In your eyes - Iwona Feldmann - ebook
NOWOŚĆ

In your eyes ebook

Feldmann Iwona

3,0

41 osób interesuje się tą książką

Opis

Opis wydawcy
Reyna, młoda studentka z Nowego Jorku, wraca do industrialnego Redville, gdzie poznaje Alca – enigmatycznego, zamkniętego w sobie chłopaka z ulicy,
skrywającego więcej, niż chce pokazać. Ich namiętny romans rozkwita wśród imprez, deszczowych nocy i niebezpiecznych incydentów,
które powoli odsłaniają mroczniejsze strony miasta i przeszłości Alca. Gdy jego tajemnice i powiązania wychodzą na jaw, Reyna jest zszokowana
i musi podjąć decyzję: zostać i walczyć czy odejść, zanim będzie za późno.
To opowieść o pożądaniu, emocjach i granicach, których nie zawsze da się uniknąć.
Czy odważysz się odkryć, co kryje się w cieniu Redville?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 70

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
laiagogo

Całkiem niezła

Te krótkie opowiadania są do bani. Zanim wątek się rozwinie, kończą się 🤨
00



@Iwona Feldmann „Noc z szefową”

@Wydawnictwo „Krople Czasu”, Tarnowskie Góry 2025

Redakcja: Kamila Kalan

Korekta: Marta Ręczkowska

Okładka: Iwona Feldmann

Obraz: grok.com

ISBN 978-83-963844-6-1

Wszystkie wydarzenia są jedynie wytworem wyobraźni autorki, natomiast podobieństwo

do osób i zdarzeń jest przypadkowe. Wydawnictwo i autorka nie zezwalają na kopiowanie

i udostępnianie opowiadania, a szczególnie w serwisach hostingowych.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Wydanie I

Wydawca: Wydawnictwo Krople Czasu

Kontakt: [email protected]

IN

YOUR

EYES

Iwona Feldmann

Reyna

Reyna podjechała swoim nowym samochodem pod brownstone ’ową kamienicę, w której mieszkała jej matka, i zaparkowała przy chodniku na jedynym wolnym miejscu. Chciała oczywiście zatrzymać samochód dokładnie naprzeciwko schodów wejściowych, aby mama zobaczyła z pierwszego piętra jej nowy wóz, ale się nie udało. Nie przejmowała się tym, bo oczami wyobraźni już widziała, jak schodzą na dół, wsiadają razem do wspaniałego pojazdu i jadą na przejażdżkę po okolicy. Nie widziały się prawie pół roku, bo studiowała w Nowym Jorku, a teraz, gdy miała wa-kacje, odwiedzała ją co tydzień.

Jednak jej wywody przerwał jakiś hałas, a następnie z drzwi wejściowych prowadzących do sąsiedniej kamienicy wypadła grupa czterech młodych mężczyzn.

Na ich widok Reyna westchnęła, wyłączyła silnik i – jakby to mogło ją ukryć – zsunęła się niżej w fotelu, czując, jak w żołądku zaciska się znajomy, nieprzyjemny supeł. Chciała tylko od-wiedzić matkę, pokazać jej samochód, może pojechać na lody — nic wielkiego. Tymczasem trafiła na lokalny „patrol” złożony z twarzy, które znała jeszcze z podstawówki.

Zastanawiała się przez chwilę, czy nie odjechać i nie zaparkować za rogiem, ale wtedy mu-siałaby wracać piechotą, dodatkowo przechodząc obok nich. Stwierdziła, że to bez sensu. Postano-wiła poczekać. Może za moment pójdą gdzieś dalej, może ktoś ich zawoła, może wciągnie ich jakaś głupia rozmowa, i szybko stąd znikną.

Znowu spojrzała w ich stronę. Will, ten bandzior, śmiał się teraz głośno, krzywiąc się nie-przyjemnie, jakby właśnie opowiedział jakiś nieprzyzwoity żart, który oni doskonale rozumieli. Garret palił papierosa, co jakiś czas spluwając na chodnik. Trzeci, którego imienia nie pamiętała, wgapiał się w ekran telefonu. Czwarty poprawiał bejsbolówkę i zdawkowo angażował się w roz-mowę z Willem.

Odechciało jej się wszystkiego, bo akurat na spotkanie z nimi nie miała ochoty. Znali się, ale po skończeniu szkoły ich drogi się rozeszły. Ona poszła do college’u, a oni… oni zostali na uli-cy i raczej straszyli, niż pracowali.

