Jako Anioł - Hanna Evan - ebook

Jako Anioł ebook

Hanna Evan

4,5

Opis

Jako Anioł” przedstawia historię dwudziestoczteroletniej Oliwii, która właśnie straciła chłopaka, Dawida. Nie mogąc pogodzić się ze stratą ukochanego, zaczyna wierzyć w zjawiska, które do tej pory uznawała za bajki. Towarzyszy jej zwariowana przyjaciółka Amelia, która dla bliskich zrobi wszystko oraz nowy kolega z pracy, Adrian, który przekonuje ją, że jej chłopak tak naprawdę nie odszedł. Jest to historia o tym, że prawdziwa miłość sprawia, iż nadzieja nigdy nie umieraю

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 378

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Hanna Evan

Jako Anioł

© Hanna Evan, 2018

„Jako anioł” przedstawia historię dwudziestoczteroletniej Oliwii, która właśnie straciła chłopaka, Dawida. Nie mogąc pogodzić się ze stratą ukochanego, zaczyna wierzyć w zjawiska, które do tej pory uznawała za bajki. Towarzyszy jej zwariowana przyjaciółka Amelia, która dla bliskich zrobi wszystko oraz nowy kolega z pracy, Adrian, który przekonuje ją, że jej chłopak tak naprawdę nie odszedł. Jest to historia o tym, że prawdziwa miłość sprawia, iż nadzieja nigdy nie umieraю

ISBN 978-83-8126-615-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Prolog

Z sąsiedniego pokoju wydobył się krzyk.

— Dawidzie, poczekaj, to może być niebezpieczne! — Oliwia próbowała powstrzymać ukochanego, ale ten jak zwykle jej nie posłuchał i pobiegł do pomieszczenia, z którego dobiegał krzyk.

Oliwia ruszyła za nim. To co zobaczyła, było okropne. Mężczyzna, na oko trzydziestoletni, bił małą dziewczynkę. Nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat.

— Natychmiast ją zostaw! — krzyknął Dawid do mężczyzny, ale ten udał, że go nie zrozumiał. Wtedy ruszył na niego, zaciskając pięści.

Mężczyzna tylko się roześmiał i wyciągnął nóż. Bez ostrzeżenia dźgnął nim Dawida tuż pod żebrami i uciekł.

— Nie! — wykrzyknęła Oliwia i rzuciła się na pomoc swojemu chłopakowi. — Dawid!

Rana była głęboka. Oliwia zaczęła krzyczeć po pomoc, ale inni byli zbyt daleko, by ją usłyszeć.

— Błagam cię, nie zostawiaj mnie. — Uklękła przy ukochanym. Widziała, że stracił dużo krwi. Próbowała uciskać ranę, ale bezskutecznie. Położyła sobie jego głowę na kolanach i głaskała go po głowie, drugą ręką trzymając jego dłoń. Spojrzał na nią zamglonym wzrokiem.

— Kocham cię — wyszeptał tylko, zanim zamknął oczy. Poczuła, że jego dłoń wysuwa się z jej.

Miała wrażenie, że brakuje jej powietrza. W końcu przyciągnęła go do siebie mocno i zawyła z całej siły.

Usiadła raptownie, oddychając ciężko. Zdała sobie sprawę, że obudził ją jej własny krzyk. Wytarła czoło z potu, ale po chwili doszła do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli się przebierze. Nawet plecy miała spocone.

Zmieniła pidżamę, pościeliła łóżko i pomaszerowała do salonu. Była trzecia w nocy, ale nie chciała znów przeżywać tego koszmaru. Wiedziała, że kiedy tylko zamknie oczy, znów go zobaczy. Była tego pewna, bo działo się tak każdej nocy od kilku tygodni.

Usiadła na kanapie i włączyła telewizor. Właśnie leciał jakiś program przyrodniczy. Stwierdziła, że to bezpieczne. Teraz tylko musiała wytrzymać bez snu do rana. Niestety krótko po czwartej przysnęła na chwilę, co poskutkowało kolejnym koszmarem. Obudziła się, trzęsąc się na całym ciele, bynajmniej nie z zimna. Ponownie się przebrała, tym razem w dresy, po czym poszła do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbatę. Podczas gdy woda się gotowała, spojrzała przez okno. Niebo było tej nocy wyjątkowo czyste. Widać było wszystkie gwiazdy, ale jej to nie ruszało. Zalała wrzątkiem torebkę z herbatą i usiadła przy stole kuchennym, wyczekując świtu. Wtedy będzie mogła rozpocząć kolejny bezsensowny dzień. Porozmawia rano ze swoją przyjaciółką, pójdzie do pracy, której nie cierpi, a potem wróci do domu i znowu pójdzie spać, czekając na conocny koszmar. Tak jak przez ostatnie dwa miesiące, czyli odkąd zginął Dawid. Zasłużyła na to. Zginął z jej winy.

Rozdział 1

— Napijesz się kawy, skarbie?

— Nie, dziękuję. Ale ty się nie krępuj.

— Powinnaś napić się kawy. Wyglądasz okropnie. Znowu nie spałaś?

Oliwia skrzywiła się na słowa przyjaciółki. Amelia udała, że niczego nie zauważyła i zajęła się parzeniem kawy. Robiła to nie po raz pierwszy. Wiedziała, gdzie Oliwia trzyma kawę, a kubki jak zwykle wisiały na stojaczku obok ekspresu.

— Nie zamierzałam się krępować. — Zaśmiała się, ale po chwili mina jej zrzedła. — Czy ty w ogóle przespałaś całą noc, odkąd… — urwała i spojrzała niepewnie na przyjaciółkę.

— Nie — rzuciła krótko Oliwia i zaczęła uważnie przyglądać się swoim paznokciom. Kiedyś zadbane i umalowane, teraz były obgryzione niemal do krwi.

Amelia westchnęła i postawiła na stole dwa kubki z kawą. Oliwia bez słowa chwyciła za jeden i wypiła parę łyków. Nie przepadała za kawą, ale stawiała na nogi, a jej potrzebna była energia. Miała za sobą kolejną nieprzespaną noc, a zaraz zaczynała pracę.

— Mówiłam ci, że Marc do mnie dzwonił? — Amelia postanowiła zmienić temat. Oliwia w odpowiedzi tylko potrząsnęła głową. — Cóż, wczoraj odbyliśmy długą rozmowę, która, jak się zapewne domyślasz, nie zakończyła się zbyt dobrze. Groził, że oskarży mnie o porwanie dziecka. — Zaśmiała się ponuro. Amelia, jako prawnik, nie bała się takich gróźb. W sądzie była niezwyciężona.

Oliwia podniosła wzrok znad kubka z kawą, wreszcie okazując zainteresowanie słowami przyjaciółki.

— Może to zrobić?

Amelia prychnęła, odrzucając głowę do tyłu.

— Jasne. Z tym że nie ma ze mną żadnych szans.

Oliwia postanowiła nie kontynuować tematu, ignorując urażoną minę Amelii. Wstała, odstawiła kubek do zlewu i skierowała się do łazienki. Zamierzała postać chwilę pod prysznicem, a później wrzucić na siebie ostatnie czyste ubrania z szafy. Nie miała siły zrobić prania.

— Pomóc ci w czymś, skarbie? Mogę uczesać ci włosy — zaproponowała Amelia, zaniepokojona nastrojem przyjaciółki.

— Poradzę sobie. Już wystarczająco dużo mi pomagasz. Masz swoje zmartwienia — odparła Oliwia. Wiedziała, że pomaganie jej odrywa Amelię od własnych problemów, ale potrzebowała jej teraz bardziej niż kiedykolwiek, więc nic nie mówiła.

— Jak wolisz. Zatem widzimy się wieczorem — skwitowała Amelia, odrzuciła swoje długie blond włosy, których Oliwia zawsze jej zazdrościła, i wyszła, kierując się do swojego mieszkania, które znajdowało się naprzeciwko mieszkania Oliwii. Musiała jeszcze odprawić swojego sześcioletniego syna do szkoły i sama przygotować się do pracy.

Oliwia westchnęła i powłóczyła nogami do łazienki.

***

W pracy jak zwykle było dużo roboty, ale Oliwia nie miała na nic siły. Pracowała jako korektorka w lokalnej gazecie. Kiedyś uwielbiała swoją pracę, bo czuła, że przyczynia się do czegoś ważnego, do poszerzania wiedzy wśród ludzi o najnowszych wydarzeniach. Wprawdzie nie pisali o globalnej gospodarce, ale do ich gazety często pisywali szanowani specjaliści.

Teraz szła do pracy jak na skazanie. Nigdy nie lubiła przebywać wśród tłumu, ale obecnie sprawiało jej to niemal fizyczny ból. Spojrzała na swoich współpracowników. Uśmiechniętych, zajętych swoimi sprawami i poczuła mdłości. Z drugiej strony nie jadła nic od dwóch dni, co też mogło być tego przyczyną.

Dostrzegła, że Adrian, z którym miała złączone biurko, uważnie jej się przygląda. To było dziwne, zważywszy na to, że prawie nigdy nie odrywał się od komputera. Dołączył do zespołu dwa miesiące temu i pisał do rubryki politycznej. Oliwia posłała mu zdziwione spojrzenie.

— Oliwio, wszystko w porządku? — spytał zatroskany. Nie cierpiała, kiedy ktoś zwracał się do niej takim tonem.

— Czemu pytasz? — spytała nieco bardziej opryskliwie, niż zamierzała, ale Adrian zdawał się nic nie zauważyć.

— Ponieważ od pół godziny siedzisz praktycznie bez ruchu. Nawet nie zauważyłaś, kiedy Marta położyła ci na biurku artykuł do zredagowania — odparł, wskazując na teczkę leżącą na jej biurku.

Oliwia szybko się otrząsnęła i odchrząknęła.

— Wybacz, zamyśliłam się — rzuciła i udała, że artykuł przyniesiony przez naczelną niezwykle ją zaciekawił.

Adrian westchnął i wrócił do pracy. Jednakże Oliwia mogłaby przysiąc, że słyszy, jak szepcze pod nosem „tobie także życzę miłego dnia”.

***

Reszta dnia upłynęła Oliwii na tych samych czynnościach, co przez ostatnie tygodnie. W porze lunchu pomyślała, że powinna coś zjeść. Głównie dlatego, iż wiedziała, że Amelia będzie ją o to wypytywać, ale w końcu sobie darowała. Na samą myśl o jedzeniu poczuła jeszcze większe mdłości. W ostatnim czasie zgubiła jakieś dziesięć kilo, a jej niegdyś płomiennie rude włosy teraz wydawały się jakby wyprane. Mimo to nie słyszała żadnych komentarzy na temat swojego nowego wyglądu, nawet od Julii, która zawsze była wobec niej złośliwa. Ostatnio wszyscy bali się w ogóle do niej odezwać, a kiedyś często chodzili razem po pracy na obiad albo na drinka. Wszystko się zmieniło, odkąd wróciła z misji.

