Jak mówić, żeby dzieci się uczyły w domu i w szkole - Adele Faber, Elaine Mazlish - ebook

Jak mówić, żeby dzieci się uczyły w domu i w szkole ebook

Adele Faber, Elaine Mazlish

4,2

Opis

Autorki przedstawiają konkretne przykłady zachowań i język, który jest tak ważny w procesie nauczania. Pokazują rodzicom i nauczycielom, jak wspólnie pomagać dzieciom w rozwiązywaniu problemów, jak motywować dzieci do nauki i osiągania sukcesów w szkole.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 218

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (42 oceny)
22
11
7
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Julia_mistrz

Całkiem niezła

Ciekawe pomysły, ale moim zdaniem zbyt naiwne.
00

Popularność




Tytuł oryginału: HOW TO TALK SO KIDS CAN LEARN AT HOME AND IN SCHOOL
Copyright © 1995 by Adele Faber, Elaine Mazlish, Lisa Nyberg and Rosalyn Anstine Templeton Copyright © 1996, 2017 for the Polish edition by Media Rodzina Sp. z o.o. Copyright © 1996, 2017 for the Polish translation by Beata Horosiewicz
Projekt okładki: SAMBOR MORDALSKI
Ilustracje w tekście: KIMBERLY ANN COE
Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-8008-607-4
Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24, 61-657 Poznańtel. 61 827 08 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Sposób, w jaki rodzice i nauczyciele mówią do dziecka, informuje dziecko, co do niego czują. Ich stwierdzenia mają wpływ na jego szacunek do samego siebie i poczucie własnej wartości. W dużym stopniu język rodziców determinuje przeznaczenie dziecka.

HAIM GINOTT

PODZIĘKOWANIA

Dzięki wielu ludziom, którzy od początku wierzyli w powodzenie tej książki, stała się ona faktem. Rodzina i przyjaciele mieli swój nieustający wkład i zachęcali nas do pracy. Rodzice, nauczyciele, specjaliści w dziedzinie psychologii i psychiatrii ze Stanów Zjednoczonych i z Kanady przekazywali nam ustne i pisemne relacje z tego, jak stosowali w praktyce – zarówno w domu, jak i w pracy – nasze metody porozumiewania się. Joanna Faber przytoczyła nam wiele żywych przykładów, zaczerpniętych z dziesięcioletniej praktyki nauczycielskiej. Bradley University oraz Szkoła Podstawowa Brattain służyły pomocą i wsparciem. Kimberly Ann Coe, ilustratorka naszej książki, raz jeszcze użyła swych magicznych zdolności i wlała życie i ciepło w naszych papierowych bohaterów. Bob Markel, nasz agent, był zawsze na właściwym miejscu o właściwej porze, by służyć nam radą. Eleanor Rawson, nasz wydawca, zręcznie i z sympatią prowadziła nas do znanego sobie celu.

Na koniec pragniemy podziękować dr. Thomasowi Gordonowi za jego oryginalną pracę na polu stosunków między dorosłymi a dziećmi oraz oczywiście naszemu mistrzowi, nieżyjącemu dr. Haimowi Ginottowi. To właśnie on pomógł nam zrozumieć, dlaczego „każdy nauczyciel powinien przede wszystkim uczyć człowieczeństwa, a dopiero potem swojego przedmiotu”.

JAK POWSTAŁA TA KSIĄŻKA

Ziarno zostało zasiane wiele lat temu, kiedy jako młode matki brałyśmy udział w zajęciach dla rodziców, prowadzonych przez nieżyjącego już specjalistę w dziedzinie psychologii dziecka dr. Haima Ginotta. Wracając razem do domu z każdego spotkania, nie mogłyśmy wyjść z podziwu, jak wielką moc mają nowe metody porozumiewania się, i żałowałyśmy, że nie były nam one znane wiele lat temu, gdy zajmowałyśmy się dziećmi zawodowo – jedna z nas jako nauczycielka w nowojorskich szkołach średnich, a druga w domach sąsiadów na Manhattanie.

