Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej oraz z zasobów Fundacji Krajowy Depozyt Biblioteczny!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Biografia Henryka Wieniawskiego, wzbogacona czarno-białymi fotografiami samego twórcy oraz laureatów konkursu jego imienia. Załączono również informacje o szkołach i towarzystwach jego imienia, jak również pomnikach i innych dowodach pamięci potomnych.
[Opis]
/Henryk Wieniawski, Edmund Grabkowski, 1986 rok, ISBN 8322322259, wydanie I, Interpress/
Książka dostępna w zasobach:
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu (4)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (2)
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2)
Biblioteka Publiczna w Stęszewie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 191
Rok wydania: 1986
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Edmund Grabkowski
Henryk Wieniawski
Interpress ■ Warszawa 1985
Projekt okładki
i opracowanie graficzne
JANUSZ WYSOCKI
Redaktor: WANDA MICHALAK
Redaktor techniczny: ELŻBIETA KACPRZAK
Źródła ilustracji:
Akademia Muzyczna w Katowicach, Archiwum Towarzystwa Muzycznego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, Archiwum Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego, Biblioteka Konserwatorium Muzycznego w Genewie, Biblioteka Królewska w Brukseli, Biblioteka im. W. Lenina w Moskwie, Biblioteka Narodowa w Paryżu, Biblioteka Narodowa w Warszawie, Biblioteka Uniwersytecka we Frankfurcie n. Menem, Biblioteka Uniwersytecka im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Brian Dean Paul w Paryżu, Gosudarstwiennej Muziej Muzykalnoj Kultury w Moskwie, Miejska Biblioteka Muzyczna w Lipsku, Państwowa Biblioteka Publiczna im. Sałtykowa-Szczedrina w Moskwie, Wojewódzkie Archiwum Państwowe w Poznaniu.
Fotografie:
Barbara Drzewiecka, Andrzej Polakowski, Janusz Smogorzewski, Zbigniew Staszyszyn, Jerzy Unierzyski
Wydanie pierwsze
Dwa tysiące dwieście dwudziesta piąta publikacja Wydawnictwa Interpress
Książka ukaże się również w języku angielskim
Copyright by Wydawnictwo Interpress Warszawa 1986
Printed in Poland
W dniach, w których zamilkły na zawsze skrzypce Niccolò Paganiniego, w lubelskiej staromiejskiej kamienicy wygrywał na swoim instrumencie pierwsze melodie pięcioletni chłopiec, którego za lat kilkanaście krytycy porównywać będą do wielkiego genueńczyka.
Był to czas zaborów, czas rozpamiętywania klęski Powstania Listopadowego. Wśród powracających z Prus do Lublina powstańców-emigrantów był magister filozofii, medycyny i chirurgii - Tadeusz Wieniawski. Podczas całej kampanii powstańczej pełnił służbę „sztabslekarza” czwartego pułku strzelców pieszych; dwukrotnie został odznaczony krzyżem wojskowym. Po powrocie do Lublina rozwinął szeroką praktykę lekarską, „(...) rzadkim był gościem w domu, cały więc ciężar wychowania spadał na nieocenioną naszą matkę, której poświęcenie i zaparcie się wszelkich przyjemności światowych nie miało granic” - wspomina najstarszy syn państwa Wieniawskich.
Pani Regina, córka znanego warszawskiego lekarza Józefa Wolffa, siostra wybitnego pianisty i kompozytora - Edwarda, osoba wykształcona, niezwykle muzykalna - grała pięknie na fortepianie i śpiewała, sama zrezygnowała z kariery artystycznej, ale stworzyła w domu atmosferę kultu dla sztuki, dla muzyki. Dom państwa Wieniawskich skupiał elitę intelektualną miasta, był ogniskiem życia kulturalnego, dyskusyjnych spotkań, zespołowego muzykowania.
W takiej atmosferze kształtowała się dziecięca osobowość czterech synów państwa Wieniawskich: starszego Juliana, który jako prozaik i komediopisarz zapisał piękne karty w polskiej literaturze, Henryka - jednej z największych indywidualności światowej wiolinistyki oraz bliźniaków Józefa i Aleksandra, z których pierwszy został znakomitym pianistą, kompozytorem, pedagogiem i działaczem muzycznym, a drugi - dobrze zapowiadający się śpiewak-tenor - wzorem matki zrezygnował z drogi artystycznej na rzecz kariery urzędniczej. Brat przyrodni tej czwórki, o kilkanaście lat starszy Tadeusz, obrał zawód ojca, został lekarzem.
