Jak Kościół Katolicki stworzył Polskę i Polaków - Krystian Kratiuk - ebook + książka

Jak Kościół Katolicki stworzył Polskę i Polaków ebook

Krystian Kratiuk

0,0

Opis

Czym jest Polska? Skąd się wzięła? Po co ona komu? Nie chodzi tu o Polskę w sensie geograficznym czy gospodarczym, ale metafizycznym i cywilizacyjnym. Dlaczego warto być Polakiem? Takich pytań dziś się już nie zadaje. Są staromodne, przestarzałe, nie na czasie. Polskość stała się niewygodna, jakby stanowiła przeszkodę w dotarciu do czegoś większego, a bardziej uniwersalnego.

Książka Krystiana Kratiuka to próba myślenia o Polsce i Polakach z perspektywy wiecznej. Pokazuje, że polskość to zadanie, misja, które można przyjąć albo odrzucić. Publicysta dowodzi, że troska o katolickie dziedzictwo w Polsce nie jest tylko kwestią prywatną, ale zbiorową, państwową, a nawet prawną. Prawdziwym wyzwaniem jest zachowanie niepodległości Polski, wolnej od obcego, antykatolickiego rządu. Od wschodniej barbarii, islamskiego kłamstwa czy zachodniego ateizmu. Jak to osiągnąć, to już zupełnie inne pytanie. A odpowiedź będzie na pewno łatwiejsza dla tych, którzy książkę Kratiuka przeczytają i przemyślą.

Nie lubię określenia fundamentalne. Jest nadużywane i nieustannie się dewaluuje. A jednak określenie fundamentalne było jedynym właściwym słowem, które przychodziło mi na myśl, gdy czytałem książkę Krystiana Kratiuka. Autor stawia pytania co się zowie fundamentalne, a więc zasadnicze. Kto je pomija, jest bezradny. Nie wie, na czym polega patriotyzm, czym są obowiązki narodowe, w jaki sposób można zrealizować dobro wspólne, co wyróżnia i odróżnia Polaków od reszty nacji. Gdyby Polska porzuciła swoje dziedzictwo zawarte w obyczajach, prawach, przesądach, to kim w ogóle byliby Polacy? Masą, ciżbą, tłumem pozbawionym charakteru, ideałów i celu.

Paweł Lisicki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 273

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki i stron tytułowych Fahrenheit 451

Redakcja i korekta Firma UKKLW – Małgorzata Ablewska i Barbara Mic

Fotoedycja TEKST Projekt

Źródła zdjęć w książce Wikipedia, Wikimedia Commons, Biblioteka Narodowa, Narodowe Archiwum Cyfrowe, Cyfrowe Zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie i Krakowie

Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz

ISBN 9788380797550 Copyright © by Krystian Kratiuk Copyright © for Fronda PL, Sp. z o.o., Warszawa 2022

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Przedmowa

Nie lubię określenia „fundamentalne”. Fundamentalne problemy, fundamentalne pytania. Szczególnie obecnie bywa ono nadużywane, dewaluuje się, pospolituje. A jednak czasem właśnie jest ono na miejscu. Ba, określenie „fundamentalne” było jedynym właściwym słowem, które przychodziło mi na myśl, gdy czytałem książkę Krystiana Kratiuka. Tak, autor – mimo że w formie felietonowej czy publicystycznej – stawia pytania w pełnym tego słowa znaczeniu fundamentalne, a więc zasadnicze, podstawowe. Kto je pomija, jest bezradny. Nie wie, na czym polega patriotyzm, czym są obowiązki narodowe, w jaki sposób można zrealizować dobro wspólne, co wyróżnia i odróżnia Polaków od reszty nacji.

A więc od początku: czym jest Polska? Skąd się wzięła? Po co ona komu? Przy tym, co oczywiste, nie chodzi tu o Polskę w sensie geograficznym czy gospodarczym, ale – można powiedzieć – metafizycznym czy cywilizacyjnym (stąd zresztą częste odniesienia u Kratiuka do Feliksa Konecznego). Jakie są jej rola i przeznaczenie? Dlaczego, mówiąc inaczej, warto być Polakiem?