Nie mogłyśmy wtedy przewidzieć, jakie będą skutki naszych doświadczeń. Dwadzieścia lat później książki, które napisałyśmy, by pomóc rodzicom, osiągnęły nakład dwóch milionów egzemplarzy i zostały przetłumaczone na ponad dwanaście języków; prelekcje wygłaszane niemal we wszystkich stanach USA i prowincjach Kanady spotykały się z entuzjastycznym przyjęciem; ponad pięćdziesiąt tysięcy grup w miejscach tak odległych jak Nikaragua, Kenia, Malezja czy Nowa Zelandia korzystało na zajęciach z naszych programów szkoleniowych nagranych na kasety audio i wideo. I przez cały czas w ciągu tych dwudziestu lat nauczyciele informowali nas, jak zmieniało się ich podejście do uczniów pod wpływem uczęszczania na nasze wykłady, uczestniczenia w kursach bądź przeczytania jednej z naszych książek. Wciąż od nowa zachęcali nas do napisania podobnej książki specjalnie dla nich. Nauczycielka z Troy w Michigan napisała:

Po dwudziestu latach pracy z trudnymi, nieznośnymi uczniami byłam ogromnie zdumiona, jak wielu sposobów nauczyłam się z waszych książek dla rodziców... Obecnie w rejonie, w którym pracuję jako nauczycielka, opracowywany jest nowy, szeroko zakrojony program wdrażania dyscypliny. Mocno wierzę, że filozofia zaprezentowana w waszej książce powinna stanowić kamień węgielny nowego programu. Czy rozważałyście, Panie, napisanie książki specjalnie dla nauczycieli?

Pracownik społeczny ze szkoły we Florissant w Missouri napisał:

Ostatnio przekazałem rodzicom z mojego okręgu program szkoleniowy „Jak mówić, żeby dzieci słuchały”. Jedna z matek, która również pracuje jako nauczycielka, zaczęła stosować nowe metody w klasie i zaobserwowała, że ma o wiele mniej problemów wychowawczych. Nie uszło to uwagi dyrektorki, która martwiła się, że coraz częściej w jej szkole stosowane są kary cielesne i rośnie liczba uczniów zawieszonych w swych prawach. Zmiany, które nastąpiły w tej jednej klasie, wywarły na niej takie wrażenie, że poprosiła mnie o zorganizowanie zajęć dla całego grona pedagogicznego.

Rezultaty były piorunujące. Gwałtownie spadło stosowanie kar cielesnych, zmniejszyła się liczba uczniów zawieszonych oraz absencja na lekcjach, a wzajemny szacunek zdawał się wypełniać szkołę.

Kurator z Nowego Jorku pisała:

Wielką troską napawa mnie rosnąca liczba dzieci, które przynoszą do szkoły noże i pistolety. Nie opuszcza mnie przekonanie, że wzmocnienie ochrony i zaostrzenie kontroli nie jest dobrym rozwiązaniem. Mogłoby nim być nawiązanie porozumienia. Być może gdyby nauczyciele znali metody, które opisujecie, byliby w stanie lepiej wskazać dzieciom, w jaki sposób wyładować gniew bez stosowania przemocy. Czy nie chciałybyście, Panie, napisać książki dla nauczycieli, dyrektorów szkół, rodziców współpracujących ze szkołą, pracowników pomocniczych, kierowców szkolnych autobusów, sekretarek itp., itp., itp.?

Rozważyłyśmy te sugestie z całą powagą, ale w końcu doszłyśmy do wniosku, że nie możemy podejmować się takiego zadania. Przecież nie znałyśmy realiów współczesnej szkoły.