Najbardziej znanym z rodzeństwa Wieniawskich został Henryk. Urodził się 10 lipca 1835 roku w Lublinie. Od kołyski pozostawał w świecie dźwięków. Obcował z matczynymi pieśniami, słuchał jej gry na fortepianie, w której tak pięknie brzmiały melodie pana Chopina. Fascynowały go koncerty parkowej orkiestry i występy wędrownych ludowych grajków. Z zapartym tchem wsłuchiwał się w grę znanych muzyków, którzy przyjeżdżając na występy do Lublina, nigdy nie omijali muzykalnego salonu państwa Wieniawskich. Zwłaszcza skrzypków, skrzypce bowiem zawładnęły bez reszty wyobraźnią wrażliwego chłopca. Z pasją wygrywał na nich zasłyszane melodie. Pierwsi nauczyciele, znani skrzypkowie - Jan Hornziel i Stanisław Serwaczyński, wprowadzili go w arkana wielkiej muzyki. Zdumiewał podczas domowego muzykowania solowym wykonawstwem utworów Cremonta i Beriota, prowadzeniem partii skrzypcowej w kwartetach Haydna i Mozarta. W siódmym roku życia uczestniczył w pierwszym koncercie publicznym grając partię skrzypcową w Kwartecie Haslingera.
Zadziwiające postępy chłopca w opanowywaniu sztuki gry na trudnym instrumencie skłaniały do postawienia pytania - co dalej? Dla wielu, a szczególnie dla matki było oczywistym, że staje przed nim otworem droga do wielkiej kariery artystycznej. Surowy, rozważny, realnie na świat patrzący ojciec „badał uważnie okiem wytrawnego psychologa tę dziwną naturę chłopca, którego nic ponad muzykę nie zajmowało i który przez rok studiów zrobił nadzwyczajne postępy wspomina Julian Wieniawski. W końcu zdecydowano zasięgnąć opinii fachowca.
W tym czasie przebywał w Warszawie sławny czeski skrzypek Henryk Panofka. On to miał przesłuchać małego imiennika. Malec wprawił mistrza w niezwykłe zdumienie. „On rozsławi swoje nazwisko (...) zajmie jedno z pierwszych miejsc w rzędzie europejskich skrzypków” - entuzjazmował się, radząc przy tym wysłać chłopca na studia do jakiejś zagranicznej uczelni. Wątpliwości ojca zostały przełamane. Za radą Panofki rodzice zdecydowali się, jak obrazowo napisał niemiecki dziennikarz „(...) przeszczepić delikatną latorośl na odległą ziemię, na której ten kiełkujący geniusz miał rozwinąć wspaniałe pączki”. Tą ziemią była Francja, a uczelnią Konserwatorium Paryskie ze znakomitą szkołą skrzypcową. Paryż znała dobrze pani Regina ze swych studiów, tam niedawno osiadł i w Konserwatorium uczył wuj Henryka - Edward Wolff. To ułatwiało decyzję. W końcu lata 1843 roku, w towarzystwie przyrodniego brata Tadeusza, który udawał się na praktykę do paryskiej kliniki, pod czułą opieką matki, ośmioletni Henryk wyjechał do nadsekwańskiej stolicy.
W Konserwatorium spiętrzyły się jednak trudności, wydawać by się mogło, nie do przezwyciężenia. Okazało się, iż regulamin tej słynnej uczelni pozwala na przyjmowanie uczniów dopiero od dwunastego roku życia, i w dodatku tylko narodowości francuskiej. Wprawdzie podczas egzaminu Henryk rozwiał wszelkie wątpliwości pedagogów, zyskał w nich nawet entuzjastycznych sojuszników, jednak litera przepisu była niezwykle surowa. Raz już w przeszłości stała się ona zaporą nie do pokonania dla innego geniusza - Franciszka Liszta.
Henryk Wieniawski przekroczył jednak progi uczelni. W wyniku usilnych starań, przy poparciu Ambasady Rosyjskiej w Paryżu (był poddanym cara) oraz wpływowych kół artystycznych, specjalnym dekretem Ministra Spraw Wewnętrznych został 8 listopada 1843 roku przyjęty do klasy profesora Josepha-Lambert Massarta. Matka powróciła do kraju, a mały Henryk rozpoczął naukę. Również naukę życia. Starszy brat Julian pisał:
„Umieszczony na pensji u niejakich państwa Voislin, młody chłopiec ciężką przeżył dolę. Sam gospodarz, były niższego stopnia wojskowy, zajmował również niższy jakiś urząd, spędzając cały czas za domem. Henryk był więc wyłącznie na łasce i niełasce p. Voislin, istnej sekutnicy, która go do najprostszych posług używała. Noszenie węgli z piwnicy na 3-cie piętro, wody do kuchni, czyszczenia sobie samemu rzeczy i butów było dlań chlebem powszednim (...)”.
