Helena. Misja możliwa - Ewelina Gładysz, Przemysław Radzyński - ebook

Helena. Misja możliwa ebook

Ewelina Gładysz, Przemysław Radzyński

5,0

Opis

„Ona była światłem. Znikała i pojawiała się z prędkością światła. Ogrzewała jak światło. Żyła porządnie, z pasją i szybko” – tak o Helence Kmieć opowiada jej mama. Rozmowa z rodzicami jest pierwszą z 24, które odnajdziemy w książce „Helena. Misja możliwa”.
 
Wśród osób, które uchyliły drzwi do intymnego świata swoich wspomnień, są również: siostra, wujek-biskup, chłopak, koleżanka ze studiów, nauczycielka śpiewu ze szkoły muzycznej, przyjaciele z duszpasterstwa akademickiego w Gliwicach i wolontariatu misyjnego (w tym gronie Anita, która towarzyszyła Helenie na ostatniej misji), a także duszpasterze i siostry zakonne - służebniczki dębickie z boliwijskiej Cochabamby.
 
Książka jest opowieścią o Helence Kmieć, ale też o miłości i o tęsknocie, którą zostawiło jej odejście. Przybliża nam życie wolontariuszki misyjnej, ale też w pewien naturalny sposób mówi o ludziach, którzy na zawsze pozostaną świadkami jej życia. 
 
Helena Kmieć należała do Wolontariatu Misyjnego Salvator. W styczniu 2017 roku została zamordowana na placówce misyjnej w Boliwii.
 
* * * * *
Bycie misjonarzem to coś więcej niż sam wyjazd na misje. To sposób postrzegania ludzi i świata, to postawa otwartości na potrzeby drugiego człowieka, to serce ciągle myślące: co jeszcze mogę zrobić dla innych? Życie jest tak krótkie, że naprawdę szkoda go marnować na sprawy nieistotne – tę zasadę przyjęła Helenka. Była gwiazdką, która prowadziła innych ku dobru, pokazując, że miłość istnieje nawet w tak okrutnym świecie. Życie jest piękne!
Dariusz „Maleo” Malejonek
muzyk
 
To wydarzenie wstrząsnęło całą Polską. Za każdym razem, gdy słyszałam jej imię, czułam, że stoimy w obliczu wielkiej tajemnicy, do której nigdy nie uda nam się zbliżyć. Dzięki tym przejmującym wspomnieniom najbliższych Helenki nagle staje się ona bliska jak przyjaciółka i obecna tu i teraz. Poczucie niezrozumienia zamienia się w pokój i wdzięczność. Ta książka jest jak podróż do bram nieba i spotkanie twarzą w twarz z samą Helenką. 
Katarzyna Olubińska
dziennikarka TVN, autorka bloga i książki Bóg w wielkim mieście

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 493

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

Wydaje się, że każdy z nas ma w swoim życiu do wypełnienia jakąś misję. Pewnie rzeczywistość ta będzie dotyczyła różnych płaszczyzn, mniej lub bardziej istotnych. Będzie to „mała misja” dnia codziennego, następnie ta nieco poważniejsza, która wyznacza plan działania na znacznie dłuższy czas, czy wreszcie ta dotycząca całego życia, powołania, bycia dla innych lub tylko dla siebie. I pewnie z założenia chcemy, by misja naszego życia była idealna, niepowtarzalna, by dawała radość nie tylko nam samym, ale i tym, których spotykamy na drogach naszego życia. Często jednak w takim momencie rodzi się refleksja: no dobrze, ale jak to zrobić? Przecież życie dla innych nie jest łatwe, niesie za sobą wiele trudności; to droga ciągłych poświęceń i ofiary z siebie. Czy to możliwe do zrealizowania? Czy taka misja jest w ogóle możliwa?

Drogi Czytelniku, oddajemy w twoje ręce opowieść o osobie, dla której nie było misji niemożliwych do zrealizowania. To opowieść o kimś, kto dla dobra, radości czy uśmiechu innych potrafił zdziałać bardzo wiele – czasem rzeczy wręcz niemożliwych. To opowieść o osobie, która zaplanowała misje swego życia dość dokładnie i wytrwale pracowała nad tym, aby jej plan został zrealizowany, aby dać świadectwo „misji możliwej”, możliwej do wykonania w codzienności, ale przede wszystkim w perspektywie opartej o piękno świętego życia wieczności.

Tragiczne wydarzenia, do których doszło w dalekim boliwijskim mieście, sprawiły, że życie skromnej dziewczyny, wolontariuszki Wolontariatu Misyjnego Salvator, mogło zostać odkryte przez wielu ludzi. Zwróciliśmy uwagę na coś, co było tak blisko, a co często pozostawało przez nas niezauważone. No cóż, to chyba cecha charakterystyczna dobra – ono nie domaga się uwagi innych.

