Historia pewnej dziewczyny - Sara Zarr - ebook + książka

Historia pewnej dziewczyny ebook

Sara Zarr

0,0
27,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Ya!
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2018
Opis

Przeszłość może okazać się Twoim największym wrogiem.

Pacifica w stanie Kalifornia. Na restauracyjnym parkingu ojciec nakrywa swoją trzynastoletnią córkę i jej starszego chłopaka w jednoznacznej sytuacji. Nie potrzeba wiele czasu, by o tym wydarzeniu dowiedziała się cała okolica. Dziewczynie szybko przypięto łatkę, której nie może się pozbyć mimo upływu kolejnych lat, a od nieprzychylnych spojrzeń nie jest wolna nawet we własnym domu. Czeka ją trudna walka o zmianę osądu na jej temat i szansę na wyrwanie się z upokarzającej roli miejscowej puszczalskiej.

Powieść nominowana do Nagrody Lincolna, znalazła się też wśród finalistów National Book Award.

W 2017 roku ukazał się film telewizyjny, będący reżyserskim debiutem Kyry Sedgwick. W roli głównej Sosie Bacon znana m.in. z serialu "13 powodów" (Netlix) i "Tu i teraz" (HBO).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 196

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Sara Zarr

HISTORIA PEWNEJ DZIEWCZYNY

przełożyła Hanna Pustuła-Lewicka

Tytuł oryginału: Story of a Girl

Text copyright Story of a Girl © Sara Zarr 2007

This edition published by arrangement with Little, Brown Books for Young Readers, New York, New York, USA. All rights reserved.

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVIII

Copyright © for the Polish translation by Hanna Pustuła-Lewicka, MMXVIII

Wydanie I

Warszawa, MMXVIII

Dla całej mojej rodziny

Pierwsza lekcja pływania

Wyciągnij się na wodzie, maleńka.

Powoli, trzymam cię. Ma ręka

da głowie twej oparcie. Rozłóż

szeroko ramiona i w przestwór

błękitu patrz, na mew podniebne skoki.

Twarzą do dołu dryfują zwłoki.

A ty popłyniesz, gdy przypływ opadnie,

z nurtem rzeki do morza. Kiedy osłabniesz

w długiej drodze na swoją wyspę,

wyciągnij się na wodzie, a morska toń

podtrzyma cię, jak teraz, gdy zabrałem dłoń.

A jeśli kiedyś serce zdławi strach,

przypomnij sobie pierwszy krok:

wyciągnij się na wodzie, właśnie tak,

i ku dalekim gwiazdom skieruj wzrok.

Philip Booth

***

Miałam trzynaście lat, kiedy tata przyłapał mnie z Tommym Webberem na tylnym siedzeniu buicka zaparkowanego pod restauracją Chart House w Montara. Był wtorek, jedenasta w nocy. Tommy miał siedemnaście lat i uchodził za przyjaciela mojego brata Darrena.

Nie kochałam go.

Nie jestem nawet pewna, czy go lubiłam.

W samochodzie było zimno, Tommy był na haju i robiliśmy mniej więcej to samo, co kilkanaście razy wcześniej. Powietrze pachniało solą, a ja układałam w głowie opowiadanie o dziewczynie surfującej na desce po zimnym, zielonym oceanie. Pewnego dnia popłynęła w złym kierunku i zorientowała się dopiero wtedy, kiedy spojrzała za siebie i nie zobaczyła brzegu.

Pisałam w głowie opowiadanie, a Tommy robił swoje, jedną ręką trzymając mnie za koński ogon.

Myślałam o niej, o tej dziewczynie na desce, kiedy nagle Tommy zaklął i zjechał ze mnie. Tata wyciągnął z samochodu najpierw jego, a potem mnie. Rzucił Tommy’ego na ziemię i wepchnął mnie do naszej starej toyoty.

Kiedy wyjeżdżaliśmy z parkingu, zerknęłam ukradkiem na tatę. Wydało mi się, że po policzku płyną mu łzy, ale równie dobrze mógł to być odblask reflektorów odbijających się od nocnej mgły.

Zaczęłam coś mówić. Nie pamiętam co.

