Kepler62. Część czwarta. Pionierzy - Bjorn Sortland, Timo Parvela - ebook

Kepler62. Część czwarta. Pionierzy ebook

Bjorn Sortland, Parvela Timo

4,3

Opis

Witajcie na planecie Kepler62. Przygoda trwa.

Pełna dramatycznych wydarzeń podróż przez bezkresny i lodowaty kosmos dobiegła końca, lecz tylko dwa z trzech żaglowców docierają na miejsce. Bujna, zielona planeta Kepler62, w porównaniu do jałowej Ziemi wydaje się rajem. Bohaterowie zaczynają budować osadę, ale szybko znajdują ślady innych form życia. Olivia ewidentnie coś ukrywa. Joni jest coraz bardziej chory, a Ari i Marie są zmuszeni poszukać pomocy u obcych. Czy tajemnicze istoty okażą się przyjaciółmi, czy wrogami?

Międzynarodowy bestseller. Wciągająca lektura – również dla początkujących lub opornych czytelników.

Książka wydana w ramach projektu „Bliskie-dalekie sąsiedztwo„.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 57

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (27 ocen)
15
6
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Timo Parvela, Bjørn Sortland, Pasi Pitkänen and WSOY, 2016 Text © Timo Parvela, Bjørn Sortland 2016 Illustrations © Pasi Pitkänen 2016 First published in 2016 by Werner Söderström Ltd with the Finnish title KEPLER62 – Kirja 4: Pioneerit and simultaneously by Piggsvin with the Norwegian title KEPLER62 – Pionerer. Polish translation published by arrangement with Bonnier Rights, Finland, and Macadamia Literary Agency, Warsaw. © tłumaczenie Karolina Drozdowska 2020 © for Polish edition by Wydawnictwo Widnokrąg 2020
Redaktorka prowadząca serię Kepler62: Dorota Górska
Skład i łamanie wersji polskiej oraz adaptacja okładki: Maria Gromek
Redakcja: Wojciech Górnaś | Redaktornia.com
Korekta: Magdalena Wójcik
Opieka produkcyjna: Multiprint Joanna Danieluk
This translation has been published with the financial support of NORLA, Norwegian Literature Abroad. Książka wydana dzięki finansowemu wsparciu NORLA, Norwegian Literature Abroad.
Piaseczno 2020 Wydanie I Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-958441-5-7
Wydawnictwo WIDNOKRĄG
www.wydawnictwo-widnokrag.pl
Konwersja:eLitera s.c.

1.

– Obudź się! – mówię do Ariego.

– Mmmm – mruczy chłopak. – Marie?

– Tak, to ja, Marie. Jesteśmy na miejscu.

– Że co? Wkręcasz mnie?

Ari wygląda tak, jakbym go nagle podłączyła do prądu. Musieliśmy wszyscy stracić przytomność, gdy wessał nas tunel czasoprzestrzenny. A potem wypluł nas tutaj. Pamiętam tylko czerń, bezkresną czerń. I pojedyncze, migające światełka. I nagle to uczucie, jakby mnie ktoś zdzielił po głowie.

Mam łzy w oczach, więc niezbyt dobrze widzę. Dosyć już wpatrywania się w ciemność. Łzy radości nie zdarzają mi się zbyt często, więc ocieram je dopiero po dłuższej chwili.

Musiałam się ocknąć jako pierwsza. Za oknami statku coś migało. Błękit. I zieleń. Dotychczas widzieliśmy tam tylko czarny bezkres kosmosu.

Aż do teraz. Zieleń i błękit wydają mi się w tym momencie najpiękniejszymi barwami na świecie. Oznaczają życie.

– Nieważne, jak to się skończy, Ari, i tak będziemy pierwszymi ludźmi – szepcę. – Pierwszymi w historii, którzy wylądują na planecie poza naszym Układem Słonecznym. Jesteśmy niemal jak Adam i Ewa.

Właściwie nie muszę szeptać, ale czuję, że w tej właśnie chwili powinnam. Pokonaliśmy tysiąc dwieście lat świetlnych, przeżyliśmy stan nieważkości, zanik mięśni, śpiączkę farmakologiczną, deszcz meteoroidów i tunel czasoprzestrzenny. Wszystko po to, by dotrzeć tutaj. W miejsce, w którym spędzimy resztę naszego życia.

Wiem, że tak naprawdę całość przebiega bardzo szybko, ale mam wrażenie, że opadamy na planetę pod nami jak na zwolnionym filmie. Jestem jednym wielkim radosnym oczekiwaniem. Elektroniczny żagiel, niczym spadochron, wyhamowuje nasze lądowanie na Keplerze-62e.

– Mmmm – mruczy znów Ari, siadając w fotelu. – Daleko jeszcze?

Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Zabrzmiało to zupełnie tak, jakby siedział w aucie i pytał o to swoją mamę. Tylko że nie ma tu z nami żadnej mamy. Tylko troje dzieciaków. I Olivia. Auta też nie ma. Jesteśmy na pokładzie statku kosmicznego. Albo, precyzyjniej rzecz ujmując, gwiezdnego żaglowca. Nazwanego tak samo jak okręt Kolumba. Santa María.

