Keith Haring. Linia, która zmieniła sztukę - Gooch Brad - ebook + książka

Keith Haring. Linia, która zmieniła sztukę ebook

Gooch Brad

0,0
89,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

ZNASZ JEGO DZIEŁA, TERAZ POZNAJ ARTYSTĘ

Na początku lat 80. XX wieku na ulicach Nowego Jorku zaroiło się od komiksowych rysunków. Na ścianach metra, chodnikach i budynkach pojawiły się raczkujące dzieci, szczekające psy i wirujące białe linie.

Nikt nie wiedział, że ich autorem jest niepozorny okularnik z małego miasteczka w Pensylwanii.

A już na pewno nikt nie sądził, że ten chłopak stanie się ikoną undergroundowej sztuki Nowego Jorku.

Obrazy Keitha Haringa wkrótce znalazły się na ubraniach Vivienne Westwood i na okładce płyty Davida Bowiego. To jemu Madonna zaśpiewała na urodzinach Like a Virgin. Jean-Michel Basquiat był stałym gościem jego imprez. A Andy Warhol zapraszał go do swojej legendarnej Fabryki.

Keith jako jeden z pierwszych zaczął burzyć mur między sztuką wysoką a popkulturą.

Bohomazy, za które został wiele razy aresztowany, niosły jednak ważny przekaz. Jego sztuka była manifestem wolności, wyrazem walki z wykluczeniem, sprzeciwem wobec ignorancji polityków.

Śpieszył się, żeby o tym wszystkim opowiedzieć, jakby wiedział, że jego życie będzie tak tragicznie krótkie.

Rysował jak szalony, a miasto było jego płótnem.

*

Brad Gooch spotkał się z ponad dwustoma osobami, które znały Keitha Haringa. Dzięki temu udało mu się ukazać geniusz artysty, ponadczasowość jego dzieł i ich ogromny wpływ na sztukę współczesną.

To historia pełna barw, gestów, głośnej muzyki i ciszy ostatnich dni, w której linia Haringa staje się najkrótszą drogą do zrozumienia nowojorskiej bohemy artystycznej lat 80. To opowieść o sztuce, wolności, ludzkiej wrażliwości i niegasnącej potrzebie wyrażania siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 841

Data ważności licencji: 4/8/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

RADIANT: The Life and Line of Keith Haring

Copyright © 2024 by Brad Gooch. All rights reserved.

Copyright © for the translation by Dagmara Budzbon-Szymańska

Fragmenty pochodzące z The Andy Warhol Diaries pod redakcją Pat Hackett.

Copyright © 1989 by Estate of Andy Warhol – użyto za zgodą Grand Central Publishing oraz The Wylie Agency, LLC. All rights reserved.

Fragmenty tekstów Johna Gruena © by John Gruen – użyto za zgodą The Wylie Agency LLC.

Fragmenty pochodzące z dzienników Keitha Haringa, Keith Haring Journals (Penguin Classics Deluxe Edition) © 1996, 2010 by The Keith Haring Foundation, Inc – użyto za zgodą Penguin Classics, imprint Penguin Publishing Group, oddziału Penguin Random House LLC. All rights reserved.

Projekt okładki i stron tytułowych

Eliza Luty

Zdjęcie na okładce

© Penta Springs Limited | Alamy | BE&W

Ilustracja na okładce inspirowana muralem Tuttomondo, Keith Haring, Piza, 1989

Fotografie i prace artysty na wkładkach zdjęciowych

© Keith Haring Foundation

Indeks

Wydawnictwo JAK, Justyna Ostafin

Redaktorzy nabywający

Artur Wiśniewski, Dominika Kardaś

Redaktorka prowadząca

Dominika Ziemba

Opracowanie tekstu

Wydawnictwo JAK

Krzysztof Bernaś

Maria Król

Opieka promocyjna

Magdalena Wymazała

Opieka produkcyjna

Maria Gromek

ISBN 978-83-8427-184-1

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Dla Glenna

Twoja linia to twoja osobowość

KEITH HA­RING

WstępDziecko

Kiedy w 1978 roku Keith Ha­ring dotarł na Dolny Manhattan*, wyszedł na ulice. Były one wówczas mroczniejsze niż dziś, szczególnie w niebezpiecznej dzielnicy East Village, gdzie trafił parę miesięcy po rozpoczęciu pierwszego semestru w School of Visual Arts. Jednak w panującej wokół ciemności ktoś uporczywie powielał wiadomości, oświetlane bursztynowym światłem ulicznych latarni działających na pół gwizdka. Jako poeta i pisarz – również młody i żyjący na Manhattanie w tym samym czasie – uważałem je za niezwykle ważne. Były odbijane na asfaltowych chodnikach, przyklejane jak ogłoszenia do pustych ścian budynków na Bowery, malowane sprayem na bokach jeżdżących po okolicy ciężarówek i autobusów. Kiedy jechało się metrem, co robiliśmy wszyscy, podróżowało się nie tylko między Górnym a Dolnym Manhattanem, ale również przez niekończącą się wystawę „dzikiego” graffiti w szczytowej fazie rozwoju.

Keith – mający wówczas dwadzieścia lat i chłonący te same nazwy i liczby, szkice samochodów, koron i cieni, wielkie niczym kolumny bąbelkowe napisy, tajemnicze wiersze i okrzyki sprzeciwu – pragnął wziąć czynny udział w tym wizualnym dialogu. Kolejne dwa lata zajęło mu odkrycie, jak to zrobić. W końcu pewnego gorącego tygodnia w środku lata przypadkowo zaczął tworzyć obrazki, które wkrótce stały się jego podstawowym alfabetem – latające talerze, piramidy, pałki, święcące penisy, schody do zigguratów, reaktory jądrowe i szczekające psy. Znaleźli się tam też raczkujący ludzie. Im więcej ludzkich sylwetek rysował, tym większe stawały się ich głowy, aż postaci zamieniły się w raczkujące dzieci.

Keith przyjął dziecko jako swój znak rozpoznawczy, swój tag. Rysował ciągłą linią grubym markerem Magic, używanym przez artystów graffiti, w miejscach, w których łatwo było je dostrzec. Robił to nieustannie. Uważając, by nie naruszyć niczyjej przestrzeni, odnajdując miejsca między innymi tagami albo na pustych powierzchniach, na podstawach ulicznych lamp, na policyjnych barykadach, plastikowych osłonach map metra i metalowych śmietnikach subtelnie i wytrwale rysował postaci dzieci.

Pamiętam, jak patrzyłem na te dzieci o dużych głowach, a także na psy, których szczekanie wydawało się wręcz słyszalne, kiedy pojawiały się na kioskach w SoHo. Czułem, że to poezja w ruchu, w domyślnym ruchu. Artysta graffiti Futura 2000 opowiadał, że „pierwszy raz zobaczył raczkujące dzieci na betonowej ścianie w południowej części Canal Street, niedaleko sklepu Pearl Paint. Było ich około pięciorga. »Co to do cholery jest?« To było całkiem interesujące”. W tym samym roku, w okresie Bożego Narodzenia, Keith, zafascynowany reklamami z metra jako środkiem masowego przekazu, zauważył nową świąteczną reklamę Johnniego Walkera przedstawiającą tory kolejowe znikające w śnieżnym krajobrazie. Biała przestrzeń zainspirowała go do sięgnięcia po marker i narysowania rzędu dzieci, który po chwili powielił nieco niżej. Umieszczony w rogu latający spodek wysyłał promienie w ich kierunku, obdarzając je szczególną mocą. Tak narodziła się ikoniczna dziś postać promiennego dziecka. „W tamtym czasie raczkujące dziecko z promieniami funkcjonowało niemal jak podpis – powiedział Ha­ring. – Z początku pojawiało się na prawie wszystkich rysunkach – dziecko zamiast podpisu”. Rok później amerykański poeta Rene Ricard napisał artykuł do „Artforum”, w którym przedstawił szerszej publiczności Keitha Ha­ringa i Jeana­-Michela Bas­quia­ta. Zatytułował go The Radiant Child (Promienne dziecko)** i nazwa się przyjęła.

Raczkujące dziecko było w nieustannym ruchu. Po podrasowaniu większości błyszczących reklam w metrze Keith zabrał się za puste tablice reklamowe pokryte cienkim, czarnym, matowym papierem. Zaczął je zapełniać postaciami dzieci, a trochę później całymi scenopisami z figurami narysowanymi kredą – delikatnymi, nietrwałymi, jednak codziennie oglądanymi przez miliony pasażerów metra. Ciesząc się obecnością publiki, która często się gromadziła, gdy on w pośpiechu wykonywał swe prace – przemieniając akt rysowania w sztukę performatywną – rozdawał widzom małe białe przypinki przedstawiające promienne dziecko narysowane czarną kreską, początkowo schematyczne, z czasem coraz bardziej dopracowane. Gdy przypinki stały się modnymi akcesoriami, ludzie zatrzymywali się, żeby zobaczyć, kto wykonuje te szybko pomnażające się prace, i rozpoznawali zarówno styl, jak i symbol. „Stały się niesamowitym katalizatorem” – powiedział Ha­ring, który odbiorców swej sztuki odnalazł sam, bez konieczności roznoszenia portfolio po galeriach. Kiedy w 1982 roku miał pierwszą wystawę indywidualną w Tony Shafrazi Gallery, był już tak znany, że ulicę w SoHo zalały tłumy. Promienne dziecko stało się jego znakiem firmowym, marką, ale jednocześnie niosło za sobą bogatą warstwę znaczeniową.