Gdy nastała pora powrotu do domu, narzuciła na siebie kurtkę i wyszła bez słowa. Zresztą Adrian nawet nie zwrócił na nią uwagi. Był zbyt zajęty załatwianiem sobie wywiadu z jakimś politykiem. Jeszcze do niedawna Oliwia siedziała w osobnym gabinecie, ale to się zmieniło, kiedy do redakcji przyszła nowa naczelna. Marta uznała, że wszyscy powinni być przyjaciółmi i zarządziła jedno, wspólne biuro. W dodatku złączyła wszystkie biurka tak, żeby każdy miał partnera. Oliwii został przydzielony Adrian, który akurat tego dnia po raz pierwszy przyszedł do pracy. Wydawał się sympatyczny, ale Oliwia również wtedy przyszła pierwszy raz, odkąd wróciła do kraju i nie zamierzała z nikim się zaprzyjaźniać. Zresztą jemu wydawało się to nie przeszkadzać. Był skupiony na pracy, a jej to bardzo odpowiadało.

Wróciwszy do swojego mieszkania, zrzuciła z siebie niewygodny strój, który zakładała do pracy i włożyła ukochane dresy. Były zmechacone i miały już kilka dziur, na które Amelia marszczyła nos, ale jej to nie przeszkadzało. Zajrzała do lodówki, ale po chwili z powrotem ją zamknęła. Westchnęła i położyła się na kanapie, próbując się zdrzemnąć, ale nic z tego nie wyszło. Pozostało jej tylko czekać, aż Amelia skończy pracę i przyjdzie do niej z obiadem, którego i tak pewnie nie tknie, chyba że przyjaciółka postanowi ją nakarmić, jak czasami swojego syna. Przynajmniej wtedy coś jadła.

Amelia przyszła jak zwykle o dziewiętnastej, przynosząc ze sobą pojemniki z obiadem, które przygotowywał jej nowy chłopak, który pracował w restauracji jako szef kuchni. Poznali się w dość ciekawych okolicznościach. Właściciel restauracji został pozwany przez jednego ze swoich wspólników za ukrycie i zawłaszczenie sobie części zysków, a Amelia była jego adwokatem. Ponieważ właściciel wolał się spotykać w swojej restauracji, Amelia często tam bywała, za każdym razem raczona kolejnymi przysmakami z ich kuchni. Oliwia właściwie nie była pewna, czy jej przyjaciółka lubi swojego chłopaka, czy jego dania.

Postawiła wszystko na stole i opadła zziajana na krzesło. Za nią do mieszkania wbiegł Daniel, jej syn, i od razu zaczął opowiadać z wypiekami na twarzy, jak pokłócił się z kolegą o zabawkę. Zawsze lubił „ciocię Oliwkę” i zupełnie nie zwracał uwagi na jej ponury nastrój. Nigdy nie miała ręki do dzieci, ale Daniel wywoływał u niej ciepłe uczucia. Z wyglądu przypominał swojego ojca, miał brązowe włosy i ciemne, niebieskie oczy, ale cały charakter odziedziczył po matce. Był roześmiany i dużo mówił. Kiedy o czymś opowiadał, nikt inny w pomieszczeniu nie był w stanie się odezwać.

Oliwia uśmiechnęła się lekko do chłopca i pogłaskała go po głowie. Na to on, krzycząc, że mężczyzn nie głaszcze się po głowie, uciekł do swoich zabawek, które zawsze były rozłożone pośrodku salonu.

Amelia westchnęła i zaczęła rozpakowywać obiad. Jak zwykle przyniosła ze sobą jedzenia jak dla dziesięciu osób. Wprawdzie sama jadła, jakby nadal była w ciąży, ale mówiła, że przynosi tyle jedzenia ze względu na Oliwię, w celu „przywrócenia jej ludzkiej postaci”. Wypominała jej, że przez nią nie może przejść na dietę, bo musi dawać jej dobry przykład, ale Oliwia wiedziała, że to nieprawda. Amelia zwyczajnie kochała jeść. Nie była gruba, po prostu miała trochę więcej krągłości, niż chciała.

Nałożyła dwie duże porcje makaronu z jakimś dziwnym, zielonym sosem na talerze i jedną mniejszą. Ostatnią zaniosła Danielowi, świadoma, że nic nie jest go w stanie odciągnąć od zabawy. Oliwia westchnęła i spróbowała kawałek zielonej mazi. Okazała się bardzo smaczna.

— To pasta na bazie awokado. Podobno bomba witaminowa — rzuciła Amelia zadowolona, widząc, że jej przyjaciółce smakuje. — Poza tym przeczytałam, że wspomaga odchudzanie, więc chyba zjem dwie porcje.

Oliwia powstrzymała się od komentarza, udając, że jest zbyt zajęta jedzeniem. Przełknęła parę kęsów, ale po chwili znów straciła apetyt i grzebała widelcem w daniu, rozdziobując makaron.

— Bo znowu zacznę cię karmić. Na oczach Daniela. — Amelia pogroziła jej palcem, na co Oliwia uniosła kąciki ust i demonstracyjnie wsadziła sobie wielką porcję makaronu do buzi. — Tak lepiej — skwitowała. — Posłuchaj, jutro jest sobota — oznajmiła oficjalnie.

— Wiem. Jeszcze nie mylę dni tygodnia — odparła urażona Oliwia.

— Daj mi skończyć. Jutro jest sobota i moja mama zabiera Daniela na jakiś konwent klocków lego. Nie pytaj mnie, co to jest. Jeszcze zacznę się zastanawiać i zabronię mu jechać. Istotne jest to, że mam wolny dzień i pomyślałam, że zabiorę cię na miasto.

— Na miasto? — spytała podejrzliwie Oliwka. Jeśli Amelia myśli, że zmusi ją do zagadywania obcych ludzi, to chyba zwariowała.

— Tak. No wiesz, pójdziemy na zakupy, na obiad, potańczyć…

— Chyba żartujesz — zaprotestowała podenerwowana.

— Tak tylko rzuciłam z tymi tańcami. Możemy poprzestać na dwóch pierwszych punktach — odparła z zachęcającym uśmiechem.

— No nie wiem… — Oliwia wahała się. Do tej pory zawsze spędzały weekendy wspólnie, ale zostawały w domu, ewentualnie wychodząc na chwilę z Danielem na spacer.

— Nie daj się prosić. Przyda ci się trochę rozrywki. Nie możesz wiecznie siedzieć w domu — oznajmiła stanowczo.

— Zastanowię się… — odparła z oporem.

— Wspaniale, a więc postanowione! — Amelia klasnęła w dłonie i nałożyła sobie kolejną porcję makaronu.

Oliwia uśmiechnęła się lekko pod nosem. Jej przyjaciółka tyle dla niej robiła, a sama miała mnóstwo problemów. Była jej winna jedną sobotę.

Kiedy już zjadły (Amelia dwie porcje, Oliwia ledwie połowę), ułożyły się na kanapie i obserwowały Daniela, jak bawi się w konduktora. Amelia chciała obejrzeć jakiś film, ale Oliwia pokręciła nosem. Od dawna nie oglądała telewizji, ani nie czytała książek. Za dużo w nich romansów ze szczęśliwym zakończeniem. Całkowicie nierealne.

Gdy słońce powoli zaczęło zachodzić, Amelia, pomimo protestów synka, zarządziła powrót do domu. Uściskała mocno swoją przyjaciółkę i obiecała, że przyjdzie po nią zaraz po śniadaniu.

Oliwia ponownie została sama. Nie spieszyła się. Umyła dokładnie naczynia, posprzątała zabawki Daniela, wzięła długi prysznic i założyła piżamę. Chciała odwlec to, co nieuniknione. W końcu musiała przyznać, że nie ma już nic do zrobienia. Skierowała się więc do łóżka, położyła i przykryła kołdrą po uszy. Zawsze tak robiła, bo w nocy marzła pomimo ciepłej temperatury w sypialni. Bała się zamknąć oczy, bo wiedziała, co się stanie, jak tylko zapadnie w sen, ale musiała się choć trochę zdrzemnąć. Zmęczenie szybko wzięło górę i Oliwia pogrążyła się we śnie.

Obudziła się w środku nocy zlana potem. Tym razem nie miała koszmarów, wręcz przeciwnie. Sen był piękny. Śniła o Dawidzie, o ich niedzielnych spacerach po parku i pocałunkach na dzień dobry… We śnie uśmiechał się do niej i przepraszał. Nie miał za co. Wszystko było jej winą. Zwinęła się w kłębek i, jak co noc, zalała się łzami. Po jakimś czasie ponownie zapadła w niespokojny sen, ale tym razem śniły jej się tylko intensywnie wpatrujące się w nią brązowe oczy.

***

Zgodnie z obietnicą Amelia pojawiła się tuż po śniadaniu (swoim, bo Oliwia nic nie zjadła) i widząc ubranie, które wybrała dla siebie jej przyjaciółka, udała przerażenie rodem z horrorów. Oliwia nie rozumiała, co złego jest z bluzce z długim rękawem i luźnych spodniach. Nie miała ochoty się stroić, zwłaszcza na sobotę z przyjaciółką. Amelia jednak była innego zdania. Pogrzebała w jej szafie, wyrażając głośne niezadowolenie z braku wyboru. Sama uwielbiała zakupy i przymierzanie ubrań, ale Oliwia uważała to za stratę czasu. W końcu została zmuszona do założenia białej bluzki w niebieskie kwiatki i spodnie khaki.

— Jesteś taka chuda, mogłabyś nosić krótkie sukienki i szorty — oznajmiła Amelia z wyrzutem w głosie, jakby miała do Oliwii pretensje, że nie przywiązuje wagi do ubioru.

— Oszalałaś. Nie zamierzam nosić żadnych sukienek — odparła stanowczo Oliwka.

— Kiedyś nosiłaś — wypomniała jej Amelia, ale zaraz urwała. — Przepraszam…

— Idziemy? — weszła jej w słowo Oliwia. — Nie mam zamiaru spędzić całego dnia przed szafą. To chyba ty tak bardzo chciałaś gdzieś wyjść?

— Oczywiście, chodźmy.

Oliwia wyszła szybko z pokoju, żeby przyjaciółka nie zobaczyła zbierających się w jej oczach łez. Już dawno obiecała sobie, że nie będzie płakać przy innych. Nie chciała, żeby ją pocieszali. Nie zasłużyła na to.

Przyjaciółki udały się do pobliskiej kawiarni na kawę. Amelia starała się za wszelką cenę naprawić swój poprzedni błąd, opowiadając zawzięcie o swoim nowym chłopaku. Pablo pochodził z Hiszpanii i był gorący niczym jego dania, jak sama to ujęła. Oliwia starała się udawać, że przykłada wagę do słów przyjaciółki, bo nie chciała jej urazić.