Co uderzające, tych pytań dziś się praktycznie nie zadaje. Zdają się staromodne, przestarzałe, nie na czasie. Tak jakby polskość stała się niewygodna, jakby zawierało się w niej ograniczenie, jakby stanowiła przeszkodę w dotarciu do czegoś większego, bardziej wartościowego, bardziej uniwersalnego. Złuda to jednak i paplanina. Jak od samego początku pokazuje Kratiuk tym, co najgłębsze i najbardziej wartościowe, jest prawda religijna. Ta zaś przyszła na świat w Chrystusie i zaraz po nim w Kościele, nawet jeśli człowiek doświadcza jej najpierw przez Kościół – jako źródło autorytetu i pamięci tradycji.

Ale nie jest to książka religijna czy teologiczna. Jej zaletą jest co innego: to próba myślenia o narodzie, o Polsce z perspektywy wiecznej. Tym samym – i to jej ogromna zaleta – książka Kratiuka wypełnia bardzo dotkliwą wyrwę w polskiej współczesnej świadomości. Tak, przyjmując za punkt wyjścia przekonanie o ścisłym związku między polskością a katolicyzmem, Polską a Kościołem, autor umieszcza współczesnych Polaków w dziejach, zakorzenia ich. Pokazuje, że polskość to nie tyle pewna przypadłość, nie tyle stan, w który się wpada po urodzeniu, ile zadanie, cel, misja, przeznaczenie, które można przyjąć albo odrzucić. Które można szanować albo które można podeptać.

W tym sensie Kratiuk idzie śladem wszystkich pisarzy czy publicystów, którzy od XIX wieku próbowali sobie na to pytanie odpowiedzieć. Czytając jego rozważania, w których takie znaczenie odgrywają właśnie Kościół i religia katolicka, przypomniałem sobie inne, przenikliwe i całkowicie niepoprawne (tak byśmy to dziś powiedzieli) uwagi Henryka Rzewuskiego z jego Pamiątek Soplicy. Pisał: „(…) ale jak jest boleśnie, że Polacy nawet siebie poznawać nie umieją i swoich wielkich mężów ważą wedle nowinek, które za granicą pochwycili. (…) Serce się kraje, ile razy czytam lub słyszę o Zygmuncie III, o tym wielkim i prawdziwie polskim królu, któren lubo na obcej urodzony ziemi, od matki swojej, cnotliwej Jagiellonki, z krwią polską wziął duszę polską, któren wolał utracić dziedziczne berła, niżeli narodowość polską skazić.

Był to, mówią, fanatyk, przez jezuitów rządzony, dlatego ani w Szwecji, ani w Moskwie mu się nie wiodło. I cóż to znaczy? Trzeba było, ażeby był katolikiem w Polsce, lutrem w Szwecji, syzmatykiem w Moskwie? Czyż godzi się twierdzić, że jak kto w sobie samym zniszczy podstawę wszelkich obowiązków, ten będzie zdolniejszym wszędzie je wypełniać, że jak w sobie zniszczy narodowość własną, to wszędzie będzie narodowym? Po co Zygmunt i syn jego Kaźmierz tyle usilności łożyli, aby wiarę polską zaszczepić w Rusi? Tym krokiem Kozactwo od nasię oderwało: to była pierwsza przyczyna upadku ojczyzny! Tak to dobrowolnie zamrużacie oczy, ażeby spotwarzać to, co jest godnym waszego uszanowania i wdzięczności. (…) Zygmunt III (…) poznał, że w stosunku z Moskwą nasza narodowość jedynie na religii katolickiej się opiera. Nie mądrością światową, nie filozofami on spolszczył ruskie dzierżawy, ale religią, ale świętobliwymi mężami; a jak religia nasza te kraje ogarnęła wszystkie, inne warunki polskiego żywota same z siebie tam się wkorzeniły. (…) Sołomereccy, Zbarascy, Dorohostajscy, Ogińscy, potomkowie mocarzów, których oręż polski na prostych zniżył obywatelów, ledwo religię katolicką uznali za prawdziwą, z większym biegli zapałem bronić ogólnej równości polskiej niżeli ich przodkowie szczególnych swoich jedynowładztw ruskich. (…) Ciemny, pomimo twego światła, Polaku, idź w województwo kijowskie, stań nad brzegami Dniepru i znaj, dlaczego tu się kończy narodowość nasza, dlaczego po jednej stronie miłość wolności i orszak uczuciów jej towarzyszący, z drugiej przywiązanie do niewoli i szereg nałogów, któren się nigdy nie opuszcza – a tam ocenisz tych wielkich mężów, których Zygmunt i syn jego posłali jako misjonarzy naszej narodowości; poznasz, jaką nam zrobili przysługę ci spotwarzani biskupi, którzy w senacie nie chcieli zasiadać z władykami ruskimi. Oni to sprawili, że dotąd biją po polsku serca potomków ruskich bojarów na prawym brzegu Dniepru. Choć Polska zginęła, Polacy żyją i żyć będą, póki sami się nie zabiją; a nie zabiją się nigdy, jeżeli zechcą zrozumieć, co jest duchem narodu i jaka była myśl ich przodków”.

