Jak zwierzęta przeżywają żałobę - Barbara J. King - ebook

Jak zwierzęta przeżywają żałobę ebook

Barbara J. King

4,5

Opis

W książce Jak zwierzęta przeżywają żałobę? antropolog Barbara King  relacjonuje
różne historie zwierząt przeżywających żal po stracie swoich towarzyszy,
partnerów albo przyjaciół.

Autorka opowiada:

- o słoniach otaczających słabnącą i umierającą matriarchinię ,

- o domowej kotce, która, utraciwszy siostrę, z którą nigdy się nie rozstawała,
całe tygodnie chodzi po mieszkaniu, żałośnie miaucząc,

- o samicy pawiana, która traci córkę, zabitą przez drapieżnika, i pogrąża się w
żałobie.

Dzięki poruszającym historiom, widzianym oczami antropologa, Barbara King
przybliża nas do zwierząt, z którymi wspólnie zamieszkujemy naszą planetę, i
ułatwia nam spojrzenie na nasze własne doświadczenia, przywiązania i emocje –
jako na część większej sieci życia, śmierci, miłości i straty.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 246

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MartaMikszuta

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykle się cieszę, że tak rzadko poruszany temat żałoby zwierząt, autorka ujmuje w tak rzeczowy sposób. Unika oceniania. Przestawia zaś mnóstwo faktów i fascynujących, ale też bardzo smutnych opowieści z życia zwierzęt, a opinie pozwala nam wyrobić sobie samemu.
00

Popularność




Dla Charliego, Sarah i Betty

I dla kotów Mickey’a i Horusa,

Gray & White’a oraz Michaela,

królików Caramela i Oreo

oraz wszystkich innych zwierząt,

które kochaliśmy i które odeszły

Wszystko jest w porządku,

tylko ciebie nie ma

Bruce Springsteen

Tytuł oryginału: How Animals Grieve

Copyright © 2013 by Barbara J. King

Copyright © for the Polish edition by PURANA 2018

Projekt okładki: Wiktor Mączyński

Kompleksowe opracowanie książki:

Agencja Wydawnicza Synergy Elżbieta Meissner

www.agencja-wydawnicza-synergy.pl

Zespół w składzie:

Przekład: Krzysztof Kozłowski

Redaktor prowadzący: Elżbieta Meissner

Redakcja: Iwona Mróz

Korekta: Monika Mucha, Małgorzata Kryska-Mosur

Indeks: Anna Sadczuk

Skład i łamanie: Barbara Kryska

ISBN: 978-83-60170-47-2

Wydawca:

Wydawnictwo PURANA

ul. Agrestowa 11, 55-330 Lutynia

tel.: 71 35 92 701, 603 402 482

e-mail: [email protected],

www.purana.com.pl

Facebook: FB Wydawnictwo Purana

Zapraszamy do naszej księgarni internetowej:

www.purana.com.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana bądź przekazywana w jakiejkolwiek formie, żadnymi środkami elektronicznymi lub mechanicznymi, łącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem, lub przez dowolny system przechowywania informacji, bez pisemnej zgody wydawcy.

Prolog:o miłości i śmierci

Jeden osobnik leży nieruchomo, w oddaleniu od reszty grupy. Wszystkie pozostałe krzątają się, zajmują swoimi sprawami i utrzymują funkcjonowanie swojej społeczności na najwyższych obrotach. A jeden leży martwy – i ignorowany.

Mniej więcej po dwóch dniach z ciała zaczyna wydobywać się zapach, silny chemiczny odór. Wkrótce zbliża się inny osobnik i wlecze ciało na pobliski cmentarz, na którym dołącza ono do wielu innych – skuteczny sposób pozbywania się odpadów. Nikt nie rozpacza.

Czy to scena z dreszczowca o zombie ożywających w produkcjach Hollywood, a ostatnio też rynku wydawniczego? Co za kultura może traktować swoich zmarłych w tak oziębły, mechaniczny sposób? Ludzie zawsze angażują się w skomplikowane rytuały: przygotowują ciało, pocieszają pogrążonych w smutku bliskich, odprowadzając zmarłego ku życiu po życiu (albo przynajmniej do zimnej, twardej ziemi).

Nie, ta scena pogrzebowa nie pochodzi z żadnego z ludzkich społeczeństw, tylko ze społeczności mrówek. Biolog E.O. Wilson zaobserwował ten schemat zachowania w latach 50. XX wieku: mrówka umiera i kilka dni leży na uboczu, ignorowana przez wszystkich, aż wreszcie przychodzi inna mrówka i ciągnie jej ciało na mrówczy odpowiednik cmentarza.

– Rozpoczynające się po około dwóch dniach od śmierci wydzielanie kwasu oleinowego pobudza inne mrówki do transportu truchła – powiedział Wilson w audycji radiowej w 2009 roku [1]*.

* Bibliografia znajduje się na s. 211

Gdy ciekawski badacz schwyta jedną mrówkę, kapnie na jej ciało kwasem oleinowym i wypuści na mrówczej drodze, to ta mrówka – całkiem żywa – także zostanie, mimo oporu, odtransportowana na cmentarz. U tych owadów zachowania związane ze śmiercią osobnika są wyzwalane, o ile wiemy, jedynie związkami chemicznymi. Choć zapewne entomolodzy nie wiedzą, jak rozpoznawać oznaki emocji u owadów, spokojnie mogę postawić hipotezę, że mrówki nie odczuwają smutku po swoich zmarłych towarzyszach.

Mrówki są jednak ekstremalnym przypadkiem w królestwie zwierząt. Nikt nie spodziewałby się po szympansie czy słoniu tak mechanicznej reakcji na powiew prostej substancji chemicznej. Szympansy i słonie to sztandarowe przykłady zwierzęcych zdolności poznawczych i emocji. Te potrafiące inteligentnie planować i rozwiązywać problemy wielkomózgie zwierzęta są związane emocjonalnie z innymi członkami swojej społeczności. Wybrednie dobierając sobie towarzyszy, z którymi spędzają czas, potrafią krzyczeć albo trąbić z radości, spotkawszy ulubionych kompanów po okresie rozłąki.

Te zwierzęta nie tylko „wykazują więzi społeczne”, jak często sugeruje napuszony język nauki badającej zachowania zwierząt. Emocje, które szympansy i słonie odczuwają w stosunku do innych, pozostają w ścisłym związku z ich złożonym poznawczo traktowaniem świata. Szympansy to stworzenia społeczne, które uczą się używania narzędzi – łowienia termitów, rozłupywania orzechów czy wydobywania galago** z ich dziupli, w zależności od miejsca występowania – w sposób specyficzny dla danej grupy. A słonie, jak mówi stare powiedzenie, nigdy nie zapominają. Pamiętają zdarzenia na tyle głęboko, że ich wspomnienie może wywoływać zaburzenia typowe dla stresu pourazowego, jak na przykład przerywające sen koszmary po tym, kiedy były świadkami zamordowania ich krewnych lub przyjaciół przez kłusowników polujących dla zdobycia kości słoniowej.

** Galago – ssak z rzędu naczelnych o charakterystycznych dużych oczach [przyp. red.].

Szympansy i słonie przeżywają żałobę. Jedne z pierwszych kobiet biologów pracujących w terenie – Jane Goodall, która obserwowała szympansy w Tanzanii, i Cynthia Moss, badaczka słoni w Kenii, lata temu przekazały informacje z pierwszej ręki o smutku, który odczuwały te zwierzęta po stracie bliskich. Jest więc oczywiste, że szympansy i słonie pojawiają się w tej książce. Najnowsze badania dodają fascynującej głębi i szczegółowości oryginalnym przekazom Goodall i Moss o odczuwaniu żalu przez zwierzęta.

Zwierzęca żałoba jednak istnieje i można ją zaobserwować daleko poza lasami i sawannami Afryki. W tej książce odwiedzimy różne ekosystemy, by zobaczyć, co wiadomo o tym, jak dzikie ptaki, delfiny, wieloryby, małpy, bawoły i niedźwiedzie – a nawet żółwie – opłakują stratę bliskich. Zajrzymy także do domów i gospodarstw rolnych, by zobaczyć, jak przeżywają żałobę nasi zwierzęcy towarzysze – koty, psy, króliki, owce czy konie.

Patrząc historycznie, stwierdzamy, że nauka zdecydowanie nie doceniała zwierzęcego myślenia i uczuć. Dziś jednak badacze, często uzbrojeni w dowody nagrane na taśmie wideo, pokazują nam, że więcej zwierząt potrafi myśleć i czuć głębiej, niż mogliśmy się spodziewać.

Weźmy kozy i kury, dwa gatunki, których możliwości w tym względzie przez lata uznawałam za niewarte zastanowienia. Ileż to razy widziałam kozy gromadzące się w obejściach czy na podwórkach w pobliżu mojego domu w Wirginii czy podczas podróży po Afryce i właściwie ich nie zauważałam – podobnie było z kurami. Jak większość ludzi stworzyłam w swoim umyśle hierarchię zwierząt pod względem ich zdolności poznawczych i emocjonalnych. Moim roboczym, zapewne podświadomym, założeniem było, że szympansy i słonie górują na tej skali nad zwierzętami takimi jak kozy i kury, które znajdują się gdzieś tam w tle – albo na naszych talerzach.

