rym miał wąt­pli­wą przy­jem­no­ść spo­tkać się przy we­jściu do ośrod­ka. W pierw­szej chwi­li za­ma­rł. Po­my­ślał, że jego trans­mi­sja mo­gła zo­stać wy­kry­ta. Szyb­ko jed­nak uspo­ko­ił się. Gdy­by tak było, to nie dzwo­ni­li­by do drzwi, ale we­szli­by „bez pu­ka­nia” i pew­nie nie by­łby to wy­łącz­nie żo­łnierz w czar­nym po­lo­wym mun­du­rze, a cały od­dział in­ter­wen­cyj­ny uzbro­jo­ny po zęby.

Roz­ja­kow na­ci­snął przy­cisk na pa­ne­lu i drzwi się otwo­rzy­ły. Mina mło­de­go funk­cjo­na­riu­sza jed­no­znacz­nie su­ge­ro­wa­ła, że pa­mi­ętał o nie­wiel­kiej scy­sji przy we­jściu.

– Ocze­ku­ją pana w sali kon­fe­ren­cyj­nej nu­mer sze­ść. Pro­szę za mną – nie­co bez­ce­re­mo­nial­nie, ale zde­cy­do­wa­nie grzecz­niej niż wcze­śniej tego dnia rze­kł funk­cjo­na­riusz.

Dok­tor przez chwi­lę po­my­ślał, że żo­łnierz za­po­mniał użyć jego ty­tu­łu na­uko­we­go, a poza tym mó­głby przy­naj­mniej za­py­tać, czy jest go­to­wy, aby na­tych­miast za nim podążyć, ale uznał, że ucze­nie ma­nier tego mło­de­go czło­wie­ka jest mi­sją z ka­te­go­rii tych nie­mo­żli­wych.

– Pan przo­dem, sze­re­go­wy – od­po­wie­dział Mi­cha­ił i ru­szył za nim.

Idąc ko­ry­ta­rzem, za­uwa­żył podąża­jące­go z prze­ciw­ka pi­lo­ta śmi­głow­ca, któ­rym jesz­cze nie­daw­no przy­był do sta­cji. W ułam­ku se­kun­dy wy­mie­ni­li po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia, a mi­ja­jąc na­ukow­ca, pi­lot wci­snął mu do ręki ma­lut­ką kar­tecz­kę, któ­rą ten na­tych­miast scho­wał do kie­sze­ni spodni. Idący przed nim żo­łnierz na chwi­lę skręcił gło­wę, jak­by chciał się ob­ró­cić, ale za­nie­chał tego, wy­pro­sto­wał się i sze­dł da­lej, nie zwal­nia­jąc kro­ku.

Do­tar­li do znaj­du­jącej się na tym sa­mym po­zio­mie sali kon­fe­ren­cyj­nej i funk­cjo­na­riusz za­pro­sił na­ukow­ca do środ­ka. Sam przy­jął for­mal­ną, wy­uczo­ną po­zy­cję spo­czyn­ko­wą przed drzwia­mi, ty­łem do we­jścia. Roz­ja­ko­wo­wi prze­szło przez myśl py­ta­nie, cze­go ten chło­pak chce pil­no­wać. Czy ktoś pla­nu­je uciecz­kę z krzy­kiem z sali? Przy­jął jed­nak to za­cho­wa­nie jako nor­mal­ne wśród ni­skich stop­niem żo­łda­ków. Ja­koś w ko­ńcu mu­sie­li za­zna­czyć swo­ją po­zy­cję w ła­ńcu­chu po­kar­mo­wym sta­cji. A na to, że do ich dość ogra­ni­czo­nych umy­słów nie do­cie­ra­ło, że w ten spo­sób na­ra­ża­ją się je­dy­nie na po­bła­żli­we spoj­rze­nia ze stro­ny na­ukow­ców, nie znał re­cep­ty.

