Jaskółcza Dolina - Arthur Ransome - ebook + książka

Jaskółcza Dolina ebook

Arthur Ransome

0,0
36,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nowe przygody bohaterów powieści Jaskółki i Amazonki

Młodzi Walkerowie – John, Susan, Titty i Roger – podobnie jak rok wcześniej przyjeżdżają na letnie wakacje nad jezioro. Z głowami pełnymi pomysłów nie mogą się doczekać spotkania z siostrami Blackett, Nancy i Peggy. Gdy „Jaskółka”, ich żaglówka, wpada na skałę i tonie, a straszna ciotka Amazonek przyjeżdża z wizytą, wszystkie letnie plany wydają się zrujnowane. I właśnie wtedy Jaskółki i Amazonki odkrywają cudowną dolinę i wszystko zaczyna zmierzać ku lepszemu.

Jaskółcza Dolina jest drugą częścią trzynastotomowego cyklu zwanego, od tytułu pierwszej książki, także „Jaskółki i Amazonki”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 473

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Arthur Ransome Jaskółcza Dolina Tytuł oryginału Swallowdale ISBN Copyright © Arthur Ransome, 1930 This edition first published by Jonathan Cape, an imprint of Vintage Publishing. Vintage Publishing is a part of the Penguin Random House group of companies. The Author has asserted his right to be identified as the author of the Work. Copyright © for Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2017 Redakcja Witold Kowalczyk Ilustracja na okładce Arthur Ransome Projekt okładki i stron tytułowych Agnieszka Herman Projekt graficzny i opracowanie techniczne Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla Elizabeth Abercrombie

Papiery okrętowe (spisane w domu)

Rozdział 1

„Jaskółka” i jej załoga

Do fałów, chłopcy, i żagle staw

Do fałów, już wybierać czas1.

Wyspa Dzikiego Kota na horyzoncie! — zawołał Roger, chłopiec okrętowy, który stał na oku wciśnięty przed masztem i właśnie się przekonywał, że rok to jednak długi czas i teraz między kotwicą a linami jest znacznie mniej miejsca niż rok temu, kiedy miał ledwie siedem lat.

— Jeszcze nie powinieneś wypowiadać tej nazwy — powiedziała Titty, starszy marynarz, która siedziała na bagażach na śródokręciu, zajmując się swoją papugą, w tej chwili podróżującą w klatce. — Powinieneś powiedzieć „ziemia na horyzoncie!” i oblizać wyschnięte wargi, a co to za ziemia, przekonamy się dopiero wtedy, kiedy już się do niej zbliżymy. Może już od tygodni wypatrujemy lądu.

— Ale przecież ją znamy — sprzeciwił się człowiek na oku. — Poza tym wszędzie wokół jest ziemia. Za minutę dojrzę hangar na łodzie. O, jest, tam gdzie zawsze. Ale — głos mu się zmienił — Kapitan Flint zapomniał wywiesić flagi.

*

Mała „Jaskółka” z brązowym żaglem i pięcioosobową załogą — razem z papugą — wypłynęła z zatoki Holly Howe i teraz mknęła po jeziorze rozciągającym się na południe między porośniętymi lasem wzgórzami, wrzosowiskami powyżej linii lasu i widocznymi w oddali górami wyrastającymi nad wrzosowiskiem. Minął cały rok. Znów nadszedł sierpień. Walkerowie wczoraj przyjechali z południa. John, Susan, Titty i Roger przykleili się do okna, kiedy pociąg wjechał na stacyjkę, oczekując starych sojuszniczek, Nancy i Peggy Blackett, a może też ich matki i Kapitana Flinta, emerytowanego pirata, który mieszkał na łodzi w Zatoce Barki i naprawdę miał na nazwisko Turner, a dla Nancy i Peggy był wujkiem Jimem. Jednak na peronie nikogo nie zastali. Cały poranek, podczas gdy mama, mała Bridget i opiekunka rozpakowywały pudła i urządzały się w starym domu w Holly Howe, oni spędzili w hangarze, szykując „Jaskółkę” na podróż w kierunku Wyspy Dzikiego Kota, wysyłając zwiadowców na górę, żeby dojrzeli północny kraniec jeziora i sprawdzili, czy z Amazonki, gdzie mieszkali Blackettowie, w stronę Arktyki, u stóp Wysokich Wzgórz, nie wypływa mała łódka wielkości „Jaskółki”. Co minutę wypatrywali małego białego żagla „Amazonki” w zatoce Holly Howe, nasłuchiwali raźnego okrzyku kapitan Nancy: „Jaskółki i Amazonki na zawsze!” i spodziewali się widoku mata Peggy wciągającej na maszt piracką flagę. Potem „Jaskółka” i „Amazonka” popłyną razem na Wyspę Dzikiego Kota, po drodze zajrzą na barkę i przywitają się z Kapitanem Flintem. Wszystko będzie tak jak w zeszłym roku. Jednak sojuszniczki się nie pojawiły, a kiedy nadeszło popołudnie, nie mogli już dłużej czekać. Mama z Bridget pojechały do miasteczka po zakupy dla żeglarzy; później miały je przywieźć z Holly Howe prosto na wyspę łodzią wiosłową krajowców. Niezależnie od tego, co się zdarzyło, muszą przyszykować obóz przed przyjazdem mamy, żeby zobaczyła, że wszystko jest gotowe na pierwszą noc. Nie ma co czekać na Amazonki. Nancy i Peggy zapewne siedzą na barce z Kapitanem Flintem. Albo, co nawet bardziej prawdopodobne, już są na Wyspie Dzikiego Kota, szykując im powitanie lub zasadzkę. Z Nancy nigdy nic nie wiadomo. Zatem czwórka odkrywców postawiła żagiel. Wreszcie spełniało się to, na co czekali od roku. Skończyło się spanie w wygodnych łóżkach, a zaczynała przygoda. Znów bowiem znajdowali się na pokładzie „Jaskółki”.