Koźlina jest najpowszechniej spożywanym mięsem na świecie i stanowi podstawę diety w Meksyku, Grecji, Indiach i Włoszech. W ciągu ostatnich lat trafiła także, jako ekskluzywne danie, do Stanów Zjednoczonych. Nigdy nie jadłam kozy; od pewnego czasu jestem niemal wegetarianką. Dopiero niedawno, po spędzeniu pewnego czasu z mieszkającymi w sąsiedztwie kozami, wymianie korespondencji z przyjaciółmi, którzy wychowywali kozy, i przeczytaniu pamiętnika Brada Kesslera Goat Song (Kozia pieśń) zaczęłam postrzegać je jako stworzenia o skomplikowanej naturze.

W ubiegłym roku, pewnego słonecznego popołudnia, spotkałam Beę i Abby, matkę i córkę – kozy nieokreślonej rasy. Mieszkały na ranczu 4BarW, prowadzonym przez Lyndę i Richa Ulrichów niedaleko mojego domu w hrabstwie Gloucester w Wirginii. Gdy spotkałam tych dwoje, od razu poczułam, że to pokrewne dusze. Na ich ranczu kłębiły się uratowane kozy, konie, psy i koty, a moi gospodarze mieli w zanadrzu mnóstwo niezwykłych historii, którymi wszyscy ratujący zwierzęta uwielbiają się dzielić.

Bea ma jednolicie brudnobiałe umaszczenie, cienką bródkę i łagodne usposobienie; jej córka Abby jest tego samego koloru, ale nie ma brody. Lynda i Rich najpierw otrzymali Beę, a jakieś sześć tygodni później do ich kóz, mieszkających w dużej zagrodzie, dołączyła Abby. Gdy matka z córką spotkały się po rozłące, okazały coś, co można nazwać tylko kozią radością. Odzywały się unisono, ocierały pyskami i tuliły do siebie w nagłej eksplozji wzajemnego uczucia, które wyciskało łzy z oczu Lyndy.

Kessler ujął to w swojej książce w następujący sposób:

Im dłużej przebywałem z kozami, tym bardziej złożone i cudowne okazywało się ich życie emocjonalne: ich nastroje, pragnienia, wrażliwość, inteligencja, przywiązanie do miejsca oraz do siebie nawzajem – i do nas. A także sposób ich komunikacji za pomocą mowy ciała, głosów i oczu, którego nie potrafię opisać: ich kozia pieśń [2].

Greckie tragedie nazywano niegdyś „pieśniami kozła”, zapewne dlatego, że zwycięzca ateńskich zmagań dramatopisarzy otrzymywał w nagrodę kozę – którą zresztą zaraz potem składano w ofierze. Gdy to nastąpiło, ludzie wznosili rytualną pieśń, ale, jak przekonamy się dalej, kozie głosy mogą także opłakiwać śmierć.

Bea i Abby. Fot. David J. Justis

Kozy nie używają narzędzi, jak to czynią szympansy, i zapewne nie pamiętają tak dobrze przeszłych wydarzeń oraz nie doświadczają traumatycznych wspomnień w stopniu właściwym dla słoni. Ich samoświadomość nie jest aż tak rozwinięta – na przykład nie potrafią rozpoznać swojego odbicia w lustrze. Czy więc szympansy i słonie powinny być złotym wzorem zwierzęcego rozumowania i uczuć? Nowoczesna nauka o zachowaniu zwierząt zmusiła nas do ponownego przemyślenia tradycyjnego oceniania małpiego i słoniowego myślenia i uczuć przez pryzmat naszej własnej natury. Nie lepszą praktyką jest ocenianie pozostałych zwierząt z perspektywy tego, co robią szympansy i słonie. Rozumowanie i odczuwanie kóz jest ich własnym rozumowaniem i odczuwaniem.

A kury? Od dzieciństwa do pięćdziesiątki zjadłam setki kurcząt. Dania z drobiu były moimi ulubionymi daniami obiadowymi. Określenia „kurza inteligencja” i „kurza osobowość” brzmiały dla mnie jak oksymoron, a nie faktyczny opis kurzej rzeczywistości. Wszystko to – zarówno dieta, jak i myślenie – zmieniło się pod wpływem historii zasłyszanych od lepiej znających temat.

Zaczęło się od Jeane Kraines, przyjaciółki, która hodowała kury na przedmieściach w New Jersey. Miewała ich nawet po czternaście i miała zwyczaj puszczać je wolno, dzięki czemu mogły odwiedzać sąsiadów.

– Raz znalazłam je na odbywającym się w pobliżu wieczorze panieńskim – opowiadała – otoczone przez wszystkie bawiące się kobiety. Wieczorem same wróciły i mogłam zamknąć drzwi przed zmierzchem.

Moją ulubioną historią zasłyszaną od Jeane nazwałam „akcją ratunkową na basenie”. Pewnego dnia moja przyjaciółka, pracując w kuchni, usłyszała alarmujące okrzyki z podwórka i kury wpadły do niej na piętro.

– Wściekle tłukły dziobami w przesuwane drzwi – wspominała. – Od razu wybiegłam na zewnątrz, a one popędziły ze mną, próbującą nadążyć. Wprost do basenu. Wtedy zobaczyłam Cloudy, naszą ulubioną kurkę, młócącą skrzydłami wodę w basenie. Sięgnęłam i wyjęłam ją na brzeg.

Jeane jest przekonana, że uratowała życie Cloudy jedynie dzięki rozsądnej reakcji jej stada.

Kolejność działań podjętych przez jej kury jest godna uwagi. Stwierdziły, że ich towarzyszka jest w opałach; wiedziały, u kogo z ludzi szukać pomocy i jak zwrócić jego uwagę. Wreszcie poprowadziły człowieka bezpośrednio do źródła problemu.

Do przewartościowania mojego podejścia do zdolności i obycia towarzyskiego „rodzaju kurzego” przyczyniła się książka Annie Potts Chicken, która wstrząsnęła moim światem. Potts opisuje, że kury potrafią robić wiele rzeczy, które my, ludzie, cenimy – potrafią odróżniać do stu różnych twarzy i rozpoznawać całe obiekty na podstawie ich fragmentów. Najlepsze fragmenty to te skupiające się na jednym osobniku, jak charyzmatyczny Mr. Henry Joy, który dzięki sile swojej osobowości został zwierzęcym terapeutą w domach opieki.

Potts porusza kwestię żałoby, posługując się historią zapożyczoną od zoologa Maurice’a Burtona. Pewnej kurze, starej i niemal ślepej, towarzyszyła druga – młoda i w pełni sił. Zbierała pożywienie dla swojej towarzyszki i pomagała jej umościć się na noc na grzędzie. Wreszcie stara kura zdechła. Młodsza przestała jeść i coraz bardziej słabła. W ciągu dwóch tygodni ona także odeszła. Kury rozumują i odczuwają. Przeżywają żałobę.

Sformułowanie, którego właśnie użyłam – że kury przeżywają żałobę – to skrót myślowy. Precyzyjniej należałoby to wyrazić następująco: kury, podobnie jak szympansy, słonie i kozy, mają zdolność przeżywania żałoby. W zależności od osobowości i warunków ta zdolność może się ujawnić – tak jak to jest u ludzi. Można żyć wśród kur albo kóz czy kotów i nie być świadkiem żadnego dramatycznego uzewnętrznienia żalu po zmarłym członku stada.

Czyż u ludzi jest inaczej? „New York Times” z 16 stycznia 2012 roku w kolumnie „Metropolitan Diary” opublikował tekst Wendy Thaxter opisujący zdarzenie, które przytrafiło się jej i jej siostrze, gdy pracowały w parku na Manhattanie. Podeszła do nich obca kobieta z papierową torbą w ręku zawierającą prochy jej ojca. Zapytała, czy mogą rozrzucić prochy w parku, wręczyła im torbę i, odchodząc, powiedziała:

– Proszę, weźcie to. Nazywał się Abe, a ja mam go więcej niż dość.

Możemy się na to roześmiać albo westchnąć, ale chodzi o to, że nie ma sensu próbować przewidywać, jak osobnik zareaguje na stratę bliskiego albo innej osoby, która odgrywała ważną rolę w jego życiu. Zdarza się, że ludzie nie smucą się, gdy umrze im ktoś bliski. Albo przeżywają swój smutek wewnątrz, w sposób niewidoczny dla innych, czy też tylko wtedy, gdy są sami.

Pisząc o zwierzęcej żałobie, chodzę po linie naciągniętej pomiędzy dwoma biegunami. Pierwszym jest chęć poznania życia emocjonalnego zwierząt. Drugim – chęć uhonorowania ludzkiej wyjątkowości. Jestem przecież antropologiem. Antropolodzy opisali wiele zachowań związanych z przeżywaniem żalu po stracie, które są unikatowe dla naszego gatunku. Podobnie jak szympansy nie są mrówkami, których zachowanie determinuje jedynie chemia, tak my nie jesteśmy wyrafinowanymi szympansami. Jako jedyni wśród zwierząt w pełni zdajemy sobie sprawę z nieuchronności śmierci. Pewnego dnia to się wydarzy, nasza świadomość odpłynie, oddech ustanie – nie wiemy, czy nastąpi to łagodnie, czy z przerażającą gwałtownością. Na tysiące wspaniałych lub chaotycznych sposobów wyrażamy naszą stratę, stratę tych, których kochaliśmy.

