INTERITUS
KRONIKA GINĄCEGO ŚWIATA
Mariusz Trynka
Copyright © 2025 Mariusz Trynka
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być kopiowana, przechowywana w systemach wyszukiwania informacji ani przekazywana w jakiejkolwiek formie i za pomocą jakichkolwiek środków – elektronicznych, mechanicznych, poprzez fotokopiowanie, nagrywanie dźwięku, mikrofilmowanie, digitalizacji, zapisania na nośnikach elektronicznych lub za pomocą jakiejkolwiek innej techniki – z wyjątkiem krótkich cytatów w recenzjach, artykułach krytycznych lub pracach naukowych zgodnie z obowiązującym prawem. Pierwsze wydanie, Kraków 2025Wydanie własne autora (self-publishing)Projekt okładki: Łukasz Dziedzic / Studio Karmi Szara Tytuł oryginału: „INTERITUS – Chroniken einer untergehenden Welt“ Redakcja oryginału: Dr. Jennifer M. Piel Redakcja wersji polskiej: Weronika May | Było sobie słowo Korekta językową: Filip Szałasek | Ef Ef Usługi Wydawnicze | www.ef-ef.plSkład i layout: Mariusz Trynka ISBN: 978-83-976889-6-4 Inne książki autora można znaleźć pod adresem:www.mariusztrynka.com
Dla Danilo i Andi – moi bracia w duchu, współtowarzysze w odległych galaktykach myśli i idei, nawigatorzy między rzeczywistością a wyobraźnią. Razem stworzyliśmy światy, zapoczątkowaliśmy teorie i szukaliśmy prawdy w mgławicach możliwości. Trzymaliście się kursu razem ze mną, gdy statek kosmiczny pomysłów groził przegrzaniem, zamienialiście kwanty szaleństwa w inspirację i formowaliście chaos wątków w nowe układy gwiezdne. Wasza przenikliwość, humor i niezachwiany duch odkrywcy nie tylko poszerzyły wszechświaty moich książek, ale także uczyniły je bardziej żywymi. Bez was te podróże przez czas, przestrzeń i umysł być może już dawno zakończyłyby się kosmicznym impasem. Niech kawa nigdy nie zastygnie, napęd warp wyobraźni nigdy nie osłabnie, a nasze kolejne wyprawy ponownie zaprowadzą nas do tych samych szalonych kwadrantów kreatywności.
INTERITUS(łac.)
Rzeczownik, rodzaj męski – upadek, zagłada, rozkład, unicestwienie.
Od łacińskiego interire – „zginąć”, „przeminąć”.
Oznacza fizyczny lub moralny upadek świata, kultury albo gatunku.
W znaczeniu przenośnym: moment, w którym poznanie i zagłada stają się jednym.
„Interitus to nie tylko koniec cywilizacji –
lecz zwierciadło, w którym rozpoznaje ona swoje prawdziwe oblicze.”
Prolog
Cisza.
Nie ta spokojna, lecz przytłaczająca.
Ta, która wsuwa taflę szkła między ciebie a świat.
Tamira siedziała na gładkiej ławce z jasnego materiału kompozytowego.
Od godzin.
Nogi jej zdrętwiały, plecy miała obolałe, ale nie odważyła się poruszyć – mogłaby przegapić ten moment. Nad nią rozpościerały się, niczym szkielet pradawnej istoty, potężne łuki sali zgromadzeń. Trzymała swój pad jak broń. Jak talizman, który mógł ocalić świat.
Jeszcze raz obliczenia.
Jeszcze raz anomalia.
Jeszcze raz pewność, że nikt jej nie uwierzy.
Wielkie posiedzenie Rady trwało w najlepsze. Wstęp tylko dla członków.
Dla niej, młodej naukowczyni z drugiego szeregu, oznaczało to jedno – czekanie.Czekanie na nieprawdopodobne.
Czekanie na jedną osobę: Seren Atavaar.
Wreszcie otworzyły się ogromne drzwi auli i członkowie Rady wyszli do foyer. Na ubraniach mieli wyhaftowane na srebrno odznaki symbolizujące dyscypliny naukowe. Fizyka kwantowa, astronomia, bioinformatyka. Tutaj, pośród elit, Tamara czuła się mniejsza niż kiedykolwiek, a przecież zarazem jako jedyna pojmowała, jak mało czasu im pozostało. Wtedy ją zobaczyła. Seren. Wyprostowana, czujna, otoczona adiutantami. Tamira wstała, wyszła z cienia kolumny, wzięła głęboki oddech i zawołała:
– Przewodnicząca Seren! Proszę o chwilę!