Spo­tka­nie było dłu­gie. Przy­dłu­gie i po­zba­wio­ne kon­kret­nych tre­ści. Po­szcze­gól­ni na­ukow­cy zda­wa­li ra­port z tego, cze­go nie uda­ło im się osi­ągnąć, znaj­du­jąc mi­lio­ny po­wo­dów, któ­re to uza­sad­nia­ły. Roz­ja­kow nie słu­chał zbyt uwa­żnie. My­śla­mi był gdzie in­dziej, kart­ka, któ­rą otrzy­mał, a któ­ra te­raz spo­czy­wa­ła w jego kie­sze­ni, wy­da­wa­ła się ci­ężka i go­rąca. Wręcz pa­li­ła go – wie­dział bo­wiem, że w przy­pad­ku kon­tro­li oso­bi­stej, któ­ra w lo­so­wych oko­licz­no­ściach za­rządza­na była przez ochro­nę sta­cji, mia­łby pro­ble­my z wy­tłu­ma­cze­niem się, skąd ją ma i po co. A tre­ść wid­nie­jąca na tym skraw­ku pa­pie­ru mo­gła­by przy­spo­rzyć spo­rych kło­po­tów nie tyl­ko jemu, ale rów­nież oso­bie, któ­ra kart­kę prze­ka­za­ła. Po do­kład­nym prze­ana­li­zo­wa­niu za­pi­sów z ka­mer mo­ni­to­rin­gu z pew­no­ścią mo­żna by­ło­by do­jść, jak zna­la­zła się w po­sia­da­niu na­ukow­ca.

Nie bez zna­cze­nia dla obo­jęt­ne­go sto­sun­ku dok­to­ra do skła­da­nych ra­por­tów było rów­nież zmęcze­nie. Jak za­uwa­żył, pa­trząc na wy­świet­lany na jed­nym z mo­ni­to­rów na ścia­nie sali kon­fe­ren­cyj­nej ze­gar, spał nie­ca­łe pół go­dzi­ny. Prze­szło mu przez myśl, że zwo­ła­nie spo­tka­nia w tym aku­rat cza­sie mia­ło ukry­ty sens. Jego pod­wład­ni mo­gli do­strzec cie­nie pod ocza­mi prze­ło­żo­ne­go i za­kła­da­li, że w ta­kim sta­nie nie będzie drążył po­wo­dów nie­kom­pe­ten­cji czy zwy­kłe­go ludz­kie­go le­ni­stwa. Roz­ja­kow nie był bo­wiem ty­pem, któ­ry swo­ją zło­ść czy kiep­skie sa­mo­po­czu­cie od­re­ago­wy­wał na in­nych. I wszy­scy obec­ni w sali o tym wie­dzie­li.

Po nie­ca­łych dwóch go­dzi­nach pro­wa­dzący ze­bra­nie ogło­sił ko­niec. Wszy­scy ode­tchnęli z ulgą. Szef na­uko­wy sta­cji po­dzi­ęko­wał za obec­no­ść i udał się w stro­nę drzwi. Gdy te otwo­rzy­ły się, znów zo­ba­czył sto­jące­go za nimi mło­de­go żo­łnie­rza. Kie­dy go mi­nął, funk­cjo­na­riusz ci­cho ru­szył za nim. Na­ukow­co­wi zro­bi­ło się go­rąco. Po­my­ślał, że ktoś z góry mógł mu przy­dzie­lić ochro­nę lub, co gor­sza – opie­ku­na. Choć w przy­pad­ku ro­syj­skich re­aliów jed­no i dru­gie było tak na­praw­dę jed­no­znacz­ne. Skom­pli­ko­wa­ło­by to jed­nak jego pla­ny, je­śli kom­plet­nie by ich nie po­krzy­żo­wa­ło. Prze­ka­za­na mu przez pi­lo­ta śmi­głow­ca kart­ka opi­sy­wa­ła bo­wiem dzień i go­dzi­nę, kie­dy miał dys­kret­nie, wraz z wa­liz­ką, któ­rą przy­wió­zł ze sobą, sta­wić się na lądo­wi­sku, aby nie­ofi­cjal­nie do­łączyć do za­ło­gi lotu po­wrot­ne­go na lot­ni­sko Ocha na wy­spie Sa­cha­lin.