Humanizm Ha­ringa pozbawiony był ironii – w tamtych czasach stanowiło to rzadkość. Jak sam napisał: „Powodem, dla którego »dziecko« stało się moim logo czy podpisem, jest to, iż stanowi ono najczystsze i najbardziej pozytywne doświadczenie ludzkiej egzystencji. Dzieci są nosicielami życia w jego najprostszej i najbardziej radosnej formie”. Pewien krytyk stwierdził, że promienie dziecka to „pierwsza wiarygodna aureola XX wieku”.

W latach osiemdziesiątych, kiedy Keith Ha­ring stawał się artystą o międzynarodowej sławie, prezentującym swoje prace w salach wystawowych i muzeach w Europie, Australii i Japonii, promienne dziecko także zyskało globalny rozgłos dzięki swojej czytelności – było „fabrycznie świeże”, jak napisał Rene Ricard w The Radiant Child. Spędzając więcej czasu w europejskich muzeach niż na nowojorskich stacjach metra, Keith rozwinął bardziej malarski styl i nowe podejście. Jego prace nawiązywały do bloków kolorów i nakładających się czarnych linii Fernanda Légera, do biomorficznych kształtów Hansa Arpa i surrealistycznych snów na jawie Magritte’a. Promienne dziecko rozkwitło w pełnej nadziei wizji „sztuki dla każdego”.

Dla Keitha Ha­ringa wzorem żyjącego artysty był Andy Warhol. Podobnie jak on Ha­ring zajął miejsce zarówno w kulturze wysokiej, jak i demotycznej sztuce ulicznej. Kiedy w 1986 roku otworzył Pop Shop w SoHo, witryna wypełniona została białymi dmuchanymi poduszkami w kształcie niemowląt, a wśród towarów w okazyjnych cenach znalazły się koszulki, przypinki, druki i plakaty z promiennym dzieckiem. W 1988 roku, w tygodniu otwarcia Pop Shop Tokyo, na japońskich chodnikach Keith rysował grubą kredą wielkie postaci dzieci. Gdy pod koniec tego roku zdiagnozowano u niego zakażenie wirusem HIV, strony testamentu podpisał postaciami dzieci. „Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem” – powiedział jego prawnik. Ostatnie rysunki wykonane przed śmiercią, która nastąpiła 16 lutego 1990 roku, kiedy był już zbyt słaby, by trzymać marker, przed­stawiały właśnie promienne niemowlę.

Dwa lata wcześniej, gdy był jednym z „zaniepokojonych” – osobą pewną zakażenia HIV, ale niewykazującą jeszcze definitywnych, śmiertelnych objawów AIDS – wciąż, jak to ujął, marząc o przyszłości, Ha­ring wziął udział w spotkaniu dotyczącym projektu w japońskim mieście Tama. Ostatecznie wyreżyserował ceremonię pokojową i wraz z uczniami stworzył mural. Pierwot­ny plan zakładał jednak znacznie ambitniejsze dzieło w duchu sztuki ziemi, w ramach którego wszystkie dzieci z Tamy trzymałyby lustra, aby odbić poranne promienie słoneczne i w ten sposób stworzyć obraz raczkują­cego dziecka. Miał on być widoczny z nieba i zostać sfotografowany z samolotu i satelity. Według rozszerzonej koncepcji akcja objęłaby dzieci z całego świata – z Moskwy, Paryża, Tokio, Szanghaju, Delhi, Nowego Jorku i Los Angeles – trzymające lustra, podczas gdy satelita NASA przeleciałby nad ich głowami o dziewiątej rano, aby je sfotografować. Wówczas plan ten wydawał się co najmniej absurdalny; dziś już niekoniecznie.

Mijają kolejne dekady, a w galeriach i muzeach na całym świecie otwierane są nowe wystawy prac Keitha Ha­ringa. Jego licencjonowane obrazy lub tylko podpis zobaczyć można na koszulkach, dresach, tenisówkach, torbach, biżuterii, a nawet tatuażach w większości miast naszego globu. Początkowo krytycy oskarżali Ha­ringa, że chciał obrysować swoją linią cały świat. W ciągu dekady prawie mu się tu udało. „Wyobraź sobie moje raczkujące dziecko […] stworzone przez promienie słoneczne odbite w lustrach trzymanych przez dzieci w różnych miastach na całym świecie – napisał w dzienniku o tagu, który nazwał »skondensowanym logo mojego życia«, a który inni interpretowali jako jego »wyidealizowany autoportret«. – Moje dziecko faktycznie przeraczkowałoby wówczas po całej kuli ziemskiej”. Następnie dodał z typowym dla siebie poczuciem humoru i ironią wobec własnej ekscytacji: „Brzmi jak świetny projekt… Czy wyobrażasz sobie, jak to w ogóle miałoby być zorganizowane? Wszystko jest możliwe. Czyż nie?”.

*Downtown i uptown tłumaczone jako Dolny Manhattan i Górny Manhattan (jeżeli nie wskazano inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

** Jeśli nie wskazano inaczej, wszystkie tłumaczenia tytułów artykułów, książek i dzieł sztuki, których polski przekład nie został dotąd opublikowany, a także tekstów piosenek, wierszy i cytatów pochodzą od tłumaczki.

I

Rozdział 1Kutztown

Keith Allen Ha­ring nareszcie mógł trzymać ołówek na tyle dobrze, żeby rysować. Był rok 1962, a on miał cztery lata. Pomagał mu jak zwykle tata, Allen Ha­ring, który w wieku dwudziestu czterech lat był jednym z najmłodszych ojców w ich najbliższej okolicy w Kutztown w stanie Pensylwania. Ojciec zwykle rysował najpierw okrąg, a potem zachęcał Keitha, żeby ten pociągnął krzywą linię, tak by powstał balon. Gdy chłopiec dorysował trójkąt, kształt przypominał lody. Mógł też dodać oczy, nos, usta i uszy. W zależności od tego, jakie nogi i stopy dorysował, powstawały różnego rodzaju zwierzęta. Potem obaj przechodzili do smoków, których niespodziewane wariacje komponowali z samych okręgów, a następnie do robaków z owali z małymi odnóżami. Keith często chciał rysować psy, bo zachwycały go ich zabawne postaci niczym z kreskówek, które tworzył dla niego ojciec.

Bawili się sztuką, odkąd Keith nauczył się chodzić. „W domu Allen nie potrafił usiedzieć zbyt długo, nie zajmując czymś rąk – wspomina matka Keitha, Joan Ha­ring. – Bazgrał na skrawkach papieru, które przynosił z pracy. Keith go obserwował. Allen potrafił zamienić okrąg w dynię albo w lizaka. Zwykle robił to po kolacji, kiedy Keith siedział w swoim krzesełku, a ja zmywałam naczynia. Allen wkrótce zaczął go trzymać na kolanach, gdy rysował”. Pierwsze pudełko ośmiu kredek Crayola, które rodzice kupili synowi, żeby nauczyć go podstawowych kolorów, kosztowało dwadzieścia pięć centów. Dekady później w pewnym musicalu twórcy zamieścili scenę podarowania dziecku sześćdziesięciu czterech kredek, ale Allen Ha­ring upiera się: „Nie było nas stać na więcej niż osiem”.

Kiedy Keith miał cztery lata, jego rodzina mieszkała w niepozornym dwupiętrowym domu wielorodzinnym z poddaszem, pomalowanym na zielono i oddzielonym boiskiem do softballu od Kutztown Junior High School. Zajmowała parter, natomiast piwnicę Allen użytkował jako warsztat. Keith dzielił pokój z siostrami, młodszą o dwa lata Kay Adele Ha­ring oraz najmłodszą Karen Aileen. Decyzję rodziców, by nadać dzieciom imiona zaczynające się od pierwszych liter nazwy lokalnej szkoły, Kutztown Area High, Keith uznał później za „totalnie śmieszną”. Tej zimy, zamiast ulepić bałwana, pomysłowy Allen Ha­ring stworzył śnieżnego słonia, na którym Keith mógł siadać. Kilka przecznic dalej, przy tej samej ulicy, mieszkała babcia Keitha, właścicielka podręcznika rysowania wydanego przez Walt Disney Company. Kiedy Keith trochę podrósł, nauczył się rysować Myszkę Miki złożoną z okręgów i owali. Dwaj bracia jego ojca również amatorsko parali się twórczością artystyczną – jeden wykonywał wycinanki z papieru – więc sztuka nieustannie przenikała życie rodziny.

Największym darem przekazanym przez Allena synowi była inwencja i podejście typu „zrób to sam”. Zamiast używać gotowych kolorowanek, wyciągał kartkę, pisaki, kredki lub ołówki i pozwalał mu po prostu tworzyć. „Nie uczył mnie kopiowania postaci z kreskówek czy komiksów – powiedział kiedyś Keith Ha­ring w wywiadzie wyemitowanym w hiszpańskiej telewizji. – Chciał, żebym wymyślał własne postaci”. Jego ojciec miał smykałkę do tego typu kreatywności. Po ukończeniu czteroletniej służby w piechocie morskiej zatrudnił się jako technik elektronik w fabryce Western Electric (później AT&T) w Allentown. Był w pełni zaangażowanym rysownikiem amatorem. Zaledwie sześć lat wcześniej pracował jako redaktor artystyczny rocznika Kutztown Area High School, który ożywił pomysłowymi szkicami pasującymi do wybranego w tamtym roku tematu cyrku: figurą siłacza podnoszącego sztangę, pasiastymi namiotami, diabelskim młynem i foką w okularach.