– Cicho – powiedział.

To było prawie trzy lata temu.

Od tamtej pory tata nie patrzył mi w oczy i nie rozmawiał ze mną, w każdym razie nie tak naprawdę.

1.

W dniu zakończenia drugiej klasy kazali nam opróżnić szafki. Zerwałam plan lekcji, który na początku semestru przykleiłam taśmą po wewnętrznej stronie drzwiczek, i dorzuciłam go do stosu makulatury piętrzącego się obok moich stóp. Wcześniej wylądowało tam dziewięćdziesiąt pięć procent pierdół, które wkuwałam jak głupia przez cały rok. Jaki sens miało całe to tak zwane uczenie się, skoro na koniec i tak wszystko trafiało na śmietnik? Zachowałam tylko wypracowania z rozszerzonego angielskiego. Nie przyznałabym się do tego, gdyby ktoś mnie zapytał, ale pomyślałam sobie, że może będę chciała część z nich jeszcze raz przeczytać. Na przykład to, które napisałam, kiedy przerabialiśmy Władcę much. Naprawdę poruszyła mnie ta książka, przemoc i brutalna walka o przetrwanie, którą wygrywają najsilniejsi. Niektóre dzieciaki z mojej klasy kompletnie nic nie załapały. Jeremy Walker zapytał: „Dlaczego chłopcy na wyspie nie mogli się zwyczajnie dogadać?”.

A Caitlin Spinelli zdziwiła się naiwnie: „To nie wiedzieli, że współpraca zwiększyłaby ich szanse na przeżycie?”.

Heloł! Przyjrzyj się, co się dzieje na korytarzach w twojej szkole, Spinelli: jesteśmy dzikusami! Nie ma czegoś takiego jak wspólne szukanie lepszego rozwiązania. Ani dzielenie się zyskami z popularności z mniej popularnymi. Ani pomaganie kolegom w dźwiganiu zbyt dużego ciężaru, żebyśmy mogli razem dobiec do mety. Przynajmniej jeśli o mnie chodzi. Być może Caitlin Spinelli patrzy na to z innej perspektywy, bo bez problemu załapałaby się do plemienia zwycięzców.

Tak czy inaczej pan North skomentował moje wypracowanie fioletowym cienkopisem. Czerwonym poprawia błędy ortograficzne i gramatyczne, ale kiedy chce pokazać, że coś mu się naprawdę podobało, używa fioletowego.

Napisał: „Widać, że masz wiele ważnego do powiedzenia, Deanna”.

Wiele ważnego.

– Ty! Lambert!

Skoro już o dzikusach mowa, Bruce Cowell i jego sfora niedoszłych gwiazd sportu, wywalanych z każdej drużyny z powodu niesportowej postawy i/lub zażywania zakazanych substancji, regularnie co tydzień musieli wyskoczyć z jakimś idiotyzmem.

Bruce oparł się o szafki.

– Seksownie dziś wyglądasz, Lambert.

Tucker Bradford, kluchowaty i czerwony na twarzy, przysunął się do mnie i powiedział:

– Taa. Zdaje się, że w tym roku urosły ci cycki.

Dalej grzebałam w szafce. Zeskrobałam z segregatora kawałek cukrowej laseczki z Bożego Narodzenia. Powiedziałam sobie w duchu, że to ostatni dzień szkoły, a ci goście właśnie ją skończyli. Jeśli wytrzymam następne pięć minut, nie będę musiała już nigdy w życiu ich oglądać.

Jednak pięć minut to trochę długo, a ja czasami po prostu nie potrafię utrzymać języka za zębami.

– Może – palnęłam, wskazując palcem klatę Tuckera. – Ale i tak są mniejsze od twoich.

Bruce i jego fagasy, którzy obserwowali tę scenę z pewnej odległości, ryknęli śmiechem. Tucker jeszcze bardziej poczerwieniał na twarzy, o ile to w ogóle możliwe. Pochylił się nade mną i zionął mi w twarz smrodliwym oddechem z nutką napoju izotonicznego.

– Nie wiem, po co zgrywasz nieprzystępną, Lambert – wycedził.

