Każdą cząstką serca - Rebecca Yarros - ebook + książka

Każdą cząstką serca ebook

Rebecca Yarros

4,6
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Autorka bestsellerowej serii „Fourth Wing”, która rozpaliła serca milionów osób na całym świecie!

Zakazana miłość, adrenalina i wybór, który może zmienić wszystko. Tę historię poczujesz każdą cząstką serca.

Dwudziestoletnią Paisley Donovan rodzice traktują z największą troską. Być może cierpi na tę samą chorobę, na którą zmarła jej siostra, ale zamierza doświadczyć w życiu jak najwięcej, nawet jeśli byłoby to niebezpieczne. Pewnego dnia Jagger Bateman ratuje ją z wody i nie tylko wdmuchuje powietrze do jej płuc, ale również rozpala duszę.

Jagger uczy się w prestiżowej akademii lotniczej. Jest przystojny, lekkomyślny i idealny dla dziewczyny, która pragnie zakosztować pełni życia. Jednak Paisley to córka jego dowódcy, a jej chłopak to największy rywal Jaggera. Dziewczyna musi zdecydować, jak bardzo zdoła zaryzykować dla człowieka, przez którego zbyt mocno bije jej nadwyrężone serce.

Wkraczają na niebezpieczne terytorium – jeden zły ruch, a rozbiją się i spłoną…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 440

Oceny
4,6 (51 ocen)
37
9
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martaglazer

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazka ktora kocha sie kazda czastka serca ❤️
10
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja
00
Lazio

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham tą serię
00
monika0694

Dobrze spędzony czas

@mustread.wydawnictwo ✨️7/10✨️ Paisley żyje w cieniu swojej zmarłej siostry. Jest silną dziewczyną, która pragnie żyć normalnie! Jagger to chłopak, który z pozoru wydaje się być lekkoduchem. Jest porywczy, ale i opiekuńczy🩷 Tych dwoje spotkało się przypadkiem, a jednak okazało się, że oboje nawzajem się uratowali! Na początku pomyślałam sobie - dziwna ta książka.. jakoś Ci główni bohaterowie mnie drażnili, mimo, że Jaggera poznaliśmy już w poprzednim tomie i tam bardzo przypadł mi do gustu. Drażniło mnie, że mimo ich rozmów, gdzie mieli mówić sobie tylko prawdę było baaardzo dużo niedomówień.. Z drugiej strony liczyłam na wyciskacz łez, a jednak nie uroniłam ani jednej.. Ale.. Zaczął się wątek wyjazdu Jaggera do Chicago. Mimo, że było przewidywalne kim Anna jest dla chłopaka, to nie powiem, że ten wątek mnie nie pochłonął. Chciałabym poznać losy Anny i uronić łzę na jej szczęśliwym zakończeniu!🩷 Od tego momentu, który opisałam wyżej poprostu zatraciłam się w tej historii.. ...
00
sylwia19901

Nie oderwiesz się od lektury

Każda kolejna książka tej autorki coraz bardziej kradnie moje serce !wspaniale historie !
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału EYES TUR­NED SKY­WARD
Co­py­ri­ght © 2014 by Re­becca Yar­ros All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght © 2025 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.  This edi­tion is pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Al­liance Ri­ghts Agency c/o En­tan­gled Pu­bli­shing, LLC
Co­ver de­sign by Bree Ar­cher Co­ver pho­to­gra­phy by iStock/vvvita
Ad­ap­ta­cja okładki, skład i ła­ma­nie Ra­do­sław Stęp­niak
Ele­menty gra­ficzne składu Shut­ter­stock / Agave Stu­dio
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-997-9 2025.1
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

DLA NA­SZEJMA­ŁEJ MISS,PRZY­SZŁEJAU­DREY-GRACE–KO­CHA­NIE CIE­BIEWARTE JESTNAJ­WIĘK­SZEGORY­ZYKA.