Znacznie przyjemniejsze były doświadczenia szkolne. Wkrótce głośno było w Konserwatorium o le petit Polonais (małym Polaku). Początkowo pozostawał pod opieką asystenta Massarta - profesora Clevela, po roku przeszedł do klasy mistrza, który roztoczył nad chłopcem niemal ojcowską opiekę. Pracował z nim niezwykle intensywnie. Postępy ulubionego ucznia sprawiały mu niemałą satysfakcję, miał świadomość, że oto na swej drodze spotkał genialne dziecko.
Mały Henryk już po półrocznej nauce wystąpił po raz pierwszy publicznie. 27 kwietnia 1844 roku wziął udział w poranku muzycznym w salonie madame Erard, grając w Kwartecie Haydna, a wspólnie z kolegą z klasy, Leonem Reynierem Symfonię koncertową na dwoje skrzypiec Kreutzera. Przede wszystkim jednak czas wypełniała nauka. Owocowała ona niezwykłymi postępami. Odnotował je w swoim dzienniku dyrektor Konserwatorium, sławny kompozytor Daniel Auber: „Najpiękniejsze nadzieje rokuje młody Wieniawski w wieku 10 lat i czterech miesięcy”.
Corocznie latem odbywały się w Konserwatorium egzaminy konkursowe, do których stawali uczniowie ubiegający się o patent dojrzałego artysty. W 1846 roku, a więc w trzecim zaledwie roku nauki, profesor Massart zdecydował się wystawić do egzaminu najmłodszego uczestnika, 11-letniego Polaka. Współzawodnicy byli od pięciu do dziesięciu lat starsi. Wydarzenie to ze wspomnień matki Henryka opisała później jego żona, Izabella Wieniawska:
„Obrano dla niego Koncert Viotteqo. Przed samym wejściem publiczności uczniowie po raz ostatni powtarzali swe kawałki; Massart zauważył, że Wieniawski gra z pamięci i nalegał, by nuty leżały na pulpicie na wypadek, gdyby chłopcu nie dopisała pamięć. Gdy Massart poszedł na swoje miejsce i koncert się rozpoczął, a nadeszła kolej na Henryka, on rozmyślnie przewrócił nuty «do góry nogami» i, rzuciwszy wyzywające spojrzenie na nauczyciela, zaczął grać (...)”.
W kilka dni później poważny tygodnik muzyczny „Revue et Gazette Musicale de Paris” doniósł, iż:
„(...) szczytowym i najbardziej zdumiewającym osiągnięciem roku 1846 była pierwsza nagroda w grze na skrzypcach, uzyskana przez 11-letnie dziecko, które nigdy dotąd nie uczestniczyło w konkursach. Tak więc młody Wieniawski, uczeń Massarta, siostrzeniec Edwarda Wolffa, raz tylko stanął w szrankach! Znamy go na tyle dobrze, aby wierzyć, że ten uczeń, który zaczął od gry na poziomie mistrza, nie skończy, jak tylu innych, grą na poziomie ucznia. Jeśli nasze przekonanie nie zawiedzie, będzie wyjątkiem w przyszłości tak, jak jest nim obecnie”.
Kilka miesięcy później, w grudniu 1846 roku odbyła się uroczystość wręczenia nagród i koncert laureatów. Dla zwycięzcy miała ona wyjątkowo emocjonalny przebieg. Oddajmy jeszcze raz głos sprawozdawcy „Revue et Gazette Musicale de Paris”, który napisał:
„Nawet 25-letni artysta nie potrafiłby zagrać z większą maestrią siódmego Koncertu Rodego, który tyle razy słyszeliśmy w wykonaniu Lafonta. Decyzja jury została więc w pełni potwierdzona: publiczność po raz drugi przyznała uczniowi Massarta pierwszą nagrodę (...).
W sierpniu, po egzaminach przesłano jego matce mieszkającej w Polsce i od trzech lat rozdzielonej z synem wiadomość o zwycięstwie (...). Napisano do niej, aby się pospieszyła i spróbowała przyjechać przed dniem rozdania nagród (...) i oto przez szczęśliwy przypadek pani Wieniawska przybywa wprost z Lublina do Paryża akurat w niedzielę 6 grudnia. Aby ustrzec przed zbyt silnymi wzruszeniami i ich skutkami, nie mówi się o tym synowi. Matka jest świadkiem triumfu i dopiero wtedy zawiadamia się młodego artystę, że jego matka jest na sali... Biegnie na balkon, dostrzega ją! (...) Resztę można odgadnąć i nie trzeba jej relacjonować”.