A jednak przeznaczenie chciało inaczej – zadzwoniły do nas Rosalyn Templeton i Lisa Nyberg. Lisa uczyła trzecie i czwarte klasy w szkole podstawowej w Springfield w Oregonie, a Rosalyn szkoliła przyszłych nauczycieli na Uniwersytecie Bradleya w Peorii, Illinois. Obie stwierdziły, że martwi je powszechne stosowanie w szkołach środków przymusu i kar jako jedynych metod wychowawczych. Powiedziały, że od dłuższego czasu poszukują materiałów, które wskazałyby nauczycielom, jak inaczej mogą pomóc uczniom, by stali się bardziej samodzielni i zdyscyplinowani. Kiedy przeczytały książkę Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały..., stwierdziły, że właśnie tego szukały, i poprosiły o zgodę na napisanie wersji dla nauczycieli.

Z kolejnych rozmów wynikało, że mają bardzo rozległe doświadczenia. Obie panie uczyły w szkołach miejskich, podmiejskich, a także na prowincji w różnych częściach kraju; obie miały doktoraty z pedagogiki; obie wielokrotnie prowadziły zajęcia na kursach dla nauczycieli.

Zadanie, którego obawiałyśmy się podjąć przez tak długi czas, stało się nagle wykonalne. Jeśli prócz własnych doświadczeń nauczycielskich i materiałów od nauczycieli, gromadzonych przez ponad dwadzieścia lat, mogłybyśmy również wykorzystać obecne i dawne doświadczenia tych dwóch nauczycielek, nic nie stałoby już na przeszkodzie.

Latem Rosalyn i Lisa spotkały się z nami. Od początku przypadłyśmy sobie do gustu. Gdy ustaliłyśmy, jaki kształt mogłaby mieć ta książka, postanowiłyśmy uczynić jej narratorką młodą nauczycielkę, która usiłuje znaleźć lepsze metody porozumiewania się z uczniami. Jej doświadczenia będą kompilacją naszych. Narracja zostanie wzbogacona elementami występującymi w naszych poprzednich książkach: rysunkami, streszczeniami, pytaniami i odpowiedziami na nie oraz wieloma przykładami.

Im dłużej rozmawiałyśmy, tym bardziej oczywisty stawał się fakt, że jeśli chcemy jak najpełniej przekazać, czego wymaga edukacja dziecka, to musimy zwrócić uwagę także na to, co się dzieje poza klasą, i poświęcić wiele miejsca pierwszym i niezmiennym nauczycielom dziecka – rodzicom. Cokolwiek dzieje się w szkole między godzinami 8 a 15, ogromny wpływ na to ma dom. Obojętnie, jak dobre intencje mają nauczyciel i rodzice, jeśli obie strony nie posiadają odpowiednich narzędzi, by te intencje zrealizować, dziecko znajduje się na przegranej pozycji.

Rodzice i nauczyciele muszą połączyć siły i nawiązać partnerską współpracę. Obie strony muszą dostrzegać różnicę między słowami, które demoralizują, a tymi, które dodają odwagi; między słowami prowokującymi konfrontację, a tymi, które zachęcają do współpracy; między słowami uniemożliwiającymi dziecku myślenie i koncentrację a tymi, które pobudzają naturalne pragnienie uczenia się.

Nabrałyśmy przekonania, że spoczywa na nas dodatkowy obowiązek wobec współczesnych dzieci. Nigdy dotąd tak wielu młodych ludzi nie było atakowanych tyloma obrazami bezsensownego okrucieństwa. Nigdy dotąd nie byli świadkami rozwiązywania tak wielu problemów za pomocą kul i bomb. Nigdy dotąd nie zaistniała tak paląca potrzeba pokazania dzieciom na ich własnym przykładzie, że nieporozumienia można zażegnać dzięki uczciwej i pełnej szacunku rozmowie. To najlepsza ochrona przed ich agresywnymi odruchami, jaką jesteśmy w stanie im zapewnić. Kiedy nadchodzi nieunikniona chwila frustracji i wściekłości, zamiast sięgać po broń – mogą użyć słów, które słyszeli od najważniejszych osób w swoim życiu.

