Jesienne liście - Andrzej F. Paczkowski - ebook + audiobook

Jesienne liście ebook i audiobook

Andrzej F. Paczkowski

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Saga rodzinna „Jesienne liście” to historia miłości trojga bohaterów, rozgrywająca się w Karkoszce, jednej ze śląskich wsi.

 

Urodzili się tego samego roku, zaprzyjaźnili się i razem dorastali,  ale burza hormonów zmieniła wszystko.

 

Zosia od zawsze kochała Łukasza i marzyła, że kiedyś wyjdzie za niego za mąż.

 

Łukasz nie potrafił poradzić sobie z emocjami, które wyzwalał w nim Janek. Uznał, że Zosia może być remedium na to zakazane uczucie.

 

Janek nie widział świata poza Łukaszem, ale kiedy przyjaciel podjął decyzję, aby pójść do seminarium, przeżył głębokie rozczarowanie.

 

Powieść rozpoczyna się w 1960 roku i trwa przeszło czterdzieści lat. Na tle niektórych wydarzeń historycznych poznajemy losy bohaterów, tych fikcyjnych, ale także i tych prawdziwych.

Ta historia odarta jest z cukierkowej nostalgii i z wyidealizowanych  wspomnień. „Jesienne liście” to saga o ludziach pełnych pasji i namiętności, o ich wyborach, i tych dobrych, i tych złych, o konsekwencjach tychże decyzji. To po prostu opowieść o prawdziwym życiu. 

Jesienne liście” A. Paczkowskiego można zakwalifikować do bardzo obszernej kategorii powieści obyczajowych. Ta historia to opowieść o biedzie i szczęściu, miłości i nienawiści, tolerancji i ksenofobii, a przede wszystkim o wyborach, które w nieuchronny sposób wpływają zarówno na losy nasze, jak i naszych najbliższych. Polecam. – Barbara Mikulska (autorka powieści obyczajowych, fantasy, horrorów oraz książek dla dzieci).  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 341

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 45 min

Lektor: Elżbieta Kijowska

Oceny
4,7 (18 ocen)
14
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dotka02

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująco wzruszająca!
00
Annaok2

Nie oderwiesz się od lektury

czyta się wspaniale, nie można się oderwać.
00
BarbaraRudewicz

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra ale smutna powieść ściskająca serce
00

Popularność




Tego autora w Wydawnictwie WasPos

SAGA RODZINNA

Jesienne liście

CYKL KRONIKA CZAROWNIC

Kronika czarownic. Pokolenia widzących

Kronika czarownic. Pokolenia złych (wprzygotowaniu)

POZOSTAŁE POZYCJE

Spadek Barbary Tryźnianki

Zniszczone pianino

Dwór na wrzosowiskach (wprzygotowaniu)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Andrzej F. Paczkowski, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce (kobieta): © by Massonstock/iStock

Zdjęcie na okładce (liście): © by irin-k/Shutterstock

Brushe: brusheezy.com

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-255-6

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Część pierwsza

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Część druga

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Rozdział 48

Rozdział 49

Rozdział 50

Rozdział 51

Rozdział 52

Rozdział 53

Część trzecia

Rozdział 54

Rozdział 55

Rozdział 56

Rozdział 57

Rozdział 58

Rozdział 59

Rozdział 60

Rozdział 61

Rozdział 62

Rozdział 63

Rozdział 64

Rozdział 65

Rozdział 66

Rozdział 67

Rozdział 68

Rozdział 69

Rozdział 70

Rozdział 71

Rozdział 72

Rozdział 73

Rozdział 74

Rozdział 75

Rozdział 76

Rozdział 77

Rozdział 78

Rozdział 79

Rozdział 80

Rozdział 81

Epilog

Dla wszystkich, którzy byli inspiracją do napisania tej książki oraz dla tych, którzy muszą żyć wspomnieniami chwil, które dawnominęły.

Szczęście jest ulotne, a życie często ofiarowuje nam jedynie strzępy tegouczucia.

Część pierwsza

Młode lata

Czasami niektórym z nas nie pozostaje nic innego, jak tylko karmić się takimi małymi okruszkami, pamięcią krótkiej chwili, która naznaczyła nas na całeżycie.

Rozdział 1

Janek

Janek narodzinami sprawił rodzicom wielkie problemy. Otóż nikt się nie spodziewał i nie planował jego pojawienia na świecie. Matka Agata należała do kobiet niezwykle otyłych, ciężko pracowała od rana do nocy, niekiedy nie miała nawet czasu, by powiedzieć mężowi dobranoc, ponieważ jeszcze zanim przyłożyła głowę do poduszki, już zasypiała. Jeżeli między małżonkami dochodziło do zbliżeń, to jedynie w czasie głuchych, ciemnych nocy, pod pierzyną, kiedy nawet oni, zmęczeni po całym dniu harówki, nie wiedzieli w sennym otępieniu, co się między nimi dzieje. Zresztą nie czuli już do siebie pociągu, łoże jednak dzielili, bo tak przywykli przez te wszystkie lata. Andrzej, jej mąż, był człowiekiem szczupłym, więc różnili się od siebie jak noc i dzień. Ona tak gruba, że ledwo mogła podnieść się z materaca, aczkolwiek z wielką siłą i zaparciem, nigdy się nie poddawała, on zaś chudy jak szczapa, wysoki, z wystającymi wszędzie kośćmi, ale o oczach skrywających równie wielki hart ducha i pewnego rodzaju srogość. Gdyby nie mieli w sobie tej zażartej potrzeby ciężkiej pracy, dawno skończyliby marnie. Oboje urodzili się jeszcze przed wojną, a czasy, które nastały po niej, były ciężkie. Rodzina się rozdzieliła, ojciec Agaty zginął na polu bitwy, zaś ojciec Andrzeja, mocno schorowany, też prędko udał się doBoga.

Agata wyszła za mąż za Andrzeja Wilczyńskiego i z tego związku urodziło się pięcioro dzieci. Ostatnim, w roku 1960, był właśnie Janek, dosłownie urodzony w kapuście. Zbierali ją w pocie czoła na wyjątkowo wtedy zalanym słońcem polu, gdy na Agatę przyszły silne bóle: zgięła się w pół, wody płodowe rozlały się po udach, tworząc kałużę na czarnej ziemi, a potem coś ścisnęło ją w podbrzuszu, krótki ból i nagle było po wszystkim. Dziecko przyszło na świat. Agata była równie zdziwiona, jak kobiety pracujące obok niej na polu. Andrzej nie rozumiał, jak mogła nie wiedzieć, że jest w ciąży. Ona sama tego nie rozumiała. Dziecko nie ruszało się w niej, nie kopało, nie miała żadnych niestrawności albo tego po prostu nie zauważyła, nic. A to że przez wiele miesięcy nie miała okresu… Cóż, o tym naprawdę nie myślała, a miesiące uciekają takszybko…

Ich posiadłość znajdowała się w wiosce Karkoszka, niedaleko Wodzisławia Śląskiego. Nie był to oczywiście wielki majątek, zwykły niski dom z obejściem, pięć hektarów pola i to wszystko. W oborze dwie świnie, jedna krowa i jeden koń, kury ze złośliwym i zadziornym kogutem, kaczki, gęsi. Pies uwiązany przy budzie, czasami szczekający od rana do nocy. Kot, który nieustannie chodził swoimidrogami.

Matka Agaty, Maria, kobieta schorowana, bardziej uprzykrzała wszystkim życie, niż pomagała. Nie interesowały jej też dzieci, więc kiedy się urodziły wnuki, nie można było na nią liczyć. Między nią a Agatą nieustannie dochodziło do kłótni, bo kiedy człowiek jest zmęczony i chory, to prędko zapala się w nim gniew, aczkolwiek potem gorzko żałuje wylanych w złości słów. Jej matka zmieniła się po śmierci męża. Wiele kobiet we wsi przeżyło to samo, a na wiadomość o śmierci mężów czy synów rwały włosy z głów, siwiały z dnia na dzień lub zwyczajnie zamykały się w sobie. Maria zdziwaczała i pojawiła się w niej jakaś złość izaciętość.

– Twoja matka tak patrzy na mnie – mówił Andrzej – jakby mnie chciała zabić albo jakbym jej coś zrobiłzłego.

– Nie przejmuj się nią – tłumaczyła Agata, choć nie podobało jej się to, bo Andrzej nie zasłużył sobie na złe traktowanie ze strony matki. – Po śmierci taty po prostuzwariowała.

Czasami Maria patrzyła też złym wzrokiem na własną córkę i wtedy przebiegały Agatę dreszcze. Może dlatego, że ona ocalała, a w wojnie straciło życie trzech jej braci. Wszyscy byli młodzi i mieli całe życie przed sobą. Biedaczyska, a matka nawet ich grobów odwiedzić nie mogła. Gdyby chociaż tu ich pochowali, na cmentarzu wedle brzozowego lasku, człowiek mógłby pójؐść, złożyć kwiaty, pomodlić się. A tak, zostali gdzieś w świecie, nie wiadomo gdzie, nawet nie było kogo spytać, czy ksiądz wodą święconą mogiły pokropił czy jak te padłe bydlęta do dołu wrzucili i ziemię szpadlem uklepali. Bóg tylko może jedyny wie, gdzie ci jej syneczkowie spoczęli. Ale Bóg niczego nigdy niezdradzi.