Abstrahując od języka, myśl zawarta w pismach Rzewuskiego doskonale by mogła pasować do książki Kratiuka: religia katolicka jako źródło polskiej tożsamości, jako misja dziejowa dla narodu, jako też największa kulturowa zdobycz, bo tam, gdzie narodowość nasza, tam też „miłość wolności i orszak uczuciów jej towarzyszący”. W tej opowieści Zygmunt III jawi się jako bohater pozytywny. Jest bowiem tym królem, który pchnął Polskę ku jej przeznaczeniu, odkrył najbardziej drogocenny skarb polskiego ducha: zrozumienie dla wielkości katolicyzmu, w którym to, co ludzkie, jest chronione i wyniesione, a to, co boskie, szanowane i czczone.

Rzewuski nie był jedynym, który dostrzegał ten ścisły związek między wiarą, katolicyzmem a specyficznym charakterem narodowym Polaków. Mimo wszelkich różnic podobne tony można znaleźć u niektórych innych polskich autorów, którzy na pytania o polskość starali się odpowiedzieć w chwili, gdy Polska odzyskiwała niepodległy byt.

Dwa przykłady doskonale to obrazują. „Tak w republikanizmie wewnątrz, jak w polityce chrześcijańskiej na zewnątrz, szło wszakże o obronę pewnego typu życia i człowieka opartego, jak widzieliśmy przy Kochanowskim, o własną odpowiedzialność wobec Boga i wobec praw ojczystych, przyjętych dobrowolnie” – pisał w 1917 roku Artur Górski. Nawet jeśli sam Górski niesłusznie krytykował Polskę kontrreformacji (a więc Zygmunta III czy księdza Skargi), to nie ulegało dla niego wątpliwości, że istnieje ścisły, pozytywny związek między polskim idiomem narodowym a chrześcijaństwem. To religia Chrystusa przyniosła Polakom rozumienie praw, godności i wolności.

O ile dla Górskiego taki ideał polskości przejawiał się w dziele Kochanowskiego, to dla innego, współczesnego mu autora, Antoniego Chołoniewskiego, wzorcem do naśladowania była postać wielkiego hetmana, Stefana Żółkiewskiego. Pisał w 1918 roku (Duch dziejów Polski), że ten to właśnie wielki zwycięzca w chwili największych triumfów myślał nie o swojej sławie i chwale, ale o wierze katolickiej. „Życzę sobie – marzy – śmierci słodkiej dla wiary świętej, dla ojczyzny, ale nie wiem, jeślim tej łaski od Pana Boga godzien”. Zauważa Chołoniewski: „Nie ma w nim interesu osobistego ani śladu prywaty, ani cienia niskiej ambicji. Nie umie się płaszczyć, o nic nie prosi, z tryumfów się nie przechwala, o nagrody nie dba”. Nie on jeden, zdaniem autora Ducha dziejów Polski. „W Żółkiewskim, Kościuszce i Traugutcie znajdziemy z łatwością te same, pomimo przedziału wieków, bliskie sobie, skoncentrowane rysy polskiego bohaterstwa”.

Przytaczam te różne głosy – a jest to tylko skromna próbka – pokazując, jak ważnym elementem polskiego myślenia była refleksja nad specyfiką i oryginalnością narodu. Do tej tradycji zdają się też nawiązywać teksty Kratiuka. Nie ze wszystkimi jego konkretnymi twierdzeniami trzeba się zgadzać, nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, że w najogólniejszych rysach zarówno jego opis polskiej cywilizacji, jak i stojących przed nią wyzwań jest trafny. Pisze: „Wszystko to, co nazywamy Polską, a więc piękno gór i lasów, oryginalność obyczajów i mody, pobożność pieśni i literatury, starsze panie w kruchcie i młodzi chłopcy przed zatłoczonym kościołem podczas pasterki, wciąż ogromny opór przeciwko niemoralnym nowinkom – wszystko to jest po to, by budować w nas pamięć o jedynym celu naszego życia, o bitwie przeciwko szatanowi, której stawką jest nasze zbawienie. I to przede wszystkim z tego powodu musimy o Polskę dbać”. Pokrewieństwo z myślami cytowanego tu Rzewuskiego rzuca się w oczy, co zresztą dowodzi ciągłości i żywotności polskiego myślenia konserwatywnego przez ostatnich 200 lat.