ROZ­DZIAŁ 1

PA­ISLEY

22. Po­rzu­cić obo­wiązki i iść na plażę.

Oddy­chaj głę­boko, zrzuć ręcz­nik. To wła­śnie robi się na plaży, prawda? Lu­dzie na niej no­szą stroje ką­pie­lowe, a nie okry­wają się szczel­nie ma­te­ria­łem. Dasz radę. Kie­dyś by­łam prze­bo­jowa. Te­raz też mo­głam po­sta­wić na od­wagę, tylko mu­sia­łam przy­po­mnieć so­bie, jak to się robi.

Wcią­gnę­łam do płuc wil­gotne po­wie­trze Flo­rydy, sma­ku­jąc na war­gach oce­aniczną sól. Serce zgu­biło rytm i za­ci­snę­łam palce na ręcz­niku.

– Nie chciała wyjść z szatni. Bała się, że ktoś zo­ba­czy... – za­in­to­no­wała sie­dząca obok mnie Mor­gan, u któ­rej po­łu­dniowy ak­cent był sły­szalny bar­dziej niż u mnie.

– Ci­cho tam – szep­nę­łam. I tak się wsty­dzi­łam, więc nie mu­siała ro­bić scen.

– Obie­ca­łaś, Pa­isley. – Po­cią­gnęła za mój ręcz­nik, ale trzy­ma­łam mocno.

Prze­łknę­łam ślinę, sta­ra­jąc się nie zwró­cić tego, co zja­dłam na lunch.

– Wiem, i to zro­bię. Ale daj mi chwilę.

Wes­tchnęła prze­sad­nie, czym wcale mnie nie uspo­ko­iła.

– To tylko ko­stium ką­pie­lowy.

– To bi­kini, Mor­gan, które zde­cy­do­wa­nie nie jest zwy­kłym ko­stiu­mem ką­pie­lo­wym. – Wbi­łam palce stóp w biały pia­sek.

– Masz za­bój­cze ciało. Nie ro­zu­miem, o co ta cała afera. – Po­pra­wiła oku­lary prze­ciw­sło­neczne i od­gar­nęła do tyłu he­ba­nowe włosy. Jej ręcz­nik już dawno temu za­stą­piła pew­ność sie­bie. Może i zgo­dzi­łam się na dwu­czę­ściowy strój, jed­nak moje spodenki z wią­za­nym na szyi tan­kini za­sła­niały o wiele wię­cej niż trój­ką­ciki ze sznur­kami Mor­gan. – Ej, to nasz je­dyny wolny dzień, nim za­czną się za­ję­cia. To był twój po­mysł.

– No tak. – Chcia­łam przez je­den dzień za­kosz­to­wać wol­no­ści, dzi­ko­ści, nie być Pa­isley Do­no­van. Poza tym plażę naj­ła­twiej było od­ha­czyć na li­ście rze­czy do zro­bie­nia przed wszyst­kim, co miało na­dejść, a zo­stało mi na to jesz­cze dwie­ście trzy­dzie­ści je­den dni.

– Pa­isley, tu­taj ni­kogo nie ob­cho­dzi to, kim je­steś i co masz na so­bie. Nikt od cie­bie ni­czego nie ocze­kuje, je­steś tylko jesz­cze jedną stu­dentką na plaży. Uda­waj, że nie je­steś... no wiesz, sobą. – Mach­nęła na mnie ręką. – A te­raz zrzuć ten ręcz­nik, nim się wku­rzę.

Uda­waj. Ja­sne, mo­głam uda­wać. Głę­boki wdech. Wy­pro­sto­wa­łam się, jakby mi się przy­glą­dała matka, i pu­ści­łam ręcz­nik, jakby jed­nak się nie przy­glą­dała. Gdy­bym tylko mo­gła wraz z nim wy­zbyć się swo­ich obaw. Mor­gan z apro­batą ski­nęła głową i po­szły­śmy w stronę zna­jo­mych z uczelni.