Agata na początku obdarzyła Andrzeja silnym uczuciem, bo zawsze w domu odsuwano ją na bok. Liczyli się bracia, a ona zwyczajnie została pozbawiona rodzicielskiej miłości. Ojciec ją kochał, to oczywiste, ale matka oczy tylko na synów zwracała. Byli jej skarbami i nic tego nie mogło zmienić. Wiedziała też, że na nikogo innego liczyć nie mogła. Wieś po wojnie sparaliżowała niemoc. Brakowało męskich rąk do pracy i każdy chłop był na wagę złota. Dlatego przyjęła jego oświadczyny nie tylko ze zdziwieniem, ale też z ulgą. Mógł wziąć każdą, szczuplejszą i ładniejszą, ale to na nią padło. Powiedział jej też dlaczego, bo miłość z początku między nimi nie istniała. Dziewucha krzepka i silna, do pracy rzucała się jak narowisty koń i niewielu wyzwaniom nie dałaby rady sprostać. Robotna kobieta, silna i wytrzymała, dawała gwarancję i zabezpieczenie na przyszłość, dobrze rokowała. Zresztą taka silna kobieta jak ona to pewnie i synów urodzidziarskich.

Andrzej wszystko to dobrze przekalkulował, aczkolwiek dla żony dobry i nocami bywało nawet czuły, nie należał do ludzi uległych, słabych i kochliwych. Miał prostą duszę, wiarę w Boga i przykazania, a jak postanowił, tak być musiało i nawet Agata nigdy nie zdołała go do niczego przekonać. Był po prostu twardy już od urodzenia. Jakaś mroczna siła w nimdrzemała.

Miał czterdzieści lat, kiedy ożenił się z Agatą, ale gdyby nie wojna, pewnie zostałby kawalerem i samotnikiem. I jemu dwóch braci Niemcy zabili, a ojciec, schorowany i stary, zszedł z tego świata zaraz po nich. Andrzej ostał się sam jeden, z siwą matką, która raz dwa do grobu poszła, kiedy męża zabrakło. Potrzebował żony, a że majątek mieli niewielki, sprzedał, co miał i po ślubie zamieszkał w domu Agaty. Obejście jakby nie było większe, ale pieniądze, choć śmieszne w tych czasach, pomogły im jako tako stanąć na nogi. Po Ruskich, co przyszli po Niemcach, nie zostało właściwie nic. Byli jak zaraza, plądrowali, gwałcili i palili, zabijali na potęgę. Zło ich takie cechowało, że nie sposób sobie wyobrazić. Zachowywali się, jakby wszystko im było wolno, jakby byli panami na włościach. W jakiś sposób była to prawda, ponieważ wiele razy decydowali o czyimś życiu. Prawdą jest, niestety, że człowiek zły i głupi, jak tylko otrzyma chociażby odrobinę władzy, zaczyna czuć się kimś lepszym i innych drogo tokosztuje.

Andrzej był więc człowiekiem z zasadami, samotnikiem właściwie o duszy skrywającej mrok, niewiele się odzywał i często chodził zamyślony. Należał jednak do ludzi pracowitych, a co za tym idzie gospodarstwo w ciągu lat się rozwijało, choć wiadomo, że zdarzały się lata, kiedy im bieda w oczyzaglądała.

Niestety, cierniem w oku Andrzeja było jedno jedyne dziecko, Helena. Tak naprawdę nie znalazła miejsca w jego świecie i sercu, aczkolwiek mówi się, że ojciec zawsze wspólny język i porozumienie znajdzie z córką. Chciał mieć synów, bo pracy w obejściu i na polu przybywało, a dziewczyna do roboty niezdatna przecież. Trzeba jej tylko nieustannie pilnować i odganiać chłopaków odspódnicy.

Ogólnie Andrzej uważał kobiety za słabe i mniej wartościowe. Tego jednak nie mówił na głos i Agata nie miała o tym pojęcia. Dlatego właśnie ją wziął za żonę, ponieważ ciężką pracą pokazywała wszystkim, że zniesie więcej niż niejeden mężczyzna. Ale ona byławyjątkiem.

W domu Andrzeja najważniejsza była wiara, a dziesięć przykazań boskich stanowiło nienaruszalne zasady postępowania całejrodziny.

– Bez Boga ani do proga – mawiała jegomatka.

Głowił się, co począć z córką, aby mu nie uprzykrzała życia. Zresztą było jeszcze tamto zdarzenie, które mu nie dawałospokoju…

Kiedy zaś w 1960 urodził się Janek, okazało się, że dziecko jest słabego zdrowia, aczkolwiek płuca musiał mieć rozwinięte bardzo dobrze, ponieważ tak wrzeszczał, że obudziłby nawetumarłego.

Pomiędzy nim a żoną często dochodziło do kłótni o syna. Andrzej czuł potrzebę włączenia się w wychowanie chłopaka od najmłodszych lat, a to oznaczało bicie i robienie wszystkiego, by stał się twardym mężczyzną, jakim był onsam.

Niestety, Janek jakoś w ojca się nie wdał i coraz bardziej tracił w jego oczach. Starsi bracia byli nieokiełznani, dokuczliwi i nieznośni, ale byli to przecież synowie i mogli sobie na to pozwolić. Janek zaś lepiej rozumiał się ze swoją starszą o rok siostrą i to z nią spędzał najwięcejczasu.

Helena bowiem, podobnie jak on, była z natury spokojna i cicha. Dlatego nawiązała się między nimi nić wyjątkowego porozumienia i stronili od pozostałej trójkirodzeństwa.

Najstarszego Dawida nazywali żywym srebrem. Wszędzie go było pełno i wkładał palce nawet tam, gdzie nie powinien, bo wszystko go interesowało. Często więc ciekawość kończyła się złamaniami, oparzeniami i chyba najczęściej z całej rodziny trzeba go było ratować z opresji. Do pracy się nie garnął, więc wiadomo było, że będą z nim wielkie problemy. Nie dało się go utemperować, aczkolwiek Andrzej bił go najczęściej z całej piątki, zaraz po Janku, na chłopaka nie było siły. Był po prostu ciekawy świata i choć najdzikszy z dzieci i najmniej zdyscyplinowany, to jednak zdrowy ibystry.

Helmut był spokojniejszy od starszego brata. Dokładnie obserwował sytuację i działał tylko wtedy, kiedy wyczuł, że nie będzie się musiał napracować. Zadziorny i pamiętliwy, jak tylko któryś z braci mu coś zrobił, nie zapominał i czekał, dopóki nie nadarzyła się okazja, by się zemścić i odpłacić za doznaną krzywdę. A mściwy był już od małego, więc nie wróżyło to niczego dobrego na przyszłość. Potrafił odgrywać się nawet na matce, kiedy mu się wydało, że dała mu mniej jedzenia na talerzu niż jego braciom. Zawsze po takiej sytuacji dochodziło w kuchni czy w domu do dziwnych incydentów. To pękła poszwa na poduszkę i pierze zaczęło z niej wylatywać. To na podłodze leżał rozbity talerz, znikały ścierki albo zupa okazywała sięprzesolona.

Trzeci był Gienek. I ten był chyba z żywej trójki najgorszy, ponieważ lubił eksperymentować. Najbardziej mu się podobało przeprowadzanie różnych doświadczeń na kurach i kaczkach, a szczególnie na pisklętach, jeśli się wykluły. Zawsze wszystko, co robił, robił w utajeniu, by nikt go nie zobaczył i tak raz za razem zastawiał pułapki na biedne małe kaczęta czy kurczęta, które oczywiście ulegały wypadkom i były uśmiercane na miejscu. Gienek wyglądał na spokojnego chłopaka, ale był najbardziej bystry i starał się, by nikt go nigdy nie złapał na gorącym uczynku. Miał w sobie również pogardę dla zwierząt, były kruche i słabe, nie potrafiły się obronić i umierały. Kopał kury i trzodę. Lubił się na nich z niewiadomego powodu wyżywać, dokuczać, maltretować. Spuszczał więc kaczki w wiadrze do studni, zamykał w piwnicy, podrzucał psu przy budzie. Patykiem odsuwał Szarikowi jedzenie, aby nie mógł go dosięgnąć, strzelał z procy do ptactwa, a kiedy jakieś inne zwierzę lub dzieciak mu dokuczyło, zawsze dostałonauczkę.

Helena często pomagała mamie w kuchni, a kiedy trzeba było, to oczywiście nie wzbraniała się od pracy na polu do późnej nocy. Wiedziała, jak ważne jest, aby zebrać plony, które pomogą im przeżyć zimę. Zresztą nie tylko im, ale również zwierzętom. Najbardziej kochała uprawę kwiatów w ogrodzie. To ona od najmłodszych lat najwięcej czasu spędzała wśród rabat, podlewając i odplewiając piękne rośliny, by spokojnie rosły. W domu pod wszystkimi oknami rosły maciejki, które tak niesamowicie pachniały nocami. Jak tu więc ich niekochać.

Janek zaś robił, co mu kazano. Był jakiś inny, różnił się od wszystkich rozmarzonymspojrzeniem.

Kiedy jego brat Dawid szedł przez życie jak burza, on raczej starał się iść spokojnie. Nie wyciągał po wszystko ręki, jakby mu się należało. Nie skarżył się, kiedy dostało mu się mniej jedzenia. Nie buntował się, jeśli chodziło o pracę, ale czasami zdarzało się, że zwyczajnie się zamyślał, patrząc na chmury, czy widoczny jeszcze po nocy blady księżyc stojący jakby nieruchomo. Zastanawiał się, jak to wszystko możliwe, że te chmury płyną po niebie, a księżyc i słońce pojawiają się i każdego dnia przechodzą tę samą drogę, a potem znikają? Jako małe dziecko wiele takich spraw zaprzątało mu głowę i właśnie w takich momentach Andrzej najczęściej go przyłapywał, więc ściągał pas i bił na oślep. Bracia się śmiali lub nie robiło to na nich wrażenia, oni też nieraz przecież dostawali lanie, więc lepiej, że teraz nie padło na nich. Jak tylko jednak w pobliżu była Helenka, biegła w stronę ojca zpłaczem:

– Ojczulku, nie bij go, proszę, on przecie nic niezrobił…

Więc i jej się czasem dostawało. Kiedy ojciec znikał z widoku, Janek biegł za siostrą i ramionami obejmowałpłaczącą.