Nikt go jed­nak na tym lot­ni­sku nie ocze­ki­wał, a i on nie miał za­mia­ru się tam sta­wić. Pi­lo­ci śmi­głow­ca zo­sta­li prze­ko­na­ni hoj­nym wspar­ciem fi­nan­so­wym wy­pła­co­nym w fun­tach bry­tyj­skich do do­ko­na­nia mi­ędzy­lądo­wa­nia nad rze­ką Awa­cza w po­bli­żu Ko­riak­sko­je, gdzie będzie cze­ka­ła szyb­ka łódź z prze­wod­ni­kiem, któ­ra prze­trans­por­tu­je na­ukow­ca na Za­to­kę Awa­czy­ńską. Dal­szy etap pod­ró­ży Mi­cha­ił od­będzie na po­kła­dzie śmi­głow­ca US Army25), któ­ry za­bie­rze go do bazy Navy Town na wy­spie Attu na­le­żącej już do Ala­ski. Stam­tąd sa­mo­lot MI626) prze­wie­zie go do Lon­dy­nu, gdzie otrzy­ma azyl i nowe ży­cie w za­mian za za­war­to­ść tecz­ki, któ­rą jesz­cze nie­daw­no przy­wió­zł do ro­syj­skiej sta­cji ba­daw­czej.

25) United States Army – wojska lądowe Stanów Zjednoczonych, jeden z rodzajów amerykańskich sił zbrojnych.
26) Brytyjska służba specjalna, znana również jako SIS (ang. Secret Intelligence Ser­vice), powołana w celu prowadzenia wywiadu zagranicznego.

Idący za Roz­ja­ko­wem żo­łnierz sta­wiał jed­nak całą eks­fil­tra­cję pod zna­kiem za­py­ta­nia. Dok­to­ro­wi nie uda się prze­cież wy­śli­zgnąć z po­ko­ju, je­śli ten słu­żbi­sta będzie wa­ro­wał przed drzwia­mi.

Na­uko­wiec sze­dł, a w jego gło­wie ko­tło­wa­ły się my­śli. Był, co praw­da, sze­fem sta­cji, ale tyl­ko cy­wil­nym. Ochro­na była kom­plet­nie nie­za­le­żna i nie pod­le­ga­ła mu. Co wi­ęcej, to on tak na­praw­dę pod­le­gał ochro­nie, któ­ra sta­no­wi­ła rów­nież ele­ment kon­tro­lu­jący na­ukow­ców w aspek­cie ich wier­no­ści i lo­jal­no­ści wo­bec Ma­tusz­ki Ro­sji. Mu­siał coś zro­bić, po­zbyć się na­tręta.

Do­cho­dził już do drzwi swo­jej kwa­te­ry, gdy za­świ­tał mu pe­wien po­my­sł. Nie był do nie­go prze­ko­na­ny, tak na­praw­dę wy­da­wał się bar­dzo ry­zy­kow­ny, żeby nie po­wie­dzieć, że głu­pi. Dok­tor czuł jed­nak, że nie ma wy­jścia. Już miał ob­ró­cić się za sie­bie, gdy kątem oka zo­ba­czył, że żo­łnierz na­gle skręcił w ko­ry­tarz tuż przed kwa­te­rą Roz­ja­ko­wa.

Zszo­ko­wa­ny i jed­no­cze­śnie cały mo­kry ze zde­ner­wo­wa­nia na­uko­wiec po­sta­no­wił nie do­cie­kać, co się wy­da­rzy­ło. Uznał, że kro­czący za nim żo­łnierz ro­bił to przy­pad­kiem, uda­jąc się po pro­stu w tę samą stro­nę. Czy aby jed­nak na pew­no? Skręcił w ko­ry­tarz pro­wa­dzący do cen­trum mo­ni­to­rin­gu, choć mógł do nie­go do­trzeć rów­nież inną, krót­szą dro­gą od sali kon­fe­ren­cyj­nej nu­mer sze­ść. Dla­cze­go po­sze­dł tędy? Czy chciał coś za­ma­ni­fe­sto­wać, po­ka­zać na­ukow­co­wi?

Roz­ja­kow uznał, że nie doj­dzie, co mo­gło sie­dzieć w gło­wie funk­cjo­na­riu­sza. Wsze­dł więc do swo­je­go po­ko­ju, sta­ran­nie za­mknął drzwi i dys­kret­nie, jak­by oba­wiał się pod­glądu, wy­jął z kie­sze­ni kart­kę. Za­wie­ra­ła ona, jak się spo­dzie­wał, je­dy­nie datę i go­dzi­nę – „20.10, 23:30”.