Matka nie przyjechała do Paryża sama. Przywiozła ze sobą o dwa lata młodszego od Henryka drugiego syna - Józefa, dla podjęcia w tymże Konserwatorium studiów gry na fortepianie. Pani Regina pozostała z synami w Paryżu. Urządziła skromne mieszkanko i roztoczyła nad nimi najtroskliwszą opiekę. Henryk doskonalił jeszcze przez jakiś czas pod kierownictwem swego mistrza technikę gry na skrzypcach, uczestniczył też w życiu muzycznym nadsekwańskiej stolicy, zarówno jako słuchacz koncertów wybitnych artystów, jak również jako wykonawca-solista. Poznawał sławnych Polaków, przebywających w tym czasie w Paryżu. Spotkania z niektórymi z nich musiały wywrzeć na wrażliwym chłopcu niezatarte wrażenia. Już w pierwszych dniach paryskich studiów poznał w zabawnych okolicznościach Fryderyka Chopina. Pani Izabella w swym pamiętniku napisała:
„Kiedy indziej, gdy szedł z matką na spacer, zajadając przy tym długi cukierek zwany sucre dorge, który od niej dostał, spotkali Chopina. Matka nachyla się do malca, szepcząc, by grzecznie się zachował. Chłopczyna jedną rączką zdejmuje czapeczkę, drugą podaje Chopinowi cukierek, drugi koniec którego przed chwilą miał w buzi”.
Inny charakter miały spotkania z drugim wielkim Polakiem. Tak opisuje je brat Henryka, Julian w Kartkach z mego pamiętnika:
„Skromny salonik Matki gromadził przez lat kilka znakomitości z dziedziny muzyki i sztuki na tzw. herbatki, napój mało znany podówczas Francuzom. Uświetnił je nieraz bytnością swoją największy nasz wieszcz Adam, lubiący namiętnie muzykę i sam żonaty z jedną z najmuzykalniej-szych kobiet. Słyszałem nieraz z ust rozrzewnionej Matki, jak niezapomniany twórca «Dziadów» godzinami wsłuchiwał się w grę moich braci, zwłaszcza w produkcje ich na tematy narodowe. Oparłszy ręce na kolanach i przepiękną swoją głowę ukrywszy w dłonie, nieraz ze zwilżonemi oczyma wypowiadał kilka wierszy z arcydzieł swoich, które mu pieśń swojska na pamięć przywodziła”.
Studia paryskie umożliwiły Henrykowi Wieniawskiemu stypendium cara Rosji, należało więc zdać w Petersburgu sprawę z postępów w nauce. W początkach 1848 roku wyjechał pod opieką matki w daleką podróż. Cztery koncerty dane w Petersburgu przyniosły młodziutkiemu artyście ogromny sukces. Koncertował także w licznych salonach petersburskich, nawiązywał przyjaźnie.
Pisarz i publicysta T. Bułharyn w swojej recenzji napisał:
„Nareszcie usłyszeliśmy grę Henryka Wieniawskiego! Zaledwie dotknął smyczkiem strun, a już pierwsze dźwięki, które popłynęły z jego instrumentu powiedziały nam, że wydobył je geniusz! Słuchasz, patrzysz i nie wierzysz, że to gra dwunastoletni wirtuoz”.
Znany kompozytor i krytyk muzyczny Wiktor Każyński zamieścił w „Tygodniku Petersburskim” entuzjastyczną recenzję z tych koncertów:
„(...) trudno zaiste przedstawić sobie coś doskonalszego jak gra na skrzypcach tego dziecięcia. Wszystko, co stanowi zaletę gry skrzypcowej, znajdziecie w grze i metodzie Wieniawskiego - czystość, precyzja, biegłość, jednem słowem cała mechaniczna część sztuki w wysokim u niego doskonałości stopniu, i to, co często dla masy słuchaczy stanowi już główną zaletę, jest u młodego Henryka podrzędną tylko pomocą, główną bowiem zaletą gry jego jest głębokie, niepojęte prawdziwie nad wiek jego czucie, piękny i szlachetny ogień, oraz w najwyższym stopniu umiejętność cieniowania i frazowania każdej myśli muzycznej (...) była to istna festyna, owacja, jakiej tu nie widziano od czasu świetnych i wiecznie sercu pamiętnych koncertów Lipińskiego i Ole Bulla (...)”.
Na jednym z koncertów Wieniawskiego w Petersburgu był obecny sławny skrzypek wirtuoz belgijski Henri Vieuxtemps, z którym zresztą w przyszłości łączyć go będzie serdeczna przyjaźń. Zachwycony grą Polaka zawołał:
„To dziecię jest bez wątpienia geniuszem, inaczej niepodobna byłoby grać w jego wieku z tak namiętnym uczuciem, a co większa-z takim rozumem i tak głęboko obmyślanym planem, on widzi na wskroś myśl autora i oddaje ją tak, jak tenże chciał ją mieć oddaną (...). Gra on już tak, jak nikt z nas nie grał w tym wieku. Jeżeli tak będzie szedł dalej, pogrąży nas wszystkich”.
