Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
287 osób interesuje się tą książką
Pełna emocji muzyczna podróż do lat dziewięćdziesiątych z dwójką niezwykłych bohaterów.
Annie, jako piętnastolatka, została skrzywdzona przez szefa swojego ojca, co zmusiło ją i jej rodzinę do ucieczki z miasta. Teraz, po pierwszym roku studiów w Los Angeles, jedzie z przyjaciółmi na weekend do San Diego. Tam wpada w tarapaty, gdy wchodzi na teren prywatnej posiadłości. Kim jest przystojny właściciel tego miejsca? Czy wypuści ją bez poniesienia konsekwencji?
Michael, lider najsłynniejszego koreańskiego boysbandu, odkrywa, że musi opuścić zespół, który uczynił go supergwiazdą. Chce się zemścić na byłej wytwórni i planuje podbić swoimi piosenkami cały świat. Jakie ryzyko podejmie i z kim będzie musiał rywalizować o swoje miejsce? Czy wyjazd do Stanów Zjednoczonych okaże się słuszną decyzją? Czy znajdzie ukojenie i szczęście?
Jak splotą się losy Michaela i Annie? Czy uda im się uleczyć serca i odnaleźć spokój duszy?
Romans/New Adult 16+
Motywy: romans z idolem, muzyk i studentka, miłość w blasku reflektorów, muzyka lat 90
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
(5AQ)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 437
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
@Iwona Feldmann
@Krople Czasu Studio Wydawnicze, Tarnowskie Góry 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Redakcja: Dominika Bronk Polonistyczna Krucjata
Korekta: Malwina Fidyk, Beata Bal
Skład i łamanie: Mateusz Cholewiński
Projekt okładki i logo: Projektownia Justyna Fałek
ISBN 978-83-67572-67-5
Wydanie I
Druk: Abedik SA
Kontakt: [email protected]
Znajdź stronę autorki lub napisz na:
www.sklepiwonafeldmann.pl
Dla moich koleżanek z ogólniaka.
Książka zawiera sceny przemocy seksualnej, które mogą być trudne do zniesienia dla niektórych czytelników, oraz wątki nękania i toksycznej relacji. Jeśli te tematy mogą wywołać u Ciebie dyskomfort lub negatywne uczucia, zrezygnuj z lektury.
Prolog
Był jak gwiazda, która nęci swoim blaskiem. Wpadłam w jego pole grawitacyjne, a on w moje. Wirowaliśmy wokół siebie niczym niespełnieni kochankowie, bez nadziei na to, by nasze rzeczywistości się spotkały. Choć jego świat był pełen wad, miałam wrażenie, że doskonale wiedział, jak nas przed nim obronić.
Była jak bryza świeżego powietrza, która koi zmęczenie. Czujesz ją, chcesz dotknąć, a ona wiruje wokół ciebie. Nie możesz jej pochwycić i zatrzymać, ale gdy znajduje się tak blisko ciebie, życie od razu staje się piękniejsze. Jest cudownie. Dopiero po jakimś czasie zauważasz rysy na jej duszy i chcesz je uleczyć.
1. Min-Woo
Seul, 1991 rok
To był nasz ostatni koncert w tym sezonie, a publiczność wypełniła Seoul Olympic Stadium po brzegi. Nagłośnienie najnowszej generacji i głosy tłumu powodowały drżenie całego otoczenia. Muzyka pochłaniała nas wszystkich, wprawiając w stan euforii, a nawet histerii. Światła migały, konfetti wirowało w powietrzu, a moje serce biło mocno z emocji i przejęcia. Właśnie to uwielbiałem robić. Nie wyobrażałem sobie innego życia.
Wtedy wszystkie reflektory skierowały się na mnie, a piątka moich przyjaciół ustawiła się po bokach. Mieliśmy zagrać nasz najlepszy numer, najlepszą piosenkę, jaką kiedykolwiek napisałem, i największy przebój, który wydaliśmy. W ciągu pięciu lat od powstania zespołu wypuściliśmy wiele hitów, ale ta piosenka była wyjątkowa, moja, idealna na zakończenie trasy koncertowej i przekazanie fanom wszystkich tętniących w nas emocji.
Wyszedłem do przodu, wiedząc, że reszta zespołu jest już gotowa.
– Min-Woo! Min! – słyszałem wokół wołania fanek. – Miiin! – Okrzyki wzmagały się ze wszystkich stron. Lubiłem swój pseudonim wymyślony na potrzeby tego przedsięwzięcia. Chociaż wszyscy tak się do mnie zwracali, wolałem swoje prawdziwe imię.
Pomachałem do nich. Muzyka zaczęła grać, a ja dalej ich pozdrawiałem. Chciałem, aby czuli się tak samo szczęśliwi jak ja. Wziąłem oddech i zacząłem śpiewać, ale wraz ze mną to samo zrobili moi przyjaciele z zespołu. Zaskoczyli mnie, bo to mój solowy numer, a oni mieli tylko robić chórki i tańczyć. Odwróciłem się do nich z wielkim uśmiechem na twarzy. Byliśmy jak bracia, jak jedna zwarta drużyna. Przygotowali to, aby zrobić mi niespodziankę, dzieląc piosenkę na partie, a ja idealnie wchodziłem w swoje popisowe linijki i nuty. To było odurzające i piękne. Stadion oszalał, a nasz superhit wyszedł nam jak potężny hymn miłości i oddania.
Na koronie stadionu wystrzeliły sztuczne ognie, poszczególne sektory mieniły się i skrzyły kolorami. Entuzjastyczne okrzyki podziwu niosły się w powietrzu.
Oddychałem ciężko, a serca moich kolegów z zespołu dudniły pewnie równie mocno jak moje. Padliśmy sobie wszyscy w ramiona i ukłoniliśmy się fanom. To im się należało. Dzięki nim znaleźliśmy się na szczycie i zgarnialiśmy wszystkie możliwe nagrody. Może też dzięki temu, że te najlepsze kawałki wyszły spod mojego pióra, ale ostatecznie to nie miało znaczenia – byliśmy przecież razem.
Potem światła zgasły.
Teraz czekał nas upragniony prysznic i przyjęcie zorganizowane dla całego zespołu i obsługi, dla wszystkich, którzy przez prawie pięć miesięcy towarzyszyli nam, organizując trasę koncertową.
Cieszyłem się na to spotkanie, a potem bawiłem rewelacyjnie i jak zwykle wyszedłem z imprezy jako ostatni z członków zespołu.
Kiedy trafiłem do swojego apartamentu, poprosiłem moich dwóch asystentów, aby obudzili mnie wystarczająco wcześnie, bo następnego dnia mieliśmy spotkanie z zarządem naszej wytwórni. Pewnie będą chcieli podziękować nam za udaną trasę koncertową i zrobić małe podsumowanie. Zwykle nie robili tego dzień po koncercie, pozwalając nam odpocząć, ale może to była jakaś szczególna okazja. Uśmiechnąłem się do swoich myśli i szczęśliwy zwróciłem się do chłopaków:
– To wszystko na dzisiaj, możecie odejść.
Z szacunkiem ukłonili mi się i robiąc szybkie, drobne kroczki, wyszli, zostawiając mnie samego.
Położyłem się spać, a kiedy jeden z asystentów obudził mnie już rano, miałem naprawdę dobry humor. Przeciągnąłem się na łóżku, wykonanym na wymiar, bo standardowe okazywały się dla mnie za krótkie. Jakiś czas temu przerosłem wszystkich moich kolegów z zespołu, mimo że byłem najmłodszy. Płynęła we mnie tylko jedna trzecia koreańskiej krwi. Ta odrobina sprawiała, że na co dzień musiałem poprawiać swoje rysy, aby wyglądać bardziej jak Azjata. Musiałem to robić, bo obowiązywał mnie taki zapis w kontrakcie, więc nie mogłem tego ominąć. Producenci nie tolerowali tego, by ktoś wyróżniał się aż tak bardzo, nawet jeśli byłem najbardziej produktywnym członkiem zespołu. Pilnowali, abym nie afiszował się zbytnio swoim zachodnim wyglądem.
Wstałem, wziąłem długi i kojący prysznic, bo po takim koncercie mięśnie zawsze bardziej mnie bolały. Treningi i próby to nie to samo co prawdziwy występ. On eksploatuje cię maksymalnie, ponieważ dla publiczności dajesz z siebie wszystko.
Show must go on.
Stanąłem przed lustrem i zobaczyłem faceta o farbowanych blond włosach, dłuższych na czubku głowy i krótko przyciętych po bokach, oraz niebieskich oczach. Skrzywiłem się z niesmakiem, myśląc o tym, że znowu muszę zmienić swój wygląd, ale szybko się otrząsnąłem. Przyzwyczaiłem się do tych codziennych rytuałów, bo takie były realia tego świata, taka panowała tutaj tradycja.
Spotkanie miało się odbyć o drugiej po południu. Ogoliłem się, aby moje policzki były gładkie i założyłem soczewki korygujące w brązowym kolorze, by zakryć moje niebieskie tęczówki. Wytwórnia załatwiła te soczewki specjalnie dla mnie, nie mogłem wyróżniać się na tle chłopaków z zespołu. Mnie to było obojętne. Zakładałem je, bo producenci płacili mi za noszenie tej nowości. Jeszcze tylko kilka zabiegów, których nienawidziłem, oraz modne ciuchy, przygotowane dla mnie wcześniej i już jechałem na spotkanie w asekuracji dwóch ochroniarzy i moich asystentów.
Siedziba wytwórni mieściła się w abstrakcyjnym budynku ze szkła i betonu. Nie był wysoki w porównaniu z innymi w mieście, ale każdy w Seulu znał kształt tej bryły. Wjechałem do góry windą, na piętro zarządu, a sekretarka zaprowadziła mnie pod drzwi sali konferencyjnej. Wszedłem do środka i trochę się zdziwiłem. Myślałem, że będę jednym z pierwszych, a okazało się, że wszyscy znajdowali się już na miejscu i siedzieli dookoła wielkiego stołu.
Zamknąłem za sobą drzwi, ukłoniłem się im i podszedłem bliżej.
– Min-Woo. – Pracownicy wytwórni witali się ze mną oficjalnie, gdy szedłem w stronę zarządu siedzącego na drugim końcu.
– Cześć Min! – wołali przyjaciele z zespołu.
– Młody… – rzucił poważnie nasz manager Ten-Jin, odchrząknął i usiadł.