Kobieta zatrzymała się, odwróciła w pół obrotu i zmierzyła ją spojrzeniem, które nie było ani wrogie, ani życzliwe. Ale za to ostre jak brzytwa.
– Z kim mam zaszczyt?
– Jestem Tamira Sorellin. Muszę z panią porozmawiać. Chodzi o moją wiadomość… O anomalie w koronie słonecznej.
Słowa wypływały z niej, niesione niezachwianą pewnością. Dane, diagramy, obliczenia. Miała wszystko przy sobie, jednak Seren zdawała się tym nie interesować. Przewodnicząca Rady pozostała uprzejma, ale zdystansowana. Wspomniała o procedurach, o kontrolach eksperckich, o ryzyku niepotrzebnej paniki.
– Proszę skorzystać z oficjalnych kanałów i złożyć wyniki poprzez swojego mentora.
Serce Tamiry waliło jej aż w gardle. Jeszcze jedna próba. Jeszcze jeden apel.
– Proszę, niech mnie pani wysłucha. Jestem pewna, że zostały nam zaledwie dni…
Przenikliwy dźwięk syren w budynku Rady przeciął rozmowę jak budzik spokojny sen. Czerwone światło migotało po wysokich ścianach, a z sufitu odezwał się spokojny, syntetyczny głos:
„Uwaga, pilny komunikat. Troje przewodniczących Rady Naukowej proszonych jest o niezwłoczne stawienie się w sali zgromadzeń rządu planetarnego. Powtarzam: przewodniczący Atavaar, Drys i Korr, wasza natychmiastowa obecność jest wymagana. Powód: potwierdzone dane o niezwykłych erupcjach słonecznych. To nie są ćwiczenia.”
Szmer przeszedł przez salę. Naukowcy zatrzymali się, by spojrzeć na ekrany swoich urządzeń. Tamira widziała, jak Seren podniosła swój komunikator i jej spojrzenie natychmiast spoważniało. Pospiesznie podeszli do niej Kaelan Drys i Yunavai Korr. Wymieniano słowa, wydawano rozkazy. Tamira wciąż tam stała, puls dudnił jej w czaszce, podczas gdy troje członków Rady już ruszało, by opuścić foyer.
Wtedy – całkowicie nieoczekiwanie – Seren znowu się zatrzymała.
– Tamiro?
– Tak?
Przewodnicząca spojrzała na nią, tym razem z wyrazem twarzy wskazującym na emocje, których badaczka nie spodziewała się po członkini tego akurat gremium. Zwątpienie.
– Proszę nam towarzyszyć.
– Słucham?
– Zrozumiała pani koronę lepiej niż wielu innych. A jeśli ma pani rację, to będziemy jeszcze potrzebować pani ekspertyzy.
Tamira nie wahała się ani sekundy. Nie dlatego, że została zaproszona, ale dlatego, że wszystko w niej krzyczało, że to jej ostatnia, jedyna szansa. Drzwi do wewnętrznej sali zamknęły się za nią, a gdzieś poza zasięgiem sztucznego światła gwiazda zaczęła zwracać się przeciwko swoim dzieciom.
Czas się kończył…
Rozdział 1
Tupot dziecięcych stóp wyrwał ją z ponurych myśli. Gdy wkrótce potem dziesiątki uczniów weszły do sali, Tamira stała już przed ustawioną w półkole grupą siedzeń. Wygodne fotele przylegały jak muszla do wygiętej tylnej ściany kopuły dydaktycznej. Młodzi słuchacze pośpieszyli na miejsca. Jej wzrok przesunął się po pełnych oczekiwania twarzach dziesięcio-, dwunastolatków, którzy zgłosili się dziś na kółko astronomiczne.
– Witajcie, moi drodzy. Cieszę się, że wszyscy jesteście. Dziś porozmawiamy o naszym układzie słonecznym. Zacznijmy więc od razu. – Zrobiła krótką pauzę, by upewnić się, że wszyscy słuchają. Nie wybrała na dziś byle jakiego tematu lekcji, lecz taki, który ją samą właśnie intensywnie zajmował. – Wiecie, na jakiej planecie żyjemy, prawda? – zaczęła z lekkim uśmiechem, który pojawił się na jej ustach, ale nie znalazł odzwierciedlenia w spojrzeniu.
Niektóre dzieci kiwnęły euforycznie głowami, młodsze popatrzyły tylko pytająco.