Niestety, nie miała wyboru – musiała przejść obok nich, bo kamienica mamy stała jako następna. Już wyobrażała sobie te dogadywania, zaczepki i dosadne komentarze. Musiała wysiąść tak, by nie zauważyli, że przyjechała nowym samochodem, bo inaczej dodatkowo by się nasłuchała.

Reyna wciągnęła powietrze. Nie miała zamiaru czekać. Matka pewnie już stała za firanką, zastanawiając się, co tak długo robi w samochodzie. Musiała rozegrać to szybko.

Sięgnęła do torebki, wyjęła okulary przeciwsłoneczne – mimo że o tej porze dnia słońce nie docierało już przed kamienice i tonęły one w przyjemnym cieniu. Otworzyła drzwi i wysiadła, przy-bierając minę, która mówiła: „Nie zaczynajcie”. Stanęła na chodniku, rejestrując, jak z klatki ka-mienicy wychodzi kolejny z nich. Maro. Wciąż tak samo chudy i nawet ćwiczenia na tej ich siłce, którą sobie sami zorganizowali, nic mu nie dały. Z rozbawioną miną zagadywał od razu do ko-legów. Latał za nią w podstawówce, ale ona miała swoich, innych przyjaciół. Spojrzał w jej stronę, ale nie wyglądało na to, aby od razu ją rozpoznał. Może dlatego, że zagadywali go koledzy z pacz -ki, a może dlatego, że osłaniało ją przed nimi jedno z drzew rosnących we wnęce chodnikowej. Mi-ała jeszcze chwilę, powinna wykorzystać ją i szybko skierować się w stronę kamienicy matki.

Nie to jednak tak bardzo ją zdekoncentrowało, że nadal stała w miejscu, jakby do niego pr-zyrosła. Zafascynowana patrzyła, jak zza pleców Maro wyłania się ON – Alec. Od razu zaparło jej dech i poczuła, jak zaczynają palić ją policzki, a serce niebezpiecznie wali w jej piersi, jakby chciało wyrwać się na wolność.

Alec był wysokim, szczupłym brunetem o półdługich, czarnych włosach, które co chwilę opadały mu na oczy. Od razu przesunął się na bok, nieco z tyłu, oparł się o barierkę schodów, jakby całe to zgromadzenie go nie interesowało. Ogarnął wzrokiem okolicę i… zatrzymał na niej wzrok.

Widzieli się tylko trzy razy na domówkach u znajomych, ale te krótkie rozmowy wywarły na niej ogromne wrażenie. Pamiętała, jak przechylał głowę, słuchając uważnie tego, co mówi, jak jego spokojny, lekko chropowaty głos sprawiał, że reszta świata przestawała istnieć. Opowiadał o odkryciach naukowych i wydarzeniach politycznych, co sprawiało, że zastanawiała się, co robi w towarzystwie ludzi takich jak Will czy Maro. Jego wiedza była nieprzeciętna, a iPhone w dłoni co chwilę sygnalizował nadejście nowych wiadomości. Gdy rozmawiali, koncentrował na niej całą uwagę, ale w towarzystwie innych nadrabiał „zaległości”, odpisując na wiadomości.

Był nie tylko przystojny i absorbujący, ale przede wszystkim niezwykle mądry. Imponował jej swoją wiedzą i znajomością świata. Lubiła takich facetów i do tej pory myślała, że znajdzie ko-goś takiego na studiach, a nie w swoim miasteczku. Jednak gdy próbowała dowiedzieć się czegoś więcej o jego życiu osobistym, unikał tematu i się oddalał. Często o nim myślała, choć nigdy nie pr-zyznałaby tego głośno. Teraz, stojąc na chodniku przed kamienicą, zdała sobie sprawę, że być może to przez niego tak często odwiedzała matkę w ostatnich tygodniach. Reyna próbowała o nim za-pomnieć i bardzo się starała, ale gdy przyjeżdżała tu znowu, coś sprawiało, że jej serce drżało, a od-dech urywał się, gdy pojawiał się w zasięgu wzroku.

Tydzień temu znów spotkali się na imprezie, a ich rozmowa sprawiła, że wszystkie jej wy-siłki legły w gruzach. Zdradził jej wtedy, że chciałby mieszkać osobno, może z ojcem, ale jeszcze przez niecały rok musi zostać z matką. Patrzył na nią uważnie, jakby ciekaw jej reakcji, a ona go ro-zumiała.

W tej dzielnicy każdy marzył o własnym mieszkaniu i o wyrwaniu się stąd. Nawet Will czy Maro, mimo że mieli pracę, samochód i być może jakieś oszczędności, nie było na to stać. Prowad-zili jakieś podejrzane interesy na boku, ale własne mieszkanie pozostawało w sferze marzeń.

