Karta ateńska - Le Corbusier - ebook + książka

Karta ateńska ebook

Le Corbusier

0,0
27,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Karta ateńska to zestaw wytycznych do projektowania nowoczesnych miast stworzony przez architektów i urbanistów z organizacji CIAM (Międzynarodowe Kongresy Architektury Nowoczesnej). Zjazd CIAM IV odbył się na statku Patris II płynącym z Marsylii do Aten oraz w samych Atenach latem 1933 roku, z udziałem przedstawicieli polskiej awangardy.

Dziesięć lat później, w okupowanej Francji, Le Corbusier wydał „Postanowienia” w zaktualizowanej i rozszerzonej wersji, jako Kartę ateńską. W powojennych dekadach stała się ona drogowskazem dla urbanistów odbudowujących i budujących miasta na całym świecie, w tym w Polsce.

Karta ateńska budzi wiele kontrowersji. Optymistyczna i humanistyczna, czy nieludzka i technokratyczna? Jedno jest pewne – to najważniejszy miejski manifest XX wieku. Dlatego w serii FUNDAMENTY prezentujemy pierwsze od lat i najpełniejsze do tej pory polskie wydanie Karty, uzupełnione o wcześniej nie tłumaczone fragmenty.

Tekst i grafika (projekt: Studio Szeryfy) oparte są na opracowanej przez Le Corbusiera edycji z 1943 roku.

Oryginał wzbogaciliśmy o współczesny komentarz socjolożki Joanny Kusiak, która zastanawia się do czego Karta może służyć w XXI wieku (Wściekły rozwój miasta kontra nadopiekuńczy rozsądek utopii).

*Uwaga - tekst Johna R. Golda Jak stworzono Kartę ateńską jest dostępny tylko w wersji drukowanej*

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 112

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Le Corbusier, Karta ateńska

Tytuł oryginału:La Charte d’Athènes

Tłumaczenie: s. 9–63: Tomasz Swoboda; s. 65– 235: Krystyna Szeronos (opracowanie: Jan Choroszucha, Stefan Maciąg, źródło: Grupa CIAM-Francja, Kartaateńska. Urbanistyka C.I.A.M., Koło Naukowe Wydz. Arch. Wnętrz ASP-Warszawa, Warszawa [b.d.])

Wybór tekstów i koncepcja tomu:Grzegorz Piątek

Redakcja i korekta: Andrzej Szewczyk

Koordynacja projektu: Bożena Kowalkowska

Opracowanie graficzne, skład i łamanie: Biuro Szeryfy (na podstawie wydania z 1943 r.)

© 1943, Fondation Le Corbusier, Paris

© 2017, Fundacja Centrum Architektury, Warszawa

ISBN 978-83-943750-9-6

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Publikacja towarzyszy obchodom stulecia awangardy w Polsce

Koncepcja i prowadzenie serii: Aleksandra Stępnikowska, Grzegorz Piątek

Koncepcja graficzna serii: Biuro Szeryfy

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Joanna Kusiak – socjolożka i badaczka miasta. Obecnie pracuje na Uniwersytecie Wiedeńskim, doktorat obroniła na Politechnice Darmstadt. Prowadziła badania m.in. na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie, Uniwersytecie Londyńskim, Miejskim Uniwersytecie w Nowym Jorku i Uniwersytecie Warszawskim. Współautorka książek Chasing Warsaw. Socio-Material Dynamics of Urban Change after 1990 (2012, wraz z Moniką Grubbauer) i Miasto-Zdrój. Architektura i programowanie zmysłów (2014, wraz z Bogną Świątkowską). Obecnie przygotowuje książkę Chaos Warszawa. Miasto, przestrzeń i ideologia w półperyferyjnym kapitalizmie.

Pierwsza wersja tekstu ukazała się w broszurze towarzyszącej wystawie Varsovie radieuse. Powrót Le Corbusiera zaŻelazną Bramę zorganizowanej przez Centrum Architektury w roku 2012 (Joanna Kusiak, Wściekły rozwój miasta vs nadopiekuńczy rozsądek utopii, w: Varsovie radieuse. Powrót Le Corbusiera zaŻelazną Bramę, Warszawa 2012, s. 20–27).