Wieści z Petersburga były z uwagą odnotowywane w Paryżu. O sukcesach Henryka donosiła paryska prasa, przeżywali je jego wychowawcy w Konserwatorium. Wyrazem tych uczuć był wspólny list Leona Kreutzera, kompozytora i wpływowego krytyka francuskiego oraz profesora Massarta do Henryka z 8 maja 1848 roku. Kreutzer pisał:
„Otrzymaliśmy dziś wieczorem list od twojego wujka z Petersburga, w którym informuje nas o twoich sukcesach. Nie mogę wyrazić, jak bardzo jestem szczęśliwy z osiągniętego przez ciebie powodzenia (...). Powtarzam ci, moje drogie dziecko, pamiętaj, że pozostawiłeś w Paryżu swoich bliskich przyjaciół i znajdziesz ich zawsze takich samych, gdy tutaj powrócisz, by się z nimi połączyć (...)” i w postscriptum: „Wysypiaj się dobrze i nie przemęczaj się”.
Profesor Massart podzielając radość z sukcesów ucznia, o których doniosła mu matka Henryka, zawarł w liście także i rady: „To, co osiągnąłeś dzisiaj, jest dla mnie niczym, jeśli miałbyś zatrzymać się w swej drodze (...). Twój talent się skończy przez niemożność wyjścia ponad pospolitość Radość z postępów przeplata się z ojcowską niemal troską o przyszłość wychowanka. Cieszy się z doniesienia matki, że stał się rozsądny i posłuszny, czeka jednak na dalsze informacje:
„Przygotuj mi dziennik bardziej szczegółowy, czy wykonywałeś swoje koncerty z towarzyszeniem orkiestry? Jak zostałeś przyjęty przez Vieuxtempsa? Ile razy upadły twoje skrzypce lub ile razy one pękły? (...) Odpowiedz mi na tysiące pytań, których ci nie zadaję, lecz które twoja inteligencja powinna ci podpowiedzieć”.
Z listu tego dowiadujemy się sporo o małym Henryku. Dojrzały już artysta, ale jeszcze niefrasobliwe dziecko.
Szybko mijały tygodnie. Henryk z matką opuścili Petersburg. W czerwcu i lipcu 1848 roku odwiedzili Mitawę, Helsinki, Reval, Rygę, Dorpat, spędzili czas dłuższy w Ploen na Łotwie, goszczeni serdecznie przez generałową Angelikę de Roenne, która w swych wspomnieniach poświęciła wiele entuzjastycznych uwag małemu artyście. W sierpniu w Wilnie poznał Henryk Stanisława Moniuszkę. Wreszcie Warszawa. „Kurjer Warszawski” obwieścił w wydaniu z 11 października 1848 roku, iż:
„Wczorajszego wieczora, pełna artystycznego pojęcia, surowa, ale sprawiedliwa Publiczność Warszawy, jednozgodnie potwierdziła wyrzeczony już wyrok muzykalnej Europy co do czternastoletniego Henryka Wieniawskiego, bo też w zadziwiającej grze jego, i wiosenną świeżość, i siłę, o wprawę, i głębokie dojrzałego męża czucie, walczą na przemian o pierwszeństwo. Wobec takich zalet, cóż o mechanicznej stronie powiedzieć? Chyba że Wieniawski zwalczył wszelkie pod tym względem trudności, że ta niezbędna część gry jego niknie w potokach harmonii i czucia. Toteż chętne i nieskąpe brzmiały wciąż oklaski i młody laureat wobec tłumu jednozgodnie 8-kroć przywołanym został”.
Po dwóch koncertach, danych 10 i 15 października w Warszawie, krótkim pobycie i koncercie w rodzinnym Lublinie, Wieniawski wyjechał do Drezna. Przez cztery miesiące zatrzymał się u wielkiego polskiego skrzypka, będącego już u kresu kariery rywala Paganiniego - Karola Lipińskiego. Wspólne z mistrzem muzykowanie, dyskusje, opowieści Lipińskiego o Paganinim i innych skrzypkach, o ich technice gry, nie mogły nie wywrzeć wpływu na artystyczne ukształtowanie młodzieńca. Dawał także w Dreźnie publiczne koncerty, wyjeżdżał stąd na występy do Wrocławia, gościł w Lipsku, gdzie zawartą przyjaźń z innym polskim skrzypkiem Nikodemem Biernackim zaświadczył wpisem dedykacji muzycznej do jego pamiętnika. Przebywał także w Weimarze. Poznał tu i zaskarbił sobie łaskawość wielkiego mistrza fortepianu - Franciszka Liszta. Na spotkanie to wyposażył go Karol Lipiński w list polecający następującej treści:
„Maestro di Maestri. Z najczystszym sumieniem polecam opiece Pana trzynastoletniego skrzypka Henryka Wieniawskiego, talent naprawdę znakomity”.