Gdy stanąłem przed szefami naszej wytwórni, poczułem się strasznie głupio, że tak się spóźniłem, a w duchu przeklinałem swoich asystentów, którzy podali mi złą godzinę.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziałem, skłoniwszy się przed nimi z szacunkiem. – Myślałem, że spotkanie jest na czternastą.
– Nie spóźniłeś się – odparł Jin-Hwan, dyrektor generalny, i dodał: – To my spotkaliśmy się wcześniej.
Zaciekawiony jego uwagą zmarszczyłem pytająco brwi. Spotkali się wcześniej? Beze mnie?
– Czy coś się stało? – Spojrzałem na chłopaków, ale uciekali ode mnie wzrokiem. Co się tu, do licha, działo?
– Usiądź, proszę – odezwał się dyrektor.
Wcale mi się to nie podobało, w dodatku nie miałem pojęcia, o co może chodzić. Czułem, jak moje mięśnie się napinają, a myśli szaleją. To nie było normalne. Dlaczego musieli się spotkać wcześniej i to bez mojego udziału? Szybko analizowałem, czy zrobiłem coś niezgodnego z kontraktem, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Wszystko szło idealnie – sukces gonił sukces, a na każdej płycie nagrywaliśmy dwie lub trzy piosenki napisane przeze mnie. Zawsze okazywały się hitami, a kasa na konto wytwórni – a co za tym idzie i na moje – kapała nieziemska.
Jeszcze raz rzuciłem okiem na zgromadzonych ludzi. Trzydziestoosobowy stół konferencyjny w tej sali został zapełniony, znałem większość z tych osób.
– Min-Woo, chcieliśmy z tobą poważnie porozmawiać – odezwał się Kim-Soo, jeden z prawników wytwórni.
– Dlaczego właśnie ze mną? Czy coś się stało? – zapytałem, a niepokój rósł w moim sercu.
– Otóż po tym co się stało, doszliśmy do wniosku, że nie powinieneś być dłużej członkiem zespołu Smart Moon. Musimy…
– O czym ty mówisz?! – zdenerwowałem się. – Mam ośmioletni kontrakt!
– Wybacz, właśnie chciałem ci wytłumaczyć…
– Niby co?! – uniosłem się.
Takich rzeczy się nie robi! Nie można tak sobie powiedzieć, że ktoś ma się zmyć z zespołu, który tworzył!
Dookoła zapanowało chwilowe milczenie. Czułem uderzenia mojego serca aż w uszach. Spojrzałem na przyjaciół z zespołu. Znowu na mnie nie patrzyli, jakby mieli coś na sumieniu.
– Proponujemy rozwiązanie umowy – usłyszałem spokojny głos dyrektora generalnego.
– Rozwiązanie umowy? – powtórzyłem za nim powoli i spojrzałem mu w oczy. – To jakaś pułapka? Żart? – dopytałem zaskoczony. Przecież nie mogli zrobić czegoś takiego. To, co razem osiągnęliśmy, to nasz wspólny sukces, a ja byłem liderem.
– Po tym co zrobiłeś, powinieneś odejść, aby nie narażać pozostałych członków zespołu – wyjaśnił mi po chwili prawnik.
Spojrzałem na niego. O czym on mówił, do cholery!
– Co takiego niby zrobiłem?! – zapytałem podniesionym głosem i wbiłem w niego surowe spojrzenie. Robiłem wszystko, co pozostali członkowie zespołu, wyglądałem prawie jak oni, miałem ciuchy od tych samych projektantów co oni, i bawiłem się tak jak moi… kumple z zespołu.
– Wszystko, czego nie powinieneś robić – odparł Kim-Soo.
Zaśmiałem się i pokręciłem głową.
– Dokładnie co? – Chciałem wiedzieć. Facet mówił o jakichś nieokreślonych bzdurach.
– Nie bądźmy dziećmi, Min-Woo – zaczął znowu Kim. – Przyniosłeś wstyd wytwórni i zespołowi. Spójrz na to, co drukują dzisiejsze gazety – powiedział i podał mi plik gazet.
Powoli przesunąłem je w swoją stronę, aby zobaczyć o co mu chodzi, a on mówił dalej:
– Nie dość, że jesteś za wysoki i nie wyglądasz jak pozostali członkowie, ty spotykasz się z jakąś cudzoziemką na oczach tysięcy fanów.
– To jakieś bzdury! – warknąłem spoglądając na zdjęcie z pierwszej strony gazety, gdzie tuliłem do siebie kobietę. – To przecież moja kuzynka.
Rzuciłem krótkie spojrzenie na dyrektora. Siedział niewzruszony, chociaż niektóre osoby z jego otoczenia rzucały kpiące uśmieszki. Zerknąłem znów na moich kumpli. Znali Flo, jej historię i powód dla którego mnie odwiedziła, a jednak nie mieli zamiaru się odzywać. Wytwórnia mogła z nimi zrobić wszystko, co tylko chciała, więc siedzieli cicho. To tylko ze mną musieli się liczyć, bo podpisałem trochę inny kontrakt niż oni. Miałem wtedy niespełna piętnaście lat, amerykańskie obywatelstwo, prawnika. Na jego wynajęcie matka wzięła pożyczkę, ale dzięki temu zabezpieczyła mnie odpowiednio. Mnie i wszystkie utwory, które dla nich napiszę.
Potarłem ze zdenerwowania policzek.
– Dziewczyna przyleciała do mnie na jeden dzień, aby podziękować mi i… pożegnać się – próbowałem wyjaśnić. – Jest chora i idzie na operację, na którą pożyczyłem jej pieniądze.
Prawnik odchrząknął i dorzucił jeszcze:
– To nie ma znaczenia. Przyleciała do ciebie, spotkałeś się z nią. Sam widzisz, jak to wygląda. Wszyscy już zobaczyli to zdjęcie w gazetach, a my nie byliśmy w stanie wykupić całego nakładu. Udało się tylko powstrzymać nadawanie tej wiadomości w telewizji. Fanki ci tego nie wybaczą. Złamałeś wszystkie obowiązujące zasady.
– Zasady? – zdziwiłem się. – Flo to rodzina…
– To kobieta, z którą trzymałeś się za ręce i obściskiwałeś się publicznie.
– Odwiozłem ją na lotnisko! – podjarałem się. – Jak możecie sugerować coś innego.
– Zdjęcia i artykuł pokazują cię w niedwuznacznej sytuacji z kobietą, nie Koreanką – podkreślił. – Fani odwrócą się od ciebie, a ucierpi na tym wytwórnia i zespół.
Nagle zrozumiałem, o co im chodzi – chcieli, żebym odszedł, i wykorzystywali to nieporozumienie. Nie mieli zamiaru tego prostować ani mnie bronić, bo po prostu spisali mnie już na straty. I to dlaczego?
Flo potrzebowała pieniędzy na operację. Po wypadku samochodowym mocno kulała, a ja chciałem jej pomóc i poprawić jej komfort życia. Dałem pieniądze na operację, a ona przyleciała tu do mnie do Seulu, aby mi podziękować. To miała być niespodzianka, a ja cieszyłem się jak dziecko z tego spotkania, bo uwielbiałem Flo i życzyłem jej jak najlepiej. Spędziliśmy miło dzień, a potem ją odwiozłem. To zdjęcie z naszego pożegnania było na każdej pierwszej stronie wszystkich gazet w kraju. Dokładnie wiedziałem, co to może oznaczać. Wytwórnia będzie chciała się mnie pozbyć.
– Ta kobieta jest moją rodziną, chyba mam prawo ją ugościć i odprowadzić do samolotu – zacząłem ze złością.
Prawnik roześmiał się, słysząc moje tłumaczenie.
– Myślę, że nikt nie uwierzy już w twoje wyjaśnienia, a my proponujemy rozwiązanie umowy. Rozstajemy się przecież polubownie – ciągnął dalej Kim-Soo. – Wytwórnia przygotowała dla ciebie wspaniały pakiet świadczeń. Dostaniesz rekompensatę, a dyrektor Jin-Hwan zgodził się dać ci sowitą odprawę. Za skrócenie kontraktu o trzy lata i tak otrzymasz średnie wynagrodzenie od wytwórni, abyś się urządził.
– To wszystko? – zapytałem ze zdziwieniem.
– To idealne rozwiązanie dla obu stron – podkreślił.
Może i byłem najmłodszy z nich wszystkich, ale nie byłem głupi. Zorientowałem się, że chcieli wziąć mnie dzisiaj z zaskoczenia, rozmawiać ze mną przy tych wszystkich świadkach, zamydlić mi oczy aferą ze zdjęciami i wcisnąć kit, jak wspaniałą ofertę dla mnie przygotowali. Na ich nieszczęście nie należałem do potulnych owieczek i wiedziałem, że same prawa do moich piosenek są warte kilkadziesiąt razy więcej, niż mi oferowali, nie mówiąc o reszcie.
Miałem prawie dwadzieścia lat, byłem gwiazdą, najbardziej rozchwytywanym i rozpoznawalnym członkiem zespołu Smart Moon, a oni właśnie wypowiedzieli mi umowę?! Zaoferowali jakieś grosze i myśleli, że się ucieszę i wyjdę stąd, kłaniając im się w pas?
Nie ma mowy!
Wszystko we mnie wrzało, czułem rosnące ciśnienie i to, że za chwilę wybuchnę. Nic przecież nie zrobiłem, a oni wykorzystywali okazję i aferę ze zdjęciem, aby się mnie pozbyć.
– To za mało. Nie podpiszę tego.
– To bardzo wspaniałomyślna oferta – zasugerował Kim-Soo i podsunął mi sporą kupkę dokumentów.
– Nie dla mnie. Chcę dziesięć razy tyle i nie zostawię wam praw autorskich do piosenek. Zabieram je z sobą.
Spojrzałem na dyrektora.
Zacisnął usta i postukał z nerwów długopisem w blat stołu.
– Niestety, nasza oferta jest ostateczna – wyjaśnił mi prawnik.
Rodzice w życiu nauczyli mnie jednego: aby w takich sprawach nie działać pochopnie. Jeżeli chcieli się mnie pozbyć, będą musieli zapłacić. Nie dam się zastraszyć.
– Skoro to ostateczna oferta, to ja jej nie przyjmuję – oświadczyłem i wstałem.
Dyrektor Jin-Hwan aż się wyprostował i spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem.