Dotarliśmy tu dzięki wielkiemu elektronicznemu żaglowi Santa Maríi. Ari próbował mi wyjaśnić, jak to wszystko działa od strony technicznej, ale mój mózg broni się przed tą wiedzą.

Ari jest pewnie jeszcze półprzytomny po tym wszystkim, co się wydarzyło, odkąd wystartowaliśmy ze Strefy 51, kierując się ku międzynarodowej stacji kosmicznej ISS 4. A stamtąd wyruszyliśmy dalej, w nieskończenie długą podróż do miejsca, w którym nie było nigdy wcześniej ludzi. Nasza żegluga trwała ponad czterysta ziemskich lat, mimo że dla nas było to tylko kilka miesięcy. Właściwie nie rozumiem tego do końca, ale chodzi o to, że Santa María porusza się z taką prędkością, że czas płynie tu wolniej niż na Ziemi... czy coś w tym stylu. Naprawdę tego nie pojmuję. Wszyscy, których znamy na Ziemi, musieli już dawno umrzeć. Chyba. Nie żebym znała nie wiadomo ilu ludzi. Oprócz taty, naszych pracowników, Magdy i Alfreda, oraz pilotów, Jima i Jeffa, nie było ich wcale tak dużo. No i jeszcze taki jeden chłopak, Erik – zawsze mi zależało, żeby mnie lubił, chociaż pewnie tak wcale nie było. Właściwie to serce powinno mi teraz pękać z żalu, ale odkąd umarła mama, nie przeżywam raczej silnych emocji.

W kosmiczną podróż wyruszyły trzy gwiezdne żaglowce: Santa María, Pinta i Niña. Na pokładzie każdego z nich podróżowały cztery osoby. Nazwano nas bohaterami, nadzieją i przyszłością ludzkości. Ari mówił, że prezydentka Marie Goodwill nie mogła się nas nachwalić, mimo że w trakcie jej przemowy leżałam w śpiączce farmakologicznej. Prezydentka nosi takie samo imię jak ja, ale poza tym chyba niewiele nas łączy.

Gwiezdny żaglowiec Niña nie przetrwał podróży, został zbombardowany przez meteoroidy i eksplodował. Uli z Niemiec, Francuzka Mirelle, Vikar z Indii i Julio z Argentyny – wszyscy zginęli. To straszne i mam wyrzuty sumienia, że nie rozpaczam po nich bardziej. Ale nie miałam okazji zbyt dobrze ich poznać.

Zostało nas teraz ośmioro. Ari, Joni, Olivia i ja. A także Min-Jun, Lisa, Swietłana i Albert na pokładzie gwiezdnego żaglowca Pinta, lecącego tuż za nami. Swietłana jest duża, ale urocza. Trochę mi przykro, że Ari spoglądał na nią częściej niż na innych, kiedy jeszcze byliśmy w Strefie 51. Tak mi się przynajmniej zdawało.

Moją dłoń chwyta mała, ciepła rączka, opuszczam wzrok i widzę, że podszedł do mnie braciszek Ariego, Joni. On też się już obudził. Jego oczy błyszczą tak, że można się w nich przejrzeć, ale mały wygląda na jeszcze rozespanego. Chyba ma gorączkę.

– Będziemy musieli zacząć rozstawiać moduły, gdy tylko wylądujemy – mówi Ari.

– Mam nadzieję, że da się tam oddychać. I że nie zastrzelą nas jacyś straszni kosmici – dodaje Joni.

– Lądujemy zgodnie z planem – odzywa się ktoś lodowatym tonem. – Szykujcie się. Do momentu, gdy dotkniemy ziemi, będę w centrum dowodzenia.

Głos Olivii trzeszczy w głośniku. Nie brzmi, jakby się za bardzo cieszyła ani nic takiego. Fajnie, że jest profesjonalistką, ale powinna się chyba chociaż trochę jarać, że w końcu lądujemy na Keplerze-62e i to po najbardziej niesamowitej podróży w historii ludzkości. Chociaż nawet słowa „najbardziej niesamowita” nie oddają w pełni tego, co nas spotkało.

2.

Ogromny, rozpościerający się nad nami żagiel sprawia, że lądujemy na powierzchni Keplera-62e lekko, z głuchym stuknięciem. Statek drży jeszcze przez kilka sekund, a potem zamiera w bezruchu.

Patrzymy po sobie. Widzę po Arim i Jonim, że i oni nie są w stanie pojąć, jak wielka jest to chwila. I jak dziwna.

Nagle wszystko wokół nas zamiera.

Olivia musiała wyłączyć wentylatory i całą elektronikę – tak do nich przywykliśmy, że zapomniałam, jak cicha potrafi być cisza.

Wiem, że już nigdzie nie polecę naszym gwiezdnym żaglowcem, ale mimo to cieszę się na myśl, że nie został zniszczony.

– Pomyślcie o tych ludziach, którzy wylądowali na Księżycu długo przed moim urodzeniem. A to było tylko kilka dni podróży od Ziemi – mówi Joni. – Teraz jesteśmy na planecie tysiąc dwieście lat świetlnych od domu. Powinniśmy chyba coś powiedzieć. Coś naprawdę fajnego.

– Małe walnięcie o powierzchnię dla