I będzie inaczej - Liliana Fabisińska - ebook + audiobook

I będzie inaczej ebook i audiobook

Liliana Fabisińska

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Hanka miała naprawdę dobre życie: męża, którego kariera była jej priorytetem, udane dzieci i najlepsze na świecie przyjaciółki. Idealna pani domu, która zawsze wszystko i wszystkich ma pod kontrolą.

Wszystkich…? Na pewno…?

Gdy okazuje się, że Olek latami zdradzał Hankę, wali się jej uporządkowany świat. Przychodzą smutek, zawód, ale też strach o to, co będzie jutro. Szczególnie że kulturalny rozwód to chyba tylko w filmach.

 Na szczęście Hanka ma na kogo liczyć. Bo ona, Jagoda i Dorota stanowią naprawdę zgrane trio. I wspólnie potrafią stawić czoło największym problemom.

Więc Warto poczekać. Jeszcze chwilę. I będzie inaczej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 53 min

Lektor: Elżbieta Kijowska

Oceny
4,5 (25 ocen)
16
6
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
joanka1952

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czyta, aż szkoda, że to już koniec tej serii
10
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Serdeczne podziękowania od wydawczyni

dla dr Anny Franusz za błyskawiczne i merytoryczne uwagi

do fragmentów poświęconych sprawie rozwodowej Hanki.

Pozdrawiamy też wszystkie czytelniczki, które regularnie

dopytywały, kiedy wreszcie powstanie trzeci tom naszej serii –

to była nieustanna motywacja!

Działalność oficyny SILVER objęta jest patronatem

Polskiego Towarzystwa Okulistycznego.

Edycja © Silver oficyna wydawnicza, 2023

Tekst © Liliana Fabisińska, 2023

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden fragment tej książki nie może być publikowany

w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody Wydawcy.

Wszelkie podobieństwo do osób i miejsc występujących

w książce jest przypadkowe.

Warszawa 2023

Marylce, mojej mamie,

bez której trudno jest pisać...

Prolog

– A więc przyznaje się pani do winy? – Policjantka patrzyła na nią zdumiona.

– Tak. Oczywiście. – Kiedy Hanka to mówiła, na jej twarzy białej jak śnieg nie drgnął nawet najmniejszy mięsień.

– Zdaje sobie pani sprawę, co to oznacza? – Kobieta w mundurze postanowiła chyba uratować ją za wszelką cenę. I nie zaprotokołować tego zeznania wbrew regułom, których musiała przestrzegać.

– Osiem lat pozbawienia wolności – odparła Hanka bezbarwnym, matowym głosem i wzruszyła ramionami. – Mówiła mi to pani już trzy razy…

Policjantka milczała przez moment, niepewna, co powinna zrobić. Nie była najbardziej doświadczoną funkcjonariuszką w wydziale, ale miała intuicję, która podpowiadała jej, że ta kobieta jest niewinna.

– Może chce pani zadzwonić do adwokata? – zaproponowała jak w amerykańskim filmie. – Wydaje mi się, że przydałaby się pani jego pomoc.

– Nie mam adwokata. – Hanka była niewzruszona.

– Przysługuje pani w takim razie…

– Obrońca z urzędu? – Nie dała policjantce dokończyć. – Też go nie chcę, dziękuję bardzo.

Kobieta w mundurze westchnęła ciężko i wbiła wzrok w drzewo za oknem. Po drugiej stronie szyby wśród liści siedziała wiewiórka. Patrzyła w dal, identycznie jak policjantka. Jakby obie nie wiedziały, jak przekonać Hankę do zmiany zdania.

– Naprawdę nie ma nikogo, z kim chciałaby pani porozmawiać? – Jasnowłosa podkomisarz nie ustępowała.

Na twarzy Hanki pojawił się leciutki grymas. Po raz pierwszy spojrzała na policjantkę z zainteresowaniem.

– Więc to nie musi być prawnik? – dopytała. – W takim razie chciałabym zadzwonić do mojej przyjaciółki. A najlepiej do dwóch.