Pomimo starań jej myśli ciągle gdzieś uciekały. Podczas gdy Amelia szukała w swoim telefonie zdjęć Pabla bez koszulki (nie dała za wygraną, mimo że Oliwia przekonywała ją, iż to nie jest konieczne), zaczęła błądzić wzrokiem po kawiarni. Jak na sobotni poranek była dość wypełniona. Niektórzy przyszli samotnie i czytali gazetę, popijając kawę i podjadając ciastka, inni przyszli tu na plotki i śmiali się ostentacyjnie, jakby koniecznie chcieli pokazać innym, jacy są szczęśliwi. Jednakże wzrok Oliwii przyciągnął siedzący w rogu chłopak o blond włosach, który z werwą pisał coś na laptopie, nie zwracając uwagi na stojącą na jego stoliku herbatę. Na początku nie poznała go w luźnej koszulce i jeansach, bez koszuli wciśniętej w spodnie, ale po chwili rozpoznała swojego kolegę z biura. Adrian, wyczuwając, że ktoś go obserwuje, uniósł wzrok znad laptopa i spojrzał prosto na nią. Przyglądał jej się przez chwilę intensywnie, aż jego zielone oczy pociemniały, ale zaraz się uśmiechnął i pomachał w jej stronę. Było jej głupio, że przyłapał ją na tym, jak się w niego wpatruje, więc, nie odwzajemniając powitania, wróciła prędko do rozmowy z Amelią, która właśnie zachwycała się tatuażem Pabla, który ciągnął się od ramienia, przez brzuch, aż znikał pod spodniami. Oliwia błagała w duchu, żeby jej przyjaciółka nie miała w zanadrzu zdjęć, które pokazywałaby resztę tatuażu. Zerknęła jeszcze ukradkiem w stronę Adriana, ale on już na nią nie patrzył i znów pisał coś zażarcie na swoim laptopie. W poniedziałek będzie musiała go przeprosić.

— Chcesz już iść, kochana? — Z zamyślenia wyrwał ją głos Amelii. Szybko pokiwała głową, żeby nie zauważyła, że jej nie słuchała. — W takim razie wychodzimy. Przed nami jeszcze mnóstwo atrakcji! — oznajmiła i z entuzjazmem wstała. Oliwia westchnęła ostentacyjnie i również skierowała się ku wyjściu. Jeszcze raz spojrzała na Adriana, ale ten nadal wydawał się niezwykle zajęty pisaniem.

Amelia za atrakcje uważała trzy rzeczy. Zakupy, facetów i wygraną sprawę. O ile Oliwia rozumiała ostatnią, pierwsze dwie wydawały jej się niedorzeczne. Mimo to została zmuszona stać przy przebieralni i chwalić kolejne sukienki, które przymierzała jej towarzyszka. W końcu, żeby Amelia dała jej spokój, sama przymierzyła jedną, granatową w delikatne różyczki. Musiała przyznać, że pomimo braku jakiejkolwiek kobiecej figury, prezentowała się w niej całkiem nieźle.

Wracając, Oliwia z jedną torbą, a Amelia z dziesięcioma, wstąpiły na obiad do pizzerii, gdzie zamówiły dużą wegetariańską pizzę, bo Amelia stwierdziła, że będzie mniej kaloryczna (ubolewała, że nie mają pizzy z awokado), a potem udały się do domu.

Było dopiero popołudnie, ale obie były wyczerpane. Amelia poszła do swojego mieszkania, żeby odłożyć torby z zakupami, a Oliwia wstawiła w tym czasie wodę na herbatę dla siebie i na kawę dla przyjaciółki, która nie uznawała herbaty, twierdząc, że to zabarwiona woda. Nawet nie zauważyła, kiedy wparowała do jej kuchni w nowej sukience, obcisłej, czerwonej i bardzo seksownej.

— Idziesz na randkę z Pablem? Myślałam, że zostaniesz chwilę na kawę — powiedziała Oliwia, ale wiedziała, że jeśli Amelia postanowiła zaszaleć dziś z chłopakiem, nijak jej od tego nie odwiedzie.

— Nie, kochana. Ty i ja idziemy potańczyć. Przecież wczoraj ci o tym mówiłam. Ładuj swój chudy tyłek w nową sukienkę i idziemy — oznajmiła podekscytowana.

— Mówiłaś, ale ja na nic się nie zgadzałam — odparła Oliwia, starając się zabrzmieć stanowczo, ale w jej głosie słychać było przerażenie.

— Tak? Nie pamiętam. — Zrobiła niewinną minę, a raczej próbowała ją zrobić, bo przeszkodził jej w tym śmiech. — No dalej, przyda ci się mały podryw. Tylko mi nie mów, że nie jesteś na to gotowa — dodała, grożąc jej palcem.

— Nie jestem — oznajmiła cicho Oliwia, wpatrując się w swoje stopy.

— Kochana, minęły ponad dwa miesiące… — zaczęła Amelia, ale Oliwia przerwała jej, nagle czując wzbierającą złość.

— Dokładnie dwa miesiące, tydzień i dwa dni! Myślisz, że to wystarczy? Nie rozumiesz, że ja nigdy nie będę gotowa?! Nigdy nie zapomnę…

— Nikt ci nie każe o nim zapominać. — Tym razem to Amelia stanowczo przerwała przyjaciółce. — Ale nie zmienisz tego, że on nie żyje. Musisz ruszyć naprzód, a ja już nie wiem, jak ci pomóc. Nie znam innego sposobu. Myślisz, że Dawid chciałby, żebyś żyła w ten sposób? Jeśli to w ogóle można nazwać życiem… — Tylko to powiedziała, zaraz zdała sobie sprawę, że przesadziła. Oliwia wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. — Oliwko, przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć, ja już po prostu nie wiem…

— Wyjdź — wycedziła Oliwia, ledwie otwierając usta.

— Daj spokój, zaraz to naprawimy.

— Powiedziałam, wyjdź! — wykrzyknęła przez łzy.

Amelia przez chwilę wpatrywała się w Oliwię, a potem obróciła się na pięcie i wyszła. Opuszczając mieszkanie Oliwii, trzasnęła za sobą drzwiami, jakby to ona przed chwilą usłyszała najbardziej bolesne słowa w swoim życiu.

Tej nocy Oliwia nie zmrużyła oka. Wpatrywała się w sufit, wciąż powtarzając w myślach słowo „przepraszam”. Nie było ono jednak skierowane do Amelii.

***

Nad ranem Oliwia oczekiwała wizyty Amelii, ale się jej nie doczekała. Pomyślała, że wczoraj straciła ostatnią osobę, której na niej zależało. Nie czuła jednak, że zrobiła coś złego. Wiedziała, że zareagowała ostro i że Amelia chciała jej tylko pomóc, ale nie powinna jej była do niczego nakłaniać, skoro wyraźnie nie miała na to ochoty.

Ku jej zaskoczeniu około południa usłyszała dzwonek do drzwi. Oderwała się od sprzątania i poszła je otworzyć. Jeszcze bardziej zdziwiła się, kiedy w progu zobaczyła Amelię. Po pierwsze nie spodziewała się, że tak szybko ze sobą porozmawiają, a po drugie ona nigdy nie pukała, miała własny klucz. Dwa miesiące temu zażądała go w obawie, że Oliwia może sobie coś zrobić i ona wtedy będzie musiała szybko dostać się do mieszkania. Może właśnie przyszła jej go oddać?

— Cześć — zaczęła nieśmiało Amelia. — Pomyślałam, że pewnie nie chcesz mnie widzieć, ale postanowiłam przyjść tak czy siak. Im dłużej będziemy zwlekać, tym gorzej będzie się między nami układało. Wiem, że wczoraj wypowiedziałam słowa, których nie powinnam, ale powiedziałam też prawdę, za co nie będę przepraszać. Niemniej jednak przepraszam cię za sposób, w jaki to zrobiłam. Nie powinnam była cię atakować. — Wyrzuciła to z siebie jednym tchem, żeby nie mogła jej przerwać. Zachowała się tak, jak miała w zwyczaju na sali sądowej.

Oliwia ustąpiła jej z drogi i Amelia weszła do środka.

— Zapomnijmy o tym — skwitowała. Nie chciała się kłócić, ale nie mogła też przyznać Amelii racji. Musiała jej jednak wybaczyć jej słowa, bo ona nie wiedziała, jak to jest stracić kogoś najbliższego.

— Wspaniale. — Amelia uśmiechnęła się triumfalnie (zapewne dodała tę sytuację do swoich wygranych spraw) i pomaszerowała prosto do kuchni, żeby zaparzyć kawę.

Oliwia uśmiechnęła się lekko pod nosem i podążyła za nią. Przygotowała kubki i oparła się o blat, przypatrując się przyjaciółce. Doskonale wiedziała, skąd wziął się u niej taki dobry humor. Znały się od dwóch lat, ale wydawało jej się, że całe życie. Wystarczyło jedno spojrzenie, a Oliwka już wiedziała, że jej przyjaciółka spędziła noc z przystojnym Hiszpanem. Cała aż promieniała, jakby czynność, jaką jest przygotowywanie kawy, sprawiała jej ogromną przyjemność.

Usiadły przy stole w kuchni, popijając w milczeniu kawę. Wreszcie Amelia postanowiła przerwać ciszę. Od ponad dwóch miesięcy to było jej zadanie, choć wcześniej to Oliwię trudno było przegadać.

— A więc, skarbie… Jakie mamy na dziś plany?

— To zależy, czy twoja mama przywiezie dziś Daniela. Mogłybyśmy go zabrać na plac zabaw.

— Rozmawiałam z nią rano. Powiedziała, że odprowadzi go jutro do szkoły i że mam cały weekend dla siebie.

— To dobrze. Rzadko się widują.

— Nie powinna się temu dziwić — odparła, krzywiąc się.

Oliwia westchnęła. Kontakty Amelii z matką pogorszyły się, kiedy odeszła od Marc’a i wróciła do kraju. Z jednej strony cieszyła się, że będzie miała blisko córkę i wnuka, ale nie popierała rozwodów, a już z pewnością nie kiedy w grę wchodziło dziecko. Amelia pochodziła z bardzo tradycyjnej rodziny, czego Oliwia czasem jej współczuła. Ją wychowała ciotka, która była dość luźno podchodzącą do życia osobą, która w dodatku zajmowała się wróżeniem z tarota… Nigdy jednak nie udało jej się przekonać do tego Oliwii, która nie wierzyła w siły nadprzyrodzone. Nieraz widziała, jakie sztuczki stosuje jej ciotka, żeby wróżby wydawały się bardziej wiarygodne dla klientów.

— Z pewnością, ale przynajmniej się stara — powiedziała łagodnie, starając się udobruchać przyjaciółkę.

— Tak, tak… — Amelia machnęła ręką. — Zmieniając temat na przyjemniejszy, obok kina otworzyli nową cukiernię, gdzie podobno sprzedają pyszne pączki. Idziemy? Mają wersję odtłuszczoną.

Mimo ponurego nastroju Oliwia roześmiała się. Amelia zrobiła urażoną minę.

— No co? Podobno mają o sto kalorii mniej niż zwykłe. W dodatku jest niedziela, a niedaleko jest ładny, mały kościół…

Oliwia westchnęła poirytowana.

— Mówiłam ci, że nie wierzę w takie rzeczy. Obiecałyśmy sobie, że będziemy się nawzajem szanować — odburknęła.

— Oczywiście. Wiesz, że cię szanuję. Pomyślałam tylko… — zaczęła Amelia, ale Oliwia przerwała jej, czując coraz większą złość.

— Że może tym razem dam się nakłonić na coś, na co nie mam ochoty? Rozmawiałyśmy o tym już milion razy.

Przyjaciółka postanowiła zlekceważyć jej wtrącenie.

— Że to ci może pomóc — dokończyła natarczywie.

— Niby jak?

— Wielu ludziom wiara pomogła uporać się ze stratą…

— Z tym że ja nie mam wiary i to się nie zmieni. Jak niby miałaby mi pomóc? Masz na myśli zmartwychwstanie? — Amelia zrobiła urażoną minę. — Przepraszam, poniosło mnie. Zrozum po prostu, że nie zmienię swoich przekonań, tak jak i ty — dodała skruszona. Poczuła, że przesadziła. Amelia była bardzo wrażliwa, kiedy chodziło o jej wiarę. W końcu sama musiała uporać się z dylematem moralnym, kiedy rozpatrywała możliwość opuszczenia męża, a nie mogła znaleźć wsparcia u swojej matki.

— Nie przejmuj się, tym razem to była moja wina. — Wzruszyła ramionami i wstała, by dolać sobie kawy. Oliwia zastanawiała się czasem, jakim cudem jej przyjaciółka w ogóle zasypiała po takiej dawce kofeiny. — W takim razie jakie mamy plany na dziś?

— Możemy zostać w domu. Prawdę mówiąc, nie mam ochoty nigdzie dziś wychodzić.

— Rozumiem, że wczoraj wyczerpałaś swój limit opuszczania mieszkania na miesiąc? — spytała złośliwie.

— Chciałabym — odparła szczerze. — Niestety jutro muszę iść do pracy.

— Obowiązki wzywają. — Westchnęła Amelia.

Po południu poszła Amelia do domu, żeby trochę popracować, póki Daniela nie było i mogła skoncentrować się na aktach sprawy, którą się zajmowała. Oliwia posiedziała jeszcze chwilę w kuchni, a potem udała się do sypialni, żeby zrobić to, co robiła co tydzień. Z początku zajmowała się tym co wieczór, ale Amelia ją na tym przyłapała i kategorycznie zakazała do tego wracać. Teraz, gdy Oliwia wiedziała, że nikt jej nie przeszkodzi, mogła w spokoju zająć się swoim rytuałem.

Otworzyła szafę i sięgnęła na najniższą półkę zawaloną butami. Wyjęła dość spore pudełko i trzęsącymi rękami zdjęła przykrywkę. W środku znajdowały się zdjęcia. Jego zdjęcia. Na niektórych była też Oliwia. Na wszystkich był uśmiechnięty, nigdy się nie smucił. Był poważny tylko wtedy, gdy rozprawiał o polityce i sytuacji na świecie. Przyjrzała się zdjęciu, na którym mocno ją obejmował. Obydwoje pokazywali do obiektywu swoje dyplomy, ona z dziennikarstwa, on z nauk politycznych. Wpatrywała się w jego roześmiane, brązowe oczy i łza spłynęła jej po policzku. Pamiętała ten dzień, jakby to było wczoraj. Właśnie dostała ofertę z gazety, ale on planował kontynuować studia i uzyskać stopień doktora. Już wtedy od dwóch lat mieszkali razem. Dorabiali razem w pobliskiej księgarni i jakoś udawało im się wiązać koniec z końcem. Po studiach Oliwia miała zarabiać dostatecznie dużo, by móc ich utrzymać, a Dawid mógł skupić się na doktoracie.

Właśnie w tym momencie Oliwia zawsze zalewała się łzami i zwijała w kłębek, przyciskając do siebie to zdjęcie. Codziennie od dwóch miesięcy, tygodnia i dwóch dni, czyli od dnia, kiedy zginął.

I to była jej wina.

Rozdział 2

Nazajutrz Oliwia siedziała w biurze, jak zwykle udając, że praca niezwykle ją zajmuje i nie zwracając uwagi na swoich współpracowników. Minęła godzina, odkąd przyszła do biura, ale jej zdawało się, że cała wieczność. Był poniedziałek, więc wszyscy, poza nią, byli ogromnie zajęci swoim planem zajęć na nadchodzący tydzień. Spojrzała na puste miejsce przy biurku, które dzieliła z Adrianem. Jeszcze go nie było, co było wyjątkowo dziwne, bo on nigdy się nie spóźniał.

Jakby przywołany jej myślami wpadł zziajany do biura, ale zanim zdążył zająć swoje miejsce, po drodze zatrzymała go Marta. Nie wyglądała na złą, że się spóźnił, wręcz przeciwnie. Sprawiała wrażenie czymś wielce podekscytowanej. Oliwia obserwowała tę scenę z niemalże szczerym zainteresowaniem, choć tak naprawdę nie miała ochoty zajmować się artykułem o wystawie psów, który musiała zredagować.

W końcu Adrian usiadł na swoim miejscu i spojrzał uradowany na Oliwię.

— Nie zapytasz, czemu się spóźniłem? — rzucił, uśmiechając się szeroko.

— Zapewne miałeś swoje powody. Marta najwyraźniej też tak uważa — odparła kąśliwie Oliwia, wcale tego nie żałując.

Adrian zlekceważył jej ton.

— Wiesz, że w piątek starałem się dodzwonić do gabinetu polityka odpowiedzialnego za zanieczyszczenia w pobliskiej rzece? Udało mi się namówić go na wywiad, właśnie od niego wracam.

Mimo że nie miała zamiaru przejmować się jego relacją, Oliwia uniosła brwi i spojrzała na niego z podziwem.

— I jak poszło? — Skarciła się w myślach za to, że w jej głosie było o wiele więcej zaciekawienia, niż zamierzała.

— Wspaniale — oświadczył dumnie. — Zaraz biorę się za artykuł opisujący nasze spotkanie. Powiem ci tylko, że facet ani trochę nie spodziewa się, że go zmiażdżę. — Zachichotał pod nosem.

— Gratulacje — powiedziała nieco przerażona entuzjazmem Adriana, z jakim podchodził do „miażdżenia” kogoś. — Masz powód do świętowania — dodała po chwili.

— Żebyś wiedziała — przyznał, unosząc teatralnie brodę. Jeszcze nigdy Oliwia nie widziała go w tak dobrym nastroju. — W takim razie co powiesz na obiad po pracy?

Oliwia osłupiała. Kiedy mówiła o świętowaniu, nie miała na myśli swojej osoby.

— Myślę, że wolałbyś na niego iść ze swoimi przyjaciółmi — powiedziała ostrożnie, na co Adrian sposępniał.

— Podobno wszyscy tutaj nimi jesteśmy. Poza tym wiesz, jak to jest, kiedy się ciągle pracuje.

— Nie wiem. Ja mam czas na przyjaciół — fuknęła urażona. Nie podobało jej się, że z góry założył, że nie ma żadnych.

— Nie obrażaj się. — Uniósł ręce w geście poddania. — Po prostu pomyślałem, że skoro dzielimy razem biurko, możemy się chociaż uznać za kolegów, którzy razem świętują swoje sukcesy.

Oliwia milczała, wpatrując się w stos długopisów na jego biurku. Adrian westchnął przeciągle.

— Nie daj się prosić, bo zaczynam się głupio czuć.

Oliwia uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, że Amelia nie będzie miała dla niej czasu, skoro Daniel dzisiaj wracał od babci. Nie widziała go przez cały weekend, więc pewnie zabierze go do kina albo na lody. Oliwia nie chciała zostać sama w pustym mieszkaniu.

— Ten uśmiech oznacza zgodę? — zapytał trochę natarczywie.

— Skoro się upierasz, możemy iść coś zjeść — odparła z oporem. Wiedziała, że i tak nic nie tknie, ale wyobraziła sobie minę Amelii i to, jaka będzie z niej dumna, kiedy dowie się, że poszła gdzieś po pracy, w dodatku z kolegą.

— Zatem ustalone. Wracajmy do pracy, bo Marcie przejdzie dobry humor, kiedy dowie się, że nie skończyłem artykułu, a chcę, żeby znalazł się w jutrzejszym wydaniu. — Tymi słowami zakończył ich dyskusję i skoncentrował się na pisaniu artykułu, zapadając w swój zwykły trans, jaki mu zwykle towarzyszył w czasie pracy.

Oliwia także powróciła do nudnego artykułu o wystawie psów, ale ze znacznie mniejszym entuzjazmem. Dziwiła się, że Adrian nie skomentował ostatniej sytuacji w kawiarni. Z drugiej strony dla niego to zapewne nie było tak ważne wydarzenie, jak dla niej. Pewnie już dawno o tym zapomniał, ale Oliwia nie mogła przestać o tym myśleć. W końcu biorąc pod uwagę jej aktywność towarzyską przez ostatnie miesiące, która polegała głównie na przesiadywaniu z Amelią na kanapie i spacerach z Danielem, dla niej było to ogromne wydarzenie.

***

Gdy wybiła godzina końca pracy, wszyscy zaczęli się powoli zbierać do domu. Zostali tylko ci, którzy musieli wyrobić się z terminem do jutra albo po prostu nie mieli życia poza redakcją. Oliwia nigdy nie zostawała po godzinach. Kiedyś spieszyła się do domu do Dawida, a teraz po prostu nie widziała w tym sensu.

Adrian zerwał się z krzesła i pognał do biurka Marty, które znajdowało się po drugiej stronie wspólnego biura, rzucając przedtem przez ramię, żeby Oliwia nigdzie się bez niego nie ruszała i że zaraz wróci. Chyba naprawdę bał się, że pójdzie do domu, zapominając o ich planach. Może i Oliwia nie była ostatnio duszą towarzystwa, ale wiedziała, jak powinna się zachować. Może jednak pamiętał sytuację w kawiarni.

Zgodnie z obietnicą wrócił po chwili i oznajmił ponuro, że artykuł musi jeszcze przejść przez korektę i pojawi się dopiero za dwa dni, a nie jutro, jak wcześniej obiecała mu Marta.

— Jest i dobra strona tej sytuacji — oznajmił i trochę się rozchmurzył, kierując się ku drzwiom. — Zajmie się tym najlepsza korektorka w mieście. — Uśmiechnął się zadziornie.

— To znaczy? — spytała Oliwia, wchodząc za Adrianem do windy.

— Ty, oczywiście. — Puścił do niej oko i uśmiechnął się ciepło.

— Och, no tak. — Zawstydziła się, że nie wyczuła jego intencji. Niegdyś miała najlepszą intuicję wśród wszystkich, których znała, teraz nie zwracała uwagi na szczegóły.

— Dokąd chciałabyś się wybrać? — zapytał, zmieniając temat.

— Wszystko mi jedno. Pójdziemy, dokąd chcesz, w końcu to twoje święto. — Nie chciała się przyznać, że tak naprawdę to nie wie, gdzie znaleźć dobrą restaurację. Ostatnimi czasy w okolicy otworzono wiele knajp, ale z powodu jej obecnego stylu życia nie znała ani jednej z nich.

— Skoro tak stawiasz sprawę. — Wzruszył ramionami, ale po chwili znów się rozchmurzył. Oliwia pomyślała, że nie znała tak pogodnej osoby, odkąd Dawid zniknął z jej życia. — W takim razie pójdziemy do tej nowej indyjskiej restauracji. Znasz ją? Znajduje się tuż obok starego kina.

Oliwia przytaknęła, uznając, że lepiej będzie, jeśli uda, że wie, o czym mówił.

Wyszli z biurowca, w którym ich gazeta wynajmowała piętro i Adrian poprowadził ją w stronę swojego samochodu. Sama nie prowadziła, wolała korzystać z komunikacji miejskiej. Bała się jeździć. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miała pięć lat. W gazecie, w której teraz pracuje, nazwali to najgorszym wypadkiem od dziesięciu lat. Dwie ciężarówki zderzyły się ze sobą, zgniatając przy okazji trzy samochody osobowe. Dwadzieścia osób zginęło na miejscu, trzy później w szpitalu. Wprawdzie ciotka próbowała ją nauczyć prowadzić, ale sama jeździła jak szalona, co tylko jeszcze bardziej zniechęciło Oliwię do jazdy samochodem.

— Czemu jesteś taka cicha? — spytał Adrian, wyrywając Oliwię z zamyślenia. Nawet nie zauważyła, że ruszyli.

— Wybacz, zamyśliłam się — odparła zawstydzona.

— Zauważyłem, że często odpływasz myślami. Czasem mam wrażenie, że nie czytasz artykułów, tylko wpatrujesz się w nie, myślami będąc daleko stąd. — W jego głosie nie było nagany, tylko troska.

Oliwia poczuła, że się czerwieni.

— To nieprawda, zawsze jestem skoncentrowana na pracy. — Była beznadziejnym kłamcą, więc natychmiast wyczuł nieszczerość jej słów, ale udał, że niczego nie zauważył.

— Jesteśmy na miejscu — oznajmił i zaparkował przed zachęcająco wyglądającą restauracją.

Skierowali się do wejścia i od razu podbiegł do nich kelner ubrany w kolorowy garnitur, który prawdopodobnie miał imitować barwy indyjskich tradycyjnych strojów, ale przez to wyglądał śmiesznie. Zaprowadził ich do stolika znajdującego się obok okna.

Zajęli miejsca naprzeciwko siebie i na chwilę zanurzyli się w menu. Kiedy już złożyli zamówienie, Adrian spojrzał przenikliwie na Oliwię.

— Mogę cię o coś spytać?

— Tak — odparła ostrożnie.

— Kiedy przyszedłem pierwszego dnia do pracy wszyscy mówili o tobie jak o duszy towarzystwa. Słyszałem, że wszyscy regularnie co tydzień chodziliście gdzieś po pracy. Nie zrozum mnie źle, ale nie wydajesz się zbyt rozrywkową osobą. — Spojrzał na nią uważnie, badając, czy nie popełnił jakiejś gafy.

Oliwia przez chwilę nic nie mówiła, ale w końcu westchnęła i odpowiedziała, starając się nie zabrzmieć zbyt nieprzyjemnie:

— A ty udzielasz się towarzysko z innymi pracownikami? Bo mi wydawało się, że ciągle zostajesz po godzinach.

Na szczęście go nie uraziła. Uśmiechnął się tylko do niej smutno i odparł:

— Mam inne obowiązki. Poza tym nie mówiłem, że to coś złego. Po prostu słyszałem o tobie coś innego.

— Kiedyś było inaczej. Teraz wszystko się zmieniło — rzekła po chwili namysłu. Musiała uważać na słowa. Nie chciała zwierzać się praktycznie obcej dla siebie osobie.

— Marta powiedziała mi o twoim chłopaku — oznajmił nagle, zupełnie ją tym zaskakując.

Oliwia nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo właśnie w tej chwili wylądowały przed nimi talerze z jedzeniem. Udała, że niezwykle zajmuje ją jej danie, choć jak zwykle nie miała apetytu.

— Wybacz, nie chciałem poruszać drażliwej kwestii — powiedział łagodnie. — Chciałem jedynie, abyś wiedziała, że możesz o nim mówić. Nie uważam, że powinno się omijać drażliwe tematy.

— Ja cię praktycznie nie znam — odparła, obdarzając go uważnym spojrzeniem. Czy on się spodziewał, że opowie mu całą historię swojego życia tylko dlatego, że zaprosił ją na obiad?

— To nie ma znaczenia — oświadczył stanowczo. — Chodzi wyłącznie o to, byś o nim mówiła, nieważne z kim. — Oliwia nie wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć. Powinna się zdenerwować, ale nie był wcale natarczywy. Sprawiał wrażenie godnego zaufania, mimo to nadal czuła opór przed rozmową. — Jak chcesz — skwitował. — Pamiętaj tylko, że ja nigdy nie wycofuję swoich propozycji — dodał z uśmiechem. — A teraz porozmawiajmy o moim artykule, który wzniesie mnie na wyżyny kariery dziennikarskiej — oznajmił dumnie, wywołując tym u Oliwii cichy chichot, którego zupełnie się nie spodziewała. Adrian spojrzał na nią triumfalnie.

— Widzę, że odniosłem dzisiaj dwa sukcesy. Sam nie wiem, z którego powinienem być bardziej dumny. — Zaśmiał się serdecznie.

— Myślę, że wywiad z politykiem jest donioślejszym osiągnięciem — odparła Oliwka, udając wcześniej, że głęboko się nad tym zastanawia.

— Skoro tak twierdzisz — powiedział i puścił do niej oko, a po chwili wrócił do swojego dania, żeby Oliwka nie poczuła się niezręcznie.

I nie czuła się. Wręcz przeciwnie. Z zaskoczeniem stwierdziła, że przy Adrianie odrobinę się rozluźniła. Zjadła nawet połowę swojej porcji, nie zdając sobie z tego sprawy.

— Jakie studia ukończyłeś? Wydaje się, że dużo wiesz o polityce — zagadnęła. On dużo o niej wiedział, bo Marta o to zadbała. Postanowiła nadrobić swoje braki w wiedzy.

— Nauki polityczne. Myślałem, żeby kontynuować i zdobyć stopień doktora, ale niestety życie pokrzyżowało mi plany. — Nie wydawał się zbytnio załamany tym faktem. Oliwii przyszło do głowy, że on chyba nigdy nie bywał niezadowolony. — Zresztą i tak robię to, co chciałem. Piszę o politykach, z tym że jako dziennikarz. Najważniejsze, że mogę ich krytykować — stwierdził i wzruszył ramionami.

Oliwia uśmiechnęła się pod nosem. Ważne, żeby robić to, co się kocha, pomyślała. Zszokowała ją własna złośliwość, nawet niewypowiedziana na głos.

— Dawid też ukończył nauki polityczne — powiedziała i od razu tego pożałowała. Właściwie nie wiedziała, co ją do tego skłoniło. Najwyraźniej poczuła się zbyt swobodnie.

— Twój chłopak, który zmarł? — spytał spokojnie. Oliwia spojrzała na niego z osłupieniem. — Nie bój się mówić o tym głośno. Nie ma w tym nic wstydliwego.

Oliwia wpatrywała się w niego bez słowa. Był zdecydowanie zbyt bezpośredni, nie chciała słuchać tego wszystkiego. Rzuciła pieniądze za jedzenie na stół i szybko wstała, przebąkując coś, że musi już iść do domu. Osłupiały Adrian nawet jej nie zatrzymywał, tylko odprowadził ją wzrokiem, aż wybiegła na ulicę.

Restauracja znajdowała się parę przystanków od jej domu, ale Oliwia nie chciała czekać na autobus. Biegła, starając się zapanować nad łzami, ale po kilku skrzyżowaniach nie dała już rady i opadła na ławkę, chowając twarz w dłoniach i zanosząc się płaczem. Przechodnie nie reagowali na młodą dziewczynę, płaczącą na ławce, w środku miasta był to zwyczajny widok.

W końcu Oliwia wstała i powlokła się do domu, gdzie od razu rzuciła się na łóżko i znów zaniosła płaczem.

***

Nazajutrz denerwowała się przed pójściem do pracy. Ostatnio stresowała się tak przed swoim pierwszym dniem, ale teraz miała inny powód. Bała się spotkać Adriana. Było jej głupio za swoje wczorajsze zachowanie, choć nie czuła się winna, że się zdenerwowała. Powinien pomyśleć, że jest zbyt bezpośredni, ale bała się, że on tego nie zrozumie i opowie innym, że zachowała się jak wariatka. Do tej pory wszyscy dawali jej taryfę ulgową, ale czuła, że to przechyliłoby szalę.

Tak długo wahała się przed wyjściem z domu, że w końcu spóźniła się pół godziny. Wleciała zdyszana do biura, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. Na szczęście wszyscy zdawali się bardzo zajęci swoimi sprawami.

Podeszła powoli do swojego biurka i zauważyła, że miejsce naprzeciwko niej jest puste. Rozejrzała się po biurze i dostrzegła Adriana dyskutującego o czymś zaciekle z Martą przy jej biurku. Oliwia miała tylko nadzieję, że kiedy wróci, postąpi tak samo, jak po zdarzeniu w kawiarni i wszystko przemilczy. Wiedziała jednak, że ta sytuacja jest inna i że ma marne szanse na puszczenie jej w niepamięć.

Gdy Adrian skończył rozmawiać z Martą i ruszył w kierunku swojego biurka, Oliwia udała, że jest bardzo zajęta, żeby nie przyłapał jej na wpatrywaniu się w niego. Zresztą przypomniała sobie, że musi zredagować jego artykuł.

— Dzień dobry, Oliwio — zagadnął Adrian i usiadł na swoim miejscu.

Oliwia przeniosła na niego wzrok sprzed monitora i odpowiedziała mu tym samym.

— Słuchaj, jeśli chodzi o wczorajszą sytuację — zaczął. Chciała mu przerwać, ale uniósł rękę, żeby dała mu skończyć. — Bardzo cię przepraszam. Nie powinienem był poruszać tematu twojego chłopaka, jeśli nie miałaś na to ochoty. Taki już po prostu jestem. Nie robię tego naumyślnie.