***

Ogo­lo­ny na za­pa­łkę mło­dy sze­re­go­wy spec­na­zu sze­dł przez chwi­lę za na­ukow­cem. Za­sta­na­wiał się, czy ob­ser­wo­wa­ny rów­nież tym ra­zem na­wi­ąże ja­kiś kon­takt z inną oso­bą, jak w przy­pad­ku gdy sze­dł na spo­tka­nie ze swo­imi pod­wład­ny­mi. Jego uwa­dze nie umknęło po­ro­zu­mie­waw­cze, trwa­jące do­słow­nie uła­mek se­kun­dy spoj­rze­nie, ja­kim ob­da­rzył Roz­ja­ko­wa pi­lot śmi­głow­ca. Kątem oka za­uwa­żył rów­nież mu­śni­ęcie dło­ńmi, któ­re wy­ko­na­li mężczy­źni. Wte­dy pod­jął de­cy­zję, że za­cze­ka na uczo­ne­go i zo­ba­czy, czy sy­tu­acja roz­wi­nie się w dro­dze po­wrot­nej. Miał prze­czu­cie, do­dat­ko­wo pod­par­te fak­tem, że szef sta­cji wy­ra­źnie de­ner­wo­wał się, gdy żo­łnierz za nim sze­dł. Czło­wiek, któ­ry nie ma nic na su­mie­niu, tak się nie za­cho­wu­je.

Żo­łnierz od­pro­wa­dził ja­jo­gło­we­go pra­wie pod drzwi kwa­te­ry. Oprócz le­pi­ącej mu się na ple­cach od potu ko­szu­li nic in­ne­go po­dej­rza­ne­go nie za­uwa­żył. Po­sta­no­wił pó­jść do cen­trum mo­ni­to­rin­gu. Może ka­me­ra z ko­ry­ta­rza coś uchwy­ci­ła? Może po­ka­że wi­ęcej, ani­że­li jemu uda­ło się do­strzec?

W po­ko­ju do­zo­ru przed ogrom­nym, po­dzie­lo­nym na szes­na­ście części ekra­nie, z bu­ta­mi na sto­le sie­dział Va­dim Ka­łu­ży­now. Star­szy stop­niem od mło­de­go stra­żni­ka, gbu­ro­wa­ty, wiel­ki jak nie­dźwie­dź żo­łnierz le­ni­wie od­wró­cił się do wcho­dzące­go ko­le­gi po fa­chu.

– Pie­tia, ki dia­beł cię tu przy­go­nił? Nie sko­ńczy­łeś cza­sem już swo­jej słu­żby? – tu­bal­nym gło­sem za­py­tał funk­cjo­na­riusz od­po­wie­dzial­ny za mo­ni­to­ring.

– Cze­ść, Va­dim. Tak, sko­ńczy­łem, ale coś mnie nie­po­koi… Po­trze­bo­wa­łbym zo­ba­czyć za­pis z ka­me­ry dwa­dzie­ścia trzy i może dwa­dzie­ścia sze­ść sprzed dwóch go­dzin – za­gad­nął Piotr Gor­czyn, żo­łnierz, któ­ry jesz­cze przed chwi­lą śle­dził Mi­cha­iła Roz­ja­ko­wa.

– Le­piej niech cię po słu­żbie nic nie nie­po­koi… A już zde­cy­do­wa­nie, je­śli nie masz od­po­wied­nie­go po­le­ce­nia od Sta­re­go… – Va­dim wy­ra­źnie nie był sko­ry do wspó­łpra­cy.

Zresz­tą nie było to nic no­we­go. W spec­na­zie słu­żył wy­star­cza­jąco dłu­go, aby wie­dzieć, że in­wen­cja wła­sna i chęć po­mo­cy ko­le­gom, szcze­gól­nie wbrew re­gu­la­mi­no­wi, nie są spe­cjal­nie mile wi­dzia­ne.

– Spa­daj, mło­dy – wy­ce­dził jesz­cze przez zęby i od­wró­cił się do mo­ni­to­rów, uda­jąc za­jęte­go przy­gląda­niem się nie­mal pu­stym ko­ry­ta­rzom sta­cji.