Niniejsza publikacja to zbiór 24 wywiadów – relacji osób, które osobiście poznały Helenkę i chcą się podzielić wrażeniem, jakie ona w nich pozostawiła. Dzięki tym wypowiedziom możemy odbyć wspólnie z Helenką podróż opisującą jej życie, jej ,,misję możliwą”. Wielkie bogactwo świadectw jej najbliższych, znajomych, przyjaciół pozwala odkryć tę niezwykłą osobę po raz kolejny i w wielu wymiarach. Wspólnie z rodzicami i siostrą przekraczamy progi rodzinnego domu, gdzie uczyła się wiary i miłości. Relacje przyjaciół i znajomych z duszpasterstwa akademickiego pozwalają nam poznać ciepłą, serdeczną i jednocześnie zaangażowaną w wiele inicjatyw osobę. Słowa pani profesor ze szkoły muzycznej i kolegów ze studiów podkreślają jej nieprzeciętne zdolności intelektualne oraz umiejętności organizacyjne. Wielu zafascynowanych pięknym głosem Helenki stwierdza, że śpiew i muzyka to rzeczywistości, które odgrywały w jej życiu wielką rolę. Podczas lektury tej książki możemy nawet wspólnie z Helenką wsiąść na pokład samolotu i ze zdumieniem stwierdzić, że potrafiła nie tylko oczarować uśmiechem, ale też dawać świadectwo żywej wiary. Dzięki relacjom wolontariuszy Wolontariatu Misyjnego Salvator poznajemy struktury tej organizacji i otrzymujemy świadectwo zaangażowania misyjnego Helenki. Uświadamiamy sobie, że działalność misyjna nie była dla niej chwilowym pomysłem na spędzenie wakacji w ciekawym miejscu, ale wiązała się z głębokim pragnieniem niesienia pomocy potrzebującym i dawania świadectwa o Bogu tym, którzy Go jeszcze nie poznali bądź kochali za mało. Dowiadujemy się, że kolejne wyjazdy na Węgry, do Rumunii, do Zambii czy Boliwii wynikały z głębokiej potrzeby serca, a nie z chęci przeżycia przygody. W końcu, czytając relację siostry służebniczki dębickiej z Cochabamby, z bólem możemy śledzić tragiczne wydarzenia boliwijskiej nocy, podczas której Helenka oddała swoje młode życie w służbie innym.

Chyba większości wypowiedzianych słów towarzyszyły, jeśli nie łzy, to przynajmniej drżenie głosu i serca. Nie jest bowiem łatwo mówić o kimś bliskim, kogo niedawno pożegnaliśmy. Jestem jednak przekonany, że słowom, które znajdziemy na kartach tej książki, jeszcze częściej towarzyszyły ciepły uśmiech i rozmarzony wzrok, bo trudno, a właś­ciwie nie można w inny sposób mówić i pisać o naszej Helence. Pozostawiała po sobie tak wiele dobra i ciepłych wspomnień, że warto jej osobę ukazywać światu jako wzór dobrze wykonanej misji życia.

ks. Mirosław Stanek SDS

dyrektor Wolontariatu Misyjnego Salvator

OD AUTORÓW

Helena przyszła do nas przez pomyłkę, a właściwie razem z dziennikarską nierzetelnością. W pierwszych informacjach o dramatycznych wydarzeniach w Boliwii, które pojawiły się w mediach, wprowadzano w błąd, pisano m.in. o salezjanach zamiast salwatorianach i o Trzebnicy – naszym rodzinnym mieście – zamiast o Trzebini. Chwyciliśmy za telefon. Zadzwoniliśmy do ks. Pawła Radziejewskiego SDS, również trzebniczanina. Padły pierwsze pytania o młodą, świecką misjonarkę, ale – i to jest najważniejsze w opowieści o pomyłkach – wtedy też otworzyły się nam serca, a Helena na dobre się w nich rozgościła.

Resztą zajął się Pan Bóg.

W ciągu kilku miesięcy spotkaliśmy wielu bliskich Helenki Kmieć. Do każdego z osobna kierujemy dziś słowo: dziękuję. Za spotkanie, za zdania wypowiedziane i te przemilczane, ale przede wszystkim za zaufanie, którym nas obdarzyli.

Nasi rozmówcy uchylili drzwi do intymnego świata swoich prywatnych wspomnień. Zaglądając przez te drzwi, warto pamiętać o czasie, który dzieli ostatnie chwile życia Helenki od tych rozmów. Jego miarą są dni, tygodnie, miesiące, nie lata...

Książka jest opowieścią o Helence Kmieć. Jednak rozmowy o niej w pewien naturalny sposób stały się też opowieścią o ludziach, którzy z nami rozmawiali. Trzeba to powiedzieć: mieliśmy szansę spotkać dobrych i pięknych ludzi. Helena, taka jaka była, była też dzięki tym, którzy znaleźli się blisko niej na różnych etapach życia i w różnych miejscach: Libiążu, Gliwicach, Trzebini, Krakowie, na misjach. Jednocześnie jesteśmy pewni, że żaden z naszych rozmówców nie powiedziałby tego o sobie...

Wszystkie wspomnienia są bardzo osobiste, ale też subiektywne i co ważne – na tym etapie nieweryfikowalne. Pewnie czytelnik w kilku miejscach znajdzie nieścisłości, które i nas zatrzymały, ale to nie jest książka dokumentalna. Nie ustalaliśmy faktów, wysłuchaliśmy wspomnień, a jak wiemy, pamięć ludzka rządzi się swoimi prawami.

Forma wywiadu nie zawsze to oddaje, ale bohaterami naszych spotkań były też często: cisza, łzy, niedopowiedzenia... oraz pokora wobec pytań, które chcieliśmy zadać i na które było zdecydowanie za wcześnie. Dodajmy – pierwsze myśli nad formą książki odsyłały nas do reportażu, krótkich obrazków, miniatur opowieści. Jednak nie poszliśmy w tę stronę. W pełni oddaliśmy głos naszym rozmówcom. Uznaliśmy, że reportaż wymaga formy, narracji – pewnie i dla nich nadejdzie właściwy czas.

Helena. Misja możliwa to książka nie napisana, a usłyszana. Dziś wszystkie te historie z wdzięcznością, ale i nadzieją przekazujemy innym.

Ewelina Gładysz

Przemysław Radzyński

Trzebnica, 28 grudnia 2017 r.

BARBARA I JAN KMIEĆ. RODZICE

TAKA BYŁA HELENKA. Z FANTAZJĄ

Z rodzicami Heleny spotykamy się w pewną sobotę. Jedziemy z Krakowa. To jakieś 50 km, w większości autostradą. Deszcz spływa strumieniami po szybach autokaru. Na świecie wiosna. Mamy całą kartkę pytań, których – jak wiemy – i tak nie zadamy.

Libiąż, niewielkie miasteczko. Ślepa ulica. Na końcu ulicy stoi dom. Pewnie ktoś na jego widok mógłby powiedzieć: dom z duszą. Zanim zapukamy, na moment jeszcze naszą uwagę przykuwa imponujący ogród. Pukamy.

Czy zdarzało się, że Helenka pomagała w pracach w ogrodzie?

Mama: Helenka umiała wiele i chętnie pomagała. To było w niej niesamowite. Jak przyjeżdżała, kosiła trawę, a jak widać, jest co kosić. Jednak zazwyczaj, gdy przyjeżdżała do domu, to gotowała obiad. Mówiłam: „Ucz się, ucz. Przyda ci się”.

À propos nauki. Proszę opowiedzieć o czasach szkolnych Helenki. Czy do szkoły podstawowej Helenka chodziła tu, w Libiążu?

Mama: Tak. To szkoła katolicka, którą prowadzi Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców. Jest tam szkoła podstawowa, gimnazjum i liceum. I Terenia, i Helenka uczyły się w tej szkole, z tym że Helenka po pierwszej klasie liceum wyjechała do Anglii. Dwa lata uczyła się tam i jak już mówiłam, tam też zdawała maturę. Proszę jednak zauważyć, że jednocześnie tutaj, w naszej szkole w Polsce, w ramach indywidualnego toku nauczania zaliczyła drugą i trzecią klasę liceum. Przyjeżdżała do Polski na wakacje, przerwy świąteczne i w tym czasie zdawała egzaminy.

Czy Helenka dużo czasu poświęcała na naukę?

Mama: Była bardzo zdolna. Miała świetną pamięć. Po trzeciej klasie szkoły podstawowej Helenka nie poszła do czwartej klasy, tylko od razu do piątej. Cały materiał z czwartej zaliczała równolegle.

Z czasu podstawówki jest też inne wspomnienie. Była w drugiej albo trzeciej klasie. Zdobyła nagrodę główną w konkursie „Kangur Matematyczny” i wyjechała na wycieczkę do Danii, do Legolandu. I co Helenka tam zrobiła? Wymieniła korony duńskie na żeton do automatu, ­zadzwoniła do Polski, wykręcając cały numer z prefiksem. Kiedy usłyszeliśmy ją po drugiej stronie, zaniemówiliśmy. To nie była jeszcze era komórek. Taka była Helenka. Z fantazją.

Skąd pomysł, by Helenka ukończyła szkołę średnią w Anglii?

Mama: Istnieje taka organizacja: Towarzystwo Szkół Zjednoczonego Świata, która przyznaje stypendia do prestiżowych szkół europejskich dla polskiej zdolnej młodzieży. W ramach tego programu można również wyjechać do szkół w Anglii. Jeden z uczniów naszej szkoły już jakiś czas temu skorzystał z takiego stypendium. Pewnego dnia odwiedził nas i opowiedział uczniom o swoim pobycie za granicą. Helena była wtedy uczennicą trzeciej klasy gimnazjum. Pomysł wyjazdu bardzo jej się spodobał. Powiedziała: „Mama, jadę”. Musiała sama zgromadzić i wysłać wszystkie dokumenty: dyplomy konkursowe, świadectwa, zaświadczenia, opinie. Liczyły się nie tylko wyniki w nauce. Pamiętam moment, w którym Helenka niosła grubą, szarą kopertę na pocztę. Po cichu myśleliśmy, że się na tym skończy, ale przeszła do następnego etapu, potem do kolejnego i w efekcie stypendium zdobyła. To była naprawdę prestiżowa szkoła, bardzo droga szkoła…

Gdzie tam mieszkała?

Mama: To była żeńska szkoła katolicka z internatem. W ramach stypendium miała wszystko zagwarantowane. Ten pomysł absolutnie nie był na naszą polską kieszeń.

W ramach stypendium Helenka miała opłacone zakwaterowanie, wyżywienie, szkołę. My musieliśmy zadbać o takie dodatki, jak: mundurki, nuty, przeloty. Helenka była w ogóle pierwszą Polką w tej szkole. Po roku dyrektor powiedział, że chce następną Helenkę. Następna uczennica ma być taka jak Helenka. To było bardzo sympatyczne.

Czym wyróżniała się Helenka?

Mama: Z najwyższą lokatą zdała maturę. Inna sprawa, że Helenka zdawała egzaminy z wielu przedmiotów. Tam uczyły się głównie Angielki, ale i dziewczyny z innych stron świata: Hiszpanki, Niemki, Koreanki. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do mniej więcej 12 przedmiotów i człowiek się po prostu uczy. Tam dziewczyny wybierały trzy, a Helenka wzięła: matematykę, matematykę wyższą, fizykę, chemię, przez chwilę biologię, z której potem jednak zrezygnowała, język polski jako obcy. Wszystkie przedmioty zdała na najwyższą ocenę A.

Czy Państwo jej cokolwiek sugerowali przy wyborze kierunku studiów?

Tato: Nie.

Mama: To były wyłącznie wybory Helenki.

Jadąc tutaj z Krakowa, zaczęliśmy głośno myśleć, jak to się stało, że Helena studiowała w Gliwicach, a nie w Krakowie. Ta różnica odległości jest naprawdę niewielka. Poza tym Kraków...

Mama: Helenka ukończyła szkołę średnią w Leweston w Anglii. Po powrocie zależało jej na tym, by nie stracić kontaktu z językiem angielskim. To ten aspekt w głównej mierze zadecydował o wyborze kierunku studiów. Po prostu: szukała kierunku z językiem angielskim jako wykładowym. Znalazła inżynierię chemiczną na Politechnice Śląskiej w Gliwicach.

Czy Helenka opowiadała o znajomych, o gliwickiej grupie przyjaciół?

Mama: Przyjeżdżało do nas wielu młodych ludzi. Palili ogniska, grali, śpiewali. Stąd wielu z nich znamy. Niektórych od lat. Jednych mniej, innych bardziej, ale u nas często się coś działo.

Ulubieni święci Helenki?

Tata: Sancja Szymkowiak.