Liszt musiał podzielić zapał nadawcy listu, skoro niemiecki tygodnik „Signale fur die Musikalische Welt” doniósł 10 lutego 1849 roku z Weimaru:
„Mamy teraz tutaj małego, wybornego chłopca, skrzypka Wieniawskiego, który dzisiaj gra po raz drugi w teatrze i ma rzeczywiście znaczące osiągnięcia. Liszt zasłużenie proteguje go na wszelkie sposoby”.
Poprzez Berlin i Hamburg, w kwietniu 1849 roku Henryk Wieniawski powrócił po rocznych wojażach do Paryża, aby „kontynuować swe studia, a także sukcesy przerwane błyskotliwą podróżą po Rosji i Polsce” - doniosła paryska gazeta. Zapisany do klasy prof. Colleta, doskonalił się w sztuce harmonii i kompozycji. W tym czasie znany nam już krytyk Leon Kreutzer zamieścił w „Revue et Gazette Musicale” artykuł, w którym dał taką charakterystykę polskiego skrzypka:
„Dziś Henryk Wieniawski ma 14 lat. Pracował dzielnie i wytrwale. Owa nagroda, pierwszy i ostatni sukces tylu artystów, dla niego była jedynie zachętą do zdwojenia wysiłków (...). Zrozumiał, że o ile przebacza się wiele dziecku, od młodego człowieka wymaga się przymiotów artysty (...). Odwagi zatem, mój chłopcze! Natura dała ci wielkie zdolności do wiolinistyki, twój nauczyciel przekazał ci wspaniałe tradycje sztuki skrzypcowej, które zachował czyste i nieskażone (...). Nauka odsłoni przed tobą swoje tajemnice; odwagi zatem, a być może już niedługo twoje imię znane będzie nie tylko jako imię dziecka, lecz jako imię mistrza”.
Dobiegły kresu lata dziecięce. Przeplatane licznymi koncertami studia kompozytorskie zostały uwieńczone egzaminami w czerwcu i lipcu 1850 roku. Równolegle kończył naukę brat Henryka, Józef. Także z najwyższym powodzeniem. Leon Kreutzer napisał żartobliwie:
„Uważając, że Konserwatorium było nie dość hojne dla jego rodziny, postanowił w tym roku zdobyć pierwszą nagrodę w grze na fortepianie!”.
Odtąd, przez kilka lat, artystyczna droga braci prowadzić będzie wspólnym torem. Jeszcze jeden koncert, i w drogę! Wśród pożegnalnych głosów na szczególną uwagę zasługuje głos jednego z najznakomitszych muzyków tej epoki - Hectora Berlioza. Ponieważ i tym razem droga prowadziła na wschód - do Polski i Rosji, w artykule zamieszczonym w „Journal des Debats” polecił młodych artystów opiece znanych rosyjskich mecenasów sztuki, braciom Wielhorskim i A. Lwowowi. O Henryku napisał:
„Ten młody człowiek, zbyt długo uważany za cudowne dziecko, posiada dzisiaj talent niezrównany, talent poważny i wszechstronny (...). Powinien niezawodnie odnieść w Petersburgu sukcesy, na które zasługuje (...)”.
Opuszczając Paryż Henryk Wieniawski przekroczył próg wielkiej kariery. Pozostało mu niespełna 30 lat życia. Wypełnił je tak zagęszczoną działalnością, jakby przypuszczał, że niewiele mu na nią pozostało czasu. Żywiołem jego stała się estrada koncertowa. Od najwcześniejszych lat do ostatnich niemal dni przerzucał się z nieprawdopodobną ruchliwością z miasta do miasta, z kraju do kraju. Występował przed monarchami, przed melomanami wielkich metropolii i małych miast, do których jeszcze nie docierał artysta tej rangi. Muzykował w salonach przyjaciół, muzyków, mecenasów sztuki. W tysiące rosła liczba koncertów.
Był artystą-wędrowcem, obywatelem świata. Poza stałymi posadami w Petersburgu i Brukseli, nigdy nie wiązał się trwalszymi układami, a i te kontrakty ciążyły mu, bowiem krępowały swobodę koncertowania. Przemierzył Europę od Uralu po wybrzeże atlantyckie, od cieśniny bosforskiej po Skandynawię, a Stany Zjednoczone od Atlantyku po Pacyfik, od Nowego Orleanu po Wielkie Jeziora. Koncertował w Kanadzie, Meksyku i na Kubie.
Spróbujmy prześledzić jego bezprzykładną drogę po salach koncertowych obu kontynentów, spojrzeć na nią oczyma jemu współczesnych...