W tym rzecz: Pacifica to durna dziura z jednym porządnym liceum, w którym wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą i jak już raz zaczną o tobie gadać, to nie przestaną, dopóki jakiś inny głupi dzieciak nie podłoży się jeszcze bardziej. Z tym że moja historia utrzymywała się na topie od ponad dwóch lat. No bo pomyślcie sami: facet z ostatniej klasy przyłapany z opuszczonymi spodniami na ósmoklasistce przez jej ojca („Nigdy w życiu! Przez jej ojca? Na jego miejscu popełniłbym samobójstwo!”). Niełatwo coś takiego przebić. Ekscytowano się tym na korytarzach, w szatniach, na imprezach i na tyłach klas od chwili, gdy Tommy następnego dnia przyszedł do szkoły i natychmiast, z najdrobniejszymi szczegółami, opowiedział o wszystkim swoim kumplom, chociaż zdawał sobie sprawę, że mój brat, Darren, skopie mu za to tyłek (i skopał). Kiedy w dziewiątej klasie przeszłam do liceum Terra Nova, cała szkoła uważała, że zna całą prawdę o Deannie Lambert. Kiedy ktoś na mnie patrzył, od razu wiedziałam, o czym myśli. Bo ja myślałam o tym samym, ilekroć spojrzałam w lustro.

Więc kiedy Tucker owionął mnie smrodliwym oddechem i rzucił swoją inteligentną uwagę, nie była to zwykła, pospolita obelga, pasująca do każdej dziewczyny. W siedmiu parszywych słowach podsumował całe moje życie. Za coś takiego musiałam mu się odpowiednio odwdzięczyć. Zaczęłam od pokazania środkowego palca (klasyka zawsze się sprawdza). Następnie wycedziłam kilka trafnie dobranych epitetów pod adresem jego matki i na zakończenie zasugerowałam, że może woli chłopców.

I szybko się rozejrzałam za jakimś nauczycielem albo innym odpowiedzialnym dorosłym, na wypadek gdyby Tucker, Bruce i spółka nie zamierzali poprzestać na słowach. Szkoda, że nie pomyślałam o tym wcześniej.

– Po co zgrywasz cnotkę, Lambert? Po co udajesz, że się nie puszczasz, skoro wszyscy wiemy, jak jest naprawdę? – Pokazał na siebie i swoich kolegów. – My wiemy, że się puszczasz. Ty to wiesz. I wie to twój tata, więc…

– Nie macie jakichś kociaków do potorturowania albo coś? – rozległ się głos w głębi korytarza.

Jeszcze nigdy w życiu tak się nie ucieszyłam na widok Jasona.

– Nie twój interes, śmieciu! – wrzasnął przez ramię Tucker.

Jason sunął w naszą stronę tym swoim niespiesznym, niedbałym krokiem, szurając po podłodze czarnymi glanami, jakby podnoszenie nóg uważał za zbyt męczące. Mój bohater. Mój najlepszy przyjaciel.

– Czy aby nie skończyliście wczoraj liceum? – zapytał. – To trochę żałosne, że się jeszcze tutaj kręcicie.

Bruce chwycił Jasona za poły dżinsowej kurtki i pchnął go na szafki. Gdzie są, do diabła, wszyscy dorośli? Czyżby całe ciało pedagogiczne zwiało na Wyspy Bahama natychmiast po ostatnim dzwonku?

– Zostaw go – powiedziałam.

– Daj spokój, stary, nie mamy czasu na to gówno – odezwał się jeden z kumpli Tuckera. – Obiecaliśmy Maksowi, że na czwartą skombinujemy browar.

– Taa – zgodził się Tucker. – Za dziesięć minut mój brat kończy pracę w Fast Marcie. Potem będą chcieli zobaczyć nasze dokumenty.

Bruce puścił Jasona i jeszcze raz spojrzał mi prosto w oczy.

– Szkoda na ciebie czasu, Lambert – wycedził.

Patrzyliśmy, jak odchodzą korytarzem i znikają za zakrętem. Kopnęłam ze złością stos makulatury u moich stóp.

– Wszystko gra? – spytał Jason.

Kiwnęłam głową. U mnie zawsze wszystko grało.

– Muszę jeszcze tylko oddać książkę do francuskiego i to będzie oficjalny koniec drugiej klasy.

– Najwyższa pora. Gdzie teraz?

– Do Denny’ego?

– Dobra.

* * *

Po wyjściu od Denny’ego zajrzeliśmy do sklepu muzycznego, żeby się powygłupiać na stanowiskach do przesłuchiwania płyt, a potem Jason obszedł ze mną wszystkie sklepy i punkty gastronomiczne na Beach Front, smętnym, zmęczonym pasażu, gdzie od czasu otwarcia drugiego Targetu w Colma już prawie nikt nie kupował. Zbierałam formularze podania o pracę. Prawie się do siebie nie odzywaliśmy. Nadal czułam na sobie oddech Tuckera, kiedy powiedział na głos to, co prawdopodobnie myślała o mnie cała szkoła.

Jason i ja nie musimy ciągle rozmawiać. Moim zdaniem to dowód, że naprawdę się komuś ufa. Nie potrzebujesz przez cały czas gadać, żeby się upewnić, czy ktoś nadal cię lubi, albo pokazać, jaka jesteś interesująca. Mogłabym spędzić z nim cały dzień, nie mówiąc ani słowa. Mogłabym też przez cały dzień patrzeć na jego twarz. Mama Jasona jest Japonką, a ojciec, który umarł zaraz po jego urodzeniu, był biały. Jay ma niesamowicie błyszczące czarne włosy i długie rzęsy, a do tego niebieskie oczy swojego taty (dlaczego faceci zawsze mają rzęsy, za które dziewczyna dałaby się posiekać?). Szczerze? Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nie biegają za nim stada panienek. Może dlatego, że jest raczej spokojny, i niski, po mamie. Mnie to nie przeszkadza, bo jesteśmy prawie tego samego wzrostu, więc w razie czego nie byłoby żadnego problemu. To znaczy gdyby była jakakolwiek szansa na w razie czego.

Jest wyluzowany. Jest lojalny. Świetnie się rozumiemy. Prawdę mówiąc, jedyną jego wadą jest to, że chodzi z moją najlepszą przyjaciółką, Lee.

W odróżnieniu od Jasona, którego znam niemal od urodzenia, Lee dopiero niedawno uzyskała status mojej najlepszej przyjaciółki – w rezultacie przeniesienia się do nas ze szkoły w San Francisco i bycia cool. Nie cool w sensie noszenia odpowiednich ciuchów, oblatania w muzyce i takich tam, ale jako osoba, która nie udaje kogoś, kim nie jest.

Poznałyśmy się na naszym słabym wuefie. Miałyśmy akurat beznadziejne zajęcia lekkoatletyczne i Lee upadła na twarz po skoku w dal. Pani Winch powiedziała: „Wracaj na miejsce i spróbuj jeszcze raz”. Pomyślałam sobie: kurczę, przecież dziewczyna ledwo oddycha, i że nie mam zamiaru dać się zabić jakiejś diabelskiej odskoczni. Pani Winch wlepiła nam pały i palnęła mówkę, że jesteśmy nieogarnięte.

Od tamtej pory obserwowałam Lee na szkolnych korytarzach. Z krótko obciętymi włosami, które nigdy nie zachowują się jak trzeba, i trochę zbyt porządnymi ciuchami sprawiała wrażenie leciutko głupkowatej. Sądziłam, że nasi szkolni leciutko głupkowaci maniacy z kółka teatralnego i kujony ryjące do egzaminów wstępnych na studia szybko się nią zaopiekują, ale czas mijał, a ona ciągle snuła się sama. A co za tym idzie, prawdopodobnie nikt jeszcze nie powiedział jej o mnie. Więc zaczęłam z nią gadać i stwierdziłam, że się różni od większości dziewczyn, które interesują się wyłącznie własnym wyglądem i bez przerwy obgadują swoje tak zwane najlepsze przyjaciółki.