Kilka osób, które miało biurka blisko ich, spojrzały w ich stronę z zaciekawieniem. Nikt wcześniej w biurze nie wspomniał Dawida, przynajmniej nie w rozmowie z Oliwią. Ona sama się zmieszała, ale przede wszystkim była zaskoczona, że po jej wczorajszym zachowaniu, to on przepraszał ją.

Adrian, skonsternowany brakiem odpowiedzi z jej strony, dodał potulnym głosem:

— Mam nadzieję, że dasz mi szansę, abym mógł to naprawić.

— Nie przejmuj się, nic się nie stało — odparła szybko, bo nie chciała kolejnego zaproszenia na obiad.

— Szkoda. Pomyślałem, że pójdziemy do tej kawiarni, w której byliśmy obydwoje w ostatnią sobotę. — Uśmiechnął się serdecznie. Oliwia osłupiała. Jednak pamiętał. Już dwa razy zachowała się przy nim jak lunatyczka, a on nadal chciał z nią rozmawiać? Zaczął ją niepokoić jego masochizm. — Wiesz, w tej, w której byłaś ze swoją gadatliwą przyjaciółką — dodał zaniepokojony brakiem odpowiedzi z jej strony.

— Pamiętam — odparła krótko. Nie była pewna, czy chce po raz trzeci zrobić z siebie wariatkę w miejscu publicznym i to w dodatku przed tą samą osobą.

— A zatem? Dasz się zaprosić na herbatę?

Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że nie pozostało jej nic innego, jak tylko się zgodzić, chociażby po to, by dał jej spokój.

— Zgoda.

— Wspaniale, spotkajmy się tam w sobotę o dziesiątej. Pasuje ci ta godzina?

— W sobotę? — spytała zaskoczona. Myślała, że chce się udać na szybką herbatę po pracy.

— Tak, wcześniej niestety nie dam rady. Do końca tygodnia muszę zostać do późna w pracy. Czy to jakiś problem, miałaś inne plany?

— Nie, sobota mi pasuje. — Oliwia przeklęła się w duchu za to, że nie potrafiła kłamać. Nie chciała spotykać się z kolegą z pracy w weekend z dwóch powodów. Po pierwsze będzie musiała to jakoś wytłumaczyć Amelii, a zdecydowanie nie miała ochoty na jej komentarze w stylu, że wreszcie zaczęła się umawiać. Absolutnie nie patrzyła na Adriana w ten sposób. Po prostu czuła, że po ostatnim razie była mu winna jedno normalne spotkanie. Po drugie bała się, że on coś sobie pomyśli. Nie rozumiała, czemu wszyscy pchają ją do tego, by „wyszła do ludzi”, skoro jasno dawała do zrozumienia, że sobie tego nie życzy.

Przez resztę dnia nie wydarzyło się nic ekscytującego. Oliwia zredagowała tekst Adriana i musiała przyznać, że był świetny. Widać jej kolega bardzo przejmował się ochroną środowiska, albo po prostu lubił mieszać polityków z błotem. Do końca dnia nie zamienili ze sobą zbyt wielu słów. Zaproponował jej wspólny lunch, ale odmówiła, bo nie była głodna (wczoraj Amelia wmusiła w nią pół pizzy) i rzucili sobie krótkie „do zobaczenia jutro”, kiedy zbierała się do wyjścia. Adrian, zgodnie z zapowiedzią, został w pracy.

Oliwia postanowiła, że skoro w domu i tak nikt na nią nie czekał, a Amelia również zostawała dziś do późna w pracy, a potem spotykała się z Pablem, to wróci do domu piechotą. Wprawdzie oznaczało to kawał drogi do przejścia, ale jej to nie przeszkadzało. Lubiła spacerować. Mogła wtedy spokojnie pomyśleć, a jednocześnie ruch uniemożliwiał jej użalanie się nad sobą. Przyłapała się na tym, że myśli o Adrianie. Był miły i w innych okolicznościach mógłby stać się jej przyjacielem. Była przekonana, że Amelia będzie naciskać, by byli kimś więcej, ale Oliwia wiedziała, że to niemożliwe. W jej życiu było miejsce tylko dla jednego mężczyzny, a to, że nie żył, niczego nie zmieniało.

Dotarła do domu po dwóch godzinach i zmęczona wsunęła się w ubraniu pod kołdrę. Od razu zasnęła. Pierwszy raz od ponad dwóch miesięcy bez płaczu. Pierwszy raz od dwóch miesięcy nic jej się nie śniło.

***

W piątek przy porannej kawie Amelia trajkotała jeszcze głośniej i szybciej niż zwykle. Wszystko przez perspektywę wspólnego weekendu z Pablem, który chciał ją zabrać na wieś. Oczywiście Amelii nie chodziło o kontakt z naturą, chyba że mowa o naturze jej chłopaka.

— Tak, Daniel może u mnie spać. Zajmę się nim, o nic się nie martw — weszła jej w słowo Oliwia. Doskonale wiedziała, do czego dąży jej przyjaciółka.

— Ależ wcale nie zamierzałam… — zaczęła Amelia, ale napotkawszy wzrok Oliwii dała sobie spokój z konwenansami. — Dzięki, kochana. Wiesz, po prostu nie chcę, żeby spędzał dwa weekendy pod rząd z moją matką.

— Rozumiem. Myślisz, że mówi przy nim złe rzeczy o tobie?

— Jestem tego pewna — oświadczyła z rozżaleniem Amelia. — Ale on ją uwielbia, bo zabiera go w różne fajne miejsca za każdym razem, kiedy u niej jest. Dzięki temu nie muszę udawać, że kręcą mnie klocki lego — dodała. Oliwia zachichotała pod nosem. Amelia uwielbiała spędzać czas z synkiem, ale z jakiegoś powodu czuła awersję do klocków. Może dlatego, że jej były jest architektem?

— Ze mną też będzie robił dużo fajnych rzeczy, a przy okazji nasłucha się, że jego mama jest prawdziwym aniołem — próbowała ją pocieszyć Oliwia.

Amelia spojrzała na nią z wdzięcznością.

— W takim razie przyprowadzę go jutro nad ranem, bo Pablo chce wyjechać jak najwcześniej, żeby mieć więcej czasu na miejscu.

— W porządku — odparła szybko Oliwia, żeby Amelia nie zaczęła jej przypadkiem tłumaczyć, na co Pablo chce mieć więcej czasu.

Oliwia cieszyła się na czas spędzony z małym Danielem, bo zawsze był pogodny i nie zwracał uwagi na jej humory. Przypominał jej w tym Dawida, ale nie wywołując u niej płaczu.

Był jeszcze jeden powód, dla którego cieszyła się, że będzie miała zajęty weekend. Zajmowanie się dzieckiem było idealną wymówką, by wymigać się od spotkania z Adrianem. Może w końcu zrozumie, że nie warto tracić na nią czasu i że będzie dla niego lepiej, jeśli poszuka sobie przyjaciół gdzie indziej.

Amelia wyszła o zwykłej porze, żeby obudzić Daniela i przygotować go do szkoły. Oliwia także powlokła się do łazienki, obiecując sobie, że dzisiaj po pracy zrobi wreszcie pranie.

***

W redakcji praca toczyła się piątkowym tempem. Pracownicy nie mogli doczekać się weekendu i bez skrupułów okazywali osłabiony zapał do pracy. Nawet Marta chodziło między biurkami, udając, że sprawdza, jak idzie praca innym, ale Oliwia wiedziała, że w ten sposób ucieka od swoich obowiązków. Sama męczyła się nad recenzją nowej restauracji, której autor chyba powinien wziąć dodatkowy kurs ortografii. Jej myśli zajmowało jednak coś innego. Było już południe, a jeszcze nie zebrała się na wyznanie Adrianowi, że nie może się z nim spotkać w sobotę. Nie była pewna, czemu nadal mu o tym nie powiedziała. Chyba bała się, że jej nie uwierzy.

Adrian jak zwykle walił w klawisze, pisząc zacięcie jakiś artykuł i nie zwracał większej uwagi na to, co się wokół niego dzieje. Po pewnym czasie Oliwia stwierdziła, że w końcu musi to załatwić.

— Adrianie, mogę ci zająć chwilę? — zagadnęła nieśmiało. Skarciła się w myślach za to, że w jej głosie słychać było zdenerwowanie.

Przeniósł na nią wzrok, poirytowany, że przerwała mu pracę. Po chwili jednak opamiętał się i rozpogodził.

— Oczywiście. Co się dzieje, Oliwio?

— Chodzi o to, że moja przyjaciółka wyjeżdża w ten weekend i poprosiła mnie o opiekę nad synem — wyrzuciła jednym tchem.

— Rozumiem, nie ma problemu — odparł zdziwiony jej podenerwowaniem.

— Nie gniewasz się? Naprawdę mi przykro. Może wybierzemy się do kawiarni innym razem — powiedziała, chcąc zabrzmieć grzecznie, ale żeby jednocześnie nie robić mu zbyt wielkiej nadziei.

— A to niby dlaczego? — spytał zaskoczony.

— Ponieważ nie mogę się spotkać w tę sobotę. Muszę opiekować się synem przyjaciółki — powtórzyła Oliwia powoli. Zastanawiała się, czego nie zrozumiał za pierwszym razem i poczuła irytację.

— Nie rozumiem, czemu syn twojej przyjaciółki miałby nam w czymś przeszkadzać. Nie możesz wyjść z nim do kawiarni? Twoja przyjaciółka nie zabrania mu chyba opuszczać domu? — Zaśmiał się z własnego żartu.

— Daniel jest bardzo grzeczny — odparła. — Pomyślałam tylko, że…

— Absolutnie nie będzie nam w niczym przeszkadzał. — Machnął ręką i uśmiechnął się promiennie. — Z chęcią poznam małego Daniela. Mam dobrą rękę do dzieci.

— Skoro tak mówisz… — rzekła niepewnie, ale Adrian wrócił już do pracy nad swoim najnowszym artykułem o radnym, który obiecał remont podstawówki, ale tuż po wyborach się wycofał.

***

Po powrocie do domu Oliwia nie mogła dłużej odwlekać nieuniknionego i wzięła się za pranie. Inaczej nie miałaby ubrań na następny dzień. Odkładając czyste rzeczy do szafy, przyłapała się na rozmyślaniu, co powinna jutro założyć na spotkanie z Adrianem. Skarciła się za to w duchu. Wiadomo, że założy jeansy i zwykłą koszulkę. Na chwilę jej wzrok spoczął na nowej sukience w kwiatki, ale szybko zamknęła drzwi od szafy i wyszła z sypialni.