Nie zdążyła dopytać, dlaczego tak bardzo chce się stąd wyrwać, bo w tamtej chwili Alec podniósł rękę i delikatnie, zewnętrzną stroną palców, pogładził jej policzek. Ten gest, tak niespod-ziewany i subtelny, sprawił, że jej serce zadrgało, a myśli rozbiegły się we wszystkie strony.

Nie, Alec zdecydowanie nie był materiałem na chłopaka. Nie nadawał się do takich ról, a już na pewno nie dla niej. A jednak coś w nim ją fascynowało, przyciągało jak magnes i budziło niepokój. Jego oczy – przenikliwe, ciemne jak noc – skrywały tajemnicę, iskrę buntu, która zdawała się mówić, że świat go rozczarował, a on świadomie wybrał dystans. Trzymał się na uboczu, jakby chciał być niezależnym ogniwem tej grupy, a mimo to jej członkowie go akceptowali.

Reyna stała wtedy jak porażona, czując, jak nogi miękną pod ciężarem emocji, a ciepło jego dotyku wciąż rozpalało jej policzek. Zaskoczył ją nie tylko gestem, ale całą swoją postawą.

Alec różnił się od wszystkich, których znała. Jego chłodna rezerwa, precyzja i skrywane pasje przyciągały ją w subtelny sposób. Były momenty, gdy nie mogła oderwać od niego wzroku. Obserwowała go często i zauważyła, że unikał długiego kontaktu wzrokowego – choć na nią patrzył częściej niż na innych, gdy z nim rozmawiała. Mówił niewiele, ale jego słowa były przemyślane, pozbawione zbędnych ozdobników, a każda wypowiedź miała cel. Unikał hałaśliwych miejsc, nie-spodziewanego dotyku i zmian planów, które innym wydawały się drobiazgiem, a jemu burzyły świat pełen logiki i poukładanych struktur.

Sam wybierał dystans, jakby potrzebował go, by oddychać. A mimo to – w tamtej chwili – dotknął jej policzka z czułością, która rozbiła wszystkie mury. To było najbardziej zaskakujące. Bo Alec nigdy nie robił nic przypadkiem. Jeśli zrobił krok w jej stronę, okazał coś gestem, oz-naczało to, że przemyślał każdy ruch i jego możliwe skutki.

Reyna zebrała się w sobie, uniosła głowę i ruszyła w stronę schodów kamienicy matki, sta-rając się ignorować grupę kolegów, obok których musiała przejść. Nie zamierzała się bać – nigdy tego nie robiła. Przez ciemne szkła okularów przeciwsłonecznych obserwowała ich uważnie.

Alec, stojący nieco z tyłu, śledził ją wzrokiem, odkąd tylko ją zauważył. Jego ciemne, zm-rużone oczy zdawały się analizować każdy jej ruch. Jeden po drugim, pozostali z grupy zaczęli ją dostrzegać. Will, jak zwykle, zareagował ostatni, ale jego reakcja była natychmiastowa.

– Reyna! – zawołał z kpiącym uśmiechem, schodząc po dwóch schodach na chodnik. – Co cię tu sprowadza, kotku? Znów grzeczna córeczka odwiedza mamusię?

Reyna zatrzymała się, zdejmując okulary przeciwsłoneczne.

– Will, chłopcy – rzuciła w ich stronę, mrużąc oczy. – Miło was widzieć. Jak tam, wciąż tkwicie w tej samej piaskownicy?

Grupa parsknęła śmiechem, jakby jej riposta była zaproszeniem do gry. Will uniósł brew, podchodząc bliżej.

– Stęskniłaś się, co? – zapytał z zadziornym uśmiechem.

– Nie za tobą, Will – odparła, zrównując się z nimi.

Wiedziała, kto z tej grupy zajmuje jej myśli, ale nie miała odwagi spojrzeć na Aleca.

– Przyznaj, że bez nas to miasto byłoby za nudne dla ciebie – ciągnął Will.

Ogarnęła go wzrokiem od stóp do głów.

– Bez urazy, ale twoja gęba nie jest magnesem.

Chłopaki ryknęli śmiechem, a Garret klepnął Willa w ramię.

– No, stary, zaorała cię! – rzucił, wyrzucając papierosa w stronę kratki pod drzewem w wnę-ce chodnikowej.

Reyna rzuciła przelotne spojrzenie na resztę grupy, rejestrując, jak Alec spiął się, a jego ciemne oczy się zwęziły. W ułamku sekundy świat zwolnił – jego spojrzenie było jak radar, wychwytujący każdy szczegół tej sceny.