Z tym przekonaniem podjęłyśmy się napisania tej książki. Trzy lata później, po wielu kolejnych dyskusjach, miałyśmy wreszcie w ręku gotowy maszynopis i odczuwałyśmy głębokie zadowolenie. Udało nam się stworzyć przejrzysty zbiór zasad „Jak mówić, żeby dzieci się uczyły w domu i w szkole”. Przedstawiłyśmy konkretne przykłady zachowań i język, który jest tak ważny w procesie nauczania. Pokazałyśmy, jak stworzyć klimat emocjonalny, w którym dziecko będzie mogło z poczuciem bezpieczeństwa otworzyć się na nowe i nieznane rzeczy; jak skłonić dziecko do odpowiedzialności i samodyscypliny. Opisałyśmy niezliczone metody pomagające dziecku uwierzyć w siebie.

Mamy szczerą nadzieję, że idee przedstawione w tej książce pomogą wam dostarczyć inspiracji i siły młodym ludziom, z którymi zetkniecie się na swej drodze.

KIM JEST NARRATORKA?

Kiedy przystępowałyśmy do pisania tej książki, postanowiłyśmy stworzyć jedną bohaterkę, Liz Lander, która przemówi w naszym imieniu. Liz to młoda nauczycielka, taka jak my kiedyś, a jej walka, by zwracać się do uczniów w sposób, który może być dla nich pomocny, odzwierciedla nasze zmagania. To właśnie Liz jest narratorką książki.

1

Jak radzić sobie z uczuciami,które przeszkadzają w nauce

Wspomnienia dotyczące moich nauczycieli – tych, których kochałam, i tych, których nienawidziłam – skłoniły mnie do obrania tego zawodu.

Sporządziłam sobie w głowie długą listę niedobrych słów, których nigdy nie powiedziałabym swoim uczniom, oraz rzeczy, których nigdy bym nie zrobiła. Widziałam siebie jako nieskończenie cierpliwą i wyrozumiałą nauczycielkę. Podczas kursów pedagogicznych w college’u cały czas miałam przeświadczenie, że potrafię uczyć dzieci w taki sposób, iż same będą pragnęły zgłębiać wiedzę.

Mój pierwszy dzień w szkole stanowił szok. Pomimo wszystkich planów i przygotowań byłam kompletnie niegotowa do pracy z trzydzieściorgiem dwojgiem dzieci z szóstej klasy. Trzydzieścioro dwoje rozkrzyczanych dzieci o niespożytej energii, wyrażających swoje żądania i potrzeby. Jeszcze przed południem rozpoczęły się pierwsze starcia: „Kto ukradł mój ołówek?”, „Zejdź mi z drogi!”, „Zamknij się! Słucham, co mówi nauczycielka!”.

Starałam się nie zwracać na to uwagi i kontynuować lekcję, ale gwar narastał: „Dlaczego mam z nim siedzieć?”, „Nie rozumiem, co mamy robić”, „On mnie bije!”, „To ona zaczęła”.

Łomot w głowie narastał. W klasie panował coraz większy hałas. Słowa „pełne cierpliwości i zrozumienia” zamarły mi na wargach. Tej klasie potrzebny był nauczyciel, który potrafi ją okiełznać i przejąć kontrolę. Usłyszałam własne słowa:

– Dość tego! Nikt nie ukradł ci ołówka.

– Masz z nim siedzieć, bo ja tak powiedziałam!

– Nie obchodzi mnie, kto zaczął. Macie natychmiast przestać. Natychmiast!

– Jak to: nie rozumiesz? Przecież przed chwilą to tłumaczyłam.

– Cóż to za klasa? Zachowujecie się jak w pierwszej klasie. Czy możesz siedzieć spokojnie?!!!

Jeden chłopiec zignorował mnie. Wstał z miejsca, przeszedł przez klasę, wziął temperówkę i zapamiętale ostrzył ołówek. Powiedziałam najbardziej zdecydowanie, jak umiałam:

– Dość tego! Wracaj na miejsce! I to zaraz!

– Nie może mi pani nic kazać – odparł.

– Pomówimy o tym po lekcjach.