Co nam leży na sercu? – Wszystko nam leży na sercu. Całe okrągłe, lekko spłaszczone na biegunach szczęście planety. Cale owalne, elipsoidalne szczęście galaktyki. Wszystko. Pokój narodom i pax tibi. I nawet to, żeby ci, co budują budy dla psów, nie robili otworu budy na zachód, skąd tu, na średnich szerokościach, wieją najprzeważniejsze wiatry i psy marzną.

Edward Stachura, Cała jaskrawość

Wszędzie przemoc, ponure ugory blokowisk, wyciekające baterie, palące się rowery, komputerowe symulacje hałd.

Dorota Masłowska, Między nami dobrze jest

Problem, jaki ludzkość ma z modernizmem, jest w dużej mierze podobny do problemu, jaki ludzkość ma z marksizmem. Po pierwsze, istnieją dzieła Karola Marksa i zawarte w nich teorie. Po drugie, istnieje marksizm, a właściwie różne marksizmy, które wychodzą od idei zawartych w dziełach Marksa, jednak rozwijają je w kierunkach niekoniecznie zgodnych z literą tekstu i intencją autora (sam Marks zarzekał się, że nie jest marksistą). Wreszcie – pojawił się między innymi w naszej części świata realnie istniejący socjalizm, który legitymizowano ideami Marksa i marksistów. Część z nich rzeczywiście wprowadzał w życie, jednocześnie jednak stosował szereg strategii politycznych jawnie sprzecznych z pierwotnymi ideami Marksa. Po upadku realnie istniejącego socjalizmu stosunek do Marksa i marksizmu nadal dzieli wielu intelektualistów na dwa bloki. Dla jednych totalitarny wymiar realnego socjalizmu oraz sposób, w jaki upadł, są absolutnym i ostatecznym dowodem na porażkę idei Marksa i marksizmu. Wszelkie próby nawiązania do tych idei, a tym bardziej obrony poprzedniego systemu, grupa ta traktuje jako pełzający bolszewizm, a sformułowania takie jak „walka klas” czy „nacjonalizacja środków produkcji” wywołują u niej gęsią skórkę. Grupa ta naturalnie tekstów Marksa nie czyta w ogóle, ma natomiast legendarne wręcz wyobrażenia na temat tego, co się w nich znajduje. Z kolei druga grupa, do której należy znakomita większość zachodniej lewicy i która jeszcze w 1968 roku pokładała w bloku wschodnim ogromne nadzieje, po upadku komunizmu poczuła się zawiedziona, by nie powiedzieć obrażona, z powodu jego porażki. Doprawdy symptomatyczne jest, do jakiego stopnia grupa inteligentnych ludzi zawodowo zajmujących się marksizmem nie jest zainteresowana przebiegiem i wynikami eksperymentu przeprowadzonego przy użyciu idei marksistowskich w Europie Wschodniej. Realnie istniejący socjalizm to według nich wypaczenie, za które należy winić Stalina i jego następców, niemające nic wspólnego z marksizmem. Marksa czytają uważnie i nabożnie. Z kolei wszelkie próby zwrócenia uwagi na możliwe ideologiczne źródła porażki tego eksperymentu są dezawuowane. Tymczasem wydaje się, że trzeźwa i rzeczowa analiza myśli Marksa przez pryzmat bieżących nierówności społecznych i przeszłości socjalistycznego eksperymentu (potraktowanych razem) pierwszych pozbawiłaby wielu złudzeń, drugich natomiast popchnęłaby do przodu.