Mama: Tak, tak. Który to był rok? Byliśmy na spotkaniu z Janem Pawłem II na Błoniach. Zresztą ile razy papież był, to i my byliśmy. Najpierw sami, potem z dziewczynkami. Trwała beatyfikacja Sancji Szymkowiak. Okazało się, że ona ma wspomnienie liturgiczne 18 sierpnia, wtedy gdy Helenka ma imieniny. Helenka była może na początku szkoły podstawowej. Powiedziała: „To będzie moja patronka do bierzmowania”. I pozostała temu wierna...

Często w rozmowach powraca wątek, że Helenka była niezwykła w swojej zwyczajności...

Tato: Ona zachowywała się zwyczajnie, ale była niezwykła... Dla innych ta niezwykłość była czymś, co tak bardzo podkreślali, zauważali, a dla nas niezwykłość Helenki była normalna.

Mama: Helenka była światłem. Znikała i pojawiała się z prędkością światła. Ogrzewała jak światło. Żyła porządnie, z pasją i szybko. Angażowała się we wszystko, czy to było sprzątanie, koszenie trawy, nauka hiszpańskiego, organizacja balu w duszpasterstwie akademickim czy przygotowywanie się do wyjazdu na misje. Brała się do roboty i robiła. Była bardzo, bardzo konkretna. I wszystko, co robiła, robiła z ogromną radością.

Słyszeliśmy jednak, że mimo wielu talentów niekoniecznie lubiła malować…

Mama: Tego tematu dotyczyła jedna z naszych ostatnich rozmów. Kiedy widziałam, jak maluje kwiaty na ścianach w Cochabambie, żartowałam: „Pochowam pędzle, jak wrócisz”. Ona mi odpisała: „Ja maluję, ty ucz się śpiewać”.

W sumie ciekawe, co by było, gdyby Helenka tam odkryła, że pędzel jej jakoś leży w dłoni...

Tato: Tak, to prawda. Te kwiaty, które malowała w ochronce w Cochabambie, były coraz ładniejsze...

Mama: Coraz ładniejsze...

Wszyscy jednak zgodnie mówią o muzycznym talencie Helenki. Skąd u dziewczyn – i u Helenki, i u Teresy, tak duże zainteresowanie muzyką od dzieciństwa?

Mama: Po prostu chciały. Na szczęście w Libiążu jest prywatna szkoła muzyczna i mogliśmy tam posłać dziewczynki. Wożenie ich do państwowej szkoły w Chrzanowie to byłby dla nas drugi etat. Bez szans.

Jaka była motywacja Helenki, by kontynuować naukę w szkole muzycznej w Gliwicach?

Mama: To pytanie do Helenki.

Czy Państwo byli dumni z tego, co ona robiła?

Mama: To oczywiste. Byliśmy dumni, widząc, że nie marnuje czasu. Jak to rodzice. Wiele rzeczy jednak docierało do nas po czasie. Helenka nie była osobą, która przychodziła i zdawała relację z tego, co u niej się dzieje.

Tato: O wielu sprawach dowiedzieliśmy się teraz, niedawno...

Mama: Tak, nawet nagranie z Dworca Głównego we Wrocławiu zobaczyliśmy niedawno. Helenka nie była osobą, która przyjeżdża i mówi: „Słuchajcie, ale mi dobrze poszło, ewangelizowałam na dworcu”. Pewnie kojarzą Państwo piosenkę, którą Helenka śpiewa – Wierzyć jak Piotr... Przyszła kiedyś do mnie i mówi: „Nowa piosenka, mamo. Posłuchaj”. Być może było to jakieś prawykonanie. To wszystko działo się jednak bardzo normalnie, było czymś oczywistym. Absolutnie w Helence nie było pychy pt. „Jestem świetna”.

Tato: Helenka bardzo dużo pracowała nad sobą.

Mama: Na pewno nie miała kompleksów. Nie ma też co przesładzać, bo tak zwany słuszny gniew pojawiał się u Helenki. Znamy historię o balu. Helenka była oczywiście za coś tam odpowiedzialna. Zgodnie z umową mieli bawić się do północy. Północ wybiła i nie wszystkim odpowiadało, że to koniec zabawy. W Helenkę wstąpił wtedy anioł z mieczem ognistym i powiedziała: „Nie, nie tak się uma­wialiśmy”. W słusznej sprawie potrafiła obronić swoje zdanie. ­Absolutnie nie była miękka, potulna. Miała w sobie iskrę.

Jak Państwo reagują na to, że publicznie mówi się o świętości Helenki?

Mama: Świętość jest powołaniem każdego człowieka, który jest ochrzczony, więc cóż więcej można powiedzieć. Powołanie do świętości ma każdy z nas. Formalne wyniesienie na ołtarze to osobny temat.

Ale o tym też się mówi głośno...

Mama: Może się mówi, ale to już jest poza nami.

Konkurs Poezji Religijnej w Pani szkole od tego roku nosi imię Helenki, jedna z ulic w Libiążu też została nazwana jej imieniem... Niektórzy mówią, że modlą się za Helenkę, ale i za jej wstawiennictwem. Jak Państwo odbierają te inicjatywy?

Mama: Jesteśmy wzruszeni.

Porozmawiajmy o misjach.

Mama: Pojawia się pytanie, które ktoś już do nas skierował: skąd się wziął Wolontariat w życiu Helenki? W roku 2011, może 2012, trudno mi teraz to ustalić, przeżywaliśmy tutaj w Libiążu peregrynację obrazu Jezusa Miłosiernego. Ksiądz salwatorianin głosił wówczas kazanie. Podjął temat misji. Tu w Libiążu, przy obrazie Jezusa Miłosiernego, Helenka po raz pierwszy usłyszała o Wolontariacie Misyjnym Salvator. Wtedy była już w Gliwicach na studiach. Co ciekawe, tę opowieść o początkach zainteresowania Helenki wolontariatem ten ksiądz salwatorianin znał od niej samej i nam ją po prostu przekazał.