Po jakimś czasie zwierzyła mi się, że jej prawdziwy tata pije i że nie wie, co się z nim dzieje, a ja odparłam, że spoko, mój dla odmiany mnie nienawidzi. Kiedy zapytała dlaczego, opowiedziałam jej o Tommym. To było miłe, móc wreszcie przedstawić moją wersję zamiast wersji Tommy’ego, którą znała cała szkoła. Ledwie skończyłam mówić, ogarnął mnie lęk, że przestanie mnie lubić albo zacznie się w mojej obecności dziwnie zachowywać, ale zauważyła tylko: „Każdy ma w życiorysie coś, co wolałby z niego wymazać”.

Więc pewnie sama jestem sobie winna, że Jason się z nią spiknął. Ciągle opowiadałam mu, że Lee to, Lee tamto i że musisz ją poznać, Jay, na pewno ci się spodoba. No i się spodobała.

Pogodziłam się z tym, serio. Powszechnie wiadomo, że jeśli chcesz poznać ze sobą swoich najlepszych przyjaciół, musisz się liczyć z pewnymi stratami. Próbowałam patrzeć na to w ten sposób, że to ja jestem w lepszej sytuacji, bo jeśli Lee i Jason ze sobą zerwą, przestaną się widywać, a ja nadal będę jego najlepszą przyjaciółką.

Jednak od czasu do czasu zdarzał się jakiś drobiazg, na przykład szli, trzymając się za ręce, szkolnym korytarzem i ja ich widziałam, ale oni nie wiedzieli, że tam jestem. W pierwszej chwili myślałam: Boże, jak słodko razem wyglądają! I od razu zaczynałam się czuć, jakbym podglądała coś bardzo intymnego, co Jason dzielił tylko z nią. Zawsze sądziłam, że znam go lepiej niż ktokolwiek inny, ale odkąd zaczęli ze sobą chodzić, miałam wrażenie, że Lee ma dostęp do czegoś, z czego ja jestem wykluczona.

Jason i ja nadal spędzaliśmy dużo czasu razem, jak choćby ostatniego dnia szkoły, kiedy byliśmy tylko we dwoje, i chociaż to zabrzmi nielojalnie, w takich chwilach udawałam, że Lee nie istnieje.

Dopóki nie zaczynał o niej gadać.

– …na czwartej lekcji przysłała mi SMS-a – mówił właśnie. Zjeżdżaliśmy krętą Crespi Drive w stronę przybrzeżnej równiny, gdzie oboje mieszkaliśmy. – Z plaży w San Luis Obispo.

Rano Lee wyjechała z rodzicami do Santa Barbara, po brata, który studiował w college’u.

– Kiedy wraca?

– Pojutrze. Jej ojczym musi iść do pracy.

– Jasne.

Autobus zatrzymał się na przystanku przed szarym jak pleśń budynkiem, kilka posesji od mojego domu, z pięcioma samochodami na trawniku stojącymi tam od zarania dziejów albo i dłużej. Na moim przystanku, na którym wysiadałam całe życie.

– Zadzwoń do mnie jutro – powiedział Jason.

– Dobrze.

To był najgorszy moment każdego dnia. Nienawidziłam tej chwili, kiedy autobus zatrzymywał się na moim przystanku i musiałam zostawić Jasona, który jechał dalej, do jakichś swoich spraw, podczas gdy ja dobrnęłam do martwego punktu zwanego moim domem.

Stanęłam pod drzwiami, żeby przed wejściem do środka jak zwykle policzyć do dziesięciu. Raz, dwa… nie zwracać uwagi na przekrzywioną bramę do garażu… trzy, cztery, pięć… zapomnieć o skorupach rozbitej doniczki walających się na trawniku od ubiegłego lata… sześć, siedem… przecież wszyscy zostawiają bożonarodzeniowe światełka na cały rok… osiem… luzik, ganek przed domem to znakomite miejsce dla rozmiękłych od deszczu kartonów… dziewięć… och, nieważne, po prostu przekręć gałkę i wejdź wreszcie do środka.

Dziesięć to cała reszta: nieusuwalny zapach pleśni, pięć pokrytych zieloną wykładziną schodków między salonem i kuchnią, jadowicie różowe ściany kuchni i, na koniec, moi rodzice.