Podobnie naładowane emocjami są obecnie popularne wyobrażenia o modernizmie. „Realnie istniejący modernizm” pozostawił po sobie szereg bardzo mocnych obrazów, które do dziś funkcjonują jako bezdyskusyjne symbole jego porażki. Tak jak zburzenie muru berlińskiego uchodzi za dzień końca komunizmu, dniem, w którym – wedle Charlesa Jencksa – umarł modernizm, był 15 lipca 1972 roku, kiedy to wysadzono w powietrze corbusierowski w stylu kompleks Pruitt-Igoe w St. Louis w Stanach Zjednoczonych1. Wybudowano go zaledwie siedemnaście lat wcześniej. Był to zespół subsydiowanych budynków wzniesionych na terenie dawnych slumsów, uznawany początkowo za przełom w urbanistycznej historii Ameryki. Do sekwencji walenia się gigantycznego superbloku, wielokrotnie powtarzanej później w telewizji, Philip Glass napisał muzykę, która wraz z materiałem filmowym stała się jedną z najmocniejszych scen kultowego Koyaanisqatsi, eksperymentalnego filmu zbudowanego z sekwencji obrazów, które „mówią same za siebie” i które mają zastąpić język odrywający się od rzeczywistości. Upadek betonowego molocha, w ciągu ułamków sekund zapadającego się i rozmywającego w chmurze pyłu, czytano jako śmierć modernistycznej utopii. Wtedy też sformułowanie „modernistyczna utopia” w odniesieniu do idei Le Corbusiera i CIAM-u stało się naturalne i powszechne. Modernizm zaczął się kojarzyć z wieloma dysfunkcjami, które każdy, kto chociaż odrobinę interesuje się architekturą, z łatwością wymieni na jednym wdechu: nieludzka skala, ambicje biopolityczne i chęć kontrolowania wszystkich aspektów ludzkiego życia, nadmierna estetyzacja formy urbanistycznej całego miasta (czego skrajnym przykładem jest Brasilia, z góry przypominająca ptaka) i jednocześnie brzydota poszczególnych budynków, monotonia formy, niezdolność do malowniczego starzenia się, rozcinanie miast autostradami i promowanie szybkiego ruchu samochodowego, rozlewanie się miast w niekończące się osiedla, brutalna destrukcja przeszłości (często cytowany Le Corbusier: „Trzeba zabić ulicę!”), ujednolicenie potrzeb mieszkalnych i życiowych, rozbicie tradycyjnej wspólnoty miejskiej. Co najmniej kilka gwoździ do trumny wbiła modernizmowi nowojorska aktywistka Jane Jacobs, udowadniając, że codzienne życie na tradycyjnej miejskiej ulicy jest dynamiczniejsze, a zarazem bezpieczniejsze niż na nieprzejrzystych blokowiskach, niesprzyjających kontroli społecznej. Powyższa lista bolączek jest uzupełniana obrazami z życia „realnie istniejącego modernizmu”, prezentującymi kolejno: ekschłopów trzymających w blokach kury na balkonach, puste strzykawki po heroinie walające się w ciemnych klatkach schodowych, zepsute windy, podglądaczy siedzących z lornetkami w bloku naprzeciwko, fawele oblepiające próbującego wzlecieć ptaka Brasilii, młode Rumunki z epoki Ceauseşcu wyrzucające do blokowych zsypów płody po chałupniczo dokonanej aborcji2, taksówkarzy na Ursynowie bez końca krążących w poszukiwaniu właściwego adresu i ogólnie – by użyć sformułowania Doroty Masłowskiej – „ponure ugory blokowisk”. Koniec końców jedyne, co u Le Corbusiera wydaje się zupełnie niekontrowersyjne, to szezlong LC4. Nawet jeśli istnieje stosunkowo liczna grupa miłośników modernistycznej architektury, nawet jeśli de facto ciągle powstaje spora liczba lubianych budynków w tym stylu, modernizm jako urbanistyczna ideologia i całościowa wizja świata uchodzi za skompromitowany.