– Nie płacz, głuptasku. Następnym razem po prostu siedź cicho, to ci nic niezrobi.

– Kiedy ja nie mogę patrzeć, jak ciębiją!

– To potem nie możesz się mazać, jak teżdostaniesz.

– Jak ty to lepiej, że jateż.

Janek popatrzył na zapłakaną twarz siostry i pogładził ją popoliczku.

– Następnym razem uciekaj i niepatrz.

Znowu zaczęłapłakać.

– Kiedy mnie tak tu boli – przyłożyła sobie rękę do piersi – kiedy tobie krzywda siędzieje.

Janek patrzył na nią z miłością, jak to dzieci na siebie patrzą i choć był młodszy od niej o rok, czuł potrzebę chronić siostrę, podobnie jak onajego.

– Lepiej mnie niż tobie. Następnym razem obiecaj, że już nie przyjdziesz mi napomoc.

– Kiedy ja niemogę.

– Obiecaj!

– Ale…

– Jeśli mnie kochasz, to miobiecasz.

– Obiecuję.

Ale jak to się mówi: obiecanki cacanki, bo kiedy doszło do kolejnego starcia ojca z synem, pierwsza znowu biegła Helenka i z płaczem błagała tatę o litość. I kończyło się łzami, bo inaczej się to skończyć niemogło.

Mimo różnic w zachowaniach młodzi Wilczyńscy potrafili się jednak czasami dobrze bawić razem i porozumieć się bez krzyków. We wsi było wiele dzieci, które, niestety, podobnie jak i oni musiały pracować, więc dopiero późnymi wieczorami mogli się na chwilę spotkać. Noc na wsi jednak zjawia się szybko i choć w lecie dłużej bywa jasno, to w końcu nadchodzi ciemność, ale taka prawdziwa, że człowiek to by się mógł nawet zgubić, kiedy chmury przesłaniły księżyc. Wtedy to na niebie pojawiały się gwiazdy i świeciły tak zachęcająco, że mały Janek zanim poszedł spać, już umyty w zimnej wodzie i przebrany w rozdartą piżamę, wchodził na krzesło i wychylał głowę przez okno. Patrzył na migające gwiazdki i zastanawiał się, co się tam w tym wszechświecie znajduje i czy te światełka nie są czasem tymi, którzy kiedyś żyli na ziemi. Mama mu często opowiadała, że człowiek po śmierci zamienia się w gwiazdy i tam, z nieba, patrzy na tych, których tuzostawił.

Czasami na krzesełko wdrapywała się równieżHelenka.

– Patrzysz na gwiazdy? – pytała szeptem, by nie zbudzić braci, którzy spali już głębokim snem i pewnie i tak by ich nieusłyszeli.

– Tak.

– Gdyby cię teraz tato widział… – mówiła, równocześnie wychylając się bardziej za okno, by uważniej przyjrzeć sięniebu.

– Ale nie widzi – odpowiadałJanek.

I siedzieli tak w oknie i oboje patrzyli w niebo. Czasami jedno z nich zasypiało, a wtedy drugie budziło go i szeptem poganiało dołóżka.

Janek nie garnął się do spania, ponieważ mieli tu tylko jedno wielkie łóżko i wszystkie dzieci musiały się w nim zmieścić. Często po nocach kopali się lub budzili, kiedy jednemu z nich się coś przyśniło, i zawsze ktoś komuś ściągał pierzynę. Nieustanny bój o kawałek ciepła. W lecie oczywiście nie było tak źle, gorzej wzimie.

Do szkoły mieli sześć kilometrów i zawsze musieli wcześnie wstać, by zdążyć na wyznaczoną godzinę. Chodzili pieszo w swoich mundurkach i wszyscy wyglądali niemalże tak samo. Lubili szkołę, bo tam przynajmniej nie musieli pracować, a mogli spędzać czas ze swoimi kolegami. Czasami jednak zdarzało się, że rodzice zabraniali im pójść na nauki. Powód był prosty: w gospodarstwie trzeba było wykonać jakąś robotę, jak nie wykopki, to koszenie zboża albo milion innych rzeczy, do których każda para rąk, nawet całkiem małych, okazywała sięprzydatna.

Rozdział 2

Zosia

Nieopodal znajdowało się kolejne gospodarstwo, w którym w roku 1960 na świat przyszła Zośka Nowakowska. Jasnowłosa i drobniutka dziewczynka należała do spokojnych dzieci, chociaż zakrawało na cud, że w ogóle przeżyła, bo urodziła się w siódmym miesiącuciąży.

Jej matka Pelagia urodziła jeszcze syna Jakuba, a następnie bliźnięta: chłopczyka i dziewczynkę, Elwirę i Floriana. Potem zachorowała i od tego czasu, na jej szczęście, już nigdy nie zaszła w ciążę, za co była wdzięczna Bogu. Pelagia należała do kobiet słabowitych i szczupłych, ciągle wyglądała jakby była zagłodzona. Nie wyróżniała się niczym szczególnym i nigdy też nie zapisała się w historii wsi jako ktoś wyjątkowy. Jako kobieta bogobojna często się modliła i dobrym wzrokiem patrzyła na każdego napotkanego. Praca od rana do nocy przysparzała jej nieustannych chorób i powikłań z nimi związanych, jednakże dzielnie wszystko znosiła, wznosząc modły do Boga i starając się nie skarżyć. Jej życie mogłoby być całkiem znośne, gdyby nie mąż Antoni. Był to potężny mężczyzna, zdecydowanie przewyższał ją wzrostem i siłą. Mocnej postury z krzaczastymi brwiami i zaciśniętymi ustami, z brodą oraz blizną na twarzy, która mu pozostała po jakiejś dawnej bijatyce. Sprawiał wrażenie despoty i takim też w istocie był. W domu musiało być tak, jak jemu się podobało i żona nie miała nic do powiedzenia. Lubił, niestety, zaglądać do kieliszka, a po wódce często robił sięagresywny.

Zosia rosła jak na drożdżach i bardzo prędko doganiała rówieśników. Przybrała na wadze i rozwijała się normalnie, a na świat patrzyła ciekawie i z zainteresowaniem. Widać było, że bardziej wdała się w matkę niż w ojca. Kiedy trochę podrosła, starała się wyręczać mamę w pracach, by jej choć trochęulżyć.

Bardzo szybko zaczęła mówić, a jej ulubionym zajęciem było zadawanie pytań. Słowo „dlaczego” mogłoby większość kobiet doprowadzić do szaleństwa, ale na szczęście Pelagia była z natury cierpliwa i za każdym razem starała się znaleźć odpowiedź nawet na najbardziej dziwaczne pytania.

Kolejne dzieci również nie sprawiały problemów i chowały sięznośnie.

Gdyby tylko Antoni przestał pić, wszystko układałoby się całkiem nieźle. Zbyt dobrze znała jednak życie, by sądzić, że taki dzień kiedyś nadejdzie. Zresztą wiedziała, jaki był przed ślubem i starała się toakceptować.

Zośka zaś biegała po ogrodzie, łapała motyle, zbierała chrabąszcze, wieczorami ganiała latające w ciemnościachświetliki.

Kiedy miała cztery lata, zdarzyła się dziwna sytuacja, która dała wiele do myślenia Pelagii. Mała podeszła do niej i złapała zarękę.

– Wiedziałam, że będziesz dobrąmamą.

Pelagia patrzyła na córkę i nie rozumiała, o co jejchodzi.

– Kiedy byłam w niebie, patrzyłam z Nim na ciebie. To On mnie zabrał tu i pokazał mi cię pierwszyraz.

– Kto? – zapytała zmieszanamatka.

– Bóg. Miałam wtedy skrzydła, jak anioły, teraz ich nie mam. On powiedział, że bardzo pragniesz mieć dziecko i że jeśli chcę, mogę do ciebie przyjść, żeby On ci mógł dać to, o co goprosisz.

W oczach Pelagii pojawiły się łzy. Tylko ona wiedziała, jak bardzo chciała mieć dziecko i jak żarliwie modliła się o to do Boga. Teraz ta mała mówiła jej o czymś, z czego nigdy nikomu się nie zwierzyła. Przeszły jądreszcze.

– Nie wymyślaj, to by się Bogu niepodobało.

– Mówię prawdę! – Mała wyglądała, jakby się miałarozpłakać.

Pelagia postanowiła podejść do sprawy z innejstrony.

– A co jeszcze mówi ci tenBóg?

– Że nie mamy wiele czasu. Będziemy się musiały wkrótcerozstać.

Kobietę przeszedł kolejny nieprzyjemny dreszcz. Włosy stanęły jejdęba.

– Czemu? I kiedy ci to nibymówi?

– Powiedział, że czasami tęskni za niektórymi duszami tak bardzo, że je szybko zabiera z powrotem dosiebie.

– I kiedy ci to mówi? – zapytałaponownie.

– Czasami do mnie przychodzi i zabiera mnie tam. Kiedyś przychodził często, zawsze, kiedy w nocy się bałam. Teraz już tylkoczasami.

Czy to może być prawdą, zastanawiała się kobieta. Czy rzeczywiście jej córka mówi prawdę, czy po prostu ma wybujałą fantazję? Skąd jednak dowiedziałaby się o jej gorących prośbach zanoszonych do nieba? To było wprost nie douwierzenia.

Nagle Zośka zaczęłapłakać.

– Czemu płaczesz? – Matka przytuliła ją dosiebie.

– Bo zapominam, a ja nie chcęzapomnieć.