– Ja wiem, ja wiem, Ojczyzna! – powiedział na oko dziesięcioletni chłopiec w ostatnim rzędzie.
– Dokładnie – potwierdziła Tamira. – Ojczyzna, nazywana też P3. My, astronomowie, mówimy, że żyjemy na P3. Między nami a Słońcem znajduje się już tylko jedna planeta, mianowicie P2. Ale nie zawsze tak było.
Gestem aktywowała projekcję za sobą, nie odwracając się od dzieci. Gdy uniosła rękę z otwartą dłonią w kierunku sufitu, przednia ściana kopuły, do której wciąż była odwrócona plecami, zaczęła migotać. Wkrótce potem pojawił się żywy, trójwymiarowy model ich układu słonecznego i Tamira kontynuowała swój wykład:
– Ponad trzy tysiące lat temu istniała jeszcze jedna planeta pomiędzy naszą a Słońcem. Planeta P1. Była mała, ale istniała przez miliardy lat, aż pewnego dnia zderzyła się z rojem potężnych asteroid, które pochodziły z wewnętrznego pasa asteroid. Kolizja nie zniszczyła P1 od razu, ale zmieniła ją zasadniczo. Przede wszystkim zmieniła jej trajektorię na heliocentrycznej orbicie. Czy ktoś wie, co się potem stało?
Tamira zrobiła krótką pauzę, a potem powoli przemieszczała się po sali z badawczym spojrzeniem.
– Zepsuła Słońce – odpowiedziała młodsza dziewczynka smutnym głosem.
– Zgadza się, Nateo. Ale jak do tego doszło? Zraniona planeta P1 wypadła ze swojej orbity, aż w końcu po dwóch tysiącleciach dryfu stała się niestabilna. Tak niestabilna, że ostatecznie za bardzo zbliżyła się do znacznie większego Słońca i… została pochłonięta. – Tamira klasnęła w dłonie. – O działaniu grawitacji tak dużych obiektów w kosmosie porozmawiamy innym razem.
Cichy szmer przeszedł przez rzędy. Niektóre dzieci patrzyły urzeczone na projekcję. Pokazywała, jak maleńka planeta spiralnie zmierza w kierunku Słońca. W pewnym momencie pęka, potem się rozrywa, aż dosłownie spłonęła w świetlistym olbrzymie.
– Ale to nie był koniec, lecz początek znacznie większych kłopotów – kontynuowała Tamira z uniesionymi brwiami. – Uderzenia asteroid pozostawiły głębokie ślady na powierzchni P1. Gdy około tysiąc lat temu zraniona zbliżyła się za bardzo do Słońca, wyrwała dziurę w jego fotosferze, w obszarze poniżej jej korony i chromosfery. Ruszył proces, którego przebiegu i rezultatów nikt nie mógł przewidzieć. Przez tę dziurę i wnikającą przez nią materię pole magnetyczne naszego Słońca stało się niestabilne. Od tego czasu te ciężkie pierwiastki porządnie zakłócają pole magnetyczne Słońca i wytwarzają mnóstwo erupcji słonecznych, tak zwanych rozbłysków.
Zrobiła dramatyczną pauzę. Dzieci wpatrywały się przerażone w raptownie narastający rozbłysk, który w projekcji wystrzelił z powierzchni Słońca.
– Jeden z takich rozbłysków był gigantyczny. Słońce wypluło w ogromnej erupcji niezwykle dużą część swojej masy. Fala plazmy była tych osiemset lat temu tak duża, że uderzyła frontalnie w P3. Cała hemisfera wyparowała w ciągu kilku sekund. Atmosfera naszej ojczyzny częściowo spłonęła, a ponad dziewięćdziesiąt procent populacji wyparowało w mgnieniu oka.
Cisza. Tamira widziała, jak oczy Natei zaszły łzami.