Gdy umiera dziecko, dziecko, które powinno przeżyć nas o dziesięciolecia, możemy wyć z żalu, a niektórzy potrafią przekształcić ten głos w sztukę. „Wypruj mi wnętrzności” pisał Roger Rosenblatt w książce o nagłej śmierci córki, matki trojga małych dzieci. „Rozpłataj mnie wzdłuż ziemskiego południka – od północy do południa. Wyrwij me kości spod skóry” [3]. Żadne inne zwierzę nie wyraża boleści ani nie celebruje śmierci na sposoby tak różne, jak języki na Ziemi. Od czasu, gdy nasi przodkowie, wiele tysięcy lat temu, zaczęli sypać rdzawą ochrę na ciała swoich zmarłych, gdy pierwszy raz zaopatrzyli zmarłego w przedmioty codziennego użytku, które miał wykorzystać w przyszłym życiu, gdy wynaleźliśmy groby i ceremonie pogrzebowe, i sziwę***, gdy zaczęliśmy upamiętniać zmarłych na Facebooku i Twitterze – rytualizujemy nasz żal. W obliczu śmierci zachowujemy się inaczej niż wszystkie pozostałe zwierzęta.

*** Sziwa – w judaizmie pierwszy, trwający tydzień, okres żałoby po zmarłym [przyp. tłum.].

Żałoba kozy to nie to samo co żałoba kury. Żałoba kury nie jest żałobą szympansa, słonia czy człowieka. Różnice są istotne. Różnicom międzygatunkowym mogą dorównywać różnice między osobnikami tego samego gatunku. Wielką lekcją o zachowaniu zwierząt, przyniesioną przez dwudziestowieczną naukę, jest zrozumienie, że nie ma jednego sposobu na bycie szympansem, kozą czy kurą, podobnie jak nie ma jednego sposobu bycia człowiekiem.

Jesteśmy podobni – my, ludzie i inne zwierzęta, a zarazem różni. Poszukując równowagi pomiędzy tymi dwiema skrajnościami, stwierdziłam, że podobieństwa są bardziej przekonujące. A to dlatego, że podobnie jak my, zwierzęta przeżywają żałobę, gdy kochały. Możemy nawet interpretować zwierzęcy żal jako silny dowód zwierzęcej miłości.

Czy pisanie o miłości zwierząt jest dziwaczne? Jak możemy w ogóle rozpoznać, co jest miłością dla małpy, a tym bardziej dla kozy? Aby w pełni opisać, czym jest miłość dla ludzi, nie wystarczy zmierzyć szczytowych poziomów hormonów we krwi zakochanego albo opisać słowa, gesty i spojrzenia wymieniane przez parę. Nauka może pomóc „zmierzyć” miłość, ale nie opowie całej historii. Niewątpliwie zdecydowanie większym wyzwaniem dla nauki są istoty, które myślą i czują, nie mając języka, albo przynajmniej ich język nie składa się ze słów i zdań, które znamy.

Znany behawiorysta i działacz na rzecz obrony zwierząt Marc Bekoff zgadza się, że temat miłości u zwierząt może budzić sceptycyzm, ale przeciwstawia się temu podejściu w ekscytujący sposób. „Odkąd jesteśmy ludźmi – zauważa – mocujemy się z problemem zdefiniowania albo zrozumienia miłości. I mimo że – pisze dalej – nie do końca ją rozumiemy, nie zaprzeczamy jej istnieniu ani nie odmawiamy jej potęgi. Każdego dnia doświadczamy albo jesteśmy jej świadkami miłości objawiającej się setkami różnych form; zgódźmy się, że żałoba to cena, którą za nią płacimy. Zwierzęta przeżywają żałobę, więc niewątpliwie muszą też doświadczać miłości” [4].

Opierając się na nauce o zwierzęcych emocjach, zgłębianej przez Bekoffa, Goodall, Moss i innych uczonych, mam poczucie, że moje oczekiwania wobec zagadnienia miłości wśród zwierząt nie są bezpodstawne i że w przyszłości zagadnienie to będzie można rozpatrzyć jako hipotezę do przetestowania. Oto idea przewodnia: gdy jedno zwierzę odczuwa miłość do drugiego, zrobi wszystko, by być blisko niego oraz pozytywnie z nim współdziałać z przyczyn, które mogą obejmować, ale również wychodzić poza podstawowe cele zapewniające przetrwanie, takie jak żerowanie, obrona przez drapieżnikiem, kopulacja i rozmnażanie.

Wychodzę z założenia, iż aktywny wybór jednego zwierzęcia, by być z drugim, jest warunkiem koniecznym – fundamentem miłości, ale niewystarczającym do stwierdzenia, że zidentyfikowaliśmy zwierzęcą miłość. Potrzebny jest jeszcze inny składnik: gdy zwierzęta nie będą mogły dłużej być razem – jedną z możliwych przyczyn jest śmierć partnera – zwierzę, które kocha, powinno w jakiś widoczny sposób okazywać cierpienie. Może odmawiać jedzenia, tracić na wadze, zachorować, dziwnie się zachowywać, stać się apatyczne lub jego język ciała może wyrażać smutek i depresję.

Aby moja definicja działała, musi pozwalać na rozróżnienie, w większości przypadków, dwóch typów sytuacji. Weźmy parę dzikich szympansów, które możemy nazwać Moja i Mbili. Szympansy te razem wędrują, razem odpoczywają i iskają się nawzajem. Mogą to robić, ponieważ odczuwają jakiś rodzaj silnych pozytywnych emocji w stosunku do siebie i w swojej obecności. Ale ich zachowaniu wcale nie muszą towarzyszyć takie emocje. Może Moja i Mbili po prostu przyzwyczaili się do bycia ze sobą i równie zadowalające byłoby dla nich przebywanie w towarzystwie jakiegoś innego szympansa, gdyby zaszła taka potrzeba. W jaki sposób badacz ma stwierdzić, która z tych dwu interpretacji – o ile w ogóle któraś z nich – jest właściwa? (W obu wypadkach związek może być korzystny ze względu na pozyskiwanie zasobów; pamiętajmy, że definicja miłości nie wyklucza potrzeb związanych z przetrwaniem, jednak musi towarzyszyć im coś więcej).

Za pomocą wnikliwej obserwacji oraz – najlepiej – analizy filmu dokumentującego interakcje pary możemy rozpoznać miłość dzięki, powiedzmy, ocenie intensywności, z jaką zwierzęta poszukują swojego towarzystwa, obejmują się przy spotkaniu czy staranności, z jaką się wzajemnie iskają.

Zbyt liberalne stosowanie słowa „miłość” do zwierzęcych relacji może jednak okazać się dużym błędem. Nadmierna antropomorfizacja może prowadzić do pominięcia kluczowych różnic. I tu pojawia się nasz drugi warunek wystarczający. Jeżeli Moja i Mbili odczuwają do siebie miłość, rozdzielone powinny wykazywać oznaki smutku, zwłaszcza gdyby jedno z nich umarło.

To dwuczęściowe podejście do oceny żałoby w świecie zwierząt nie jest jednak idealne. Może nie doceniać powszechności występowania miłości u zwierząt, ponieważ wystarczające warunki – rozłąkę lub śmierć – nie zawsze można zaobserwować. Z drugiej strony możliwe jest, że zwierzę, które nie kocha swojego towarzysza, i tak będzie odczuwało smutek po jego śmierci. Inny problem polega na tym, że możemy nie potrafić odróżnić różnych rodzajów miłości. Jeżeli Moja i Mbili są matką i córką, to czy ich miłość będzie różnić się od silnych uczuć, które mogą połączyć, na przykład, dwie samice, które spotkały się, przywędrowawszy do tej samej społeczności z dwu różnych grup?

Oczywiście te rozgraniczenia może być trudno przeprowadzić nawet u ludzi. Miłość do rodziny, przyjaciół, kochanka czy życiowego partnera może być różna i taka też może być żałoba, która pojawi się po stracie którejś z tych osób. Czy jednak te różnice emocjonalne są widoczne dla tych, którzy patrzą z zewnątrz (tak jak w przypadku badań nad zwierzętami)? Tylko czasami.

Arena zwierzęcych emocji jest poważnym wyzwaniem dla obserwatora. Mój definicyjny schemat to jedno z miejsc, od których można zacząć. Poza tym zawsze musimy pamiętać, że pewne przypadki miłości czy żałoby u zwierząt mogą wyglądać zupełnie inaczej niż nasza własna miłość albo żałoba, czy też emocje innych żyjących w grupach naczelnych, takich jak szympansy, których działania mogą bardziej współgrać z naszymi wyobrażeniami.