Rozdział 1

Między kumkwatem a pomarańczą

– Nie do wiary, że minął już rok. – Dorota oparła się o drzwi pustej, cichej szklarni i przymknęła oczy. Wciąż miała w pamięci tamto cudowne popołudnie. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni… Tak mało, a jednocześnie wprost niewiarygodnie dużo. Gdyby ktoś powiedział jej wtedy, ile rzeczy wydarzy się przez rok, ilu ludzi zniknie z jej życia, ile gwałtownych zmian nastąpi… – Naprawdę nie do wiary – powtórzyła, pociągając nosem.

Mięta rosnąca przy wejściu wtedy też pachniała tak intensywnie, potrącana co chwilę przez kogoś wchodzącego do szklarni lub z niej wychodzącego. Dziś było tu pusto, zielonymi listkami poruszał tylko wiatr. A one, tak samo jak tamtego dnia, roztaczały ten swój aromat, świeży i piekący jednocześnie.

To wspomnienie zawsze sprawiało, że pod jej powiekami pojawiały się łzy.

Przez krótką chwilę naprawdę było jak w bajce. Jej ukochany ogród zimowy wypełniały śmiechy, gwar rozmów, dobrych życzeń, żarcików, toastów. Przyjęcie zaręczynowe starszych państwa, którzy spotkali miłość wbrew wszelkim oczekiwaniom i planom w domu seniora, było jednym z najbardziej wzruszających, podnoszących na duchu wydarzeń, w jakich uczestniczyła. Dorota naprawdę czuła się zaszczycona, że pani Antonina, matka jej przyjaciółki Jagody, świętowała tę wielką chwilę razem ze swoim uroczym narzeczonym właśnie tutaj, w jej oazie zieleni.

Patrząc wtedy na rozpromienioną, zakochaną parę siedzącą wśród dojrzewających cytryn, pomarańczy i kumkwatów, nie mogła się pozbyć wrażenia, że właśnie po to wyremontowała zaniedbaną szklarnię w kącie ogrodu i urządziła w niej Szałwię pod Szkłem. Ten jeden dzień, to niezwykłe wydarzenie, które zebrało wszystkich w tym samym miejscu, nareszcie wolnych od animozji, radosnych i pełnych nadziei na dobrą przyszłość, i które wydawało się początkiem nowej epoki. Dla Jagody, wreszcie pogodzonej i ze swoją matką, i z córką. I oczywiście dla pani Antoniny, mającej już niebawem powiedzieć „tak” przed ołtarzem.

Dorota i Jagoda poznały się na wakacjach w pewne duszne mazurskie popołudnie. Jagoda była już na studiach, Dorota – wciąż w liceum. Z początku tylko podziwiała z daleka tę kolorową, ekscentryczną dziewczynę, wokół której o każdej porze dnia i nocy kręcił się tłumek adoratorów. Zachwycało ją to, że Jagoda zawsze idzie za głosem serca i intuicji. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, kiedy została jej najbliższą przyjaciółką. Szybko się przekonała, że Jagoda naprawdę nigdy nie robi niczego, co by ją nudziło, w co by nie wierzyła. Błyskawicznie kończyła znajomości, które dziś nazwano by toksycznymi. Chociaż wtedy, czterdzieści lat temu, nikt nie używał takiego określenia.

– Od podcinania skrzydeł mam matkę. Jest w tym tak cholernie skuteczna, że reszta świata naprawdę może odpocząć. Jedna Antonina Widłoń załatwia sprawę w kilka sekund. Zawsze dba o to, żebym nie poczuła się za dobrze i nie pofrunęła za wysoko – powiedziała kiedyś niby żartem.

Dorota wtedy już poznała jej matkę (choć Jagoda bardzo się starała, żeby do tego nie doszło) i wiedziała, że ten żart ma w sobie potwornie dużo prawdy.