– Nasi przodkowie, a przynajmniej ci, którzy przeżyli, uciekli wtedy pod ziemię. Przez około pięćset lat pozostawali tam w ciemnościach starej sieci bunkrów, które wykopano z zupełnie innych powodów i rozbudowywano przez stulecia. Wtedy wiele się zmieniło, nie tylko nasz sposób życia. Bunkry istnieją zresztą do dziś i można je nawet zwiedzać. – Tamira ponownie wskazała na model gwiezdny. – Czas spędzony w schronach był dla naszych przodków ciężką próbą. Wiele rzeczy zostało utraconych. Nauka, normy, nawet całe języki. Między innymi także nazwy planet i innych ciał niebieskich, bo pod ziemią nie było miejsca na astronomię. Stare określenia, krążące przez tysiąclecia, stopniowo zanikały. Przekazywano tylko najważniejsze podstawy techniczne, przeważnie ustnie. Gdy nasi przodkowie powrócili na powierzchnię, posiadali już tylko podstawową wiedzę. Nie tylko jeśli chodzi o astronomię, we wszystkich dziedzinach nauki. – Zrobiła krótką pauzę. – Może wyda się to brutalne, był to jednak wyraz nowego myślenia: trzeźwego, nastawionego na przetrwanie, racjonalnego. Mimo to P1 przez stulecia nie została usunięta z numeracji. Pozostała w niej jako pamiątka najgorszego wydarzenia, jakie nas kiedykolwiek dotknęło. Na pewno znacie powiedzenie, że jeśli ktoś zdradza swoich przyjaciół, to jest jedynką. To powiedzenie także wywodzi się od P1, która sprowadziła nieszczęście na układ słoneczny.
Dostrzegła zdumione spojrzenia. Maluchy najwyraźniej nie zdawały sobie dotychczas sprawy ze znaczenia przysłowia. Pozwoliła projekcji, wiernemu odwzorowaniu erupcji słonecznej, odtwarzać się w przyspieszonym tempie.
– Od tamtego czasu nasze Słońce jest niestabilne. Społeczność naukowa wierzy, że może się to powtórzyć w każdej chwili.
Dziewczynka nieśmiało podniosła rękę.
– A… czy pani wierzy, że to się niedługo stanie?
Tamira zawahała się. Potem pokręciła głową.
– Nie. Nie wierzę, że to się wkrótce stanie. Na pewno nie.
W głębi duszy myślała inaczej.
∆∆∆
Laboratorium było chłodne, przesiąknięte sterylnym zimnem, które idzie w parze z błękitnym światłem i gładkimi powierzchniami. Tamira stała przy jednym z terminali analitycznych. Po przezroczystym ekranie płynął strumień danych z ostatnich sond słonecznych. Ardon Veyran wszedł powolnym, dostojnym krokiem. Jego postawa była wyprostowana, dumna, jakby musiał wszystkim stale przypominać, że to on tu rządzi i zawsze ma ostatnie słowo.
– Chciałaś ze mną porozmawiać, Tamiro – powiedział bez ogródek. Żadnego powitania.
Odwróciła się do niego i odpowiedziała takim samym tonem:
– Tak, chodzi o pomiary naszej sondy koronalnej. Projekt Strażnik Słońca. Dane moich kolegów nie wykazują żadnych nieprawidłowości w zakresie spektralnym i radiowym, jednak moje parametry pokazują podwyższoną aktywność magnetyczną i niezwykłe skoki w zakresie rentgenowskim. Wartości, których w tej formie nie da się wyjaśnić. Stara, osłabiona strefa w fotosferze, tam, gdzie wtedy przedostała się P1, wykazuje coraz większe wahania. Ciężkie pierwiastki z każdą godziną bardziej destabilizują pole magnetyczne w tym miejscu. Coś tam jest nie tak. Energia nieustannie się przemieszcza, równowaga się chwieje, Ardonie.
Na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Podszedł bliżej, rzucił okiem na wyświetlane wykresy i ciągnące się kolumny liczb. Zmarszczył brwi.
– Widziałem dane. Nie ma tam niczego, co nie mieściłoby się w dopuszczalnych granicach.
– W dopuszczalnych granicach? – Tamira zrobiła krok w jego stronę. – Fluktuacje podwoiły się w ciągu ostatnich sześciu dni. W zaledwie sześć dni, Ardonie. Jeśli tak dalej pójdzie, czeka nas największy rozbłysk od wybuchu, który zmusił naszych przodków do zejścia pod ziemię. Rozproszenie będzie znacznie większe, a intensywność wyższa. Tym razem uderzy w nas z pełną siłą. Proszę, Ardonie. Musimy przyspieszyć budowę ark. Mamy tylko osiemnaście statków?
– Tamiro, widzisz to, co chcesz zobaczyć. Może dlatego, że wierzysz, że to twój moment w świecie nauki. – Ardon skrzyżował ramiona.
Tamirze ścisnęło się gardło.
– To nie ma nic wspólnego z ambicjami. Nie jesteś heliofizykiem. Nie znasz głębi tych specyficznych procesów. Dlaczego nie ufasz mojej intuicji?