– Jak śmiesz?! – krzyknął i walnął pięścią w stół. – Złamałeś zasady! To twoja wina!
Odnosiłem wrażenie, że wszyscy dookoła się skulili. Sam jednak już się go nie bałem. Nie miałem tu czego szukać. Czas uciekał, a ja szedłem na wojnę z największą wytwórnią w Korei.
Ukłoniłem się, żegnając jednocześnie ze wszystkimi, i ruszyłem do drzwi wyjściowych.
– Min! – usłyszałem głos Kim-Soo’a.
Nie zatrzymałem się.
– Min-Woo! – zawołał tym razem.
Przystanąłem i powoli odwróciłem się w kierunku sali. Czułem, jak wszyscy wpatrują się we mnie, nawet moi dawni przyjaciele z zespołu.
– Nazywam się Michael Holmes i właśnie tak powinniście się od teraz do mnie zwracać. Skoro nie akceptujecie mnie, mojej rodziny i tego co robię, drogo będzie was kosztowało to, co właśnie zrobiliście. Mój prawnik odezwie się do was – dodałem i wyszedłem z sali konferencyjnej.
Krew się we mnie burzyła, mózg prawie mi eksplodował i ze złości przygryzłem usta. Przez taką bzdurę, przez coś takiego stracili we mnie wiarę, nie bronili i odwrócili się ode mnie!
– Kurwa, błyszczyk! – Wściekłem się jeszcze bardziej, gdy wyczułem go na ustach, i szybkim, zamaszystym ruchem dłoni starłem to modne ścierwo. Kolejny wytwór cywilizacji, która kazała malować się facetom, aby wyglądali jak porcelanowe lalki.
Nienawidziłem kremów, gładkich policzków i tego całego makijażu, który oni uwielbiali. Kochałem się opalać, a oni kazali mi się kryć przed słońcem. I właśnie mnie olśniło. Będę mógł zrobić ze swoim życiem wszystko, co mi się podoba, w końcu będę mógł wyglądać jak prawdziwy mężczyzna, i dobrze się zabawię. Pojadę na plażę i będę rozkoszował się promieniami słońca i może nawet pływał na desce na falach. Pomogę Flo wrócić do zdrowia i odwiedzę ojca.
Te optymistyczne elementy przyszłości, który dostrzegłem bardzo mnie ucieszyły. Uwierzyłem, że z upływem czasu znajdę więcej takich plusów w swoim nowym życiu, a świat i moja była wytwórnia jeszcze o mnie usłyszą.
2. Annie
Kalifornia, cztery lata później
Nadszedł początek maja, dzień, jak zawsze w LA, był przyjemny i ciepły, a ulice tonęły w blasku słońca i kolorowych barwach. Trudno uwierzyć, że w nocy padał deszcz. Nie został po nim nawet ślad, a wszystko znów wyglądało jak dawniej.
Zaparkowałam swojego trzyletniego forda mustanga przed furtką domu mojej przyjaciółki Mary, która najwyraźniej dzisiaj się spóźniała. Uparcie wpatrywałam się w drzwi wejściowe, ale minuty mijały, a dziewczyna nadal nie wychodziła. Rozejrzałam się dookoła: błękitne niebo i bezwietrzna aura – palmy rosnące po przeciwnej stronie ulicy nawet nie poruszały swoimi długimi liśćmi. Domy wzdłuż ulicy były przeważnie białe, zadbane, z równo przystrzyżonymi trawnikami, i prawdopodobnie w każdym z nich trwał poranny ruch.
Zawsze chciałam mieszkać w takim miejscu jak to, więc przeprowadzka moich rodziców do Kalifornii bardzo mi odpowiadała. Przyjechaliśmy tutaj kilka lat temu, skończyłam tu szkołę średnią, a teraz studiowałam historię sztuki i kończyłam właśnie pierwszy rok. Zostało dosłownie kilka tygodni.
Mogłabym bez końca przyglądać się otoczeniu, ale nie miałam czasu, aby czekać beztrosko na przyjaciółkę, bo jeśli tak dalej pójdzie, obie się dzisiaj spóźnimy. Spojrzałam jeszcze we wsteczne lusterko. Poprawiłam swoje ciemne, proste włosy i podniosłam okulary przeciwsłoneczne, aby sprawdzić, czy makijaż mi się nie rozmazał. Kreska była delikatna, a nowe cienie z CoverGirl w odcieniach beżu i brązu, bardzo mi odpowiadały i świetnie podkreślały moje brązowe tęczówki. Wszystko było w idealnym porządku, oprócz wciąż nieobecnej przyjaciółki. Za chwilę będę musiała ruszyć się i po nią pójść. Niedawno dostałam w prezencie od mamy telefon komórkowy, ale nie widziałam potrzeby dzwonić, skoro od Mary dzielił mnie tak krótki dystans. Lepiej się przejść. Poza tym ona miała w domu tylko stacjonarny. Nagle drzwi jej domu otworzyły się i Mary wybiegła ze środka z wielkim uśmiechem na twarzy.
– Jestem, już jestem! – zawołała z daleka. Wsiadła do mojego samochodu, ucałowała mnie na powitanie w policzek, cmokając demonstracyjnie. Uśmiechnęłam się, słysząc jej wygłupy.
– Do cholery, czemu tak się grzebałaś?! – oburzyłam się. – To już trzeci raz w tym tygodniu.
– Dawno nie widziałam cię w tych niebieskich spodniach! – skomentowała spóźnialska, chcąc odwrócić moją uwagę. – Szkoda tylko, że włożyłaś koszulkę z napisem „Pepsi”. Ja bym takiej nie wybrała – oświadczyła dumnie.
– Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony, że krytykujesz moją jedyną czystą bluzkę – rzuciłam i odpaliłam samochód. – Pralka nam się popsuła, a mama jest tak zapracowana, że nie zdążyła jeszcze zamówić nowej. Pewnie ja będę musiała to zrobić dzisiaj po południu – mruknęłam i ruszyłam samochodem w stronę uczelni.
– Zawsze możesz zrobić pranie u mnie – pocieszyła mnie. – Moja mama bardzo się ucieszy, gdy się pojawisz, a Arthur pewnie obdzwoni wszystkich kolegów, że przyszła jego dziewczyna.
Roześmiałam się. Brat Mary miał trzynaście lat i gdy tylko do nich przychodziłam, wgapiał się we mnie jak porąbany, a przed kolegami twierdził, że jestem jego dziewczyną. Dobrze, niech ma, nie będę robiła z tego dramy, bo jeszcze bardziej się nakręci. Większość czasu i tak spędzałam na uczelni lub przygotowywałam się do kolejnych zajęć. Widywałam tego pryszczatego gnojka sporadycznie.
– Dzięki za zaproszenie – odparłam. – Poradzę sobie, od czego są pralnie publiczne.
– Ja bym nie chciała suszyć moich majtek przy jakichś facetach – skomentowała.
– Ty wolisz się spóźniać – rzuciłam.
– Dzisiaj to była dosłownie chwilka – zaoponowała.
– Chwilka? – zdziwiłam się, przystając na światłach.
– Ale za to był to już ostatni raz – obiecała Mary.
– Myślę, że już z milion razy obiecywałaś mi, że to ostatni raz.
– Tym razem nie kłamię.
Roześmiałam się.
– Nie śmiej się. I tak ze wszystkich ludzi na ziemi ty rozumiesz mnie najlepiej.
– Rozumiem – przyznałam. – Jest tylko jedna rzecz, której nie potrafię ogarnąć w twoim przypadku.
– Naprawdę? Co to?
– Nie potrafię zrozumieć twojej bezgranicznej fascynacji… No, tym… – Nie potrafiłam przypomnieć sobie tak od razu. – Tym Dark Challenge – wpadłam w końcu na nazwę jej ulubionego zespołu.
– Ależ, Annie! – Uspokoiła mnie gestem dłoni. – Dark Challenge to wstęp do tematu i wcale się nim tak nie fascynuję.
– Nie udawaj, wariujesz, gdy tylko słyszysz ich kawałki.
Zaśmiała się, a potem odwróciła w fotelu całym ciałem w moją stronę.
– Ja po prostu bezgranicznie uwielbiam ich lidera…
– …Michael’a Holmesa – dokończyłam za nią. Znałam tę śpiewkę. Ciągle do niego wzdychała. – Facet jak inni – stwierdziłam. – Śpiewa, tańczy… Nic nadzwyczajnego.
– Gdybyś widziała, jakie ma oczy, i ten głos… I wiedzie takie cudowne życie. Facet marzenie.
– Bzdury.
Każdy facet miał coś za uszami i byłam dumna z tego, że nie uzależniłam się od któregoś z nich. Nie chciałam marzyć tak jak ona o czymś nierealnym i niedoścignionym. A szczególnie o jakimś zadufanym w sobie artyście na haju.
– Właśnie wczoraj był z nim wywiad i puszczali jego piosenki – zaczęła swe wynurzenia Mary. – Takie wersje, których nigdzie jeszcze nie słyszałam. Chyba znowu od początku się w nim zakochałam. Po prostu odlot.
– Zupełnie nie wiem, po co mi o tym mówisz. Przecież niewiele mnie to obchodzi – skwitowałam, udając znudzoną. Wrzuciłam jedynkę i ruszyłyśmy dalej. Musiałam się skoncentrować, bo na drodze panował dosyć ożywiony ruch.
– Kupiłam bilety na jego koncert w Nowym Jorku – przyznała.
– A gdzieś bliżej nie ma? – zapytałam. – Po co lecieć na jakiś koncert na drugi koniec kraju.
– Jest, ale w NY mieszka mój kuzyn i pracuje w agencji reklamowej. Może załatwi coś i załapię się na after party, co myślisz?
– Jesteś tak obrotna, że pewnie wyprosisz tę wejściówkę.
– Liczę na to – odparła z uśmiechem. – To by było spełnienie moich marzeń.
– Masz tylko takie marzenia? – zapytałam, skręcając po chwili w znajomy zjazd.
– Nie, ale takie spotkanie byłoby naprawdę czymś wyjątkowym. Ja i on, a nasze wspólne zdjęcie zawisłoby na głównej ścianie w moim pokoju.
– Tak, to naprawdę coś… – prychnęłam z lekką kpiną.
Po jakimś czasie dojechałyśmy na uczelnię i szybkim krokiem udałyśmy się na wykład ze sztuki starożytnej. Na szczęście nikt nie zauważył, jak po cichu zajęłyśmy miejsca tuż z brzegu i udawałyśmy niewiniątka. Zajęcia prowadził jeden z najbardziej cenionych profesorów na wydziale. Notowałyśmy z zapałem, ale nie angażowałyśmy się w dyskusję, próbując jak najlepiej zrozumieć temat. Po wykładzie odwiedziłyśmy bibliotekę, aby zamówić potrzebne nam książki, i zjadłyśmy wczesny lunch w pobliskiej kawiarni. Po południu miałyśmy jeszcze dwa wykłady.
Cały dzień przebiegłby spokojnie na zajęciach i przyjemnych rozmowach z naszymi znajomymi, gdyby nie wiadomość, którą zostawiła mi około południa moja mama. Miałyśmy pewne plany na weekend, więc wybrałam jej numer na mojej nowej motoroli, aby sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku.
– Och, Annie, jak dobrze, że oddzwaniasz! – wykrzyknęła, gdy tylko odebrała połączenie. – Bałam się, że nie zdążę skontaktować się z tobą przed wejściem do samolotu.
– Do samolotu? – zdziwiłam się.
– Tak, to nagły wyjazd. Jedna z naszych pracownic się rozchorowała i nie ma kto jej zastąpić przy reklamie Pepsi. Wiesz, że to priorytetowy program dla naszej firmy, prawda? – wyjaśniła, upewniając się, czy rozumiem.
– Wiem – rzuciłam cicho.
Moja mama zasiadała w zarządzie wielkiej firmy zajmującej się tworzeniem kampanii reklamowych i mnóstwo czasu spędzała poza domem. Pojawiała się nagle, czasami późnymi wieczorami, a potem tak samo szybko znikała. Wcale nie musiała tak się poświęcać, ale odkąd ponad trzy lata temu rozstała się z moim ojcem, zamiast przystopować, rzuciła się w jeszcze większy wir pracy.
To właśnie z jej powodu nie mieszkałam na uniwersyteckim kampusie. Gdybym się tam przeprowadziła, nasz dom stałby prawie pusty.
– Wrócę dopiero w sobotę wieczorem, więc będziemy musiały odłożyć nasz wyjazd. Ale nie martw się, dostanę za to premię, a wtedy razem pojedziemy na wypasione wakacje tam, gdzie tylko będziesz chciała.
Zarabiała tyle, że nie potrzebowała dodatkowych premii, aby jechać na wakacje, a takie wyjazdy jak ten, z którego właśnie mi się tłumaczyła, wcale nie leżały w zakresie jej obowiązków. Miała od tego ludzi. Jednak wolała lecieć i doglądać wszystkiego osobiście.
– A co z pralką i zakupami? – przypomniałam jej.
– Kup sama. Wiem, że dasz sobie radę – odparła z werwą. – Przeleję ci pieniądze na kartę. Poradzisz sobie, nie jesteś już małą dziewczynką, prawda?
– Oczywiście, że sobie poradzę – odparłam. – Tylko czasami po prostu lubię z tobą pogadać.
– Ze mną? Annie! – Zbagatelizowała moją odpowiedź. – Pewnie Mary wyciągnie cię do jakiegoś klubu. Baw się, córeczko, i nie patrz na mnie, bo moje życie wpadło już w ustalone tory, a ty możesz jeszcze poszaleć. Ja w twoim wieku właśnie to robiłam i nawet nie będę ci opowiadać szczegółów, bo pewnie byś mi nie uwierzyła. – Zaśmiała się.
– Pewnie, dam sobie radę – odparłam. – Dobrze mi to wychodzi. – Pomyślałam sobie w duchu, że ja też coś wymyślę i poszaleję. Nieczęsto przyznawałam się mamie do swoich przygód. W tygodniu uczyłam się pilnie, a weekendy zostawiałam dla siebie i moich przyjaciół. – Doskonale wiem, jak się bawić – odpowiedziałam mamie i dodałam: – Tylko czasami mam wrażenie, że ty już zapomniałaś, jak to robić. – Sama zdziwiłam się, że w moim głosie zabrzmiała tak wyraźnie nuta pretensji. – Jedź na tę swoją delegację i uważaj na siebie. Zamówię pralkę i pewnie spędzę bardzo przyjemnie weekend. Daj znać, jak dojedziesz na miejsce. Muszę kończyć, buziaki, mamo – dorzuciłam jeszcze na koniec. Nie było sensu się z nią kłócić i przekonywać, aby odpuściła.
Wyciszyłam telefon, a gdy podniosłam wzrok spojrzałam prosto w szarozielone oczy Mary.
– Mamusia? – zapytała z przekąsem.
– Tak, jak zwykle nie będzie jej przez weekend. Pracuje dla Pepsi.
– To doskonały klient – skomentowała Mary. – Pewnie każdy jej go zazdrości.
– Pewnie tak… Tylko rzadko się widujemy.
– Gdybyś dostała się na studia w Nowym Jorku, widywałabyś ją raz na parę miesięcy, a rachunki za telefon i utrzymanie w NY wcale nie byłyby takie niskie.
– Ty zawsze znajdziesz jakieś plusy w każdej sytuacji – odparłam. Kiedy patrzyłam na Mary i jej słuchałam, humor zawsze mi się poprawiał.
– Moi rodzice też ciągle są nieobecni i dlatego bez przerwy mam na karku tego pryszczatego gnojka, który ogląda z kolegami gołe panienki w „Playboyu”.
– To gazeta dla dorosłych, skąd on ją wziął? – zdziwiłam się.
– On zawsze sobie poradzi. Od czego się ma odpowiednich kolegów, którzy wszystko potrafią załatwić? – wyjaśniła.
– Obrotny braciszek – stwierdziłam z uznaniem.
– Ale wiesz co, mogłybyśmy się urwać gdzieś z pewnym przystojnym i wysportowanym towarzystwem na weekend. Pomyśl o tym. Wybierają się na południe Kalifornii do San Diego. Zabawa będzie rewelacyjna. Nie zawiedziesz się – dodała i puściła do mnie oczko.
Wiedziałam, o jakim wypadzie mówi, ale do tej pory nawet nie brałam go pod uwagę, mimo że jechał tam ktoś, kto bardzo mi się podobał. Ralf był kapitanem w drużynie koszykarskiej. Nie zauważał mnie, ale może powinnam być bardziej nachalna, podejść do niego i zagadać, a nie tylko podziwiać go z daleka?
Miałam jednak pewien problem. Na co dzień wystarczał mi świat, w którym żyłam, moi przyjaciele, z którymi toczyłam długie rozmowy i doskonale bawiłam się w ich towarzystwie. Lubiłam spokój i stabilizację, gdy wychodziliśmy na wspólne imprezy na miasto. Mary znałam, odkąd zamieszkałam w LA, i była dla mnie jak pieprz i sól, krew krążąca w żyłach, a ekipa Ralfa okazywała się głośna, nachalna i zbyt pewna siebie.
Świadomie zamykałam się w swoim świecie i czasami izolowałam od takich właśnie głośnych i przebojowych ludzi. Ukrywałam głęboko w sobie tę radosną dziewczynę, którą byłam kiedyś. Dlaczego? Bo bałam się, aby znów mnie nie skrzywdzono.
Wiedziałam, że to mógłby być ciekawy wyjazd, ale za to, że kiedyś naśladowałam innych, zapłaciłam wysoką cenę. Od tamtej pory miałam lekki uraz do brylujących w towarzystwie, bogatych facetów, a szczególnie do takich zadufanych w sobie dupków jak ci z drużyny koszykarskiej. Wyciągnęłam wnioski i potrafiłam patrzeć na takiego Ralfa tylko z daleka. Choć poradziłam sobie z traumą i wróciłam do żywych, nie odnajdywałam w sobie tyle odwagi, aby zagadać do chłopaka, którego podziwiały wszystkie dziewczyny. Po paru latach terapii moje myśli wróciły już do równowagi, ale na plecach dźwigałam większy bagaż doświadczeń niż większość moich znajomych.
Spojrzałam na przyjaciółkę i nagle przyszło mi do głowy, że jednak powinnyśmy pojechać i trochę się zabawić. Przecież odrobina rozrywki nikomu nie zaszkodzi. Uśmiechnęłam się i odparłam:
– Załatw wszystko, jedziemy z nimi.
3. Annie
W piątek po zajęciach wsiadłyśmy z Mary do mojego samochodu i ruszyłyśmy do San Diego. Ulice Los Angeles były zatłoczone i na początku droga ciągnęła się nam jak flaki z olejem. Dojechałyśmy na miejsce około piątej po południu i bez problemu znalazłyśmy kilkupokojowy hotelik, który cały był zarezerwowany dla naszej ekipy.
– Widzę dwa znajome samochody! – zawołała Mary.
– A liczyłam, że będziemy pierwsze i wybiorę sobie pokój. – Westchnęłam.
Nie czekałyśmy. Pobiegłyśmy do środka, robiąc przy tym mnóstwo hałasu.
Mimo wszystko udało nam się z Mary wybrać idealny dla nas pokój na piętrze. Miał dwa pojedyncze łóżka, szafę, lustro, niewielki stolik z dwoma krzesłami i oczywiście balkon, z którego roztaczał się piękny widok na miasto. Plaża mieściła się po przeciwnej stronie, całkiem niedaleko. Ucieszyłyśmy się, gdy znajomi, którzy przyjechali tu przed nami, przyszli nas przywitać. Już rozpoczęli imprezę na dole, na rozległym tarasie.
– Jest w czym wybierać – szepnęła mi do ucha Mary, ogarniając na szybko, kto zdążył przyjechać, kiedy wynosiła z naszej podróżnej lodówki chłodne piwa. Ta to potrafiła wszystkich uszczęśliwić.
Sama wypatrywałam jednak Ralfa i czekając na jego przyjazd, czułam się coraz bardziej poddenerwowana. Na szczęście wypite później dwa piwa skutecznie mnie rozluźniły. Cieszyłam się i dobrze bawiłam. W końcu przyjechali następni znajomi, a reszta spóźnialskich dała nam znać, byśmy na nich nie czekali. Ostatecznie poszliśmy zabawić się na miasto.
Wzdłuż promenady znajdowało się wiele klubów rozrywkowych, tak samo jak restauracji i kawiarni, a jedna okazywała się bardziej interesująca od drugiej. W ogóle La Jolla to wspaniała dzielnica San Diego; warto było tu przyjechać.
Napuszyłam odpowiednio moje długie, czarne włosy, pomalowałam usta mocną, czerwoną szminką, przez co wydawały się jeszcze większe niż normalnie. Na to wyjście włożyłam czarną, a Mary czerwoną sukienkę. Doskonale uwydatniały nasze figury, a szpilki na modnych obcasach idealnie leżały na naszych nogach. Wieczór dopiero się zaczynał.
Weszliśmy do klubu. W wielkiej sali migały setki świateł, a ludzie tłoczyli się na parkiecie i wili w takt głośnej i wpadającej w ucho muzyki. Jakimś cudem znaleźliśmy mały stolik, a panowie przynieśli z baru drinki. Neo, jeden z chłopaków z naszego towarzystwa, podszedł do mnie i zaprosił do tańca. Przemogłam się i zgodziłam. Przecież po to właśnie tu przyszłam! Przez cały wieczór doskonale się z nim bawiłam. Był interesujący, opowiadał mi ciekawe historie o sobie i drużynie. Choć był przystojny i naprawdę mną zainteresowany, to ja marzyłam o kimś innym, o człowieku, z którym mogłabym porozmawiać, niczego przed nim nie ukrywać, o kimś takim, kto zrozumie i zaakceptuje mnie i moją przeszłość. Trudno jednak znaleźć kogoś takiego.
Miałam kilku chłopaków, ale spotykanie się z nimi kończyło się różnie. Nie lubiłam zapatrzonych w siebie lalusiów wybierających mnie tylko po to, by pokazać kumplom, jaką mają atrakcyjną dziewczynę. Nie potrzebowałam dogadzać ich próżności i często bywało tak, że zrywałam z nimi, zanim za bardzo się zagalopowali. Stawiałam granice, aby chronić siebie.
Dzisiaj jednak śmiałam się tak jak kiedyś, prowadziłam ożywione dyskusje, a moi znajomi przyglądali mi się i patrzyli na mnie z zaciekawieniem. Nie znali mnie od tej strony, dla nich przecież byłam tylko kujonką. Miałam wrażenie, że odkryli mnie na nowo i zastanawiali się, z kim tak naprawdę tu przyjechali.
Wróciliśmy z imprezy około czwartej nad ranem, ale, szczerze mówiąc, niewiele pamiętam z drogi powrotnej. Całkiem możliwe, że zasnęłam i nie bardzo wiedziałam, jak znalazłam się w swoim łóżku. W każdym razie obudziłam się w nim następnego dnia i od razu poczułam, jaką ciężką mam głowę. Chętnie bym pospała dłużej, ale Mary uparła się, żeby jak najwcześniej iść na plażę. Bez litości ściągnęła ze mnie pościel, mówiąc:
– Wstawaj! Już prawie dwunasta, słońce świeci wysoko, jest piękny dzień, a ty śpisz!
Rzuciła na mnie mój czarny strój kąpielowy z różowymi obszyciami i kazała mi się przebrać. Z trudem zwlekłam się z łóżka. Potem nie czekałyśmy na resztę ekipy, bo wiedziałyśmy, że będą jeszcze marudzili.
Po posiłku w cudownej kawiarence znalazłyśmy się na ogromnej plaży. Na południu nie było nawet widać jej końca, a od północy, jakieś trzysta metrów od nas, znajdowała się olbrzymia skała – wielki pionowy klif.
– Za nim jest mnóstwo pięknych, małych plaż ciągnących się dalej na północ. Problem w tym, że większość z nich jest prywatna – wyjaśniła mi Mary.
– Czyli są zamknięte?
– Nie wiem, nie próbowałam tam spacerować – odparła przyjaciółka.
Coś o tym słyszałam i coś tam pamiętałam, bo parę lat temu odwiedziłam to miejsce z rodzicami. Byli wtedy jeszcze razem. Nie chciałam jednak o tym myśleć i zaciągnęłam Mary do oceanu. Pływałyśmy w odmętach błękitnej, słonej wody. Leżąc na plecach kołysałam się na falach i czułam ulgę i błogość. Moje zmordowane po wczorajszej zabawie ciało doskonale się odprężyło. Poprzez lekko przymknięte powieki spoglądałam w niebo, na skałę i na plażę z ciepłym piaskiem. Było coś niesamowicie relaksującego w tym, jak fale obmywały moje ciało, podczas gdy śmiech i głosy ludzi mieszały się z szumem morza.
W pewnej chwili moją uwagę przyciągnął jakiś ruch na szczycie klifu.
– Ktoś tam jest – stwierdziłam odkrywczo i postanowiłam, że przy pierwszej lepszej okazji też tam pójdę i zobaczę, jaki widok rozciąga się z góry.
Gdy wyszłam z wody, część naszej ekipy już siedziała obok naszego miejsca. Byli w różnym stanie: jedni radośni, innych bolała głowa. Najważniejsze jednak, że zobaczyłam wśród nich Ralfa. W końcu przyjechał, i to…. z dziewczyną. Dlaczego wcześniej o niej nie wiedziałam? Mimo że ta sytuacja wcale mnie nie ucieszyła i czułam się zawiedziona, musiałam udawać, że wszystko jest w porządku. Wystarczała mi Mary, Neo i kilka innych osób. Nie musiałam przecież patrzeć na tę parę. Takie leniwe popołudnie bardzo mi się przydało. Odpoczęłam, zrobiłam kilka małych drzemek i po prostu starałam się dobrze bawić.
Chłopaki zamówili hamburgery oraz hot dogi. Pachniało niesamowicie, a po całym dniu pływania i opalania męczył mnie ogromny głód. Do tego mieliśmy sałatki i masę różnych napojów w przenośnej lodówce. Ludzie rozmawiali o wszystkim i o niczym, inni grali w siatkówkę plażową, a jeszcze inni relaksowali się przy muzyce z radia. Atmosfera była niezwykle radosna.
Wieczorem, gdy niebo nad oceanem zaczęło zmieniać kolor, powoli wstałam, otrzepałam tyłek z ciepłego piasku i ubrałam spodenki i swój krótki top.
– Idę na spacer – oznajmiłam. – Ktoś chętny?
– A gdzie się wybierasz? – zapytał Neo, uprzedzając Mary.
– Daleko, chcę zobaczyć klif – odparłam, wskazując ręką potężną skałę.
Usłyszałam zawodzenie. Po wczorajszej imprezie nikt z nich nie chciał i nawet nie był w stanie wybrać się na długą przechadzkę, i to w górę.
– Idę tam i z powrotem. Wrócę prosto do hotelu, zanim się ściemni – obiecałam i ruszyłam w tamtym kierunku. Musiałam przyznać, że to było bardzo dobre posunięcie. Zostałam sama z własnymi myślami i cieszyłam się, że nie muszę patrzeć na migdalenie się Ralfa z jego dziewczyną. Gdyby znali moje myśli, pewnie by się ze mnie nabijali do końca studiów.
Nie byłam jakąś miłośniczką wspinaczek górskich, ale wolałam to niż siedzenie na plaży i obserwowanie takiego przedstawienia. Gdy znalazłam się u podnóża tej wielkiej skały, zachwyciłam się tym, jak ten wielki klif wygląda z bliska i jak poziomo układają się warstwy, z których jest zbudowany. Skręciłam w prawo na wąską, ledwie widoczną ścieżkę. Byłam tu kiedyś z rodzicami i dobrze pamiętałam, że prowadzi na szczyt, a stamtąd można przejść nią na deptak.
Szłam, dosłownie wdrapywałam się i przytrzymywałam skał, ale ciągle pięłam się w górę, aż do momentu, gdy przed moimi oczami pojawił się łańcuch rozpięty między dwoma słupkami płotu. Na nim wisiała tabliczka z napisem: „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony”. Nie słyszałam, aby ktoś to kupił, a poza tym, ta skała to taki symbol plaży w San Diego, a symboli się nie sprzedaje.
– Prędzej uwierzę, że ta tabliczka wisi tu dla jaj – rzuciłam głośno.
Przez chwilę stałam niezdecydowana, ale gdy spojrzałam w dół i zobaczyłam, że w tamtą stronę droga jest dużo gorsza niż pod górę, wiedziałam już, że nie zawrócę.
– Nikomu przecież nie ubędzie tego kawałka ziemi – burknęłam znów pod nosem.
Przeszłam pod łańcuchem na drugą stronę i poczułam zadowolenie. Teraz droga przede mną była otwarta i nic nie stało na przeszkodzie, abym zerknęła, jaki widok rozciąga się z tego miejsca. Odwróciłam się i podbiegłam w stronę krawędzi klifu. Głęboko odetchnęłam. Wspaniale – pomyślałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam: niezmierzoną przestrzeń, niekończącą się dal i horyzont sięgający tak daleko. Z jednej strony klifu ciągnęła się nasza wielka i szeroka plaża, a z drugiej strony zobaczyłam właśnie te małe prywatne zatoczki z uroczymi połaciami piasku. Stałam i przyglądałam się temu wszystkiemu z zapartym tchem. Ciepłe odcienie różu i pomarańczu rozlewające się po niebie radowały moje zmysły.
Nagle za plecami usłyszałam czyjeś kroki. Zostałam przyłapana i ze strachu nie mogłam się odwrócić ani nic zrobić! To był mój koniec! Pewnie za chwilę wyląduję w więzieniu, a przyjaciele będą musieli zrobić zrzutkę na kaucję, aby mnie wyciągnąć.
Natomiast ten ktoś zbliżał się do mnie powoli, bo wiedział, że nie ucieknę. Przede mną była tylko krawędź klifu i jedyne co mogłam zrobić, to skoczyć z tej wysokości do wody. Stąd nie było ucieczki, chyba że do piekła.
Nagle poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu i się odwróciłam. Zobaczyłam starszego człowieka o poważnym spojrzeniu. Na czole i pod oczami wyraźnie rysowały się zmarszczki, a siwe włosy rozwiewał wiatr.
– To teren prywatny – oświadczył.
– Prywatny? Nie miałam pojęcia.
– Miałaś, widziałem na monitoringu – rzucił bardziej agresywnie, co w ogóle nie pasowało do jego łagodnego wyglądu. – Widziałem, jak przeczytałaś informację i świadomie tu weszłaś.
No tak, wydało się… – pomyślałam.
– Chciałam zobaczyć widok z góry. W życiu trzeba realizować swoje marzenia, prawda?
– Tak, ale tam, gdzie to możliwe – mruknął nieprzyjaźnie.
– A tutaj nie jest to możliwe? Dlaczego? Tutaj jest pięknie. – Wskazałam ręką na widok z góry roztaczający się na ocean.
– Dobrze wiesz, gdzie weszłaś i kto tu mieszka…
– …pan? – Ucieszyłam się jak mała dziewczynka.
– Ależ skąd! – Oburzył się. – Ja wrzucam takich jak ty do wody. – Wskazał palcem na ocean.
Uśmiechnęłam się niepewnie i odchrząknęłam.
– Skoro tak… to może wskaże mi pan inne wyjście – zwróciłam się do niego.
– Idziemy! – rozkazał z wielkim zdecydowaniem i determinacją, chwytając mnie za ramię i ciągnąc za sobą.
– Ależ wyjdę sama, proszę się tak nie fatygować. – Próbowałam żartować i wyswobodzić rękę z jego uścisku. Jak tak dalej pójdzie, zostanie na niej mnóstwo siniaków.
– Zostawiłbym cię tutaj, ale mój pracodawca nie lubi obcych. Ceni za to spokój, a ja wypełniam jego polecenia.
Nadal próbowałam się wyrwać i przy okazji ogarniałam wzrokiem wszystko, co mnie otaczało, aby wiedzieć, gdzie uciekać. Zza wzniesienia wyłaniał się właśnie dom wybudowany w nowoczesnym stylu. Posiadłość miała nieskazitelnie równe chodniki, zieloną, wypielęgnowaną trawę i schludnie przycięte krzaki. Wszystko było tak dopracowane, że aż przyjemnie było to oglądać.
– Henry, proszę, zostaw ją. To moja znajoma – dobiegł do nas przyjemny męski głos.
Mężczyzna, który ciągnął mnie za sobą, przystanął. Widocznie właśnie tak się nazywał. Zmarszczył czoło i mnie puścił.
– Tylko tego brakowało – powiedział niezadowolony i odszedł powolnym krokiem.
Odprowadziłam go wzrokiem do zakrętu, za którym zniknął, zadając sobie pytanie, co miał na myśli, gdy mówił: tylko tego brakowało. Czyżby sam właściciel chciał zająć się moją sprawą i zamierzał ściągnąć tutaj policję? Odwróciłam się i spojrzałam w kierunku, z którego dobiegł nas chwilę wcześniej męski głos.
Jakieś piętnaście metrów przede mną na tarasie domu stał młody mężczyzna w krótkich białych spodenkach, błękitnym T-shircie, a na nosie miał okulary przeciwsłoneczne. Jego czarne, półdługie włosy wyglądały bosko. Najciekawsze było jednak to, że patrzył dokładnie na mnie. No tak, wbijał we mnie wzrok, bo tylko ja naruszyłam jego prywatną przestrzeń. Tylko ja. Przyłapana na gorącym uczynku, osądzona i skazana.
Ja pierdzielę, w co ja się wpakowałam?
4. Annie
Patrzyłam na tego młodego mężczyznę, może mojego rówieśnika, i szczerze powiedziawszy, czułam się dziwnie.
Zwróciłam uwagę na to, jak bardzo był wysoki i jak epicko miał pocieniowane włosy. Nie widziałam zbyt dokładnie jego oczu, gdyż zakrywały je okulary przeciwsłoneczne, ale dostrzegłam ich zarys i zdawałam sobie sprawę, że patrzy wprost na mnie. Jak długo miał zamiar to robić? Pewnie chciał, abym sama rzuciła się mu do stóp i przepraszała za swój uczynek. Nie, nie ze mną takie numery. Mogłam, cholera, przeprosić, ale niczego więcej niech się nie spodziewa. Wolałam iść do więzienia.
Nie mogąc dłużej znieść jego milczenia, poruszyłam się niespokojnie i postanowiłam odejść w tę samą stronę, w którą odszedł Henry, domyślając się, że tam znajduje się wyjście z posiadłości. Zrobiłam parę kroków i usłyszałam:
– Wybierasz się gdzieś? Nie radzę.
Przystanęłam i znów spojrzałam na niego.
Groził mi?
Z zaciekawieniem lekko przechyliłam głowę. Zobaczyłam, że się uśmiechał, jakby pastwienie się nade mną sprawiało mu przyjemność.
– A co miałabym tu robić?
– Wiedziałem, że przyjdziesz – oznajmił, robiąc parę kroków w moją stronę.
– Niby skąd? – zapytałam zdziwiona i zaplotłam ręce na piersi.
– Po prostu chciałaś.
Wpatrywał się we mnie z dziwnym uśmiechem na twarzy. Jasnowidz jakiś czy co?
Zastanawiałam się, czego tak na prawdę ode mnie chciał i skąd wiedział, że miałam zamiar tutaj przyjść.
– A ty jak się domyśliłeś? – dociekałam już na głos.
– Widziałem, jak pływasz, jak patrzysz w tym kierunku, a potem zostawiłaś przyjaciół i proszę, jesteś tutaj. Wybrałaś doskonały moment, aby się pojawić.
Uniosłam lekko brwi. O co mu chodziło?
– Właśnie słońce chyli się ku zachodowi – dodał.
– Już to widziałam, chwilę temu – skomentowałam. Musiałam przyznać, że spodobało mi się to, jak malowniczo wyraził się, mówiąc o zachodzie słońca. Czy faktycznie chciał, abym zainteresowała się tym widokiem, czy to był jakiś podstęp? Spojrzałam w tamtą stronę.
Czerwona łuna rozlewała się teraz ogniście po prawie całym niebie. Rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że uwielbiam takie widoki. Szum fal, wiatr i zachód słońca mnie wyciszały.
– Rzeczywiście piękny widok – przyznałam szeptem, ale on to usłyszał, bo wiatr wiał w jego stronę i niósł moje słowa do jego uszu.
Podszedł bliżej i zamiast na zachód słońca, patrzył na mnie. Podobało mi się, jak zbliżał się na luzie, z rękami w kieszeniach i tym swoim dziwnym uśmieszkiem na twarzy, jakby coś kombinował.
– Jestem Michael – przedstawił się i wyciągnął rękę.
Uścisnęłam jego dłoń. Była duża i silna, i o chwilę za długo przytrzymywała moją.
Z takiej bliskości widziałam, jak ten facet był dobrze zbudowany, jak na tle mocno opalonej skóry lśniły bielą jego zęby, gdy tak nonszalancko się uśmiechał i czekał… A ja wgapiałam się w niego. Cholera, co za okaz!
– A ty jak właściwie masz na imię? – zapytał, przechylając lekko głowę.
– Annie – odparłam, gdy oprzytomniałam trochę. Musiałam przyznać, że gdy stał tak blisko mnie i patrzył przez te swoje okulary przeciwsłoneczne, wydawał mi się niesłychanie atrakcyjny. Te czarne włosy, niesamowity kształt ust i przede wszystkim to, że był taki wysoki i wcale nie wyglądał na grzecznego chłopca. – Chyba muszę już lecieć – rzuciłam niezgrabnie. Odsunęłam się od niego. Czułam, jak mnie onieśmiela.
Gdy to mówiłam, on nadal wbijał we mnie wzrok. A ja wcale nie lubiłam, gdy ludzie tak się mną interesowali. Poza tym, nie przepadałam też za tak pewnymi siebie facetami, a szczególnie tymi, którzy spali na kasie i myśleli, że wszystko im wolno, a kobiety same na nich polecą. Ten miał fajną posiadłość z wielkim białym domem i pewnie też był taki zarozumiały jak wszyscy inni playboye.
– Obiecałam przyjaciółce, że będę przed wieczorem, a słońce już prawie zaszło – wyjaśniłam w skrócie, aby wiedział, że ktoś na mnie czeka.
– Czyli wtargnęłaś tutaj, naruszyłaś moją prywatną przestrzeń i mówisz mi teraz: żegnaj? – skomentował.
– Coś w tym rodzaju.
Chyba nie zadowoliła go ta odpowiedź. Miałam wrażenie, że lustruje mnie dokładnie z góry na dół i ocenia. Może zastanawiał się, czy dzwonić po policję już czy za chwilę? Cholera, powinnam być dla niego grzeczniejsza – pomyślałam. Chciałam przecież bezpiecznie wrócić do hotelu. Jak coś mi się stanie, to wszyscy powiedzą, że sama się o to prosiłam.
Uśmiechnęłam się niepewnie.
– Może masz coś jeszcze do dodania? – dopytał zaciekawiony. – Na przykład jakąś inną wymówkę.
Zorientowałam się, o co mu chodzi. Byłam tu nieproszonym gościem, ale skoro już tu się znalazłam, chciał pewnie pogadać…
Chciał?
I wtedy mnie olśniło!
– Mogę dodać jeszcze: przepraszam – powiedziałam wyraźnie. – Nie planowałam ci przeszkadzać. – Patrzyłam na niego, niepewna, czy właśnie o to mu chodziło, bo wydawał mi się pogrążony we własnych myślach. Nie chciałam jednak wtrącać się w jego sprawy i dezorganizować tego, co tam robił. Zdecydowanie wolałabym się już stąd wydostać. Według mnie bogaty facet oznaczał niebezpieczeństwo, a ładny i bogaty facet oznaczał wielkie niebezpieczeństwo.
– „Przepraszam” też się przyda – skomentował.
– Więc, przeprosiny przyjęte? Mogę już iść? – Ucieszyłam się i rzuciłam mu promienny uśmiech.
Wtedy znienacka skoczyło na mnie coś wielkiego! Tak wielkiego i ciężkiego, że ledwo utrzymałam się na nogach. Pies! – zorientowałam się i krzyknęłam z przerażenia, gdy poczułam na sobie wielkie łapy i olbrzymi mokry pysk przy swojej twarzy.
– Annie! – Usłyszałam, jak Michael mnie woła. Momentalnie znalazł się przy mnie, gdy zasłaniałam się przed psem.
– Nie! – krzyczałam. Bałam się, że ta bestia mnie pogryzie, że zaraz zanurzy we mnie zęby, a ja runę na ziemię jak długa i nie dam rady się obronić.
– Jum! – krzyknął Michael i dosłownie na siłę odciągnął go ode mnie. – Jum! Siad! – wydał krótką komendę. I wtedy pies posłuchał. Zsunął ze mnie łapy i skarcony patrzył na Michaela.