W tym ujęciu Polska stanowi przedsionek do wieczności. O Polskę trzeba zatem dbać przede wszystkim ze względu na to, co nadprzyrodzone. Bitwa przeciw szatanowi toczy się bowiem nie tylko w duszy każdego człowieka, lecz także w świecie, czasie i przestrzeni, tam, gdzie człowiek żyje i działa, a więc właśnie w granicach ojczyzny, w granicach – dla nas – Polski. Klęska w tej bitwie ma nie tylko znaczenie doczesne. Gdyby Polska porzuciła swoje dziedzictwo zawarte w obyczajach, prawach, przesądach, to kim w ogóle byliby Polacy? Masą, ciżbą, tłumem pozbawionym charakteru, ideałów, celu.

 

Wynika z tego, że troska o katolickie dziedzictwo w Polsce jest nie tylko – można powiedzieć – kwestią prywatną, indywidualną, ale też zbiorową, państwową, także prawną. Wielką przewagą Polski nad innymi państwami Europy jest to – dowodzi Kratiuk – że nie pozwoliliśmy jeszcze zniszczyć natury, nie daliśmy się zwieść kolejnej rewolucyjnej fali, która podmywa Europę. „Możemy sobie tylko wyobrazić, jak czuje się niemiecki katolik, któremu rodzi się dziecko. Do jego obowiązków stanu należy wychować go w katolickiej wierze i prowadzić do zbawienia. Ale jak zrobić to w kraju, w którym w szkołach obowiązkowo uczy się, że płeć jest do wyboru? A katolik z Francji, który musi wychowywać dziecko w kraju, na którego ulicach widać głównie modlących się muzułmanów oraz parady szczęśliwych jednopłciowych nowożeńców? A katolik, który uchował się w Czechach, gdzie niemal każdy dookoła powie mu, że Boga nie ma, a cała ta religia to nic ponad wymysły kilku chciwych ludzi?

A gdy rodzi się polskie dziecko? Pierwszym odruchem większości rodziców i dziadków nadal jest planowanie, gdzie i kiedy je ochrzcić. Czyż to nie ogromna różnica w porównaniu z resztą Europy?”. Pierwszym odruchem jest ochrzcić, a więc przekazać naturalnego człowieka w opiekę Kościołowi. Chrzest Polski i chrzest każdego poszczególnego Polaka – w obu przypadkach chodzi o to samo niezmywalne, nienaruszalne znamię przynależności do Boga. Dlatego – wskazuje Kratiuk – prawdziwym wyzwaniem współczesności ma być zachowanie niepodległości Polski wolnej od „obcego, to znaczy antykatolickiego rządu. Od wschodniej barbarii, islamskiego kłamstwa czy zachodniego ateizmu”. Jak to osiągnąć, to już inne pytanie. Odpowiedź na nie na pewno będzie łatwiejsza dla tych, którzy książkę Kratiuka przeczytali i przemyśleli.

 

Paweł Lisicki

CZĘŚĆ 1.SKĄD?

Wstęp

Oto prawda: Kościół katolicki zbudował Polskę – kraj, jaki znamy – jako część cywilizacji, którą znamy. Zbyt rzadko zdajemy sobie z tego sprawę i zbyt rzadko wyciągamy z tego wnioski. Zbyt rzadko też nasze myślenie o niepodległości definiujemy tak samo jak inne narody – a więc wyłącznie w sposób polityczny. Zbyt rzadko bowiem wiążemy myśl o konieczności istnienia niepodległej Polski z naszą odrębnością od usilnie ujednolicającego się świata, każącego przecież wszystkim wyzbyć się swojej wiary i przeszłości, a w zamian wybierać przyszłość.