– Jestem astronomem, moja droga – odparł ostro. – I wiem, że nie możemy wywołać planetarnej paniki z powodu spekulatywnych odchyleń młodej adeptki. Twoja teoria nie jest ani ugruntowana, ani zweryfikowana. Idź oficjalną drogą, Tamiro. Przedstaw ją do oceny.
– To przecież potrwa tygodnie. Wszystko może się zdarzyć. Co, jeśli nie będziemy mieli już czasu?
– Wtedy i tak będzie za późno.
Cisza. Potem ostatnie spojrzenie Ardona, na wpół zmęczone, na wpół wyniosłe.
– Jesteś błyskotliwą myślicielką, Tamiro, ale za bardzo dajesz się ponosić emocjom, a to czyni ciebie i twoje przewidywania niebezpiecznymi. Globalna panika może wyrządzić więcej szkód niż możesz sobie wyobrazić.
Nie miała nic do dodania. W milczeniu zebrała swoje dokumenty i odwróciła się wściekła. Gdy przechodziła przez drzwi, usłyszała, jak mruczy za nią:
– Uczucia i nauka… rzadko idą w parze.
∆∆∆
Niebo nad miasteczkiem uniwersyteckim skąpane było w miękkim świetle popołudniowego słońca, gdy Tamira zasiadła wraz z Thareeną, swoją najlepszą przyjaciółką, na zacienionym tarasie małego baru. Powietrze pachniało rozgrzanym kamieniem i świeżą synth-herbatą, którą przyniósł im do stolika życzliwie uśmiechnięty robot kelnerski. W tle cicho brzmiała sferyczna kompozycja Nonto, nowicjusza w branży muzycznej, który cieszył się niezwykłą popularnością w akademii.
Pierwsze dziesięć minut spędziły na błahych rozmowach. Gdy podstawowe sprawy dotyczące rodziny i przyjaciół zostały omówione, zapadła między nimi krótka cisza. Wtedy Thareena lekko przekrzywiła głowę i spojrzała badawczo na Tamirę.
– Wyglądasz na spiętą. Miałaś znowu jedną ze swoich wspaniałych rozmów z Ardonem? – Nie czekała na odpowiedź. – On naprawdę jest najgorszym mentorem, jakiego można sobie wyobrazić.
Tamira skinęła głową i mechanicznie mieszała herbatę.
– Nie traktuje mnie poważnie – burknęła. – Nigdy tego nie robi. Pokazałam mu dzisiaj nowe dane, anomalie w fotosferze. Ale on… on nic nie widzi. Jest ignorantem i oskarża mnie, że nie działam wystarczająco profesjonalnie.
– Albo nie chce widzieć – odparła Thareena z nutą goryczy. – Przynajmniej niczego, czego sam nie odkrył.
Tamira spojrzała na nią.
– Mam wrażenie, że to naprawdę poważna sprawa. Ostatnie pomiary… nie pasują już do modelu. Jeśli mam rację, a wierzę w to każdą komórką ciała, to zostało nam niewiele czasu. Dni, a nie tygodnie, może tydzień lub dwa, jeśli dobrze pójdzie. A nikt nie chce tego słuchać, Thareena.
Thareena odchyliła się, jej wzrok stał się szklisty. Zastanawiała się przez chwilę, potem jej ton stał się naglący.
– W takim razie musisz znaleźć kogoś, kto posłucha, i to szybko. Choćby to miała być sama Rada Naukowa.
Tamira energicznie pokręciła głową.
– Nie wolno mi tam przemawiać. Ardon wyraźnie mi tego zabronił, a bez jego zgody, jego mandatu jako mentora, nie dotrę nawet w pobliże zgromadzenia głównego.
– Do diabła, to idź bez pozwolenia. To zbyt ważne, Tamira!
– Jak? Mam po prostu się pojawić i mieć nadzieję, że ktoś mi uwierzy? Że ktoś w ogóle mnie wysłucha?
Przyjaciółka z oczami pełnymi łez pochyliła się i chwyciła dłonie Tamiry.
– Właśnie tak. Jeśli jesteś przekonana, że nadchodzi megarozbłysk, który może zniszczyć wszystko, to nie pozostaje ci nic innego. Musisz spróbować, Tamiro. Jeśli się mylisz, możesz później przeprosić i kiedyś wymażesz ten błąd ze swojego życiorysu. Ale jeśli masz rację i nic nie zrobisz…
Tamira milczała.