Zerkałam na niego przestraszona, podczas gdy Michael trzymał go za obrożę, i zastanawiałam się, czy ten pieprzony ludojad znowu się na mnie rzuci. Ale bydlę klapnęło na trawę swoim wypasionym zadkiem. Lubiłam labradory, a szczególnie te biszkoptowe, ale ten okazał się jakiś przerażający.
– Zostań – polecił mu tym razem jego właściciel, a Jum spojrzał na niego niewinnym wzrokiem, jakby pytał, czy naprawdę musi tu siedzieć. Potem łypnął błagalnie na mnie.
Michael znów się zbliżył.
– A pies?! – zawołałam zdenerwowana. Chwyciłam go za koszulkę i zacisnęłam na niej pięści, kryjąc się za nim przed groźnym zwierzem. Bałam się, że za chwilę bestia znowu się na mnie rzuci.
– Nie ruszy się z miejsca, dopóki mu nie pozwolę – wyjaśnił i oboje spojrzeliśmy na labradora.
Siedział tam i merdał zadowolony ogonem.
– Cholera… – przeklęłam cicho – ale się bałam. Myślałam, że serce mi wyskoczy z piersi.
Michael tymczasem chwycił moją zaciśniętą na swojej koszulce pięść i oderwał ją od siebie. Drugą zabrałam już sama.
– Leniwiec spał, gdy wychodziłem z domu, nie lubi wysiłku fizycznego – wyjaśnił spokojnie, przygładzając wymięty materiał w miejscu, gdzie zaciskałam na nim dłonie.
Zrobiło mi się głupio, że w panice tak się go uczepiłam. Spojrzałam niepewnie na psa. Każdy przestraszyłby się tak wielkiej bestii.
– Pewnie jak usłyszał nieznany głos, to chciał się przywitać – dodał Michael.
– Chyba raczej chciał mnie zjeść – oburzyłam się, poprawiając swój krótki top i otrzepując się z nieistniejącego pyłu.
– Połknął już parę osób w całości.
– Po-połknął? – Zdziwiłam się, ale od razu, w połowie wyrazu, zorientowałam się, że facet się ze mnie nabija.
Roześmiał się, zadowolony, że dałam się tak nabrać. Pewnie bym go opierdzieliła, ale uśmiechał się tak zajebiście, że po prostu wolałam na niego patrzeć. I robiłam to, zauroczona, bo cały był taki… jakby dopracowany w każdym szczególe. Odpowiedni wzrost, wspaniała sylwetka, fryzura, która przyciągała wzrok, i ten uśmiech jak z hollywoodzkiej reklamy. Pomyślałam nawet, że chciałabym ściągnąć mu z nosa te okulary przeciwsłoneczne, ale zważywszy na okoliczności, pewnie okazałoby się to przesadą.
Odgarnęłam z policzka kosmyk włosów i odruchowo potarłam nos.
Michael spoważniał, gdy tylko przyjrzał się uważnie mojej twarzy, a przynajmniej tak mi się wydawało.
– Coś tu masz… – powiedział i podniósł rękę, aby mi pokazać.
Przestraszyłam się i cofnęłam odrobinę.
– Przepraszam, ubrudziłaś sobie nos. Chciałem zetrzeć – wyjaśnił.
Od razu sięgnęłam ręką, chcąc zetrzeć to, co miałam na twarzy.
– Rozmazujesz mocniej – zaniepokoił się dziwnie. – Masz to na ręce.
Tym razem Michael był zdecydowany i nie prosząc o jakąkolwiek zgodę, chwycił mnie za rękę. Spojrzeliśmy jednocześnie w to miejsce. Moje palce były ubrudzone rozmazaną krwią.
– Co to? – zdziwiłam się.
– Boli? – zapytał, trzymając jedną ręką mój nadgarstek, a drugą sprawdzając, skąd wzięła się krew.
– Nie… – odparłam po chwili zastanowienia.
Michael odstąpił ode mnie o pół kroku i szybko ogarnął mnie całą wzrokiem.
– Cholera, masz zadrapanie na udzie.
Spojrzałam.
Szrama, zapewne po pazurze Juma, biegła pionowo po skórze, od połowy uda do kolana. Miejscami wyszły na niej kropki krwi i to je rozmazałam ręką.
– Faktycznie – przyznałam mu rację, a żołądek dziwnie mi się wykręcił.
– Tylko tego jeszcze brakowało – mruknął Michael, patrząc na zadrapanie z wyraźnym niepokojem. – Musimy wejść do domu, tam mam apteczkę.
– Zadrapanie nie jest duże – zaprotestowałam. – Zetrę, nie musimy fatygować się do środka.
– Ależ musimy – podkreślił z naciskiem. – W tym stanie nie mogę cię puścić, bo zbyt dużo by mnie to kosztowało.
Zupełnie nie rozumiałam, o co mu chodzi, ale instynktownie wiedziałam, że nie miałam powodu do obaw. Przecież mnie nie zje! Chciał mi pomóc. W końcu ruszyłam z miejsca i poszłam za nim, czując mieszankę ciekawości i niepokoju. Gdy przekroczyliśmy próg jego domu, znalazłam się w zupełnie innym świecie.
Dom Michaela okazał się nowoczesną willą, której wnętrze imponowało przestronnością i elegancją. Wysokie, panoramiczne okna w salonie ujawniały widok na ogród i ocean, a minimalistyczne meble podkreślały nowoczesny charakter. Zauważyłam wiele plakatów i zdjęć wiszących na jednej ze ścian, ale nie miałam czasu się im przyjrzeć.
Przez otwarte przesuwne drzwi dotarliśmy do kuchni. Lśniące powierzchnie z jasnego granitu harmonizowały z bielą szafek i najnowocześniejszymi sprzętami kuchennymi.
W kuchni Michael ściągnął okulary przeciwsłoneczne i odłożył je na blat. Przez moment śledziłam go z zainteresowaniem. Czekałam, aż odwróci się w moją stronę, aby zobaczyć, jak bez nich wygląda. On jednak podszedł do mebli kuchennych i wyciągnął apteczkę z jednej z szuflad.
– Jest! – Ucieszył się i spojrzał na mnie.
Miał cudowne niebieskie oczy. Przypominały dwa błękitne jeziora, pełne ciepła i troski, a ja w nich tonęłam. Chyba zauważył to, jak intensywnie się w niego wgapiam, bo uśmiechnął się półgębkiem i otwierając apteczkę, powoli do mnie podszedł. Położył ją na blacie wyspy kuchennej i wyciągnął z niej płyn do dezynfekcji, a potem rozerwał opakowanie z wacikami i przygotował jakieś plastry. Nie zwracał na mnie uwagi, ale ja z zainteresowaniem śledziłam każdy jego ruch.
– Znasz się na tym? – zapytałam.
– Trochę – odparł. – Jako niesforne dziecko często miałem obitą gębę.
Gębę? Cholera, raczej twarzyczkę, bo szczerze powiedziawszy, był bardzo przystojny, a ja z każdą chwilą czułam się bardziej skrępowana obecnością tego faceta. Wysoki, co dodawało mu nie tylko fizycznej, lecz także pewnej mentalnej przewagi, może trochę starszy ode mnie, jego czarne, przydługie włosy łagodnie opadały na czoło, nadając mu artystycznego, nieco buntowniczego wyglądu. Niebieskie oczy, pełne głębi i tajemniczości, błyszczały jak wody oceanu, a subtelne, azjatyckie rysy twarzy dodawały mu niezwykłej, egzotycznej urody. W każdym jego ruchu dostrzegałam pewność siebie i grację, jakby wiedział, co dokładnie robi, i czuł się z tym dobrze.
Nie mogłam oderwać wzroku od jego subtelnego uśmiechu, który pojawił się, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
Nic nie mówiłam, ale w mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Dobrych, ale też złych, pełnych podejrzeń i uprzedzeń w stosunku do niego. Musiałam się postarać i być miła. Nie każdy bogaty facet to świnia, która chce zrobić mi krzywdę – powtarzałam sobie w myślach. Starałam się uspokoić szalejące serce i odrzucałam te sugestie, które zmierzały w niebezpieczną stronę i wywoływały u mnie strach.
– To wskakuj na blat, maleńka – rzucił.
Rozbawił mnie. Przecież nie byłam znowu taka maleńka. Miałam prawie metr siedemdziesiąt, ale przy nim faktycznie mogłam wydawać się mała.
– Wolę krzesło – stwierdziłam.
– Tu będzie mi wygodniej. – Poklepał jasny granit. – Nie chce mi się tego przenosić – dodał, wskazując na apteczkę.
– W sumie… – zawahałam się.
Zanim się spostrzegłam, Michael chwycił mnie oburącz w talii, podniósł i posadził na wyspie kuchennej w miejscu, które wskazał.
– Zobaczmy, co tam masz. – Skupił się na moim zadrapaniu na udzie.
Pochylił się i zerknął na opuchnięty podłużny ślad z rozmazanymi śladami krwi i nowymi świeżymi kropelkami, które ciągle się pojawiały.
– I co sądzisz? – zagadnęłam.
– Przeżyjesz – odparł i zadowolony przesunął się nad wielki zlew, odkręcił wodę i zaczął myć starannie ręce.
Przez chwilę go obserwowałam, po czym stwierdziłam:
– Jum wcisnął w to zadrapanie już tyle zarazków, że od odrobiny twoich też przeżyję.
– Ja swoich nie mam zamiaru tam zostawiać. Za to mam zamiar cię uratować.
– Jak książę z bajki swoją księżniczkę? – zagadnęłam. Cholera, chyba się wygłupiłam.
– Prawie, ale nie do końca – odparł, nie zauważając mojej głupiej wpadki. – Nie jestem księciem z bajki – dodał.
Jednak zauważył.
No tak, jego wygląd i bliskość trochę mieszały mi w głowie. Namieszały jednak zdecydowanie bardziej, dopiero gdy Michael skończył się myć, wytarł ręce w papierowy ręcznik stojący obok w rolce i podszedł do mnie. Dotknął rany na udzie palcami, a po moich plecach przebiegł dreszcz przyjemności. Na chwilę wstrzymałam z wrażenia oddech, nim wyprostowałam się jak struna.
Patrzyłam na niego, prawie nie oddychając, gdy był tak blisko i jego smukłe palce muskały moją skórę na udzie, a cudowny zapach dolatywał do moich nozdrzy. Zdecydowanie tacy przystojniacy jak on nie powinni orbitować w mojej przestrzeni, bo gubiłam się i nie wiedziałam, co robić.