– Nie mogę zostać. Jeżdżę szkolnym autobusem.

– Więc będę musiała zadzwonić do twoich rodziców.

– Nie może pani, bo nie mamy telefonu.

Przed trzecią byłam wyczerpana. Dzieci wybiegły z klasy i zaludniły ulice. Teraz rodzice byli za nie odpowiedzialni. Ja miałam to z głowy.

Opadłam na krzesło i wpatrywałam się w puste ławki. Co zrobiłam nie tak? Dlaczego mnie nie słuchali? Co powinnam była zrobić, żeby do nich dotrzeć?

Przez kilka pierwszych miesięcy pracy powtarzał się ten sam schemat. Każdego ranka zaczynałam pracę pełna nadziei, a po południu czułam się przytłoczona mozolnym i pełnym napięcia wtłaczaniem im do głów wymaganego materiału. Jednak najgorszy ze wszystkiego był fakt, że stawałam się taką nauczycielką, jaką nie chciałam być: złoszczącą się, apodyktyczną i nie wpływającą motywacyjnie na dzieci. Moi uczniowie robili się coraz bardziej ponurzy i oporni. Kiedy skończył się pierwszy semestr, zaczęłam się zastanawiać, jak długo wytrzymam.

Ocaliła mnie Jane Davis, nauczycielka z sąsiedniej klasy. Pewnego dnia przelałam na nią swoje żale. Przechodząc nazajutrz koło mojej klasy, wręczyła mi zaczytany egzemplarz książki Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały...

– Nie wiem, czy to ci pomoże – powiedziała – ale dzięki metodom przedstawionym w tej książce dałam sobie radę z własnymi dziećmi. I z pewnością zmieniło to także moje podejście od uczniów!

Podziękowałam, schowałam książkę do teczki i zapomniałam o niej. Tydzień później leżałam w łóżku przeziębiona. Od niechcenia sięgnęłam po tę książkę i otworzyłam ją. Rzuciły mi się w oczy słowa wydrukowane kursywą na pierwszej stronie.

Bezpośredni związek między tym, co dzieci czują, a ich zachowaniem.

Kiedy dzieci czują się dobrze, zachowują się dobrze.

Jak możemy im pomóc dobrze się czuć?

Poprzez zaakceptowanie ich uczuć.

Położyłam się i zamknęłam oczy. Czy potrafiłam zaakceptować uczucia moich uczniów? Odtworzyłam sobie w myślach niektóre rozmowy z zeszłego tygodnia.

UCZEŃ:

Nie umiem pisać!

JA:

To nieprawda.

UCZEŃ:

Ale nie umiem nic wymyślić.

JA:

Ależ umiesz! Tylko przestań narzekać i zacznij pisać.

UCZEŃ:

Nienawidzę historii. Kogo obchodzi, co się działo sto lat temu?

JA:

Powinno cię to obchodzić. Każdy powinien znać historię swojego kraju.

UCZEŃ:

To jest nudne.

JA:

Wcale nie! Gdybyś uważał, na pewno by cię ten przedmiot zainteresował.

Cóż za ironia! To właśnie ja prawiłam im ciągle kazania na temat prawa każdego człowieka do własnych odczuć i opinii. A w praktyce kiedy tylko dzieci wyrażały swoje uczucia, zaprzeczałam im. Spierałam się z nimi. Przekazywałam informację: „Nie możesz czuć tego, co czujesz. Lepiej słuchaj mnie”.

Usiadłam na łóżku i próbowałam sobie przypomnieć, czy moi nauczyciele też tak postępowali? Pamiętam, jak kiedyś w średniej szkole dostałam pierwszą złą ocenę i byłam przygnębiona, a nauczyciel od matematyki usiłował mnie pocieszyć: „Nie ma się czym martwić, Liz. To nie dlatego, że nie masz zdolności do geometrii. Po prostu się nie przyłożyłaś. Musisz sobie powiedzieć, że to zrobisz. Twój problem polega na tym, że masz niewłaściwe nastawienie”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki