Horyzont - Jakub Małecki - ebook

Horyzont ebook

Jakub Małecki

4,6

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Czasami prawda rozciąga się daleko za Horyzont.

Jałowe lata bez wschodów i zachodów słońca. Wspomnienia jak burza piaskowa, jak skrzypienie desek w starym domu. Smugi przeszłości płytko pod skórą. Gry komputerowe i bułgarski rap.

Maniek i Zuza mieszkają po sąsiedzku na warszawskim Mokotowie. On, były saper, próbuje spisać wspomnienia z misji w Afganistanie, mając nadzieję wreszcie stamtąd wrócić. Ona, dziecko pokolenia Y, uczy się żyć na własny rachunek i mimowolnie zatraca się w rodzinnej tajemnicy. Choć z pozoru nic ich nie łączy, ciążą ku sobie, niezdolni i niechętni do pielęgnowania więzi z otoczeniem.

Nowa książka Jakuba Małeckiego to zaskakująca opowieść o tęsknocie, przyjaźni i odwadze. O konfrontacji z zadrą – własną i cudzą. O próbach znalezienia właściwej wersji siebie.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 220

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (2366 ocen)
1538
637
153
32
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
barhel91

Nie oderwiesz się od lektury

Jakub Małecki był gościem targów książki w roku 2020. Tak się złożyło, że miałem okazję wysłuchać rozmowy z nim. Poczułem się na tyle zainteresowany jego osobą, że postanowiłem bliżej zapoznać się z utworami jego autorstwa. „Horyzont” był pierwszą książką, po którą sięgnąłem i… zdecydowanie chcę więcej! Ale od początku… Mariusz Małecki jest 36-letnim weteranem wojennym. Po tym, co przeżył i co widział, pozostał jedynie wrakiem człowieka z syndromem stresu pourazowego. Jedynym akcentem normalności są wieczorne rozmowy z Zuzą – towarzyszące przy tym dźwięki bułgarskiego rapu i wspólne picie alkoholu sprawiają, że jego życie ma jeszcze jakikolwiek sens. W międzyczasie próbuje zebrać się do napisania książki, na którą podpisał kontrakt. Jednakże, przez cały ten czas nie może zebrać myśli i znaleźć słów, które w należyty sposób opisałyby okrucieństwo wojny. „Horyzont” to powieść dość prosta, ale niebanalna. Autor w doskonały sposób i z niezwykłą wrażliwością opisuje wydarzenia z życia pary...
30
Stranda

Nie oderwiesz się od lektury

Panie Jakubie dziękuję, za wzruszenie i przybliżenie choć namiastki świata, w którym muszą na co dzień żyć inni ludzie , świata trudnego i bolesnego.... serdecznie polecam każdemu, kto chciałby poszerzyć własne horyzonty. Dziękuję 🌹
20
butlaktaktyt

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra książka. Na początku wydaje się prostsza niż np. Dygot, ale fabuła niezawodnie wciąga od pierwszych stron.
20
3Agnieszka9

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita. Subtelna. Trochę smutna. Niesamowita wrażliwość pisarza. Polecam.
20
magdah1234

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę bardzo dobra historia.
10

Popularność




Dla studentki z Kijowa i eleganckiego motocyklisty.

Wystarcza jedno „nic”, by uderzył piorun.

Herman Hesse, Wilk stepowy

tłum. Gabriela Mycielska

1

To ja.

Łysy i spocony już trochę, buty brudne na białym dywaniku, obok buta lewego radiowóz, w dłoni komiks, klocki wszędzie, przede mną na półce dwa czołgi, amerykańskie, jakiś roboto-dinozaur, żołnierzyków mnóstwo i gra planszowa – tytułu nie widzę. Pot mi spływa do oka.

Na ścianie plakat z filmu, którego nie znam, rysunek faceta w hełmie, i jeszcze jeden – na nim chyba dom? Szkoła? Obok duże zdjęcie wyszczerzonego kretyna z fińską snajperką sako. Moje zdjęcie.

Milena wprowadziła mnie tu kilka minut wcześniej. Zerkała co chwilę z niepewnym uśmiechem, oczekując chyba, że się tym wszystkim ucieszę. Tymi żołnierzykami. Rysunkiem. Sobą na fotografii.

Ocieram czoło. Wstaję, komiks rzucam na łóżko, zsuwa się i uderza w radiowóz. Opieram ręce na biodrach – kiedyś tam w ogóle tłuszczu nie miałem, teraz trochę mam – i próbuję sobie przypomnieć, jak to się właściwie stało, że jestem w tej chwili tutaj, w tym dziecięcym pokoju, z brudnymi butami na białym dywanie. Dawny ja ze zdjęcia patrzy na mnie.

Przyszedłem bez zapowiedzi, tylko tak umiem tutaj przychodzić. To znaczy – nie umiem w ogóle. Milena otworzyła mi zdziwiona i chyba zadowolona.

– Proszę, wejdź… Jak miło.

Wszedłem i od razu zacząłem się pocić, od razu żałować zacząłem, wszystko bez sensu, wygłupię się tylko, już to zrobiłem. Zapytała, czy kawy, czy herbaty, ona tylko wyłączy żelazko, bo prasowała akurat. I widząc moją minę:

– No przecież nie przeszkadzasz, Maniek. Tylko żelazko wyłączę.

Usiadłem z nią w przestronnym salonie, wokół leżały drobne kawałki zwykłego życia: żółta piłka, gazeta o modzie, gumowa kość psa Kretesa, dwa błyszczące roboty, kawałek chrupka i opakowanie kreskówki ze smokiem na okładce.

Moja siostra przygotowała kawę, przez cały czas mówiąc coś do mnie, potem usiadła w fotelu naprzeciwko, nie przerywając. Miała na sobie wytarte dżinsy i bluzkę z nadrukiem przedstawiającym uśmiechniętego wieloryba. Patrzyła na mnie tymi wielkimi oczyma, w których topiła się kiedyś większość moich kolegów z liceum. Włosy ułożone w taki sposób, że przypominały zapałkę zaraz po potarciu o draskę.

– Dawid jest na placu zabaw – powiedziała. – Poszłabym po niego, on się po prostu posika z radości.

Czułem, jak kropla potu zjeżdża mi wzdłuż kręgosłupa i wsiąka w koszulkę. Podniosłem kubek do ust, upiłem łyk. Spojrzałem w lewo, w prawo: książki na wysokim regale, rozpuszczony w słońcu widok za oknem. Kawałek trawnika, trampolina dla Dawida, świeżo posadzone tuje przy drewnianym ogrodzeniu. Jeden z identycznych szeregowców przy jednej z identycznych ulic na Wawrze.

Milena podniosła się, ręce oparła na udach i zbliżyła twarz do mojej.

– Dosłownie za chwilę będziemy, okej?

Pokiwałem głową. Siostra dotknęła mojego ramienia, cofnęła palce.

– To może poczekasz u niego?

No i czekam tak, spocony już bardziej niż trochę, zdenerwowany jeszcze bardziej niż spocony.

Pokój jak marzenie każdego dzieciaka, a przynajmniej marzenie każdego dzieciaka z moich czasów: duży, wszędzie pełno wszystkiego – figurek, gier planszowych, puzzli i samochodów, broni z plastiku, elektronicznych gadżetów.

Chodzę od białych drzwi do białego biurka, na którym pudełko puzzli, kartka z gryzmołami i kubek pełen pisaków. Przystaję na środku, znowu patrzę na ścianę, a facet ze zdjęcia patrzy na mnie. Kto mi w ogóle robił tę fotkę? Pytlak? Miętowy?

Wyobrażam sobie, jak ją wieszali – siedmioletni, niecierpliwy kierownik prac i posłuszny wykonawca z rolką taśmy klejącej. Jego ojciec, mój szwagier Hubert, programista z ramionami w kolorowych tatuażach. Zastanawiam się, co myślał, umieszczając tu na prośbę syna mój wielki wizerunek. Odwracam głowę, głęboko oddycham.

Nie, jednak nie wytrzymam.

Idę raz jeszcze do biurka, raz jeszcze do drzwi. Wyjdę, ucieknę, przeproszę ją jakoś przez telefon, zrozumie. Nie zrozumie. Kładę rękę na klamce i słyszę ich głosy. Przeklinam szeptem.

Głosy już wyraźne – spokojny jej, jego cienki, podniecony. Pocieram klatkę piersiową. Ściska mnie w mostku, mam ciemno przed oczami. Mam ciemno przed oczami, ja, Mariusz Małecki, lat trzydzieści sześć, kawaler, cholesterol w normie, dwa zdjęcia z prezydentem i emerytura wojskowa, jestem już przy biurku, biorę głęboki wdech, waham się jeszcze przez chwilę, w końcu stawiam nogę na parapecie i skaczę przez okno.