Przez kolejne dziesięciolecia obserwowała Jagodę. Nie, „obserwowała” nie jest tu odpowiednim słowem. Dorota przecież aktywnie uczestniczyła w życiu przyjaciółki. Była przy niej zawsze, w najlepszych i w najgorszych chwilach. Znała jej sekrety, pamiętała wydarzenia, o których sama Jagoda chętnie zapomniałaby dawno temu. Ciągle ją podziwiała, tak samo jak tego pierwszego dnia nad jeziorem, ale powody ku temu były już teraz zupełnie inne. Nie chodziło wyłącznie o perlisty śmiech, odrzucanie do tyłu ciemnych loków czy magnetyzujące (i absolutnie bezwiedne!) machanie rzęsami nad wielkimi, niemal czarnymi oczami. Nie chodziło nawet o te wielobarwne, zamaszyste, wirujące spódnice, które Dorota bez skutku próbowała kopiować na domowej maszynie do szycia marki Łucznik.

Im dłużej znała Jagodę, tym lepiej rozumiała, że przyjaciółka wcale nie jest szczęśliwa – mimo swojej urody i tłumu otaczających ją chłopaków. I że ona też zazdrości Dorocie, i to czegoś znacznie ważniejszego niż stylowe ciuchy czy gęste włosy.

Jagoda rozpaczliwie zazdrościła Dorocie rodziców. Normalnego, ciepłego domu, do którego chce się wracać. Talerza ciepłej zupy na stole. Dłoni mamy na ramieniu i słów: „Kochanie, włóż sweter, bo się przeziębisz”. Był taki czas, kiedy Jagoda po kolejnej kłótni z matką uciekła z Grabiszyńskiej w środku nocy i właściwie zamieszkała u Doroty – a jej rodzice bez wahania przyjęli ją jak cudownie odnalezioną córkę.

Lata później na pogrzebie taty Doroty nikt nie płakał tak bardzo jak Jagoda, nawet sama Dorota. I nikt się nie dziwił, że idą za trumną obie ze swoimi mężami.

Mężowie…

Dorota musiała się uśmiechnąć pod nosem, ciągle nie otwierając oczu, gdy pomyślała o Jagodzie śpiącej z nią na wersalce w maleńkiej kawalerce przy Legnickiej. To właśnie tam Dorota zamieszkała tuż po ślubie ze swoim Wojtkiem. Byli tacy szczęśliwi, że mogą być wreszcie sami, bez rodziców, teściów, współlokatorów. Ich wymarzone wspólne gniazdko…

Wojtek nie należał do niepoprawnych romantyków tańczących z różą w zębach. Dorota więc przecierała oczy ze zdumienia, gdy pierwszego dnia w nowym mieszkanku zrobił kolację (paprykarz szczeciński nie był szczytem elegancji, ale to właśnie jego smak już zawsze kojarzył się Dorocie z tamtymi szalonymi pocałunkami), zapalił świece i zaproponował, że przygotuje jej kąpiel. Czuła, że zapowiada się naprawdę namiętna, bezsenna noc.

I faktycznie była bezsenna, tyle że nie z powodu szalonego seksu.

Kiedy Dorota siedziała w kucki w tyciej wannie, zachwycając się aromatem bułgarskiego olejku różanego (Wojtek z rozmachem przechylił malutką fiolkę przywiezioną z Sozopola i ta woń utrzymywała się w łazience jeszcze przez tydzień), ktoś załomotał do drzwi. Na progu stała zapłakana Jagoda z płócienną torbą wypchaną ubraniami. Dorota nie musiała o nic pytać. Wiedziała, że przyjaciółka znowu usłyszała od matki coś, co nie pozwoliło jej zostać na Grabiszyńskiej ani chwili dłużej. I że… „oczywiście, naturalnie, no przecież, że tak…”, że po prostu musi przyjąć ją do siebie i pomóc zaplanować kolejne kroki.

