Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Biografia Kazimierza Przerwy-Tetmajera (1865–1940) to próba przybliżenia dzisiejszemu czytelnikowi wybitnego poety Młodej Polski, którego twórczość literacką przerwała postępująca choroba psychiczna. Cieszył się ogromną popularnością i stał się w opinii współczesnych mu literatów ucieleśnieniem poety modernistycznego, czego wyrazem było umieszczenie go przez Stanisława Wyspiańskiego pod postacią Poety wWeselu. Był prezesem Towarzystwa Literatów i Dziennikarzy Polskich (1921). W 1928 r. przyznano mu Nagrodę Literacką miasta Warszawy, a w 1934 r. został członkiem honorowym Polskiej Akademii Literatury. Odbywał liczne wycieczki po górach, i zafascynowany pięknem i folklorem Tatr napisał szereg lirycznych wierszy i opowieści o górskiej przyrodzie, gwarze i bohaterach zbójnickich. Kazimierz Przerwa-Tetmajer zerwał w swoich erotykach z pruderią, opisując śmiałe sceny miłosne i kobiece ciało, co wywołało niemały skandal.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 274
Projekt graficzny: Andrzej Barecki
Korekta: Bogusława Jędrasik
Zdjęcia i materiały ilustracyjne zamieszczone w książce pochodzą z Narodowego Archiwum Cyfrowego (s. 18, 270, 273), Biblioteki Narodowej (s. 64), Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie (s. 11, 77, 83, 93, 103, 203, 223), Muzeum Tatrzańskiego im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem (s. 227) oraz ze zbiorów autora. Odwołania do numerów stron dotyczą wydania papierowego książki.
Copyright © by Tadeusz Januszewski
Copyright © by Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2015
ISBN 978-83-244-0423-0
Wydawnictwo ISKRY
Al. Wyzwolenia 18, 00-570 Warszawa
tel. (22) 827-94-15
www.iskry.com.pl
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Po blisko półrocznym pobycie za granicą Kazimierz Tetmajer wrócił do kraju. Był to pierwszy, dosyć nieoczekiwany wyjazd świeżej gwiazdy poetyckiej i „kochany Dunio”, czyli Ferdynand Hoesick, przyjaciel od lat i jedyny powiernik, przezornie już myśląc o monografii nowego Słowackiego, zapragnął informacji z pierwszej ręki o jego niemiecko-włoskim okresie. W liście od Tetmajera, datowanym w Krakowie 14 maja 1895 roku, czytał:
Listu, jakiego żądasz, nie poślę Ci: byłoby śmiesznie, gdybym pisał dlatego, aby z tego korzystał mój „biograf”; wiele jest rzeczy, których o żyjących mówić nie można; przede wszystkim zaś nie mam co pisać. Podróż dała mi niesłychanie mało wrażeń, nie dlatego że mi ich więcej dać nie mogła, ale dlatego że kiedy się ma duszę w błocie, wtedy się i w oczach ma błoto, a nie słońce i „mórz błękity”; bo to, co z duszy idzie i duszę wypełnia, silniejsze jest niż to, co świat daje, co z zewnątrz idzie. Moje życie zalewa mi duszę błotem, dlatego ledwie pamiętam, żem widział Włochy. Na koniec wszelkie biografie, choćby pisane przez Tainów czy Brandesów, nic mię nie obchodzą, jak nic mię nie obchodzi świat cały. Sprężyna, prężona długo, pękła – tama się przerwała i zaczynam tonąć. Nie dałbym trzech groszy za to, czy nie stanę wbrew losowi – najsilniej wstrzymuje mnie moja matka, myśl o niej. Poza tym naprawdę nic.
Hoesick był zaskoczony i chyba urażony listem. Tetmajer nie miał przed nim dotychczas żadnych tajemnic i zahamowań. Tyle przecież razem przeżyli, tyle intymnych zdarzeń mu opowiedział, tyle zwierzeń od niego usłyszał i „kawalerskich” listów od niego otrzymał. Nikt nie znał poety tak jak on i nic go nie mogło zdziwić. Więc skąd taki list? Już dziś mógłby pisać jego biografię, zwłaszcza tę, odkąd się poznali.
Kazimierz Przerwa-Tetmajer urodził się 12 lutego 1865 roku jako panicz ludźmierski w majątku, który jego ojciec kupił kilka lat przed narodzinami syna, aby ostatecznie utracić, gdy Kazimierz miał lat osiemnaście.
Właściwym gniazdem Tetmajerów były Tarnów i ziemia tarnowska. Skąd się tam wzięli – do końca nie wiadomo. Sam Kazimierz pisał do Marii Konopnickiej (15 lipca 1907 roku): „Pochodzenie mego pradziada przywiezionego do Galicji z Litwy przez Lubomirskich jest tak tajemnicze, że naprawdę m a m s i ę za Polaka, ale kim właściwie z rasy jesteśmy, nie wiem”. Do tematu powrócił trzy lata później, gdy starał się o szlachectwo dla swego syna. Napisał wówczas do Stanisława Ponikły (28 czerwca 1910 roku):
Wielmożny Panie Profesorze!
Korzystając z łaskawego upoważnienia, przedstawiam kwestię: ministerium sprawiedliwości w sprawie legitymacji mego syna par rescriptum principia, zażądało udowodnienia metrykami, a w r a z i e t r u d n o ś c i o n i e i n n y m i d o k u m e n t a m i (wyraźnie to jest zaznaczone, więc zdobycie metryk nie jest absolutnie potrzebnym), że ja pochodzę od Stanisława Tetmajera de Przerwa, który wraz z braćmi Wojciechem i Aleksandrem w X 1794 r. do stanu szlacheckiego podniesiony został (jak twierdzi akt ministerialny, a jak podaje nasza rodzinna tradycja – za poręczeniem któregoś Czartoryskiego i któregoś Lubomirskiego otrzymał potwierdzenie szlachectwa). Stanisław Tetmajer, konsyliarz forum nobilium w Tarnowie, był ojcem Karola, adwokata w Tarnowie i później w Krakowie, ożenionego z Marcyną Szeligą Nejmanowską z Kwiatonowic w Tarnowskiem; z kim był żonaty Stanisław – nie wiem, zdaje mi się, że z Piątkowską; Karol był ojcem Adolfa Tetmajera, urodzonego w Kwiatonowicach, zdaje mi się, że metryka jest w Bieczu, marszałka powiatu nowotarskiego, właściciela Ludźmierza, a mego ojca.
Zatem: Stanisław
syn Karol
syn Adolf
syn Kazimierz
i syn mój Kazimierz, na którego szlachectwo ma być po zadokumentowaniu przeniesione.
Tetmajerowie prócz szlachectwa i pięknych tradycji udziału w walkach niepodległościowych przekazywali sobie zainteresowania literackie, a nawet pewne w tym kierunku uzdolnienia.
Pierwszy z wymienionych w liście: Stanisław Tetmajer – pradziad Kazimierza – tłumaczył dzieła z literatury klasycznej oraz Wielanda Sokrates mainomenos, czyli rozmowy Diogenesa z Synope, wydane we Lwowie w 1787 roku.
Dziad Kazimierza – Karol – ogłosił Zbiór bajek opublikowany w Krakowie w 1812 roku i komedię Zgoda w oberży wydaną tamże rok wcześniej.
Józef Tetmajer (1804–1880) – stryjeczny brat Adolfa, ojca Kazimierza, wydał dwa tomy wierszy: Pieśni (Lwów 1829) i Poezje liryczne (Lwów 1830). W pierwszym z tych tomów znalazła się popularna wkrótce pieśń wojskowa Jak wspaniała nasza postać. Sam uczestniczył w powstaniu listopadowym. Po jego upadku powrócił do Galicji, przywożąc ze sobą do majątku matki w Mikołajewicach towarzysza broni, Seweryna Goszczyńskiego. W Galicji Goszczyński prowadził aktywną działalność polityczno-społeczną. Tetmajer przystąpił do partyzantki Józefa Zaliwskiego i był zastępcą naczelnego organizatora. Po załamaniu walk wyjechał w 1833 roku za granicę. Goszczyński, ścigany przez policję po całej Galicji, wyjechał pięć lat później. Na emigracji przyjaciele spotkali się znowu. Tetmajer był działaczem Towarzystwa Demokratycznego, później w Paryżu poświęcił się pracy naukowej w zakresie matematyki. Wróciwszy wreszcie do kraju, osiadł w Tarnowskiem, potem w Krakowie, gdzie za prace naukowe ogłoszone w językach francuskim i polskim został powołany na członka korespondenta Akademii Umiejętności.
Goszczyński na emigracji zaprzyjaźnił się też z Adolfem, i obu, Józefa i Adolfa, wprowadził w krąg Mickiewicza i Słowackiego. Z Paryża Adolf przywiózł sztambuch, który przepadł w 1848 roku, z wpisem Mickiewicza. Ostatnie lata autor Dziennika podróży do Tatrów spędził w Galicji, przebywał też u Tetmajerów, a jak wspomina Kazimierz w Starej książce: „Goszczyński, kiedy miałem lat dziewięć, złapał mnie lecącego w Strążyskach z uboczy do wyschłego koryta potoku, gdzie byłbym się na nic rozbił, on mię potem do poezji pchnął”.
Adolf – energiczny, aktywny, działający, podtrzymywał tradycje szlacheckie, te najlepsze i, jak się wydaje, trochę mniej chlubne.
Walczył w powstaniu listopadowym. Po jego upadku dołączył do partyzantki Zawilskiego. Ranny, kurował się w Galicji, a następnie wyjechał do Paryża, gdzie już był jego brat Józef, a z nim Seweryn Goszczyński. W Paryżu Adolf ukończył studia prawnicze. Powróciwszy do Galicji, osiadł w mająteczku ziemskim w okolicach Tarnowa. Po latach sprzedał go i w 1859 roku zakupił Ludźmierz pod Nowym Targiem.
Zakupione dobra liczyły przeszło 291 mórg. Sprzedającej je Klementynie Homolacsowej wręczył połowę sumy, zobowiązując się do spłacenia reszty wraz z odsetkami w ciągu kilkunastu miesięcy. Gdy z należności przestał się wywiązywać i ugody stały się bezskuteczne, była właścicielka wystąpiła do sądu. Tetmajer zaczął wykazywać dużo sprytu, aby wykręcić się od spłacenia pozostałej należności. W przeddzień rozprawy sądowej w sprawie anulowania umowy (tj. 1 stycznia 1861 roku) Tetmajer przekazał dobra: Ludźmierz, Krauszów i Rogoźnik swej żonie Leonii z Krobickich. W noc sylwestrową 1861/1862 urodził się pierwszy syn Włodzimierz, późniejszy malarz, poeta, publicysta i polityk. W kilka dni po połogu zmarła jego matka. Adolf Tetmajer rozpoczął zaraz starania o prawne uczynienie syna spadkobiercą. Wniosek został zatwierdzony przez sąd 30 grudnia 1863 roku „z zastrzeżeniem czwartej części dożywocia” dla ojca.
Wkrótce po pogrzebie Tetmajer poznał w Krynicy Julię Grabowską, niezbyt ładną, drobną, śniadą, trzydziestotrzyletnią pannę, córkę bogatego kupca z Warszawy, właściciela pałacu Teppera. Szybko zdecydował się na ślub.
Julia okazała się kobietą inteligentną, delikatną, uprzejmą i w przyszłości z wielkim poświęceniem opiekowała się starzejącym się mężem, z oddaniem utrzymywała i prowadziła dom, wychowywała syna.
Ojciec panny, Jan Grabowski, był wdowcem z czterema córkami. Prócz Julii, wkrótce Tetmajerowej, miał Wandę, żonę kompozytora Władysława Żeleńskiego, a matkę Tadeusza (Boya), Marię, żonę Władysława Kwietniewskiego, matematyka, docenta Szkoły Głównej oraz Zofię, tłumaczkę z języka angielskiego popularnych powieści dla młodzieży.
Dom Grabowskich przy Miodowej, znany w Warszawie jako „Miodogórze”, zamieszkiwało, prócz rodziny właściciela, wiele znanych i zasłużonych osób, a przede wszystkim Narcyza Żmichowska, od mieszkania której wzięła się nazwa domu. W atmosferze Żmichowskiej i jej otoczenia oraz małej pensyjki Julii Bąkowskiej (później Baranowskiej), gdzie Żmichowska była nauczycielką, żyły wszystkie córki Grabowskiego w gorących latach poprzedzających powstanie styczniowe. Listy Żmichowskiej do swej matki ogłosił później Boy w tomie Narcyza i Wanda.
W kilka miesięcy po ślubie Tetmajera, zapewne na wieść o zdarzeniu, procesująca się z nim Klementyna Homolacsowa ponownie podjęła próbę odzyskania majątku. Proces w pełni wygrała, lecz do czasu, gdy się on uprawomocnił i uzyskała nakaz egzekucji, minęło kilka lat i małoletni syn był już właścicielem. Po dziesięciu latach Adolf jako ojciec i opiekun nieletniego właściciela sprzedał cały majątek swej żonie, Julii.
Czy te fortele i wybiegi, które miały uratować majątek, a były tylko grą na zwłokę, wynikały ze znajomości prawa, które studiował niegdyś w Paryżu, czy znajomości wśród palestry, a może bezceremonialnego krętactwa? Zapewne wszystkiego po trochu.
Adolf Tetmajer miał powszechnie opinię natury bujnej, inteligentnej, z fantazją, dużo i barwnie opowiadał, w towarzystwie wykazywał werwę i dowcip, a przy tym liczne zdolności. I jak prawie wszyscy w rodzinie – obdarzony był pewnym talentem poetyckim, pisywał całkiem udane wiersze na użytek prywatny.
Ze sposobu bycia i z postawy czuło się w nim pana. Uroda dawała mu powodzenie u kobiet. I w późnych latach jeszcze wiele z niej zostało.
Adolf i Julia Tetmajerowie – rodzice poety
Z chłopami żył w układach sąsiedzkich i przyjaznych. Był marszałkiem powiatu nowotarskiego, posłem do sejmu wiedeńskiego. Mówiono, że w Wiedniu bronił górali przeciw Homolacsom, ale też, że więcej tam politykował, robił interesy i bawił się, niż gospodarzył u siebie.
Polskie szlaki Tetmajerów próbowała przecierać Krystyna Jabłońska. Jednak jest jeszcze odnaleziona i opisana przez Jana Zielińskiego kronika rodu spisana przez niemieckiego jej członka, znacznie bogatsza, uwzględniająca polską gałąź. Nie ma żadnych podstaw, aby ją kwestionować. Tetmajer mógł nie znać jej w młodości. Potem znał, przynajmniej część, i wspominał dzieje swych przodków jako części rodu polskiego. Jeśli przemilczał prawdę, a podnosił korzenie polskie – to jedynie oznacza, że wbrew prawdzie chciał być Polakiem. Przypomina to słynny manifest Tuwima, któremu całe życie wytykano żydostwo, a on odpowiadał: „Jestem Polakiem, bo mi się tak podoba”. I w obliczu holokaustu przypomniał, że jest krew „ta w żyłach i ta z żył”. Dla Tetmajera tą „krwią z żył” była krew jego przodków, którą przelewali na polach bitewnych o wolną Polskę. I to musimy uszanować. To była wierność własnej gałęzi Tetmajerów i wybranej ojczyźnie.
Parcelacja Ludźmierza i innych przyległych majątków będących własnością Tetmajerów oraz ich sprzedaż odbywała się ratami przez kilka lat. Pierwsza w 1877 roku, następnie w 1880 i 1882 roku. Ziemię zakupili wieśniacy z Ludźmierza oraz – znaczną część – Aron Mendel, bogaty Żyd z Nowego Targu. Za większość uzyskanej sumy pan Adolf kupił majątek Wilkowisko w okolicy Limanowej. W roku następnym wyzbył się ostatnich fragmentów Ludźmierza łącznie z wszelkimi zabudowaniami. Meble i przedmioty przywieziono wcześniej do Wilkowiska. Jeszcze wcześniej założono mieszkanie w Krakowie. Początkowo miało ono służyć przede wszystkim uczącym się synom.
Wilkowisko zaczęło jednak przynosić deficyt. Około 1888 roku Adolf Tetmajer utracił resztę posiadłości. Już wcześniej Tetmajerowie przenieśli się do Krakowa, a Kazimierz zamieszkał z nimi. W ciągu najbliższych lat kilka razy zmieniali adres. Po ulicy Pędzichów była Batorego 24, potem następne: Długa 15, Krupnicza 12, Bracka 5. Pod tym adresem Julia Tetmajerowa, skrzętna i zorganizowana, zmuszona wszelkie sprawy domowe, łącznie z utrzymaniem, wziąć w swoje ręce, założyła rodzaj stancji czy pensjonatu z domową kuchnią, obliczoną głównie na studentów. Spotyka się stwierdzenia, że Tetmajerowie chcieli uchodzić za życiowych rozbitków, maskując wynajmowanymi pokojami, rzekomo jedynym źródłem utrzymania, swoje rzeczywiste finanse. Uważano, że prowadząc niezbyt czyste interesy z Homolacsową, a potem z chłopami, Adolf Tetmajer zarobił na sprzedaży spore sumy na swoją starość. Tworzenie fałszywej opinii miało go chronić przed wierzycielami.
Te podejrzenia nie znajdują potwierdzenia. Adolf nie bardzo umiał gospodarzyć ani oszczędzać. Zaczynał się starzeć i nie garnął się do zarządzania majątkiem. Na starszego syna mógł liczyć w niewielkim stopniu, na młodszego wcale. Jeśli coś wyniósł z gospodarki, to na długo nie starczyło, rodzinie nie zostawił nic.
Kazimierz uczęszczał do Gimnazjum im. Bartłomieja Nowodworskiego (wówczas św. Anny) w Krakowie. Było to gimnazjum z trzechsetletnimi tradycjami, wielkie, przyjmujące około siedmiuset uczniów do kilku równoległych klas. Miało bardzo dobrą kadrę naukową, a wielu profesorów mogło się pochwalić poważnym dorobkiem naukowym. Również uczniowie stanowili w znacznym stopniu elitę. Pochodzili z mieszczaństwa, sfer inteligenckich, które tradycyjnie kultywowały pewne tradycje i wartości. Dzisiaj powiedzielibyśmy: gimnazjum o profilu humanistycznym. Oprócz języka i literatury niemieckiej uczono łaciny i greki. Wielu uczniów nie wytrzymywało obciążeń, powtarzało klasę lub odpadało.
Stanisław Estreicher po latach, już jako profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, tak wspominał szkolne lata w jubileuszowej publikacji Pół wieku wspomnień uczniów Gimnazjum im. B. Nowodworskiego (św. Anny) w Krakowie (Kraków 1938):
Teatr, literatura i sztuka malarska odgrywały – poza nauką szkolną – największą rolę w naszym życiu. Kart i bilardu nie uprawialiśmy, tańców i flirtów bardzo mało. Sportów wówczas nie znano – z wyjątkiem jeżdżenia na łyżwach. Jedyną grą ulubioną były wówczas i pozostały dla mnie przez całe życie szachy, nadto w czasach gimnazjalnych krokiet (...). Dużą rozrywkę sprawiała nam w klasie V–VIII szermierka. Uczyłem się jej od starego weterana z powstania [18]31 roku Michała Starzewskiego, ale nigdy nie dorównałem najlepszym: S. Pietraszkiewiczowi, Józefowi Starzewskiemu, Kazimierzowi Tetmajerowi.
Szkoła nie zapominała również uczyć patriotyzmu – tak jak go wówczas w Krakowie pojmowano i jak to było możliwe, przede wszystkim poprzez obchody patriotyczne. Nie można było uniknąć uroczystości ku czci cesarza i niektórych świąt austriackich. Obok tego uczyła kultu polskiej tradycji historycznej. Służyły do tego różne poranki i wieczorki oraz inscenizacje przypominające wydarzenia z historii Polski, na przykład o królowej Jadwidze, unii Polski z Litwą i tym podobne, które miały podtrzymywać ducha narodu. Obowiązywał także kult poezji romantycznej, zwłaszcza Mickiewicza. W poezji romantycznej odczytywano żarliwą miłość ojczyzny i poświęcenie dla niej; profesorowie ostrożnie, uczniowie bardziej namiętnie. Starsi koledzy przynosili czasem nowości i rozpalali burzliwe dyskusje – przede wszystkim o pozytywizmie warszawskim, o Chrystusie na podstawie lektury książki Renana i o socjalizmie. Wydaleni ze szkoły, wzniecali te same dyskusje jako studenci uniwersytetu. Taki był los Ludwika Janikowskiego, z którym Tetmajer miał się jeszcze spotkać na studiach.
Kazimierz przebrnął przez gimnazjum jako uczeń mierny. W piętnastym roku życia ponownie zachorował na szkarlatynę, co spowodowało u niego duże osłabienie pamięci, trwające kilka lat. Maturę uzyskał dopiero za trzecim razem, w 1884 roku jako dwudziestoletni młodzieniec. Koledzy nazywali go „głupim Kaziem”. Wiadomości, że Tetmajer pisze wiersze – i to dobre – zostały przyjęte przez wielu szkolnych kolegów z powątpiewaniem.
Wakacje spędzał w Ludźmierzu i Wilkowisku. W Ludźmierzu bawił się z chłopskimi dziećmi, a różne patyki, przy dziecięcej wyobraźni, zastępowały im przedmioty lub stworzenia. Wspomnienia tamtych lat utrwaliły się głównie jako wrażenie cudnego snu i tak weszły do poezji, ogłoszone w Preludiach:
Ku mej kołysce leciał od Tatr
o skrzydła orle otarty wiatr,
o limby, co się patrzą w urwisko –
leciał i szumiał nad mą kołyską.
I w serce moje na zawsze wlał
tęsknot do orlej swobody szał,
i tę zadumę limb, co się ciszą
wielką objęte, w pustce kołyszą.
Jeździł też do swojej ciotki Olzingerowej, a jej wnuk Adaś Lange z konieczności był jedynym przyjacielem jego wczesnej młodości. Ze względu na stan zdrowia wożono go do Szczawnicy, najczęściej jednak przebywał w Zakopanem, w sanatorium doktora Kazimierza Kruszyńskiego.
Włodzimierz, starszy o przeszło trzy lata, wcześniej uczęszczał do tego samego gimnazjum, co Kazimierz. W 1881 roku zdał maturę i zapisał się na uniwersytet. Słuchał wykładów z historii literatury i filologii klasycznej, jednak już w marcu następnego roku nagle, bez zapowiedzi, wyjechał do Wiednia, aby rozpocząć studia w Akademii Sztuk Pięknych – do wakacji. W lipcu wrócił do Krakowa i próbował dorywczo kontynuować rozpoczęte studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale przede wszystkim poświęcił się malarstwu, studiując w Szkole Sztuk Pięknych. W latach 1886–1889 studiował w Monachium, a następnie przebywał w Paryżu. W 1889 roku wrócił do Krakowa. Ze Szkołą Sztuk Pięknych związany był jeszcze kilka lat.
Włodzimierz, urodzony w Harklowej, wychowywał się osobno. Bezpośredni, otwarty i zawsze serdeczny wobec wszystkich, nie sprawiał w rodzinie problemów. W dojrzałym wieku świetny gawędziarz, pogodnie sarmacki. Był zaprzeczeniem Kazimierza – zamkniętego w sobie, ponurego i mrukliwego, jak odbierało go otoczenie, a i on sam czuł, że taki jest.
Włodzimierz był przez wszystkich lubiany, miał ujmujący sposób bycia. Wcześnie ujawnił swój talent malarski. On był nadzieją ojca i fundusze na jego studia, mimo zaczynających się w rodzinie kłopotów finansowych, zawsze się znajdowały.
W sierpniu 1890 roku odbył się ślub Włodzimierza z Anną Mikołajczykówną, córką włościanina z Bronowic. Najbliższa rodzina długo nie mogła mu wybaczyć mezaliansu. Tuż po ślubie pisał do kolegi, Kocia Górskiego: „Wszyscy, cały Kraków odwrócił się ode mnie (...). Z rodziną mam fatalne przejścia, bo ojciec znać mnie nie chce”.
A on uważał się za naturalnego kontynuatora tradycji. Chyba również nie dostrzegał bądź nie chciał dostrzegać zachodzących w świecie zmian. Żeniąc się z chłopką, stworzył sobie sielską iluzję ciągłości rodu i tradycji. Takim umiłowaniem przeszłości tchnie wiersz, który wpisał żonie Hoesicka do sztambucha:
Niech się święci mój cichy, pod drewnianym gankiem,
mój wiejski dworek biały, w gaju starych drzew.
W ogrodzie wonnym zielem, miętą i rumiankiem,
Z każdej ściany tam wieje innych czasów wiew!
Zbudowałem go dzieciom. W takim sam wzrastałem,
W takim mnie kołysała stara ojców pieśń!
Kazimierz całe życie czuł się mocno skrzywdzony przez los – był zbankrutowanym ziemianinem, „wyrzuconym z siodła”, który znalazł się na bruku miejskim. Rosły w nim też poczucie niedocenienia i niechęć do brata. Stawał się wobec niego coraz bardziej obojętny, a nawet nieprzyjazny. Była w nim zazdrość, ale nie zawiść. Zauważał, podziwiał i cieszył się, że brat maluje coraz lepiej, że potrafi coraz więcej, że jest coraz lepszym artystą.
Zwykle nieuchwytne początki twórczości u Tetmajera można określić, bo sam poeta je zapamiętał, a lekarz zanotował. W szóstym roku życia opowiedział pierwszą bajkę. W ósmym roku zaczął pisać powieść indyjską. W dziewiątym roku napisał pierwszy wiersz – opis wycieczki w Tatrach.
Fragment zabudowań gospodarczych dworu w Ludźmierzu około 1931 roku
Sam Tetmajer jako już w pełni dojrzały poeta, kreśląc na życzenie czeskiego tłumacza, Franciszka Kvapila, swój biogram, ujawniał swoje znajomości i wpływy współczesnych i wspomniał również Seweryna Goszczyńskiego:
Mam dla niego wdzięczną pamięć, ponieważ pod wpływem jego pisma zacząłem w gimnazjum pisać, nim mnie potem Słowacki ogarnął, aby z kolei ustąpić miejsca Byronowi i Shelleyowi (...).
Co do Asnyka, to znałem go osobiście od bardzo dawna, bo od 1873 roku, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Wtenczas on bywał u nas często, a nawet pamiętam, że czytał u nas w domu wiersze, które później wejść miały do zbiorów jego poezji. Potem przez długie lata nie widziałem go, aż z okazji owych konkursów, później zaś spotykałem go od czasu do czasu, ale on mnie nie lubił, tak że stosunek był trudny i sztuczny. Nawet mój wiersz, na jego cześć deklamowany podczas uczty jubileuszowej dwa lata temu, nie usposobił go do mnie lepiej, jakkolwiek mówiono, że i Mickiewiczowi nie mógłbym więcej „komplementów nagadać”, niż ich „nagadałem” Asnykowi (...). Ostatni raz widziałem Asnyka w Neapolu.
Było wiele powodów, aby zacząć pisać: tradycja rodzinna, rywalizacja z bratem, atmosfera artystyczna Krakowa i wychowanie humanistyczne w szkole, przykład wielu starszych kolegów, ambicje samotnika, a może sama literatura – zapewne wszystko razem.
Kazimierz debiutował w 1886 roku, w połowie studiów, nowelą góralską Rekrut. W tym samym roku ogłosił w krakowskim „Ziarnie” (nr 1–2) poemat prozą Illa, podpisany kryptonimem Jot. Ka. Er. i zaraz potem wydany jako druk osobny. W roku następnym ukazała się w Krakowie jego Allegoria, poemat podpisany już czytelniejszym pseudonimem „Kazimierz Przerwa”, a wydany, jak informuje egzemplarz, „Nakładem Grona Młodzieży Akademickiej”. Należy z tego sądzić, że wśród studentów miał już mir jako poeta. Potwierdzeniem tego są późniejsze nagrody.
W 1881 roku, dokładniej 28 lutego, szesnastoletni Kazimierz zaczął prowadzić dziennik. Byłby to najwspanialszy dokument i świadectwo jego młodości – gdyby się zachował w całości. Niestety, z całego pamiętnika znamy dziś jedynie zeszyt ostatni, szósty, od marca 1888 roku do kwietnia 1889 roku. W tym samym roku zaczyna się znana dziś korespondencja poety, a także znajomość z Hoesickiem. Rok wcześniej datowane są pierwsze listy między synem a matką. Jednak wobec wielkiego zniszczenia tego ostatniego zespołu jego przydatność jest tylko cząstkowa, fragmentaryczna. Od tego czasu jesteśmy w stanie odtworzyć szczegóły biografii Kazimierza Tetmajera.
Zachowany zeszyt dziennika daje przybliżone wyobrażenie o tym, jak żył. Zaskakujący jest brak jakiejkolwiek informacji o studiach, które w 1888 roku ukończył. Czas spędzał głównie w domu, czytał, pisał, nudził się. Lektury to przede wszystkim klasycy. Padają nazwiska: Byron, Lermontow, Ajschylos, Shelley, Heine, Musset. Był olśniony Prometeuszem wyzwolonym Shelleya. Stawiał go ponad Byronem.
Najczęstszym tematem wierszy jest wówczas Nina, czyli Janina Gniazdowska. W Krakowie uczęszczała na znaną pensję panny Żeleszkiewicz. Zanim w 1887 roku wyjechała do Warszawy, Kazimierz próbował jej przyjaciółkę wykorzystać jako pośredniczkę. Jego duża śmiałość wobec kobiet – w tym przypadku zupełnie się nie sprawdzała. Szamotał się między miłością do kobiety, o której nie mógł zapomnieć, a dumą, która nie pozwalała mu tego nadmiernie okazywać, czasem w ogóle się przyznawać. Znajdujemy w dzienniczku i korespondencji wiele tęsknych westchnień, wśród których giną gdzieś resztki nadziei i nie ma ani jednego zdania świadczącego o tym, że się w ogóle spotkali. Jedno o drugim wie – i tyle. On o niej więcej. Matka też o niej wie. A może brak nam dziś wiadomości o łączniku, wspólnym miejscu, które pozwalało im być obok siebie? Po jej wyjeździe manifestował w listach swą obojętność, jednak zachowania świadczą o czymś przeciwnym. Czas nie goił ran.
W 1886 roku zaczął pisać opowiadanie prozą Jasiek zbójnik. Być może jeszcze w tym samym roku podjął zadanie ambitniejsze – duży poemat oktawami, obliczony na dziesięć tysięcy wierszy, noszący tytuł Jerzy. Bohater otrzymał imię po Byronie, którego fotografia stała wówczas na stoliku w pokoju Tetmajera. On był idolem literackim młodego studenta.
Pierwszą połowę 1888 roku poświęcił pracy nad poematem. Pisał już pieśń szóstą, ale nachodziły go nieustanne wątpliwości. Zadowolenie z dobrej roboty przeplatało się ze wstrętem do utworu i z przekonaniem o jego dziecinadzie.
Zniechęcony, rozdarty przerywał pracę, pisząc nieco wierszy i wprawek. W listopadzie stworzył wiersz, który zdobył pierwszą nagrodę w konkursie mickiewiczowskim rozpisanym przez stowarzyszenie Czytelnia Akademicka. Policja cofnęła zastrzeżenia i po pewnych skrótach zgodziła się na jego publiczną deklamację.
Wiersz na uczczenie pamięci Adama Mickiewicza był, podobnie jak poprzednie, niewielkim, dziesięciokartkowym druczkiem wydanym jeszcze w tym samym roku nakładem Komitetu urządzającego Wieczór Mickiewiczowski. W odróżnieniu od wcześniejszych podpisany był już pełnym nazwiskiem autora: Kazimierz Przerwa-Tetmajer.
Deklamował go kolega autora, Adam Dobrowolski, na dorocznym publicznym wieczorze poświęconym pamięci Mickiewicza, urządzonym 2 grudnia w sali balowej Hotelu Saskiego w Krakowie. W krótkim sprawozdaniu z wieczorku w tygodniku „Świat” (nr 24) zwrócono szczególną uwagę na ten wiersz, który „jaśniał niepospolitym blaskiem” i „zapowiadał w przyszłości znakomitego poetę”.
W roku następnym Tetmajer znów uzyskał pierwszą nagrodę w konkursie rozpisanym przez Czytelnię Akademicką Wierszem ku uczczeniu pamięci J.I. Kraszewskiego w związku ze zgonem powieściopisarza.
Do odłożonego rękopisu Jerzego zaglądał bardzo rzadko. Temat jednak nadal go nęcił, podobnie jak forma bajronowska – poemat oktawą, dygresyjny. W maju 1889 roku zaczął więc pisać od nowa, ale w zamyśle krótszy, do dwóch tysięcy wierszy i koniecznie „ultrahumorystyczny”. Już wcześniej zamierzał wprowadzić do poematu Ninę. Teraz umieścił ją również w tytule: Jerzy i Nina.
Zapewne los nowego Jerzego był ten sam, po napisaniu kilkuset wierszy, straciwszy przekonanie do sensu pracy, utknął – i na tym się skończyło. Nie zachował się żaden z rękopisów. Jednak o Ninie poeta wciąż nie mógł zapomnieć. Jeszcze w 1893 roku pisał do matki ze Lwowa: „Często, kiedy wrócę wieczór do domu, rzucam okiem na fotografię Niny i piszę dalsze Preludia. Czy też co jeszcze kiedy z tego będzie?”.
Zachowany dziennik Tetmajera był też wizerunkiem jego rozterek i kłopotów, takich jak na przykład utrzymanie domu, który matka dźwigała na swych wątłych barkach, bo ojciec był już stary i zdziecinniały. Gdy nadchodziły wakacje, uczniowie przebywający na stancji rozjeżdżali się i w domu zaczynało brakować pieniędzy. A on żył wyłącznie na utrzymaniu matki. Stąd zainteresowanie honorariami za wiersze. Zaczął je dostawać po wygraniu konkursu mickiewiczowskiego.
Narzekał również na brak towarzystwa, gnębiła go samotność. Z Włodzimierzem nic go nie łączyło, drażniło tylko jego dumę, że inni chwalą jedynie talent brata. Skarżył się także na ciągły ból oczu.
Los spełnił jedno z jego życzeń – dostał przyjaciela. I to na całą młodość. W kwietniu 1888 roku na stancji pani Julii Tetmajerowej przy ul. Krupniczej 12 pojawił się Ferdynand Hoesick, tylko o dwa lata młodszy od Kazimierza, syn również Ferdynanda, księgarza warszawskiego, który po kilkunastoletniej praktyce i pracy w księgarni Sennenwaldów założył w roku urodzenia Kazimierza (1865) własną księgarnię nakładową. Ojciec i dziadek obu Ferdynandów, stolarz, przybył do Warszawy z Niemiec, prowadził z żoną własny szynk. Franciszek Józef Hoesick był typowym, solidnym i pracowitym Niemcem, potem polskim patriotą, mocno związanym z Warszawą.
Młody Hoesick przebywał u Tetmajerów przeszło rok i w tym czasie przeniósł się wraz z nimi na Bracką 5. Nie tylko sąsiedztwo z pokojem Kazimierza szybko ich zbliżyło. Jeden z najwcześniejszych zachowanych listów Tetmajera, właśnie z tego roku, kierowany był do „Kochanego Ferdzia”. Ferdzio, a czasami Dunio, jak mówił do niego ojciec, zdołał zaprzyjaźnić się z całym domem. Z Kazimierzem mieli podobne, silne zainteresowania literackie – i erotyczne. Tetmajer mógł prowadzić długie rozmowy o tym, co go istotnie pasjonowało. Przylgnął do Hoesicka, bo czuł pustkę wokół siebie. Hoesickowi, który dotąd obracał się w prostej rodzinie niemieckiej, imponowało w Krakowie przebywanie w środowisku odmiennym, o wyższych, jak oceniał, tradycjach kulturalnych, narodowych, ziemiańskich, kulturze katolickiej, wykwintniejszych obyczajach. Imponowało mu przebywanie wśród ludzi, którzy już weszli lub właśnie wchodzili na trwałe do kultury narodowej. Słuchanie koncertów Paderewskiego w domu Żeleńskich to był awans kulturalny. Zresztą okazje bywania u Żeleńskich były częste. Był tam również lubiany, a pan domu prawił mu komplementy za dobrą grę na pianinie. Na coniedzielnych herbatkach spotykał często starego Oskara Kolberga.
Niemal cały swój pobyt w Krakowie mieszkał Hoesick i stołował się w domu Tetmajerów. W niezwykle drobiazgowych pamiętnikach, jakie ogłosił po latach, poświęcił miejsce również tym, obok których codziennie siadał przy stole. Wymienił cztery osoby, z którymi obcowanie było dla niego najbardziej kształcące. Przede wszystkim Karol Potkański, za kilkanaście lat profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, historyk. Podczas posiłków zadziwiał ich znajomością literatury francuskiej, subtelnymi jej analizami i w ogóle rozległością swej erudycji. Malarz Stanisław Radziejowski nie tylko podczas posiłków, ale i długich późniejszych godzin uczył Dunia patrzenia na malarstwo. Młody historyk Henryk Gross, cichy i skromny, opowiadał o badaniach historycznych i metodach odtwarzania przeszłości. U Tetmajerów mieszkał także ich krewny, Józef Kruszyński, student medycyny, wielki leń, czytający cokolwiek, lecz w łóżku – potem znany lekarz.
Szczególnym gościem przychodzącym często na herbatę był Karol Baykowski, niegdyś uczeń Towiańskiego, znający Mickiewicza i Słowackiego. Była to postać tak czcigodna, dostojna, o wypowiedziach tak szlachetnych i podniosłych, że wedle komentarza Hoesicka „był traktowany tak, jakby sam Chrystus siedział przy stole”.
Dunio z rozmów przy posiłkach brał, co mu dawano. A każdy dawał, co miał – dużo wiedzy i trochę dziwactwa. I prócz studentów różne postacie przewijały się przez jadalnię Tetmajerów. Bo taki był Kraków – bardzo uczony i artystyczny, ale z odrobiną osobliwości.
Po wyjeździe Hoesicka do Warszawy Tetmajer prosił go o wiadomości o Ninie i przysłanie jej fotografii. Sądził, że w zakładzie Mieczkowskiego będzie ją mógł kupić bez trudności, ale Nina tam się nie fotografowała. Wiadomości były jeszcze gorsze: wychodzi za hrabiego Przyjemskiego. Nadesłane informacje Tetmajer skomentował krótko, oczywiście pozorując obojętność:
O fotografii Janiny pamiętaj, jeśli to możliwe, bardzo Cię proszę. Ja ją chcę mieć. Nie myśl (stałeś się mimo woli powiernikiem mych uczuć), że mi twa wiadomość sztylet w serce wbiła. Owszem, muszę to sobie przypominać, nastrajać się na odpowiedni ton, aby najstaranniej wystylizować wiersz – „z serca płynący”.
Prośba o fotografię była nie tylko potrzebą zakochanego serca, ale także warsztatową. Tetmajer kobietom swego życia poświęcał wiersze, utrwalał je, również ich wizerunek. Wykorzystywał do tego fotografie. Metodę, a może zwykłą konieczność zdradził Piotrowi Chmielowskiemu, przesyłając wiersz do redakcji 8 grudnia 1889 roku:
Zdaje mi się, że może opis zewnętrznego wyglądu mej bohaterki mniej konieczny, ale ja nie mogę pisać o kimś, jeśli go przynajmniej w najgrubszych zarysach nie odmaluję. Co do mnie, widzę każdą zmarszczkę na twarzy takiej powietrznej istoty.
Rodzice jako synową najchętniej widzieliby Helenę Kaplińską, daleką kuzynkę, ładną, zakochaną w Kazimierzu i jemu też nie całkiem obojętną. Cóż, nie był równie zakochany w niej, a szukał kogoś zupełnie innego.
Helena, trzy lata od niego młodsza, była uczennicą, a następnie nauczycielką pensji Łucji Żeleszkiewicz w Warszawie. Rozkaz zamknięcia zakładu, wydany przez kuratora Apuchtina, skłonił przełożoną do przeniesienia go do Krakowa, gdzie w roku szkolnym 1887/1888 przy ul. Gołębiej 5 została otwarta ośmioklasowa pensja żeńska. Kaplińska była tu nauczycielką, wychowawczynią i zastępczynią przełożonej. Uczucie do Tetmajera nie miało przyszłości ze względu na trudne warunki materialne. Po przedwczesnej śmierci ojca wraz ze swoją najstarszą siostrą Helena opiekowała się słabowitą matką i sześciorgiem rodzeństwa. Mieszkali w Warszawie, Tetmajer odwiedzał ich w 1889 i następnym roku.
Lato 1887 roku Kazimierz spędził, jak zwykle, w Zakopanem. W sierpniu byli tam też brat i ojciec. Włodzimierz chodził do Grabowskich, gdzie malował dzieci. Kazimierz niejednokrotnie mu towarzyszył. Ojciec czuł się dość dobrze. W latach następnych ataki astmy były częstsze i bardziej męczące.
We wrześniu 1888 roku wyruszył znów do Zakopanego. Jechał pocztą, która – jak ironizował – po polsku nazywa się „Elwagen” i jest zamkniętym pudłem. Od Chabówki podróżował więc góralską furą, z małą różnicą w cenie. Za to miał niebo gwiaździste nad sobą, widział prześliczny wschód słońca i całą drogę oglądał ogromną i czystą panoramę Tatr. Tylko na Obiadowej dął szalony wiatr, który giął drzewa.
Opis podróży w liście do Hoesicka przechodzi w poetycką rejestrację doznań i wrażeń, gdy Kazimierz snuł się po lesie i otaczającą go przyrodę chłonął wszystkimi zmysłami. Wielokrotnie potem powtarzał: „Cóż bym dał za to, aby móc być zupełnie swobodnym”.
Opłyń mnie, ciemny lesie,
owiń mnie, dżdżysta mgło:
niech mi się w oczach niesie,
co było duszą mą.
Niech staną mi przed wzrokiem
rzeczy lecące z mgłą;
otul mnie, mgło, pomrokiem,
otocz mnie, lesie, ćmą.
Matka pisała do niego: „Jestem przekonana, że obiady twoje w restauracji są fikcyjne, bo wiem przecież, że na to pieniędzy nie masz, więc głodzisz się dla miłości gór i swobody. Proś ciocię, żeby cię przestała uważać za zaproszonego gościa, tylko niech cię przyjmie za zwykłego stołownika, a ja mogę mieć teraz nadzieję, że się uiszczę z długu za niedługo (...). Czy zawsze sam jesteś i chodzisz sam?”.
Tęsknota za Tatrami i swobodą jest w ostatnim zeszycie dziennika chyba najsilniejsza, ale tematów, do których nieustannie powracał, było kilka. Równie często zajmował się analizą własnego usposobienia. Czasem szukał usprawiedliwienia, tłumaczył, że ludzie go nie rozumieją i okazują lekceważenie, biorąc za nadętego zarozumialca. Czasem poprzestawał na stwierdzeniu, że nie ma talentu, nie ma w nim poezji. Dostrzegał u siebie również nieznośną pozę. Niejednokrotnie te autocharakterystyki przechodzą w uczucie wstrętu i obrzydzenia; 22 marca 1888 roku notuje:
Dzień za dniem schodzi mi zupełnie na niczym. Lenistwo mnie toczy jak rak i doprowadzi do śmierci moralnej. Gdyby choć cień najmniejszej woli, energii. Miły to dar po moim dziadku ś.p. Janie Grabowskim, po którym całe moje niedołęstwo umysłowe i fizyczne odziedziczyłem (...). Czy nie mogłem zostać tak pięknym i wszechstronnie tak niezmiernie utalentowanym, takim silnym i zręcznym do wszystkiego jak niegdyś mój ojciec? Dlaczego nie mam ani łatwości ogromnej podbijania serc ludzkich, ani odwagi? Dlaczego nie mam dobroci anielskiej – mojej matki? Jej bezgranicznego poświęcenia się i kochającego, przebaczającego wszystko, wszystko serca? Los uwziął się na mnie, gdy mnie na życie przeznaczał. W lichym ciele stokroć jeszcze lichsza dusza. Brzydzę się sobą. Jestem ciężki jak wół – a mózg mam chyba zarosły gliną, do diabła!
W takim nastroju Tetmajer kończył lata studiów na wydziale filozoficznym i częściowo wydziale prawa.
Wokół Czytelni Akademickiej koncentrowały się wszelkie odłamy młodzieży akademickiej, również tej bardziej postępowej, oczekującej zmian w zaskorupiałym Krakowie. Po raczej spokojnych latach 1884–1888 w „Czytelni” nastąpiło ożywienie spowodowane napływem nowych prądów społecznych i politycznych, które władze uniwersyteckie starały się tłumić. Między przywódcami ruchów ocenianych jako radykalne a przywódcami ruchów akademików lwowskich istniała cicha współpraca. Marcowy wiec młodzieży we Lwowie był inspiracją dla Krakowa. Z „Czytelni” wyłoniła się również redakcja „Ogniska”.
W marcu ukazał się prospekt pisma, a w następnym miesiącu pierwszy numer. Redaktorem odpowiedzialnym został Kazimierz Tetmajer, ale właściwym motorem pisma i całego ruchu byli zafascynowani socjalizmem akademicy: Ludwik Janikowski, Gabriel Górski i Franciszek Nowicki. Był to jedyny numer nieskonfiskowany przez policję, taki bowiem los spotkał następne wydania, które miały już innych redaktorów. Ogółem ukazało się w Krakowie sześć numerów tego miesięcznika. Po konfiskacie drugiego Tetmajer wycofał się z prac redakcji.
Pismo było bezkompromisowe, powodowało swym socjalistycznym programem ostre reakcje w dziennikach krakowskich oraz wśród konserwatywnych akademików. Radykalizm spowodował, że decyzją senatu trzej przywódcy zostali relegowani z uczelni, co wywołało masowe protesty studentów.
Potem sprawę przejął prokurator. Zaczęły się rewizje i śledztwo.
Tetmajer sympatyzował z ruchami socjalistycznymi, ale nie był na tyle zaangażowany, aby samemu działać. Nawet prokurator, kierując akt oskarżenia przeciwko przywódcom, dostrzegł, że pierwsi redaktorzy odpowiedzialni byli tylko „figurantami”. Teraz do Tetmajera zajętego własnymi problemami i twórczością wszelkie wiadomości docierały jak z oddali.
Matkę pytał w końcu stycznia: „A teraz jeśli wiecie, poinformujcie mnie, o co właściwie poszło akademikom i co się dzieje? Czy naprawdę Rostafińskiego obito? Czy kto ze znajomych moich lub dawnych kolegów niewmieszany w awanturę? Cóż tam u diabła w Krakowie takie się historie prywatne i publiczne teraz wyrabiają?”.
Kilka dni później prosił Hoesicka o wieści: „Co się tam dzieje z Jaworskim? Nic o nim nie wiem zupełnie. Domyślałem się, a raczej pewny byłem, że nie wmieszałeś się w sprawy uniwersyteckie, o których nie mam żadnego prawie pojęcia i nie wiem, ani o co poszło, ani na czym się skończyło? Czy Rydel występował czynnie? Opisz mi to, o ile się da (...). Użyć, użyć i skończyć w samą porę – oto jedyne marzenie racjonalne. Reszta, idee, wszystko i wszystko głupstwo niewarte, marność bezdenna”.
Poeta przyjechał do Warszawy w poszukiwaniu etatowego zajęcia w jednej z warszawskich redakcji, z nadzieją na szersze perspektywy, a może i sukcesy. Skorzystał z propozycji męża ciotki – Władysława Kwietniewskiego, wówczas dyrektora Stacji Meteorologicznej w Warszawie i objął tam mało absorbującą pracę, traktując ją jako punkt zaczepienia. Kwietniewski, zapraszając, tak wyjaśniał: „Zajęcia miałbyś około półtorej do dwóch godzin dziennie najwyżej, ale potrzeba być koniecznie co dzień o pierwszej w południe przynajmniej na kwadrans w biurze i tyleż mniej więcej co dzień o dziewiątej wieczorem. Reszta zajęcia może być odrabianą, jeżelibyś zechciał, w domu. Robota jest po największej części rachunkowa, rachunki łatwe”.
Franciszek Olszewski, redaktor „Kuriera Warszawskiego”, czynił Tetmajerowi nadzieje nie tylko na współpracę, ale i na etat, i długo potem poetę zwodził.
Tetmajer przyjechał do stolicy 12 maja 1889 roku. Koledzy zadbali o niego i sprawili poecie niespodziankę notatką w „Kurierze”: „Bawi w Warszawie pełen głębokiego talentu p. Kazimierz Przerwa Tetmajer. p. T. osiada w mieście naszym na stałe”.
Dwa miesiące po Tetmajerze wyjechał z Krakowa Hoesick, aby już nigdy tu na dłużej nie powrócić. Skończyła się dla obu epoka krakowskich studiów i bliskich, przyjacielskich kontaktów.
Był jeszcze jeden powód wyjazdu Tetmajera z Krakowa. Chciał przerwać przeciągającą się, bez jakichkolwiek szans na szczęśliwe zakończenie nić sympatii między Helenką Kaplińską a nim. Historię rozstania przed wyjazdem do Warszawy przedstawił znający ją z pierwszej ręki Hoesick w opowiadaniu Przy świetle księżyca i ogłosił w dwóch grudniowych numerach „Kłosów”. Dla kręgu znajomych opowiadanie miało czytelny klucz, było więc wydarzeniem towarzyskim. Do Tetmajera wiadomość dotarła z opóźnieniem. Określił cały rozgłos jako głupi i niezasługujący na zainteresowanie, a jedynie sprawiający przykrość Helence.
Trzy lata później ogłosił w krakowskim „Kurierze Polskim” (1892, nr 342) takie Pierwsze wrażenie z pobytu poza Krakowem:
Kiedy pojechałem do Warszawy (miałem już ówczas tytuł poety, więc zostałem urzędnikiem w meteorologicznym biurze), bywało mi bardzo smutno i tęskno z początku – pierwszy raz oderwałem się od domu. Z ganku wieży, gdzie liczba moich fałszywych obliczeń równała się zawsze ogólnej liczbie moich obliczeń, widać było Wisłę. Wychodziłem na ganek i patrzyłem na wodę. Przy słońcu płynęły moje myśli z falą ku morzu, ku oceanom, na wschód... O zmroku cofała się wstecz, pod prąd, aż do Dunajca... O tej porze nad chałupami góralskimi unosi się dym, bydło wraca z paszy i dzwoni, i czuć, jak pachną łąki i lasy. Tatry zaledwie znać w mgłach i cieniu.
Na początek, w ciągu pierwszego miesiąca pobytu poety w Warszawie, ukazały się w „Kurierze” bodaj dwa jego wiersze, a potem już kilka dziennikarskich „kawałków” i osiem Kurierków literackich (czyli po kilka recenzyjek) i nawet sprawozdania z wyścigów konnych. Tak było do końca roku.
Poeta wciąż czekał na obiecany etat i szukał jakiejkolwiek pracy w innych redakcjach.
„Interes” matki – wynajmowanie pokoi i stołowanie – prosperował coraz gorzej. Nie mogła z tego utrzymać rodziny. „Dziś tak nie mam pojęcia o niedalekiej naszej przyszłości, że nie mogę ci powiedzieć: wracaj (...). A może użyłbyś tych dwóch miesięcy swobodnych, żeby się przygotować do doktoratu” – pisze Julia w czerwcu 1889 roku. A Kazimierz donosi matce w listopadzie o zarobkach w redakcji gazety w Warszawie: „Odebrałem z redakcji 13 rb, zrobiłem zbytek, bo kupiłem kapelusz i niewiele zostało”. Oczywiście są w tym bardzo skromnym budżecie wydatki utajone, o których matce nie pisał. Duniowi natomiast w liście dopisuje: „Tyni i Niuni ukłony zasyłam – czy Niunia się kurwi psychicznie po dawnemu? Tu jedna pyszna fizycznie na Złotej”.
Kochana matka martwi się problemami syna, choć sama ma też bardzo poważne: „Jak sobie poradzimy, bo już teraz literalnie nic nie mamy i nic nie będziemy (...). I nadziei żadnej, nikt się nie zgłasza. Tanie kuchnie zalewają miasto, prywatnie nikt jadać nie chce, czemu się zresztą nie dziwię”. Mimo tej beznadziejnej sytuacji nie poddaje się, próbuje. „Z Żeleńskimi zerwałam” – informuje dwa tygodnie później – „bo wpadałam w coraz większe długi, jednak już od czerwca sama otworzę i znów po wakacjach”. I radzi synowi: „Zrób układ z krawcem i płać mu miesięcznie. A czybyś nie mógł także na wypłaty dojść do zegarka?”.
Pomagają mu więc, aby jakoś przeżył. Matka (9 maja 1890 roku): „Pożyczyłam dla ciebie 20 zł, które Ci posyłam, ale nie mów o tym”. Wujek Kwietniewski też mu pożycza.
Wśród wielu zmartwień jedną tylko radosną wiadomość matka przesyła: w „Kurierze Polskim” będą drukować jej tłumaczenie Bourgeta i już ma zamówienia dalsze.
Tetmajer skarżył się matce. Złożył obowiązkowe wizyty – był u Brzezińskich, Grabowskich, Kwietniewskich, niektóre po kilka razy. Był u znajomych, ale mu wśród ludzi bardziej samotnie niż w czterech ścianach.
Dwudziestego piątego listopada 1889 roku zmarł wielki aktor Alojzy Żółkowski. W „Kurierze” wiadomość zajęła całą pierwszą stronę, następne numery były w części mu poświęcone. Trzy dni później na trasie pogrzebu wstrzymano ruch uliczny. Tłum łamały kordony porządkowe. Do grobu rodzinnego szło ponad sto tysięcy osób. Chóry i orkiestry nie mogły dojść. Powstał bałagan. Zrobiło się ciemno. Zamykano bramy i ludzi wypraszano.
Tylko Tetmajer mógł uznać pogrzeb za udany – dla siebie. Poznał na nim Manię, kochankę „nie z mojej sfery”. Ona wynagradzała mu biedne i nieatrakcyjne warszawskie życie. Te rozkosze, jakie dawało mu rozłożyste ciało Niusi. Wielokrotnie potem wspominał o niej. A do Ferdzia, przed którym nie miał tajemnic, pisał 5 marca 1890 roku:
Kiedy chędożę Manię, albo kiedy leżymy w zwykłej naszej pozie, tj. ona obejmie mi szyję jedną ręką i oprze mi łebek na piersi i nóżki z moimi posplata, a ja jedną dłonią pieszczę jej twardą, stojącą, krągłą pierś, a drugą pieszczę jej wypukły, gładki brzuszek, jej biodra szerokie, aksamitną dupę, ją całą jednym słowem – to dalibóg żyć mi warto i żyłbym tak przez wieczność i nie chciałbym w innej chwili umrzeć. Ile w pięknej kobiecie jest rozkoszy, to ja wiem teraz; poza kobietą, poza kochanką, nie ma rozkoszy i wszelkie umysłowe i inne fizyczne razem zebrane rozkosze jednej chwili uścisku miłosnego nie są warte! Czy nie? Może Ty powiesz, że nie; uwierzę Ci, że dla Ciebie „nie”, ale mnie nie przekonasz. Utonąć w bezdeni zmysłowych, płciowych pragnień – to jedyne coś warte na tej planecie, jakby powiedział Krasiński, na tej planecie, którą Jehowa zniszczył w mojej wizji?
Tę filozofię całkowitego zatopienia się w miłości zmysłowej, w płciowej żądzy, wypowiadaną wielokrotnie, najdobitniej wyraził w Hymnie do miłości:
Tyś jest najwyższą z sił, wszystko ulega tobie
miłości!
Życie jest żądzą, a tyś z żądz największą,
prócz samej żądzy życia; duszą duszy
I sercem serca życia tyś jest
miłości!
Jeśli największym szczęściem zapomnienie,
bezwiedza i niepamięć własnego istnienia;
toś ty jest szczęściem szczęścia, ty, co dajesz
omdlenie duszy i omdlenie zmysłom
I myśli kładziesz kres upajający
miłości.
Jeśli złudzenia są jedynym dobrem:
toś ty największym dobrem, najsilniejsze
ze wszystkich złudzeń, ty, moc mocy,
pierwotna, dzika, nieznająca kiełznań
święta potęgo
miłości!
Wcześniej jednak, bo już w pierwszej serii Poezji, w rok po rozstaniu z Manią złożył hołd tej, z którą tę rozkosz przeżywał i „żyłby tak przez wieczność”:
Nie z „mojej sfery”, Bogu dzięki,
Była kochanka ma,
Nie miała wypieszczonej ręki
Kocham pisała przez ha.
Zupełnie była bez maniery,
Mówiła często „cas”,
A jednak wszystkie z „mojej sfery”
Oddałbym za nią wraz.
Wieści o stylu życia syna dotarły również do Julii Tetmajerowej, która próbowała sprowadzić go ze złej drogi: „Dopóki nie wejdziesz w towarzystwo i nie poznasz przyzwoitych panien, będziesz się musiał posiłkować byle czym, co ci pochłonie zdrowie, czas i pieniądze, a nawet obniży poziom poetyczny, bo z kałuży czerpać natchnienia nie można”.
Tetmajer odparował uwagi matki zdecydowanie (11 marca 1890 roku): „Co do kwestii z przedostatniego listu o «kałuży» i z ostatniego o «zrównoważeniu tego, w czym teraz tonę», mówić nie będę, na tym polu jesteśmy na tak skrajnie przeciwnych stanowiskach, jak na polu religijnym. Dysputa nie doprowadziłaby do niczego, ale nie wymyślaj Mamu od «kałuży», bo mi to przykrość sprawia. Widzisz, Mamu, ja mam moje wizjonerskie, poetyckie oczy”.
Prawie równocześnie matka odkryła, że brak mu w indeksie kilku podpisów. Ma nieukończone studia. Można to załatwić, ale poeta nie reaguje na matczyne propozycje rozwiązania. Jest mu to obojętne. Nie zamierzał, jak wielu w Krakowie, w tym kilku jego kolegów, iść drogą naukową.
Dlaczego przerwał naukę? Czy przeszkodziło mu w tym zapamiętanie się w poezji, czy obezwładniła go miłość? Nieraz potem żałował straconych chwil, kiedy mógłby swój sukces rzucić ukochanej do stóp.
Na życzenie matki spędził Wielkanoc z rodzicami. Można przypuszczać, że przy okazji próbowała ona powrócić do tematu i bezpośrednio wyperswadować synowi niewłaściwe postępowanie i przyszłe złe następstwa. Ale te następstwa już się zbliżały. Poeta pisał do najbliższego przyjaciela 19 kwietnia:
Siedziałem dwa tygodnie w Krakowie i może niedługo tam na dobre wrócę, tym bardziej że moja Mania robi się coraz bardziej okazalsza, a za 4 miesiące schudnie. Naturalnie niedługo trzeba będzie przestać, a potem nieprędko można będzie zacząć, chyba żeby ów nowotwór był taki grzeczny i zechciał fiknąć.
