Każdą cząstką serca - Rebecca Yarros - ebook + książka

Każdą cząstką serca ebook

Rebecca Yarros

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Autorka bestsellerowej serii „Fourth Wing”, która rozpaliła serca milionów osób na całym świecie!

Zakazana miłość, adrenalina i wybór, który może zmienić wszystko. Tę historię poczujesz każdą cząstką serca.

Dwudziestoletnią Paisley Donovan rodzice traktują z największą troską. Być może cierpi na tę samą chorobę, na którą zmarła jej siostra, ale zamierza doświadczyć w życiu jak najwięcej, nawet jeśli byłoby to niebezpieczne. Pewnego dnia Jagger Bateman ratuje ją z wody i nie tylko wdmuchuje powietrze do jej płuc, ale również rozpala duszę.

Jagger uczy się w prestiżowej akademii lotniczej. Jest przystojny, lekkomyślny i idealny dla dziewczyny, która pragnie zakosztować pełni życia. Jednak Paisley to córka jego dowódcy, a jej chłopak to największy rywal Jaggera. Dziewczyna musi zdecydować, jak bardzo zdoła zaryzykować dla człowieka, przez którego zbyt mocno bije jej nadwyrężone serce.

Wkraczają na niebezpieczne terytorium – jeden zły ruch, a rozbiją się i spłoną…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 440

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału EYES TUR­NED SKY­WARD
Co­py­ri­ght © 2014 by Re­becca Yar­ros All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght © 2025 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.  This edi­tion is pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Al­liance Ri­ghts Agency c/o En­tan­gled Pu­bli­shing, LLC
Co­ver de­sign by Bree Ar­cher Co­ver pho­to­gra­phy by iStock/vvvita
Ad­ap­ta­cja okładki, skład i ła­ma­nie Ra­do­sław Stęp­niak
Ele­menty gra­ficzne składu Shut­ter­stock / Agave Stu­dio
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-997-9 2025.1
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

DLA NA­SZEJMA­ŁEJ MISS,PRZY­SZŁEJAU­DREY-GRACE–KO­CHA­NIE CIE­BIEWARTE JESTNAJ­WIĘK­SZEGORY­ZYKA.

ROZ­DZIAŁ 1

PA­ISLEY

22. Po­rzu­cić obo­wiązki i iść na plażę.

Oddy­chaj głę­boko, zrzuć ręcz­nik. To wła­śnie robi się na plaży, prawda? Lu­dzie na niej no­szą stroje ką­pie­lowe, a nie okry­wają się szczel­nie ma­te­ria­łem. Dasz radę. Kie­dyś by­łam prze­bo­jowa. Te­raz też mo­głam po­sta­wić na od­wagę, tylko mu­sia­łam przy­po­mnieć so­bie, jak to się robi.

Wcią­gnę­łam do płuc wil­gotne po­wie­trze Flo­rydy, sma­ku­jąc na war­gach oce­aniczną sól. Serce zgu­biło rytm i za­ci­snę­łam palce na ręcz­niku.

– Nie chciała wyjść z szatni. Bała się, że ktoś zo­ba­czy... – za­in­to­no­wała sie­dząca obok mnie Mor­gan, u któ­rej po­łu­dniowy ak­cent był sły­szalny bar­dziej niż u mnie.

– Ci­cho tam – szep­nę­łam. I tak się wsty­dzi­łam, więc nie mu­siała ro­bić scen.

– Obie­ca­łaś, Pa­isley. – Po­cią­gnęła za mój ręcz­nik, ale trzy­ma­łam mocno.

Prze­łknę­łam ślinę, sta­ra­jąc się nie zwró­cić tego, co zja­dłam na lunch.

– Wiem, i to zro­bię. Ale daj mi chwilę.

Wes­tchnęła prze­sad­nie, czym wcale mnie nie uspo­ko­iła.

– To tylko ko­stium ką­pie­lowy.

– To bi­kini, Mor­gan, które zde­cy­do­wa­nie nie jest zwy­kłym ko­stiu­mem ką­pie­lo­wym. – Wbi­łam palce stóp w biały pia­sek.