Wojtek bez słowa zgasił świeczki i zabrał z szafki nocnej winogrona, którymi chciał karmić swoją świeżo poślubioną żonę między kolejnymi pieszczotami. Zjadł je sam na balkonie około drugiej w nocy – siedział tam do świtu, żeby nie przeszkadzać przyjaciółkom, mając za towarzystwo miseczkę owoców i zeschniętą bułkę, którą złapał w ostatniej chwili, gdy zostawiał im pokój.

Przez kolejne trzy tygodnie na wersalce spały Dorota i Jagoda. A on rozkładał sobie w przedpokoju prowizoryczne posłanie i walczył ze skurczami łydki po codziennym pompowaniu materaca niezbyt wygodną, ale całkiem skuteczną pompką nożną. Wiedział, że dla jego żony przyjaźń to wartość najwyższa, i nie zamierzał z tym dyskutować.

Nie powiedział też ani słowa, kiedy po urodzeniu Rafała Dorota chciała mieć przy sobie Jagodę, nie jego – mimo że o opiece nad niemowlakiem wszyscy troje wiedzieli tyle samo, czyli nic. Rozumiał, że potrzebowała wtedy innej kobiety, że on nagle stał się kompletnie nieistotny. Zresztą i tak by nie wiedział, jak jej pomóc przy synku, przynajmniej w tych pierwszych dniach. Bo potem już przewijał malca, wyparzał butelki i szykował kaszkę chyba częściej niż ona.

Był mężem idealnym, Dorota nie miała cienia wątpliwości. Nigdy ani słowem nie wspomniał o tym, że trochę za dużo jest w jej życiu tej kobiecej przyjaźni. Nie próbował konkurować z Jagodą. Nie robił też żadnych uwag, gdy piła kawę w jego ukochanym kubku ani gdy haftka jej stanika suszącego się na kaloryferze w kuchni zaczepiła się o marynarkę jego szefa, gdy ten przyszedł na chwilę z jakimiś papierami.

Widziała jednak wyraźnie, że Wojtek odetchnął z ulgą, kiedy w życiu czarnowłosej piękności nareszcie pojawił się Misza. Jagoda seryjnie łamała serca kolegom ze studiów, a potem z biura projektów, ale zawsze trzymała ich na dystans. Owijała sobie wokół palca, bawiła się ich towarzystwem, by chwilę później zamienić Jacka na Michała, Michała na Wieśka, a Wieśka na Marka. Miała już prawie trzydzieści lat, wydawało się, że to skakanie z kwiatka na kwiatek bez większego zaangażowania to jej cecha immanentna, że taka po prostu jest. Niezdolna do prawdziwej miłości i już.

Dopiero przy Miszy nagle wszystko się zmieniło. Okazał się tym jednym jedynym. Jagoda złagodniała, zaczęła wić gniazdo, szybko wyszła za mąż. Obecność Miszy, a także jego wiara w jej zdolności i siłę charakteru sprawiły, że odeszła z biura projektów i założyła własną firmę budowlaną. Chwilę potem urodziła córeczkę.

I wtedy nagle powróciły demony. Całe dzieciństwo i młodość Jagody, fakt, że Antonina nie potrafiła jej kochać, że winiła ją za swoje nieudane życie, to wszystko było jak bomba z opóźnionym zapłonem. Wybuchło właśnie w chwili, gdy wydawało się, że Jagodzie udało się odciąć od przeszłości i pewnie kroczyć prostą, samodzielnie wyznaczoną, piękną drogą.

– Nie umiem być matką – szepnęła kiedyś, patrząc z góry na zapuchniętą od płaczu buzię Nataszki siedzącej w spacerówce.

– Nie opowiadaj głupot. – Dorota zbagatelizowała wtedy jej słowa. Przecież widziała, że małej niczego nie brakuje, że Jagoda naprawdę się stara. – Radzisz sobie z prowadzeniem firmy, rozwijasz ją mądrze, krok po kroku. A przedtem, jeszcze w biurze, nie miałaś problemów nawet z tymi projektami, przy których wysiadali wszyscy, łącznie z twoim szefem. Zawsze dostawałaś najtrudniejszych klientów. Dlaczego miałabyś sobie nie poradzić z opieką nad własnym dzieckiem? Czymś, co kobiety robią od tysięcy lat.