*

— Chyba powinien wciągnąć flagę — zauważył Roger, człowiek na oku.

— Może nie przypuszczał, że tak szybko wypłyniemy — zauważyła Titty, starszy marynarz, która oparła lunetę o klatkę papugi i spoglądała na odległy hangar.

— Kiedy zobaczy, że płyniemy, na pewno ją wciągnie — dodała mat Susan.

John, najstarszy z całej czwórki, słowem się nie odezwał. Był zbyt zajęty żeglowaniem. „Jaskółka” właśnie opuściła zaciszną zatokę i wypłynęła na jezioro, południowy wiatr wiał z przodu. Kapitan patrzył przed siebie, czując wiatr na policzku, ciesząc się oporem żagla i steru oraz pluskiem wody pod dziobem „Jaskółki”. Czasami zerkał w górę, na mały proporczyk u szczytu masztu, przedstawiający niebieską jaskółkę na białym tle (wyciętą i przyszytą przez Titty), sprawdzając, czy na pewno w pełni wykorzystuje siłę wiatru. Wyczucie, jak się zachowa żagiel, tylko z powiewu wiatru na policzku, wymaga wprawy, a to był pierwszy rejs w te wakacje. Czasami John zerkał również w tył, na ciągnący się za „Jaskółką” kilwater. W tej chwili nie przejmował się tym, czy Kapitan Flint wciągnie flagę na maszt swojej barki. Wystarczyły mu jezioro i żegluga.

Mat Susan również się nie przejmowała, że na starej barce nie powiewa flaga. Poprzedni dzień był męczący, zajmowała się mamą, Bridget, piastunką i całą resztą oraz małym bagażem w czasie długiej podróży pociągiem z południa. Zawsze obejmowała przywództwo w trakcie podróży pociągiem i zawsze następnego dnia była zmęczona. W rezultacie nikt niczego nie zapomniał, a gdyby nie Susan, która o wszystkim pamiętała, lista zapomnianych rzeczy byłaby długa. Rano z kolei mieli listę rzeczy do przygotowania i sprawdzenia, poza tym musieli załadować luk „Jaskółki”. Zatem Susan odpoczywała zadowolona, ciesząc się, że w tej chwili zrobiła wszystko, co miała do zrobienia, i nie musi już słuchać odgłosów stacji kolejowych ani nasłuchiwać komunikatów, by się upewnić, czy nie trzeba się przesiąść.

Nawet starszy marynarz Titty mniej od Rogera przejęła się faktem, że nie widzą flagi na krótkim, grubym maszcie barki. Miała o czym myśleć. W jednej chwili poczuła się tak, jakby wciąż trwały poprzednie wakacje, a oni wcale nie wrócili znad jeziora do domu. Jakby cały ten długi okres szkoły i pobytu w mieście wyleciał jej z pamięci. A potem znów jakby sobie o nim przypomniała i nie mogła uwierzyć, że jest tą samą Titty, która tak się męczyła z czasownikami francuskimi. Teraz znów jest żeglarką, siedzi w „Jaskółce” z papugą w klatce, plecakami i zapasami, ogląda się na szczyt Darien, z którego po raz pierwszy zobaczyła Wyspę Dzikiego Kota, patrzy na fragment lądu, którego rysunki z wysokim drzewem latarni morskiej wypełniły — sama nie wiedziała, w jaki sposób — dwie ostatnie puste strony jej gramatyki francuskiej. Poczucie, jakby była dwiema różnymi osobami żyjącymi w dwóch różnych światach, na chwilę pozbawiło ją tchu.

Jednak Roger, wciśnięty między burty na swoim miejscu, był przekonany, że stary przyjaciel Jaskółek, Kapitan Flint, na ich powrót przynajmniej wywiesi flagę na maszcie, o ile nie udekoruje całej barki. Spodziewał się, że opuści banderę na powitanie, na co „Jaskółka” w odpowiedzi zrobi to samo ze swoim proporczykiem. Potem oczywiście nastąpi powitalny wystrzał z małej armatki i barka na moment skryje się w chmurze dymu. A tymczasem zbliżali się do barki pozbawionej bandery oraz jakichkolwiek innych ozdób.

— Może śpi — wysunęła przypuszczenie Titty.

— To niemożliwe, jeśli są z nim Nancy i Peggy — odparła Susan.

— Zapewne popłynęli na wyspę. Dowiemy się tego za kilka minut — stwierdził John. — Kolejny hals zaniesie nas prosto na miejsce. Gotuj się!

Mała „Jaskółka” złapała wiatr, Titty i mat schyliły się, bom przeleciał im nad głowami, brązowy żagielek znów się wypełnił i „Jaskółka” prawym halsem pomknęła w kierunku Zatoki Barki.

— Parowiec na prawej burcie! — zawołał człowiek na oku. — Ale jeszcze całe mile2 od nas.

— Jeden znacznie bliżej, od rufy — zauważył kapitan John. — Z Rio.

Obejrzawszy się, zobaczyli porośnięte lasem wysepki niedaleko małego, ale pełnego życia portu, który nazwali Rio, a między wysepkami przebłyski szerszych wód północnej części jeziora. Z kanału przy Rio między Długą Wyspą a lądem wypływał parowiec.

— Rybacy na równoległym kursie! — zawołał człowiek na oku, kiedy wyprzedzali łódź wiosłową z dwoma krajowcami; jeden z nich wiosłował, a drugi trzymał wędkę.

— Ciągną błystkę na szczupaka — ocenił kapitan.

— Na rekina — poprawił człowiek na oku.

„Jaskółka” przecięła kurs parowca płynącego z Rio na południe, zachowując naprawdę duży dystans. Parowiec minął ich, kapitan na mostku pomachał do nich raźno, a załoga „Jaskółki” odpowiedziała machaniem. Fala napływająca od statku zakołysała nimi mocno i poczuli się prawie tak, jakby naprawdę byli na morzu.

Teraz zbliżali się do ukrytej zatoczki, w której przycumowana do boi stała stara niebieska barka.