– Wyślij im wiadomość. Wyślij ją bezpośrednio do przewodniczących. Masz ich dane kontaktowe w rejestrze uniwersytetu. Seren, Kaelan, Yunavai, nieważne, do którego z nich. Zrób to oficjalnie, bez pozwolenia, a dopiero potem spróbuj ich odszukać i się z nimi spotkać.
Tamira wpatrywała się na przemian w swój komunikator, spoczywający obok filiżanki z herbatą, i w twarz swojej najlepszej przyjaciółki, która przybrała teraz rozpaczliwy wyraz. Jej palce poruszały się wolno, niemal z wahaniem, po powierzchni, gdy wywoływała formularz wprowadzania danych.
– I co mam napisać?
– Prawdę, Tamira. Wszystko, co wiesz. I streszczaj się, żeby nie przegapili tego, co najważniejsze.
Tamira powoli skinęła głową.
– Dobrze. Zrobię to. – Spojrzała na przyjaciółkę, której wilgotne oczy wypełnione były mieszaniną troski i determinacji. – Dziękuję, Thareena.
– Chciałabym móc zrobić więcej. Pomóc ci w tym. Ale to tutaj… jest o wiele większe niż my obie.
Pożegnały się uściskiem. Tamira długo jeszcze patrzyła za nią. Potem sięgnęła po komunikator, wzięła głęboki oddech i zaczęła pisać w formularzu.
Do: Przewodnicząca Rady Naukowej – Seren Atavaar
Od: Tamira Sorellin, Grupa Badawcza Strażnicy Słońca
Temat: Pilna informacja o niestabilnym polu magnetycznym w fotosferze Słońca
Szanowni Przewodniczący,
zwracam się do Państwa z głębokim niepokojem. Moje analizy z ostatnich dni wykazują znaczącą destabilizację pola magnetycznego naszego Słońca. Aktualnie spływających danych nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć za pomocą znanych modeli. Uważam, że stoimy u progu masywnego megarozbłysku, który może zagrozić całemu życiu na naszej planecie. Moje próby przekazania tego wewnętrznymi kanałami zostały zignorowane przez mojego mentora. Błagam Państwa o sprawdzenie załączonych danych i wysłuchanie mnie. Zanim będzie za późno dla nas wszystkich.
Z poważaniem
Tamira Sorellin
Drżącymi palcami dołączyła swój raport i nacisnęła „Wyślij”.
Gdy opuszczała lokal, zapadł już zmierzch. Główny aktor dramatu ich świata – gwiazda, która zarówno dawała życie, jak i je odbierała – już zniknął za horyzontem. W jego miejsce na pierwszy plan wysunęły się dwa księżyce. Większy naturalny, drugi, znacznie mniejszy, sztuczny. Ogromna stacja kosmiczna. Centralna stocznia floty ich świata.
Minęły trzy dni. Trzy długie dni wyczerpującego oczekiwania. Tamira stała w jednym z tylnych obszarów laboratorium badawczego ze wzrokiem utkwionym w terminalu. Przykryte cienkimi diagramami najnowsze wyniki analiz migotały ciepłym błękitem. Krzywe, które drżały jak pasma nerwów. Wartości pola magnetycznego Słońca były teraz nie tyle niestabilne, ile wręcz chaotyczne. Nie mogła na nie nawet patrzeć, tak bardzo przerażały ją te wyniki. Raport do przewodniczących wysłała trzy dni temu. Żadnej odpowiedzi. Żadnego znaku, że ktokolwiek w ogóle przeczytał jej wiadomość. Została całkowicie ignorowana.
Po raz ostatni przyjrzała się krzywym. Przeczesała dłonią włosy, potem przesunęła ją po twarzy i piekących oczach. Ledwie spała w ciągu ostatnich nocy. Uczucie bycia samą z prawdą, której nikt nie chciał słyszeć, ciążyło na jej ramionach jak ołowiany płaszcz. Ostatnie zdanie jej wiadomości odbijało się w niej echem.
Zanim będzie za późno dla nas wszystkich.
– Myślę, że już jest za późno – wymamrotała cicho.
Pikanie terminala sprawiło, że drgnęła. Nadeszły właśnie nowe dane, sonda w koronie słonecznej przesłała kolejne pomiary. Tamira przejrzała je z rosnącym osłupieniem i rozszerzyła powieki na widok szczytów.