Polska jest nierozłącznie związana z Kościołem i na łamach niniejszej publikacji pragnę udowodnić, że obowiązkiem każdego Polaka pragnącego niepodległości swego kraju (a pragnienie to niestety nie jest dziś powszechne) powinna być nieustanna troska o pomyślność ojczyzny splecionej z wiarą katolicką. Tylko w ten sposób możemy bowiem pozostać suwerennym państwem w coraz bardziej zglobalizowanym świecie, tylko tak możemy ocalić polską kulturę i resztki cywilizacji łacińskiej i tylko w ten sposób odpowiedzialnie, jako zbiorowość możemy ułatwić każdemu indywidualnie drogę do… wiecznego zbawienia.

Choć w XXI wieku opinię publiczną coraz częściej zajmują kwestie różnic cywilizacyjnych – przedstawianych głównie w kontekście globalizacji i powszechnej migracji jako niebezpieczny relikt przeszłości – to na co dzień nawet gorący patrioci, myśląc o Polsce, wciąż za rzadko zdają sobie sprawę z tego, że na naszych oczach upada cywilizacja, której jesteśmy częścią.

Cywilizacja, którą jako Polacy możemy obronić.

Za rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielki skarb otrzymaliśmy od poprzednich pokoleń Polaków, pragnących oddać tereny i ludy naszej części Europy Jezusowi Chrystusowi. Za rzadko rozważamy, co konkretnie, namacalnie wynika z tego dla nas współcześnie.

Chrystianizacja Polski na litografii Rafała Hadziewicza.

Jako oczywistości traktujemy dziś bowiem (choć coraz rzadziej) konieczność okazywania szacunku drugiemu człowiekowi, istnienie trwałych małżeństw zapewniających dzieciom bezpieczeństwo, możliwość wychowania tych dzieci przez rodziców zgodnie z własnymi przekonaniami, przekonanie o równej godności ludzi, podmiotowość kobiet, wszelkie rodzaje prawdziwej wolności od opresyjnej władzy, brak niewolnictwa, prawo własności, konieczność zaprowadzania sprawiedliwych praw, dobroczynność, empatię, wysiłek na rzecz rozwoju osobistego dla dobra wspólnego, poświęcenie dla wspólnoty. Oczywiste są też dla nas pojęcia prawdy, dobra i piękna objawiające się przez wieki w dziełach sztuki i kultury.

Czy umiemy wyobrazić sobie nasze życie bez tego wszystkiego? Czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się, jak wyglądałby nasz kraj, gdybyśmy tych wartości nie przyjęli kiedyś jako własnych? Czyż nie stanowią one swoistego zabezpieczenia przed zezwierzęceniem? Czy bez ludzi, którzy dostarczyli nam te skarby, Polska w ogóle by powstała? Czy istniałaby dłużej niż kilka dziesięcioleci? Czy potrafiłaby powstać z martwych po 120 latach zaborów?

Czy wreszcie dziś Polska byłaby nam, Polakom, do czegokolwiek potrzebna? Czy byłaby potrzebna światu?

Rozdział 1. Bóg stworzył świat. Kościół stworzył cywilizację

Aby choćby spróbować odpowiedzieć sobie na niełatwe pytania postawione we wstępie, musimy zdać sobie sprawę, czym była dobijana dziś z zimną krwią przez władców nowego świata cywilizacja chrześcijańska. I co przyniosła Polsce i Polakom. Musimy przypomnieć sobie, czym jest Kościół, który cywilizację tę niósł ze sobą, a którego prawdziwa tożsamość także jest demontowana, zarówno od zewnątrz, jak i z powodu niebywale gwałtownych kryzysów wewnętrznych.

Nie będziemy tu skupiać się na argumentach religijnych i apologetycznych, nie im poświęcona ma być ta książka, ale raczej właśnie na kwestiach filozoficznych, cywilizacyjnych i kulturowych, które wynikają wprost z wiary katolickiej – kaganka niesionego przez Kościół. Święty Józef Sebastian Pelczar w swym dziele Obrona religii katolickiej wymieniał wszystko, co religia katolicka daje człowiekowi na różnych płaszczyznach jego funkcjonowania. Wskazywał, że rozumowi wiara daje odpowiedź na naturalne pytania dotyczące sensu i istnienia, nigdy sama nie lękając się zarzutów i nie usuwając się przed badaniem, przez co ma wielbicieli wśród największych geniuszów. Święty biskup pytał też, co religia katolicka daje woli, i odpowiadał, że wiara w Chrystusa daje człowiekowi… samą wolną wolę i możliwość dokonania wyboru dobra lub zła, przedstawia ideały doskonałości oraz dostarcza pomocy w walce duchowej i indywidualnym rozwoju, bo bez niej nie ma prawdziwego postępu. Wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła II uczony pisał też, że katolicyzm zaspokaja potrzeby serca – w pierwszej kolejności pragnienie szczęścia – oraz że rozpala, uszlachetnia oraz daje ulgę w cierpieniach i moc przy śmierci. Święty Józef Pelczar umiejętnie pokazał również, co wiara daje rodzinie, a mianowicie stoi na straży świętości małżeństwa przeciw najdawniejszym pogańskim zwyczajom, wydźwiga kobietę z upodlenia i zapewnia bezpieczeństwo dziecku.