– Cześć, wszyst­kim! – za­wo­łała Mor­gan i za­częła roz­kła­dać ręcz­nik tuż przy tych z na­szej grupy. Uśmiech­nę­łam się i po­ma­cha­łam lu­dziom, na­stęp­nie od­mó­wi­łam piwa, a Mor­gan wzięła bu­telkę. Wno­sząc po wy­glą­dzie zna­jo­mych, pili już od dłuż­szego czasu. Po­ło­ży­łam ręcz­nik, roz­wa­ża­jąc, czy się nim nie owi­nąć. W domu nie po­zwa­lano mi się aż tak ob­na­żać. Co by lu­dzie o to­bie po­my­śleli? Głos mamy w mo­jej gło­wie zbu­rzył sie­lankę.

Po­wio­dłam pal­cem po li­nii mostka. Po­sta­no­wi­łam od­sło­nić skórę, skoro na­dal była ładna, a chi­rur­dzy nie po­ło­żyli jesz­cze na niej swo­ich łap. Choć nie miało zna­cze­nia, jak wy­gląda moje ciało na ze­wnątrz, skoro w środku za­wo­dziło.

– Po­pa­rzysz tę swoją ja­sną cerę – po­uczyła Mor­gan i po­dała mi krem z fil­trem spf90. Prze­my­śla­łam sprawę, zdję­łam fio­le­towy ze­ga­rek, scho­wa­łam go, nim na­ło­ży­łam krem wszę­dzie, gdzie by­łam w sta­nie się­gnąć. Nie chcia­łam cała być tłu­sta.

Och, to kłam­stwo. Po pro­stu nie chcia­łam sma­ro­wać się tym ba­dzie­wiem.

– Blon­dynki za­wsze szyb­ciej spie­kają się na słońcu – po­wie­dział głę­boki głos za mną.

Unio­słam głowę i opu­ści­łam oku­lary prze­ciw­sło­neczne. Chło­pak wy­glą­dał jak każdy stu­dent w za­sięgu wzroku. Nie pre­zen­to­wał się ja­koś wy­jąt­kowo. Może bę­dąc z Wil­lem, sta­łam się nie­wraż­liwa na in­nych, ale z pew­no­ścią nie mia­łam żad­nego hor­mo­nal­nego za­ćmie­nia, o ja­kim nie­ustan­nie na­wi­jała Me­gan.

Szlag, gość cze­kał na re­ak­cję. Nie za­wstydź Mor­gan. Uśmiech­nę­łam się ład­nie.

– Na szczę­ście mamy kremy z fil­trem.

Na­prawdę po­wie­dzia­łam coś ta­kiego? Niech mnie ktoś do­bije.

Po­słał mi spoj­rze­nie, które zna­czyło, że ma mnie za idiotkę – co do­brze zna­łam – ale rów­no­cze­śnie się uśmiech­nął.

– Ja­sne. A mogę... po­sma­ro­wać ci plecy?

– Wo­la­ła­bym nie – od­po­wie­dzia­łam ostrzej, niż za­mie­rza­łam.

– Och, okej – rzu­cił i na­tych­miast się wy­co­fał.

Mor­gan wes­tchnęła, czym przy­po­mniała, że w kon­tak­tach to­wa­rzy­skich ra­czej nie od­no­si­łam suk­ce­sów.

– To, że prak­tycz­nie je­steś już żoną Willa, nie ozna­cza, że ja­kiś chło­pak nie może po­sma­ro­wać cię kre­mem.

– Je­stem z nim od roku, więc nie ma co mó­wić o mał­żeń­stwie, ale nie za­mie­rzam po­zwa­lać, żeby do­ty­kał mnie nie­zna­jomy.

Po­sma­ro­wała mi plecy, pil­nu­jąc, aby do­brze roz­pro­wa­dzić krem.

– Wiem, ko­chana. Jak to jest prze­by­wać z nim w tym sa­mym mie­ście?

Za­sta­no­wi­łam się nad tym.