– Masz za­bój­cze ciało. Nie ro­zu­miem, o co ta cała afera. – Po­pra­wiła oku­lary prze­ciw­sło­neczne i od­gar­nęła do tyłu he­ba­nowe włosy. Jej ręcz­nik już dawno temu za­stą­piła pew­ność sie­bie. Może i zgo­dzi­łam się na dwu­czę­ściowy strój, jed­nak moje spodenki z wią­za­nym na szyi tan­kini za­sła­niały o wiele wię­cej niż trój­ką­ciki ze sznur­kami Mor­gan. – Ej, to nasz je­dyny wolny dzień, nim za­czną się za­ję­cia. To był twój po­mysł.

– No tak. – Chcia­łam przez je­den dzień za­kosz­to­wać wol­no­ści, dzi­ko­ści, nie być Pa­isley Do­no­van. Poza tym plażę naj­ła­twiej było od­ha­czyć na li­ście rze­czy do zro­bie­nia przed wszyst­kim, co miało na­dejść, a zo­stało mi na to jesz­cze dwie­ście trzy­dzie­ści je­den dni.

– Pa­isley, tu­taj ni­kogo nie ob­cho­dzi to, kim je­steś i co masz na so­bie. Nikt od cie­bie ni­czego nie ocze­kuje, je­steś tylko jesz­cze jedną stu­dentką na plaży. Uda­waj, że nie je­steś... no wiesz, sobą. – Mach­nęła na mnie ręką. – A te­raz zrzuć ten ręcz­nik, nim się wku­rzę.

Uda­waj. Ja­sne, mo­głam uda­wać. Głę­boki wdech. Wy­pro­sto­wa­łam się, jakby mi się przy­glą­dała matka, i pu­ści­łam ręcz­nik, jakby jed­nak się nie przy­glą­dała. Gdy­bym tylko mo­gła wraz z nim wy­zbyć się swo­ich obaw. Mor­gan z apro­batą ski­nęła głową i po­szły­śmy w stronę zna­jo­mych z uczelni.

– Cześć, wszyst­kim! – za­wo­łała Mor­gan i za­częła roz­kła­dać ręcz­nik tuż przy tych z na­szej grupy. Uśmiech­nę­łam się i po­ma­cha­łam lu­dziom, na­stęp­nie od­mó­wi­łam piwa, a Mor­gan wzięła bu­telkę. Wno­sząc po wy­glą­dzie zna­jo­mych, pili już od dłuż­szego czasu. Po­ło­ży­łam ręcz­nik, roz­wa­ża­jąc, czy się nim nie owi­nąć. W domu nie po­zwa­lano mi się aż tak ob­na­żać. Co by lu­dzie o to­bie po­my­śleli? Głos mamy w mo­jej gło­wie zbu­rzył sie­lankę.

Po­wio­dłam pal­cem po li­nii mostka. Po­sta­no­wi­łam od­sło­nić skórę, skoro na­dal była ładna, a chi­rur­dzy nie po­ło­żyli jesz­cze na niej swo­ich łap. Choć nie miało zna­cze­nia, jak wy­gląda moje ciało na ze­wnątrz, skoro w środku za­wo­dziło.

– Po­pa­rzysz tę swoją ja­sną cerę – po­uczyła Mor­gan i po­dała mi krem z fil­trem spf90. Prze­my­śla­łam sprawę, zdję­łam fio­le­towy ze­ga­rek, scho­wa­łam go, nim na­ło­ży­łam krem wszę­dzie, gdzie by­łam w sta­nie się­gnąć. Nie chcia­łam cała być tłu­sta.

Och, to kłam­stwo. Po pro­stu nie chcia­łam sma­ro­wać się tym ba­dzie­wiem.

– Blon­dynki za­wsze szyb­ciej spie­kają się na słońcu – po­wie­dział głę­boki głos za mną.

Unio­słam głowę i opu­ści­łam oku­lary prze­ciw­sło­neczne. Chło­pak wy­glą­dał jak każdy stu­dent w za­sięgu wzroku. Nie pre­zen­to­wał się ja­koś wy­jąt­kowo. Może bę­dąc z Wil­lem, sta­łam się nie­wraż­liwa na in­nych, ale z pew­no­ścią nie mia­łam żad­nego hor­mo­nal­nego za­ćmie­nia, o ja­kim nie­ustan­nie na­wi­jała Me­gan.

Szlag, gość cze­kał na re­ak­cję. Nie za­wstydź Mor­gan. Uśmiech­nę­łam się ład­nie.