Czym jednak przede wszystkim jest Kościół i co w pierwszej kolejności mu zawdzięczamy? Stawiając to pytanie, nie można oczywiście pominąć kwestii najważniejszej – Jezusa Chrystusa. Zdaję sobie sprawę, że kolejność jest odwrotna – że to Chrystus dał nam Kościół, ale to przecież poprzez Kościół i sprawowane przezeń sakramenty oraz głoszoną naukę możemy próbować żyć z Chrystusem. Stanowi to jedyną pewną drogę do wiecznego szczęścia, jakim jest zbawienie. Ten sam Józef Sebastian Pelczar w innym monumentalnym dziele zatytułowanym Religia katolicka przypomina, że każdy, kto chce się zbawić, winien należeć do tego Kościoła i żyć według jego nauki. Obowiązek ten nakłada sam Chrystus, a tym, którzy mają wiarę żywą, obiecuje niebo. Z kolei tym, którzy z własnej winy nie zechcą poznać nauk Kościoła albo poznawszy je, nie zechcą w nie uwierzyć czy je porzucą, grozi odrzuceniem wiecznym.

Mówiąc wprost i najprościej, jak się da: Chrystus, Odkupiciel naszych grzechów, poprzez swój Kościół daje nam możliwość pójścia do nieba. Zaiste jest to najważniejszy i najbardziej godny podnoszenia argument, jaki katolik może sobie w ogóle wyobrazić.

Gdy Józef Sebastian Pelczar krótko sprawował funkcję rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, zaczynał na nim studiować Feliks Koneczny. Wiele lat później uczony w swych dziełach nazwał Kościół „politycznym wychowawcą narodów”1. Podkreślał bowiem, że cywilizacja, którą jego pokolenie znało znacznie lepiej niż nasze – a więc cywilizacja łacińska – oparta była właśnie na nauczaniu i filozofii katolickiej. Dowodził, że sama geneza państwowości tkwi w Kościele, w którego świętych księgach nie ma wprawdzie wskazówek, jak urządzać państwo, rozważań na temat prywatnego czy publicznego prawa, „ale znajdziemy w nich tylko kategorie dobra, moralności i etyki, a to wystarcza to tworzenia wyraźnych drogowskazów we wszystkim”2, również w dziedzinie państwotwórczej.

Koneczny wymieniał cztery uniwersalne postulaty misji katolickich, które zmienił pogański i barbarzyński świat (nieważne, czy w starożytnym Rzymie, średniowiecznej Europie, XVI-wiecznych Amerykach, czy podczas jeszcze późniejszych misji trwających wszak po dzień dzisiejszy). Owe postulaty to: dożywotnia monogamia, zniesienie niewolnictwa, zniesienie prywatnego sądownictwa (zemsty) oraz niezawisłość Kościoła od władzy państwowej w imię niezawisłości czynnika duchowego od siły fizycznej. Tak, warto to sobie uświadomić, a powinni uczynić to zwłaszcza dzisiejsi lewicowcy i liberałowie, mający na ustach zasady wolności i praworządności – najprawdopodobniej nigdy nie przyszłoby im do głowy, by głosić tego typu poglądy, gdyby znienawidzony przez nich Kościół nie powstał i nie działał na całym świecie.