Dzieł takich jak Karta ateńska w zasadzie nie czyta się z powodów innych niż historyczne. Dlatego największym zaskoczeniem dla współczesnego czytelnika będą prawdopodobnie jej trzeźwy, rozsądny ton i otwarta krytyka tego, co kilka dekad później uznano właśnie za… dziedzictwo modernizmu. Całe pasaże z Karty mówią o tym, o czym potem trąbili antymoderniści, na przykład, że miarą wyznaczającą skalę planowania urbanistycznego powinien być człowiek, że miasta nie powinny rozlewać się bez ograniczeń, a ich rozwój powinien być harmonijny. Architekci i urbaniści z trzydziestu trzech krajów płynący wspólnie z Le Corbusierem statkiem z Marsylii do Aten w lipcu 1933 roku opierali swoje założenia na naukowej analizie rzeczywistych warunków życia miejskiego i okolicznościach ich powstania, wskazywali też na konieczność ich poprawy. W nieunikniony sposób nasuwa się zatem pytanie, jak ma się rzeczowy, w dużej mierze zdroworozsądkowy ton dokumentu, którego diagnozy – jak będę się starała pokazać – dzisiaj raczej zyskały, niż straciły na aktualności, do popularnych wyobrażeń o Le Corbusierze, arbitralnie stawiającym na kartce papieru równiutkie krzyżyki Planu Voisin? Moim zdaniem kluczem do odpowiedzi jest rzeczowe porównanie charakteru i treści Karty z argumentami i motywacjami, które skłoniły później opinię publiczną do masowego potępienia modernizmu oraz – co nie mniej ważne – polityczno-ekonomicznymi okolicznościami, w jakich odsunięto modernistów od wizjonerskich projektów publicznych do niestrudzonej produkcji krzeseł, luksusowych willi à la Bauhaus i – raz na jakiś czas – samotnych gmachów użyteczności publicznej. Najbardziej istotna przy tym wydaje się nierównowaga między humanistycznymi a technologicznymi aspektami modernizmu. Karta ateńska jest dokumentem eksperckim, w którym analizie warunków zamieszkiwania i problemów miast towarzyszą zarówno humanistyczna wizja, jak i inżynierska propozycja radzenia sobie z tymi problemami. Karta – warto to powtórzyć jeszcze raz, gdyż nie współgra to z potocznym wyobrażeniem – jest dokumentem współczesnej humanistyki, proklamującym organistyczną wizję człowieka i społeczeństwa, a zarazem pochylającym się nad jednostką z ogromną (paternalistyczną, ale jednak) troską. Tymczasem historia „realnie istniejącego modernizmu” pokazuje, że w realizacjach wielkich publicznych projektów koncentrowano się przede wszystkim na ich wymiarze inżynieryjnym. Jeżeli istotnie modernizm stał się w końcu utopią, była to technoutopia. Z tej perspektywy rzeczywiście trudno bronić architektów, którzy pisali wcześniej o ludzkiej skali i krytykowali „wściekły rytm”, będący konsekwencją przemian technologicznych i rozwinięcia nowych szybkości, a zupełnie dali się uwieść – czego zalążek rzeczywiście widać już w Karcie – idei technologicznego postępu. Dlatego zapewne corbusieryści nie widzieli zasadniczej sprzeczności między pisaniem o ludzkiej skali a gigantycznymi wymiarami jednostki marsylskiej czy wspomnianego kompleksu Pruitt-Igoe: skalę usprawiedliwiało to, że budynek nie był już tylko budynkiem, ale nowoczesną maszyną do mieszkania. Ludzka skala nie była mierzona ludzką intuicją, ale matematycznym modelem Le Corbusiera nazwanym przez niego modulorem. Niemniej jednak, mimo że o porażkę projektów takich jak Pruitt-Igoe obwiniano przede wszystkim ich formę (nieprzejrzystą, odpersonalizowaną, sprzyjającą kryminalizacji), która wyraźnie nie sprostała zadaniu kompleksowej przemiany społecznej, fala krytyki doprowadziła raczej do odrzucenia humanistycznych idei modernizmu, podczas gdy modernistyczna forma w dużej mierze przetrwała – teraz wyłącznie w swojej bogatej wersji dla klasy co najmniej średniej, niesubsydiowanej przez państwo czy samorządy. Ideami modernizmu jako programu społecznego przestano się w ogóle interesować. Tymczasem, czytana bez uprzedzeń, w swojej diagnostycznej części Karta dziś okazuje się bardziej aktualna niż kiedykolwiek.