— Na pokładzie nikogo nie ma — powiedział człowiek na oku.

W zeszłym roku, kiedy po raz pierwszy zobaczyli tę barkę, a Titty domyśliła się, że Kapitan Flint to emerytowany pirat, widzieli go siedzącego na pokładzie rufowym, zajętego pisaniem, w towarzystwie zielonej papugi na barierce obok. W tym roku pirata nie dostrzegli. Papugi, rzecz jasna, też nie było na barce, gdyż zaciągnęła się na inny statek. Titty właśnie z nią rozmawiała.

— Widzisz, Polly — mówiła — to twój poprzedni statek. Tam kiedyś mieszkałaś, zanim przeniosłaś się do nas.

— Dwa, dwa, dwa razy, dwa razy, dwa, dwa, dwa — powiedziała zielona papuga.

— Złote galeony — mówiła Titty. — Powiedz „złote galeony”. Nie przejmuj się już tym „dwa razy dwa”, szkoła się skończyła.

— Wyjmijmy lunetę, Titty — zakomenderowała mat.

— Nie widzę łodzi wiosłowej — odezwał się John. — Nie ma jej tu, chyba że zrobiła zwrot przez sztag.

— Hangar zamknięty na cztery spusty — stwierdziła mat Susan, spoglądając przez lunetę. — We wszystkich oknach zasłony są zaciągnięte.

Kapitan John i mat Susan spojrzeli na siebie. Nawet jeśli w odróżnieniu od Rogera nie spodziewali się opuszczanych bander i salutów armatnich, to jednak byli tak pewni obecności Kapitana Flinta na barce, jak tego, że wzgórza wokół odległego krańca jeziora znajdują się na swoich miejscach.

„Jaskółka” wpłynęła prosto do zatoki, obok rufy barki, a potem z łatwością okrążyła boję i znów ruszyła na pełne jezioro. Wszyscy mieli okazję dokładnie się przyjrzeć łodzi i nikt nie dojrzał na niej ani śladu życia.

— Zakrył armatkę! — zawołał z oburzeniem chłopiec okrętowy. Cały pokład dziobowy barki okryto czarnymi brezentowymi płachtami dla ochrony przed deszczem.

— Faktycznie, wydaje się, że nikogo tam nie ma — stwierdził kapitan John, kiedy „Jaskółka” wypłynęła z gładkiej tafli Zatoki Barki na lekkie fale jeziora.

— Wiem, co zrobił — orzekła Titty. — Zamknął barkę i popłynął z innymi na wyspę.

Ci inni byli nawet ważniejsi od Kapitana Flinta. Faktycznie — pomysł, by zaplanować ich spotkanie nie na zwykłej stacji kolejowej lub nawet na barce wuja, ale na bezludnej wyspie, gdzie poznali się rok temu, był w stylu kapitan Nancy.

— Wyspa Dzikiego Kota na trawersie! — zawołał człowiek na oku, kiedy „Jaskółka” wypłynęła z Zatoki Barki. — Wyspa Kormoranów prosto przed nami.

Halsując, „Jaskółka” skierowała się ku zachodniemu brzegowi jeziora, w kierunku niskiej wyspy złożonej z luźnych głazów i kamieni, z dwoma suchymi drzewami — jedno stanowiło dom dla kormoranów, a drugie, które dawno temu się przewróciło, teraz wystawiało nagie korzenie w kierunku nieba. To tam pewnego razu Titty i Roger znaleźli skarb Kapitana Flinta.

— Są i ptaki! — zawołał człowiek na oku, kiedy cztery duże, czarne kormorany o długich szyjach poderwały się z suchego drzewa i poszybowały nad wodą akurat w chwili, w której „Jaskółka” pomknęła w ich stronę.

Starszy marynarz przyglądała się nie tyle samej wyspie, ile otaczającej ją wodzie. Czy to możliwe, że kiedyś zarzuciła tu kotwicę cudzej łodzi, sama, w środku ciemnej nocy?

Mat Susan ledwie zerknęła na Wyspę Kormoranów. Podróż niedługo się skończy, trzeba będzie pomyśleć o rozstawieniu namiotów i ugotowaniu kolacji. Teraz przez lunetę przyglądała się większej, porośniętej lasem wyspie po drugiej stronie jeziora.

— Bardzo dziwne, ale nie widać dymu — powiedziała.

— Muszą tam być — odparła Titty. — Dasz mi lunetę?

Kapitan John zerknął przez ramię.

— Gotowi! — zawołał. Mała „Jaskółka” wykonała zwrot, tym razem skierowała się ku Wyspie Dzikiego Kota, o której cała załoga statku marzyła od momentu, gdy w zeszłym roku opuścili to miejsce. Rzeczywiście, gdyby Nancy i Peggy Blackett tam na nich czekały, spomiędzy drzew musiałby się unosić dym. Nancy zawsze lubiła wielkie ogniska.

— Nancy zatknęłaby flagę na maszcie — zauważył kapitan John.

— Może nie mogła się wspiąć na drzewo latarniowe — odparła Titty.

— Nancy wejdzie na wszystko — stwierdził kapitan.

— Halo! — zawołał Roger, spoglądając ponad wyspą na stary dom i gospodarstwo na zboczu schodzącym do jeziora. — Farma Dixonów. Pani Dixon karmi gęsi. Spójrzcie, widać białe plamki.

— To mogą być kury — odparła Susan.

— Wszystkie jej kury są brązowe — powiedział Roger. — Oczywiście to mogą być też zwykłe kaczki.

— Gdzie chcesz dobić do brzegu? — zapytała Susan kapitana.

— Tym halsem mogę podpłynąć do wyspy z obu stron.

— Miejsce lądowania jest bliżej obozu.

— Proszę, zajrzyjmy najpierw na przystań — wtrąciła Titty.