Tymczasem Michael rozpoczął opatrywanie zadrapania z taką starannością, jakby był zawodowym medykiem. Obejrzał ranę, zdezynfekował i osuszył…
I w tym momencie do środka wpadł Jum, dysząc ciężko i rozglądając się z ciekawością. Spięłam się instynktownie, ale Michael szybko zareagował.
– Jum, do pokoju – powiedział stanowczym tonem, a pies, choć wyraźnie niechętnie, posłusznie zakręcił i popiskując z żalu, opuścił kuchnię.
Nie poszedł jednak daleko. Usiadł na tym tłustym zadku w progu i obserwował, co się dzieje w kuchni.
Zajęty dezynfekcją i opatrywaniem zadrapania, Michael skupiał się na swoim zadaniu, co dało mi chwilę, by przyjrzeć się mu bliżej. Teraz, bez bariery w postaci okularów przeciwsłonecznych, mogłam w pełni i bez końca go oceniać. Niebieskie oczy Michaela były nie tylko piękne, lecz także wyrażały coś więcej, czego zupełnie nie potrafiłam jeszcze nazwać. Podziwiałam jego proste, ciemne brwi, długie rzęsy, gdy spoglądał w dół na moją nogę, i usta – pełne i niesamowicie wyraźnie zarysowane. Patrzyłam, jak z wprawą odcina plaster i przykleja kilka pasm w strategicznych, najbardziej podrapanych miejscach.
Gdy skończył, spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Lepiej? – zapytał, a jego głos był kojący.
– Dobrze ci to wyszło – odparłam i zadowolona, dotknęłam plastrów.
Nadal byłam nieco zdezorientowana całym zdarzeniem, ale jednocześnie wdzięczna za jego troskę. To spotkanie z Michaelem i Jumem, mimo początkowego strachu i niepewności, zaliczyłam do ciekawych przeżyć
– Wody? – zaproponował Michael, wkładając po kolei rzeczy do apteczki, a potem zgarnął brudne waciki i wyrzucił je do kosza.
– Dziękuję, może innym razem, bo naprawdę muszę już lecieć. Mam nadzieję, że Jum wypuści mnie za bramę – powiedziałam po chwili.
– Oczywiście, z przyjemnością cię odprowadzimy – odparł.
– Obaj? – zdziwiłam się, wskazując to na niego, to na psa siedzącego w progu kuchni, jakby znajdowała się tam jakaś niewidzialna linia, której nie mógł przekroczyć.
– Obaj – wyjaśnił Michael i zwrócił się do psa: – Jum, idziemy.
Pies poderwał się ze swojego miejsca, merdając radośnie ogonem, i podbiegł do nas. Trącił mnie pyskiem, a ja poczułam, jak jeżą mi się ze strachu wszystkie włoski na karku. Potem polizał moją łydkę tym swoim mokrym jęzorem i dalej gapił się na mnie z dziwnym zachwytem.
– Fuj – jęknęłam tylko.
– Nie lubisz psów? – zdziwił się Michael.
– Lubię, ale tego się chyba boję.
Michael roześmiał się, słysząc moją odpowiedź.
Westchnęłam, bo wyglądał wspaniale. Onieśmielał mnie tym, że był tak idealny. Szczerze powiedziawszy, to tacy mężczyźni kojarzyli mi się z jakimiś artystami, modelami, czy kimś z ekskluzywnego magazynu modowego. Niebotycznie przystojni i zupełnie poza twoim zasięgiem.
Dlaczego Bóg stawiał na mojej drodze właśnie takich nieosiągalnych facetów?
– A ja myślę, że Jum cię lubi – stwierdził, gdy przeanalizował sytuację.
– Na razie nie jestem w stanie mu zaufać.
– Ważne, że on ufa tobie i wpuścił cię do domu – skomentował i wyciągnął do mnie rękę, aby pomóc mi zejść z blatu.
Skorzystałam z tej pomocy i powoli ruszyliśmy do wyjścia.
– Tak w ogóle to masz bardzo ładny dom – pochwaliłam. – Lubię sztukę nowoczesną.
– Ja też.
– Myślę, że i ty, i ten pies bardzo tu pasujecie.
– Dziękuję, miło słyszeć.
Odchrząknęłam. Trochę dziwnie to wyszło.
Tymczasem wyszliśmy na zewnątrz przez wielkie dwuskrzydłowe drzwi i ruszyliśmy ścieżką w dół do bramy. Już po chwili jego wielki pies wcisnął się między nas. Odsunęłam się od niego odrobinę.
– Nie uciekaj, on cię nie zaliże, a jak znowu tu wtargniesz, będziesz musiała uważać, bo Jum słucha tylko mnie. Jeśli mnie nie będzie…
– Zje mnie?
– Połknie w całości.
Roześmialiśmy się.
Musiałam przyznać, że Michael był nawet fajny. Pomijając oczywiście ten cały jego wspaniały wygląd… Próbowałam koncentrować się tylko na jego sposobie zachowania.
– A tak szczerze, to właśnie Jum wypłoszył wszystkich, którzy tędy chodzili, i po okolicy rozniosło się, że tu straszy – powiedział.
Przystanęłam.
– Nie słyszałam, aby ktoś tak mówił.
– Może jesteś tu za krótko. Turystka?
– Tak, przyjechałam z przyjaciółmi na weekend – wyjaśniłam.
– Z LA? – dopytał.
Skinęłam głową.
– Czasami tam jeżdżę.
– Po co?
– Praca, a co innego – wyjaśnił i niedbale wzruszył ramionami. – A czym ty się zajmujesz?
– Studiuję… Ach! – krzyknęłam nagle, gdy Jum polizał moje palce.
Michael się zaśmiał.
– Spokojnie, chciał tylko sprawdzić, jak smakujesz.
– Dobrze, że tylko on – skomentowałam i spojrzałam na Michaela. Widziałam, jak znad oprawki okularów, które znowu założył, uniosły się jego ciemne brwi. Zaczerwieniłam się, gdy zdałam sobie sprawę, jak to zabrzmiało. O, cholera, co on sobie o mnie pomyśli?! Że uderzam do niego?! Nie! Oczywiście, że nie!
Od razu ruszyłam szybciej do bramy, która znalazła się już w zasięgu mojego wzroku. Czułam się niezręcznie. Michael i Jum szli za mną i miałam wrażenie, że spłonę ze wstydu.
– Wiesz co? – zawołał do mnie Michael. – Miałbym wyrzuty sumienia, gdybym cię stąd wypuścił.
– Co?
– Poproszę znajomego, aby cię odwiózł – poinformował mnie zadowolony.
– Absolutnie! – zaprotestowałam. – Hotel jest niedaleko.
Michael jednak mnie nie słuchał. Z bocznej kieszeni spodenek wyciągnął telefon i wybrał numer.
– Proszę, nie fatyguj się – poprosiłam i zerknęłam na jego komórkę. O cholera! Miał bardziej wypasiony model niż ja, a to przecież mnie wszyscy zazdrościli mojej motoroli.
– Jordan, podjedziesz? – zagadnął i przez chwilę słuchał odpowiedzi.
– Michael, nie trzeba – podpowiadałam mu, ciągnąc go za koszulkę.
– Dobrze, czekamy. – Ucieszył się i chwycił mnie za rękę. Splótł nasze palce. – Wpadniesz jutro na lunch? – zapytał, gdy próbowałam dostrzec, jaki ma model telefonu. To był ericsson, ten mały zgrabny telefon GH 337, przy którym mój wyglądał jak spasiona krowa. – To jak, jesteśmy jutro umówieni? – Potrząsnął lekko moją ręką, za którą trzymał.
Tym razem jego słowa dotarły do mnie bardzo wyraźnie.
Skoncentrowałam na nim wzrok i, kurwa, Michael wydał mi się jeszcze przystojniejszy niż wcześniej. Z trudem łapałam przy nim oddech.
– Pewnie kiedyś się umówimy – odparłam ogólnikowo i wysunęłam dłoń z jego uścisku, a następnie chwyciłam za klamkę. Pociągnęłam i otworzyłam furtkę.
– Może jutro? Przyjdziesz? Porozmawiamy… Jum się pewnie też ucieszy.
Przez chwilę zupełnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Raczej byłam przekonana, że ściągnie szeryfa i zamknie mnie za wtargnięcie na swoją posesję, a on proponował mi lunch?
– Więc jak? – ponaglił mnie.
Uśmiechnęłam się.
– Nie chcę ci nic obiecywać. Jestem śpiochem, a po południu chcieliśmy jeszcze zaliczyć plażę.
– Kręcisz, a przecież jesteś mi coś winna.
– Ja? – zdziwiłam się i stanęłam jedną nogą na chodniku, poza posiadłością Michaela.
– Ty – wyjaśnił zdecydowanie.
Miał rację, byłam mu coś winna. Musiałam się zgodzić.
– Dobrze, ale mam nadzieję, że to nie ja będę twoim posiłkiem.
Dosłownie prychnął śmiechem, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak dwuznacznie to zabrzmiało. Znowu! Znowu to zrobiłam!
– Przepraszam – rzuciłam zakłopotana. – To przez twojego psa.
– Przez psa? – zapytał zaskoczony. – Miałem nadzieję, że to ja robię na tobie takie wrażenie.
– Zdecydowanie pies – zapewniłam go. Nie mogłam się przecież przyznać, że w jakiś sposób wciąż budził we mnie niepokój, że patrząc na niego, z wrażenia aż bolał mnie brzuch. – Gdybyś rzucił się na mnie tak jak Jum, nie zjadłabym z tobą jutro lunchu.
– O, więc jesteśmy umówieni! – Przeczesał palcami swoje półdługie czarne włosy, które po chwili znów ułożyły się zadziornie. – Rewelacyjnie! – dodał rozbawiony. – Spotkajmy się po prostu w George's at the Cove o pierwszej.
– Załatwione, przyjdę. – Skinęłam głową, a chwilę później, gdy podjechał samochód, pomachałam Michaelowi na pożegnanie. Odpowiedział mi tym samym gestem.
Ruszyliśmy, a ja uśmiechałam się do swoich myśli i byłam niesamowicie podekscytowana. Cholera, umówiłam się z jakimś przystojnym facetem na niedzielny lunch! Chciałam, aby jutro już nadeszło.