Gdy Keith był jeszcze dzieckiem, ojciec zapoznał go z twórczością dwóch ilustratorów – Walta Disney i Dr. Seussa. Mieli oni stanowić inspirację lub wzór do naśladowania. Podczas służby w piechocie morskiej w południowej Kalifornii Allen (wraz z żoną i malutkim Keithem) korzystał z bezpłatnych wejściówek dla mundurowych do Disneylandu, który otwarto w Anaheim zaledwie kilka lat wcześniej. Był fanem trójwymiarowego rysunku rodem z parku rozrywki, szaleństwa spełniania życzeń dzięki gwiazdce z nieba. Myszka Miki, Minnie czy Pluto błąkali się czasem po marginesach jego szkiców.

Bardziej nieokreślone było oddziaływanie Dr. Seussa, którego książki Joan Ha­ring znała na pamięć, gdyż czytała je synowi na kanapie podczas drzemki jego sióstr. „Możliwe, że obaj znajdowaliśmy się pod wpływem zwariowanych rysunków Dr. Seussa – mówi Allen Ha­ring. – Z pomocą włosów, kapeluszy i nosów dodawanych postaciom z rysunków można było naprawę poszaleć”. Jego syn opowiadał później o swoim zauroczeniu „dziwnością i absurdalnością” zabawnych lisów w skarpetkach. Ojciec nauczył też Keitha wymyślonej gry „Stop”, w której każdy rysował na kartce, dopóki ktoś nie krzyknął „Stop”, po czym wymieniali się rysunkami i dodawali do nich coś od siebie. Czasami rysowali jednocześnie z zaciśniętymi powiekami.

Gdy Keith miał sześć lat i chodził do pierwszej klasy, z wprawą posługiwał się kolorowymi kredkami, okręgami i kształtami, a przede wszystkim linią. „Nacisk na linię zaczął się od mojego zainteresowania kreskówkami” – wyjaśnił później. Tego roku, z okazji szkolnej wystawy, stworzył swój najbardziej jak dotąd zaangażowany rysunek: klauna (temat podejmowany już wcześniej przez jego ojca) z okręgami zamiast brzucha i głowy oraz owa­lami zamiast nóg, stóp i guzików, pokolorowanego w pastelowe paski i z szalonymi, niczym u Seussa, limonkowozielonymi włosami. Klaun jechał na brązowej klaczy zabazgranej na pomarańczowo i wyglądał jak nieco cięższy i zdecydowanie weselszy Don Kichot z szerokim czerwonym uśmiechem. Rysunek bez tytułu został nagrodzony niebieską wstęgą – pierwszą nagrodą Keitha.

Pensylwania ma zaskakującą historię wydawania na świat wielkich artystów pochodzących zarówno z małych miasteczek, po których nikt by się tego nie spodziewał, jak i z większych, choć mało artystycznych miast przemysłowych. Alexander Calder, którego mobile Ha­ring podziwiał za to, że były „proste, przejrzyste, poetyckie” i przyjazne dzieciom urodził się w Lawnton, niedaleko stolicy stanu, Harrisburga. Abstrakcyjny ekspresjonista Franz Kline dorastał w górniczym mieście Wilkes­-Barre, położonym na północnym wschodzie Pensylwanii. Umieszczał antracytowe pasy czerni lub odniesienia do rodzinnych okolic na płótnach takich jak Shaft (Szyb), Charcoal Black and Tan (Węgiel czarny i brązowy) i Luzerne. Andy Warhol, syn budowlańca, dorastał w Oakland, dzielnicy hutniczego Pittsburgha, w tej samej okolicy, gdzie przez dwa lata studiów artystycznych mieszkał Ha­ring. Jeff Koons, najbliższy wiekiem Ha­ringowi, pochodził z hrabstwa York i twierdził, że fauna tamtejszych ogrodów przydomowych była inspiracją dla jego stalowej rzeźby Rabbit (Królik).

Kutztown było takim właśnie odizolowanym miejscem, z populacją nigdy nieprzekraczającą pięciu tysięcy mieszkańców. Jego przyjaciel z Nowego Jorku powiedział, że Keith zawsze przywodził mu na myśl piosenkę z lat osiemdziesiątych zespołu Bronski Beat pod tytułem Smalltown Boy (Chłopiec z małego miasteczka). To „typowe, małe, amerykańskie, wiejskie, białe, konserwatywne miejsce”, jak zgrabnie opisał je Ha­ring, zasiedlali niemal wyłącznie pensylwańscy Holendrzy, choć może lepiej byłoby ich nazywać Niemcami z Nadrenii­-Palatynatu. Otoczone polami uprawnymi, zielonymi lasami i łagodnymi wzgórzami Kutztown (nazwane na cześć założycieli, rodziny Kutzów) zajmuje wapienną dolinę w hrabstwie Berks, w południowo­-wschodniej Pensylwanii, niedaleko miasteczek Allentown i Reading. Od zawsze szlak myśliwski (obecnie Route 222) łączył je z oddalonym o sto sześćdziesiąt kilometrów Nowym Jorkiem. Kiedy Ha­ring był nastolatkiem, przez miasto codziennie przejeżdżał lokalny autobus firmy Bieber w drodze do Nowego Jorku – jazda trwała niecałe dwie i pół godziny. Keith często wybierał się do miasta zarówno w celach rozrywkowych, jak i po to, by dotrzeć do szkoły artystycznej.

Chociaż przodkowie Ha­ringa, z pochodzenia Niemcy, zamieszkiwali stan od kilku pokoleń, on sam lekceważył swoje niemieckie pochodzenie lub wręcz nim pogardzał. Pewnemu dziennikarzowi w 1982 roku powiedział: „Po wizycie w Niemczech tego lata nie sądzę, żeby było we mnie cokolwiek niemieckiego”. Jednak niemiecki akcent – ślad przeszłości – był w Kutztown wyraźnie słyszalny, przynajmniej do połowy lat sześćdziesiątych. Ponieważ posługiwano się tam niemieckim, a nabożeństwa kościelne odprawiane były w tym języku nawet w XX wieku, gazeta „Patriot”, którą później rozwoził Keith, aż do końca pierwszej wojny światowej drukowała kazania zarówno po niemiecku, jak i po angielsku. „Kiedy byliśmy dziećmi, wiele starszych osób wokół nas nadal rozmawiało w tym języku – wspomina Allen Ha­ring. – Często robiły tak, kiedy nie chciały, żeby dzieci rozumiały, o czym mówią”. Jedna z sióstr Keitha wspomina, jak jej rodzice używali nieznanych słów, takich jak rutsch, oznaczające „wiercić się” (jak w: „Przestań rutschować w ławce!”), albo Nichtsnutz, co można przetłumaczyć jako „niegrzeczny dzieciak”. Nie zdawała sobie sprawy, że to wyrazy niemieckie, dopóki nie wyjechała na studia. Kiedy Keith był dzieckiem, mówiący po niemiecku farmerzy mennonici z Pensylwanii wciąż jeździli po mieście w czarnych bryczkach ciągniętych przez konie.

Kutztown, w którym urodził się Keith Ha­ring, było jednak mniej europejskie, a bardziej amerykańskie. Ściślej rzecz ujmując, przypominało scenę wyjętą z filmu Amerykańskie graffiti. Nocą nastoletni chłopcy (często nazywani „motomaniakami”) przemierzali Main Street samochodami lub ciężarówkami. W ciągu dnia pracownicy lokalnych zakładów – takich jak fabryka obuwia Saucony przy Saucony Creek na skraju miasta – nosili do pracy lunche w aluminiowych pojemnikach, a młode kobiety spacerowały po chodnikach w rybaczkach. W niedzielny poranek ławy kilkunastu miejskich kościołów wypełniały się rodzinami wspólnie oddającymi cześć Bogu i słuchającymi kazań na temat tradycyjnych chrześcijańskich wartości głoszonych z protestanckich ambon. Politycznie Kutztown sprzyjało demokratom z powodu robotniczego, związkowego charakteru miasta, ale często interpretowano ich postulaty ze sztywnym, konserwatywnym zacięciem. „Dorastałem w małym miasteczku w Pensylwanii – skarżył się później Ha­ring Andy’emu Warholowi na łamach magazynu »Interview«. – Naprawdę małym, z jedną szkołą średnią i jednym kinem. Działał tam stanowy college i była to jedyna dobra rzecz w mieście”.