Po ukończeniu paryskich studiów przyjechał we wrześniu 1850 roku wraz z bratem Józefem do Warszawy. Serdecznie gościli ich bliscy i przyjaciele. W październiku bawiła w Warszawie cesarzowa Rosji. Odbywały się na jej cześć wielkie fety, bale, koncerty. Bracia Wieniawscy zostali także poproszeni o zaprezentowanie wobec monarchini swego kunsztu. Kilka dni później warszawskie gazety doniosły, iż:
„Najjaśniejsza Pani w dowód zadowolenia swego z gry młodych artystów, skrzypka Henryka i fortepianisty Józefa, braci Wieniawskich, raczyła najmiłościwiej obdarzyć pierwszego kosztownym pierścieniem brylantowym, a drugiego złotym zegarkiem wysadzonym brylantami”.
Zawsze i wszędzie traktował słuchaczy z jednakowo najwyższą uwagą. W oczekiwaniu na możliwość występu przed publicznością Warszawy, bracia koncertowali w Kaliszu. W mieście nad Prosną zabawili blisko trzy tygodnie. 30 listopada wystąpili także z koncertem w Radomiu.
Nadszedł wreszcie termin publicznych koncertów warszawskich. Wystąpili trzykrotnie: 16 i 23 grudnia w Teatrze Wielkim oraz 2 stycznia 1851 roku w sali Resursy Nowej. Ostatni koncert miał charakter filantropijny. Gazety nie szczędziły artystom słów uznania. Recenzent „Kurjera Warszawskiego” pisał:
„Uprzedzona o rozgłośnym talencie okrytych sławą młodych naszych artystów publiczność nadzwyczaj licznie zebrała się wczoraj w Wielkim Teatrze, gdzie dali się słyszeć Henryk skrzypek i Józef fortepianista, bracia Wieniawscy. Pierwszy z nich znany był już przed kilku laty w Warszawie, lecz mimo to gra jego stała się wczoraj nowością, bo Henryk od tego czasu olbrzymie w całym znaczeniu tego słowa uczynił postępy. Drugi to jest Józef, ów mały wielki 12-letni fortepianista występował po raz pierwszy. Niepodobna było nie doznać wszystkich z kolei wrażeń, jakie gra tych artystów kolejnie w słuchaczach wzbudzała, a którymi były podziw i zapał, uniesienie i rzewność. Zdobyte pod obcym niebem palmy pierwszeństwa, zamienili pod własnym na oklask, w którym słusznie zamknięto cały hołd dla ich niezrównanego talentu (...). Doprowadzony do zupełnego stopnia mechanizm i sztuka, każą nam zapominać o dzieciach, a ukazują mistrzów - artystów”.
A jednak - niektórym krytykom trudno było zapomnieć o wieku artystów. „Gazeta Warszawska” snuła na ten temat interesujące zresztą refleksje:
„Laur zawczasu włożony na młodzieńczą głowę, w dojrzałych leciech może cierniem zakwitnąć; parnas muzyków jak parnas poetów, to stroma skała; zbyt spieszny bieg, wczesny pośpiech może nie zostawić sił na później; oklaski sceniczne dziecięciu rzucane, mogą zgłuszyć potęgę natchnień młodzieńca (...) Wysoką musiała być gra pp. Wieniawskich, kiedy myśl o niej wywoływała w nas uwagi poprzednio rzucone; są one jako odblaskiem nadziei naszych, jako odbiciem naszych obaw niektórych; z nich więcej jak z najszumniejszych pochwał powinni zobaczyć, jak wiele im życzymy, jak wysoko widzieć ich pragniemy. Dziś w ich wieku możeby milej im było, gdybyśmy rzucili bukiet pochwał pod nogi, słali im drogę wawrzynem, może dopiero później przeniosą te za zbyt poważne wyrazy nad bezwarunkowe wykrzykniki uwielbienia (...)”.
Refleksje na czasie, był to bowiem okres mody na cudowne dzieci, o których najczęściej słuch później ginął. W stosunku do braci Wieniawskich obawy krytyka okazały się jednak płonne, a nadzieje spełnione, co potwierdziła ta sama gazeta za następnymi ich pobytami w Warszawie.
Tymczasem po warszawskich koncertach bracia Wieniawscy zatrzymali się krótko w rodzinnym Lublinie, gdzie dali koncert w sali Ratuszowej, a następnie koncertem w Kijowie 27 stycznia 1851 roku rozpoczęli ogromne, obejmujące blisko 200 koncertów tournee po Rosji i krajach nadbałtyckich. W ciągu dwóch lat występowali w kipiących złotem salach koncertowych i teatralnych, ale także w prymitywnych budach cyrkowych w odległych od centrów osiedlach. Etapami tej niezwykłej podróży koncertowej, były niekiedy po dwakroć: Petersburg, Moskwa, Charków, Odessa, Woroneż, Tambow, Penza, Saratów, Kursk, Połtawa, Kremieńczug, Tuła, Twer, Symbirsk, Władimir, Elizabetgrad, Wozniesieńsk, Orzeł, Kazań, a także Wilno, Ryga, Dorpat, Helsinki i in.