Jagoda też robiła, najlepiej jak umiała. Ale przez cały czas czuła, że to „najlepiej” to jednak nie jest wystarczająco dużo. Nie potrafiła dać małej Nataszce miłości, której sama nie dostała w domu rodzinnym. Naprawdę próbowała być dobrą mamą, naśladować Dorotę, która całe dnie spędzała z Rafałem, i Hankę, ich nową koleżankę, cudowną mamę Pawełka i Piotrusia. Tyle że to, co one robiły z miłością i czułością, Jagoda doprawiała potężną dawką chłodu, dystansu, a nawet niechęci. Nataszka musiałaby być z kamienia, żeby tego nie odczuć.

Mijały lata. Wydawało się, że nic nie przerwie zapętlenia niedopowiedzeń, pretensji i chłodu między trzema pokoleniami kobiet w rodzinie Jagody. I wtedy zdarzył się cud. Antonina w wieku niemal osiemdziesięciu lat zaczęła przeżywać drugą młodość. Nagle zrzuciła czerń, w którą ubierała się przez prawie pół wieku. Była zakochana, szczęśliwa, biegała po trawie lekkim krokiem z kwiatami za uchem i w sukienkach z falbankami.

Dorota wciąż pamiętała wizytę w domu seniora Pogodna Malwa, w którym mieszkała matka Jagody. Jadąc tam, próbowała trzymać fason, ale tak naprawdę była absolutnie przerażona. Oczywiście Jagoda mówiła jej, że to wspaniała placówka, ale wyobraźnia i stereotypy robiły swoje. Dorota była przekonana, że zobaczy smutne miejsce, w którym ciszę przerywają jedynie jęki obolałych pensjonariuszy. W którym dominują zapachy spirytusu kamforowego, środków odkażających, czosnku, moczu i preparatów do czyszczenia protez. Tymczasem pierwszym, co poczuła, gdy tylko weszła do rozległego budynku z własnym parkiem, był aromat czekolady. W jadalni, wyglądającej jak przytulna restauracyjka, a nie odpychająca stołówka, którą widziała w wyobraźni, uśmiechnięci seniorzy robili właśnie fondue. Maczali w gęstej czekoladzie truskawki nabite na długie szpikulce, a zamiast głuchej ciszy, w której stukają drewniaki pielęgniarek, rozbrzmiewały perliste śmiechy starszych pań, tubalne głosy panów, szmer rozmów, a przede wszystkim muzyka. I to nie żaden Mozart czy Beethoven, lecz jazz, radosny, grany na żywo przez dwóch siwiutkich jegomościów siedzących na podwyższeniu w kącie jadalni. Trąbka i pianino zamiast ciszy…

Nie mogła uwierzyć, że zwyczajny dzień w domu seniora może być tak przepełniony radością, aktywnością i nadzieją. Pomyślała wtedy, że kiedyś sama chciałaby trafić w takie miejsce. Gdyby mogli zamieszkać w Malwie z Wojtkiem, gdyby los pozwolił im zestarzeć się razem, mogłoby być naprawdę przyjemnie.

Odwiedziła panią Antoninę i jej uroczego brodatego narzeczonego, pana Aleksandra, jeszcze kilka razy. Omawiała z nimi wszystkie szczegóły przyjęcia zaręczynowego, mającego się odbyć w jej szklarni.

– To będzie taka przygrywka, próba generalna przed naszym weselem – powiedziała ciepło pani Antonina.

Dorota nie raz, nie dwa była na Grabiszyńskiej w mieszkaniu Jagody i jej matki. Nigdy jednak nie zaznała tam serdeczności czy choćby uwagi. Kiedyś pani Antonina traktowała ją jak powietrze. Teraz wszystko było inaczej. Lepiej… znacznie lepiej niż kiedykolwiek.