Przystań znajdowała się z południowej strony wyspy. Chroniły ją wysokie skały, a na brzegu pozostawiono znaki, które pomagały przepłynąć między niebezpiecznie wystającymi z wody głazami i dotrzeć do lądu. Miejsce lądowania z kolei znajdowało się na wschodnim wybrzeżu, najbliżej stałego lądu. Była to mała zatoczka z plażą, blisko miejsca, w którym rok temu rozbili obóz. Zawsze kiedy trzeba było wynosić na brzeg bagaże, najlepiej było dobić do brzegu tam, a nie od strony przystani.

John skierował łódkę w stronę południowego brzegu wyspy, po czym — trzymając się z dala od otaczających ją skał — przepłynął obok wejścia do przystani.

— „Amazonki” tam nie ma — stwierdził człowiek na oku.

Wszyscy w głębi serca spodziewali się ujrzeć żaglówkę. Może i nie było widać dymu ani wywieszonej flagi, ale to naturalne, że kapitan Nancy, spodziewając się ich od strony obozu, schowała „Amazonkę” na przystani i urządziła na nich zasadzkę gdzieś na wyspie. To było w jej stylu.

— Widzę pień z białym krzyżykiem — powiedziała Titty. — I wysoki znak, rozdwojone drzewo. I skałę, z której obserwowałam nurka. Jak dobrze tu wrócić!

— Amazonki odmalowały dolny krzyżyk — dodał John. — Bardzo dobrze, już tego potrzebował.

— Muszą gdzieś tu być — stwierdziła Titty. — Nikomu innemu nie chciałoby się tego robić. Nikt inny o nim nie wie.

Mijając wejście do przystani, widziało się tylko szare skały i ktoś, kto nie miał pojęcia o jej istnieniu, nigdy by nie odgadł, że za nimi kryje się zaciszne schronienie. Przystań na Wyspie Dzikiego Kota była z pewnością jedną z najlepszych na świecie.

John podniósł ster, skrócił żagiel, ostrożnie przerzucił bom, znów opuścił ster i równo, bez pośpiechu wypuścił żagiel. Pchana wiatrem „Jaskółka” sunęła kanałem między wyspą a stałym lądem.

— Tam jest nasze lądowisko! — zawołał Roger, kiedy tylko je dojrzał. — Ale „Amazonki” nie ma!

John płynął dalej, potem zebrał na moment żagiel i skierował „Jaskółkę” na wąski pasek gładkiej plaży.

— Teraz się uda — powiedział do siebie, znów poluzował żagiel, aż płótno załopotało luźno na wietrze, podczas gdy „Jaskółka” ślizgała się coraz wolniej po coraz gładszej wodzie.

W końcu zwolniła tak bardzo, że załoga ledwie poczuła, kiedy łódź zatrzymała się dziobem w piasku. Chłopiec okrętowy z faleniem w ręce wyskoczył na brzeg.

— Pani mat, proszę opuścić żagiel — rozkazał kapitan.

Susan już się przecisnęła na dziób ponad ładunkiem. Poluzowała fał i oddawała powoli. Reja spłynęła w dół, na dole odczepiła ją starszy marynarz, podczas gdy kapitan układał w łodzi bom i żagiel.

Następnie na lądzie znalazła się papuga podana w klatce chłopcu okrętowemu. Za nią wyskoczyła starszy marynarz. Potem mat i kapitan. Wyciągnęli „Jaskółkę” dalej na brzeg, po czym pospieszyli do starego obozowiska na polanie wśród drzew. Roger, Titty i papuga dobiegli pierwsi.

Nikt na nich nie czekał. Jednak niedaleko od pozostałości po zeszłorocznym ognisku stał spory stos gotowego do użytku drewna na opał, a na jego wierzchu, przytrzymywana wbitą w drewno strzałą z zielonym piórem, wisiała duża, biała koperta.

— Amazonki! — zawołał Roger. — To jedna z ich strzał!

— To było kiedyś twoje pióro, Polly — powiedziała Titty, stawiając klatkę, a papuga na widok zielonego pióra chwyciła dziobem pręt klatki i wrzasnęła gniewnie.

Susan wyszarpnęła strzałę.

Na kopercie niebieską kredką napisano: „Do Jaskółek”.

— Otwórz — powiedział kapitan John.

W środku znajdowała się kartka zapisana czerwoną kredką.

Do Jaskółek od piratek z Amazonii

Witamy na Wyspie Dzikiego Kota. Przypłyniemy, jak tylko będziemy mogły. Kłopoty z krajowcami. Kapitan Flint też utknął. Czy Titty pamiętała o zielonych piórach? Nam się skończyły. Jaskółki i Amazonki zawsze razem!

Nancy Blackett, Postrach Mórz,

kapitan „Amazonki”

Peggy Blackett, mat

PS Będziemy wypatrywać waszego dymu.

Obok dwóch podpisów narysowano czaszkę i skrzyżowane piszczele — najpierw ołówkiem, a potem pociągnięto je mocno czarnym atramentem.

— Masz dla nich pióra, Titty? — zapytał John.

— Oczywiście — odparła starszy marynarz. — Są w kopercie, zwinięte z moim śpiworem. Nie zgubiłam ani jednego.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Fragment polskiego przekładu tradycyjnej szanty Handy Me Boys (jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od redakcji).

2 Mila angielska (lądowa) — jednostka długości przyjęta w krajach anglosaskich równa 1609 m.

Wyspa Dzikiego Kota widziana z południa

Rozdział 2

Wyspa Dzikiego Kota

Ciekawe, co to za kłopoty z krajowcami — odezwała się starszy marynarz Titty, kiedy jeszcze raz przeczytała list po cichu i uważnie.

— To cała Nancy — odparła mat Susan. — Dla niej nie ma zabawy bez kłopotów, więc zawsze stara się jakieś znaleźć.

— Dziwne, że Kapitan Flint też nie mógł przyjechać — powiedział John.

— Pewnie dotrą tutaj, zanim rozbijemy obóz — pocieszyła go Susan. — Mama z Bridget przypłyną na kolację. Zabierajmy się do pracy.