Niesłychany entuzjazm towarzyszył młodym artystom na całej trasie. T. Bułharyn napisał po pierwszym koncercie w Petersburgu w „Pszczole Północy”:
,,Henryk Wieniawski, skrzypek, osiągnął taki stopień doskonałości, ze boimy się nawet powtarzać porównania, które słyszeliśmy od wirtuozów. Koncert Lipińskiego zagrał Wieniawski tak, jak grywał go sam Lipiński, a w chwytach Paganiniego, według zapewnień pewnego podróżnika, który specjalnie jeździł do Paryża, żeby posłuchać gry tego mistrza, Henryk Wieniawski zupełnie go przypomina (...). Henryk Wieniawski jest wirtuozem, w pełnym tego słowa znaczeniu. Wielu uważa, że w tak młodym wieku nie można grać z uczuciem. Przyznaję, ze i my tak myśleliśmy, dopóki nie usłyszeliśmy gry Henryka Wieniawskiego (...). Naszym zdaniem (...) jest wskrzeszeniem Lipińskiego, albo drugim jego wydaniem, poprawionym i rozszerzonym”.
Nie wszystkie recenzje były tak entuzjastyczne. Podobnie jak w Warszawie, niektórzy bardziej powściągliwi krytycy uważali, że nadmierne pochwały mogłyby wzbudzić w młodych artystach próżność i samozadowolenie. Nie były to jednak głosy powszechne. Powszechnie panowało zdumienie i zachwyt, a - jak pisał korespondent wiedeńskiej „Presse” – „do najdalszych zakątków Rosji dochodziły głuche wieści o jakimś tajemniczym skrzypku, który czarodziejską sztukę gry na skrzypcach odziedziczył po Paganinim”.
Również nad Wisłę docierały informacje o tym tournee. „Kurjer Warszawski” donosił:
„Od czasu wyjazdu swego z Warszawy (...) artyści ci przebiegli całe prawie Cesarstwo, zwiedzając z kolei znaczniejsze w nim miasta (...) wszędzie po kilkakrotnie występując w koncertach. Aby powziąć wyobrażenie o świetnym ich przyjęciu, dosyć będzie powiedzieć, że w otrzymanej przez nas Gazecie Charkowskiej, ujrzeliśmy z przyjemnością ryciny tych Artystów, odbite z drzeworytu zrobionego w Petersburgu, a dołączone do tejże gazety dla zadośćuczynienia ogólnemu żądaniu Publiczności (...). W dalszych swych podróżach (...) udali się do Dorpatu, gdzie tak wielki wzbudzili zapał, jakiego w artystowskiej kronice tego miasta nie pomną. Kwiaty, uczty, i wznoszone na ich cześć piramidy, oraz tysiączne innego rodzaju objawy uniesień, następowały jedne po drugich (...) stanowcze dają przekonanie, że nie byli wcale owymi dziećmi, co błysnąwszy talentem nad wiek i nad siły, zwichnęli później nadzieję; ale w całem znaczeniu słowa Artystami, którzy z postępem lat i doświadczenia, wydają owoce, jakie przynoszą zaszczyt współziomkom i chlubę dla kraju!”.
Dwukrotnie trasa tournee przebiegała przez Wilno, dając okazję do spotkań ze Stanisławem Moniuszką. O 16 lat starszy ojciec polskiej opery od poznania Henryka w 1848 roku stał się jego wielkim entuzjastą, a entuzjazm ten przeniósł również na drugiego z braci - Józefa. W maju 1851 roku bracia dali w Wilnie pięć koncertów...
Mała dygresja. Od pierwszych dni kariery dziwnym trafem przez kilka lat krzyżowały się drogi Henryka z drogami innego polskiego skrzypka tej epoki, Apolinarego Kątskiego. Jak cień zjawiał się wszędzie tam, gdzie przybył z koncertami Wieniawski. Postać to kontrowersyjna. W ocenie jednych przyrównywany do Paganiniego, którego uczniem się nazywał, w opinii innych uchodzący za szarlatana, tanim efekciarstwem zdobywającego uznanie. O dziesięć lat starszy od Henryka i cieszący się już dużą popularnością, zdobywał często w sympatiach przewagę nad swym młodszym kolegą. Później, kiedy wyraźniej ujawnią się indywidualne cechy obu artystów, przestaną ich ze sobą porównywać. Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych jednak rywalizacja przybierała niekiedy nawet drastyczny charakter. Jednym z pierwszych, który palmę pierwszeństwa przyznał Henrykowi Wieniawskiemu, był właśnie Stanisław Moniuszko.