Czytając opisane w tej książce historie i oglądając wideo, które rekomenduję w rozdziale „Co czytać i oglądać dalej?”, trzeba pamiętać o zaproponowanej przeze mnie „idealnej definicji” żałoby i jej zależności od miłości. Niektóre z opisanych zwierząt dokładnie pasują do podanych tu warunków definiujących miłość i żal, ale nie wszystkie. W niektórych przypadkach zauważamy złudne oznaki żałoby i miłości; w innych opisy są zbyt mgliste, by mogły pozwolić na jakąkolwiek pewność co do uczuć zwierzęcia. Na tym etapie ludzkich poszukiwań zrozumienia zwierzęcego żalu nawet śladowe i wątpliwe obserwacje mają znaczenie, ponieważ prowadzą nas do zadawania bardziej dogłębnych pytań przy okazji przyszłych obserwacji.

Po tych wszystkich ostrzeżeniach i zastrzeżeniach, które jako naukowiec czułam się w obowiązku przedstawić, zaprezentuję moją kluczową tezę: jeżeli znajdziemy zwierzęcą rozpacz, zapewne znajdziemy także zwierzęcą miłość i na odwrót. To tak, jakby emocjonalne granice tych dwóch stanów się stykały. Pomyślmy o tym, jak o jednym z tych słynnych złudzeń optycznych. Patrzymy na rysunek i początkowo ewidentnie przedstawia on króliczka, ale gdy patrzymy dłużej, następuje przesuniecie percepcji i nagle jest to kaczka.

Na stronach tej książki znajdziecie zwierzęcą żałobę – u króliczków i kaczek oraz u wielu innych gatunków. Ale znajdziecie także zwierzęcą miłość.

1 Żałobapo kotce Carson

Dom moich przyjaciół Karen i Rona Flowe w Gloucester w Wirginii jest świątecznie przystrojony. Świece palą się we wszystkich oknach. Cała biała choinka stoi u wejścia, a wielobarwna skrzy się na piętrze. Specyficzna muzyka, jedzenie i grudniowe oczekiwanie świąt zaczarowało cały dom.

Tego roku jednak atmosfera jest przepełniona smutkiem. Willa, syjamski kot, chodzi z pokoju do pokoju, najpierw zatrzymuje się przy otomanie stojącej przed kominkiem. Spojrzawszy na miękką ciepłą poduszkę, wydaje przejmujące miauknięcie. Przechodzi do pokoju pana, wskakuje na wezgłowie łóżka i wciska się w przytulną jaskinię między poduszkami. Szuka i szuka. Wyrywa się jej następne miauknięcie. Jest nagłe i przerażające, nie przypomina dźwięku, którego można się spodziewać u kota.

Willa nie może się uspokoić. Pomaga jej jedynie, gdy zwinie się w kłębek w ramionach Karen lub Rona albo gdy spoczywa na kolanach któregoś z nich. Szuka swojej siostry Carson, która odeszła na początku miesiąca. Pierwszy raz od czternastu lat Willa nie jest siostrą, nie jest tą bardziej towarzyską, dominującą połową długoletniego związku.

Jest sama. I przeżywa żałobę.

Willa i Carson – nazwane na cześć dwu znanych pisarek Willi Cather i Carson McCullers – przybyły do tego domu w Wirginii w dniu urodzin Szekspira – 23 kwietnia. Willa była tłuściutkim, najlepszym kociakiem z miotu, zaś Carson zaoferowano za połowę ceny. Trochę cherlak, jak przyznał sprzedający.

Willa i Carson. Fot. Karen S. Flowe

Od pierwszego tygodnia Carson zachowywała się nieco dziwnie. Miała niesłychanie wyostrzone zmysły i jeżyła się przy najmniejszym dźwięku lub ruchu. Pewnego razu podczas burzy wdrapała się Ronowi na ramię i mocno przycisnęła się do jego szyi. Czasami nie przechodziła przez pokój po linii prostej, tylko zataczając dziwne kręgi. Nie miauczała, nawet jej mruczenie było słabe; Flowe’owie doszli do wniosku, że jest niema.

Potem przyszło usuwanie pazurów. Willa i Carson poszły na zabieg razem (jak wielu z nas, Flowe’owie kiedyś usuwali pazury kotom chowanym w domu, ale teraz zrezygnowali z tej praktyki). Lekarz weterynarii przegapił jednak jeden z pazurów Willi, więc musiała pójść na poprawkę. Zostawszy sama w domu, Carson zaczęła miauczeć i wołać Willę. Szukała jej po całym domu i płakała.

Siostry wkrótce znów były razem, radosne życie trwało dalej, pełne plam słońca, znakomitego jedzenia i kochających kolan. Willa, zawsze dominująca, znajdowała ulubione miejsca – ciepłą otomanę czy wygodny kąt łóżka – a Carson dołączała do niej. Gdy już się umościły, często mocno się do siebie przytulały, niczym złożone skrzydła motyla. Gdy jedna źle się czuła, druga opiekowała się nią i wylizywała.

Starzejąca się Carson zmagała się z poważnym artretyzmem, potem pojawiły się u niej zaparcia. Traciła na wadze i wymagała operacji. Wycieczki do lekarza weterynarii stały się rutyną. Gdy chora znajdowała się poza domem, Willa była nie w sosie, ale te rozłąki nie trwały długo i Carson zawsze zdrowiała na tyle, że mogła powrócić do aktywnych relacji z siostrą.

Wreszcie, pewnego grudniowego dnia, pojawił się objaw, którego wcześniej nie było. Carson zaczęła się trząść. Temperatura jej ciała spadła i lekarz zadecydował, że kotka musi trafić do inkubatora. Otulona jego ciepłem, Carson zasnęła i już się nie obudziła.

Ron i Karen byli wdzięczni losowi, że umarła we śnie i nie cierpiała. Ale i tak bardzo jej żałowali. Jeżeli chodzi o Willę, początkowo jej reakcja była łagodna; coś było nie tak, była nie w sosie, zwyczajnie, jak podczas każdej rozłąki z siostrą. Flowe’owie spodziewali się silniejszej reakcji, ale na to, co miało nastąpić, nie byli przygotowani.

– Po dwóch czy trzech dniach – mówi Karen – Willa zaczęła się zachowywać dziwacznie. Wciąż szukała i szukała Carson i zaczęła wydawać dźwięki, których nigdy u niej nie słyszeliśmy; prawdę mówiąc, nie słyszałam ich u żadnego zwierzęcia. By użyć literackiego porównania, na myśl przychodzą mi irlandzkie opowiadania o lamentach po zmarłym, takie właśnie lamenty najbardziej kojarzyły mi się z tym, co ona robiła. Cały czas szukała i nagle wydawała to straszliwe… – Głos Karen zadrżał, po chwili podjęła. – Gdy znajdowała się na moich kolanach, uspokajała się. Przeżywała żałobę. Teraz już jest lepiej, tak jak u ludzi.

Czy Willa w ten sposób przeżywała żałobę? Czy możliwe, by był to tylko objaw niepokoju spowodowanego nagłą zmianą w jej codziennym życiu? Uwaga Stanleya Corena piszącego dla magazynu „Modern Dog” równie dobrze może się odnosić do kotów: „W świecie zachowań zwierząt wciąż jeszcze nie zostało rozstrzygnięte, czy psy naprawdę opłakują stratę kogoś, kogo kochały, czy po prostu okazują lęk wywołany zmianą” [1].

Sceptycy uwielbiają wołać „to antropomorfizowanie!”, sugerując, że miłośnicy zwierząt zbyt łatwo przypisują ludzkie emocje innym stworzeniom. I ma to sens. Zamiast bezkrytycznie przyjmować występowanie żałoby, miłości czy jakichkolwiek innych złożonych uczuć u zwierząt niebędących ludźmi, powinniśmy najpierw rozważyć inne, prostsze wyjaśnienia. W przypadku Willi i Carson znamy pewne istotne zdarzenie z ich długiej wspólnej historii. Wiemy, że po operacji usunięcia pazurów Carson płakała za Willą, mimo że jej siostry nie było w domu przez krótki czas.

Reakcja Willi po śmierci Carson była jednak o rząd wielkości silniejsza od wszystkiego, co wydarzyło się wcześniej. Karen jest przekonana, że Willa intuicyjnie zdała sobie sprawę z tego, że nieobecność siostry tym razem jest nieodwołalna. Mogło to być po części spowodowane smutkiem Karen i Rona, który był dla kotki widoczny i odczuwalny. Po części też mogło mieć związek z przyjętym przez siostry zwyczajem zwijania się razem w kłębek, kultywowanym dzień w dzień. Czy ta fizyczność mogła być swego rodzaju wskazówką? Czy Willa, pozbawiona możliwości zwijania się w kłębek z siostrą, mogła w jakiś sposób pojąć, że nieobecność Carson jest trwała?