– Chwilo, trwaj – szepnęła w dniu przyjęcia, stojąc obok Jagody w progu swojej szklarni.

Wszystko układało się przecież idealnie. I to nie tylko dla Antoniny i jej narzeczonego, zakochanego jak sztubak. To był też taki dobry, szczęśliwy czas dla Pauliny, wspólniczki Doroty i jej byłej synowej, która powoli odbudowywała swoje życie po traumatycznym rozwodzie.

Dorota kochała ją jak córkę. Rafał serią kłamstw oraz cynizmem, z którym wykorzystywał łatwowierność matki i żony, złamał serca im obu. Dorota straciła co do swojego jedynaka jakiekolwiek złudzenia i przy okazji niemal dom, który on usiłował rodzicom odebrać. Stanęła po stronie Pauliny, przeciw własnemu dziecku. I nigdy nie żałowała tej decyzji.

A potem, rozwijając Szałwię pod Szkłem, bardzo się do siebie zbliżyły. Działały już prawie dwa lata, wciąż pełne energii i pomysłów, w dodatku z całkiem niezłymi dochodami. Chociaż Dorota wciąż nie mogła uwierzyć, że utrata pracy w wieku, w którym powoli myśli się o emeryturze, może się stać początkiem tak wspaniałej przygody.

***

koniec darmowego fragmentu

zapraszamy do zakupu pełnej wersji

LILIANA FABISIŃSKA

pedagożka (z nieustannie rozgrze­banym doktoratem o przyjaźni), kryminolożka, dziennikarka, nauczycielka akademicka, autorka książek dla dorosłych i dla dzieci. A także sztuk teatralnych, scenariuszy i słuchowisk. Laureatka wielu nagród, stypendystka Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jeśli akurat nie czyta, nie pisze, nie lepi garnków ani kolaży, prawdopodobnie jest w drodze do Włoch. Wraca tam nieustannie i wykorzystuje każdą okazję, by czmychnąć choćby na dzień, choćby na jedną kawę…

Uwielbia pływać, pracować nocą i prowadzić samochód. Oddałaby ćwierć duszy za czereśnie i szparagi. W życiu boi się chyba tylko os i szerszeni. Z wzajemnością nie znosi kotów.

Kiedy miała cztery lata, dostała od babci pierwszy zegarek i dobrą radę: Przesuń wskazówki o kwadrans, żeby nigdy się nie spóźniać. Wskazówki ma przesunięte do dziś, ale… ciągle się spóźnia. Może dlatego, że robi sto rzeczy naraz. I jako niepoprawna optymistka wierzy, że tym razem na pewno już zdąży.

to wydawnictwo założone przez Iwonę Krynicką. W ramach swojego autorskiego projektu współ­pracuje ona z pisarkami i pisarzami nad stworzeniem książek o zwykłym życiu, w których każde pokolenie odnajdzie dla siebie inspirację. Aby wyjść naprzeciw potrzebom czytelników, Silver jako pierwszy w Polsce wprowadził standard druku ze specjalnym rozmiarem czcionki ułatwiającym czytanie.

Tekst: Liliana Fabisińska

Konsultacja prawna: dr Anna Franusz, kancelaria Kuba, Franusz, Mierzwiak

Redakcja: Iwona Krynicka

Korekta: Sylwia Chojecka, Magdalena Wołoszyn-Cępa

Koncepcja okładki i stron tytułowych: Agnieszka Matz

Ilustracja okładkowa © Anna Nowocińska

Projekt logotypów: Maciej Szymanowicz

Projekt graficzny i skład: Agnieszka Władyka

Ilustracje na stronach rozdziałowych: rawpixel.com

Przygotowanie wersji e-book: Anita Pilewska

SILVER oficyna wydawnicza

ul. Madalińskiego 67C m. 5

02-549 Warszawa

[email protected]

ISBN: 978-83-965647-8-8