– Na szczę­ście mamy kremy z fil­trem.

Na­prawdę po­wie­dzia­łam coś ta­kiego? Niech mnie ktoś do­bije.

Po­słał mi spoj­rze­nie, które zna­czyło, że ma mnie za idiotkę – co do­brze zna­łam – ale rów­no­cze­śnie się uśmiech­nął.

– Ja­sne. A mogę... po­sma­ro­wać ci plecy?

– Wo­la­ła­bym nie – od­po­wie­dzia­łam ostrzej, niż za­mie­rza­łam.

– Och, okej – rzu­cił i na­tych­miast się wy­co­fał.

Mor­gan wes­tchnęła, czym przy­po­mniała, że w kon­tak­tach to­wa­rzy­skich ra­czej nie od­no­si­łam suk­ce­sów.

– To, że prak­tycz­nie je­steś już żoną Willa, nie ozna­cza, że ja­kiś chło­pak nie może po­sma­ro­wać cię kre­mem.

– Je­stem z nim od roku, więc nie ma co mó­wić o mał­żeń­stwie, ale nie za­mie­rzam po­zwa­lać, żeby do­ty­kał mnie nie­zna­jomy.

Po­sma­ro­wała mi plecy, pil­nu­jąc, aby do­brze roz­pro­wa­dzić krem.

– Wiem, ko­chana. Jak to jest prze­by­wać z nim w tym sa­mym mie­ście?

Za­sta­no­wi­łam się nad tym.

– Spoko. Na­dal przy­zwy­cza­jam się do tego, że wi­duję go czę­ściej niż przez kilka dni co parę mie­sięcy.

– No tak, wy­trzy­ma­li­ście w związku na od­le­głość. – Wska­zała na mój czyt­nik. – Tylko nie za­po­mnij o praw­dzi­wym świe­cie, okej? – Prze­nio­sła wzrok na chło­pa­ków gra­ją­cych przy brzegu we fris­bee. – Co za cia­cho!

Zer­k­nę­łam, żeby zo­ba­czyć, na czyj wi­dok się tak śli­niła.

– Zda­jesz so­bie sprawę, że w fa­ce­tach nie cho­dzi tylko o to, żeby byli mili dla oka? Mu­sisz wie­dzieć, że...

O słodki Jezu, zli­tuj się nad moją du­szą.

Opa­dła mi szczęka, czyt­nik wy­lą­do­wał w pia­sku. Ni­gdy nie wi­dzia­łam aż ta­kiego przy­stoj­niaka, przy­stoj­niaka, od któ­rego bi­łaby czy­sta ener­gia, który wy­glą­dałby tak... ape­tycz­nie. Mie­rzył na pewno po­nad metr osiem­dzie­siąt i wy­soko ska­kał po fris­bee. Nie­bie­skie spodenki wi­siały mu ni­sko na bio­drach, na po­ło­wie jego pięk­nej, na­giej piersi roz­cią­gały się ta­tu­aże i prze­cho­dziły na brzuch i ra­mię. Słońce Flo­rydy pie­ściło jego wy­rzeź­biony brzuch, wy­ci­ska­jąc ze skóry pot, który nada­wał jej bla­sku.

Fry­zurę miał z tych krót­szych, ale ko­smyki były na tyle dłu­gie, że się krę­ciły, oka­la­jąc cu­downą twarz z pro­stym no­sem, wy­dat­nymi ko­śćmi po­licz­ko­wymi i pod­bród­kiem, i och... do­łecz­kami, które po­ja­wiały się w po­licz­kach, gdy się uśmie­chał. Pa­so­wał do tej plaży. Mo­gła­bym się za­ło­żyć, że miał gdzieś pla­kietkę z na­pi­sem: „Mi­ster Ka­li­for­nii”. Wy­glą­dał zmy­słowo, na­wet jak na tu­tej­sze stan­dardy.

Czu­łam, że serce mi przy­spie­sza, usta się roz­chy­lają, a dło­nie świerz­bią, żeby go do­tknąć. Do dia­bła, zdzi­wi­łam się, że moje uda sa­mo­ist­nie się przed nim nie roz­chy­liły. Ja­kiej barwy miał oczy? Nie by­łam w sta­nie stwier­dzić tego z ta­kiej od­le­gło­ści i może to wła­śnie uchro­niło mnie przed wsty­dem z po­wodu tego, że po­cią­gał mnie ktoś inny niż mój chło­pak.