– Późno wracasz. – Tata, żylasty i zamknięty w sobie, samotna wyspa na kuchennym taborecie, nawet nie podniósł wzroku znad talerza. – Lepiej od razu się zabierz do lekcji.

– Szkoła się skończyła. Są już wakacje, tato.

Zamarł z widelcem w połowie drogi do ust, ale zaraz powrócił do jedzenia.

– Wiem. Chciałem tylko wyrazić nadzieję, że zamierzasz się trzymać latem z dala od kłopotów. – Jakbym ciągle wpadała w rozmaite kłopoty, co mi się przecież już dawno nie zdarzyło. – Słyszałaś, co powiedziałem?

– Tak.

– Może usiądziesz i zjesz z nami obiad? – zaszczebiotała radośnie mama, jak zawsze, kiedy odczuwała potrzebę zmiany tematu.

– Już jadłam.

– To chociaż deser – powiedziała, nakładając tacie kolejną porcję. Spalone trwałą włosy przesłoniły jej twarz. – Masz ochotę na lody?

Ulubione teksty mamy:

1. Twój ojciec po prostu nie potrafi wyrażać uczuć. (Wymiennie z To, że nie mówi, że cię kocha, nie oznacza jeszcze, że tak nie jest).

2. Nie wracajmy już do tego: grzecznie się zachowuj i wszystko będzie dobrze.

3. Masz ochotę na lody?

– Darren już wrócił? – spytałam.

– Stacy właśnie pojechała do pracy i oddać mu samochód – powiedziała mama. – Albo wziąć od niego samochód. Nie mogę zapamiętać, jak to działa.

Darren nadal mieszkał z nami, chociaż nikt tego nie planował – ani on, ani rodzice. Kiedy jego dziewczyna, Stacy, zaszła w ciążę i postanowiła urodzić dziecko, musieli się wprowadzić do sutereny i zapomnieć o jakichkolwiek planach.

Oboje ze Stacy pracowali w Safewayu – Darren w dzień, a Stacy wieczorami, tak żeby zawsze jedno z nich mogło być w domu z małą April. Całkiem niezły system, z tym drobnym zastrzeżeniem, że się widywali tylko przy okazji przekazywania sobie samochodu.

– Stacy jak zwykle za późno wyszła – powiedział tata. – Ma szczęście, że jej jeszcze nie wylali.

– Dwa razy została pracownicą miesiąca – przypomniałam mu.

Mama podała mi miseczkę lodów czekoladowych z kawałkami krówek i ciasteczek brownie, o które jej nie prosiłam. Tata machnął serwetką.

– To żadne usprawiedliwienie. – Lubił Stacy tak samo jak mnie.

– Och, nie wiem – westchnęła mama. – Myślę, że idą jej trochę na rękę, bo jest młodą matką…

Nie interesowała mnie dyskusja na temat kariery zawodowej Stacy. Odstawiłam lody i wyszłam z kuchni poszukać jedynej osoby w tym domu, z którą naprawdę chciałam rozmawiać.

Znalazłam ją w foteliku samochodowym na łóżku rodziców, słodko rozespaną po popołudniowej drzemce.

– Cześć, April – powiedziałam, biorąc ją na ręce. Wycałowałam jej maleńką buzię i zaniosłam do mojego pokoju: mojego nieokupowanego terytorium o powierzchni trzy na cztery metry, z moimi stosami ubrań, moimi płytami CD i moim indykiem z surowego makaronu, którego zrobiłam na Święto Dziękczynienia w trzeciej klasie podstawówki i który nadal wisiał nad moim łóżkiem. Rozścieliłam na wykładzinie koc, położyłam April na brzuszku i usiadłam obok.

Byłam przy jej narodzinach. Nie żebym bardzo chciała. Na lekcjach zdrowia i higieny, rozmaitych filmach i szkoleniu z pierwszej pomocy wystarczająco się napatrzyłam na wrzaski, parcie, krew, śluz i pot, i mogłam spokojnie zaczekać z zobaczeniem dziecka, aż będzie wykąpane, wysuszone, nakarmione i, co najważniejsze, spało. To Darren poprosił mnie, żebym przyszła na porodówkę. Powiedział, że Stacy się denerwuje, jej mama się nie zgodziła, a ona potrzebuje obecności drugiej kobiety. Ale wiedziałam, że najbardziej denerwuje się Darren i że nie chce być tam sam, na wypadek gdyby coś poszło nie tak.