2

Biegnę po trawniku – piłka, łopatki, trampolina, mijam wszystko, prosząc w myślach, żeby mnie takiego nie zobaczyli. Dopadam płotu, jest wyższy, niż myślałem, podciągam się, w łokciu znowu strzyka. Przekładam jedną nogę, zaraz będzie po wszystkim, i zawieszony tak pomiędzy ogrodem a ulicą, pomiędzy jeszcze nie a już tak, odwracam się i próbuję sam siebie przekonać, że te dwa kształty w oknie to wcale nie twarze Mileny i jej syna, że to tylko dwa kształty w oknie. Odwracam się, przerzucam drugą nogę i już.

Upadam za ogrodzeniem, prostuję się i idę, tak spokojnie, jak spokojnie może iść dorosły mężczyzna, który właśnie wyskoczył przez okno i przelazł przez płot.

Nasłuchuję, czy za mną nie krzyczą, chyba nie, pokonuję dziesięć, dwadzieścia metrów, ale kiedy zbliżam się do placu zabaw, gdzie jeszcze przed chwilą najwyraźniej bawił się Dawid, a teraz bawią się już tylko obce dzieci, z kieszeni dobiega melodia z Nieustraszonego. Wyciągam, patrzę – Milena, odrzucam, telefon chowam z powrotem.

Drugi raz już nie dzwoni.

***

Siedzę w rozgrzanym aucie, za szybami rozgrzana Warszawa: krótkie rękawy, sukienki, ciemne okulary, kolejka przed lodziarnią i pełne głów tramwaje. Mam sporo rzeczy do załatwienia – najpierw sklep. Parkuję przy wiacie z wózkami i wychodzę w ciepło.

Jestem tu regularnie, choć nigdy nie kupuję nic dla siebie, teraz tak samo: wrzucam do koszyka brokuły, ryż basmati i cztery piersi z kurczaka, do tego łosoś, niech mu będzie, dwa łososie, migdały, owsiankę, kiść bananów, chyba już wszystko.

Przystaję przed działem z mrożonkami, bo znowu telefon. Wyjmuję – Hubert. Kurwa. Wypowiadam tę myśl na głos, co mi się niestety coraz częściej zdarza.

Odbieram.

– Cześć, szwagier.

– Cześć, szwagier.

Cisza, nic nie mówię, czekam, aż on coś powie, wreszcie mówi:

– Chcesz pogadać?

Nie chcę. Wzdycham głośno i milczę.

– Nie chcesz.

Wzdycham raz jeszcze.

– Nie chcę.

Teraz wzdycha szwagier. Znowu cisza.

– Ale gdybyś chciał…

– Wiem. Dzięki.

Stoję przy mrożonkach, zimno mi i się pocę. Jedna sekunda, druga sekunda, trzecia, wreszcie on:

– No to trzymaj się.

Kiwam głową.

– Na razie.

Wsuwam telefon do kieszeni, idę w stronę kas. Czekając w kolejce, przyglądam się mężczyźnie przede mną, który może celowo, a może nie celowo, nie położył za swoimi zakupami tego plastikowego czegoś z napisem NASTĘPNY KLIENT. Przenoszę wzrok na dwie nastolatki, całkowicie ignorujące wszystko, co nie jest ekranami ich telefonów – w tym mnie – a potem na kasjerkę, która mówiąc mi „dzień dobry” i chwytając ryż, łososia, migdały, nie podnosi głowy. Ja, Maniek Małecki, dla nich nie istnieję.

Wsiadając w 2011 roku we Wrocławiu na pokład wyczarterowanego boeinga amerykańskich linii lotniczych, byłem przekonany, że jeśli przetrwam sześć miesięcy, stanę się kimś, kogo nie sposób przeoczyć. Że wszyscy będą widzieć we mnie to, co zrobiłem, i to, czego nie zrobiłem. Że po takich sześciu miesiącach nic już nie zdoła mnie ruszyć.

Jest odwrotnie i rusza mnie wszystko. Nie ma znaczenia, co w życiu zrobiłem i czego nie zrobiłem – kiedy stoisz w kolejce do kasy za ospałym mężczyzną i dwoma nastolatkami, kształt twojej przeszłości się rozmywa.