— Najpierw rozpalmy ogień, skoro go wyglądają — zaproponował John.

— Obudzimy je czerwoną łuną, którą widzieli mieszkańcy Carlisle1 — powiedziała Titty. — Ale oczywiście liczy się przede wszystkim dym. Może go dojrzą, jeśli wejdą na wzgórze za domem.

W rozpalaniu ognia nikt nie dorównywał matowi Susan. Po chwili języki płomieni już połykały garść suchych liści i oświetlały zbudowany przez nią stosik suchych trzcin i chrustu. Po chwili ogień zaczął lizać większe patyki, które rozstawiła obok. Rozległ się przyjemny trzask płonącego drewna, a między zielonymi koronami drzew uniósł się obłok przejrzystego niebieskiego dymu z suchego paliwa. Mieszkańcy wrócili na Wyspę Dzikiego Kota.

— A teraz bagaże — powiedziała mat Susan, wstając i mrugając, żeby pozbyć się pieczenia oczu. — Gdzie ten chłopak? — rzuciła i dmuchnęła w gwizdek. Na ten dźwięk Roger wrócił ze swojego posterunku strażniczego pod wysokim drzewem przy północnym skraju wyspy, który zawsze stanowił jego ulubione miejsce.

— Nie ma zwiedzania, dopóki nie rozbijemy obozu.

— Do roboty, chłopcy! — podpowiedziała starszy marynarz. — Tak by to ujęła kapitan Nancy.

— No to do roboty — powtórzyła mat.

— Wszystkie ręce do rozładunku! — polecił kapitan John i cała załoga zabrała się do wyjmowania bagaży z łodzi i noszenia ich na polankę, na której mieli rozbić obóz.

Jak tylko rozładowali „Jaskółkę”, kapitan John powiosłował nią w dół wyspy, a potem, bączkując wiosłem za sterem, wprowadził ją do przystani, meandrując między skałami wystającymi nad wodę i kryjącymi się pod nią, wspomagając się dwoma znakami na brzegu — pniem z białym krzyżem i rozgałęzionym drzewem — które powinny być ustawione równo jeden za drugim. Potem John zrefował żagiel, zwinął liny i zacumował „Jaskółkę”, przywiązując ją do pnia z białym krzyżykiem oraz od strony burty do gęstego krzaka rosnącego na skale, więc jego stateczek kołysał się na wodzie, bezpieczny tak, jak życzyłby sobie tego każdy kapitan. John obrzucił łódź badawczym spojrzeniem. Wszystko było w porządku, pospieszył zatem do obozu starą ścieżką z przystani. Od zeszłego roku, kiedy Titty przycięła gałęzie, ścieżka mocno zarosła.

W obozie ognisko już płonęło na palenisku otoczonym kamieniami, a nad nim wisiał duży, czarny czajnik przywieziony z Holly Howe. Każdy z czterech nowych namiotów leżał w miejscu, w którym należało go rozstawić, a mat czekała na kapitana, żeby pomógł jej zawiesić płótno namiotu magazynowego na linie między dwoma drzewami. Nie zajęło to wiele czasu, a kiedy tylko namiot został rozpięty na linie, starszy marynarz i chłopiec okrętowy zajęli się gromadzeniem kamyków w kieszeniach wzdłuż dolnej krawędzi jego boków, żeby utrzymać je na miejscu. Potem wewnątrz rozłożono jedną ze starych płacht, a po zaledwie dwóch minutach mat ułożyła na niej wszystko, czego nie potrzebowali natychmiast. Namioty mieszkalne nie musiały być rozstawione przy drzewach, ale trudno było znaleźć miejsce, w którym śledzie dałoby się wbić w kamienistą ziemię. Tuż pod darnią z mchu prawie wszędzie były kamienie, ale przesuwając niektóre i wykopując dziury, mali odkrywcy poradzili sobie doskonale i wkrótce wszystkie cztery namioty stanęły tak, że leżący w nich mieszkańcy widzieli przez wejście palenisko pośrodku obozu. Potem dociągnięto linki namiotowe, rozłożono plandeki, na nich śpiwory, a w bezpiecznym miejscu na szczycie każdego namiotu i w odpowiedniej odległości od materiału powieszono latarnię ze świecą.

Niemal wszystko mieli przechowywać w namiocie magazynowym, lecz Roger nie chciał tam chować swojej nowej wędki.

— Jak ją położę wzdłuż, w ogóle nie będzie zajmować miejsca w moim namiocie — powiedział — a do tego przecież w każdej chwili mogę mieć ochotę pójść na ryby.

Titty zaś nie chciała się rozstawać z pudełkiem zawierającym przybory do pisania. John oczywiście miał w swoim namiocie puszkę z papierami okrętowymi, swój zegarek i mały barometr, który wygrał w szkolnych zawodach — powiesił je na haczykach wbitych w bambusowy maszt przy wejściu, tak by móc je zdejmować i patrzeć na nie w nocy bez potrzeby wstawania.

Obóz na wyspie

— Obóz wygląda znacznie lepiej niż rok temu — przyznała Titty, spoglądając na cztery śpiwory i magazyn, w którym kiedyś spały obie z Susan. — A będzie jeszcze lepiej, kiedy Amazonki rozbiją swój namiot na starym miejscu. Wrzućmy do ognia coś wilgotnego, żeby poszedł dym, który na pewno zauważą.

— Teraz już mogą przybyć w każdej chwili — odparła mat.

Titty i John zerwali garście wilgotnej zielonej trawy i zaczęli rzucać je w ogień, aż uniosła się z niego chmura gęstego, szarego dymu, a oni o mało się nie zadławili.

— Czy chłopiec okrętowy trzyma straż? — zapytała mat.

Roger pospiesznie wyczołgał się ze swojego namiotu, w którym tylko przez minutę ćwiczył spanie, przygotowując się do nocy.

— Ruszamy na wyprawę? — zapytał. — Mogę wziąć lunetę?