Wszystko poszło dobrze. Na szczęście nie widziałam, jak wyskoczyła na świat. Stałam przy głowie Stacy i skupiałam się na niej, starając się odciąć od dźwięków i zapachów. Kiedy Darren powiedział: „O kurde, już tu jest”, podniosłam oczy i zobaczyłam, że trzyma w rękach trzęsącą się i wyjącą April, która wyglądała, jakby coś ją zdrowo wkurzyło. To było naprawdę niesamowite.

Trochę trwało, zanim się do niej przyzwyczaiłam. Ciągle płakała, robiła kupę albo spała i, szczerze mówiąc, była dość brzydka. Do tego jeszcze te wszystkie zasady, jak ją trzymać i jak karmić. Za bardzo się stresowałam, żeby mieć z tego przyjemność. A potem się zrobiła mniej brzydka, zaczęła wydawać ciekawsze dźwięki i nie była już taka krucha. Wszystko się zmieniło, kiedy zaczęła rozpoznawać mój głos. Gdy do niej mówiłam, cichła i odwracała główkę w moją stronę, i robiła to w taki szczególny sposób, że się czułam mniej beznadziejna.

Kiedy byłam z Darrenem, Stacy i April, myślałam sobie, że mogłoby tak zostać na zawsze. Lubiłam wyobrażać sobie, jak wracam ze szkoły do naszego mieszkania (oczywiście nie w domu rodziców) i April budzi się z drzemki, a Stacy mówi: Cześć, Deanna, dobrze, że już wróciłaś. Muszę trochę odpocząć, a ty tak świetnie radzisz sobie z April… Popilnujesz jej, kiedy pojadę po Darrena? Odpowiadam:Pewnie, nie spieszcie się. Bawię się z małą, gram z nią w jakąś grę edukacyjną, żeby rozwinąć jej inteligencję. Darren i Stacy wracają i siadamy do kolacji, a potem odrabiam lekcje, jednocześnie oglądając razem z nimi telewizję. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że nie byłoby przez cały czas idealnie, ale przynajmniej miałabym dom.

Ułożyłam taki plan:

Znajdę pracę i będę przez całe lato tyrała jak wół, a potem się zrzucimy w trójkę i wynajmiemy jakieś lokum. Na razie nikomu jeszcze o tym nie mówiłam; wolałam poczekać na odpowiedni moment, jak już będę miała odłożone pieniądze. Dokładnie wszystko zaplanowałam: wypłacę z banku całą kasę – w dziesiątkach i dwudziestkach, żeby wyglądało na więcej – i zejdę do sutereny, żeby pokazać ją Darrenowi i Stacy. Wybiorę taki wieczór, kiedy tacie naprawdę odwali i doprowadzi wszystkich do szału, i bez słowa rzucę im hajs na łóżko.

Stacy od razu wpadnie w zachwyt, ale Darren najpierw spokojnie policzy pieniądze, a potem pośle mi spojrzenie mówiące Nieźle, siostrzyczko.

To ich powinno przekonać. Zrozumieją, że będzie im łatwiej, jeśli z nimi zamieszkam.

1A.

NAJPOPULARNIEJSZE WERSJE MOJEJ HISTORII

„Deanna Lambert to skończona nimfomanka. Tommy przychodził do nich, bo się kumplował z Darrenem. Ilekroć Darren wyszedł na chwilę z pokoju, natychmiast zjawiała się Deanna i zaczynała opowiadać Tommy’emu, co chce z nim robić. Tamtego dnia? Powiedziała, że wie, gdzie Darren trzyma pornosy, i zaproponowała, żeby je razem obejrzeli. I żeby potem zrobili te, no… świństwa. Tommy na to: Mowy nie ma, jesteś za młoda. Mogą mnie za to wsadzić, ale ona wierciła mu dziurę w brzuchu, aż w końcu się zgodził z nią umówić. Słyszałem, że kiedy jej ojciec ich przyłapał, nie mogła się wydostać z samochodu, bo lubi, żeby ją wiązać. Co za zdzira!”.