– Nie… – wyszeptała. – To nie może…
Krzywe wystrzeliły w górę. Pole magnetyczne wymknęło się spod kontroli. Dziura w fotosferze drastycznie się powiększała. Wartości promieniowania wzrosły do tego stopnia, że nawet protokoły wartości granicznych systemu nie mogły ich już przetwarzać. Słońce oszalało. Zamknęła oczy i potarła je. Jeśli jej obliczenia były poprawne – a były – to już nie kwestia tygodni. Mogło chodzić tylko o dni. Może nawet mniej.
I nikt jej nie słuchał. Nikt nie chciał jej zaufać.
∆∆∆
Wyjęła komunikator z kieszeni i wybrała jedyną osobę, która jej wierzyła.
– Thareena, musimy się zobaczyć. Jak najszybciej.
Krótko potem ponownie spotkała się ze swoją najlepszą przyjaciółką, co w ostatnich tygodniach zdarzało się dość często. Znowu siedziały w małym lokalu w pobliżu uniwersytetu, gdzieś pośrodku między jej wydziałem a wydziałem Thareeny, która była adeptem badań behawioralnych. Okna lokalu były otwarte na promenadę, wzdłuż której spacerowali nieświadomi swojego losu mieszkańcy.
– Jak sytuacja? – zapytała Thareena, ledwie usiadły. – Nic?
Tamira pokręciła głową.
– Zupełnie nic. Żadnej odpowiedzi. Żadnego zapytania zwrotnego. Nic. Mieli trzy dni, żeby przynajmniej rzucić na to okiem.
– A aktualne wartości? Lepsze czy gorsze?
– Katastrofalne. Jestem pewna, że rozbłysk nadchodzi. I to wkrótce.
Thareena wzięła głęboki oddech. Potem sięgnęła przez stół po rękę Tamiry.
– Tyle wystarczy. Musisz tam pojechać. Do stolicy. Do Rady Naukowej. Osobiście, Tamira. – Jej głos był stanowczy.
– Nie wiem, czy uda mi się z nimi porozmawiać. Prawdopodobnie nawet nie wpuszczą mnie do budynku.
– To poczekasz przed nim. A gdy wyjdą, zagadniesz ich. Wiem, to brzmi szaleńczo, ale co, jeśli masz rację? Co, jeśli to nasza jedyna szansa?
Tamira skinęła w milczeniu. W żołądku czuła strach przed Słońcem i przed Radą, ale w jej sercu zagościła determinacja.
Wiedziała, że musi przez to przejść.
Kilka minut później siedziała w kolejce magnetycznej. Prawie wszystkie miejsca były puste, tylko starsza para i kilku adeptów jechało do metropolii, do serca ich cywilizacji albo raczej tego, co z niej pozostało. Światła sączące się rytmicznie przez okna wagonu migotały po jej twarzy, gdy pędzili. Na kolanach trzymała prosty pad z ostatnimi danymi o aktywności słonecznej. Jej palce zaciskały się na nim jak na talizmanie.
Za oknem przesuwały się rozległe, delikatnie świecące pola zewnętrznych dzielnic. Potem pojawiły się szklane wieże stolicy, a w oddali, na horyzoncie, lśniący kompleks rządu centralnego – jak diadem ze światła na głowie metropolii.
Zamknęła na chwilę oczy. Wdech. Wydech.
– Jeśli mam rację, a oni mnie nie wysłuchają… – wyszeptała.
Nie dokończyła zdania. Wagon przyspieszył po raz ostatni, gdy wślizgiwali się w serce świata.
∆∆∆
Przybyła na główny terminal stolicy podczas popołudniowej sesji Rady. Teraz Tamira siedziała już od ponad dwóch godzin na twardej ławce z białego materiału kompozytowego w foyer wielkiej sali zgromadzeń. Zdobiące sufit auli łuki konstrukcyjne z imitacji drewna wznosiły się nad nią jak żebra gigantycznego stworzenia. Przecinały je wąskie okna, które niczym świetlne żyły symulowały cykl dnia. Każdy z łuków kończył się po obu stronach kolumnami sięgającymi sufitu. Wszystko wydawało się spokojne, niemal pełne czci. Jakby to nie był ten sam świat, który być może tylko dni dzieliły od zagłady. Zgromadzenie trwało od południa. Oczywiście uczestniczyć w nim mogli tylko autoryzowani członkowie Rady. Tamira przybyła tu właściwie z marszu – bez dostępu, bez zaproszenia, bez nadziei. Adeptka z celem, który mógł zmienić wszystko, ale równie dobrze mógł się okazać nieosiągalny. A tym celem była osoba o imieniu Seren Atavaar. Jedna z trzech przewodniczących Rady Naukowej. Jedna z tych, do których zwróciła się bezpośrednio w swojej wiadomości. I teraz znowu czekała. Na cud.