Nie mo­głam so­bie przy­po­mnieć, kiedy ostat­nio wi­dzia­łam ko­goś, kogo po pro­stu... pra­gnę­łam, ale z pew­no­ścią te­raz tak się wła­śnie działo.

Mi­ster Ka­li­for­nii spoj­rzał na nas, gdy przy­ja­ciółka gwizd­nęła na pal­cach.

– Mor­gan! – syk­nę­łam.

– Och, daj spo­kój, Lee. Gwizd­nę­łam, a nie zsu­nę­łam mu spodenki. Nie, żeby nie przy­szło mi to na myśl.

Za­czer­wie­ni­łam się. Nie dla­tego, że za­wsty­dziła mnie jej su­ge­stia, ale po­nie­waż wy­obra­zi­łam so­bie, że to ja zsu­wam mu spodenki i... Nie! Co, do cho­lery, było ze mną nie tak?

Will, Will, Will! Po­my­śla­łam o jego twa­rzy, o ob­cię­tych na krótko, brą­zo­wych wło­sach, ła­god­nych, piw­nych oczach. Tak, Will, a nie bo­żek zło­tej plaży.

– Bę­dziesz mo­gła się przy­wi­tać, Lee – pod­su­nęła Mor­gan. – Flirt jesz­cze ni­komu nie za­szko­dził.

– Nie, dzięki. – Po pierw­sze, nie zro­bi­ła­bym cze­goś ta­kiego Wil­lowi. Po dru­gie, co mia­ła­bym w ogóle po­wie­dzieć ta­kiemu chło­pa­kowi? Cześć, je­stem Pa­isley. Mam dwa­dzie­ścia lat i ty­ka­jącą bombę za­miast serca. Chcesz się za­kum­plo­wać? Pew­nie nie.

– Tam jest Luke! Chcesz po­pły­wać z nami mo­to­rówką? – za­py­tała, ma­cha­jąc do chło­paka, który stał na brzegu.

– Ra­czej nie. Wy­wie­szono czer­woną flagę. – Bo wielka śmier­cio­no­śna fala tylko cze­kała, aby mnie po­chło­nąć.

– To tylko ostrze­że­nie. Nie za­mknięto prze­cież plaży.

– Nie je­stem fanką oce­anu.

– Pew­nego dnia i tak zmu­szę cię do za­nu­rze­nia się w wo­dzie, ma­rudo! – Ode­szła uśmiech­nięta, ma­cha­jąc.

Rzu­ci­łam okiem na Mi­stera Ka­li­for­nii, który stał w oto­cze­niu przy­naj­mniej czte­rech la­sek w bi­kini. Nic dziw­nego, tacy fa­ceci ścią­gali na sie­bie uwagę płci prze­ciw­nej. Do li­cha, by­łam szczę­śliwa z Wil­lem, ale ja też wga­pia­łam się w tego go­ścia.

Wes­tchnę­łam. Nie dam rady czy­tać, tak się w niego wpa­tru­jąc. Wy­mie­ni­łam więc czyt­nik na ja­sno­ró­żowe pa­reo i wsta­łam, a na­stęp­nie owi­nę­łam nim bio­dra.

Molo pro­wa­dziło w kry­sta­liczną nie­bie­sko­zie­loną wodę, więc prze­szłam się po nim, pa­trząc przed sie­bie, za­miast sku­piać uwagę na gra­ją­cych we fris­bee. Ni­gdy nie do­łą­czę do za­bawy, nie będę bie­gać po plaży. Nie mo­gła­bym po­biec, na­wet gdyby za­le­żało od tego moje ży­cie. Wła­ści­wie to moje ży­cie za­le­żało od nie­bie­ga­nia.

Od de­sek biło cie­pło, które po chwili za­bie­rał po­dmuch wia­tru. Pa­reo po­wie­wało wo­kół mo­ich nóg, gdy roz­glą­da­łam się po oko­licy, ocza­ro­wana ryt­mem fal.

Kiedy do­tar­łam na śro­dek opu­sto­sza­łego mola, opar­łam się o ba­rierkę, a bryza za­rzu­cała mi włosy na twarz i pa­semka przy­kle­jały mi się do po­ma­lo­wa­nych błysz­czy­kiem ust.

Ktoś do­tknął mo­jego ra­mie­nia. Ob­ró­ci­łam się i ze­bra­łam włosy z twa­rzy. Przede mną stał chło­pak z grupy Mor­gan. Był duży i mnie wy­stra­szył, bo się za­chwiał. Wy­raź­nie pi­jany, nie­mal mnie prze­wró­cił.

– Je­steś Lee, prawda? – wy­beł­ko­tał, pa­trząc na mnie roz­bie­ga­nym wzro­kiem.

– Tak?

– Mor­gan ka­zała cię wrzu­cić do wody. – Po­chy­lił się i wziął mnie na ręce. Ech. Śmier­dział pi­wem.

Na­pię­łam mię­śnie w pro­te­ście i za­czę­łam się od niego od­py­chać.

– Le­piej nie. Idę czy­tać. Mo­żesz mnie po­sta­wić? – Sta­ra­łam się być grzeczna, ale kiedy ru­szył na drugą stronę mola, wy­stra­szy­łam się nie na żarty.

– Mó­wiła, że po­wiesz wszystko, żeby tylko nie wejść do wody – po­wie­dział z ak­cen­tem jesz­cze bar­dziej nie­chluj­nym niż na Po­łu­dniu i się za­śmiał.

– Pro­szę, nie wrzu­caj mnie! – za­wo­ła­łam, od­py­cha­jąc się od niego z ca­łej siły.

– Oj tam, no weź. To tylko tro­chę wody. Kiedy wy­pły­niesz, po­pra­wisz so­bie fry­zurę. – Wy­chy­lił się po­nad kra­wędź mola, a ja wy­ba­łu­szy­łam oczy, gdy do­strze­głam, że je­stem na wy­so­ko­ści ja­kichś sze­ściu me­trów. – Stąd bę­dzie szyb­ciej, niż iść na plażę, nie?

– Nie! – krzyk­nę­łam, z ca­łej siły pró­bu­jąc wy­rwać się z jego nie­mal be­to­no­wych ra­mion. – Nie! Nie! Nie! – Ko­pa­łam, ma­cha­łam rę­kami, ale nic nie wskó­ra­łam. Serce wa­liło mi jak mło­tem, a gar­dło się ści­skało.

Śmiał się, jakby to było za­bawne.

– O, dziew­czyno, spodoba ci się, gdy już bę­dziesz w wo­dzie! Ska­czesz pierw­sza.

Wspiął się na ba­rierkę i mu­sia­łam to po­wie­dzieć, bo za­cho­wa­nie że­nu­ją­cej ta­jem­nicy miało kosz­to­wać mnie ży­cie.

– Pro­szę! Nie umiem pły­wać!

Nie prze­sta­wał się śmiać, gdy tro­chę nie pa­nu­jąc nad ru­chami, za­to­czył się w stronę wody.

– Nie, se­rio, nie umiem! – Prze­sta­łam wal­czyć i go zła­pa­łam. Nie wrzuci mnie. Nie mógł mnie wrzu­cić. Ta­kie rze­czy po pro­stu się nie zda­rzają.

Chwy­cił mnie jed­nak w ta­lii i od­su­nął od sie­bie.

– No to siup! – Zu­peł­nie bez wy­siłku po­zba­wił mnie ostat­niej pod­pory i pu­ścił.

Wszystko znie­ru­cho­miało. Serce prze­stało bić, gdy le­cia­łam w po­wie­trzu. Lot cią­gnął się w nie­skoń­czo­ność, a jed­no­cze­śnie się za­koń­czył, nim zdą­ży­łam mru­gnąć.

Krzy­cza­łam przez całą drogę.

Zimna woda mnie po­chło­nęła i nie wy­pu­ściła. Upa­dek wy­du­sił po­wie­trze z mo­ich płuc, więc z tym, co mi w nich zo­stało, wal­czy­łam, aby wcią­gnąć ko­lejny haust. To­nę­łam, moja głowa znaj­do­wała się głę­boko pod po­wierzch­nią, ale ba­łam się otwo­rzyć oczy. Miękko tra­fi­łam sto­pami w dno i z ca­łej siły się od niego od­bi­łam, ma­cha­jąc rę­kami. Pęd wy­niósł mnie po­nad po­wierzch­nię, a gdy się wy­nu­rzy­łam, na­bra­łam po­wie­trza i krzyk­nę­łam o po­moc.

Ko­lejna fala stłu­miła moje wo­ła­nie i zła­pała mnie w swój skrę­cony, mocny uścisk. Rzu­ciła moje ciało w prze­ciwną stronę, niż chcia­łam się zna­leźć. Sól pa­liła w no­sie. Ko­pa­łam sza­leń­czo, aby zna­leźć się przy po­wierzchni. Gdzie ona była? Po­now­nie się ob­ró­ci­łam. I znowu.

Żad­nej po­wierzchni czy po­wie­trza. Gdzie one się po­działy?

Serce pę­dziło nie­bez­piecz­nie prędko – zbyt szybko. Zde­cy­do­wa­nie zbyt szybko. Je­śli nie utonę, to do­stanę za­wału. Ale prze­cież na­dal mam dwie­ście trzy­dzie­ści je­den dni!

Fala wy­nio­sła mnie na po­wierzch­nię, więc od­chy­li­łam głowę, de­spe­racko ła­piąc tlen. Przez cenną se­kundę wy­cią­ga­łam włosy z ust, aby mo­gło wpły­nąć do nich świeże po­wie­trze, i w końcu za­czerp­nę­łam głę­boko tchu. Nie zdo­ła­łam jed­nak krzyk­nąć, bo po­now­nie zo­sta­łam wcią­gnięta i słona woda wlała mi się do gar­dła.

Chęć wde­chu przy­sło­niła każdą inną myśl, ale wie­dzia­łam, że nie mogę tego zro­bić. Unio­słam ręce, pró­bu­jąc do­się­gnąć nimi po­wie­trza, ale tym ra­zem nie wy­cią­gnęła mnie fala. Nie, bo przy­szła ko­lejna i zmio­tła mnie jesz­cze ni­żej. Pierś mi eks­plo­duje, je­śli nie uwol­nię ci­śnie­nia. Tak ła­two by­łoby po pro­stu od­pu­ścić. Umrę tu.

Czy to­nię­cie nie miało być spo­kojną śmier­cią? Jed­nak nie czu­łam żad­nego spo­koju. To było prze­ra­ża­jące i bo­lało. Nie chcia­łam tak ła­two się pod­dać i uto­nąć, bo ja­kiś pi­jany chło­pak wrzu­cił mnie z mola do oce­anu. Mama by tego nie prze­żyła. Pey­ton by wal­czyła... gdyby miała oka­zję.

Wspo­mnie­nie jej twa­rzy do­dało mi nie­zbęd­nych sił. Zie­lone oczy, które były ta­kie same jak moje. Po­ru­sza­łam moc­niej no­gami, pró­bu­jąc wy­pły­nąć po­nad lśniącą po­wierzch­nię. Moc­niej, Pa­isley. Nie pod­da­waj się. Nie te­raz. Sły­sza­łam jej głos – być może brak tlenu wy­łą­czał mi umysł. Nie mi­nie wiele czasu, za­nim po pro­stu będę mu­siała ode­tchnąć, a wtedy albo stracę przy­tom­ność, albo wcią­gnę w sie­bie całą Za­tokę Mek­sy­kań­ską.

Na­kryła mnie ko­lejna fala, wy­ci­ska­jąc z płuc ostatki po­wie­trza. Już nic mi nie zo­stało. W którą stronę do góry? Gdzie by­łam...? Nie od­dy­chaj. Nie... Sły­sza­łam głos mamy, ale prze­cież to nie­moż­liwe, prawda?

Pa­isley, skończ z tymi bzdu­rami. Pey­ton za­wsze bę­dzie star­sza. To się ni­gdy nie zmieni. Kiedy ty bę­dziesz miała sześć lat, ona bę­dzie miała osiem. Kiedy ty skoń­czysz szes­na­ście, ona skoń­czy osiem­na­ście. Na­wet w wieku osiem­dzie­się­ciu dwóch lat na­dal bę­dzie star­sza.

Nie, nie bę­dzie. Nie bę­dzie żyć.

Fala rzu­ciła mnie na molo, w które naj­pierw ude­rzy­łam ra­mie­niem, a po­tem głową.

A po­tem nie czu­łam już nic.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.