Nie znaczy to bynajmniej, że wszelką krytykę powinniśmy zamieść pod dywan. Przeciwnie, wyciągnięcie rzeczowych wniosków z historii dawnej utopii może być dużo bardziej produktywne niż udawanie, że obecna sytuacja jest mniej dystopijna niż modernizm. Ani niekontrolowanego rozrastania się slumsów w miastach Globalnego Południa, ani masowych eksmisji w Stanach Zjednoczonych, ani naszej rodzimej idei budowania kontenerów socjalnych nie można dłużej usprawiedliwiać argumentem, że utopia modernistyczna się nie udała i dlatego należy pozostawić sprawy własnemu biegowi. Poniżej staram się pokrótce przeanalizować najważniejsze idee Karty ateńskiej zarówno przez pryzmat ich historii, jak i przez pryzmat współczesnej sytuacji miast i społeczeństw, jednocześnie rozprawiając się z kilkoma mitami dotyczącymi modernizmu.

Po pierwsze: mieszkalnictwo

Panuje przekonanie, że modernizm opierał się na totalnej (a dla niektórych nawet totalitarnej) wizji, której całkowicie podporządkowane miało być życie jednostki. Jednak obecna rzeczywistość nie jest wbrew pozorom dużo bardziej oddolna. Przeciwnie, to we współczesnej urbanistyce i architekturze człowiek i społeczeństwo zupełnie zniknęli – co wcale nie stoi w sprzeczności z indywidualizmem, którego wyrazem jest dzisiejsze planowanie miejskie (a w dużej mierze jego brak). Centralnym bohaterem Karty jest człowiek. Człowiek ten jest wprawdzie abstrakcyjnie pojęty – nie ma płci, wieku ani konkretnego zawodu, nie wiemy, co lubi, czy chce założyć rodzinę ani jakie ma problemy. Niemniej cała idea miejskiego planowania jest zorganizowana wokół idei humanizmu. Podczas gdy dzisiaj mówi się głównie o wzroście, konkurencyjności, rozwoju i promocji, moderniści byli o wiele bardziej zainteresowani codziennym życiem w mieście: „Pierwszym zadaniem urbanistyki jest zaspokojenie podstawowych potrzeb ludzkich”. Potrzeby te są wymienione w następującej kolejności: mieszkać, pracować, wypoczywać, poruszać się. Karta ateńska jest zainteresowana mieszkańcami miasta o wiele bardziej niż większość współczesnych strategii i dokumentów. Miasto powinno być według niej zorganizowane tak, aby zapewnić wszystkim jego mieszkańcom solidne minimum egzystencjalne: dobrze doświetlone mieszkania, pracę i łatwy do niej dojazd, tereny zielone do wypoczynku i wygodne połączenia komunikacyjne z regionem i innymi miastami. Dzisiaj z kolei uważa się, że wystarcza sprowadzić do miasta inwestorów, a problem mieszkań rozwiąże się sam. Przykładu Pruitt-Igoe używano nie tylko po to, by udowodnić porażkę modernizmu, ale też po to, by udowodnić porażkę idei mieszkalnictwa socjalnego. Tymczasem, jak argumentuje Katharine G. Bristol, taka interpretacja jest ogromnym nadużyciem: „U podstaw twierdzenia, że przyczyną porażki Pruitt-Igoe był plan reformy społecznej bazujący na ideach Le Corbusiera i CIAM, leży założenie, że to projekt architektoniczny decyduje o sukcesie lub porażce subsydiowanego mieszkalnictwa oraz że jest on wyrazem programu społecznego. Pomija się przy tym bierność architektów wobec znacznie szerszego programu, mającego swoje źródła nie w radykalnych reformach społecznych, ale w ekonomii politycznej powojennego St. Louis i praktykach segregacji rasowej. Los Pruitt-Igoe był kształtowany przez strategie gettoizacji i rewitalizacji śródmieść, które nie pochodziły od architektów, lecz z wnętrza systemu, w którego ramach tworzyli. Mit narosły wokół Pruitt-Igoe nie tylko przecenia możliwości wpływu architekta na zmianę społeczną, ale przede wszystkim maskuje skalę uwikłania tej profesji w struktury i mechanizmy, których nie jest władna zmienić”3. Jeżeli na przykład warszawskie Bródno lub Żelazna Brama nie stały się gettem jak Pruitt-Igoe, to nie dlatego, że były lepiej zaprojektowane i wykonane – i tu, i tu oszczędzano na materiałach i w kilka tygodni po otwarciu psuły się windy i urywały klamki. Jednak socjalistyczna polityka mieszkaniowa zakładała relatywne wymieszanie grup społecznych, a system nie dopuszczał bezrobocia oraz łagodził nierówności społeczne4. Tymczasem dzisiejsza polityka miejska zmierza do powtarzania porażki Pruitt-Igoe, tyle że już bez modernistycznej estetyki i bez ambicji polepszania ludzkiego losu. Byli mieszkańcy Pruitt-Igoe ze łzami w oczach mówią reżyserowi filmu The Pruitt-Igoe Myth, że okres po przeprowadzce na osiedle był najszczęśliwszy w ich życiu. Na tym tle na przykład propozycja budowania w Polsce osiedli z kontenerów socjalnych jest najdalej posuniętym wyrazem pogardy dla mieszkańców miasta. Pogarda ta jest rzeczywiście – z czego tak dumni są pomysłodawcy przesiedlania do kontenerów – zupełnie antyutopijna, gdyż ani los mieszkańców, ani spójność tkanki miejskiej nie obchodzą ich wcale. To, że przeniesienie slumsów do modernistycznego budynku nie rozwiąże strukturalnych problemów społecznych trapiących jego mieszkańców, nie oznacza, że w takim razie należy zorganizować slumsy w tanich kontenerach. Nie chodzi bowiem o architekturę, ale o całą polityczno-ekonomiczną konfigurację. Na systemowość tych problemów akurat Karta ateńska bardzo wyraźnie zwraca uwagę: „Skazano by rzeźnika, który sprzedaje zgniłe mięso, ale prawo pozwala narzucać biedakom zgniłe mieszkania”.

