Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
26 osób interesuje się tą książką
NIESPODZIEWANA MIŁOŚĆ, TAJEMNICE I PRZESZŁOŚĆ, OD KTÓREJ TRUDNO UCIEC.
TĘ HISTORIĘ POCHŁONIESZ WRAZ Z KAŻDYM DRŻĄCYM ODDECHEM.
Porucznik Grayson Masters ma jeden cel – ukończyć kurs pilotażu śmigłowców Apache. Musi być maksymalnie skoncentrowany, a jego nowa współlokatorka skutecznie mu to utrudnia. Jej cięty język i niezależność irytują Graysona, ale i przyciągają.
Samantha właśnie została wyrzucona z uczelni i nie powinna odgrzebywać sekretów Graysona, tym bardziej że sama skrywa własne. Nie może się jednak powstrzymać przed próbą zburzenia murów, którymi chłopak się otoczył. Każde takie działanie prowadzi jednak do odkrycia cząstki jej samej – a na to nie jest jeszcze gotowa. Nie ma również pewności, czy da radę zmierzyć się z tym, co kryje przeszłość jej współlokatora.
Żadne z nich nie może sobie teraz pozwolić na uczucie, ale serce nie zawsze chce słuchać głosu rozsądku...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 529
Tytuł oryginału BEYOND WHAT IS GIVEN
Copyright © 2015 by Rebecca Yarros All rights reserved. Copyright © 2025 for the Polish translation by Media Rodzina Sp. z o.o. This edition is published by arrangement with Alliance Rights Agency c/o Entangled Publishing, LLC
Cover design by Bree Archer
Cover photography by mammuth/GettyImages
Adaptacja okładki, skład i łamanieRadosław Stępniak
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-8416-078-7
2025.1
Must Read jest imprintem wydawnictwa Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań tel. 61 827 08 [email protected]
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Media Rodzina popiera ścisłą ochronę praw autorskich. Prawo autorskie pobudza różnorodność, napędza kreatywność, promuje wolność słowa, przyczynia się do tworzenia żywej kultury. Dziękujemy, że przestrzegasz praw autorskich, a więc nie kopiujesz, nie skanujesz i nie udostępniasz książek publicznie. Dziękujemy za to, że wspierasz autorów i pozwalasz wydawcom nadal publikować książki.
MOJEMU
DZIKIEMU BRODY’EMU
–
JESTEŚ WISIENKĄ
NA MOIM TORCIE
I CICHYM WYDECHEM
PO CAŁYM DNIU.
NASZYM
NAJCENNIEJSZYM SKARBEM
Z FORT RUCKER
NIE SĄ SREBRNE SKRZYDŁA,
ALE TY
–
NASZ MAŁY,
SZAROOKI CUD.
Jakie dokładnie zasady obowiązują w kwestii zostawiania tamponów w łazience faceta? Dodajmy: w obrzydliwie czystej łazience faceta? Dobra, teraz była w połowie moja, więc ta sterylność nie miała szans przetrwać zbyt długo.
Kilka razy otworzyłam i zamknęłam szafkę, ale różowe pudełko wyróżniało się niczym... cóż, niczym neonoworóżowe pudełko. Może powinnam znaleźć im inne opakowanie? Serio zastanawiasz się, jak schować tampony? W końcu zamknęłam drzwiczki i wycofałam się powoli, jakbym zostawiła tam dowody zbrodni czy coś w tym stylu.
Kosmetyczka z rzeczami do makijażu spoczęła na lewo od umywalki, ale balsamy do ciała i cała horda specyfików do włosów, których potrzebowałam do spacyfikowania nieposłusznych kędziorów w tej południowej wilgoci, zajmowała więcej miejsca na półce niż to wyznaczone, a do tego jedną ze świeżo opróżnionych szuflad. Tak, właściwie wszystko tu krzyczało dziewczyną.
Walić to, teraz też mieszkałam w tym miejscu, podobnie jak moje tampony... przynajmniej przez dwanaście godzin. Ruszyłam korytarzem do mojego pokoju, pamiętając, by na paluszkach przejść obok drzwi nowego współlokatora, i dotarłam do moich – dokładnie naprzeciwko. To, że ja wstałam za kwadrans siódma, nie znaczyło, że on też musiał się już budzić. Gwałtowna pobudka to nie to pierwsze wrażenie, jakie chciałam zrobić.