Chciałabym podkreślić, że zwierzęca żałoba nie polega na zrozumieniu pojęcia śmierci. To wciąż powtarzający się przekaz płynący z opisanych w tej książce historii i naukowych faktów. My, ludzie, przewidujemy śmierć – czasem czekamy na nią ze strachem, a czasem jest mile widziana – i od pewnego momentu już w dzieciństwie zdajemy sobie sprawę, co to znaczy umrzeć. Być może niektóre zwierzęta mają poczucie tej ostateczności, jak zakłada Karen w przypadku Willi. Tak jak nadmieniłam w prologu, moja definicja żałoby nie wiąże jej ze świadomym myśleniem, tylko z uczuciami. Żałoba rozkwita, ponieważ dwie istoty tworzą więź, troszczą się o siebie, może nawet kochają – ponieważ istnieje płynąca z serca pewność, że obecność tego drugiego jest tak niezbędna jak powietrze.

Jeżeli chodzi o Carson, Willa miała tę pewność. Karen zastanawiała się, co może zrobić dla osamotnionej siostry kotki, poza okazaniem jej jeszcze więcej uczucia. Myślała o wzięciu innego dorosłego kota, by przywrócić kocią równowagę w domu. Znała jednak przekraczającą ramy gatunkowe potężną, choć prostą prawdę, że ten ktoś kochany jest nie do zastąpienia.

W Histoires Naturelles (Historie naturalne), dziewiętnastowiecznym zbiorze esejów poświęconych zwierzętom francuskiej wsi, Jules Renard pisze o wole imieniem Castor. Pewnego ranka wynurzył się z obory i jak zwykle skierował się ku jarzmu, w którym pracował. „Jak zaspana służąca z miotłą w garści, zaczął przeżuwać, czekając na Polluxa, swojego towarzysza” [2].

Coś się jednak wydarzyło. Coś, czego Renard nie sprecyzował. Pies szczekał nerwowo, pracownicy farmy biegali i krzyczeli. A w ślad za nimi także odczucia Castora były „splątane, zbite z tropu… wściekłe”. Obejrzawszy się, zobaczył nie Polluxa, tylko innego wołu. „Castor stracił partnera – pisał Renard – i, widząc obok siebie niepokojące oko tego obcego wołu, przestał przeżuwać” [2].

Ileż uczucia zmieścił Renard w tym subtelnym fragmencie. Castor nie był zadowolony z jakiegokolwiek innego wołu – to Polluxa znał i Polluxa stracił. Zwierzęta przykładają wagę do tego, z kim przestają. Tak ja kotki Flowe’ów.

Wreszcie Karen i Ron adoptowali młodą kotkę imieniem Amy, wspaniałego rosyjskiego błękitnego* z eleganckim medalionem z białych włosów na piersi. Amy została oddana do schroniska przez hodowcę rasowych kotów; te kilka białych włosków, niebędących standardem jej rasy, obniżyło jej wartość. (Odrzucenie Amy przez hodowcę wzmocniło moje postanowienie adoptowania zwierząt ze schronisk i innych placówek opieki, co też uczyniliśmy w przypadku naszych sześciu kotów). Gdy Karen odwiedziła schronisko w poszukiwaniu towarzyszki dla Willi, Amy wdrapała się jej na kolana i zaczęła mruczeć. No i po tym, jak Amy wybrała Karen, Karen wybrała Amy.

* Kot rosyjski niebieski – rasa kotów pochodzących z Rosji, znana także jako kot archangielski lub kot maltański [przyp. red.].

Przynosząc kotkę do domu, Karen miała nadzieję wykorzystać zjawisko opisane kilkadziesiąt lat temu przez badaczy zwierzęcych zachowań: uspołecznione zwierzę przeżywające problemy emocjonalne odniesie znaczną korzyść, opiekując się młodszym towarzyszem. Tę zasadę sformułował w latach 60. XX wieku Harry Harlow ze współpracownikami, którzy starali się zrozumieć naturę więzi matka–dziecko u małp oraz dowiedzieć się, co nastąpi w przypadku jej braku.

Badacze zaobserwowali, że sześciomiesięczna lub roczna izolacja spowodowała zaburzenia psychiczne u młodych rezusów. Przy braku obecności oraz pociechy ze strony matek i towarzyszy, małpy kiwały się w przód i w tył, obejmowały rękami i zachowywały się, jak przystało na to, czym się stały: naczelnymi w ciężkiej depresji. Trudno dzisiaj czytać o tych eksperymentach, bo zdajemy sobie sprawę, że małpom zadawano takie cierpienia, by dowieść czegoś, co, gdy popatrzymy wstecz, wydaje się zadziwiająco oczywiste.

Podczas spotkań z innymi małpami w tym samym wieku, które zostały normalnie wychowane, osobniki z zaburzeniami nie radziły sobie najlepiej. Pozbawione doświadczeń społecznych, nie wiedziały nic o sygnałach, które powinny przekazać swoim nowym towarzyszom, by zapewnić pozytywny wynik spotkania. Lecz gdy dano im szansę spędzenia dłuższego czasu z normalnymi, młodszymi małpkami, nawet te skrzywdzone, złamane, osierocone osobniki zaczęły wykazywać poprawę. Badacze stwierdzili, że młodsze małpki pełniły funkcję swoistych terapeutów. W klasycznej pracy opublikowanej w 1971 r. Harlow i Stephen Suomi napisali: „Sześciomiesięczne, społecznie izolowane osobniki pod wpływem trzymiesięcznych normalnych małp osiągnęły zasadniczo pełną resocjalizację” [3].

Eksperyment z małpami pokazał, że nawet w stanie emocjonalnego bólu interakcja z istotą młodszą i mniej niebezpieczną może być kojącym balsamem. Oczywiście Willa nie była społecznie izolowana, więc analogia z małpimi eksperymentami mogła zachodzić tylko do pewnego stopnia. Ale ogólna idea była podobna. Gdy Amy zawitała do domu, Willa głosem dała wyraz swojego sprzeciwu. Był to jednak zupełnie inny dźwięk niż ten, którym wyrażała rozpacz za Carson – raczej warczenie brzmiące jak ryk miniaturowego lwa. I w ten sposób zakomunikowała, że nie jest zachwycona obecnością na swoim podwórku tego obcego, choć młodego i niegroźnego kota.

Wkrótce jednak Willa zaczęła aktywniej angażować się w to, co się wokół niej działo. Starała się przebywać w tym samym pokoju co nowy przybysz.

– Willa miała coś nowego, o czym mogła myśleć – powiedziała mi Karen z uśmiechem.

Mimo że jej początkowa reakcja nie była zbyt przychylna, obecność Amy wydobyła ją ze stanu łagodnego emocjonalnego oderwania od rzeczywistości, w którym pozostawała od utraty Carson.

Początkowo obie kotki zachowywały dystans, nawet znajdując się w tym samym pokoju. W jednym tylko przypadku tolerowały wzajemną bliskość: gdy obie chciały być blisko Karen. Gdy kobieta odpoczywała na kanapie albo zostawała w łóżku, zajmowały pozycje po jej obu stronach, bezpiecznie odseparowane osobą, którą kochały. Taka sytuacja trwała około pół roku. Wreszcie, pewnego jesiennego dnia, Karen zasnęła na kanapie z Willą przytuloną do jej boku. Po może godzinnej drzemce obudziła się i znalazła Willę wciąż w tym samym miejscu, na wysokości swojego biodra, a Amy wyżej, koło ramienia. Futra kotek się stykały. I, jak zauważyła, nie było żadnych nieprzyjemnych dźwięków!

Relacje pomiędzy Willą a Amy wkroczyły w nową fazę. Najpierw Amy wylizała Willę od stóp do głów; ta wprawdzie nie wydawała rozkosznego mruczenia, ale pozwoliła na tę intymność. Następnie obydwie kotki zaczęły jeść razem, bok przy boku z jednej miski. Relacja, która się rozwinęła pomiędzy nimi, była znacznie mniej zażyła niż między Willą a jej siostrą. Nigdy nie splatały się w ciasne koło ani nie leżały przyciśnięte do siebie, tworząc formację przypominającą motyla. Willa wybrała nowe ulubione miejsce do spania, którego za życia Carson nigdy nie odwiedzała. Zagrzebywała się pomiędzy poduszkami Karen i Rona z głową skierowaną do drewnianego wezgłowia łóżka. Pewnego razu Karen zauważyła Amy oglądającą to miejsce, jakby chciała się przekonać, co w nim jest takiego atrakcyjnego, ale kotka nigdy nie próbowała tam spać.

Coś jednak pozostało z tego ciasno splecionego, siostrzanego kręgu. Willa, podczas drzemki na łóżku albo kanapie (miejscach, w których sypiała z siostrą), wciąż przyjmowała posturę półksiężyca. Był to dla Karen poruszający obrazek, gdyż wydawał się tak niekompletny: puste miejsce przypominało jej o Carson.

– W pozie Willi jest teraz pustka – powiedziała.

Karen wie, że fizyczne i emocjonalne samopoczucie kotki poprawiło się od przybycia Amy. Willa przybrała na wadze, dokładniej się wylizuje i ogólnie ma więcej energii. Czy pamięć o Carson pozostała zakorzeniona w jej umyśle? Czy wyobrażenia czasu spędzonego z siostrą na ciepłej kanapie przed kominkiem pojawiają się w jej snach? Ta sfera kociego umysłu pozostaje poza zasięgiem nauki.