„Deanna Lambert to skończona psychopatka. Z początku podobała się Tommy’emu, uważał, że jest słodka i urocza. Zaczęli ze sobą chodzić, ale ona ciągle się cięła albo brała amfę, albo wpadała na wariackie pomysły, na przykład, żeby podłożyć w szkole bombę. Kiedy próbował z nią zerwać, groziła: Zabiję się, jeśli mnie zostawisz, Tommy! Co za koszmar!”.

„Deanna Lambert jest kompletnie żałosna. Tommy wpadł kiedyś na nią, jak płakała na podwórku za domem Darrena, i tak się poznali. Powiedziała mu, że nikt jej nie kocha, nikt nie zwraca na nią uwagi, i zanim się obejrzał, przyssała się do niego, jakby to on miał odmienić jej życie. Tak, wiem, mówimy o Tommym Webberze. Cóż, zrobiło mu się szkoda dziewczyny. Kiedyś Darrena nie było akurat w domu, więc zabrał ją na lody, bo myślał, że to poprawi jej humor, ale ona potraktowała to, jakby co najmniej się jej oświadczył. Zaczęła do niego wydzwaniać, aż w końcu powiedział: Dobra, umówię się z tobą, ale pamiętaj, że mam siedemnaście lat i jeśli chcesz być moją dziewczyną, będziesz musiała robić, no wiesz, te rzeczy. A ona na to: Zrobię wszystko, co zechcesz. Co za porażka. Trzeba się trochę szanować”.

2.

Nie przelewałam na papier historii o dziewczynie na desce surfingowej. Nie zapisałam też tej, która się narodziła tamtego wieczoru, kiedy byłam z Tommym. Zaczęłam to robić dopiero, gdy moim nauczycielem angielskiego został pan North. Kiedyś powiedział na lekcji, że powinniśmy prowadzić dziennik. Pomyślałam sobie: Nie, dziękuję, kochany pamiętniczek był dobry w czwartej klasie. Ale potem wyjaśnił, że to może być wszystko: rysunek, wiersz, jakaś lista, dowolna historia na dowolny temat, którą chcemy opowiedzieć, i nikt tego nigdy nie zobaczy.

– Jaki to ma sens, jeśli nie dostaniemy oceny?

– Taki sens – odparł pan North, odgarniając z czoła kosmyk siwych włosów – żeby mieć gdzie wyrazić swoje uczucia. Zakładam, że masz uczucia, Jeremy?

Wszyscy się roześmiali, ha, ha, ha, i pan North chyba uznał temat dziennika za zamknięty, bo więcej do niego nie wracał, ale i tak wydałam dwa dolary w supermarkecie na zeszyt do wypracowań i zaczęłam zapisywać w nim różne krótkie kawałki o tej dziewczynie, wszystko, co mi akurat przyszło do głowy. Dziewczyna na desce, dziewczyna z rodziną, dziewczyna na plaży, takie tam.

Któregoś dnia przeczytałam to, co napisałam, i pomyślałam: O rany, ale gówno. Wydarłam kartki i wyrzuciłam je do kosza. Pan North mówił o „wyrażaniu uczuć”, a nie „pisaniu bezdennie nudnych pierdół na temat wymyślonej osoby, której nigdy się nie zdarza nic ciekawego”.

Wiecie, co było dziwne? Kiedy podarłam te kartki i wyrzuciłam je do śmieci, zaczęłam za nią tęsknić. Tęskniłam za dziewczyną z mojej głowy. Wróciłam więc do pisania, ale tym razem już nie w stylu „była sobie kiedyś”, lecz starając się „wyrażać moje uczucia”.

Oddawałam jej uczucia, których chciałam się pozbyć.

Na przykład kiedy tata przez kolejny wieczór udawał, że mnie nie widzi, a ja przypominałam sobie, jakim uwielbieniem darzyłam go w dzieciństwie, pisałam:

Dziewczyna pamięta, jak wybiegała mu naprzeciw, czując pod stopami chłodny beton podjazdu.