Czy misje świeckich – forma, w jaką była zaangażowana Helenka, są dla Państwa zrozumiałe?

Mama: Oczywiście. Helenka mogła się w tysiąc innych spraw zaangażować, co zresztą robiła. Uczyła dzieci, działała w duszpasterstwie akademickim, organizowała i drogi krzyżowe, i bale. Przeróżne rzeczy robiła. Pamiętam, jak zaangażowała się w organizację paczek dla dzieci na Ukrainie. To było niesamowite. Wolontariat był jedną z wielu ważnych dla niej spraw.

Tato: Helenka mówiła nam, że znalazła swoje miejsce u salwatorianów. Czuła się tam bardzo dobrze. Była wśród swoich.

Mama: Z Helenki opowieści wynikało, że bardzo odmieniła ją Afryka. To, czego tam doświadczyła, wpłynęło na nią, na jej sposób myślenia o świecie. W Zambii zderzyła się z ogromną biedą, wieloma problemami. To było dla niej ważne doświadczenie. Warto posłuchać samych świadectw Helenki. Gdy stamtąd wróciła, miała ogromne problemy zdrowotne. My, jak to rodzice, żyliśmy głównie nimi.

Po przyjeździe z Zambii, mimo problemów zdrowotnych, zaangażowanie Helenki w Wolontariat nie osłabło. Jak Państwo reagowali?

Mama: Helenka miała do tego prawo. Dobra była intencja, dobry był cel.

Czy mają Państwo kontakt z Anitą?

Mama: Tak, oczywiście. Była u nas kilka razy. Rodzice Anity dzwonili przed jej przyjazdem. Ona ostatnia widziała Helenkę. Była świadkiem jej śmierci.

Na pogrzebie Helenki odczytano wiersz, który sama napisała. W jakich okolicznościach powstał i gdzie go odnaleziono?

To było podczas wyjazdu do Ziemi Świętej z grupą przyjaciół. Jeden z cudów tego czasu polegał na tym, że udało im się wejść trzydziestoosobową grupą do Bazyliki Grobu Pańskiego, która jest zamykana na noc. I noc – z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek – spędzili tam, przy Grocie Grobu Pańskiego, przy Golgocie. Widać tam podziały. Tu Koptowie, tam prawosławni, a jedni drugich traktują, jak traktują. Helenka to zobaczyła, opisała.

Jedną z pasji Heleny niewątpliwie były podróże. Pasję połączyła ze swoimi umiejętnościami i została stewardesą. Czy prawdziwa jest informacja, że miała pomysł na stworzenie duszpasterstwa pilotów?

Mama: Tak. Ta historia związana jest z jej pielgrzymowaniem. Bywało tak, że Helenka szła na pielgrzymkę z mundurkiem stewardesy w plecaku. W trakcie drogi przebierała się i jechała do pracy na lotnisko. Wylatywała i wracała, by dalej iść. Na jednej z pielgrzymek poznała pewnego księdza. Okazało się, że jego parafia to Pyrzowice. Z opowiadań wiem, że ten pomysł zrodził się podczas ich wspólnej rozmowy. Szczegółów niestety nie znam.

Zostańmy przy temacie linii lotniczych. Na pogrzebie wspominano o pewnej ankiecie. Podobno Helenka wypełniała tę ankietę w momencie, gdy była przyjmowana do pracy. Taki kontekst został przedstawiony. Wśród różnych pytań pada tam pytanie o plany na przyszłość. Helenka odpowiada: chcę być świętą. Jednak przyjaciele Helenki twierdzą, że nie była to ankieta na potrzeby rekrutacji do Wizz Air...

Mama: Już wyjaśniam, bo faktycznie ja jestem odpowiedzialna za zamieszanie wokół tego tematu. Opróżniając torbę służbową Helenki, znalazłam kartkę papieru.

W jakimś notesie?

Mama: Nie. To była luźna kartka wśród mnóstwa innych. Ponieważ Helenka wspominała o różnych szkoleniach, które odbywała w liniach lotniczych, pomyślałam, że ta ankieta jest właśnie stamtąd. Ksiądz Franciszek Ślusarczyk uznał to za pewnik. Zresztą inni poszli w tym o krok dalej i twierdzili nawet, że to było curriculum vitae do Wizz Air. To kompletna nadinterpretacja. W momencie, gdy ankieta została upubliczniona, okazało się, że pochodzi ze szkolenia, w którym nawet kiedyś i my z mężem braliśmy udział.

Wniosek jest taki. Tak, są to autentyczne słowa Helenki. Ankieta jednak nie była dla Wizz Air, tylko została znaleziona w torbie Wizz Air. Wypełniona więc z innym przeznaczeniem, ale prawdziwa.

Rozmowa z rodzicami Helenki trwała prawie dwie godziny. Powyższy tekst nie jest zapisem tego spotkania. Zaprezentowany tu wywiad zawiera tylko te pytania i odpowiedzi, które w trakcie autoryzacji uzyskały akceptację i nie były opatrzone żadnym komentarzem.

Helena zmarła 24 stycznia 2017 roku, rodzice zgodzili się na rozmowę cztery miesiące później, 6 maja 2017 roku.

Wobec odesłanego tekstu przyjęliśmy postawę, która w tej chwili wydaje nam się jedyna słuszna. To postawa pokory i wdzięczności.

Żegnając się z panią Barbarą i panem Janem, powiedzieliśmy, że przed powrotem do domu pójdziemy odwiedzić Helenkę. W odpowiedzi usłyszeliśmy słowa wypowiedziane z uśmiechem, którego nie było widać, a który – podobnie jak dobro, wzruszenie, życzliwość, serdeczny uścisk, zapewnienie o modlitwie – po prostu był tam cały czas.

Mama: Chyba do nieba się Państwo jeszcze nie wybieracie? Dziś możecie najwyżej odwiedzić jej grób, a to jest zasadnicza różnica.