W 2011 roku zaczęłam pisać cotygodniowe teksty o antropologii i zachowaniu zwierząt na blogu 13.7 w National Public Radio, poświęconym nauce i kulturze. We wpisie o żałobie u zwierząt zamieściłam skróconą wersję historii Willi i Carson. Nadeszły liczne odpowiedzi od czytelników, którzy opowiadali o własnych doświadczeniach ze zwierzętami, które przeżywały żałobę.

Historia, którą opowiedziała Kate B., miała wiele wspólnego z kotkami Flowe’ów. Dwa syjamskie koty, bracia Niles i Maxwell, przez piętnaście lat mieszkały z jej rodzicami. Niles zachorował na raka trzustki i gdy przyszedł czas zakończenia jego życia, Maxwell towarzyszył mu w drodze do lekarza weterynarii. Wkrótce znalazł się z powrotem w domu, otoczony znanymi miejscami i ulubionymi przedmiotami, ale bez brata.

Kate wspomina, że Maxwell spędził kilka kolejnych miesięcy, chodząc po mieszkaniu, i wołał najbardziej rozdzierającym głosem, szukając brata. Jak się okazało, Maxwell przeżył go tylko o kilka miesięcy. W tym czasie otrzymywał wsparcie i pociechę od trzech młodych kotów Kate, które przywożono do niego z wizytą i które się z nim zaprzyjaźniły. Dzisiaj, gdy Kate przywozi trójkę do domu rodziców, szukają starego przyjaciela, a jeden często idzie spać dokładnie w to miejsce, w którym zwykł spać Maxwell.

Więzy łączące rodzeństwo, takie jak w przypadku sióstr Willi i Carson czy braci Nilesa i Maxwella, są bardzo silne i ich zerwanie może dać poważny powód do pogrążenia się w żałobie. Koty mogą opłakiwać kompana, nawet jeżeli nie istniały między nimi więzy krwi. Channah Pastorius opisała przyjaźń pomiędzy Borisem, brązowym pręgowanym kotem, którego adoptowała ze schroniska, a Fritzem, kociakiem, którego przyniósł do domu jej syn. Dwójka lubiła się mocować i spała spleciona przednimi łapami. W wieku ośmiu lat Boris zachorował na nerki, ale dzięki dobrej opiece weterynaryjnej i zmianie trybu życia przeżył jeszcze dwa i pół roku.

W końcu nieuniknione nadeszło i Borisa trzeba było uśpić. To, co stało się później, brzmi znajomo. „Fritz przeżywał stratę, smutno miauczał i wpadł w depresję”, pisała Channah. Stał się ospały, nie interesowały go ulubione zabawki ani nic innego.

Jest jeszcze jedna wspólna nić łącząca jego historię z Willą i Maxwellem. Gdy na podwórku pojawił się mały czarny kotek i wbiegł do domu, Fritz ożył. Zaczął się bawić z kociakiem, ochrzczonym przez rodzinę Scooter. I znów nowy, młodszy towarzysz przynajmniej częściowo zmniejszył żal.

Jak zobaczymy w kolejnych rozdziałach, żałoba może przekraczać granice dzielące gatunki. Wompa, piętnastoletnia kotka Kathleen Kenny, ostro zareagowała, gdy Kuma, ośmioletni pies rodziny, odszedł po długiej chorobie. Wompa regularnie pozwalała wylizywać się psu i oboje zachowywali się jak kumple. (Nawiasem mówiąc, drugi kot mieszkający w tym domu w ogóle nie interesował się psem). Kilka dni po tym, jak Kuma umarł na raka, kotka zaczęła głośno rozpaczać. Dziwne, przerywane miauczenie, które dla Kathleen brzmiało jak zawodzenie banshee**, trwało kilka dni. Przeniosła także miejsce swojego nocnego odpoczynku w miejsce na brzegu łóżka, gdzie zwykł sypiać Kuma.

** Banshee – w mitologii irlandzkiej kobieta widmo, której zawodzenie zwiastuje śmierć [przyp. tłum.].

Po tym, jak opowiedziałam w audycji radiowej o reakcjach zwierząt na śmierć, słuchaczka Laura Nix napisała mi w e-mailu o dwu kotkach Dusty i Rusty, które od lat mieszkały u jej przyjaciół. Były siostrami, ale jakże się różniły od Willi i Carson! Ich relacje były skrajnie antagonistyczne, do tego stopnia, że podzieliły dom na dwa terytoria: Dusty mieszkała na górze, a Rusty na dole. Gdy Dusty zaczęła się starzeć i niedomagać, opiekował się nią przyjaciel Laury. W noc, w którą odeszła, dokładnie w chwili jej śmierci, Rusty, która jak zwykle była na dole, wydała jedno miauknięcie. Laura napisała: „Ten jeden raz słyszałam ją wydającą taki dźwięk. I nie potrafię wytłumaczyć, skąd wiedziała”.

Choć sama żyję otoczona kotami i jestem wyczulona na ewentualność zwierzęcej żałoby, nigdy nie byłam jej świadkiem u naszych kotów. Traciliśmy koty z powodu chorób i podeszłego wieku, ale jedynym emocjonalnym zakłóceniem życia w domu był nasz własny żal. Częściowym wytłumaczeniem tego stanu rzeczy może być fakt, że nasze koty były przywiązane przede wszystkim do nas, a nie do innych kotów. Wszystkie zwierzaki były znajdami i mieliśmy ich mnóstwo. Sześć mieszka z nami w domu, a dwa razy tyle w obszernej zagrodzie na podwórku. Umiejscowiona pod drzewami solidnie zbudowana zagroda, z dwupoziomowym kocim hotelem i innymi kryjówkami zapewniającymi ciepło i osłonę, pełni funkcję sanktuarium dla tych kotów, których większość stanowi część zdziczałej kolonii zamieszkującej port na rzece York, niedaleko naszego domu. W pewnym momencie kilka osób, którym nie podobała się obecność kolonii, zagroziła zrobieniem kotom krzywdy. Budowa zagrody była reakcją mojego męża na to zagrożenie. Kiedyś pracowaliśmy nad ograniczeniem populacji zdziczałych kotów, wdrażając program sterylizacji, a teraz chcemy pomóc kotom, które nas potrzebują.

Cieszy nas towarzystwo tych małych zwierzaków, które już nie muszą stawiać czoła głodowi, psom, kojotom i nieprzyjaznym ludziom. Gdy wychodzę z domu i idę do zagrody, lubię popatrzeć na nieśmiałego Big Orange chrapiącego pod krzakiem, jednookiego Scouta skaczącego na jakiegoś owada czy dwóch przyjaciół Dextera i Daniela odpoczywających razem koło stołu piknikowego. Haley i Kaley, zwane „białymi siostrami”, nigdy nie były dzikimi kotami; przyjęliśmy je, gdy zadzwonił do nas przyjaciel pilnie poszukujący kogoś, kto wziąłby obydwie, zanim zostaną poddane eutanazji jako niepotrzebne. To rodzeństwo jest najbardziej ze sobą związane ze wszystkich naszych kotów. Kaley jest troszkę potężniejsza od siostry i ma jedno oko niebieskie, a drugie zielone. Haley ma ciemną plamę na wierzchu głowy i częściej „gada” do nas, ludzi. Siostry wydają się bardzo pilnować siebie nawzajem i najczęściej jedzą, odpoczywają czy wygrzewają się na słońcu blisko siebie. Nie znamy ich dokładnego wieku, ale wiemy, że są razem od urodzenia, co najmniej od trzech lub czterech lat. Są ze sobą bez porównania bliżej związane niż jakakolwiek inna para kotów, którą mieliśmy. Co się stanie, gdy któraś z białych sióstr odejdzie? Mam nadzieję, że jeszcze długo się tego nie dowiemy.

Niewątpliwie jestem pochłonięta sprawami kotów. Jest jednak i inna przyczyna, dla której wydałam tę książkę z rozdziałem o kociej żałobie. Słowa takie jak „zdystansowany” i „niezależny” często stosuje się do opisania kocich osobowości. Gdy mój były dziekan z College of William and Mary zażartował, że doprowadzenie do konsensusu pomiędzy studentami z wydziału jest jak „utrzymanie stada kotów”, wszyscy się roześmieli. Natychmiast pojęliśmy międzygatunkową analogię. Zakorzeniony stereotyp stawia niezależne koty, o niemal szelmowskich charakterach, w opozycji do ultralojalnych posłusznych psów. I jest w tym coś: psy wywodzą się ze zwierząt stadnych i zazwyczaj są lepiej dostosowane do życia z ludźmi niż koty. Są jednak koty, które, w zależności od charakteru, mogą z innymi kotami albo ludźmi tworzyć związki nie mniej silne niż psy z psami czy psy z ludźmi. I gdy jeden z takiej pary kotów umiera, powoduje to rozpacz u tego, który pozostał.

Willa jest tą, która pozostała. Wszystko wskazuje na to, że cieszy ją towarzystwo Amy. Jednak Amy to nie Carson. Willa żyje bez siostry, ale sama, w niemal dosłownym znaczeniu, nadal jest siostrą.