– Czas wstawać! – zaśpiewała Ember, nim wsunęła się do mojego pokoju z dłonią za plecami. Niezależnie od tego, że była moją przyjaciółką, wyglądała na zdecydowanie zbyt szczęśliwą, biorąc pod uwagę porę. Cała lśniła słońcem Alabamy i tymi rzeczami, które robiła ze swoim chłopakiem, Joshem, a o których nie chciałam wiedzieć. Z tymże Joshem teraz w pewnym sensie mieszkałam, podobnie jak z jego przyjacielem, Jaggerem, i tym drugim, którego imienia nie mogłam zapamiętać. Trzech chłopaków. Jedna dziewczyna. Cóż, istniały niezręczne sytuacje, istniałam też JA.
Ember rozejrzała się, spoglądając na rozpakowane w połowie kartony.
– Wow. Spałaś w ogóle?
– Parę godzin. – Prawie wcale. – Pobudzisz tych chłopaków, jak nie będziesz cicho.
– Proszę cię. Grayson dotarł do domu jakoś wieczorem, a pół godziny temu cała trójka poszła biegać. A jak myślisz, czemu już jestem taka rozbudzona? – Jej uśmiech zdradzał więcej, niż chciałam wiedzieć.
Grayson. Faktycznie.
– Już wyszli? To chyba dorabiają jako ninje, bo nic nie słyszałam. A co do waszej dwójki, to ble. Przysięgam. Szalejecie. – I wam zazdroszczę.
Zaśmiała się w odpowiedzi i wręczyła mi torbę, którą dotąd trzymała za plecami.
– Witaj w Alabamie!
– Przecież mieszkasz w Tennessee.
– Ej, jako że z doskoku mieszkam w Alabamie... czy jakoś tak, wolno mi cię tu powitać. A teraz bierz swój upominek. – Potrząsnęła srebrną ozdobną torebką.
Wzięłam ją i rzuciłam szkarłatny papier prezentowy na stos kartonów do wyniesienia, po czym podniosłam kasztanowy T-shirt z wyciętym w trójkąt dekoltem i napisem TROY na piersi. Moją twarz natychmiast przyozdobił uśmiech.
– Jest doskonały, już go uwielbiam! – Od tak dawna nie czułam się szczęśliwa, że niemal nie rozpoznałam tej emocji.
– Nowy początek. Nowa szkoła. Nowa koszulka. – Przyjaciółka z uśmiechem wzięła mnie w ramiona. – Wiem, że letnie zajęcia zaczynasz dopiero za kilka tygodni, ale uznałam, że to dobry moment na ten prezent.
Uścisnęłam ją i puściłam.
– Dzięki. Naprawdę. Gdybyś nie zaproponowała mi, żebym złożyła podanie do Troy, gdyby Jagger nie zaoferował mi mieszkania z nimi, gdyby Josh nie pomógł spakować mebli...
– Po to jesteśmy. Właśnie! Prawie zapomniałam. – Z kieszeni spodni od piżamy wyjęła kartkę. – Hasło do wi-fi. Wiem, że umówiłaś się z mamą na Skypie. To co, kawa?
– No jasne. Co to w ogóle za pytanie?
– To nigdy nie jest pytanie – odparła już z korytarza.
W lustrze szafy odbił się symbol jabłka, gdy odpalałam laptopa. Podłączyłam się do internetu.
– Flyboys. No jasne – wymamrotałam ze śmiechem i trzy minuty przed czasem zalogowałam się na Skype’a.
Już była dostępna.
Komputer odezwał się dzwonkiem. Odebrałam, a kilka sekund później na ekranie pojawiła się wyraźna twarz mamy. Wydała się zmęczona, gdy rozpiąwszy kurtkę moro, przewiesiła ją przez krzesło i została w samym cielistym T-shircie.
– Samantho, mała. Co u ciebie? – zapytała z bladym uśmiechem. W Afganistanie miała puste ściany, jeśli nie liczyć oprawionego zdjęcia z mojego zakończenia szkoły.
– W porządku. – Oparłam laptopa o komodę. – W połowie rozpakowana. A u ciebie?
– To był długi dzień, ale jakoś się... Na litość boską, co ty masz na sobie?
Spojrzałam na siebie, a potem znowu na nią.
– Eee... piżamę?
Miałam w szafie stroje, przy których bokserki i koszulka na ramiączkach były szczytem pruderii.
– Nie możesz nosić takiej piżamy, skoro teraz mieszkasz z mężczyznami. Idź kupić jakąś porządną.
– Mogę też od razu wybrać wór pokutny albo pas cnoty, mamo.
Spojrzała na mnie tym swoim wzrokiem.
– Nie wymądrzaj się. Radzę ci tylko zamiast ciała pokazywać zdrowy rozsądek.
– Tak jest! – zaćwierkałam.
– Samantho.
Westchnęłam.
– Pójdę na zakupy jeszcze dziś, mamo, ale cała twoja teoria mocno trąci myszką.
– Po prostu nie każ mi się martwić, dobrze? Wcale nie podoba mi się, że mieszkasz z chłopcami, ani to, że wyjechałaś na uczelnię w dzikie ostępy Alabamy.
– Akurat ta uczelnia mnie przyjęła, w przeciwieństwie do dwudziestu innych, do których aplikowałam. – Mówiąc to, gładziłam palcami srebrne litery na mojej nowej koszulce.
– A czyja to wina? – warknęła mama.
Spojrzałam jej w oczy.
– Sądzisz, że tego nie wiem? Robię, co mogę, żeby odkupić to, co się stało. Spełniłam twoje oczekiwania, dostałam się na PRAWDZIWĄ uczelnię, radzę sobie sama, a dziś zacznę szukać pracy. Nie umiem cofnąć czasu i zmienić minionego roku. – Gdybym mogła, tobym to zrobiła. Stale tego żałowałam, aż do mdłości. – Jeśli będę mieć dobre oceny, istnieje szansa, że na wiosnę wrócę do Kolorado. – O ile zdołam stanąć z nimi oko w oko.
Matka schowała twarz w dłoniach i westchnęła.
– Przepraszam. Fatalnie się czuję z tym, że musisz przez to przechodzić, a mnie nie ma przy tobie.
– Nie musisz mnie ratować, mamo. Proszę tylko, żebyś dała mi nieco więcej swobody. – Chociaż odrobinę. Chociaż raz.
– Może zacznijmy od tego, że za dużo ci jej dawałam. – Ktoś zapukał do jej drzwi. – Proszę – odezwała się i zaraz wyprostowała na krześle. Już dawno się tego nauczyłam: tak naprawdę były ich dwie, moja mama i...
– Pułkownik Fitzgerald? – W szparę w drzwiach wsunęła się czyjaś głowa.
Tak, właśnie, pułkownik Fitzgerald, alter ego mojej matki.
– Kapitanie, rozmawiam z córką, czy to może zaczekać? – Jej ton sugerował, że lepiej, żeby mogło.
– Proszę wybaczyć, pani pułkownik, ale nie.
– Wobec tego zaraz przyjdę.
Zgarbiłam się z rezygnacją.
Mama odwróciła się do mnie z uśmiechem typu „przykro mi, Samantho”.
– Samantho, jest mi...
– Przykro – dokończyłam z wymuszonym uśmiechem. – Wiem, mamo. Obowiązki wzywają. Jutro o tej samej porze? Może chciałabyś porozmawiać o ofercie zajęć?
– Chyba damy radę, mała. Jestem taka dumna, że udało ci się wyjść na prostą. Muszę iść.
– Pa. – Pomachałam do niej i czerwonym przyciskiem zakończyłam rozmowę. Czasem mnie wkurzała, ale zawsze byłyśmy tylko we dwie. Zgotowała sobie piekło, próbując mnie wychować i jednocześnie awansować w militarnej hierarchii. Nieodmiennie podziwiała Marcelite Harris, pierwszą afroamerykańską generałkę dywizji. Czułam wyraźnie, że ją przebije i zostanie pierwszą generałką broni.
O ile nie będę jej w tym przeszkadzać.
Rozległ się dźwięk przychodzących wiadomości, ponieważ skrzynka mejlowa aktualizowała się po dwudziestu czterech godzinach bycia offline. Przerzuciłam informacje o wyprzedażach i kilka osobistych wiadomości, aż dotarłam do tej z tytułem No I Jak Poszło oraz adresem nadawcy [email protected]. Z ciekawości kliknęłam i aż zaparło mi dech.
Nieważne, do jakiego stanu się wyniesiesz.I tak nie przestaniesz być kurwą.
Skasowałam mejla i z impetem zamknęłam laptopa, czując, jak wali mi serce. Jak daleko wyjechałam, żeby uciec? Można by pomyśleć, że po ostatnich dziewiętnastu przypadkach oduczę się otwierania wiadomości od nieznanych nadawców. Nawet zmieniłam adres, ale w nowej skrzynce też się zaczęły pojawiać.
Otrząsnęłam się, a przynajmniej próbowałam. To nowy dzień. Nowy początek. Nowa szkoła. Tak, jak mówiła Ember. Czy tak samo by uważała, gdyby wiedziała, co zrobiłam? Nawet matce nie powiedziałam prawdy, tylko zwaliłam winę na złe oceny i zmieniłam temat. Istniały rzeczy zbyt paskudne, by wyciągać je na światło dzienne.
Drewniana podłoga była chłodna pod stopami, gdy schodziłam po schodach do kuchni. Poranek za przesuwanymi szklanymi drzwiami wydawał się przyjemny i rześki, ale ja już wiedziałam, że południowa Alabama w maju nie bywa rześka. Zdążyło się zrobić gorąco, a będzie jeszcze goręcej.
Nie widziałam ani śladu kawy, ani Ember, znalazłam za to liścik: Chyba chłopakom skończyła się kawa, poszłam to załatwić. Ogarnę i wrócę. Mam nadzieję, że dobrze się gadało z mamą.
Jak na komendę głowa zaczęła pulsować bólem, jakby wiedziała, że odmówię jej kawy, od której była z pewnością uzależniona. Potarłam skronie i powoli zaczęłam otwierać szafki, oglądając ich zawartość.
Wszystko tutaj było tak schludne jak w łazience, zanim się do niej wprowadziłam. Perfekcyjnie uporządkowane. Nie pamiętałam, by Josh czy Jagger kiedykolwiek byli tacy porządniccy. Otworzyłam drugą górną szafkę za zlewem i ujrzałam kubki do kawy, a dwie półki wyżej pudełko kapsułek do ekspresu.
– Jestem uratowana – wymamrotałam i wspięłam się na palce, ale ledwie musnęłam dół szafki. Cholera. Nie mogłam dosięgnąć. Przysunęłam krzesło po płytkach, oparłam je o szafki. Dlaczego sięgały aż do sufitu? Kto miał tu odstawiać naczynia na miejsce, Kobe Bryant?!
Dobra, nie było aż tak wysoko. Dam radę. Najpierw jedno, potem drugie kolano oparłam na granitowym blacie i sięgnęłam palcami, ale wciąż nie dotykałam kawy. Przesunęłam suszarkę do naczyń, na której stało kilka kubków, i ostrożnie stanęłam na blacie, przytrzymując się szafek tak mocno, że drewniane kanty zostawiły mi odciski na skórze.
Jedną ręką ściskając szafkę w żelaznym uścisku, wyciągnęłam drugą, aż złapałam pudełko.
– Mam cię!
Ha! I co teraz powiesz, Kobe?
– Co ty, do cholery, wyprawiasz?
Aż podskoczyłam, ale udało mi się zachować równowagę. Zuch dziewczyna.
– Sięgam po kawę, a jak myślałeś?
Stał obok mnie, ociekając potem. Potężne obnażone ręce skrzyżował na jeszcze potężniejszej piersi. Co ten gość robił? Zamiast ciężarów wyciskał krowy przed śniadaniem, a potem je zjadał? Zanim zdążyłam przebiec wzrokiem wyraziste linie lśniących mięśni i dotrzeć do twarzy, zakręciło mi się w głowie. Może lepiej by było, gdybym oddychała.
Szczękę też miał wyraźną i mocno zarysowaną jak wszystko, a te usta... cóż, gdyby nie miał ich zaciśniętych i wykrzywionych, jakby właśnie zjadł coś kwaśnego, zapewne byłyby równie wydatne. Nos miał prosty jak ten kij w jego dupie, ale te oczy... Zmrużył je podejrzliwie, a ich ciemnoszary kolor uderzył mnie w serce. Nigdy dotąd nie widziałam oczu tej barwy, tak hipnotyzujących – ani tak poważnych.
Machnął dłonią przed twarzą, pokręcił głową. Cholera. Kiedy się gapiłam, on coś mówił.
– Rozwalę mu czachę, przysięgam. Słuchaj, nie wiem, kim jesteś, ale to raczej nie miejsce dla ciebie.