Kutztown State College, którego kampus zaczynał się tuż za ogródkiem babci Keitha, stanowił doskonałe sąsiedztwo. W latach pięćdziesiątych jego rektorem był nauczyciel sztuki Italo DeFrancesco, dzięki któremu szkoła stała się głównym ośrodkiem sztuki wśród trzynastu stanowych college’ów, DeFrancesco pomógł jej też awansować na krótki okres do grona dwunastu najlepszych szkół artystycznych w kraju. Zachowana karta biblioteczna Keitha Ha­ringa z Biblioteki Publicznej w Kutztown zaświadcza, że jako uczeń wypożyczył biografię DeFrancesca. Keith nigdy nie uczęszczał do college’u, ale w czasach, gdy był nastolatkiem, program artystyczny szkoły wzbogacał typową atmosferę małego miasteczka. Ha­ring nie tylko przyjaźnił się z praktykantami, odwiedzał ich w pokojach w akademiku, ale także regularnie widywał studentów sztuki z dużymi czarnymi teczkami, idących na zajęcia, siedzących w ciepłe dni na gankach przy Main Street, biorących udział w plenerach artystycznych lub szkicujących wieżę luterańskiego kościoła św. Trójcy. Sklep z artykułami plastycznymi przy Saucony Alley, niedaleko jego domu, istniał właśnie dzięki studentom sztuki.

Opisując swoje dzieciństwo w Kutztown, Keith Ha­ring sięgnął po wszystkie typowe metafory. „Pasowałem tam jak kwiatek do kożucha” – powiedział, używając zużytego frazeologizmu. Rodzina Keitha zarówno ze strony ojca – Ha­ringowie – jak i ze strony matki – Wentzlowie – była w dużej mierze złożona z takich właśnie ciepłych kożuchów. Ich losy gładko wpasowywały się w historię miasta i otaczających je pól uprawnych, które nazywali swoimi przynajmniej od roku 1800. „Ha­ringowie nie należeli do rodzin założycielskich miasta – mówi historyk Kutztown, Brendan D. Strasser. – Pojawili się tu jednak wcześnie i zawsze byli rodziną stosunkowo dużą i prominentną. Musieli mówić po niemiecku. Rozproszyli się po wsiach Maxatawny Township, Lyons i Bowers. Wentzlowie (i Wetzlowie, którzy mogli być ich dalekimi krewnymi), choć mniej liczni, mieszkali w Kutztown już pod koniec XIX wieku”.

Gdy Allen Ha­ring miał piętnaście lat, jego rodzina przeprowadziła się do Bowers, położonego kilka kilometrów od Kutztown. Przybyła tam z innego miasta, które Allen nazywał po prostu „głęboką prowincją”. Spośród skromnego skupiska trzydziestu lub czterdziestu domów najbardziej imponujący był właśnie dom Ha­ringów z czternastoma pokojami, w których mieszkał tuzin ich dzieci. Ojciec pracował jako elektryk. Keith Ha­ring przesadził później, mówiąc, że wszyscy mężczyźni w rodzinie ojca byli żołnierzami piechoty morskiej. Jednak czterech z jego ośmiu braci faktycznie nimi było, a kolejny służył w wojsku. „Wydaje mi się, że wszystko zaczęło się od mojego starszego brata – powiedział Allen Ha­ring. – Był bardzo dobrym i oddanym żołnierzem piechoty morskiej. Wszyscy uważaliśmy, że to coś naprawdę wyjątkowego”. Allen często chodził z jednym z braci do nad strumień oddalony o półtora kilometra od ich domu, aby łapać piżmaki, których skóry następnie sprzedawali za dwa lub trzy dolary. Zarobione w ten sposób pieniądze wydał, co było dość nietypowe, na zestaw farb olejnych i kilka płócien: „Nigdy nie przeszedłem formalnego przeszkolenia w zakresie korzystania z farb olejnych. Skończyło się tak, że używałem ich podobnie, jak inni używają akwareli – po prostu do zabarwienia danego obszaru na płótnie”.

Rodzina Joan Wentzel nie była aż tak liczna. Joan dorastała w domu przy Baldy Street w Kutztown wraz z rodzicami, jedną siostrą i dwoma młodszymi braćmi. Jej dziadek Byron Stein był prominentną postacią w mieście. Prowadził popularny sklep muzyczny na Main Street, w którym oferował płyty, nuty, gitary, harmonijki i radioodbiorniki (na ścianie pokoju w akademiku w Pittsburghu Keith przykleił pochodzący ze sklepu pradziadka plakat z 1931 roku, reklamujący radio RCA Victor). Ojciec Joan, Grover, pracował w kotłowni college’u. Pierwsze wspomnienia Keitha z kampusu to właśnie chodzenie tam wraz z babcią, May Bailey, by przynieść dziadkowi lunch. Keitha i jego babcię ze strony matki łączyła silna więź. Chłopiec często robił jej prezenty, na przykład mobil z wyciętymi odciskami dłoni zwisającymi z wieszaka na ubrania. Dwaj młodsi bracia Joan, Jay i Jimmy, byli bliżsi wiekiem Keithowi i inspirowali go kolekcją rock’n’rollowych płyt zespołów takich jak Kiss, Iron Butterfly, Rolling Stones i wczesny Grateful Dead.

Joan Wentzel uczęszczała do publicznych placówek oświatowych w Kutztown, od przedszkola aż do liceum. Allen Ha­ring natomiast przeniósł się do liceum w Kutztown jako uczeń dziewiątej klasy (nawet wówczas gdy Keith chodził już do liceum, dzieci z odległych obszarów nadal dojeżdżały do szkoły ciężarówkami wypełnionymi stojakami na broń). W liceum Allen i Joan nie umawiali się na randki. „W szkole spotykała się z moim najlepszym kumplem” – wyjaśnia Allen. „Zawsze mi opowiadał, jakim miłym gościem jest Allen Ha­ring” – dodaje Joan. Chociaż nie byli parą, jako uczniowie rocznika maturalnego liczącego zaledwie 120 absolwentów z pewnością często przebywali w swoim towarzystwie – on jako redaktor artystyczny rocznika „Cougar”, ona jako jego kierowniczka do spraw biznesowych; on jako członek pocztu sztandarowego, ona jako cheerleaderka i mażoretka. Wyglądali jak idealnie dopasowana, typowo amerykańska para z lat pięćdziesiątych – Allen w chinosach, z krótko ściętymi włosami i dużym ołówkiem zatkniętym za ucho, Joan zaś w okrągłych okularach, spódnicy do kostek i, jak zapisano w roczniku, „z uśmiechem dla każdego”.

Joan i Allen zaczęli się spotykać sześć miesięcy po ukończeniu szkoły, zaraz po tym, jak Allen wstąpił do Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych. Przez czternaście tygodni przebywał na obozie szkoleniowym w Parris Island w Karolinie Południowej, cztery tygodnie na szkoleniu piechoty w Camp Lejeune w Karolinie Północnej. Zaliczył też sześciotygodniowe szkolenie zasadnicze w Jacksonville na Florydzie, aż w końcu wrócił do rodzinnego Bowers na wakacje. Spotkał się z Joan i z kolegami ze szkoły, aby wybrać się na Targi Stanowe w Reading. Ich pierwszą prawdziwą randką była msza wigilijna w kościele parafialnym Wentzlów – Zjednoczonym Kościele Chrystusa pod wezwaniem św. Jana. „Chciałam pójść na nabożeństwo wigilijne, ale nie miałam z kim, więc zadzwoniłam do niego, a on powiedział: »Tak, mogę się wybrać«” – opowiada Joan Ha­ring. Decyzja ta nie była oznaką szczególnej pobożności, przynajmniej nie ze strony Allena. Później pisał do Joan z zagranicy: „Dziś rano poszedłem na lekcję biblijną i do kościoła!!!!! Tak, do kościoła, k-o-ś-c-i-o-ł-a! Naprawdę się nawracam, nie sądzisz??!!”.

W styczniu 1957 roku Allen opuścił Kutztown, aby zgłosić się do Szkoły Techników Elektroniki Lotniczej w Memphis, gdzie przebywał przez sześć miesięcy. Główna atrakcja tego czasu to zobaczenie Elvisa Presleya jeżdżącego po mieście białym lincolnem. W lipcu 1957 roku pozwolono mu wrócić do Pensylwanii – rodzinne zdjęcie ukazuje umundurowanego Allena mocno obejmującego ramieniem talię jego dziewczyny Joan – przed podróżą przez cały kraj do Kalifornii. W sierpniu popłynął do Japonii. Przydzielenie do 1 Eskadry Kontroli Powietrznej Marynarki Wojennej w Atsugi w Japonii było dla niego niezapomnianym przeżyciem. „Rety, ten kraj jest naprawdę świetny – napisał do domu. – Dziś znów wybrałem się na małą przejażdżkę pociągiem i zobaczyłem Wielkiego Buddę, który zawsze kojarzy się z Japonią. To naprawdę coś wyjątkowego”. „Japonia była w naszym domu zawsze obecna – mówi jego córka Kristen. – Mieliśmy pałeczki, a ojciec opowiadał różne japońskie historie”. Keith tak bardzo wczuł się w ten kraj i jego kulturę, zarówno tradycyjną, jak i popularną, że wyobrażał sobie, iż w poprzednim życiu mógł być japońskim malarzem, i od czasu do czasu opowiadał o pobycie ojca w tym kraju.

Z Japonii Allen pisał do Joan kilka listów tygodniowo, a ona w miarę ich otrzymywania skrupulatnie je numerowała i układała. W jednym z listów od dziewczyny Allen przeczytał zaskakującą wieść. Jego lipcowy urlop w Kutztown przyniósł większe konsekwencje, niż się spodziewał: Joan była w ciąży. Postanowili pobrać się tak szybko, jak to możliwe. „W takiej sytuacji mogłem uzyskać zezwolenie na »urlop awaryjny«, aby wrócić do domu i się ożenić” – wyjaśnia Allen Ha­ring. Pożyczywszy od kolegi z górnego łóżka granatowy mundur marynarki, rozczarowany, że na ślubie nie będzie miał jeszcze pasków kaprala, poleciał do domu. Pobrali się 16 października 1957 roku w świątyni Zjednoczonego Kościoła Chrystusa pod wezwaniem św. Jana. Joan włożyła sukienkę, którą sama uszyła. Zaraz potem wybrali się do Nowego Jorku w podróż poślubną. Po dziesięciu dniach Allen wrócił do Japonii, gdzie spędzał czas na przeglądaniu książek o tytułach Skarbiec imion i Jak nazwać swoje dziecko. Kiedy kolega pokazał mu zdjęcie małego siostrzeńca, Allen zapytał go: „Co myślisz o imieniu Keith?”. Oszczędzili synkowi miana „Junior”, ale na drugie dali mu „Allen”.

Gdy Keith był dzieckiem, przyspieszony ślub rodziców nie był tematem szeroko dyskutowanym. Nikt nie dokonał oczywistych obliczeń, aby ustalić czas, który upłynął od daty ślubu do dnia narodzin chłopca. Mniej więcej rok przed jego śmiercią matka w końcu opowiedziała mu tę historię, co bardzo Keitha rozbawiło. „Nie sądzę, żebym był wydarzeniem zaplanowanym – wyjawił wówczas. – Ostatnim razem, kiedy byłem w domu, rozmawiałem z matką o tym, dlaczego istnieję i czy zaistniałbym w innych okolicznościach. Matka powiedziała, że gdyby mój ojciec bardziej bał się jej ojca i poszedł do domu, kiedy powinien był to zrobić, zamiast zostawać na noc, to pewnie bym nie istniał”.

Keith Ha­ring urodził się 4 maja 1958 roku o godzinie 12:41 – w pochmurny wiosenny dzień, gdy temperatura wynosiła około piętnastu stopni Celsjusza – w Szpitalu Ogólnym w Reading, ponieważ Kutztown było zbyt małe, aby utrzymać własny szpital. Ważył nieco ponad trzy kilogramy, mierzył około pięćdziesięciu czterech centymetrów. Według odbierającego poród doktora Calvina C. Widenera urodził się „słoneczną stroną do góry”, co podobno było pomyślnym znakiem. „W ostatnich minutach porodu obrócił się i urodził twarzą do góry – wyjaśnia Joan Ha­ring. – To wydłużyło poród”. Ponieważ Allen był w Japonii, Joan podzieliła się z nim nowiną w telegramie nadanym przez Czerwony Krzyż. Żeby to uczcić, Allen wypalił trzy cygara. Rzucając światło na historyczny i kulturowy kontekst swoich narodzin, Keith Ha­ring powiedział: „Uważam się za doskonały produkt ery kosmicznej – nie tylko dlatego że urodziłem się w roku, w którym pierwszy człowiek został wysłany w kosmos, ale również dlatego że dorastałem z kreskówkami Walta Disneya”.

Joan Ha­ring wróciła z nowo narodzonym chłopcem do domu rodziców przy Baldy Street, gdzie mieszkali przez następne dziesięć miesięcy. Allen musiał czekać aż do Bożego Narodzenia 1958 roku, aby poznać syna i wziąć udział w ceremonii chrzcin odprawionej przez wielebnego Bruce’a D. Hatta w kościele św. Jana. Odbyła się ona 28 grudnia 1958 roku, prawie dwa lata po pierwszej randce Allena i Joan w tym właśnie kościele. Allen został potem przeniesiony do bazy morskiej w Santa Ana w południowej Kalifornii, zaplanowali więc, że pojedzie tam pierwszy i rozejrzy się za mieszkaniem, a następnie pośle po żonę i syna. Zapakował swojego ramblera kombi pudłami z ubraniami i artykułami gospodarstwa domowego i wyruszył. Kiedy zatrzymał się na stacji benzynowej w Reading, pracownik powiedział mu: „Nigdy tam nie dotrzesz”. „Ale udało się – mówi Allen Ha­ring. – To był prawdziwy zastrzyk pewności siebie”. W okolicy walentynek 1959 roku Joan udała się do Kalifornii z dziewięciomiesięcznym Keithem. „Znaleźli się na pokładzie samolotu TWA, zanim sam nim poleciałem” – wspomina Allen.

Podobnie jak w liceum, tak w dorosłym życiu Ha­ringowie jawią się w opowieściach jako kwintesencja rodziny w czasach, które były jednocześnie konserwatywne (z republikańskim prezydentem Dwightem D. Eisenhowerem, również wojskowym) i ostrożnie optymistyczne (gdy powojenny nierównomierny wzrost gospodarczy pozwalał rodzinom z klasy średniej za cel obrać samochód w garażu i telewizor w salonie). W Santa Ana mieszkali na pierwszym piętrze domu z palmami na podwórku. Joan spędzała popołudnia, zabierając Keitha w białych lakierowanych butach, które nosiły wówczas wszystkie maluchy, do parków i bibliotek. Keith spadł kiedyś ze schodów, ale jeszcze bardziej niż schody przerażały go psy, których szczekanie słyszał nocą. „Wyobrażałem sobie, że to wilki – powiedział przyszły twórca niezliczonych obrazów szczekających psów. – Musiałem mieć wtedy jakieś dwa lata. Miałem przerażające sny o psach u podnóża schodów”.

Najlepszą rozrywkę rodziny Ha­ringów stanowiły wyprawy do oddalonego o dwadzieścia minut jazdy Disneylandu. Umundurowany Allen był już tam wtedy stałym bywalcem i mógł oprowadzać rodzinę po parku. Niektóre z popularniejszych w 1959 roku atrakcji zainspirowała literatura: statek rzeczny Marka Twaina z Przygód Tomka Sawyera, dzika przejażdżka pana Ropucha z O czym szumią wierzby czy wirujące filiżanki z herbatki u Szalonego Kapelusznika z licji w Krainie Czarów. Ponad tym wszystkim wznosił się pastelowy zamek Śpiącej Królewny, będący zarówno punktem orientacyjnym, jak i znakiem firmowym. Na tle nieba wyglądał jak delikatna wycinanka. „Allen kupował dla mnie bilet w bazie, co było o wiele tańsze – wyjaśnia Joan Ha­ring. – Keith wchodził za darmo”. Czasami, żeby zaoszczędzić – jak w ich ostatnią noc w Kalifornii – parkowali samochód na stacji benzynowej w pobliżu ogrodzenia parku rozrywki, aby stamtąd oglądać pokazy fajerwerków.

Podczas szesnastomiesięcznego pobytu w Kalifornii rodzina Ha­ringów się powiększyła. Córka Kay urodziła się w czerwcu 1960 roku. Służba wojskowa Allena dobiegała końca, więc wprowadzili w życie plan powrotu do Kutztown. Joan poleciała do domu z dwuletnim Keithem i nowo narodzoną Kay, aby zamieszkać z rodzicami. Allen – znów korzystając z systemu międzystanowych autostrad noszącego imię prezydenta Eisenhowera – załadował jasnoniebieskie kombi i przejechał z powrotem cały kraj. Wkrótce potem Ha­ringowie przeprowadzili się do swojego pierwszego domu, budynku mieszkalnego na rogu South Whiteoak Street. Po długich poszukiwaniach Allen dostał posadę w Western Electric w Allentown. Po pracy lubił majsterkować w piwnicy przy krótkofalówkach, a syn często przyglądał się temu z wielką ciekawością. Te wspomnienia wróciły w trzyminutowym filmie Tribute to My Father (Da-Di-Di-Da-Da) (Hołd dla mojego ojca [da-di-di-da-da]), który Keith stworzył w School of Visual Arts. Powtarzał w nim wypowiadane słowa jak w wiadomości zapisanej alfabetem Morse’a, co dowcipnie przypominało gaworzenie niemowlaka (da-da), podczas gdy jego zęby, pryszcze, różowe usta i duże czarne oprawki okularów wyłaniały się z szerokiego obiektywu typu rybie oko. Wykrzyczał też kilka informacji, na przykład: „Mój ojciec interesuje się radiotelefonami amatorskimi”.

W domu babci Keith spędzał tyle samo czasu co we własnym. Już jako przedszkolak cenił swobodę i luz, które dawali mu dziadkowie. „Keith regularnie wychodził z naszego mieszkania, by odwiedzić babcię – wspomina Joan Ha­ring, która wkrótce musiała się opiekować także drugą córeczką, Karen, cztery lata młodszą od Keitha. – Miał do przejścia tylko kawałek ulicy. Machał ręką, a ja wracałam do domu do dziewczynek. Gdy miał może cztery lata, często dzwonił do mojej mamy”. Dla Keitha najbardziej ekscytującym elementem wypraw był nieograniczony dostęp do telewizora babci: „To był mój prawdziwy azyl. W jej domu mogłem robić rzeczy, których nigdy nie mógłbym robić we własnym, na przykład jeść w czasie oglądania telewizji. Mama wiedziała, że to robię, uznała jednak, że mogę to robić tam, ale nie w domu”. Babcia prenumerowała magazyny „Life” i „Look”, a on je przeglądał. Jak powiedział później: „Babcia była moim centrum medialnym”.