Brak dalszych informacji o dziecku. Jedynie zdanie w liście do Hoesicka z 8 kwietnia 1892 roku: „Moja Niusieńka brzydła także przed połogiem” świadczy, że dziecko się urodziło. Zatarł się ślad po nim i po matce. Nie wiemy, czy próbował coś z Niusią „załatwić”, czy po prostu czmychnął sprzed jej oczu, co jest bardzo prawdopodobne. Chciał w Warszawie dotrwać do lata, aby pojechać prosto do Zakopanego. Matkę swą wcześniej uprzedził, że zostanie z redakcji zwolniony.
Już z Krakowa pisał do Hoesicka:
W Warszawie zanadto byłem zajęty dupą mojej Niusi; tu zanadto mnie brak tej anielskiej dupy zajmuje. Coraz większy mam wstręt do kobiet, coraz więcej zarazem nęcą mnie one ku sobie.
Jedyną kobietą, jaką tu widuję, jest Hela Kaplińska, którą raz rozanielam, a raz przyprawiam prawie do konwulsji. W tym igraniu z istotą ode mnie słabszą, w tym igraniu, które czasem przechodzi w proste pastwienie się, znajduję jakąś chorobliwą satysfakcję. Muszę coś kruszyć, niszczyć – albo siebie, albo kogo; bez tego istnieć mi trudno.
Latem 1890 roku sprowadzono do kraju szczątki Mickiewicza. Odbył się uroczysty pogrzeb na Wawelu. Przy tej okazji wrócił cały poeta. Mimo ograniczających rygorów, mimo zmasowania imprez, publikacji, a także inscenizacji i stawianych pomników, który miały budzić życie narodowe społeczeństwa pod zaborami – poeta okazał się żywy. W ten wielki nurt ponownie włączył się Tetmajer. Napisał Wiersz z okoliczności sprowadzenia zwłok Adama Mickiewicza.
Tekst przesłał Władysławowi Leopoldowi Jaworskiemu, koledze i prawicowemu politykowi, zręcznie dedykując mu go „w dowód przyjaźni”. Zaraz też, czyli 16 czerwca, otrzymał odpowiedź matki: „W tej chwili Poldek przyniósł nam twój wiersz. Wspaniały! Poszedł z nim zaraz do drukarni i odpowiedź przyniesie. Chce go drukować w tysiącu egzemplarzy”.
We wrześniu 1890 roku widzimy Tetmajera w Krakowie w redakcji „Kuriera Polskiego”. W redakcji pracowali: Adam Dobrowolski, Ehrenberg, Bornstein, Brejski, a więc głównie koledzy, którzy zadbali o bezrobotnego poetę. Tetmajerowi musiała zwłaszcza odpowiadać możliwość publikacji wierszy we własnym piśmie. W ciągu czterech miesięcy tego roku ogłosił osiem utworów. Podobna liczba ukazała się w roku następnym.
Nie wiadomo, czy równie życzliwym okiem patrzył na to redaktor naczelny i wydawca pisma Józef Kazimierz Orłowski. Pismo wychodziło od roku, było na dorobku, a twórczość Tetmajera zaczęli cenić dopiero nieliczni. Żywy ruch dziennikarski w Galicji w tym czasie nie szedł w parze z wielkością nakładów. A dla Orłowskiego liczyły się głównie pieniądze. Aby prowadzić pismo, pożyczał kwoty, których potem nie mógł spłacić. Więc w 1893 roku zwinął interes i prawdopodobnie uciekł do Wiednia. Jego późniejsza działalność balansowała na granicy przestępstwa, a czasem tę granicę przekraczała.
Codzienna orka dziennikarska nie zaspokajała ambicji Tetmajera i większości kolegów. Zdecydowali zatem, że będą sami wydawać miesięcznik. Miał się on nazywać „Myśl. Pismo zbiorowe poświecone literaturze i teatrowi”. A redakcję mieli tworzyć ciż sami, co w dzienniku, poza Brejskim, za to z Hoesickiem. Pierwszy numer miał się ukazać już w styczniu 1891 roku. Termin dwukrotnie przesuwano, ostatecznie wyszedł... ale bez nich.
Wystąpienie z redakcji związane było z próbą powołania nowego pisma – „Myśl” – które miało wychodzić od marca. Pismo zaczęło wychodzić od maja, jednak na skutek poróżnień wymienieni nie przystąpili do niego, z wyjątkiem Bornsteina, który podpisywał „Myśl” za Komitet Redakcyjny.
Egzemplarz pierwszej serii Poezji przesłał Kazimierz Hoesickowi, „swemu drogiemu, jedynemu przyjacielowi jako pamiątkę wczesnej młodości”. Przesyłka poruszyła wspomnienia Ferdzia o latach spędzonych w Krakowie blisko Tetmajera, kiedy powstawał Jerzy i połowa wierszy, które weszły do tomu. Przypomniała wspólne spacery po Błoniach i nad Wisłą, rozmowy o literaturze, spotkania w uniwersyteckim Kole Literackim, które Tetmajera nudziły. Przywołała także obraz Tetmajera zakochanego w Helence Kaplińskiej i pisane wiersze miłosne do niej, pierwsze sukcesy literackie i romanse. Te niewinne z Niunią Paszkowską, która zawróciła w głowie obu mężczyznom, i te poważniejsze. W oficynie domu na Krupniczej mieszkała wdowa z córkami – trzynastoletnią Niunią i szesnastoletnią Tynią. Niunia, śliczna blondynka, mimo bardzo młodego wieku wdzięczna i zalotna, flirtowała z nimi wieczorami w ogródku. Choć drogi potem się rozeszły, te radosne i podszyte erotyzmem wspomnienia zachowali obaj. Najstarsza z córek pani Paszkowskiej, Maria, przebywająca poza domem i rzadko spotykana, stała się później żoną Ignacego Daszyńskiego, a Niunia – została sama.
Wreszcie tomik wywołał kawalerskie przypomnienie „obłapek”. Wróciła pamięć o kucharce – wdówce, która gotowała stołownikom, żonie zecera w Warszawie i „kochance nie z mojej sfery”, czyli Niusi. Każda z nich zostawiła swój ślad w poezjach Tetmajera, niektóre nawet znaczny.
Pisał do Hoesicka 25 października 1891 roku: „Z Orłowskim od dłuższego czasu byłem bardzo źle i przy reorganizacji redakcyjnej mnie pierwszemu, jako «opozycjoniście», wymówił miejsce od nowego roku. Więc wymacaj sprawę u Henkla. Mam przed sobą Lwów i Warszawę – Warszawy się boję – boję się Niny (...). Jestem przekonany, że ja bym wpadł wyżej uszu, ale o romansie z nią nie mogłoby być mowy”.
Obaj panowie musieli jeszcze rozmawiać – i obaj ustąpili. Orłowski cofnął Tetmajerowi wymówienie, a ten nagiął własną dumę i wziął się do roboty dziennikarskiej. O tym świadczy następny rocznik gazety, w którym – odwrotnie niż w latach ubiegłych – znalazło się mało wierszy poety, znajdujemy natomiast dużą liczbę sygnowanych przez Tetmajera różnych form prasowych. Jest sporo artykułów o sztuce zagranicznej, sylwetek okolicznościowych, kronika literacko-artystyczna, są relacje z Zakopanego i wiele not o wydarzeniach i publikacjach literackich bądź naukowych. A nadto trzy wiersze tatrzańskie ogłoszone po powrocie z Zakopanego i większy tekst fragmentu dramatycznego Mąż-poeta.
Mimo rosnącej sławy Kazimierz był nadal skazany na pracę w redakcji. 1 kwietnia informował przyjaciela: „Nadmieniam Ci tylko pokrótce tymczasem, że wyszedłem z «Kuriera» wczoraj najniespodziewaniej, ponieważ chciano mi obciąć bez żadnego z mej strony powodu pensję. Co jeszcze zrobię, nie wiem”. Ale już po tygodniu podaje ostatnie wiadomości: „Stosunki moje znów się polepszyły, wróciłem bowiem do «Kuriera», zmuszony tym, że muszę conte que conte, zarabiać gdzie bądź i za co bądź. Wychodząc, zrobiłem szaloną lekkomyślność, wracając, miałem nagiąć miłość własną, bo mi się tam już straszliwie wracać nie chciało”.
[...]