Bezpieczeństwo w rodzinie

Zacznijmy od dożywotniej monogamii. Jak zauważa twórca teorii cywilizacji, to właśnie z tego postulatu – wynikającego wprost z nauczania Chrystusa – wyłoniło się w świecie poszanowanie kobiety, przyznanie jej praw, a w końcu równouprawnienie moralne i majątkowe. „Monogamia czyni z kobiety czynnik twórczy w życiu zbiorowym, podwaja liczbę pracowników cywilizacyjnych. Mniej jest wiadomym, że monogamia stanowi podstawę własności osobistej, że jedno z drugim łączy się nierozerwalnie”3. Co ciekawe, pisząc to w latach 30. XX wieku, Koneczny podkreślał, że „bardzo się więc mylą utopiści, którym się wydaje, że dałby się pogodzić komunizm z katolicyzmem. Nie można przystać na komunizm, bo wraz przepadłaby monogamia, a po niedługim czasie rodzina w ogóle”4. Czytelnik żyjący w drugiej dekadzie XXI wieku doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak neomarksizm doprowadził do (skutecznego w wielu wypadkach) zamachu na normalną rodzinę, promując wszelką rozwiązłość i dewiacje, i jak wygląda dziś przekrój społeczny „rodzin”. Słowa Konecznego okazały się więc ponurym, ale sprawdzonym proroctwem.

Niewdzięczność wobec Kościoła za upodmiotowienie kobiety pozostaje dziś, niestety, głównie domeną pewnej radykalnej grupy kobiet, które same siebie nazywają feministkami. Nie są one w stanie przyjąć do wiadomości cywilizacyjnej roli religii katolickiej odmieniającej przecież świat w czasach fascynacji Platonem, który kreśląc obraz idealnej republiki, zachwalał postulat… wspólności kobiet! I dzieci. Ktoś mógłby pomyśleć, że takie pomysły funkcjonowały tylko u dzikich ludów Afryki czy wśród Indian – nic bardziej mylnego, mówimy o postulatach najbardziej znanego filozofa cywilizowanego wówczas świata. Rzecz nie dotyczy więc tylko dziewic przeznaczanych na prostytucję zwaną służbą kapłanek Adonisa, Melity i Astary, nie tylko niewolnic seksualnych Sparty czy Babilonu, nie tylko palonych żywcem ze zwłokami męża indyjskich wdów – ale niemal wszystkich kobiet, zanim Kościół z rozkazu Chrystusa zaczął o nie dbać na niespotykaną wcześniej skalę.

Kościół wydźwignął bowiem kobietę z upodlenia i dał jej pełne prawo do bezpieczeństwa u boku męża – dzięki nierozerwalności ich małżeństwa. Katolicy bronili tego chrystusowego prawa nawet przed wielkimi monarchami, czego najlepszym przykładem jest spór papieży Klemensa VII i Pawła III z królem Henrykiem VIII. Ale to nie pierwszy tego typu spór – wcześniej papieże stawiali opór antymonogamicznym pomysłom Lotara II, Filipa I, Filipa Augusta czy Alfonsa, króla Leonu. Po rewolucji protestanckiej i francuskiej, wbrew pomysłom Lutra i koryfeuszy rozpusty spod znaku markiza de Sade’a, Kościół nieustannie podkreślał i nadal podkreśla, że małżeństwo nie jest tylko kontraktem pomiędzy dwojgiem osób tak jak kupno krowy – jego nie można zerwać. Do jakich dramatów i traum osobistych i społecznych doprowadziły antycywilizacyjne zachowania znane z naszych czasów – plaga rozwodów – nie trzeba chyba przypominać.

Do innych dramatów prowadziłyby zniesione przez chrześcijaństwo absurdalne pogańskie nakazy świata grecko-rzymskiego. Otóż ówczesne społeczeństwa nie widziały żadnej wartości w kobiecie niezamężnej, dlatego też za nielegalne uważano, gdy wdowa nie wyszła ponownie za mąż – i to w określonym, krótkim czasie po śmierci poprzedniego męża. A chrześcijanie nie tylko nie zmuszali do tego wdów, ale jeszcze pomagali im finansowo – nie tylko poprzez kościelną i indywidualną dobroczynność, ale również systemowo: pogańskie wdowy traciły bowiem kontrolę nad majątkiem zmarłego męża, Kościół zaś postanawiał ów majątek utrzymać. Prawo moralne Kościoła zabraniało też żonatym mężczyznom pozamałżeńskich stosunków płciowych czy posiadania kochanek – co było powszechne, zanim ochrzcił pogańskie społeczeństwa antycznego świata. Chrześcijanki zwyczajnie cieszyły się większym bezpieczeństwem i podmiotowością niż kobiety z otaczających je kultur. Budząc przy tym uzasadnioną zazdrość.

Święta rodzina z ptaszkiem pędzla Murillo, ok. 1650 r.