2 Najlepszyprzyjaciel psa

Żałoba często rodzi się z miłości. To najpiękniejsza rzecz, jaką zrozumiałam dzięki ponad rocznemu zaangażowaniu w czytanie i pisanie o zagadnieniach związanych ze stratą kogoś bliskiego.

U psów miłość zwykle łatwo zauważyć, zwłaszcza wtedy, gdy wyrażają ją całym sobą. Jej energia przepływa przez wszystkie mięśnie, powodując, razem z merdającym ogonem, kiwanie się całego ciała; wilgotne oczy w naszym towarzystwie przepełnia radość. Psia miłość jest związana z lojalnością, legendarną cechą tych zwierząt.

Odwiedzający Tokio czasami wybierają się na stację kolejową Shibuya, by zobaczyć pomnik Hachiko, psa rasy akita. Hachi, jak bywa nazywany, urodził się w 1923 roku i szybko trafił do Eisaburo Enyo, profesora tokijskiego Uniwersytetu Cesarskiego. Profesor codziennie szedł z domu na stację Shibuya, by wsiąść do pociągu, który zawoził go do pracy. I Hachi codziennie truchtał u jego boku. Po odjeździe porannego pociągu pies wracał do domu, by znów pojawić się na stacji, gdy przyjeżdżał wieczorny pociąg profesora.

Ta sytuacja powtarzała się przez ponad rok, aż do momentu, gdy profesor Enyo zmarł nagle w swoim uniwersyteckim gabinecie. Hachi został na stacji, oczekując na przyjaciela, który nigdy nie wrócił do domu. Kontynuował ten rytuał przez ponad dziesięć lat. Każdego ranka wychodził na stację i cierpliwie czekał. Nawet gdy był już stary i ciężko mu było się poruszać, kontynuował swoje czuwanie, wypatrując tej jedynej twarzy, która miała dla niego znaczenie. Odszedł w 1935 roku. Każdego roku, 8 kwietnia, miłośnicy psów przychodzą na stację, by uczcić pamięć Hachi przed jego pomnikiem. W 1987 roku Japończycy nakręcili na podstawie tej historii film. W roku 2009 powstał amerykański remake z Richardem Gere’em jako panem Enyo.

Mam łzy w oczach, gdy myślę o Hachim. Nic nie mogło odwieść tego psa od lojalnego i pełnego nadziei oczekiwania. Pamiętał przyjaciela i zachowywał się nie jak ktoś w żałobie i depresji, tylko w całkowicie zdeterminowany sposób, jakby w każdej chwili spodziewał się go znów spotkać. Myślę, że większość z nas marzy o tym, by być dla kogoś tak ważnym, jak był pan Enyo dla swojego pupila. Chcielibyśmy być pamiętani po śmierci, tak jak Hachi pamiętał swojego pana. W powieści Alexander McCall Smith The Charming Quirks of Others (Urocze cudze dziwactwa) bohaterka Isabel, filozofka, cytuje Jamiemu, swojemu partnerowi, fragment z Horacego: Non omnis moriar – „nie wszystek umrę”. Potem dodaje, że śmierć byłaby całkowita tylko wtedy, gdyby o zmarłym zupełnie nikt nie pamiętał.

Historia Hachiego opowiada o miłości i lojalności przekraczającej bariery gatunkowe. A jak jest w przypadku interakcji pomiędzy psami? Regularnie obserwujemy psy mieszkające z nami albo spotykane w okolicy, jak wesoło bawią się ze sobą albo przechodzą ze stanu łagodnych konfliktów w spokojną przyjaźń i na odwrót. Czy jednak istnieje między nimi prawdziwa miłość i lojalność?

Magazyn „Time” rozpętał małą burzę wśród miłośników psów, publikując na okładce zdjęcie dużego brązowego psa gończego i maleńkiego białego chihuahua z wielkim tytułem, głoszącym „Zwierzęca przyjaźń”. Opisana historia odrzuca pogląd, że psy nawiązują między sobą długotrwałe przyjaźnie. Psie interakcje są pozbawione „stałości, wzajemności i dbałości, które obserwujemy u takich gatunków jak szympansy i delfiny”, pisał dziennikarz Carl Zimmer [1]. Te słowa wkurzyły psiarzy. Pod przewodnictwem Patricii McConnell, behawiorystki i psiego instruktora, postanowili odeprzeć atak, twierdząc, że naukowcy nie doceniają psów.

Przypadki lojalności psa wobec psa zdecydowanie istnieją. Na wideo nagranym w Chile widać samochody osobowe i ciężarówki pędzące po wielopasmowej autostradzie. Na środku nieruchomo leży pies. Najwyraźniej został potrącony przez samochód i jest poważnie ranny, o ile w ogóle jeszcze żyje. Nagle w kadrze pojawia się drugi pies, lawirujący pomiędzy samochodami. Nie jest duży, ale zdeterminowany i widać, że działa celowo. Bezpiecznie dociera do rannego i zaczyna ciągnąć go na środkowy pas zieleni, mimo pędzących samochodów. Gdy ratownik dociera do psów, nagranie nagle się urywa.

Narrator mówi po hiszpańsku, ale nikt z nas nie ma wątpliwości, co się wydarzyło: jeden pies ryzykował życie dla drugiego. Z późniejszych doniesień prasowych wiadomo, że ranny pies zdechł, a ten drugi uciekł. I tu po raz kolejny, jak w wypadku Hachiego i pana Enyo, nie widzimy objawów psiej żałoby. Ale nie znamy tła całej historii ani okoliczności. Czy psy były przyjaciółmi ze wspólną przeszłością? Czy były spokrewnione? Nikt tego nie wie. Psa, który próbował ratować towarzysza, nigdy nie odnaleziono, ku rozczarowaniu ludzi, którzy wyrazili chęć adoptowania go. Niemniej, jak napisała jedna z gazet, ten odważny pies wzbudził „podziw na całym świecie”, gdy tylko nagranie się rozeszło. Mam nadzieję, że ten incydent w Chile skłonił wielu ludzi do refleksji nad głębią psich emocji.

Szczęśliwsze zakończenie dla psa potrąconego przez samochód opisał Stanley Coren w czasopiśmie „Modern Dog” (opatrzonym cudownym podtytułem „Magazyn lifestyle’owy dla nowoczesnych psów i ich towarzyszy”). Mickey, golden retriever, i Piercy, chihuahua, byli przyjaciółmi mieszkającymi razem w domu swoich właścicieli. Mickey był starszy i oczywiście znacznie większy. Pewnego razu Piercy wbiegł na ulicę i został potrącony przez samochód. Rodzina z płaczem włożyła jego ciało do woreczka i zakopała w płytkim grobie w ogrodzie. Nawet Mickey okazywał żal: wielki labrador jeszcze siedział przy grobie, gdy cała rodzina poszła spać.

Jakiś czas potem ojca rodziny obudziły dziwne dźwięki dobiegające ze dworu. Wydało mu się, że słyszy skomlenie psa. Wyszedłszy, by sprawdzić, co się dzieje, zastał rozkopaną mogiłkę, pusty woreczek – i Mickey’ego gorączkowo zajmującego się małym przyjacielem. Mężczyzna widział, jak liże jego pyszczek i szturcha ciało. Robił to bardzo energicznie, jakby próbując ożywić Piercy’ego. Człowiek uważałby te wysiłki za beznadziejne. Nagle jednak pewność go opuściła: zobaczył skurcz przebiegający małe ciało, po czym patrzył, zdumiony, jak Piercy uniósł głowę i zaskomlał.

Ostry słuch Mickey’ego mógł wychwycić dźwięki dochodzące z grobu Piercy’ego – gdyż okazało się, że pochowano małego psa żywcem – sygnały, których żaden człowiek nie byłby w stanie usłyszeć. A może ostrzegł go legendarny psi węch? Niezależnie od tego, jakie zmysły były tu zaangażowane, jednym z elementów wyjaśnienia musi być miłość i lojalność Mickey’ego. Gdyby labrador nie był tak silnie związany ze swoim małym przyjacielem, nie pozostałby czujny przy jego grobie i nie starałby się tak usilnie przywrócić chihuahua do życia. Bez niego Piercy z pewnością by się udusił.

Doniesienia o heroicznych czynach, takich jak ten Mickey’ego czy psa z Chile, zdarzają się rzadko. Wskazują jednak na zdolność do emocji, które mogą leżeć u podstaw psiej żałoby. Gdy dwa psy cieszą się swoim towarzystwem i są wzajemnie dobrze dopasowane do miejsca, swoich zachowań i nastrojów, powstają odpowiednie warunki do przeżywania żałoby, gdy jeden z nich odejdzie.

Na temat psiej żałoby nie prowadzono właściwie żadnych badań naukowych. Niedawna fala studiów nad percepcją u psów podtrzymuje jednak pogląd, że są one niezwykle uwrażliwione na istoty znajdujące się w ich otoczeniu. Psychologowie Brian Hare i Michael Tomasello przeprowadzili serię eksperymentów, które wykazały, że psy przewyższają szympansy pod względem zdolności do rozumienia ludzkich gestów. Przeprowadzony przez nich test jest genialny w swojej prostocie. Badacz chowa upragniony smakołyk albo inny przedmiot w jednym z kilku nieprzezroczystych pojemników, po czym wskazuje go albo po prostu kieruje wzrok na niego wzrok. Pytanie, czy obserwujące go zwierzę zrozumie tę wskazówkę i od razu skieruje się do właściwego pojemnika, by odebrać nagrodę?

Jeżeli badane „zwierzę” jest człowiekiem, ponadto w wieku powyżej czternastu miesięcy, nieodwołalna odpowiedź brzmi „tak”. Jest to też prawdą w przypadku psów domowych, które skierują się prosto do pojemnika skrywającego nagrodę. Psom udaje się osiągnąć sukces, nawet gdy eksperymentator komplikuje zadanie, stojąc bokiem metr od pojemników i wskazując je dalszą ręką albo gdy wskazuje właściwy pojemnik, zbliżając się do innego.

Szympansy są dalekie od dorównania psom w tych testach. Kluczem do sukcesu, przynajmniej niektórych zwierząt niebędących ludźmi, nie wydaje się czysta siła ich rozumu, lecz długi czas wzajemnego dopasowywania się ich i ludzi. Dzięki długiej historii domestykacji psy mają rozległą „praktykę” w czytaniu ruchów ich ludzkich towarzyszy. Badania DNA, wraz ze znaleziskami archeologicznymi, mówią nam, że ten proces rozpoczął się ponad dziesięć tysięcy lat temu. Pierwsze udomowione psy prawdopodobnie pochodziły z Chin albo Bliskiego Wschodu, ale więź człowieka z psem była w prehistorii rozpowszechniona także w całej Europie i Afryce. Psy towarzyszyły pierwszym osadnikom, którzy przeszli przez Cieśninę Beringa do Ameryki Północnej.

To znakomite zestrojenie relacji psa i człowieka uruchomione przez proces udomowienia wpłynęło także na to, co stało się między psami. Oczywiście psy wyewoluowały z wilków, zwierząt o bardzo silnych tendencjach socjalnych ukierunkowanych na życie stadne. Połączenie biologii i socjalizacji miało na nie potężny wpływ. Pod tym względem rezultaty Hare i Tomasella są ekscytujące: w teście z ukrytym obiektem psy radziły sobie równie dobrze, niezależnie od tego, czy wskazówek dostarczał im człowiek, czy inny pies. Choć nie bardzo wiem, w jaki sposób psy przekazywały sobie informacje o właściwym pojemniku, ten istotny wniosek jest jednoznaczny: psy są niebywale uważne w stosunku do innych psów. Kwestią, która często zostaje przeoczona w badaniach, takich jak Hare i Tomasella, są emocje, które mogą przenikać to silne skupienie psów na sobie nawzajem.

Z licznych historii o psach pogrążonych w żałobie po psich towarzyszach, na które natrafiłam, można wyłowić silną trójkę psich cech: miłość, lojalność i bystrość. Często słyszę opowieści od osób, których kochany pies odszedł i które teraz obawiają się o zdrowie psychiczne drugiego psa, pozostałego w gospodarstwie. Taki przypadek zdarzył się w mojej rodzinie.

Connie Hoskinson mieszkała od szesnastu lat z małym terierem o imieniu Sydney. Oboje odbywali codzienne czterdziestopięciominutowe przechadzki po wirginijskich przedmieściach, pozdrawiając po drodze znajomych i sąsiadów. W domu jednak Sydney ponad wszelką wątpliwość preferował towarzystwo Georga, męża Connie.

Gdy George zaczął podupadać na zdrowiu, oddanie Sydneya tylko wzrosło. Pod koniec życia George miał trudności ze wstaniem z sofy albo z łóżka, a pies zmienił swoje przyzwyczajenia, by być przy nim. Przynosił swoje zabawki Georgowi prosto na kolana, dostosował drzemki do drzemek Georga, dzięki czemu mogli spać razem, zwinięci w kłębek, i towarzyszył mu do łazienki, skąd wracał dopiero wtedy, gdy wracał George.

Wreszcie George zmarł. Dla Sydneya ta zmiana była równie ciężka jak dla Connie.

– Przez niemal rok – opowiadała mi – Sydney nie bardzo się mną interesował. Ale potem został moim psem.

Żywa osobowość Sydneya dała jej dużo radości. Dawniej lubił siadać z Connie i George’em na stołku do pianina i naciskać klawisze. Gdy ktoś zaczynał grać, on „śpiewał” razem z nim. Późnej, gdy zabrakło Georga, dostosował się do nastrojów Connie. Płacząc, Connie miała zwyczaj zakrywać twarz dłońmi. Wówczas Sydney okazywał zainteresowanie, ciągnąc jej ręce do dołu.

Gdy Sydney miał trzynaście lat, Connie zaadoptowała drugiego psa, dorosłego maltańczyka imieniem Angel. Życie Sydneya znów się zmieniło. Bardzo lubił towarzystwo nowej przyjaciółki – tak bardzo, że porzucił miejsce na łóżku Connie, na którym zwykł sypiać w nocy i przeniósł się do kuchni, do Angel. Przez trzy lata sypiali obok siebie – Sydney na swoim niebieskim posłaniu, a Angel na różowym.

Sydney i Angel. Fot. Constance B. Hoskinson

Aż nagle Angel zmarła na atak serca. Connie, strasznie zmartwiona, czekała na przyjście sąsiada, który miał jej pomóc pogrzebać suczkę.

Ułożyła ją na jej różowym posłaniu, a Sydney wczołgał się do niego i położył głowę na jej nieruchomym korpusie.

Angel pogrzebano tego samego dnia. Przez kolejne trzy tygodnie Sydney szukał jej po całym domu. Pewnego razu Connie znalazła go w pralni, gdzie posłanie Angel czekało na wypranie. Sydney wywrócił je do góry nogami, najwyraźniej szukając w nim przyjaciółki. Wkrótce zaczął mniej jeść, co nasilało się w kolejnych tygodniach. Mimo porad weterynarza, czułości i oferowania wszelkich rodzajów pożywienia, tracił na wadze. Im bardziej chudł, tym Connie była bardziej przerażona.

Sydney znów zaczął sypiać w jej łóżku, wracając do zwyczajów sprzed czasów Angel. Obudziwszy się pewnego ranka, Connie stwierdziła, że pies zmarł w nocy. Po prostu nie potrafił przeżyć straty przyjaciółki.

Connie wspominała, co się wydarzyło, gdy wybrała się na swój codzienny spacer, pierwszy samotny od szesnastu lat.

– Gdy sąsiad wyszedł do mnie na drogę – opowiadała – rozłożył ramiona, bo wiedział, że jeżeli spaceruję sama, to znaczy, że mój stały kompan odszedł.

Widok pogrążonego w żałobie zwierzęcia może być drugim ciosem po śmierci ulubieńca. Prowadzona on-line dyskusja o psiej żałobie przyniosła wołanie o pomoc. Ginger, osiemnastoletni jamnik pewnej kobiety, musiał, na zalecenie weterynarza, zostać poddany eutanazji. Po spędzonych z nim czternastu latach jego pani głęboko odczuła stratę. Jej smutek spotęgował się, gdy drugi, ośmioletni pies, który wychowywał się z Gingerem od szóstego tygodnia życia, zaczął podupadać na zdrowiu, podobnie jak Sydney. Doszło do tego, że ten młodszy pies, suczka Heidi, po prostu przestał jeść. Miał też duże problemy ze snem.

– Obydwa psy zawsze jadły razem – opowiadała kobieta – i lubiły te same smakołyki. Te smakołyki to jedyna rzecz, którą Heidi wykazuje jakiekolwiek zainteresowanie.

Kobieta poszukiwała pomocy: w jaki sposób może złagodzić żal ulubienicy?

W odpowiedzi na tego rodzaju pytania magazyn „Modern Dog”, na marginesie artykułu, w którym zostały opisane Mickey i Piercy, przedstawił rady dla właścicieli psów. Statystyki sporządzone w ramach projektu Zwierzęca Żałoba, prowadzonego przez ASPCA*, wykazały, że dwie trzecie psów wykazuje negatywne zmiany zachowania po śmierci drugiego psa z gospodarstwa; mogą one trwać nawet pół roku.

* ASPCA – American Society for the Prevention of Cruelty to Animals– Amerykańskie Towarzystwo Zapobiegania Okrucieństwu Wobec Zwierząt [przyp. tłum.].

Utrata apetytu, ospałość, inne niepokojące zachowania, takie jak chodzenie tam i z powrotem czy nadmierne „lgnięcie”, to podstawowe zmiany, których może się spodziewać opiekun psa. Zapewnienie zwierzęciu przeżywającemu żałobę regularnych ćwiczeń, urozmaiceń, takich jak nowe zabawki i smakołyki, dodatkowy trening, który zapewni zajęcie i wzmocnienie fizyczne, może złagodzić smutek. W szczególnie ciężkich przypadkach, sugeruje magazyn, mogą być potrzebne leki antydepresyjne.