Wreszcie otworzyły się potężne drzwi wewnętrznej sali. Strumień naukowców wylał się do przestronnej, otwartej auli. Głosy mieszały się z echem ich kroków. I oto była. Seren. Elegancka jak żywy posąg, otoczona kilkoma adiutantami, szła szybkim krokiem przez tłum. Tamira wstała, wyszła z cienia jednej z kolumn, prosto ku niej.
– Przewodnicząca Seren! Proszę o chwilę! – zawołała głośniej niż zamierzała.
Seren zatrzymała się w pół obrotu i zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem.
– Z kim mam zaszczyt?
– Jestem Tamira Sorellin. Muszę z panią porozmawiać. Chodzi o moją wiadomość… O anomalie w koronie słonecznej. Ja… Jestem pewna, że jesteśmy o krok od megarozbłysku. Sytuacja jest bardziej krytyczna niż się zakłada. Proszę mnie wysłuchać.
Twarz Seren pozostała nieruchoma. Jej głos był spokojny, niemal uprzejmy, ale wyraźnie odtrącający.
– Wiem, że próbowała pani przedstawić sprawę Radzie. Pani mentor, Ardon Veyran, zdał nam relację, ale nie jest przekonany odnośnie do jej priorytetu. Poza tym pani dane nie zostały jeszcze wystarczająco sprawdzone. Ryzyko wywołania niepotrzebnej paniki…
Tamira zrobiła krok w jej stronę.
– Ale dane są jednoznaczne. Mam przy sobie najnowsze analizy. Jestem pewna, że zostały nam tylko dni…
– Proszę, Tamiro. – Seren uniosła rękę, przerywając jej łagodnie, ale stanowczo. – Proszę iść właściwą drogą. Proszę złożyć swoje wyniki poprzez swojego mentora. Jeśli pani analiza zostanie przez fachowe gremia uznana za istotną, to ocenimy ją ponownie. Proszę zaufać systemowi. W tej chwili nie wydaje się nam to… priorytetowe.
Tamira przełknęła z trudem. Serce biło jej z rozpaczy aż w gardle.
– Proszę, niech mnie pani wysłucha. Jestem pewna, że zostały nam tylko dni…
Przeszywający, mechaniczny dźwięk rozdarł ciszę. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Syreny budynku Rady. W całym gmachu rozbłysły czerwone światła ostrzegawcze, którym towarzyszył głos z wewnętrznego systemu komunikacyjnego.
„Uwaga, pilny komunikat: Troje przewodniczących Rady Naukowej proszonych jest o niezwłoczne stawienie się w sali zgromadzeń rządu planetarnego. Powtarzam: przewodniczący Atavaar, Drys i Korr, wasza natychmiastowa obecność jest wymagana. Powód: potwierdzone dane o niezwykłych erupcjach słonecznych. To nie są ćwiczenia”.
Obecni w foyer zamarli. Potem ruch, grzmot kroków, jakby ktoś wstrząsnął fundamentami świata. Seren podniosła swój komunikator. Na wyświetlaczu migały dane w czasie rzeczywistym, o których mówiła sztuczna inteligencja systemu komunikacyjnego. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie.
– Korona… – wyszeptała niemal niesłyszalnie.
Pośpiesznie podeszli do niej Kaelan Drys i Yunavai Korr. Wymienili kilka zwięzłych słów, których Tamira nie mogła usłyszeć, po czym skierowali się do drzwi, by odejść. Maszerowali zdecydowanie, bez dalszej zwłoki w kierunku wyjścia.
Tamira wciąż tam stała, ręce miała zimne, myśli poplątane. Przecież ich ostrzegała.
Wtedy, całkowicie niespodziewanie, Seren zatrzymała się, odwracając w jej stronę.
– Tamiro?
– Tak?
Seren zrobiła krok w jej stronę. Jej spojrzenie było poważne, skupione i wolne od profesjonalnego chłodu sprzed chwili.
– Proszę nam towarzyszyć.
– Słucham?
– Zrozumiała pani koronę lepiej niż wielu innych. A jeśli ma pani rację, będziemy potrzebować pani ekspertyzy.
Tamira zamrugała z niedowierzaniem, po czym skinęła głową. Gdy opuszczali aulę, drzwi zamknęły się za nimi.
Table of Contents
Strona tytułowa
Copyright
Dedykacja
Prolog
Rozdział 1
Punkty orientacyjne
Okładka