Relacjonowanym w telewizji wydarzeniem, które okazało się pamiętne tak dla niego, jak i dla większości ówczesnych Amerykanów, było zabójstwo prezydenta Johna F. Kennedy’ego 22 listopada 1963 roku. W tamto piątkowe popołudnie pięcioletni Keith przebywał w domu babci i oglądał szokującą relację na żywo z Dallas w Teksasie. Był to pierwszy przypadek transmitowanego w taki sposób wydarzenia, które zakłóciło nie tylko wszystkie weekendowe ramówki telewizyjne, ale także życie całego kraju. Oglądali nawet Ha­ringowie, a w niedzielę po nabożeństwie cała rodzina wróciła przed czarno-biały ekran w momencie, kiedy zabójca Kennedy’ego, Lee Harvey Oswald, został zastrzelony podczas wyprowadzania go z celi więziennej w Dallas. Także to wydarzenie pokazano na żywo. „To Ozzie!” – wykrzyknął Allen Ha­ring, rozpoznając twarz Oswalda, który służył z nim w tym samym oddziale piechoty morskiej zarówno w Japonii, jak i w Kalifornii. W jednym z listów do domu z Japonii Allen napisał o próbie popełnienia samobójczej Oswalda – incydencie opisanym później jako efekt czyszczenia pistoletu, który przypadkowo wystrzelił, a kula trafiła Ozziego w lewy łokieć. „Rety, naprawdę mamy tu kilku wariatów, co??!!” – napisał Allen do Joan.

Tej samej jesieni Keith zaczął przedszkole przy Lab School, co było dość niezwykłe, ponieważ uczęszczały tam głównie dzieci wykładowców z Kutztown State College, za zajęcia się płaciło i nie zapisano tam żadnej z jego sióstr. Po roku został przeniesiony do szkoły publicznej. Posyłając go do Lab School, Joan Ha­ring chciała znaleźć odpowiednie miejsce dla syna, który lubił rysować i wyjątkowo mocno angażował się w tę aktywność. „Wtedy właśnie zainteresował się sztuką, nieustanie rysował – mówi. – Kutztown nie miało przedszkola; nie było ono obowiązkowe. Ponieważ lubił sztukę, zapisałam go. Jeśli dzieci chciały rysować, używać nożyczek lub kleju, mogły to robić. I zawsze znalazł się ktoś gotów im pomóc”. W położonej przy Normal Avenue szkole podstawowej w Kutztown, gdzie w kolejnym roku Keith rozpoczął edukację, jego nauczycielką plastyki była pani Blefgan. Uwielbiała kolor fioletowy, miała fioletową lodówkę, a w pracowni plastycznej paliła świece o zapachu wanilii, co dla pochodzących ze skromnych holendersko­-pensylwańskich domów dzieci, które nie znały zapachowych świec, było prawdziwym objawieniem. „Dzięki jej pomysłowi, by być kimś ekstrawaganckim i ubierać się inaczej, po raz pierwszy zetknąłem się z pojęciem niezwyczajności – wspominał później Ha­ring. – Dorastałem w miejscu przesiąkniętym konwencjami, gdzie wszyscy żyli w ten sam sposób”.

W drugiej klasie szczupły i drobny Keith zaczął nosić okulary. „Już wtedy byłem małym geekiem” – powiedział później, odnosząc się do wyglądu, który jako dorosły artysta uwypuklił i uczynił swoim potężnym znakiem firmowym. Jednak w wieku ośmiu lat jego wygląd nie wydawał się wyborem. Niepewny siebie, bo do sportowych drużyn, które zresztą go nudziły, wybierany był jako ostatni, nie angażował się zbytnio w najpopularniejsze formy spędzania czasu w miasteczkach takich jak Kutztown. Przez krótki czas próbował grać w Małej Lidze Baseballowej, ale zrezygnował, nigdy nie dołączył też do Skautowskiej Drużyny 101 – były to dwa rodzaje aktywności typowe dla chłopców w jego wieku: „Szczególnie dobrze pamiętam to, że zmuszano mnie do gry w koszykówkę, ponieważ obaj bracia matki byli gwiazdami koszykówki w szkolnej drużynie. Koszykówka wcale mi się nie podobała, ale matka mnie do niej zmuszała i kazała grać. Bardziej interesowało mnie wygłupianie się lub robienie czegoś kreatywnego”. Był wdzięczny, że ojciec nigdy nie zabrał go na polowanie, które stanowiło kolejne hobby popularne w Pensylwanii. Fakt, że pasjonowało go coś zupełnie innego, uwidocznił się w krótkim wypracowaniu, które napisał w czwartej klasie. w pracy domowej zatytułowanej Kiedy dorosnę, połączył dziecięce marzenie z przedwcześnie rozwiniętym zmysłem praktycznym: „Kiedy dorosnę, chciałbym zostać artystą we Francji. Powód jest taki, że lubię rysować. Zarabiałbym na sprzedaży obrazów. Mam nadzieję, że nim zostanę”.

Matka miała olbrzymi problem z zapewnieniem chłopcu wystarczającej ilości ołówków i papieru. Zużywał zeszyty tak szybko, że rysował na każdej dostępnej powierzchni. Wymusiła na nim obietnicę, że nie będzie niegrzeczny i oszczędzi ściany, ale pewnego dnia, gdy był kilka lat starszy i malował z ojcem srebrną farbą rynny, dołożył także srebrne odciski dłoni na ścianie klatki schodowej w piwnicy.

Gdy Keith był w czwartej klasie, Ha­ringowie wprowadzili się do domu, w którym mieszkali do końca życia artysty i który pokazał on w niektórych filmach zrobionych w School of Visual Arts. Budynek znajdował się on przy South Whiteoak Street pod numerem 230. „Ceglany budynek z białymi okiennicami w stylu przyzwoitej klasy średniej”, jak opisał go jeden z dziennikarzy, został zbudowany w 1904 roku i znajdował się naprzeciwko mieszkania, które dotychczas wynajmowali. Trzy sypialnie na pierwszym piętrze – do Keitha należała ta środkowa – rozdzielono między niego, jego rodziców i dwie młodsze siostry. Najbardziej atrakcyjnym elementem nowego lokum była mała szopa na narzędzia na podwórzu, którą wkrótce Keith przekształcił w klubik i okazjonalny sklep z zabawkami. „Zawsze fascynowało mnie tworzenie klubów i urządzanie ich siedzib” – powiedział Ha­ring. Obsesja ta była stałym tematem w jego szczegółowym opisie dziecię­cych pasji, które zastąpiły sporty takie jak „jazda na rowerze i udawanie, że biorę udział w wyścigu samochodowym”. Opracował nawet przysięgę dla członków klubu, której najważniejszym przyrzeczeniem było: „O klubie nie mów nikomu poza moimi rodzicami lub krewnymi”. Club 57 w East Village, gdzie organizował pokazy sztuki, a także wykonywał efemeryczne performanse, opisał później jako „siedzibę mojego klubu”.

Największą obsesją Keitha przez wszystkie lata szkolne było magiczne pudełko – telewizor dający dostęp do kultury popularnej i do tego, jak wygląda i smakuje świat poza Kutztown. Wciąż oglądał kreskówki. „W tamtym czasie, na początku lat sześćdziesiątych, były niesamowitej jakości – wspominał Ha­ring. – Nawet Kaczor Daffy i Królik Bugs potrafili być wyrafino­wani – także dzięki Technicolorowi. Te popowe barwy były niezwykłe!” Babcia Keitha zmieniła telewizor na kolorowy w połowie lat sześćdziesiątych, Ha­ringowie zaś dopiero, gdy Keith uczęszczał do gimnazjum.

Oglądał też seriale. Jak trafnie zauważył, „w telewizji wszystko wydawało się bajkowe”: „Seriale, z którymi dorastałem, takie jak I Dream of Jeannie, Ed, koń, który mówi albo Wóz 54, zgłoś się! i Rodzina Potwornickich czy Rodzina Addamsów – wszystkie opowiadały niesamowite historie, totalnie absurdalne”. Do oglądania telewizji czasami się przebierał – matka uszyła mu mały kapelusz z uszami nietoperza, który wkładał, gdy oglądał Batmana.

Całe to podekscytowanie, wywołane hiperrzeczywistością telewizji lat sześćdziesiątych, w przypadku Ha­ringa osiągnęło szczyt wraz z pojawieniem się The Monkees, zespołu stworzonego na potrzeby serialu telewizyjnego, mającego naśladować, parodiować i wychwalać Beatlesów (i zarabiać na nich). Pierwsza amerykańska trasa koncertowa liverpoolczyków w 1964 roku odmieniła muzykę i fryzury w całym kraju. W trzeciej klasie Keith był ich młodym fanem i mimo niechęci matki (kiedyś usłyszał Joan mówiącą, że statek, którym przypłynęli Beatlesi, powinien był zatonąć) miał własną beatlesową perukę ze sztucznych włosów. Klubik Keitha pełnił również funkcję lokalnego fanklubu The Monkees. „Występowaliśmy jako The Monkees na podwórku domu jego rodziców i rozwieszaliśmy tam plakaty” – wspomina jeden z przyjaciół z dzieciństwa. Keith należał do Oficjalnego Narodowego Klubu Monkee: „To była jedna z pierwszych okazji, kiedy trochę przeraziłem rodziców, szczególnie ojca, ponieważ w czwartej klasie kupowałem magazyny dla nastolatków, przeznaczone tak naprawdę dla dziewczyn, o The Monkees i Herman’s Hermits. Wycinałem zdjęcia The Monkees, zwłaszcza Davy’ego Jonesa – tego ślicznego, młodego – z których robiłem kolaże i książki”. W tym samym okresie jego matka „wściekła się”, gdyż zapragnął mieć lalkę Kena z kolekcji Barbie, a nie bardziej męską lalkę G.I. Joe, więc w końcu Kena kupiła mu babcia.

Rysunki Keitha z czwartej klasy były standardowymi pracami, jakie wykonuje się w szkole. Na jednej z nich widać rolnika z widłami, żoną, psem i dwoma końmi stojących przy brązowym płocie – kobieta jest lekko skrzywiona, ubrana w niebieskie dżinsowe szorty, z czarnymi włosami związanymi dwiema wielkimi kokardami. Jej sobowtór pojawia się na dziewiątej stronie o wiele śmielszego notatnika poświęconego The Monkees, który Keith zaczął tworzyć w tym samym roku. Ubrana w pasiasty zielony golf, odpowiada na zadane samej sobie w myślach pytanie: „Kim są The Monkees?”. Na innych stronach – sztywnych i gładkich lub w niebieskie linie – obklejonych taśmą klejącą Keith narysował kolorowymi kredkami Davy’ego Jonesa z czupryną, obok zaś dopisał ołówkiem wyznanie: „Najbardziej lubię Davy’ego”. Przykleił tam też głowę basisty Petera Torka, nadawszy wycinkowi świadczący o uwielbieniu kształt serca. Najbardziej absurdalna była wypowiedź: „Kto to? To Davy w przebraniu”, gdzie nastoletniemu idolowi nadał nowy wygląd, dorysowując niebieską kredką francuski beret, wąsy i bródkę. Zeszyt liczy ponad dwadzieścia stron. Połączenie rysunków kredkami, stylu fanzinów i żartów na temat płci w niczym nie przypominało obrazków, jakie tworzył dla pani Blefgan, próbując uwiecznić życie na farmie. Później Ha­ring ocenił swoją pracę w zeszycie The Monkees jako „prawdopodobnie jeden z moich najwcześniejszych kolaży”.

Rysunki i kolaże The Monkees powstały w roku 1968 – ważnym także w historii Ameryki z powodu zamachów na Roberta F. Kennedy’ego i Martina Luthera Kinga Jr., demonstracji przeciwko wojnie w Wietnamie i dużego skupienia uwagi w magazynach (takich jak jego ukochane „Life” i „Look”) na młodzieżowej kulturze hipisów i zamykaniu uniwersytetów przez studentów. Keith, który jesienią rozpoczął piątą klasę, miał wówczas dziesięć lat. Był jednak przedwcześnie dojrzały, częściowo dzięki namiętnemu oglądaniu telewizji i chłonięciu wszelkich możliwych wiadomości ze świata. Im więcej widział i słyszał, tym mniej cieszyło go domowe życie. Lubił majsterkować z tatą w piwnicy, ale nie znosił tego, że ojciec wszystko kontrolował: „Przebywanie z ojcem zawsze było dla mnie frustrujące, bo wciąż chciał mi coś pokazać, ale potem wszystko robił sam, zamiast pozwolić, bym popełnił błąd”. Jeśli chodzi o matkę, konflikty domowe stawały się coraz bardziej zauważalne: „Pamiętam, że byłem niezwykle zdyscyplinowany, a oczekiwania rodziców, głównie matki, bardzo mnie ograniczały”.

Moda była dla Keitha ważnym przykładem „pokoleniowej przepaści” – to temat artykułu z okładki magazynu „Life” z maja 1968 roku. Drażniła go dysproporcja między odlotowymi kolorami, wzorami i kurtkami Nehru, które oglądał w programie Laugh­-In, a jego własnymi strojami: „Miałem traumę, ponieważ kiedy chodziłem do piątej klasy, nie wolno mi było nosić dzwonów. Do szkoły musiałem wkładać ubrania po wujku. Pamiętam horror, jakim były zakupy z matką, i to, że musiałem schodzić na niższe piętro, gdzie organizowano wyprzedaże – to znaczy oglądałem normalne rzeczy, ale potem musiałem iść na dół, gdzie ubrania były znacznie tańsze i o wiele mniej interesujące”. Irytowało go również to, że Joan opatrzyła jego skarpetki monogramami, żeby ich nie zgubił. Kolejnym tematem spornym była polityka: „Oglądałem konwencję demokratów i rodzice wysłali mnie do łóżka, kiedy zaczęto pokazywać zamieszki. Próbowali cenzurować to, co oglądam, lub chronić mnie, ale w następnym tygodniu i tak obejrzałem wszystkie zdjęcia w »Life«”.

Wspominając wydarzenia z końca lat sześćdziesiątych, Keith Ha­ring dostrzegał wyraźną linię podziału przecinającą życie jego rodziny: „Moi rodzice w ogóle nie brali udziału w rewolucji kulturalnej lat sześćdziesiątych. Znajdowali się po drugiej stronie – po stronie rednecków*. Popierali Nixona i to, czemu sprzeciwiało się wiele osób. Nigdy tak naprawdę nie czułem się tego częścią. Kiedy więc dorastałem, stawało się to w domu coraz większym problemem”. W archiwach Ha­ringa znajdują się dwa listy z 1968 i 1972 roku z czasów kampanii Richarda M. Nixona, w których dziękowano mu za „pomoc w drodze do naszego zwycięstwa”. Jak wspomina jeden z przyjaciół, „przyklejaliśmy naklejki Nixona na wszystkim, łącznie z jego psem, i biegaliśmy wszędzie z kawałkami mydła, którym pisaliśmy nazwisko Nixona na ścianach budynków. Keith lub jego tata nagrali na taśmie Super 8 film z Mumbo, ich wyżłem weimarskim, oblepionym naklejkami z Nixonem”. Inny przyjaciel wspomina natomiast, że Keith wręczył mu przypinkę przeciwnika Nixona, George’a McGoverna, ponieważ była ona „bardziej odjechana, psychodeliczna”. W wieku dziesięciu czy czternastu lat** Keith wydawał się bardziej zainteresowany wyglądem naklejek i przypinek niż ich przekazem.

W tym samym czasie w równie niejasny sposób zajmowały go kwestie seksualności nastolatków. Uczucia w stosunku do chłopców czy dziewcząt były podobnie niesprecyzowane jak jego rysunki, plasujące się gdzieś pomiędzy zwyczajnością a ekstrawagancją. W czwartej, piątej i szóstej klasie Keith ulegał walentynkowemu zauroczeniu rówieśniczkami ze szkoły: „Miałem różne obsesje. Urządzano imprezy, a ja zawsze byłem bardzo dobry w wybieraniu prezentów dla dziewczyn i przygotowywaniu kartek. Modne było wysyłanie liścików miłosnych i odpisywanie na nie, a także przyłapywanie na ich pisaniu i zrywanie z dziewczynami”. „Związał się” nawet z Julie Kaiser, która mieszkała przy końcu jego ulicy i jako miła dziewczyna była faworytką jego rodziców. „Chodziliśmy razem do szkoły podstawowej – wspomina Kai­ser. – Miałam cedrową skrzynkę z rysunkami, które Keith tworzył w szkole. W pewnym momencie nazywaliśmy siebie »chłopakiem« i »dziewczyną«, więc wtedy mówiliśmy o nich »listy miłosne«”.

Jednocześnie Keith doświadczał chwil mrocznego podniecenia w towarzystwie mężczyzn i chłopców – często na terenie kampusu college’u. Kiedy przynosił dziadkowi lunch, podniecała go ekipa skąpo ubranych robotników, a także opowieści babci o tejże ekipie opalającej się nago na dachu. Podczas nocowanek u dwóch chłopców, których ojciec był trenerem zapaśniczym w college’u, tarzał się z nimi na podłodze. Ojciec czasami pozwalał im pływać nago w basenie wraz z zawodnikami: „Jako mali chłopcy pływaliśmy z superseksownymi zapaśnikami”. Zaprzyjaźnił się też z pewnym praktykan­tem z college’u, który pozwolił mu pracować nad kolażami, do których zdjęcia wycinał z błyszczących magazynów, w jego pokoju w akademiku, gdzie „kręcili się faceci w samych ręcznikach”.

Ta mieszanka nie tylko erotyki i sztuki, ale także polityki była prawdziwie odurzająca. W 1970 roku Keith wraz z przyjacielem praktykantem wzięli udział w imprezie z okazji pierwszego Dnia Ziemi. Miesiąc później, 4 maja, w swoje dwunaste urodziny, Keith był świadkiem protestów na terenie kampusu przeciwko strzelaniu do nieuzbrojonych studentów w Kent State. Najsilniejsze wrażenie wywarł na nim widok maszerujących studentów, zwrócił szczególną uwagę na ich czarne opaski na ramionach.

Dalsza część w wersji pełnej

*Redneck to historyczne, slangowe określenie używane pierwotnie wobec białych rolników z południa Stanów Zjednoczonych. Współcześnie termin ten bywa używany względem osób z niższych warstw społecznych, często o konserwatywnych, niekiedy ksenofobicznych czy rasistowskich poglądach.