Wieczorem jak zwykle wpadła do niej Amelia z Danielem, który wydawał się niezwykle podekscytowany perspektywą weekendu z ciocią Oliwią. Oliwia wahała się przez całą kolację, czy powiedzieć Amelii o Adrianie. Nie chciała wysłuchiwać jej komentarzy, ale w końcu doszła do wniosku, że jej przyjaciółka ma prawo wiedzieć, z kim pod jej nieobecność będzie zadawał się jej syn.

— Posłuchaj, Amelio… — zaczęła, ale zaraz pożałowała, że zrobiła to w taki sposób, bo przyjaciółka spojrzała na nią z przerażeniem. Zapewne pomyślała, że będzie musiała odwołać swój romantyczny wypad. — Nie patrz tak na mnie. Chciałam ci tylko powiedzieć, jakie mam plany na weekend, żebyś wiedziała, co będzie robił twój syn.

Amelia odetchnęła z ulgą.

— Kochana, o ile nie będzie to miało nic wspólnego z klockami lego, możecie robić, co chcesz — odparła pogodnie.

— I nie będzie ci przeszkadzało, że zabiorę go do kawiarni?

— Niby dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? — Amelia spojrzała na nią podejrzliwie.

— Umówiłam się tam z kolegą z pracy na herbatę, zanim obiecałam ci zająć się Danielem. — Chciała jeszcze powiedzieć, że jeśli jej to się nie podoba, oczywiście odwoła spotkanie, choć w tej chwili uświadomiła sobie, że nie ma numeru telefonu do Adriana. Nie zdążyła jednak nic więcej powiedzieć, bo jej przyjaciółka weszła jej w słowo, aż podskakując z ekscytacji.

— Ależ to wspaniale! — wykrzyknęła. — Czemu wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? Widujemy się codziennie, a ty mi nawet słowem nie wspomniałaś, że masz randkę — dodała z wyrzutem, ale po chwili znów się rozchmurzyła. — Zresztą to nieważne. Cieszę się, że umówiłaś się z… — urwała i spojrzała pytająco na Oliwię.

— Adrianem. Amelio, to nic takiego… — Oliwia znów jednak nie zdołała dokończyć. Podekscytowana Amelia chyba nawet nie zauważyła, że jej przyjaciółka stara się coś powiedzieć.

— Słuchaj, jeśli chcesz, zadzwonię do mojej matki. Zajmie się Danielem przez dwie godziny, podczas gdy będziecie w kawiarni. Albo zostanie z nim cały weekend… Zależy, co planujecie. — Puściła do niej oko, ale Oliwia postanowiła zlekceważyć jej niedorzeczną uwagę. Zaskoczyła ją jednak jej propozycja, że zawiezie Daniela do jego babci. Wiedziała, że z jej strony to największe poświęcenie.

— To nie będzie konieczne — odparła spokojnie. — Poza tym to tylko kolega z pracy, któremu jestem winna herbatę. Kupię Danielowi lody i nawet nie zauważy, jak minęła godzina i wtedy pójdziemy na plac zabaw…

— Teraz najważniejsze — zastanowiła się na głos Amelia. Oliwia westchnęła poirytowana, ale tego jej przyjaciółka również nie zauważyła. — Musimy zdecydować, co założysz. Proponuję nową sukienkę.

— Nie założę sukienki — zaprotestowała.

— Masz rację, lepiej zostawić ją na wieczór — przyznała Amelia, choć nie o to chodziło Oliwii. — W takim razie… — zaczęła, ale tym razem to Oliwia jej przerwała.

— W takim razie założę cokolwiek innego. Mówiłam ci, że to nic oficjalnego.

— Ale jeśli chcesz wywrzeć dobre wrażenie…

— Nie chcę — weszła jej w słowo, piorunując przyjaciółkę wzrokiem. Mogła znieść jej wściubianie nosa w nie swoje sprawy, ale nie lubiła natarczywości. Poza tym na wywołanie dobrego wrażenia na Adrianie i tak było już za późno, choć nie zamierzała jej o tym mówić.

— Dobrze, już dobrze. Nie denerwuj się tak. — Amelia machnęła ręką, ale Oliwia wiedziała, że tak naprawdę dopadnie ją dopiero, kiedy wróci. Na pewno zamęczy ją wtedy pytaniami, ale przynajmniej na tę chwilę miała spokój. — Tylko nie rób niczego, czego ja bym nie zrobiła — dodała żartobliwie.

Oliwia powstrzymała się przed komentarzem, że to oznacza całkowity brak ograniczeń, bo mogłaby to ją tym urazić.

Po kolacji Amelia próbowała namówić Oliwię jeszcze na kieliszek wina, ale kiedy ta stanowczo odmówiła, oświadczyła, że w takim razie idzie do domu, żeby spakować się na wyjazd. Kiedy Oliwia zatrzasnęła drzwi za gośćmi, pomyślała, że ona też już powinna się położyć. Było dość późno, a znając zapał Amelii do wyjazdu z Pablem, jej przyjaciółka z pewnością obudzi ją skoro świt i będzie musiała wstać, żeby zająć się Danielem.

Ta noc nie była najgorsza ze wszystkich. Oliwia przespała niemalże pół nocy, a koszmary nie były aż tak dokuczliwe, jak zazwyczaj. Obudziła się całkiem wypoczęta i cieszyła się na perspektywę czasu spędzonego z Danielem, który zawsze był radosny i bez przerwy ją czymś zajmował, dzięki czemu nie miała czasu na zamartwianie się. Wprawdzie spotkanie z Adrianem nie napawało ją aż takim entuzjazmem, ale zawsze mogła wymówić się opieką nad Danielem i wcześniej opuścić kawiarnię. Poza tym powtarzała sobie w duchu, że to tylko herbata.

Tak jak przypuszczała, Amelia przyszła po szóstej rano z podekscytowanym Danielem, który nie mógł się doczekać weekendu z ciocią.

— Ciociu Oliwio! — Daniel wparował do mieszkania i od razu uwiesił się Oliwii na szyi. — Co będziemy dzisiaj robić?

— Najpierw zjemy śniadanie, a potem obejrzymy bajkę. Później zabiorę cię na lody. Podoba ci się taki plan? — odparła, puszczając oko do malca.

— Pewnie, jesteś super! — wykrzyknął i popędził do kuchni, zapewne po to, by przyspieszyć czas, kiedy pójdą na lody. Apetyt zdecydowanie odziedziczył po swojej matce.

Amelia spojrzała z tęsknotą za Danielem, ale po chwili się otrząsnęła i uściskała szybko Oliwię.

— Dziękuję, kochana. Odwdzięczę się, gdy będziesz miała własne dzieci — ucałowała ją szybko w policzek i poszła pożegnać się z synkiem.

Oliwia westchnęła. Uwielbiała Daniela, ale poza nim nie przepadała za dziećmi i nie widziała ich w swojej przyszłości. Nie planowali ich z Dawidem. Chcieli zwiedzać świat i spędzać razem jak najwięcej czasu, a nie kłócić się, czyja kolej iść na wywiadówkę i zastanawiać się, czy będzie ich stać, żeby wysłać dzieci na studia. Mimo że Amelia zdawała sobie świetnie dawać ze wszystkim radę, Oliwia wiedziała, jaka jest prawda. Jej przyjaciółka ciągle była przemęczona i nieustannie martwiła się o Daniela, z którego ojcem formalnie nie była jeszcze rozwiedziona, ponieważ ten utrudniał sprawę. Nie, rola cioci zdecydowanie jej wystarczała.

— Miłego weekendu, kochana. Jeszcze raz wielkie dzięki! — wykrzyknęła przez ramię Amelia, wychodząc w pośpiechu.

Oliwia skierowała się do kuchni, gdzie Daniel już zajadał swoje ulubione płatki w kształcie kolorowych gwiazdek. Wolno mu je było jeść tylko w weekend, bo były szalenie niezdrowe, ale Oliwia podrzucała mu je czasem w tygodniu. W końcu Amelia nie musiała wiedzieć o wszystkim.

Przygotowała sobie herbatę, a Danielowi nalała do szklanki sok pomarańczowy i postawiła przed nim na stole. Chłopiec nawet jej nie zauważył, był tak zajęty swoim śniadaniem. Wydawałoby się, że jego matka go głodzi, choć prawda była całkiem inna. W ich domu zawsze jadało się ponad potrzeby, czego na szczęście jeszcze nie było widać po Danielu, tak jak po jego rodzicach. Wprawdzie Oliwia nie znała jego ojca osobiście, bo poznały się z Amelią, kiedy już wróciła na stałe do kraju, ale widziała jego zdjęcia. Siedzący tryb życia i angielski styl żywienia dały mu się we znaki. Można było go określić mianem „kawał chłopa”, choć w pozytywnym znaczeniu, jeśli takowe w ogóle istniało. Oliwia, spoglądając na Daniela, pomyślała o tym, jaki był Dawid. Nie był fanem przejadania się, był bardzo smukły i miał w sobie mnóstwo energii. Tylko na widok czekolady ciekła mu ślinka, zresztą tak samo jak jej. Mogliby żyć wyłącznie na niej, choć Oliwia nie tknęła czekolady od wielu tygodni…

Z rozmyślenia wyrwał ją głos Daniela.

— Skończyłem — oznajmił triumfalnie i popędził z powrotem do salonu, gdzie zapewne usadowił się na kanapie i czekał, aż Oliwia włączy mu bajkę.

Uśmiechnęła się do siebie pod nosem i posprzątała szybko po śniadaniu.

Wchodząc do salonu, zobaczyła to, czego się spodziewała. Daniel siedział niemalże nieruchomo na kanapie i czekał na film. Oliwia wybrała dla niego bajkę, w której główną rolę odgrywał gadający samochód, bo taką poleciła jej Amelia. Zresztą zgodziłaby się na każdą, byleby nie było w niej żadnych klocków lego.

Kiedy bajka się zaczęła, Daniel całkowicie się w niej zatracił, a Oliwia mogła spokojnie wrócić do swoich obowiązków. Po zrobieniu wczoraj prania czekała na nią góra prasowania, której nie chciała przekładać na później, bo wiedziała, że „później” nigdy nie nastąpi. Prasowała kolejne bluzki do pracy, spoglądając ukradkiem na film. Musiała przyznać, że bajka nie była taka nudna, nawet dla dorosłych.

Wraz z końcem filmu skończyła prasować i przebrała się na spotkanie z Adrianem. Tak jak wcześniej postanowiła, założyła jasne jeansy i kremowy t–shirt. Termometr znów pokazywał ponad dwadzieścia stopni. Lato w tym roku uparło się, że nie ustąpi jesieni. Kiedyś Oliwia bardzo by się z tego cieszyła, bo kochała lato. Teraz było jej wszystko jedno.

Wyszli z mieszkania na pół godziny przez planowanym spotkaniem, bo Oliwia chciała przy okazji zafundować Danielowi mały spacer po śniadaniu, żeby chętniej zjadł lody, choć nie była pewna, czy taka zachęta w ogóle była mu potrzebna.