Oprócz cudzołóstwa Kościół zabraniał również poligamii, homoseksualizmu, pederastii, prostytucji i kazirodztwa, niejako uświęcając łoże małżeńskie jako zupełnie wyjątkowe. Ogromnie wyniosło to rolę kobiety i jej godność w społeczeństwach. Wszystko to doskonale tłumaczy, dlaczego u zarania chrześcijaństwa większość wyznawców Chrystusa stanowiły kobiety (Rzymianie, kiedy wyrażali swą pogardę do chrześcijaństwa, mieli w zwyczaju nazywać je »religią dla kobiet«). Oprócz nadprzyrodzoności jednym z elementów, który przyciągał kobiety do Kościoła, było wyniesienie małżeństwa do rangi sakramentu, co radykalnie zwiększało niezależność ówczesnych kobiet.

Warto również pamiętać, że rosnący wraz z rozwojem Kościoła kult Najświętszej Maryi Panny sprawił, że cnota macierzyństwa stała się centralnym tematem kulturowym katolickiego świata. „To dzięki niemu rasa twardych i bezwzględnych barbarzyńców nauczyła się czułości i współczucia”5 – pisał Pelczar.

Dożywotnia monogamia jest gwarantem bezpieczeństwa nie tylko kobiety, lecz także dziecka. Jak podkreśla biskup, „dziecko w starożytności było istotą nieszczęśliwą. Ojciec jako niezależny pan życia i śmierci, mógł je zabić, wyrzucić psom na pożarcie lub ofiarować bogom, gdyż do tego upoważniało go prawo, a ośmielali filozofowie. Nawet u żydów wolno było ojcu sprzedać swoją córkę, żeby była sługą. U wielu ludów gubiono dzieci ułomne lub słabe, co więcej, Prawo XII Tablic nakazywało tracenie bardzo brzydkich i niekształtnych chłopców (insignes ad deformitatem), a to zabijanie lub wyrzucanie dzieci jest i dziś zwyczajem w Chinach [autor pisał te słowa w drugiej dekadzie XX wieku – przyp. K.K.]. Nadto tu i ówdzie, jak na przykład w Sparcie, odbierano rodzinie dzieci zdrowe i wychowywano je dla celów państwa”6. W Rzymie z kolei nowo narodzone zdrowe dziewczynki zwyczajnie porzucano (stanowiły kłopot w patriarchalnym społeczeństwie), co sprawiało, że męska populacja w Rzymie przewyższała żeńską o… 30 procent!

Wszystkie te przykłady dla człowieka XXI wieku nie są już tak szokujące jak w czasach, w których spisywał je św. Józef Pelczar, gdyż postępy antycywilizacji niszczącej dorobek cywilizacji chrześcijańskiej zaszły już tak daleko, że większość spośród tamtych barbarzyńskich zwyczajów jest dziś – w nieco odmienionej formie – nie tylko respektowana, ale też postulowana. Dotyczy to rzecz jasna aborcji (zwłaszcza dzieci ułomnych lub słabych, ale także po prostu niechcianych z innych powodów) albo odbierania dzieci rodzicom tylko dlatego, że wyznają inne zasady czy idee, niż chce tego wszechpotężne państwo. Mimo to, przypomnijmy, nadal za świętym biskupem, że „dopiero Jezus Chrystus obronił dzieci przed tyranią ojca i obdarzył swoim błogosławieństwem. Kościół zaś objął macierzyńską pieczę nad dziećmi i nie tylko potępił pod klątwą ich zabijanie oraz wyrzucanie czy spędzanie płodu, ale pobudował dla biednej dziatwy domy sierot i podrzutków, jak również ochronki i szkoły. Chrystus też nakazał dzieciom posłuszeństwo i miłość względem rodziców, tak jak sam był posłuszny Matce Maryi i opiekunowi Józefowi; a zarazem nałożył na rodziców obowiązek wychowania dzieci. Wielka i święta to sprawa, jakby powtórne wlanie życia dzieciom, ale życia duchowego i moralnego. W tej zaś sprawie główną pomocą jest religia”7.

Przypisy

1 F. Koneczny, Kościół jako polityczny wychowawca narodów, Kraków 2020.

2Ibidem, s. 11.

3Ibidem, s. 14.

4Ibidem, s. 15.

5 J.S. Pelczar, Obrona religii katolickiej, Warszawa 2016, s. 192.

6Ibidem, s. 192.

7Ibidem, s. 192.