– Że co? – zapytałam, robiąc krok w tył, w stronę suszarki.
– Któryś z nich? Bo wiesz, obaj mają dziewczyny. Świetne dziewczyny, które nie zasługują na taką rozpierduchę, jaką właśnie im szykujesz. Więc jak, KTÓRY TO Z NICH?
Na jego wielkiej szyi uwydatniły się żyły.
– Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz.
Był seksowny, ale przy tym chyba trochę walnięty?
– Jagger czy Josh? Który cię tu sprowadził?
Zmarszczyłam brwi.
– Chyba obaj?
Coś tu było bardzo nie tak.
– Sypiasz z oboma?!
Jego głos echem odbił się od płytek i walnął rykoszetem prosto w moje serce. Głowa mi odskoczyła, jakbym dostała cios.
– Co, u diabła, każe ci tak sądzić? – Przycisnęłam kawę do piersi, na wypadek, gdybym miała wytatuowane na cyckach słowo KURWA czy coś w tym stylu.
– Jesteś w mojej kuchni o siódmej rano, prawie goła.
Mojej kuchni, te oczy... to musiał być Grayson. Ja pieprzę, czy Josh nie mógłby mieć jakichś brzydkich kumpli? Poczułam mrowienie, gdy jego wzrok przebiegł po moim ciele, ale on w tym momencie zacisnął powieki i zrobił głęboki wdech.
– Mogłabyś się chociaż ubrać. Ludzie tu mieszkają.
Krew uderzyła mi do twarzy. Jak dobrze, że moja karnacja niełatwo zdradza rumieńce.
– Tak. Ludzie. Na przykład ja!
Coś ścisnęło mnie w piersi.
– Co...?
– Jak wpadłeś na pomysł, że z nimi sypiam? Bo jestem dziewczyną w twojej kuchni w niedzielę rano? Powiem ci coś, mam gdzieś, za jak seksownego się uważasz... – Pogroziłam mu palcem, przy okazji puszczając szafkę i robiąc kolejny krok w tył. – Nie masz prawa robić założeń na mój temat!
– Ej, Grayson... – zawołał Jagger, a ja odwróciłam się i zobaczyłam, jak wchodzi do kuchni.
Pisnęłam, gdy poślizgnęłam się na kałuży wody, i runęłam przed siebie. Kolanem walnęłam o blat, tracąc równowagę i zlatując z niego... prosto na Graysona. Złapał mnie bez słowa, przycisnął do piersi, jedną rękę wsuwając mi pod kolana, a drugą za plecy. Nasze spojrzenia się spotkały i coś we mnie przestało być rozgrzane i wściekłe, a zaczęło być rozgrzane i... nie takie wściekłe. Nie. Ani misię waż.
Uniósł ciemną, doskonałą brew.
– No co? – wypaliłam w odruchu samozachowawczym. – Nie zamierzam ci dziękować, jeśli na to liczysz. Nie kiedy nazwałeś mnie kurwą.
– Nie użyłem takiego słowa! – zaprotestował, otwierając usta. Aha. Miałam rację. Usta były pełne, miękkie, stanowczo za blisko moich.
Jagger wybuchnął śmiechem.
– Wiecie co, cieszę się, że właśnie się poznajecie.
– O czym ty mówisz? – odparował Grayson, a jego głos zawibrował w moim ciele.
– Chciał się dowiedzieć, co ja, do cholery, robię w waszym domu i z którym z was sypiam – warknęłam.
Jagger wgryzł się w jabłko i przełknął kawałek, po czym uśmiechnął się niewiarygodnie szelmowsko.
– Sypiasz? Jasna cholera. Nie. Grayson, to Sam, nasza nowa współlokatorka.
Dzięki Bogu byłam w odpowiedniej pozycji, bo Grayson dosłownie mnie upuścił.
– Sam to facet – oznajmił powoli.
– Zdecydowanie nie jestem facetem.
Pomógł mi złapać równowagę, kładąc dłonie na moich biodrach, a potem niemal zwiał za stół kuchenny, jakby musiał się ode mnie odganiać. Co. U. Licha.
– Ewidentnie – odparł, a jego srebrne oczy były wielkie, jakbym go wystraszyła.
– Co cię tak dziwi? – zapytałam, zdmuchując niesforny loczek z oka. Na Boga. A jeśli on nie chce, żebym tu była? Czy Jagger pozwoli mi zostać?