— Jest w namiocie kapitana — powiedziała mat.

— Nie, ja ją mam — wtrącił kapitan i podał lunetę chłopcu okrętowemu, który od razu pobiegł pędem do punktu obserwacyjnego, gdzie miał się położyć za kępą wrzosów z lunetą wystającą ledwo, ledwo, żeby niewidoczny dla nikogo mógł sięgnąć wzrokiem daleko, aż do wysp za Rio.

Papuga, która przez jakiś czas siedziała cicho, nagle odzyskała głos:

— Złote galeony! Złote galeony! — zawołała.

Titty otworzyła drzwi klatki.

— Chodź, Polly. Możesz wyjść i cieszyć się wakacjami jak my wszyscy.

Papuga natychmiast wyskoczyła, ale zignorowała Titty, która podsunęła jej rękę do siedzenia. Chłodne spojrzenie zwróciła na strzałę z zielonym piórem, wbitą przez Rogera w ziemię obok stosu drewna na ognisko, i natychmiast ruszyła w tamtą stronę. Titty domyśliła się, o co jej chodzi, więc szybko wyjęła strzałę i odłożyła ją poza zasięg wzroku papugi, na szczyt stosu drewna.

— Nie, nie! — stwierdziła. — Wiesz, że tylko je przeżujesz, pognieciesz i nie będą się do niczego nadawać. Przecież nie zrzuciłaś ich aż tak wiele, nie mamy wolnych piór. Susan, mogę jej dać kostkę cukru?

Jednak papugi nie dało się pocieszyć cukrem. Chciała swoich własnych zielonych piór ze strzały Amazonek, a skoro ich nie dostała, z obrażoną miną poszła z powrotem do klatki.

Zostawili więc papugę w spokoju, a strzałę schowali za pudłami w magazynku, gdyż — jak stwierdził John — Amazonki z pewnością będą chciały ją odzyskać, a — co zauważyła Titty — Polly nie lubiła patrzeć, jak ktoś używa piór, które sama odrzuciła. Kapitan, mat i starszy marynarz poszli razem ścieżką wzdłuż zachodniego brzegu wyspy do przystani, aby zobaczyć „Jaskółkę” kołyszącą się wygodnie w swoim zacisznym zakątku. Nie było sensu czekać na Rogera. Niebawem przypłynie łódź z Holly Howe z najlepszym krajowcem ze wszystkich i dzieckiem okrętowym. Może też przybyć Kapitan Flint w swojej łodzi wiosłowej i w każdej chwili spomiędzy wysp koło Rio może się wynurzyć biały żagielek „Amazonki”. Zajęcie człowieka na oku faktycznie miało sens, a nic nie skłoni Rogera do zejścia z posterunku.

Na przystani zobaczyli ślady kilku łodzi. Jeden z nich oczywiście zostawił John, kiedy przybił do brzegu „Jaskółką”. Pozostałe, jak uznali, musiała zostawić „Amazonka”.

— Zapewne wyciągnęły ją tu na brzeg, kiedy malowały świeży znak — orzekł John.

— I zbierały całe to drewno — dodała Susan.

— Dobrze im to wyszło — uznała Titty, spoglądając na biały krzyż namalowany na pniu, który razem ze stojącym z tyłu rozgałęzionym drzewem wskazywał drogę żeglarzom pragnącym bezpiecznie przeprowadzić swoje statki przez skały. — A po naszych zeszłorocznych latarniach jeszcze wiszą gwoździe.

— Mama przykazała: „Żadnego pływania po nocy” — odparł John. — Obiecałem jej to, więc nie będziemy potrzebować latarni naprowadzających.

— Możemy z łatwością zaplanować coś, co nie wymaga nocnego żeglowania — powiedziała Titty. — Nie opłynęliśmy jeszcze Antarktyki i całej Arktyki po drugiej stronie jeziora.

— Nie ma co o tym rozmawiać, dopóki nie przypłyną Amazonki — odpowiedział John.

— I Kapitan Flint — dodała Titty.

Mieli wiele do obejrzenia: skała, na której Titty leżała na brzuchu i z której widziała nurkującego pod wodą ptaka; druga, za którą się schowała, kiedy Nancy i Peggy wyszły po ciemku na ląd z latarnią, a ona była wtedy sama na wyspie. Spoglądając na drobne fale uderzające o skały, John przypomniał sobie chwilę, kiedy Nancy pierwszy raz pokazała mu, jak korzystać ze znaków. Susan spoglądała na brzeg, starając się znaleźć miejsce, w którym rozpaliła ognisko po wizycie u smolarzy w lesie na zboczu. W tym roku nie widzieli dymu unoszącego się spomiędzy drzew. Pani Jackson, żona gospodarza w Holly Howe, już im powiedziała, że smolarze nie pracują po tej stronie jeziora, lecz po drugiej, wyżej, nad wrzosowiskiem, w kolejnej dolinie.

We trójkę — nawet z Susan, która jako mat czuła się w obowiązku zadbać o resztę, gdyż John, chociaż kapitan, był chłopcem i w niektórych sprawach nie można było na niego liczyć — chodzili na palcach, ostrożnie, i rozmawiali przyciszonymi głosami. Powrót na Wyspę Dzikiego Kota był tak wspaniały, że aż trudno było w niego uwierzyć. Titty zanurzyła dłonie w chłodnej wodzie, by udowodnić sobie samej, że naprawdę tu wróciła. Powoli poszli z powrotem, przeciskając się przez zarośla nad zachodnim brzegiem wyspy, spomiędzy liści spoglądając w kierunku jaskrawego odbicia słońca w jeziorze poniżej. Obeszli całą wyspę i już się zastanawiali nad kąpielą, kiedy usłyszeli przenikliwy okrzyk z punktu obserwacyjnego.

— Są!

We trójkę pobiegli przez obóz pod wysokie drzewo. Roger leżał na brzuchu na skraju urwiska, które spadało prosto do jeziora.