Po drugie: gospodarka

O tym, że dominujący paradygmat mieszkalnictwa jest najściślej powiązany z sytuacją gospodarczą, najlepiej przekonuje obecny kryzys, który – jak wyjaśnia David Harvey5 – jest w dużej mierze kryzysem miejskim. U jego podstaw leży niewydolność American Dream, czyli takiej wizji przestrzennej organizacji społeczeństwa, w której ideałem większości stał się domek jednorodzinny na przedmieściach i kilka samochodów, umożliwiających poszczególnym członkom rodziny kontakt ze światem. System ten zepsuł nie tylko amerykańskie miasta, czyniąc je – jak się złośliwie mówi o Los Angeles – kilkoma przedmieściami, które w poszukiwaniu centrum miasta przypadkowo wpadły na siebie. Ideologia domku z ogródkiem zepsuła także światową gospodarkę, ponieważ nakłoniła tysiące ludzi do wzięcia kredytu, na który nie było ich stać. W konsekwencji ludzie ci są kolejno eksmitowani ze swoich domów, a te następnie powoli się rozpadają, bo nie ma na nie kupca.

Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że zagadnienia gospodarcze zdominowały współczesną urbanistykę, spojrzenie twórców Karty ateńskiej na związki miasta z ekonomią jest dużo trzeźwiejsze niż ich następców, odurzonych ideą nieustającego wzrostu i – by przytoczyć barwny język Karty – „wściekłego rozwoju”. „Wartość gospodarcza jest właściwie wartością chwilową”– te słowa pasażerów statku SS Patris