– Va­dim, to na­praw­dę głup­stwo… Chcę coś spraw­dzić, za­nim będę nie­po­ko­ił Sta­re­go – bła­gal­nym to­nem za­czął Gor­czyn. – Prze­cież wiesz, że je­śli pój­dę do nie­go po roz­kaz, a nic z tego nie wyj­dzie, przez na­stęp­ny mie­si­ąc po­ran­ki będę za­czy­nał prze­bie­żką do­oko­ła je­zio­ra. A po­nad dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów w pe­łnym rynsz­tun­ku nie jest nie­zbęd­ne dla za­cho­wa­nia for­my…

– A je­śli ja ci to po­ka­żę bez roz­ka­zu, to z ko­lei ja będę bie­gał. W naj­lep­szym wy­pad­ku. Spa­daj, mó­wi­łem – nie od­wra­ca­jąc się, od­burk­nął Va­dim.

Gor­czyn mu­siał uznać, że roz­mo­wa zo­sta­ła za­ko­ńczo­na. Może i wy­ższy stop­niem ko­le­ga miał ra­cję? Może po słu­żbie nie po­win­ny go nie­po­ko­ić inne rze­czy ani­że­li to, czy w bar­ku ma wy­star­cza­jącą ilo­ść wód­ki po­zwa­la­jącej się znie­czu­lić do na­stęp­nej zmia­ny? Jed­nak to prze­czu­cie… Nie wie­dział, co z nim zro­bić… ■

Rozdział 5

Środa, 20.10.2027, godz. 08:35 GMT (09:35 czasu lokalnego), War­sza­wa, Pol­ska

Adam Kor­se­wicz, lek­ko dy­sząc, wpa­dł z im­pe­tem na salę wy­kła­do­wą. Wszyst­kie miej­sca były za­jęte, nie­któ­rzy stu­den­ci sta­li na ko­ńcu auli lub sie­dzie­li na scho­dach. Gwar roz­mów ni­czym na ko­men­dę prze­ro­dził się w ci­chy szmer, a po chwi­li, kie­dy wszy­scy za­uwa­ży­li nowo przy­by­łe­go, za­ni­kł ca­łko­wi­cie. W nor­mal­nych wa­run­kach, gdy­by wy­kła­dow­ca spó­źnił się po­nad pół go­dzi­ny, nie za­sta­łby w sali już ni­ko­go. Stu­den­ci po kwa­dran­sie uzna­li­by, że cze­ka ich wol­ne pó­łto­rej go­dzi­ny, i opu­ści­li salę.

No­bli­sta pa­mi­ętał, jak w cza­sach, kie­dy był jesz­cze świe­żo upie­czo­nym dok­to­rem i do­ta­rł do sali spó­źnio­ny o dwa­dzie­ścia mi­nut, spo­tkał się w drzwiach z ostat­ni­mi ze swo­ich pod­opiecz­nych. Jesz­cze bar­dziej ku­rio­zal­ny był fakt, że wy­cho­dząca grup­ka na wy­kła­dzie była chy­ba po raz pierw­szy, gdyż nie sko­ja­rzy­ła pro­wa­dzące­go i z uśmie­chem do­ra­dzi­ła mu rów­nież „urwa­nie się”, bo kwa­drans stu­denc­ki mi­nął. Adam był wte­dy nie­wie­le star­szy od nich, ale nie­zna­jo­mo­ść wy­kła­dow­cy na mie­si­ąc przed se­sją i tak wpra­wi­ła go w znacz­ne zdu­mie­nie. Nie zdra­dził się jed­nak, a na eg­za­mi­nie bar­dzo do­kład­nie wy­ba­dał wie­dzę de­li­kwen­tów – w ra­mach za­rów­no pierw­sze­go ter­mi­nu, jak i dwóch na­stęp­nych.

Tym ra­zem przy­cho­dził na wy­kład już jako lau­re­at Na­gro­dy No­bla, co samo w so­bie nada­wa­ło mu sta­tus gwiaz­dy świa­ta na­uko­we­go. Przy­by­li stu­den­ci na­to­miast nie sta­no­wi­li zbie­ra­ni­ny osób z jed­ne­go roku, a gru­pę na­praw­dę za­in­te­re­so­wa­nych te­ma­tem przy­szłych ma­gi­strów czy dok­to­rów. Stąd po­ja­wie­nie się po cza­sie nie mia­ło dla nich wi­ęk­sze­go zna­cze­nia. Przez chwi­lę pro­fe­sor po­my­ślał wręcz, że za­pew­ni­ło mu od­po­wied­nie „we­jście”.