— Gdzie? Gdzie? — zapytał gorączkowo John, rozglądając się w poszukiwaniu białego żagielka „Amazonki”. Widział łodzie wiosłowe, motorówki, kilka dużych jachtów i parowiec, ale ani śladu białego żagla.

— Mama i Bridget — oznajmił Roger.

— Podaj mi lunetę — powiedziała mat.

Rzuciła jedno spojrzenie i podała lunetę Titty, a sama pobiegła do obozu.

Titty spojrzała na jezioro. Od strony Zatoki Barki zobaczyła łódź wiosłową krajowców z Holly Howe. Mama wiosłowała, a Bridget siedziała na rufie pośród stosu bagaży.

Titty pobiegła do obozu pomóc siostrze. Susan miała rację. Nie było czasu do stracenia, jeśli miały jeszcze zagotować wodę i przyszykować wszystko tak, jak powinny. John i Roger czekali w punkcie obserwacyjnym, przyglądając się, jak łódź wiosłowa rośnie w oczach, aż nawet bez lunety z łatwością można było rozpoznać siedzące w niej osoby. Wreszcie łódź znalazła się w zasięgu głosu. Bridget zamachała ręką, a mama spojrzała przez ramię, kiedy kapitan i chłopiec okrętowy zawołali do nich przez wodę. Teraz patrzyli na łódź przepływającą obok nich, po czym pobiegli przez obóz, żeby dołączyć do mata i starszego marynarza przy plaży.

Dotarli tam akurat w chwili, kiedy mama dobiła do brzegu.

— W zeszłym roku pocieraliśmy się nosami — powiedziała Titty, kiedy mama wyszła na ląd. — Pamiętasz, jak to jest być krajowcem?

— Myślę, że możemy do tego wrócić — odparła mama, po czym oczywiście dziecko okrętowe zamieniło się w krajowca i musiało pocierać się nosami ze wszystkimi wokół.

— Herbata gotowa — powiedziała Susan — ale wypłynęliśmy bez chleba.

— Wszystko się zgadza — powiedziała mama. — Chleb był na mojej liście, nie na waszej. Chleb i bułki.

— I miałaś nam przywieźć mleko.

— Przywiozłam wam tyle, żeby starczyło na dzisiaj. Ale jutro rano popłyniecie po mleko do pani Dixon, będzie na was czekała. Przesłaliśmy jej wiadomość z Holly Howe.

Wszyscy pomogli zanieść bagaże z łodzi do obozu. Susan pobiegła przodem z bochenkami i kanką na mleko. Bridget ruszyła za nią z dużą paczką świec do latarni. Mama została, dopóki nie wyjęli wszystkiego z łodzi. Potem pomogła Johnowi, Titty i Rogerowi zanieść pakunki do obozu.

— To bardzo dobry obóz — orzekła, kiedy dotarła na miejsce i zobaczyła cztery namioty oraz magazynek między drzewami. — Muszę też przyznać, że szybko zgromadziliście duży zapas drewna na ognisko.

— To dzieło Amazonek — wyjaśniła Susan.

— Naprawdę? — zapytała mama. — Nancy i Peggy przywitały was tutaj? Trochę się tego spodziewałam. Wspaniale! A widzieliście swojego przyjaciela? Kapitana Flinta?

— Jeszcze ich nie widzieliśmy — odparła Susan. — Ale były tutaj przed nami i zostawiły nam drewno.

— Oraz list przybity do niego ich strzałą. Zielone pióra, wiesz, z tych, które Polly zgubiła w zeszłym roku — wyjaśniła Titty.

— Pokój czy wojna? — zapytała mama.

— Och, oczywiście pokój — odpowiedziała Titty.

— Przynajmniej na początek — dorzucił John.

— Ale Kapitana Flinta nie ma na barce — odezwał się Roger. — Wyjechał i zakrył swoją armatkę czarną płachtą.

— Naprawdę? — zdziwiła się mama. — Widocznie musi być u siostry w Beckfoot. Po waszym wyjeździe dostałam liścik od pani Blackett. Jutro przyjeżdża do Holly Howe z bratem i panną Turner. Pani Jackson w Holly Howe chciała zacząć sprzątanie całego gospodarstwa, kiedy tylko się o tym dowiedziała.

— Nie wiedziałem, że istnieje ktoś taki jak panna Turner — zdziwił się John.

— To cioteczna babcia Nancy i Peggy — wyjaśniła mama.

— Kto to jest cioteczna babcia? — zapytał Roger.

— To ciocia pani Blackett i waszego Kapitana Flinta. Dlatego jest cioteczną babcią dla waszych sojuszniczek. Gdzie się podziała Bridget? Bridget! Bridget!

Nie było odpowiedzi. Ale Titty pociągnęła mamę za rękaw i wskazała jeden z namiotów. Wyraźnie było widać, że coś się w nim porusza.

— Zapomniałam, że to dziecko okrętowe — powiedziała mama. — Susan, czy mogłabyś gwizdkiem dać znać dziecku okrętowemu, że czas na kolację?

Mat Susan dmuchnęła w gwizdek, a chwilę później w wejściu do namiotu kapitana ukazała się rozczochrana głowa dziecka okrętowego i po chwili całe dziecko wyczołgało się na zewnątrz.

— Wkrótce będę musiała przygotować namiot dla Bridget — stwierdziła mama. — W przyszłym roku pewnie zechce ruszyć na morze, jak wy wszyscy.

— A mogłabyś zrobić też osobny namiot dla Gibbera? — zapytał Roger.

— Chyba nie bardzo by mu się to podobało — odparła mama.

Gibber i Bridget zostali ujęci w dokumentach okrętowych, jednak z różnych powodów tak naprawdę nie należeli do załogi. Bridget była za mała — miała ledwie trzy lata i chociaż rosła jak na drożdżach i przestano ją nazywać Vicky, gdyż nie przypominała już starej królowej Wiktorii, wciąż jeszcze nie była na tyle duża i silna, by sprostać trudom życia na pokładzie lub na bezludnej wyspie. Miała zostać w Holly Howe z mamą. Gibber zaś był małpą. Roger dostał go od Kapitana Flinta po zeszłorocznych przygodach. Gibber był niestrudzonym wiercipiętą i mama uznała, że w cudzym gospodarstwie może już sprawiać trochę za dużo kłopotów. Sam Roger, zapytany, czy chciałby spać w namiocie ze swoją małpką, zgodził się, że faktycznie lepiej, by Gibber wyjechał na wakacje w tym samym czasie co reszta Walkerów. W ten sposób małpkę wysłano na miesiąc szczęśliwego pobytu do kuzynów w zoo.

Tego pierwszego wieczoru na Wyspie Dzikiego Kota podwieczorek przekształcił się od razu w kolację. Nie miało sensu nastawianie kolejnego czajnika i powtórne zmywanie, skoro podwieczorek i tak się opóźnił. Zatem kiedy już zaczęli jeść, Susan zabrała się do smażenia wielkiej jajecznicy, potem mama zajęła się smarowaniem bułek i chleba, Titty dokładała do ognia, a chłopiec okrętowy odgryzł olbrzymi kęs kanapki, żeby starczyło na dłużej, i poszedł z kapitanem i rondlem po wodę, którą mieli zawiesić nad ogniem, kiedy tylko zdejmą z niego czajnik, żeby ugotować jajka. Potem, kiedy skończyli kolację, mama pomogła w zmywaniu, więc uporali się z nim znacznie szybciej, niż można by się spodziewać.

Potem Bridget musiała zobaczyć, jak papuga idzie spać w magazynku — jej klatkę nakryto niebieskim materiałem, by o świcie nie obudziły wszystkich jej wrzaski. Następnie dwójkę gości zabrano na obchód wyspy — pokazano im nawet przystań, którą rok wcześniej mieszkańcy wyspy trzymali w sekrecie. W punkcie obserwacyjnym Bridget mogła spojrzeć przez lunetę. Jednak jej pora pójścia spać już minęła i mamie spieszyło się do domu.

— Dla Bridget już czas na wachtę pod pokładem — powiedziała. — Wczoraj w nocy nie spała tyle, ile powinna, po podróży i przy rozmowach, które prowadziły oba pokłady.

Pozostali się zaśmiali.

— To była pierwsza noc wakacji — wyjaśnił John. — A przynajmniej pierwsza, która się naprawdę liczy.

— W każdym razie — podsumowała mama — dzisiaj musi nadrobić braki snu.

Czwórka odkrywców zabrała najlepszego z krajowców i dziecko okrętowe na miejsce lądowania i pomogła im wsiąść do łodzi.

— Chyba sobie poradzicie — powiedziała mama, żegnając się.

— Z pewnością — odpowiedział John.

— Pamiętajcie, co mówił tata. Nie okażcie się matołkami i się nie utopcie. I oczywiście, jeśli będziecie czegoś potrzebować, zostawcie liścik u pani Dixon, kiedy rano pojedziecie po mleko.

— I tak prześlemy wiadomość — zapewniła Titty.

— Odepchnij łódź, John. Dobranoc. Nie siedźcie za długo i dobrze się wyśpijcie. Zaraz, jak brzmiało to słowo w języku krajowców? „Gluk”, prawda? Czy „drul”? Drul. Drul.

— Nie musimy rozmawiać w języku krajowców — powiedziała Titty. — Przez cały zeszły rok uczyliśmy cię angielskiego.

— To prawda — przyznała mama. — Dobranoc. Śpijcie jak stare drzewa i wstańcie jak młode źrebaki, jak mawiała moja stara niania w Australii.

— Dobranoc, dobranoc, mamo. Dobranoc, Bridget.

Czwórka odkrywców pobiegła jeszcze raz do punktu obserwacyjnego, częściowo po to, by pomachać mamie płynącej już jeziorem, a częściowo w nadziei, że może jednak dojrzą biały żagielek — znak, że Nancy i Peggy płyną na wyspę.

— Teraz już za późno, dziś nie przypłyną — stwierdziła Susan.

— Z Nancy nigdy nie wiadomo — odparł John.

— One mogą przypłynąć nawet po ciemku, to dla nich pestka — dodała Titty.

— W każdym razie zostawiliśmy im miejsce pod namiot — zakończył John.

Przyglądali się malejącej w oddali łódce z Holly Howe. W końcu łódka znikła za szczytem Darien. Roger, który śledził ją, dopóki się dało, z trzaśnięciem zamknął lunetę, ziewnął i przetarł oczy.

Poszli do obozu. Czekało ich jeszcze trochę sprzątania, mycie rąk i twarzy w miejscu lądowania, ostatnia wycieczka do przystani, żeby sprawdzić, czy „Jaskółka” jest dobrze zacumowana na noc, a potem mat Susan pogoniła załogę do łóżek. Z łatwością przekonała odkrywców, by wsunęli się w swoje nowe śpiwory i położyli w nowych namiotach. Jednak tego pierwszego wieczoru na wyspie, po całorocznej nieobecności, nikt nie był w stanie zasnąć od razu. Myśli jedna za drugą przychodziły im do głów. Czasami John coś powiedział, czasami Titty, często był to Roger, a czasem nawet Susan nie chciała z czymś czekać do rana w obawie, że zapomni. Rozmowy ciągnęły się jeszcze długo po tym, jak kapitan zawołał: „Gasić światła!” i w namiotach zdmuchnięto latarnie. W końcu umilkli. Roger spał, Susan być może także.

— John — wyszeptała cichutko Titty.

— Tak?

— Jak myślisz, o co chodziło Nancy, kiedy pisała o kłopotach z krajowcami?

— Ech, nie wiem. Śpij, bo inaczej rano Amazonki zastaną nas w śpiworach.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Aluzja do treści poematu The Armada Thomasa Babingtona Macaulaya.