Libiąż, maj 2017

TERESA KMIEĆ. SIOSTRA

ZAWSZE JEJ KIBICOWAŁAM

Po maturze wyjechała do Lublina. Skończyła ekonomię i muzykologię na KUL-u. Przez ponad rok pracowała w korporacji. Teraz jest organistką.

Przez dwa lata była doktorantką literaturoznawstwa, ale jej marzeniem jest doktorat z muzykologii. Chce napisać rozprawę o muzyce w Ruchu Światło-Życie. Często gra podczas różnych rekolekcji Ruchu. Śpiewa w Chórze Akademickim KUL-u.

Gdy Helenka wróciła z Afryki, wciągnęła mnie do WMS-u. We wrześniu 2013 roku odbywało się spotkanie regionalne w Trzebini. Powiedziała: „Przyjedź. Chcę, żebyś tu była. Będziemy miały okazję się spotkać”. Helenka jechała na to spotkanie prosto z Zambii, więc myślałam, że chodzi o to, byśmy zobaczyły się jak najszybciej, jeszcze zanim wróci do domu, do Libiąża. Okazało się, że to spotkanie także dla nowych wolontariuszy. Nagle dowiedziałam się, że i ja jestem nowym wolontariuszem! Helenka zrobiła to podstępem, ale spodobała mi się idea wyjazdów misyjnych. Poza tym to była świetna wspólnota ludzi.

Dobrze się tam czułam i cieszyłam się, że jestem z Helenką. Dawno nie byłyśmy razem w żadnej wspólnocie.

W momencie, gdy wyjechałyśmy z domu – ona do szkoły, do Anglii, ja rok później na studia – każda z nas znalazła sobie miejsce w innym duszpasterstwie. Czasem zapraszałyśmy się nawzajem na rekolekcje.

Teresa z WMS-em była związana prawie dwa lata. Potem musiała zrezygnować. Spotkania Wolontariatu często kolidowały ze spotkaniami oazowymi. „Bardzo mocno czuję się związana z Ruchem Światło-Życie. Myślę, że to jest moja droga do Pana Boga” – mówi i jednocześnie podkreśla, że wybór między wspólnotami w jej wypadku był oczywisty. Nie wykluczała wyjazdu na misje, ale na wszystkie te aktywności po prostu brakowało zwyczajnie czasu.

Na spotkaniach WMS-u miałyśmy okazję spotykać się z Helenką. Ona była tam pewnego rodzaju gwiazdą, w takim pozytywnym sensie – wszyscy ją znali i ona znała wszystkich. Ta sytuacja sprawiała, że nie musiałam sama poznawać ludzi, ona mnie przedstawiała.

Widziałam, że wolontariat misyjny bardzo ją wciągnął. Pamiętam jej maile z Węgier czy Afryki. Wiedziałam, że Helence się tam podoba, ale nie miałam pojęcia, że aż tak. Po śmierci Helenki słuchałam świadectwa, jakie wygłosiła w czasie rekolekcji dla studentów w Gliwicach – „Na dobry początek”. Powiedziała wtedy, że w Wolontariacie chyba pierwszy raz poczuła się tak niesamowicie „u siebie”. Wydaje mi się, że miała tam okazję wykorzystać wszystkie swoje umiejętności równocześnie – muzyczne, językowe, ­organizacyjne. Do tego dochodził kontakt z drugim człowiekiem.

Wiedziałam, że jej się to podoba, ale uważałam, że to jest jedna z wielu aktywności, jakie podejmowała.

Teresa pytana o wspólne dzieciństwo opowiada różne historie. Pojawiają się w nich inne dzieci, podwórka u sąsiadów, ulice Libiąża.

Zabawy. Miałyśmy sąsiada, który był rok ode mnie starszy. Bawiliśmy się wspólnie, jeździliśmy na rowerze. Byliśmy taką małą paczką. Gdy przeprowadziłyśmy się do nowego domu, ja poszłam do zerówki. W pewien naturalny sposób skończyły się odwiedziny sąsiada. Później obie chodziłyśmy do szkoły, doszły zajęcia pozalekcyjne i nowe znajomości. Z tamtego czasu pamiętam, jak jeździłyśmy na rowerze. W trójkę. Nagle brama. Ja i Bartek hamujemy przed nią, a Helenka w nią wjeżdża... Jej rower był bez kontry i hamowało się inaczej niż na naszych.

Czy coś jej się stało?

Oczywiście, że nie.

Jaką była uczennicą? Skrupulatną? Długo się przygotowywała do lekcji?

Nie. Była zdolna. W podstawówce wystarczało jej to, czego nauczyła się w szkole, chociaż pamiętam, że zaczęła uczyć się w domu, kiedy w czwartej klasie przechodziła do piątej – robiła wtedy dwie klasy jednocześnie. Od października realizowała program z piątej klasy, a materiał z czwartej musiała zdać eksternistycznie. Pamiętam, że tata pomagał jej tylko z historii, bo nie bardzo jej szła ta nauka. Poza tym nie miała problemów z uczeniem się, nie siedziała nad książkami.

Psociłyście razem w siostrzanej zmowie?

Raczej nie. Pamiętam jedną sytuację... To był mój pomysł. Miałyśmy woreczek muszelek przywiezionych znad morza. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłyśmy je rozbijać kamieniem w domu na wykładzinie – nie dość, że zniszczyłyśmy wszystkie muszelki, to jeszcze te skorupki naprawdę trudno było usunąć z wykładziny.

Jak zareagowali rodzice?

Na pewno nie byli z tego powodu szczęśliwi, ale jakiejś specjalnej kary nie pamiętam.

Czyli na ogół byłyście grzecznymi dziewczynkami?

Wtedy tak. Ja zaczęłam się buntować w gimnazjum. Uważałam, że mam lepszy plan na swoje życie niż mama. W trakcie kłótni słyszałam czasami: „Helenka na pewno by nigdy tak do mnie nie powiedziała”. Helenka faktycznie była spokojniejsza. Miałam wrażenie, że to ja byłam tą bardziej niegrzeczną siostrą.