** W czasie pierwszej kampanii Nixona Keith Ha­ring miał 10, w czasie drugiej zaś 14 lat.

Przypisy

Motto

„Twoja linia to twoja osobowość”: D. Drenger, rt and Life: An Interview with Keith Ha­ring, „Columbia Art Review”, wiosna 1988.

Wstęp: Dziecko

„pierwszy raz zobaczył raczkujące”: nieopublikowany zapis wywiadu L. McGurra z J. Gruenem, taśma 13. Leonard McGurr to imię i nazwisko Futury 2000, znanego później po prostu jako Futura.

„W tamtym czasie”: cyt. za: J. Deitch, S. Geiss, J. Gruen, Keith Ha­ring, Rizzoli‒Keith Ha­ring Foundation, New York 2014, s. 106.

„Powodem, dla którego »dziecko«”: K. Ha­ring, wpis z 7 lipca 1986, July 7–16, 1989, Notebook, Keith Ha­ring Foundation Archives (dalej „KHFA”).

„pierwsza wiarygodna aureola XX wieku”: B. Blinderman, nd We All Shine On, [w:] G. Celant (red.), Keith Ha­ring, Prestel Verlag, München 1992, s. 23.

„„fabrycznie świeżego”: R. Ricard, The Radiant Child, „Artforum”, grudzień 1981.

„Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem”: P. Stern w rozmowie z autorem, 5 października 2022.

„rozszerzonej koncepcji”: K. Ha­ring, wpis z 26 października 1987, October 2 – November 4, 1987, Notebook, KHFA.

„skondensowanym logo”: An Interview with Keith Ha­ring, an Architect, a Musician in Belgium, wywiady i wykłady wideo, KHA-0797, KHFA.

„wyidealizowany autoportret”: B.D. Kurtz, The Radiant Child (Keith Ha­ring), [w:] Ha­ring, Disney, Warhol, katalog wystawy, Prestel Verlag, Monachium, Phoenix Art Museum, Phoenix 1992, s. 143.

Rozdział 1: Kutztown

„W domu Allen”: J. Ha­ring, rozmowa z autorem, 4 czerwca 2018.

„Nie było nas stać”: A. Ha­ring, rozmowa z autorem, 4 czerwca 2018. Musical Radiant Baby został wystawiony w Joseph Papp’s Public Theater w roku 2003.

„totalnie śmieszną”: nieopublikowany zapis rozmowy K. Ha­ringa z J. Gruenem, 8‒12 sierpnia 1989 (dalej „wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem”), taśma 1, KHFA.

„Nie uczył mnie kopiowania”: Ten Commandments – CAPC Bordeaux Exhibition, dokumentacja wideo, La realidad inventada, telewizja hiszpańska, 1985, KHFA.

„Możliwe, że obaj znajdowaliśmy się pod wpływem”: A. Ha­ring, rozmowa z autorem, 4 czerwca 2018.

„dziwnością i absurdalnością”: J. Gruen, Keith Ha­ring, Prentice Hall Press, New York 1991, s. 9.

„Nacisk na linię”: Press Conference and Roof Painting for Pop Shop Tokyo Container, wydarzenie wideo, KHFA.

„proste, przejrzyste, poetyckie”: D. Galloway, A Quest for Immortality: The Sculptures of Keith Ha­ring, [w:] G. Celant (red.), Keith Ha­ring, s. 23.

„Smalltown Boy”: I. Sischy, Kid Ha­ring, „Vanity Fair”, lipiec 1997.

„typowe, małe, amerykańskie”: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 1.

„Po wizycie w Niemczech”: S. Hager, Keith Ha­ring: Art on the Block, „East Village Eye”, 1 października 1982.

„Kiedy byliśmy dziećmi”: A. Ha­ring, wiadomość mailowa do autora, 17 stycznia 2020.

rutsch, oznaczające „wiercić się”: K. Ha­ring, rozmowa z autorem, 30 kwietnia 2018.

„Dorastałem w małym miasteczku”: From I.R.T. to A.R.T: Keith Ha­ring with Halston and Philip Johnson, „Interview Magazine”, grudzień 1984, s. 129.

„Pasowałem tam jak kwiatek”: M. Kimmelman, Keith Ha­ring’s Subway Ride to Success, „The Philadelphia Inquirer”, 23 listopada 1986, s. 29.

„Ha­ringowie nie należeli”: B. Strasser, wiadomość do autora wysłana przez Facebooka, 18 stycznia 2020.

„głęboką prowincją”: A. Ha­ring, wiadomość mailowa do autora, 26 lipca 2018.

„Wydaje mi się, że wszystko zaczęło się”: nieopublikowany zapis wywiadu J. Gruena z A. Ha­ringiem, 30 września 1989, taśma 19, KHFA.

„Nigdy nie przeszedłem formalnego przeszkolenia”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 5.

„W szkole spotykała się z”: A. Ha­ring, rozmowa z autorem, 4 czerwca 2018.

„Zawsze mi opowiadał”: J. Ha­ring, rozmowa z autorem, 4 czerwca 2018.

„z uśmiechem dla każdego”: „The ’56 Cougar”, rocznik ostatniego roku w Kutztown Area High School.

„Chciałam pójść na nabożeństwo wigilijne”: J. Ha­ring, rozmowa z autorem, 4 czerwca 2018.

„Dziś rano poszedłem”: A. Ha­ring, Via Air Mail: Excerpts from a Marine’s Letters Home (wydanie własne), s. 14.

„Rety, ten kraj jest naprawdę świetny”: A. Ha­ring, Via Air Mail, s. 44.

„Japonia była w naszym domu zawsze obecna”: K. Ha­ring, rozmowa z autorem, 30 kwietnia 2018.

mógł być japońskim malarzem: K. Ha­ring, wpis z 18 października 1987, October 2 – November 4, 1987, Notebook.

„W takiej sytuacji”: A. Ha­ring, Via Air Mail, s. 16.

„Co myślisz o imieniu”: A. Ha­ring, Via Air Mail, s. 37.

„Nie sądzę, żebym był”: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 1.

„słoneczną stroną do góry”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 3.

„Uważam się”: G. Celant (red.), Keith Ha­ring, Sydney Museum of Contemporary Art, 1994, katalog wystawy, s. 178.

„Nigdy tam nie dotrzesz”: A. Ha­ring, rozmowa z autorem, 16 listopada 2018.

„Wyobrażałem sobie”: wywiad J. Gruena z K.Ha­ringiem, taśma 1.

„Allen kupował dla mnie bilet”: J. Ha­ring, rozmowa z autorem, 4 czerwca 2018.

„Keith regularnie”: J. Ha­ring, rozmowa z autorem, 4 czerwca 2018.

„To był mój prawdziwy”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 10.

„Babcia była moim centrum”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 10.

„To Ozzie!”: J. Ha­ring, rozmowa z autorem, 4 czerwca 2018.

„Rety, naprawdę mamy”: A. Ha­ring, Via Air Mail, 20.

„Wtedy właśnie”: J. Ha­ring, rozmowa z autorem, 4 czerwca 2018.

„Dzięki jej pomysłowi”: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 1.

„Już wtedy byłem małym”: wywiad J.J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 1.

„Szczególnie dobrze”: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 1.

„Kiedy dorosnę”: When I grow up, esej K. Ha­ringa, niedatowny, kolekcja prywatna.

„Ceglany budynek z białymi okiennicami”: J. Servin, Radiant Baby, „7 Days”, 21 marca 1990.

„Zawsze fascynowało mnie”: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 1.

Opracował nawet przysięgę: K. Ha­ring, Childhood Notebook, KHFA.

„siedzibę mojego klubu”: P. Belsito, Notes from the Pop Underground, The Last Gasp of San Francisco, San Francisco 1985, s. 101.

„W tamtym czasie”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 9.

„Występowaliśmy jako”: K. Oswald, rozmowa z autorem, 28‒29 maja 2019.

„To była jedna z pierwszych okazji”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 10.

„wściekła się”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 8.

„prawdopodobnie jeden z moich najwcześniejszych”: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 1.

„Przebywanie z ojcem zawsze było”: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 1.

„Pamiętam, że byłem”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 7.

„Miałem traumę”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 7.

„Oglądałem konwencję”: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 1.

„Moi rodzice w ogóle nie brali”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 10.

„pomoc w drodze”: list z Białego Domu do pana Keitha Ha­ringa, 27 lutego 1973, KHFA.

„przyklejaliśmy naklejki”: Kermit Oswald, rozmowa z autorem, 28‒29 maja 2019.

„bardziej odjechana, psychodeliczna”: K. Ryan, rozmowa z autorem, 5 czerwca 2018.

„Miałem różne obsesje”: J. Gruen, Keith Ha­ring, s. 15.

„Chodziliśmy razem”: J.K. Esposito, rozmowa z autorem, 13 maja 2019.

Ojciec czasami pozwalał im pływać nago: D. Hinkle, rozmowa z autorem, 24 kwietnia 2020.

„Jako mali chłopcy”: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 2.

„kręcili się faceci”: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 2.

ich czarne opaski na ramionach: wywiad J. Gruena z K. Ha­ringiem, taśma 2.

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Spis treści

Wstęp. Dziecko

I

Rozdział 1. Kutztown

Przypisy

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Spis treści

Dedykacja

Epigraf

Meritum publikacji

Przypisy