I w innych sytuacjach też.

***

Czterocyfrowy kod, klatka schodowa, w windzie lustro. Próbuję nie patrzeć. Fryzjer – powinienem to sobie zapisać. Jestem przed drzwiami, nasłuchuję i naciskam dzwonek. Ociężałe kroki, chrzęst zamka, Miętowy.

Stoi przede mną, znudzony wybryk natury: dwa metry wzrostu, ramiona takie, że nie widać właściwie, gdzie jeden mięsień się kończy, a inny zaczyna.

– Zabił mnie właśnie wilkołak – oświadcza, odwracając się do mnie plecami, a potem wchodzi do swojego miniaturowego, jedynego pokoju i opada na fotel. W potężnych dłoniach tkwi biały pad od konsoli.

Jeden krok i jestem w kuchni, z której przechodzi się bezpośrednio do toalety, gdzie ja mam problem się obrócić, a co dopiero Miętowy.

– Ten wilkołak cię zabija od dwóch tygodni – mówię, wkładając kolejne rzeczy do szafek i lodówki.

Miętowy nie odpowiada, odpowiadają tylko odgłosy ze świata, który nie istnieje: brzęk stali, warkot, kłapanie zębami. Miętowy wdusza przyciski tak gwałtownie, że słyszę to aż tutaj.

Układam banany w brązowej misce obok mikrofalówki i przesypuję migdały do słoika – wtedy dostaję wiadomość. Milena.

„Gdybyś jednak chciał przyjść, to jesteśmy w domu”.

Nie odpisuję, dalej wykładam sprawunki, słuchając triumfalnego, zwierzęcego ryku zza ściany – wilkołak właśnie zabił Miętowego po raz kolejny.

Siedzimy potem obok siebie, nie rozmawiamy, bo o czym mamy rozmawiać. Ja zajadam migdały, on skacze swoją postacią wokół wilkołaka, próbując uniknąć ciosów i dojść do jakiejś świątyni.

Miętowy całymi dniami gra na konsoli, choć wydaje mi się, że granie nie tak chyba powinno wyglądać. Na wielkim ekranie – oprócz niego samego to jedyna wielka rzecz w tym mieszkaniu – jest pożerany, rozrywany, bity, dziurawiony kulami, zrzucany w przepaście i rozjeżdżany przez auta. Mam wrażenie, że po każdej śmierci staje się coraz bardziej zacięty, że z jeszcze większym zapałem rozpoczyna tę samą misję.

Parę lat temu miał pracę, mniej więcej stałą. Potem próbował jeździć na Uberze, czasami przyprowadzałem go na bramki w ramach jakiegoś zastępstwa. W końcu przestał udawać, że mu na czymkolwiek zależy, usiadł w tym fotelu i tak siedzi. Na domiar złego Zuza, która pracuje przy grach, podarowała mi kiedyś konsolę, a ja, nie wiedząc, co z tym ustrojstwem zrobić, podarowałem ją jemu. Od tamtej pory prawie nie odrywa się od ekranu.

Utrzymuje go brat, który od paru lat prowadzi hotel w Kołobrzegu. Poznaliśmy się: miły i w porządku, ale nawet ludzie, którzy są mili i w porządku, kiedyś tracą przecież cierpliwość.

Odkładam migdały, nogi wyciągam na krzesło. Patrzę, jak mój przyjaciel skrada się za drzewem, obserwując wroga złożonego z maleńkich pikseli.

W grach komputerowych Miętowy ginie tak często, ponieważ robi wszystko, żeby zabić jak najmniej przeciwników. Niedawno chwalił mi się, że przeszedł Dishonored 2, nie krzywdząc nikogo. Poza ekranem, w prawdziwym życiu, zabił łącznie sześć osób.

Ja zabiłem cztery.

Horyzont

Copyright © by Jakub Małecki 2019

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2019

Redakcja – Joanna Mika

Korekta – Piotr Królak, Magdalena Świerczek-Gryboś

Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Obraz na okładce – Roch Urbaniak

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I, Kraków 2019

ISBN EPUB: 978-83-8129-545-1ISBN MOBI: 978-83-8129-544-4

 wsqn.pl WydawnictwoSQN wydawnictwosqn SQNPublishing WydawnictwoSQN E-booki Zrównoważona gospodarka leśna Eheu, fugaces labuntur anni
Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Podziekowania
Strona redakcyjna