Jednak zawsze obie byłyśmy blisko Pana Boga. Wiedziałyśmy, że jeśli robimy coś przeciw rodzicom, robimy to też przeciw Panu Bogu. Jeśli robiłyśmy coś naprawdę złego, miałyśmy świadomość, że to grzech.

Mnie zawsze denerwowało to, że Helenka była bardzo ugodowa. Kiedy o coś się kłóciliśmy w większym gronie, chciałam tę dyskusję doprowadzić do końca. Chciałam wygrać tę batalię pt. „Kto ma rację”. A ona chciała ją jak najszybciej skończyć i mówiła: „Nie kłóćmy się, nie kłóćmy się!”. Helenka nie stawała po mojej stronie, tylko chciała zakończyć dyskusję.

Mieszkałyście w jednym pokoju?

Tak. Zawsze chciałam mieć swój pokój. Jestem nocnym markiem, a Helenka na ogół wcześniej chodziła spać. Myś­lałam, że jej nie przeszkadza moje nocne życie. Zawsze miałam wrażenie, że śpi. Dopiero na studiach dowiedziałam się, że jednak przeszkadzało, że nie mogła zasnąć, gdy świeciło się światło. Zawsze też miałam mocniejszy sen i trudno było ściągnąć mnie rano z łóżka. Gdy dzwonił mój budzik, Helenka go wyłączała. Pamiętam, że raz wzięła zraszacz do kwiatków i pryskała mi wodą po twarzy. Zadziałało!

Każda miała swoje łóżko i biurko. Nad nim obrazki z Pierwszej Komunii św., tablica korkowa. Wspólny regał na książki.

Były inne powody do spięć?

Mnóstwo. Kiedy coś nie było moje, rzucałam na jej biurko, a jej się obrywało za bałagan.

Dziś myślę, że ją wykorzystywałam. Wydawało mi się, że jako starsza siostra mam większe prawo do sprawowania rządów.

Kiedyś w złości schowałam jej wstążkę. Taką do włosów. Potem o tym zapomniałyśmy, a mama kupiła jej nową. Później, przez przypadek, znalazłam tę wstążkę w kieszeni swojej spódnicy…

Gdy Helenka zginęła, miałam duże wyrzuty sumienia. Przypominały mi się te historie, te moje występki. Za część zdążyłam ją przeprosić. To był owoc jednych z rekolekcji, na których byłam. Mówiliśmy tam o przebaczeniu, potem napisałam do niej list, w którym przepraszałam za różne rzeczy z dzieciństwa i młodości.

Im byłam starsza, tym częściej starałam się przepraszać.

Za co na przykład?

W ubiegłym roku robiłyśmy dla taty audiobook – Księgę Psalmów. Szukałyśmy 150 osób, które przeczytają teksty. Robiłyśmy to na ostatnią chwilę. Jak zwykle. Byłam na nią zła, kiedy czegoś nie dopilnowała. Głupio mi potem było za tę złość, bo ona i tak wiele ogarniała. Pamiętam, że i za to przepraszałam.

Jak ona reagowała?

Też przepraszała za swoje niedociągnięcia.

To były takie typowe siostrzane relacje?

Myślę, że u nas to była sytuacja jednostronna. W dzieciństwie raczej to ja dokuczałam, a ona musiała wybaczać.

Zdarzało się, że razem podróżowałyśmy. Helenka wszystko organizowała. Lepiej się znała na rezerwacji lotów, hoteli itp. Po jednym z takich wyjazdów – na Triduum do Ziemi Świętej – gdy wracałyśmy z lotniska, ona zapytała, co mogło być lepiej. Zaczęłam wymieniać: tu nie byłyśmy, tego nie zobaczyłyśmy, a to nie było zorganizowane. Rozpłakała się. Tłumaczyłam jej, że to nie tak – wyliczyłam to, co mi się nie podobało, bo przecież o to poprosiła. Widziałam jednak, że to był błąd z mojej strony. To był super wyjazd. Tak naprawdę byłam jej wdzięczna. Ale nawet nie wiem, czy jej za to podziękowałam. Włożyła tyle serca w organizację. Później z Lublina miałam napisać do niej list z przeprosinami.

Ziemia Święta. Czy gdzieś jeszcze razem podróżowałyście?

W listopadzie byłyśmy w Neapolu i Bari. Wcześniej, gdy byłam na Erasmusie w Holandii, Helenka do mnie przyjechała i pojechałyśmy do Amsterdamu – tam też to Helenka organizowała noclegi. Ona miała doświadczenie międzynarodowych podróży z czasów liceum, gdy jako szesnastolatka wyjechała do szkoły w Wielkiej Brytanii. Poza tym bardzo dobrze znała angielski.

Co poczułaś, gdy okazało się, że ona wyjedzie do szkoły średniej w Wielkiej Brytanii?

Cieszyłam się, że jej się udało. Dużo się o to modliłyśmy. Nie wiem, czy znacie tę historię, ale pierwsze wyniki rekrutacji były negatywne.

Towarzystwo Szkół Zjednoczonego Świata to polska organizacja non-profit umożliwiająca wybitnie zdolnej młodzieży z Polski dostęp do najlepszych uniwersytetów świata. W tym celu Towarzystwo przyznaje stypendia (od 50 do 100 procent) na czas drugiej i trzeciej klasy w renomowanych szkołach średnich z internatem na całym świecie. Program stypendialny obejmuje zarówno 13 szkół na pięciu kontynentach zrzeszonych w United World Colleges, jak i kilkadziesiąt prywatnych szkół w Wielkiej Brytanii i USA.

Na trzecim etapie rekrutacji okazało się, że Helenka może pójść do jednej ze szkół prywatnych, ale nie dostanie pełnego stypendium, tylko jakiś procent, a resztę kosztów będą musieli pokryć rodzice. Jeśli doliczymy do tego cenę przelotów, mundurków i innych rzeczy potrzebnych do szkoły, koszty rosną – rodzice stwierdzili, że ich po prostu na to nie stać.