Pelagia należała do prostych kobiet i zrozumienie tego, co mówiło jej dziecko, było zbyt wielkim obciążeniem. Zakazała małej opowiadać o tym komukolwiek, a sama prędko wmówiła sobie, że to zwykłe dziecięce bajdurzenia. Niestety, miała sobie o tym przypomnieć za paręlat.

Dzieci prawie wcale nie interesowały Antoniego i rzadko kiedy je zauważał. Zwykle wówczas, kiedy był pijany, ponieważ ich głosy i śmiechy działały mu nanerwy.

– Każ im się uciszyć! – krzyczał nażonę.

– Kiedy to są dzieci, jak mają być cicho? Bawią siętylko.

– To niech się bawią gdzie indziej! Mało to miejsca nadworze?

Pelagia wzdychała i dla pewności wyprowadzała maluchy, wiedząc, czym to się może skończyć. Nieraz już podniósł na nią i na dzieci rękę, więc wolała dmuchać nazimne.

Czasami, kiedy chodziła do kościoła, spoglądała ukradkiem na rodzinę Nowowiejskich, którzy przeprowadzili się tu parę lat wcześniej. Ona miała na imię Franciszka i wyglądała jak dystyngowana dama. Zawsze ładnie ubrana, uśmiechnięta, zadbana. On, Roman, przysadzisty chłop, ale miły i przystojny, zawsze trzymał żonę pod rękę, ubrany w garnitur i błyszczące ciemne buty. Tworzyli doskonałą parę. Pelagia wiedziała, że Franciszka nie pracuje i ma w domu służącą, bo takie sprawy szybko się rozchodzą. Nie trzeba było plotek, wystarczyło spojrzeć na jej delikatne ręce, by wiedzieć, że nie zostały stworzone dopracy.

Często w nocy leżała w łóżku obok chrapiącego Antoniego i po jej twarzy spływały ciche łzy. Nie, nie skarżyła się na nic, to by się Bogu nie podobało. Każdy dostaje takie ciężary do dźwigania, na jakie zasługuje i jakie zdoła unieść. Bywało jednak, że kiedy przymknęła oczy, wyobrażała sobie, jak idzie pod rękę z takim panem jak Roman Nowowiejski i robiło jej się smutno i ciężko na sercu. Smutek za niepoznanym, za górami, które są dla człowiek nieosiągalne, za innym życiem, aczkolwiek kto wie, czy w tym innym życiu nie czułaby się równienieszczęśliwa?

Mała Zośka spała w drugim pokoju wraz z bratem Jakubem i bliźniętami. Ci często budzili się po nocach i płakali, ale zawsze wtedy Zośka była pierwsza na nogach, jeszcze przed matką, i uspokajała rodzeństwo, podśpiewując imcichutko.

Wchodząc do pokoju, rozespana Pelagia patrzyła na małą córkę i uśmiechała się. Będzie z niej dobra matka, a gdyby, nie daj Boże, coś się zdarzyło, może i zaopiekuje się tymimalcami.

– Idź spać, dziecko. – Wzięła ją na ręce i zaniosła na ciepłeposłanie.

Gładziła córkę po włosach, co Zośka bardzo lubiła, i czekała, aż jej oddech stanie się spokojny i miarowy, a potem wstawała i szła do pokoju obok. Na szczęście z reguły bywała tak zmęczona, że nawet to głośne chrapanie męża przestało jejprzeszkadzać.

Rozdział 3

Łukasz

Łukasz był pierwszym i jedynym synem Nowowiejskich. Jakby nad rodziną wisiała jakaś klątwa. Od pokoleń ród niemalże zawsze był na granicy istnienia, rodziło się bardzo mało dzieci. Jeżeli zaś zdarzało się, że jakimś cudem przyszło ich na świat więcej, za każdym razem choroba zabierała jedno po drugim. Franciszka z Romanem w dwa lata po ślubie przyjechali do wsi Karkoszka, gdzie kupili piękny domek za pieniądze, które ona otrzymała w spadku po dalekim krewnym. Kiedy w 1960 roku, parę miesięcy po przeprowadzce na wieś urodził się Łukasz, byli bardzo szczęśliwi. Wszystko układało się pomyślnie i nie moglinarzekać.

Niestety, potem Franciszka niemal co roku zachodziła w ciążę, zawsze jednak kończyło się poronieniem. Jakby kolejne dziecko nie było im już pisane. I nie było. Łukasz zostałjedynakiem.

Chłopiec był inteligentny i, czego można się spodziewać, stał się również oczkiem w głowie rodziców. Oboje kochali go miłością czułą i obchodzili się z nim jak z jajkiem. Gdyby mu się coś przydarzyło, byłaby to dla nich życiowa katastrofa. Nic się jednak nie miało zdarzyć, w każdym razie jeszcze nie teraz. Teraz nastał dobry czas dla całejrodziny.

Chłopak bardzo szybko zaczął mówić, więc matka stosunkowo wcześnie zajęła się jego edukacją. Nauka szła mu bardzo dobrze. Wiedzieli, że nie będą mieli z nimproblemów.

Gospodarstwo, które kupili, miało około stu hektarów, a więc pracy było coniemiara.

Żona jednak i dziecko nie musieli się obawiać harówki. Do tego wynajmowało się przecież ludzi zewsi.

Łukasz był dzieckiem pięknym. Długie jak u dziewczynki rzęsy sprawiały, że jego ciemne oczy wydawały się większe niż w rzeczywistości. Miał ciemne, po ojcu, włosy i oliwkową cerę, aczkolwiek rodzicie nie wiedzieli po kim, bo żaden z przodków śniady nie był. Ale kto wie, jaka była historia rodu, wszystkich przecież nie znali, a czasy wojny zrobiły swoje i przetrzebiłyfamilię.

Chłopiec był spokojny i potrafił sam zająć się sobą. Rodzice nie miewali z nim kłopotów. Z natury bywał ostrożny i zanim cokolwiek zrobił, myślał nad konsekwencjami. Cechowała go swego rodzaju dojrzałość, jakby miał więcej lat niż wistocie.

Lubił, kiedy matka czytywała mu bajki i w wieku pięciu lat sam już nieźle składał litery, co było dla wszystkich bardzo miłym zaskoczeniem. Rodzice i Łukasz siadywali każdego wieczora w bawialni i wspólnie poznawali losy bohaterów powieści, najpierw tych dziecinnych, potem coraz dojrzalszych. Pani domu często grała na pianinie i można było słyszeć jej cichyśpiew.

W ich rodzinie działo się inaczej niż w chatach wieśniaków. Oni właściwie nie chcieli się wyróżniać i z każdym sąsiadem utrzymywali dobre stosunki. Dla każdego mieli dobre słowo, a jeśli trzeba było pomóc, topomagali.

Czasami zdarzało się też, że i Franciszka spędzała czas w ogródku i plewiła czy siała, w zależności od pory roku. Lubiła pracować, choć nie musiała nic robić. Taka spokojna praca, nie na siłę i nie z musu, ale dla upodobania, zapewniała pani Franciszce swego rodzaju dopełnienieszczęścia.

Łukasz bardzo interesował się pianinem, a jak tylko jego matka to spostrzegła, zaczęła go uczyćgry.

Ich dom znacznie różnił się od wszystkich tych, które znajdowały się w okolicy. Nie tylko dlatego, że były tu książki i pianino, ale dlatego, że posiadali pieniądze, a co za tym idzie, stać ich było na lepsze życie.

Łukasz więc wyrastał w spokoju i nigdy nie zaznał głodu. Z natury dobry i spokojny, potrafił dojrzeć rzeczy, których nie zobaczyłoby inne dziecko w jego wieku, na przykład to, że komuś jest źle i ciężko naduszy.

Rodzice byli z niego coraz bardziej dumni. Pani Franciszka malowała go często na płótnie i każdego roku przybywały kolejne obrazy z wizerunkiemsyna.

Można spokojnie powiedzieć, że Łukasz, jako jedyny, był dzieckiemszczęścia.

Czasem bywa, że ludzie lgną do siebie, nie wiadomo z jakich powodów, tak jak opisana tutaj trójka: Łukasz, Zosia i Janek. Już niedługo mieli się poznać, a Bóg czy fatum połączy ich losy nazawsze.

Rozdział 4

Szkolne lata

Cała trójka urodziła się w tym samym roku, więc kiedy przyszedł czas i w wieku siedmiu lat poszli do szkoły, wreszcie się poznali. Właściwiej byłoby napisać, że znali się już wcześniej, bo to przecież oczywiste, ponieważ mieszkali niedaleko siebie, jednakże teraz po prostu się do siebie zbliżyli. Nie ma się temu co dziwić, droga była daleka, spędzali więc ze sobą wiele godzin w ciągudnia.

Szkoła była starym budynkiem o słomianym dachu. Każde dziecko miało własny stolik z kałamarzem. Los tak chciał, że Janek, Zosia i Łukasz, siedzieli niedalekosiebie.

Przez wszystkie lata spędzone w szkole trójka przyjaciół pomagała sobie, jak tylko potrafiła. Łukasz był z nich najzdolniejszy i najpilniejszy. Zosia starała się mu dorównać, Janek zostawał w tyle, ale tylko dlatego, że czasami nie było go na lekcjach. Przyjaciele starali się mu po drodze przekazać wszystko, co go ominęło poprzedniego dnia, ale nie zawsze się to udawało. Bo przecież musieli pobiec na pobliskie pole makowe, na którym rwali suche makówki, ostrożnie uchylali wieczka i wysypywali zawartość na ręce, po czym wszystko znikało w ustach. Innym razem musieli wskoczyć na pole kukurydzy, czy w zimie na szybko ulepić bałwana. Pomysłów im nigdy niezabrakło.

Albo gdzieś w oddali zauważyli słoneczniki i Zosia koniecznie chciała się zmierzyć, czy czasem już jej nie przerosły. Potem złościła się, jak to możliwe, że ona rośnie tak powoli, a słoneczniki z dnia na dzień stają się corazwiększe.

To znowu gonili jakiegoś kota. Albo próbowali złapać ptaka czy motyle. Kto pierwszy, ten lepszy. Kto pierwszy, ten jest królem i panemświata.

Wymieniali się przyniesionymi z domu kanapkami. Janek miał niemalże zawsze to samo: chleb ze smalcem. Zosia: chleb z masłem i cukrem, Łukasz bułkę z szynką lub serem. Oczywiście bywała też opcja kupienia bułki i mleka w szkole, ale nie wszyscy mieli na topieniądze.

– Nie lubię mleka! – powiedział Łukasz, otrząsając się zobrzydzeniem.

– A ja wprost przeciwnie! – zareagowałaZosia.

– A ja lubię zjadać kożuch z ciepłego mleka – dodałJanek.

Wracając do domu, często na swej drodze spotykali Głupią Ankę, niepełnosprawną dziewczynkę z dziwną chorobą skóry, której nie dało się wyleczyć. Jej rodzice chodzili z nią do mądrej babki mieszkającej we wsi, ale i ta nie znalazła na to rady. Mało tego, dziewczynka miała jedną nogę krótszą i kulała, co sprawiało, że wszyscy się z niej śmiali lub uciekali od niej. Często ta Anka płakała lub siedziała za płotem, trzymając się rękami sztachet, ze smutnym wzrokiem wlepionym wdzieci.

Z czasem nauczyła się omijać ludzi i stronić od nich, aby jej nie dokuczano. Nawet rodzice nie mieli dla niej serca. Biedaczka usłyszała pewnego razu matkę mówiącą takiesłowa:

– Wolałabym, żeby ta Anka umarła. Byłoby mniejproblemu.

Ale Anka nie umarła i żyła nadal, dręczona przez ludzi. Często chodziła głodna, bo jakoś nieustannie o niej zapominano, aż raz, idąc do szkoły, zauważył ją Łukasz i oddał jej swojąbułkę.

– Po co jej dajesz? – zapytał Janek. – Będzieszgłodny.

– Żal mi jej, todlatego.

Janek podzielił się swoim chlebem z kolegą, jakżeby inaczej, a Łukasz zyskał w osobie Anki przyjaciółkę na całe życie. Dziewczyna często potem chodziła koło jego domu, więc zabierał ją do siebie i dawał coś dojedzenia.

Anka pałętała się po całej wsi i nikt nie zwracał na nią uwagi. Dzieci, niestety, nie znajdowały w sobie współczucia i widząc ją, zawsze rzucały kamykami czy szturchały patykami, a ona uciekała z krzykiem, kulejąc przy tym tak, że wszyscy sięśmiali.

Niepodal znajdowała się remiza, skupisko drzew i krzewów z małym naturalnym stawem, gdzie się dało odpocząć i popływać. Tam można było spotkać Janka, który przesiadywał i wpatrywał się w drzewa, w mrówki chodzące po piasku, chmury na niebie i zastanawiał się nad sensem życia i światem. Oczywiście, o ile czas mu pozwolił.

Wieczorami, a w lecie to już właściwie nocą, bo w gospodarstwach było dużo pracy, dzieciarnia spotykała się na drodze i grała w dwa ognie, w chowanego, ciuciubabkę i inne zabawy, na które zawsze jednak było zbyt mało czasu, bo nieustannie rozlegało się wołanie którejś matki nakazujące powrót do domu. Dzieci broniły się, jak mogły, chcąc jak najdłużej się bawić, przecież tak dobrze im było ze sobą, dlaczego rodzice są tacy źli i okrutni? Nawoływania często się powtarzały, a kiedy jakieś dziecko długo nie słuchało, rodzic pojawiał się na drodze z pasem i rozlegały się krzyki i błagania, by niebił.

Rankiem znowu zaczynały się ciężkie prace. Trzeba było wydoić krowy i nakarmić zwierzęta. Zebrać śmietanę i ubijać masło, które następnie wyciskano w drewnianej foremce z kwiatkiem, żeby ładnie potem wyglądało. Robiło się sery, zbierało jajka i taką ochotę się miało zjeść coś z tego. Żeby chociaż kawałek sera… Ale nie, wszystko szło do miasta na sprzedaż. Sprzedawało się bądź to na targu, bądź też woziło się na rowerze do wcześniej umówionychmiastowych.

Kiedy nadszedł czas koszenia pszenicy czy żyta najpierw szli mężczyźni z kosami, potem kobiety i dzieci z sierpami, by wyciąć jeszcze to, co wyciąć siędało.

Kopanie ziemniaków również nie należało do tych łatwych obowiązków. Na szczęście zdarzało się tylko raz w roku, choć świeżo rozorana ziemia pięknie pachniała, to krzyż bolał tak, że się wyprostować potem niedało.

Latem robiono również dżemy i marmolady, zaprawiało się ogórki, kisiło kapustę, którą trzeba było godzinami deptać wbeczce…

Co by się mogło zepsuć, wkładano do słoików i w wiadrze spuszczano głęboko do studni, bo tam zawsze było zimno, a to dawało pewność, że nic się nie zepsuje. Reszta rzeczy spoczywała w piwnicy, gdzie również panowałchłód.

Zimą sprawa wyglądała o wiele gorzej. Siedziało się wtedy w kuchni i zajmowało najgorszą i najbardziej monotonną pracą, jaką można sobie wyobrazić: skubaniem pierza. Janek tego nie znosił i uważał, że to nie dla niego, ale jak raz dostał w twarz od matki, przestałprotestować.

– Chcesz, żeby cię ojciec usłyszał? Wiesz, jak się to skończy – powiedziałacicho.

Zimą też mogli się spotykać, nie inaczej. Czasami napadało tyle śniegu, że nie dało rady przebić się do szkoły. Po wsi każdego ranka jeździła furmanka, zbierająca mleko. Czekało się, a jak wóz przejechał, to wtedy można było po śladach kół jakoś dostać się do podstawówki. Bywało jednak i tak, że pan z mlekiem się spóźniał albo też nie przyjechał w ogóle, bo i dla niego droga okazywała się nieprzejezdna, więc dzieci zostawały wdomu.

W tamtych czasach spadało tyle śniegu, że pięćdziesiąt lat później ludzie będą to jedyniewspominać.

Najgorsze w taką zimę okazywało się opuszczenie rano łóżka, kiedy cały dom był wyziębiony i nieprzyjazny. Zaś wyjście na dwór, do chlewa czy obory, to po prostu była katorga. O tej porze na zewnątrz panowały jeszcze ciemności, a człowiekowi, nie dość że chciało się spać, to trząsł się z zimna jak osika, a zęby szczękały odmrozu.

Jakie te świnie to jednak są głupie, pomyślał kiedyś Janek. Siedzą w zamknięciu i nawet nie starają się uciec. Dostają każdego dnia jedzenie. Oporządzamy im chlew i staramy się o nie, a one chyba są nawet za to wdzięczne i przybierają każdego dnia na wadze. Nie wiedzą, że to wszystko się robi nie z potrzeby serca, ale zwyczajnie po to, by je zabić i napełnić głodne ludzkieżołądki.

Kiedy spotykał się z przyjaciółmi, to biegli na najbliższe wzgórze i zjeżdżali na sankach lub workach wypchanych słomą. Zabawa była przednia. Potrafili tak pół dnia włazić na górę i zjeżdżać, i tak na okrągło. Robili na śniegu anioły, rzucali się śnieżkami, jedli czysty biały śnieg lub lizali sople lodu, które urwali z jakiegoś dachu czystudni.

W tych wyjątkowych chwilach zima i mróz nikomu niewadziły.

Gienek często bił młodszego Janka, próbując zmusić go, aby to on wyręczał go w niektórych pracach, szczególnie, kiedy trzeba było rano zajmować się trzodą. Wyrzucał go kopniakami z łóżka, groził i uderzał pięؐściami po głowie, co czasami bardzo bolało. Janek, oczywiście, oddawał mu, ale był od brata słabszy, więc z regułyprzegrywał.

Gdy zaś Gienek wchodził do chlewa, to najpierw wlewał świni jedzenie do koryta, a potem ją kopał i uciekał. Żeby chociaż pokazać, kto tu rządzi. Żebyodreagować.

Dawid wydawał się najbardziej rozumny i rzeczywiście dużo potrafił pomagać, jeśli tego chciał. A chciał zawsze wtedy, kiedy nikt go do tego nie zmuszał i nie bił. Uważał, że każdy problem można rozwiązać, po co więc od razu ściągaćpas?

Helmut często obserwował braci, a jak tylko który mu coś zrobił, lub nie zrobił tego, czego on chciał, zawsze doprowadził do tego, by podpadli rodzicom. Dziwnym sposobem, jak któryś coś zbroił, rodzice dowiadywali się, co się stało i kto tozrobił.

Raz w taką zimę Helenka wyszła na podwórko i choć drżała z zimna, chciała przebiec do chlewa, by pomóc Jankowi. Na jej nieszczęście ogromny kogut, przywódca stada, zauważył ją i z jakiegoś powodu uznał za zagrożenie, więc wskoczył jej na głowę i zaczął dziobać. Narobiła krzyku, a choć starała się go zepchnąć, nie udawało jej się to. Bracia, oczywiście, od razu to zauważyli i mieli z tego wielką frajdę. Choć Helenka wołała o pomoc, żaden się nie pofatygował. Dopiero Janek, usłyszawszy jej krzyki, wybiegł z obory z łopatą i szturchnął koguta tak silnie, że dziewczynęzostawił.

Takie małe incydenty jedynie utrwalały więź między dwójką najmłodszych dzieci i odsuwały coraz bardziej od trójki pozostałegorodzeństwa.

Kiedyś i Gienka zaatakował zadziorny kogut. Ptaszysko skoczyło i na niego, bo broniło swojego terytorium. Gienek się jednak nie bał. Złapał kuraka za nogi i walnął silnie o ziemię, zabijając na miejscu. Kopnął jeszcze parę razy truchło i wrzucił do kurnika, by go od razu nieznaleziono.

Rozdział 5

Śmierć w domu

Pewnego ranka Zosia nie przyszła do szkoły. To znaczy nie czekała przed domem, jak to zwykle bywało, a choć Janek wołał, nikt nie pojawił się naprogu.

Poszedł więc za braćmi sam. Trwało to tak jeszcze dwa kolejne dni, zanim nie rozniosło się po wsi, że jej matka, Pelagia, jestumierająca.

Agonia kobiety trwała długo. Leżała w gorączce i błędnym wzrokiem patrzyła pozebranych.

– Może trzeba mamę zawieźć do szpitala? – pytała ojca przerażonaZośka.

Ten już był pod wpływem alkoholu, bo sam nie potrafił sobie poradzić z tym, co się działo, więc strach zalewałwódką.

– A po co do szpitala? Tam tylko ludzieumierają.

Zośka płakała. Trójka rodzeństwa siedziała skulona na łóżku i nic niemówiła.

– W szkolemówili…

– Ty do tej szkoły nawet nie powinnaś chodzić! Jeżeli was tam uczą takich głupot, to tylko strata czasu. Każdy wie, co w szpitalach z ludźmirobią.

Pelagia miewała przebłyski świadomości, a wtedy łapała córkę za rękę imówiła:

– Powiedz ojcu, żeby po babkęposłał.

Wreszcie zgodził się posłać po znachorkę. Ta jednak, jak tylko weszła do izby, przeżegnała się i powiedziała, patrząc na leżącęniebogę:

– Czamuście mnie nie zawołali pryndzyj? Toż tu już jo nic zrobić niymoga. Tu kostucha już pod głowom stoji, bo jom wyraźniewidza.

Pomimo tego została i pomogła, ile się dało, aczkolwiek kręciła głową inarzekała.

– Jo już wiyncyj nic tu nie zrobia. Zawiyźcie jom do szpitala. Abo ynorzykejcie.

Dni uciekały, a matce się nie poprawiało. Ojciec pił i pił, a Zośka nie tylko matką się opiekowała, ale musiała też zadbać o resztę. Na szczęście była już dobrze przyuczona do takich prac, choć podczas przyrządzania posiłku płakała. Była po prostu za mała na to, co siędziało.

Wieczorami siadywała przy matce i obmywała jej twarz wodą, a na głowę dawała zimne okłady, nic więcej nie mogła zrobić. Modliła się też w duchu i zasypiała przy niej, ze śladami zaschniętych łez napoliczkach.

Mama obudziła ją w nocy. Chwyciła za rękę swoją zimną dłonią. Zośka się przestraszyła, tak byłalodowata.

– Zosia, dziecko. Teraz wszystko na tobiezostanie.

– Mamo, przeciewyzdrowiejesz…

– Ja już nie mam siły. Tak mi cię żal, tak mi ciężko. Ale jak Bóg powoła nas do siebie, to nic nie możemy na toporadzić.

Zosia zaczęła płakać. Za oknem świtało, ale dopiero robiło się szaro i długo jeszcze trzeba będzie poczekać nadzień.

– Targowałam się z Bogiem. Przynajmniej tak mi się wydawało – mówiła cicho matka i gładziła dziecko po głowie. – Ale nie ma człowiek żadnej mocy, by Go przekonać. Jak się czas kończy, trzebaiść.

Pelagia nabrała powietrza w płuca i przez chwilę zbierała siły. W płucach jej tak okropnie świszczało, że strach byłosłuchać.

– Ty musisz być silna, Zosia. Tylko w tobie nadzieja dlarodzeństwa.

Znowu chwila ciszy. Gdzieś tam z głębi domu odezwało się tykanie zegara odmierzającego kurczący sięczas.

– Ojca staraj się nie denerwować. Rób po swojemu, ale zawsze się z nim zgadzaj. Pamiętaj.

A potem matce opadły powieki i zdawało się, żezasnęła.

Zośka po chwili wtuliła się w nią i również zamknęła oczy. Czuła, że dzieje się coś złego, co na zawsze odmieni jej życie. Ale teraz, leżąc z matką w łóżku, obejmując ją i czując jej zapach, na chwilę zaznała spokoju. Jakby wszystko miało sięułożyć.

Gdy się obudziła rano, było jej zimno. Miała jeszcze zamknięte oczy, ale coś nie dawało jej spokoju. Miała zmarznięte ręce, w piecu musiało wygasnąć. Tata znowu będzie jej dogadywał, a ogień nie zawsze było łatworozniecić.

Ze strachu otworzyła oczy. Trzeba napalić w piecu. A potem to zauważyła. Cisza jakaś wokół. I chłód. Chłód ciągnący od matki. Przeraziła się i najpierw od niej odskoczyła. Potem dotarło do niej, że to nie jest normalne, że coś jest nie tak, że stało się coś najgorszego. Przylgnęła do mamy, zaczęła ją szturchać, potrząsać zimnymciałem.

– Mamo! Mamo!

Kobieta się nie ruszała. Była zimna jaklód.

– Mamo! Obudź się, mamo! Obudź! Słyszysz?

Nie słyszała. To był koniec. Był już tylko chłód. I byłacisza.

Zosia zaczęła histerycznie płakać, czym wzbudziła rodzeństwo. Weszli do pokoju, nie wiedząc, co się stało, bo płacz zawsze jakoś nieprzyjemnie na innych działa. Tym bardziej płacz w domu. A kiedy zobaczyli Zośkę wtuloną w mamę, to i oni, choć mali, zrozumieli, że mama umarła i zaczęliszlochać.

W pokoju pojawił się ojciec, jeszcze wczorajszy, a jak zobaczył, co się stało, poszedł do kuchni i napił się bimbru. Siadł przy stole i wpatrzył się w ścianę. Nie płakał. On nie potrafił płakać. Było mu ciężko na sercu, ale jeszcze bardziej denerwowało go histeryczne zawodzenie dzieci. Nie wiedział, co pocznie z tym drobiazgiem na głowie. Nie wiedział, co ma robić. Dlatego sięnapił.

Zosia musiała stanąć na wysokościzadania.

Napaliła w piecu. Postawiła wodę do zagotowania. Na śniadanie przygotowała wodzionkę, czyli zupę ze starego chleba z czosnkiem i wszyscyzjedli.

Potem poszła do sąsiadów. Sama nie wiedziała, jak sobie z zaistniałą sytuacją poradzić, a na ojca nie było co liczyć. Zamknął się w pokoju i z niego niewyłaził.

Płacząc, zapukała do drzwi Wilczyńskich i łamiącym się głosem powiedziała, co się stało. Agata od razu wzięła sprawy w swoje ręce i poszła z Zośką do domu, wcześniej nakazując Jankowi, by biegł po księdza i by pamiętał, żeby powiedzieć, że nie musi zabierać ze sobą Ciała i Krwi Chrystusa, ponieważ jest za późno. W przeciwnym razie nie mógłby się odzywać z szacunku do niesionej przez księdzaeucharystii.

Weszły do domu, gdzie od razu rzuciły się w oczy siedzące na jednym łóżku, wtulone w siebie dzieci. Pochlipywały, a Zośka zaraz zaczęła imwtórować.

– Słuchaj – zwróciła się do niej Agata. – Jesteś najstarsza, będziesz mi musiała pomóc, dobrze?

Zośka skinęłagłową.

Przeszły do pokoju, gdzie leżałaPelagia.

Agata przeżegnała się, wiedziała bowiem, co oznacza odejście matki dla tych dzieci. Nie będzie im łatwo. A już na pewno nie z takimojcem.

Sięgnęła ręką do kieszeni i wyjęła z niej dwie monety. Pelagia miała oczy otwarte, więc nie patrząc w nie, przymknęła jej powieki ręką, a potem położyła na nich monety, by się na powrót nieotwarły.

– Pokaż mi, gdzie mama trzymaubrania.

Zosia zaprowadziła ją do jedynej wielkiejszafy.

– Przynieś wodę i szmaty, mamę trzeba umyć. Ja tymczasem wybioręubranie.

Po chwili spotkały się obie przy łóżku. Rozebrały kobietę i umyły, potem ubrały w czarną suknię i buty. Na głowie zawiązałychustkę.

Potem Agata poszła do pokoju, w którym siedział Antoni i weszła dośrodka.

– Przestałbyś pić. Trzeba przynieść jakąś deskę i taborety rozstawić, żeby Pelę na nich położyć. Musisz się wziąć w garść. Ludziom trzeba będzie dać znać. Za chwilę przyjdzie ksiądz. Trumnę trzebazamówić.

Patrzyła na niego z niepokojem. Wiedziała, jakim był człowiekiem i że był trudny nie tylko we współpracy, ale w ogóle we wszystkim, co robił. Podeszła do stołu i nalała sobie kieliszek. Skrzywiła się, bo rzadko kiedy piła, ale teraz i ona musiała się rozgrzać, bo jakiś chłód zawsze tak przy trupie człowieka ogarniał. W środku, jakby czająca się śmierć sięgała mackami dalej niż powinna. Ona bowiem nigdy nie miała dosyć, byłanienasycona.

Zdziwiła się bardzo, widząc, że Antek wstaje i po chwili wychodzi z domu. Parę minut później przyniósł wielką deskę i ustawili ją wspólnie w pokoju, gdzie spali. Potem z sąsiedniego pokoju przenieśliciało.

– Nie dam rady. – Antoni zacząłpłakać.

– Musisz! Masz dzieci! Obowiązki.

Antoni poszedł więc do najbliższego sąsiada, załatwić trumnę. Potem pojawił się ksiądz, by pomodlić się za zmarłą. Właściwie był tu już teraz niepotrzebny, ale proboszcza mieli dobrego i wszyscy wiedzieli, że cokolwiek by się nie stało, on posługi nieodmówi.

Janek znowu poszedł z nim na plebanię, by przynieść nekrologi, które matka kazała mu rozwiesić w paru najbardziej uczęszczanych miejscach, aby ludzie dowiedzieli się, co sięstało.

Potem Agata pomogła się ubrać Zosi i dała jejinstrukcje.

– Idź do wszystkich sąsiadów i powiedz, że mama nie żyje. Modlitwy dzisiaj o szóstej w domu. Zapamiętasz?

Zosia skinęła głową i ruszyła w drogę. Chociaż oczy zalewały jej łzy, zrobiła, co było trzeba. Była to dla niej ciężka chwila i czuła się najbardziej samotną osobą naświecie.

Agata tymczasem poleciła reszcie dzieci, by spokojnie siedziały i czekały w domu. Poszła do siebie, zgarbiona, jakby ją co przyginało do ziemi. Jakie to życie kruche i jakie niepewne. Każdemu los inny dany. Praca ciężka od rana do nocy. Dzieci pozostawione bez opieki, bo Antoni niewiele tu jednak poradzi. Biedne sieroty bez matki. Czekają je trudnechwile.

W domu zrzuciła tego dnia wszystkie obowiązki na barki męża i dzieci. Dostali instrukcje i obietnicę, że jeżeli dzisiaj nie zrobią tego, co im nakazała, nie będzie zlitowania i rozliczy się zkażdym.

Potem ugotowała obiad dla swoich i znowu poszła do domu Antoniego i pomogła przygotować kolejny dla jego dzieci.

Trumnę przynieśli po południu, więc wspólnie przełożyli ciało. Włożyli Pelagii na ostatnią drogę różaniec, obrazek przedstawiający świętego Józefa, książkę do nabożeństwa, drobne pieniądze, grzebień, lusterko i torebkę, którą zawsze nosiła dokościoła.

Agata patrzyła na to i kolejny raz tego dnia westchnęła. Tyle człowiek zabiera ze sobą. Właściwie nic. I po co to wszystko? Te starania? Problemy? Krzyki, czasami kłótnie? Po co to rodzenie dzieci i nieustanna katorżnicza robota wpolu? Żeby jednego dnia zamknąć oczy i już ich nieotworzyć?

W takich sytuacjach trudno człowiekowi dostrzec jakiś głębszy sensżycia.

A potem zauważyła, że Zosia wchodzi do pokoju i wkłada do trumny kwiatek, który miała zasuszony i schowany. Agatajęknęła.

– Zbierz natychmiast to zielsko. Do trumny nie wolno wkładaćkwiatów.

Zosia przelękła się, że zrobiła coś złego, więc wyjęła swój prezent dla mamy i pospiesznie odeszła. Agata natychmiast zaczęła się żegnać. Zrobiło jej się gorąco. Kwiat w trumnie nie wróżył niczego dobrego. Była pewna, że w tym domu dojdzie do kolejnego nieszczęścia. Boże, co za okropny czas. Że też nie zauważyła dziewczynki, przecież mogła temuzapobiec.

Ugotowała ziemniaków i podała na stół z solą. Dzieci były głodne i rzuciły się na jedzenie jak sępy. Obierały ze skórki, choć były jeszcze gorące i parzyły w ręce, potem soliły i zjadały, zapijając zsiadłymmlekiem.

Potem pozasłaniali lustra i wszystkie inne gładkie, wypolerowane przedmioty, w których można było się przejrzeć. Gdyby wizerunek zmarłego pojawił się na takim przedmiocie, śmierć nie opuściłaby obejścia. Agata wiedziała z doświadczenia, że toprawda.

Następnie zatrzymali dwa zegary, które były w domu, by pokazać śmierci, że czas w tym domu nie ma żadnegoznaczenia.

A na koniec kazała Antoniemu zamówić na wieczór płaczkę. Ta starsza już kobieta, o siwych włosach z chustą na głowie, ubrana na czarno pojawiła się jako pierwsza i czekała przy trumnie, gdy do domu powoli schodzili sięludzie.

Gromnica paliła się przy trumnie, kiedy zgromadzeni zaczęli sięmodlić.

Później, kiedy już wszyscy wyszli, Agata zamiotła jeszczepodłogę.

– Nie gaście świeczki na noc, pamiętaj – zwróciła się do Zosi na odchodnym. – Niech się pali całą noc. Toważne.

Rankiem przyszedł ksiądz i odmówił modlitwy nad ciałem. Potem wiekozamknięto.

W czasie wyprowadzania zwłok pootwierano wszystkie drzwi. Kiedy podniesiono trumnę, przewrócono taborety, na których stała. Wyniesiono Pelagię nogami do przodu, uprzednio trzy razy stukając o próg. Potem orszak ruszył w stronę kościoła. Na czele szedł ksiądz z rodziną, a za nimi reszta żałobników. Samą bramę zaś, przez którą przechodzono, Agata zamknęła łokciami, aby nie dotknąć jejrękami.

Janek szedł tuż obok Zośki. Towarzyszył im Łukasz. Wszyscy trzymali się zaręce.

Po mszy w kościele ruszyli na cmentarz, gdzie trumna spoczęła w ziemi, a każdy ze zgromadzonych wrzucił do grobu garśćziemi.

Stypa, biorąc pod uwagę małe dzieci i samego Antoniego, nie była zbyt okazała. Paru sąsiadów przyszło, aby się pomodlić, a potem każdy ruszył do swojegodomu.

Trzy dni od śmierci Pelagii Agata troszczyła się o sąsiadów, lecz potem musiała pozostawić sprawy własnemubiegowi.

W domu Nowakowskich zapanowała wreszcie głucha, zimnacisza.

Rozdział 6

Kruchy lód

Matka Łukasza malowała obrazy. Niektóre z nich wisiały na ścianie, inne stały schowane w pokoju na piętrze. Chłopak często zakradał się na górę i przyglądał się matczynej pracy. Na płótnach było dużo czerwieni i ciepłych barw. Bardzo często gdzieś w oddali pojawiał się blask, jakieś wyłaniające się z ciemnościświatło.

– Co to jest? – pytał sięmatki.

– Bóg.

– Takieświatło?

– Tak, bo Bóg jestświatłem.

– Skądwiesz?

– Tak się mówi, zresztą ja tak nawetczuję.

Łukasz przyjrzał się dokładnie jednemuobrazu.

– Ale na tym jednym nie ma światła. Jestciemny.

– Tutaj próbowałam pokazać świat bezBoga.

– A jaki jest ten świat bez Boga, mamo?

– Dokładnie taki, jak widzisz. Ciemny. Szary. Nijaki. Pozbawionykolorów.

– Smutny – dodał.

– Tak. Smutnyteż.

– To tak jak teraz w domu Zosi – powiedziałcicho.

– Nie rozumiem. – Matka spojrzała na niego uważnie i przestałamalować.

– W jej domu jest szaro i ciemno. Smutno. Cicho. Zosia ciągle płacze. Czy to nie oznacza, że tam nie maBoga?

Franciszkaspoważniała.

– Masz jakieś informacje, co się u nichdzieje?

Po śmierci Pelagii ludzie umówili się, że trzeba rodzinie jakoś pomóc. Dzieci są przecież za małe, żeby sobie poradzić bez matki. Na szczęście nadeszła zima, a więc mogli poświęcić nieco czasu, by zaopiekować sięmaluchami.

Chodzili więc do nich na zmianę i uczyli najstarszą Zośkę, która i tak już wiele potrafiła, jak sobie radzić. Pomagali w obejściu i gdzie się dało, lecz to się skończyło, kiedy pijany Antoni wyrzucił ich z domu i zakazał wstępu. Od tego momentu wszystko spoczęło na barkach Zosi, która nie dość, że została bez matki, to musiała się starać o dom, obejście, trójkę rodzeństwa i siebie. Chudła w oczach i po paru tygodniach wyglądała jakcień.

– Zosia nie chce z nami rozmawiać. Do szkoły prawie wcale nie chodzi, a jak przyjdzie, to zasypia. Nie nosi z sobą jedzenia, to jej dajemy z Jankiemnasze.

Franciszka sięprzeraziła.

Było jej żal dzieci, ale wiedziała też, że jeżeli Antoni pomocy nie chce, to na siłę pchać się tam nie można. Ludzie starali się respektować decyzje innych. Do tego każdy miał przecież własne problemy. Zima się kończyła i kończyło się co poniektórym jedzenie, więc należało oszczędzać. Dzieci chorowały i niemalże wszystkie wychudły i stały się apatyczne. Nie każdy bowiem miał się tak dobrze jakNowowiejscy.

– Może lepiej by było przeprowadzić się do miasta – powiedziała jakby do siebiematka.

Łukasz spojrzał nanią.

– Tu mamydom.

– Wiem, ale jednak w mieście żyje się lepiej. Lżej.

Po chwili ciszydodała:

– Zaniesiesz Zosi w tajemnicy, aby nie widział tego jej ojciec, jedzenie. My tam nie będziemy chodzić, ale wy jesteście przecież przyjaciółmi. Twoja wizyta nie powinna zwrócić uwagi tego gbura. Że też taka dobra kobieta musiała umrzeć, a ten nadal żyje. To się czasami w głowie niemieści.

Łukaszprzytaknął.

– I do szkoły zawsze będziesz brał więcej jedzenia. Chleba upieczemy, wędzone mamy. Trzeba się o te dzieci jakośzatroszczyć.

Łukasz ucieszył się z postanowienia matki i byłby gotów zanieść jedzenie już teraz, ale najpierw, jak uzgodnili, miał omówić to z Zosią, aby zdołała ukryć przed ojcem fakt, że ktoś impomaga.

Łukasz jeszcze tego samego dnia poszedł do Zosi. Wyszła na chwilę na dwór, otulona w baranią kurtkę, którą dostała tej zimy odludzi.

– Pójdziemy nad staw? – zapytał.

– Nie wiem, czy mogę – powiedziała smętnymgłosem.

– Byłobyfajnie.

Zastanawiała się chwilę. Wiedziała, że ojciec znowu siedzi pijany w swoim pokoju, więc właściwie mogła na chwilę wyjść. Poinstruowała rodzeństwo, aby siedzieli w domu spokojnie i poszła zŁukaszem.

Już z daleka dojrzał ich Janek i zaczął biec w ichstronę.

– Zosia, ale ty chuda jesteś. Normalnie bym cię niepoznał.

Zosia zawstydziłasię.

– Ty też nie jesteś zagruby.

Janek roześmiałsię.

– Ma się rozumieć. Nawet mi spodnie spadają, mama je musiała zszyć, patrzcie! – powiedział i pokazał ściągnięty w pasie materiał. Wszyscy sięroześmiali.

– Gdzieidziemy?

– Nastaw.

– Mama mówi, żebym tam nie chodził. Że z dnia na dzień ocieplenie przychodzi corazwiększe.

– To zostań, jak chcesz – powiedział Łukasz, wzruszającramionami.

– Nie, idę zwami!

Po paru minutach znaleźli się nad błyszczącym stawem. Łukasz ostrożnie wszedł na lód, a kiedy zobaczyli, że nic się nie dzieje, zaczęli biegać po nim jak szaleni. Dzieci bowiem na zabawę zawsze znajdą czas isiłę.

W pewnym momencie obaj złapali Zośkę za ręce, tak że znalazła się między nimi i rozpędzali się, a potem ślizgali aż do końca stawu, wpadając w zaspę śniegu, jedno na drugie. Śmiechu było coniemiara.

Zanim się spostrzegli, zrobiło się już ciemniej, a choć byli już cali przemoczeni, jeszcze nie mieli dosyć. Zośka wiedziała, że powinna wracać, ale lepiej było zapomnieć, śmiać się i o niczym po prostu nie myśleć. Jakdziecko.

Nikt nie słyszał, że lód podejrzanie zaczął trzeszczeć. Gdzieś z daleka poniosły się głosy Dawida i Helmuta nawołujących Janka dopowrotu.

– Mama się wścieknie – powiedział i wdrapał się nabrzeg.

Zośka zaczęła wchodzić za nim, ale Łukasz utknął na drugimkońcu.

– Łukasz! Wracamy!

– Już! – zawołał, a potem coś okropnie trzasnęło i nagle pod Łukaszem załamał się lód. Chłopak wpadł pod wodę. Zosia zaczęła krzyczeć. Janek znieruchomiał i dosłownie wszystkie włosy stanęły mudęba.

– Łukasz! – wołała w panice Zosia. – Łukasz!

Ale Łukasza już nie było widać. Zniknął pod wodą, a wraz z nim ucichłkrzyk.

W tym czasie dobiegli do nichchłopaki.

– Co się tam stało? – zawołałDawid.

Janek nie potrafił wydusić z siebie słowa, stał i patrzył jak zamurowany. To Zośka otrząsnęła się pierwsza i zawołała łamiącym się głosem, a potem wybuchnęłapłaczem:

– Łukasz wpadł pod wodę. Łukaszwpadł…

Dawid nie czekał, tylko skoczył na lód. Był najstarszy z rodziny, teraz już dosyć wysoki jak na swoje jedenaścielat.

Zosia zaczęła histerycznie krzyczeć i błagać, by tam nie chodził, bo i on wpadnie, a jednocześnie prosiła o pomoc Boga nawet, bo nieustannie szeptała jaknakręcona:

– O Boże, Bożusiu, o Boże, o Boże, oBoże…

Dawid zatrzymał się na brzegu dziury, która zrobiła się w lodzie i chociaż ten trzeszczał coraz bardziej, położył się płasko, wsadził rękę głęboko i zaczął szukać Łukasza. Wiedział, że staw nie jest głęboki, znał go dobrze. Pływał tu od najmłodszych lat i nawet w zeszłym roku woda sięgała mu dopasa.

Po chwili wyczuł coś rękami i złapał. Pociągnął. Musiał się nieźle zaprzeć na śliskiej tafli, ale wreszcie udało mu się wyciągnąć do połowy chłopaka. Ciągnął tak, aż zrobił się czerwony na twarzy. Lód coraz bardziej trzeszczał, co nie wróżyłodobrze.

Wreszcie udało mu się wydostać Łukasza z lodowej pułapki i pociągnął go szybko dobrzegu.

Helmut podał mu rękę i tak wyszedł, ciągnąc za sobą chłopca, jakby był workiem wypełnionymkartoflami.

Wszystko wydarzyło się w ciągu paru sekund właściwie i trzeba powiedzieć, że młody Nowowiejski miał wyjątkowe szczęście, że Dawid był blisko, ponieważ nie wiadomo, jak by się toskończyło.

Łukasz zaczął kaszleć, pluć i drżeć na całym ciele. Szczękał zębami tak, że słychać to było chyba na pół wsi. Był biały jak leżący na ziemiśnieg.

– Zwariowaliście? – wrzeszczał teraz na nich Dawid. – Chcieliście się potopić? Janek, głupku jeden, mama kazała ci się trzymać z daleka odstawu!

Nikt nic nie mówił. Łukasz kaszlał ipluł.

– Trzeba go szybko zaprowadzić do domu, bo siępochoruje.

Zanim jednak dotarli, był już tak przemarznięty, że zaczął tracićprzytomność.

– Matko boska, co się stało!? – krzyknęła pani Franciszka i szybko zaczęła wołać męża. Wnieśli go do środka. Dawid wyjaśnił zdarzenie i wyszli, bo w domu zaczęły rozgrywać się dantejskie sceny. Łukasz był jedynym synem Nowowiejskich i gdyby mu się coś stało, byłaby to tragedia zdecydowanie większa niż w innych wiejskichrodzinach.

Szybko zdjęli z niego ubranie i zaczęli go wycierać ręcznikami. Nakazano natychmiast zagotować wody, bo tej, która zawsze stała na piecu, było zamało.

– Trzeba go jak najszybciejrozgrzać.

Przenieśli syna blisko pieca. Łukasz był przytomny, ale już było widać gorączką błyszcząceoczy.

– Jezus Maria, jak mu się co stanie, ja tego nie przeżyję. – Matka zaczęłapłakać.

– Nie histeryzuj, proszę cię – mitygował ją mąż. – To przecież silny chłopak, wytrzyma. Sam nieraz toprzeżyłem.

– Ty wyglądasz inaczej, masz posturę tura, a to przecież jeszcze dziecko. Zresztą, co ty tam wiesz, to ja jestem matką i ja gorodziłam.

Roman odwrócił się i odszedł, zostawiając jej starania się o syna, bo wiedział, że i tak był tam zbędny. Ona by go do dziecka nie dopuściła. Zresztą wychowywała go na zbyt delikatnego i to mu się nie podobało. Nie odzywał się nigdy, bo wiedział, jakim szczęściem był dla niej Łukasz. Co jak co, ale chłopak to nie dziewczyna i nie należało się z nim tak cackać. Kto wie, co z niego wyrośnie? Nie podobało mu się to, ale nie interweniował zbytnio, wiedząc, że Franciszka już zbyt wiele przeszła. Co innego gdyby mieli więcej dzieci, upierałby się pewnie przy swoim, ale w tym przypadku musiałulec.

Bał się oczywiście o jego zdrowie. Łukasz był nie tylko jego synem. Miał też przedłużyć ród Nowowiejskich. W nim cała nadzieja. O ile przez nich w domu nie było więcej dzieci, to może za jego sprawą uda się to kiedyś zmienić. Człowiek przecież całe życie pracuje i chciałby wiedzieć, że miało to jakiś większy sens i będzie komu cozostawiać.

Roman otworzył butelkę i napił się wódki. Potem odstawił ją na miejsce i poszedł do obory, by sprawdzić, czy wszystko jest zrobione, jak polecił. Ludzi, niestety, trzeba było nieustanniepilnować.

Rozdział 7

Żaby

Janek codziennie odwiedzał Łukasza, a w drodze powrotnej zawsze starał się zajrzeć do Zosi, choć musiał to robić w tajemnicy, jej ojciec bowiem nieraz już goprzegonił.

W ich obejściu zalęgły się szczury i wygłodniałe w ciągu zimy zaczęły rzucać się nakury.

Janek z ojcem zaczaili się wieczorem w chlewie i czekali. Szczury wyłaziły, kiedy w nocy nastała zupełnacisza.

Najpierw przeleciał jeden mały, potem dwa następne, a na końcu wyszedł z ukrycia największy. Przygotowali na niego specjalną sieć, w którą go złapali, a potem wyszli z nim na zewnątrz, gdzie już czekało rozpalone ognisko. Dawid trzymał pręt w ogniu, który rozżarzył się doczerwoności.

Zwierzak rzucał się i piszczał, ale udało im się go złapać tak, by głowę przycisnąć do ziemi. Potem ojciec wziął pręt i wypalił szkodnikowi oczy. Zwierzę narobiło strasznego jazgotu, a kiedy go puścili, biegał jak szalony, a