– Nie wspominałeś, że Sam jest dziewczyną – odezwał się oskarżycielsko Grayson.
Jagger przełknął kolejny kawałek jabłka.
– Stary, Sam zawsze była dziewczyną. Mówiłeś, że nie masz nic przeciwko.
Grayson wziął telefon i zaczął przeglądać wiadomości.
– Nie. Odczytam ci. Ej, stary, będzie spoko, jak Sam zajmie ostatni pokój? Kumplowaliśmy się w Kolorado, Josh nie ma nic przeciwko.
Wzięłam moje zdobyczne kapsułki do ekspresu. Jeśli miałam znieść to przedstawienie, to, cholera, nie bez kawy.
– Tak, jestem Sam, oficjalnie Samantha vel kumpela z Kolorado.
– I jesteś dziewczyną.
Przekręciłam głowę, uśmiechając się ironicznie.
– Na to wygląda.
– I nie sypiasz z żadnym z nich.
– Nie.
– A ja... – Znowu zamknął te piękne oczy i odetchnął, nim otworzył je ponownie. – Samantho, ogromnie cię przepraszam za tę sugestię.
Patrzcie państwo, on umie prze...
– ...ale byłbym wdzięczny, gdybyś zechciała się ubrać.
To by było na tyle, jeśli chodzi o wyciągnięcie kija z dupy. Skinął głową, zacisnął te piękne usta i zrobił w tył zwrot do drzwi wejściowych, mamrocząc coś o siłowni.
– O co tu, cholera, chodziło?
Uśmiech samozadowolenia na twarzy Jaggera ustąpił rozbawieniu.
– Nie mam pojęcia, ale w życiu nie widziałem tego gościa tak nabuzowanego, a mieszkam z nim prawie od roku. Niezła jesteś, Sam.
– To nie był komplement. – Wsypałam cukier do parującego kubka z kawą. – Absolutnie potrzebuję miodu i błagam, powiedz, że macie zabielacz.
– Ember mieszka tu co drugi weekend – odparł, wyminął mnie po drodze do lodówki i podał mi butelkę zabielacza amaretto.
– Cieszmy się z małych rzeczy.
– Urocza blondyneczka – odparł, mrugając porozumiewawczo. – Takie lubię. A, wczoraj przyszedł do ciebie list. Położyłem go na stoliku przy wejściu. Czuj się jak u siebie w domu. Witaj w Alabamie, Sam.
Poklepał mnie po plecach i wyszedł, a ja ruszyłam do drzwi wejściowych, sącząc kawę. Faktycznie, na lśniącym drewnianym blacie spoczywał list zaadresowany do Samanthy Fitzgerald. Z Troy University.
Przytrzymując kubek, spróbowałam jednocześnie otworzyć list. Syknęłam, gdy papier rozciął mi kciuk. Wsunęłam palec do ust, odstawiłam kawę i dokończyłam otwieranie koperty wolną ręką. Rozkładając papier, poczułam przyjemny ucisk w piersi. Oto był mój nowy początek. Moja nadzieja.
– Szanowna pani Fitzgerald – zaczęłam czytać na głos. A potem umilkłam.
Nie. Nie. Nie.
Jak to? Przecież mnie przyjęli. Obiecali mi nowy start, obiecali, że moje stopnie z ubiegłego semestru będą bez znaczenia. Że zacznę warunkowo, a potem, jak dobrze mi pójdzie w pierwszym semestrze, w trybie normalnym.
– Sam? – zapytała Ember, stając przede mną z dwoma kubkami kawy. Nawet nie zauważyłam, że przyszła. – Nic ci nie jest?
Porażka cholernie piekła. A nie, to był mój kciuk.
– Cholera. – Ścisnęłam skórę, otworzyłam ranę i niemal wybuchnęłam śmiechem, widząc, że wcale nie krwawi. Coś, co tak potwornie boli, powinno przynajmniej wyglądać odpowiednio spektakularnie.
To zupełnie jak moje ostatnie dwa i pół roku na uczelni.
Głos mi nie drżał, był tylko otępiały – jak ja sama.
– Po ponownym przeanalizowaniu pani aplikacji z przykrością informujemy, iż nie możemy pani przyjąć na Troy University.
Nieważne, do jakiego stanu się wyniesiesz. I tak jesteś kurwą.