— Ciociu, gdzie my właściwie idziemy? — spytał zdezorientowany, bo Oliwia, zdenerwowana spotkaniem z Adrianem, całą drogę wypowiedziała zaledwie kilka słów.

— Do kawiarni. Spotkamy się tam z moim kolegą z pracy, a ty zjesz lody — odparła mechanicznie.

— Czy to twój chłopak? Mama mówiła, że chcesz mnie zabrać na swoją randkę jako przyzwoitkę, choć nie wiem, co to znaczy.

Oliwia poczuła irytację. Jak Amelia mogła mu nagadać takich głupot? Teraz Oliwia musiała to jakoś odkręcić, żeby Daniel nie palnął przypadkiem czegoś przy Adrianie.

— To nie jest mój chłopak, twoja mama tylko żartowała — odparła, starając się zachować spokój.

— Mówiła poważnie — zaprzeczył stanowczo. — Mówiła też, żebym jej dokładnie opowiedział, jak wam poszło. Ale co ma wam pójść? Lody?

— I pewnie miałeś mi o niczym nie mówić? — Malec zasłonił dłonią usta przerażony. Oliwia zaśmiała się cicho. — Nie martw się, nie zdradzę twojej tajemnicy. Jednakże nie idziemy na żadną randkę, po prostu jestem winna mojemu koledze herbatę.

— Czemu?

— Ponieważ on zabrał mnie … — Oliwia zawahała się na chwilę. — Za przysługę w pracy — dokończyła. Poczuła się winna, że okłamała Daniela. Nienawidziła tego robić, ale nie powiedziała Amelii o nieszczęsnym obiedzie, z którego praktycznie uciekła. Wolała, żeby o tym nie wiedziała.

Oliwia była fatalną kłamczuchą, w dodatku Daniel zawsze wiedział, kiedy ktoś go okłamywał, ale miał też wspaniałe, zwłaszcza jak na swój wiek, wyczucie. Wiedział, że jeśli ktoś kłamał, to znaczyło, że nie miał ochoty czymś się dzielić i nie drążył dalej tematu. Ten chłopiec miał więcej taktu niż niejeden dorosły.

Adrian czekał na nich przed kawiarnią, a w ręku trzymał wielką maskotkę słonia, na widok której Daniel aż zapiszczał z podekscytowania i pociągnął Oliwię tak mocno, że niemal się przewróciła. Miał obsesję na punkcie słoni, odkąd Dawid zabrał go do zoo. Od tamtej pory chłopiec wciąż powtarzał, że jak dorośnie będzie trzymał swojego słonia w ogródku. Amelia zabroniła wyprowadzać go z błędu.

— To twój kolega? — zapytał z nadzieją.

— Tak, to on — odparła Oliwia, uśmiechając się szeroko. Adrian chyba to zauważył, bo pomachał im radośnie. Najwyraźniej pomyślał, że to do niego się uśmiecha. Oliwii od razu zrzedła mina. Jeszcze się z nim nawet nie przywitała, a już popełniła pierwszy błąd.

Kiedy światło wreszcie zmieniło się na zielone, Daniel pociągnął Oliwię za rękę z siłą, jakiej nie można by się było spodziewać po małym chłopcu.

— Dzień dobry, panu. Ma pan ładnego słonia. — Daniel najpierw grzecznie się przywitał, ale potem najwyraźniej doszedł do wniosku, że może już przejść do rzeczy.

— Witaj, ty pewnie jesteś Daniel. Ja mam na imię Adrian. Miło, że doceniłeś mojego słonia — odparł uprzejmie.

— Wiem, jak się pan nazywa. Ciocia mi mówiła — rzucił niecierpliwie malec, dalej wpatrując się w słonia.

— Miałem ci go dać w środku, ale skoro tak bardzo ci się podoba, proszę — oznajmił Adrian i wręczył Danielowi pluszaka wielkości średniego psa. Chłopiec aż zapiszczał z radości i uściskał mocno Adriana, czym zaskoczył Oliwię. Daniel nie spoufalał się z obcymi. Tę zasadę matka wpoiła mu, jeszcze kiedy nosił pieluchy. Teraz najwyraźniej postanowił ją złamać i dopiero po chwili uwolnił Adriana z uścisku, i zaraz potem wparował do kawiarni.

Adrian odwrócił się do Oliwii uradowany, że zrobił dobre wrażenie na Danielu. Ona jednak przeczuwała, że miał w tym inny cel, choć jeszcze nie wiedziała jaki.

— Cześć — powiedziała nieśmiało.

— Witaj — odparł radośnie. — Wybacz, że tobie nie przyniosłem żadnego zwierzątka, ale nie wiedziałem, czy lubisz pluszowe, czy może wolałabyś prawdziwego pupila. — Puścił do niej oko, a ona wbrew sobie uśmiechnęła się pod nosem.

— Lepiej wejdźmy do środka. Daniel na pewno się niecierpliwi, obiecałam mu lody — odrzekła i skierowała się do wejścia, ale Adrian zastąpił jej drogę. Spojrzała na niego z konsternacją.

— Ja też dostanę? — spytał z poważną miną.

— Oczywiście. — Westchnęła.

— Wspaniale, zatem chodźmy — oznajmił i otworzył przed nią drzwi.

Daniel czekał na nich z przyklejonym nosem do witryny, nie mogą się zdecydować, jakie smaki wybrać. Amelia pozwalała mu zawsze na dwie kulki, a biorąc pod uwagę napakowane cukrem płatki, które zjadł na śniadanie, Oliwia zdecydowała się wyjątkowo trzymać zasad jego matki.

Podeszli do lady i zamówili dwie herbaty, sok pomarańczowy i pięć kulek lodów. Adrian uparł się, że Oliwia musi z nimi zjeść choć jedną. Wreszcie Daniel zdecydował się na lody czekoladowe i truskawkowe.

Usiedli na małej kanapie z tyłu kawiarni. Daniel zajął się swoimi lodami, kompletnie zapominając o otoczeniu. Oliwia odetchnęła z ulgą. Amelia straciła swojego szpiega wraz z chwilą, kiedy ten dostał prezent, a na stół wjechały lody.

— Widzę, że mamy spokój na jakiś czas — zauważył Adrian, patrząc z ukosa na Daniela.

— Tak, dopóki nie poprosi o kolejną porcję, nawet nie zauważy, że tu jesteśmy.

— Będziemy mogli mu ją dać?

— Jego matka by mnie zabiła — odparła, na co Adrian zaśmiał się pod nosem.

— W takim razie wymyślimy coś innego — oświadczył. — Cieszę się, że tym razem nie uciekniesz ode mnie — dodał, spoglądając na nią znacząco.

— Skąd ta pewność? — wyszeptała Oliwia, ale Adrian oczywiście ją usłyszał.

— Przecież nie zostawisz tu Daniela. — Zaśmiał się serdecznie, a Oliwia ku swojemu zaskoczeniu uśmiechnęła się.

— Skąd wiedziałeś, że spodoba mu się słoń? — zapytała, pragnąc jak najszybciej porzucić niezręczny temat.

— Czyż nie każdy chłopiec uwielbia słonie? — spytał poważnie, ale po chwili znów się zaśmiał, jakby przed chwilą opowiedział coś zabawnego, co ona powinna zrozumieć.

— Raczej nie, prędzej samochody — odparła zaskoczona.

— Naprawdę? Niewiele wiem o dzieciach — przyznał. — Wiem tylko tyle, że sam kiedyś nim byłem i uwielbiałem wtedy słonie — dodał i puścił do niej oko.

Tak jak Dawid, pomyślała. Właśnie dlatego zabrał wtedy Daniela do zoo. Żeby mu pokazać te piękne stworzenia.

— Powiedziałem coś nie tak? — spytał Adrian zatroskany nagłą zmianą nastroju Oliwii.

— Nie — zaprzeczyła szybko i zajęła się swoją porcją lodów truskawkowych. Adrian powrócił do swoich czekoladowych.

— Powiedziałeś, że niewiele wiesz o dzieciach, ale wcześniej wspomniałeś, że cię uwielbiają — wytknęła mu Oliwia.

— Tak, to dość dziwne… Lgną do mnie, ale naprawdę nie wiem czemu — odparł zdziwiony, że Oliwia tak dokładnie pamiętała ich rozmowę. — Mówiłem ci o tym?

— Tak, w biurze — przytaknęła i od razu zrobiło jej się głupio. Pewnie pomyślał, że chce mu zarzucić kłamstwo.

— Proszę, proszę. Jaką ty masz dobrą pamięć. — Zaśmiał się rozluźniony. Nie czuł się ani trochę urażony. Oliwia odetchnęła z ulgą.

Pogrążyli się w swobodnej pogawędce o pracy, którą Oliwia uznała za dosyć przyjemną i nawet przestała odliczać minuty, kiedy mogłaby zakończyć spotkanie, nie wychodząc na niegrzeczną. Nie potrwało to jednak zbyt długo, bo gdy tylko Daniel skończył lody, zaczął się wiercić i dawać do zrozumienia, że jest gotowy do wyjścia.

— Jeszcze nie skończyliśmy herbaty — powiedziała Oliwia na jego wymowne spojrzenia. — Bądź cierpliwy. Niedługo pójdziemy do parku, obiecuję.

Adrian spojrzał na nią, nie ukrywając satysfakcji. Sama siebie zaskoczyła, nie korzystając z pierwszej okazji, by zostawić Adriana w kawiarni, jak początkowo planowała, ale prawda była taka, że jego towarzystwo nie okazało się wcale takie złe.

— Dokąd planujecie się udać, że Daniel aż tak się niecierpliwi? — spytał niby od niechcenia.

— Do parku — odparła Oliwia, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, dlaczego się o to spytał.

— Danielu — Adrian zwrócił się do chłopca, który, coraz bardziej poirytowany, odwrócił się do niego powoli z naburmuszoną miną. — Znam piękny park, gdzie znajduje się świetny plac zabaw. Bawi się tam co weekend mnóstwo dzieci, które z pewnością chciałyby cię poznać. Mógłbym was tam zabrać. Co ty na to?

Oliwia była zła, że w pierwszej kolejności nie spytał jej. Wiedziała, że zrobił to z premedytacją, bo był świadomy, że by się nie zgodziła.

— Jeśli ciocia Oliwka się zgodzi — oznajmił malec i Oliwia już myślała, że uda jej się z tego wymigać, ale wtedy spojrzał na nią błagalnie. — Możemy, ciociu? Chciałbym pójść na ten nowy plac zabaw.

— Nawet nie wiem, gdzie to jest…

— Przecież Adrian nam pokaże — odparł i zaśmiał się z niemądrej ciotki. Po chwili jednak spoważniał i spojrzał na Oliwię błagalnymi oczami. Tymi, którym nikt jeszcze nie był w stanie odmówić.

— W porządku — zgodziła się z oporem.