– Spoko. Na­dal przy­zwy­cza­jam się do tego, że wi­duję go czę­ściej niż przez kilka dni co parę mie­sięcy.

– No tak, wy­trzy­ma­li­ście w związku na od­le­głość. – Wska­zała na mój czyt­nik. – Tylko nie za­po­mnij o praw­dzi­wym świe­cie, okej? – Prze­nio­sła wzrok na chło­pa­ków gra­ją­cych przy brzegu we fris­bee. – Co za cia­cho!

Zer­k­nę­łam, żeby zo­ba­czyć, na czyj wi­dok się tak śli­niła.

– Zda­jesz so­bie sprawę, że w fa­ce­tach nie cho­dzi tylko o to, żeby byli mili dla oka? Mu­sisz wie­dzieć, że...

O słodki Jezu, zli­tuj się nad moją du­szą.

Opa­dła mi szczęka, czyt­nik wy­lą­do­wał w pia­sku. Ni­gdy nie wi­dzia­łam aż ta­kiego przy­stoj­niaka, przy­stoj­niaka, od któ­rego bi­łaby czy­sta ener­gia, który wy­glą­dałby tak... ape­tycz­nie. Mie­rzył na pewno po­nad metr osiem­dzie­siąt i wy­soko ska­kał po fris­bee. Nie­bie­skie spodenki wi­siały mu ni­sko na bio­drach, na po­ło­wie jego pięk­nej, na­giej piersi roz­cią­gały się ta­tu­aże i prze­cho­dziły na brzuch i ra­mię. Słońce Flo­rydy pie­ściło jego wy­rzeź­biony brzuch, wy­ci­ska­jąc ze skóry pot, który nada­wał jej bla­sku.

Fry­zurę miał z tych krót­szych, ale ko­smyki były na tyle dłu­gie, że się krę­ciły, oka­la­jąc cu­downą twarz z pro­stym no­sem, wy­dat­nymi ko­śćmi po­licz­ko­wymi i pod­bród­kiem, i och... do­łecz­kami, które po­ja­wiały się w po­licz­kach, gdy się uśmie­chał. Pa­so­wał do tej plaży. Mo­gła­bym się za­ło­żyć, że miał gdzieś pla­kietkę z na­pi­sem: „Mi­ster Ka­li­for­nii”. Wy­glą­dał zmy­słowo, na­wet jak na tu­tej­sze stan­dardy.

Czu­łam, że serce mi przy­spie­sza, usta się roz­chy­lają, a dło­nie świerz­bią, żeby go do­tknąć. Do dia­bła, zdzi­wi­łam się, że moje uda sa­mo­ist­nie się przed nim nie roz­chy­liły. Ja­kiej barwy miał oczy? Nie by­łam w sta­nie stwier­dzić tego z ta­kiej od­le­gło­ści i może to wła­śnie uchro­niło mnie przed wsty­dem z po­wodu tego, że po­cią­gał mnie ktoś inny niż mój chło­pak.

Nie mo­głam so­bie przy­po­mnieć, kiedy ostat­nio wi­dzia­łam ko­goś, kogo po pro­stu... pra­gnę­łam, ale z pew­no­ścią te­raz tak się wła­śnie działo.

Mi­ster Ka­li­for­nii spoj­rzał na nas, gdy przy­ja­ciółka gwizd­nęła na pal­cach.

– Mor­gan! – syk­nę­łam.

– Och, daj spo­kój, Lee. Gwizd­nę­łam, a nie zsu­nę­łam mu spodenki. Nie, żeby nie przy­szło mi to na myśl.

Za­czer­wie­ni­łam się. Nie dla­tego, że za­wsty­dziła mnie jej su­ge­stia, ale po­nie­waż wy­obra­zi­łam so­bie, że to ja zsu­wam mu spodenki i... Nie! Co, do cho­lery, było ze mną nie tak?

Will, Will, Will! Po­my­śla­łam o jego twa­rzy, o ob­cię­tych na krótko, brą­zo­wych wło­sach, ła­god­nych, piw­nych oczach. Tak, Will, a nie bo­żek zło­tej plaży.

– Bę­dziesz mo­gła się przy­wi­tać, Lee – pod­su­nęła Mor­gan. – Flirt jesz­cze ni­komu nie za­szko­dził.

– Nie, dzięki. – Po pierw­sze, nie zro­bi­ła­bym cze­goś ta­kiego Wil­lowi. Po dru­gie, co mia­ła­bym w ogóle po­wie­dzieć ta­kiemu chło­pa­kowi? Cześć, je­stem Pa­isley. Mam dwa­dzie­ścia lat i ty­ka­jącą bombę za­miast serca. Chcesz się za­kum­plo­wać? Pew­nie nie.

– Tam jest Luke! Chcesz po­pły­wać z nami mo­to­rówką? – za­py­tała, ma­cha­jąc do chło­paka, który stał na brzegu.

– Ra­czej nie. Wy­wie­szono czer­woną flagę. – Bo wielka śmier­cio­no­śna fala tylko cze­kała, aby mnie po­chło­nąć.

– To tylko ostrze­że­nie. Nie za­mknięto prze­cież plaży.

– Nie je­stem fanką oce­anu.

– Pew­nego dnia i tak zmu­szę cię do za­nu­rze­nia się w wo­dzie, ma­rudo! – Ode­szła uśmiech­nięta, ma­cha­jąc.

Rzu­ci­łam okiem na Mi­stera Ka­li­for­nii, który stał w oto­cze­niu przy­naj­mniej czte­rech la­sek w bi­kini. Nic dziw­nego, tacy fa­ceci ścią­gali na sie­bie uwagę płci prze­ciw­nej. Do li­cha, by­łam szczę­śliwa z Wil­lem, ale ja też wga­pia­łam się w tego go­ścia.

Wes­tchnę­łam. Nie dam rady czy­tać, tak się w niego wpa­tru­jąc. Wy­mie­ni­łam więc czyt­nik na ja­sno­ró­żowe pa­reo i wsta­łam, a na­stęp­nie owi­nę­łam nim bio­dra.

Molo pro­wa­dziło w kry­sta­liczną nie­bie­sko­zie­loną wodę, więc prze­szłam się po nim, pa­trząc przed sie­bie, za­miast sku­piać uwagę na gra­ją­cych we fris­bee. Ni­gdy nie do­łą­czę do za­bawy, nie będę bie­gać po plaży. Nie mo­gła­bym po­biec, na­wet gdyby za­le­żało od tego moje ży­cie. Wła­ści­wie to moje ży­cie za­le­żało od nie­bie­ga­nia.

Od de­sek biło cie­pło, które po chwili za­bie­rał po­dmuch wia­tru. Pa­reo po­wie­wało wo­kół mo­ich nóg, gdy roz­glą­da­łam się po oko­licy, ocza­ro­wana ryt­mem fal.

Kiedy do­tar­łam na śro­dek opu­sto­sza­łego mola, opar­łam się o ba­rierkę, a bryza za­rzu­cała mi włosy na twarz i pa­semka przy­kle­jały mi się do po­ma­lo­wa­nych błysz­czy­kiem ust.

Ktoś do­tknął mo­jego ra­mie­nia. Ob­ró­ci­łam się i ze­bra­łam włosy z twa­rzy. Przede mną stał chło­pak z grupy Mor­gan. Był duży i mnie wy­stra­szył, bo się za­chwiał. Wy­raź­nie pi­jany, nie­mal mnie prze­wró­cił.

– Je­steś Lee, prawda? – wy­beł­ko­tał, pa­trząc na mnie roz­bie­ga­nym wzro­kiem.

– Tak?

– Mor­gan ka­zała cię wrzu­cić do wody. – Po­chy­lił się i wziął mnie na ręce. Ech. Śmier­dział pi­wem.

Na­pię­łam mię­śnie w pro­te­ście i za­czę­łam się od niego od­py­chać.

– Le­piej nie. Idę czy­tać. Mo­żesz mnie po­sta­wić? – Sta­ra­łam się być grzeczna, ale kiedy ru­szył na drugą stronę mola, wy­stra­szy­łam się nie na żarty.

– Mó­wiła, że po­wiesz wszystko, żeby tylko nie wejść do wody – po­wie­dział z ak­cen­tem jesz­cze bar­dziej nie­chluj­nym niż na Po­łu­dniu i się za­śmiał.

– Pro­szę, nie wrzu­caj mnie! – za­wo­ła­łam, od­py­cha­jąc się od niego z ca­łej siły.

– Oj tam, no weź. To tylko tro­chę wody. Kiedy wy­pły­niesz, po­pra­wisz so­bie fry­zurę. – Wy­chy­lił się po­nad kra­wędź mola, a ja wy­ba­łu­szy­łam oczy, gdy do­strze­głam, że je­stem na wy­so­ko­ści ja­kichś sze­ściu me­trów. – Stąd bę­dzie szyb­ciej, niż iść na plażę, nie?

– Nie! – krzyk­nę­łam, z ca­łej siły pró­bu­jąc wy­rwać się z jego nie­mal be­to­no­wych ra­mion. – Nie! Nie! Nie! – Ko­pa­łam, ma­cha­łam rę­kami, ale nic nie wskó­ra­łam. Serce wa­liło mi jak mło­tem, a gar­dło się ści­skało.

Śmiał się, jakby to było za­bawne.

– O, dziew­czyno, spodoba ci się, gdy już bę­dziesz w wo­dzie! Ska­czesz pierw­sza.

Wspiął się na ba­rierkę i mu­sia­łam to po­wie­dzieć, bo za­cho­wa­nie że­nu­ją­cej ta­jem­nicy miało kosz­to­wać mnie ży­cie.

– Pro­szę! Nie umiem pły­wać!

Nie prze­sta­wał się śmiać, gdy tro­chę nie pa­nu­jąc nad ru­chami, za­to­czył się w stronę wody.

– Nie, se­rio, nie umiem! – Prze­sta­łam wal­czyć i go zła­pa­łam. Nie wrzuci mnie. Nie mógł mnie wrzu­cić. Ta­kie rze­czy po pro­stu się nie zda­rzają.

Chwy­cił mnie jed­nak w ta­lii i od­su­nął od sie­bie.

– No to siup! – Zu­peł­nie bez wy­siłku po­zba­wił mnie ostat­niej pod­pory i pu­ścił.

Wszystko znie­ru­cho­miało. Serce prze­stało bić, gdy le­cia­łam w po­wie­trzu. Lot cią­gnął się w nie­skoń­czo­ność, a jed­no­cze­śnie się za­koń­czył, nim zdą­ży­łam mru­gnąć.

Krzy­cza­łam przez całą drogę.

Zimna woda mnie po­chło­nęła i nie wy­pu­ściła. Upa­dek wy­du­sił po­wie­trze z mo­ich płuc, więc z tym, co mi w nich zo­stało, wal­czy­łam, aby wcią­gnąć ko­lejny haust. To­nę­łam, moja głowa znaj­do­wała się głę­boko pod po­wierzch­nią, ale ba­łam się otwo­rzyć oczy. Miękko tra­fi­łam sto­pami w dno i z ca­łej siły się od niego od­bi­łam, ma­cha­jąc rę­kami. Pęd wy­niósł mnie po­nad po­wierzch­nię, a gdy się wy­nu­rzy­łam, na­bra­łam po­wie­trza i krzyk­nę­łam o po­moc.

Ko­lejna fala stłu­miła moje wo­ła­nie i zła­pała mnie w swój skrę­cony, mocny uścisk. Rzu­ciła moje ciało w prze­ciwną stronę, niż chcia­łam się zna­leźć. Sól pa­liła w no­sie. Ko­pa­łam sza­leń­czo, aby zna­leźć się przy po­wierzchni. Gdzie ona była? Po­now­nie się ob­ró­ci­łam. I znowu.

Żad­nej po­wierzchni czy po­wie­trza. Gdzie one się po­działy?

Serce pę­dziło nie­bez­piecz­nie prędko – zbyt szybko. Zde­cy­do­wa­nie zbyt szybko. Je­śli nie utonę, to do­stanę za­wału. Ale prze­cież na­dal mam dwie­ście trzy­dzie­ści je­den dni!

Fala wy­nio­sła mnie na po­wierzch­nię, więc od­chy­li­łam głowę, de­spe­racko ła­piąc tlen. Przez cenną se­kundę wy­cią­ga­łam włosy z ust, aby mo­gło wpły­nąć do nich świeże po­wie­trze, i w końcu za­czerp­nę­łam głę­boko tchu. Nie zdo­ła­łam jed­nak krzyk­nąć, bo po­now­nie zo­sta­łam wcią­gnięta i słona woda wlała mi się do gar­dła.

Chęć wde­chu przy­sło­niła każdą inną myśl, ale wie­dzia­łam, że nie mogę tego zro­bić. Unio­słam ręce, pró­bu­jąc do­się­gnąć nimi po­wie­trza, ale tym ra­zem nie wy­cią­gnęła mnie fala. Nie, bo przy­szła ko­lejna i zmio­tła mnie jesz­cze ni­żej. Pierś mi eks­plo­duje, je­śli nie uwol­nię ci­śnie­nia. Tak ła­two by­łoby po pro­stu od­pu­ścić. Umrę tu.

Czy to­nię­cie nie miało być spo­kojną śmier­cią? Jed­nak nie czu­łam żad­nego spo­koju. To było prze­ra­ża­jące i bo­lało. Nie chcia­łam tak ła­two się pod­dać i uto­nąć, bo ja­kiś pi­jany chło­pak wrzu­cił mnie z mola do oce­anu. Mama by tego nie prze­żyła. Pey­ton by wal­czyła... gdyby miała oka­zję.

Wspo­mnie­nie jej twa­rzy do­dało mi nie­zbęd­nych sił. Zie­lone oczy, które były ta­kie same jak moje. Po­ru­sza­łam moc­niej no­gami, pró­bu­jąc wy­pły­nąć po­nad lśniącą po­wierzch­nię. Moc­niej, Pa­isley. Nie pod­da­waj się. Nie te­raz. Sły­sza­łam jej głos – być może brak tlenu wy­łą­czał mi umysł. Nie mi­nie wiele czasu, za­nim po pro­stu będę mu­siała ode­tchnąć, a wtedy albo stracę przy­tom­ność, albo wcią­gnę w sie­bie całą Za­tokę Mek­sy­kań­ską.

Na­kryła mnie ko­lejna fala, wy­ci­ska­jąc z płuc ostatki po­wie­trza. Już nic mi nie zo­stało. W którą stronę do góry? Gdzie by­łam...? Nie od­dy­chaj. Nie... Sły­sza­łam głos mamy, ale prze­cież to nie­moż­liwe, prawda?

Pa­isley, skończ z tymi bzdu­rami. Pey­ton za­wsze bę­dzie star­sza. To się ni­gdy nie zmieni. Kiedy ty bę­dziesz miała sześć lat, ona bę­dzie miała osiem. Kiedy ty skoń­czysz szes­na­ście, ona skoń­czy osiem­na­ście. Na­wet w wieku osiem­dzie­się­ciu dwóch lat na­dal bę­dzie star­sza.

Nie, nie bę­dzie. Nie bę­dzie żyć.

Fala rzu­ciła mnie na molo, w które naj­pierw ude­rzy­łam ra­mie­niem, a po­tem głową.

A po­tem nie czu­łam już nic.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.