Niby już wszystko było wiadomo, ale my z Helenką modliłyśmy się, żeby się jednak udało. Po kilku tygodniach zadzwonił ktoś z Towarzystwa. Okazało się, że w czasie rozmów rekrutacyjnych z dyrektorami brytyjskich szkół Helenka zaintrygowała jednego z nich. Na pytanie, co by zrobiła, gdyby miała możliwość takiego wyjazdu, ale nie mogłaby tam praktykować swojej wiary, odpowiedziała, że musiałaby z niego zrezygnować. Na dyrektorze jednej z katolickich szkół zrobiło to duże wrażenie i zaczął na własną rękę szukać szkoły dla Helenki. Zapytał znajomego dyrektora Leweston School, czy przyjąłby do siebie zdolną Polkę i sfinansował jej naukę. Przyjął.

Cieszyłyśmy się obie. Helenka, bo się udało. Ja, bo wiedziałam, że ona tego chce. Mama się za bardzo nie cieszyła, bo się o nią bała.

Po pierwszym roku nauki okazało się, że Helenka jest najlepsza w swoim roczniku. Dyrektor szkoły napisał prośbę do Towarzystwa, które wysłało Helenkę, żeby przysłali kolejną Polkę, taką jak Helenka. Od tego momentu, od 2007 roku do Leweston School co roku przyjeżdża Polka. Tym samym szkoła weszła do programu szkół Towarzystwa.

Zachowała się jakaś komunikacja między Wami z tamtego czasu? Czy mówiła na przykład, że czuje się samotna z dala od rodzinnego domu?

Nigdy mi o tym nie mówiła. Z jej maili pamiętam ciąg­łe relacje o tym, co dzieje się w szkole, czego się uczy. A poza nauką też wiele się działo. Pamiętam, że był jakiś bal, na który Helenka pożyczyła moją sukienkę ze studniówki. Otworzyła się wtedy na wiele muzycznych rzeczy – gdy w Polsce talent shows nie były jeszcze tak popularne, w brytyjskiej telewizji już emitowano takie programy. Ciąg­le podsyłała mi jakieś linki, pisała, że czegoś muszę koniecznie posłuchać. Albo zachęcała mnie do oglądania filmów czy seriali, które tam widziała. Pamiętam też, że w maju miała przyjeżdżać do Polski i bardzo nalegała na to, żebym też przyjechała do domu, żebyśmy się spotkały. Miałam wtedy sporo nauki, w sesji czekało mnie osiem egzaminów. „Na dwa dni tylko, no… Będę grzeczna i nie będę Ci przeszkadzać w nauce” – pisała.

W tym czasie prowadziła bloga i fotobloga. Czytałam go po jej śmierci. Tam jest wiele smutnych rzeczy. Wtedy jakoś ich nie dostrzegałam. Dziś przykro mi, że tego nie widziałam... Niby czytałam na bieżąco, ale nie dostrzegałam tego, co działo się w jej sercu. Skupiałam się na opowieściach o świecie, w którym była. I ona chyba nie widziała we mnie osoby, której mogłaby się zwierzyć. Może za bardzo ją krytykowałam, za mało miałam w sobie empatii dla niej...

Czy zdziwiło Cię, że po powrocie z Wielkiej Brytanii zdecydowała się studiować chemię?

Nie. Wiedziałam, że szuka jakiegoś technicznego kierunku i chciałaby studiować po angielsku. Na Politechnice w Gliwicach znalazła spełnienie kilku swoich oczekiwań.

Chciała dostać się do Oksfordu. Nie udało się. Tamtejsi nauczyciele zachęcali ją, by wybrała inną dobrą szkołę w Anglii, bo miała takie możliwości. Stwierdziła, że jeśli nie Oksford, to nic.

Chemia raczej nie była jej wymarzonym kierunkiem studiów (tak jak moja ekonomia), ale zaczęła studia i skończyła. I dobrze.

Helenka później śledziła w mediach społecznościowych losy Polaków z Towarzystwa Szkół Zjednoczonego Świata ze swojego rocznika. Większość po szkole została na studiach za granicą. Kiedyś powiedziała mi, że czuje, że skończyła najsłabiej, że jej się nie udało – wróciła do Polski... Tłumaczyłam jej, że to nie tak…

No właśnie. Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, byli pod wielkim wrażeniem tej szkoły w Wielkiej Brytanii; imponowało im to, że się tam uczyła. Nikt nie pomyślałby o tym jak o porażce.

Bo nikt nie wiedział, że miała jeszcze większe ambicje. To nie szkoła była dla Helenki porażką, tylko niedostanie się do Oksfordu.

W jaki sposób Helenka dowiedziała się o możliwości nauki za granicą?

Polonista opowiadał o chłopaku, który był absolwentem naszego liceum i uczył się w jednej z brytyjskich szkół. Też o nim kiedyś czytałam, ale nigdy nie przyszło mi na myśl, że taki projekt może być dla mnie. A Helenka, jak się o tym dowiedziała, od razu skontaktowała się z tym chłopakiem i napisała mu, że też chciałaby wyjechać. Skierował ją do Towarzystwa i powiedział, jakie dokumenty ma przy­gotować.

Rodzice na początku ją motywowali, ale chyba nie liczyli, że się dostanie... Jak się dostała, mama trochę się o nią bała. Helenka miała pierwszy raz lecieć samolotem. Poza tym to daleka podróż, bo do Londynu, a później jeszcze pociągiem do miejscowości, w której była szkoła.

Mówisz o pierwszym locie… Gdy została stewardesą, to był jej chleb powszedni.

Helenka przez jakiś czas chodziła do szkoły policealnej. Tam poznała koleżankę, która dała jej znać o rekrutacji do Wizz Air. Helenka stwierdziła, że spróbuje. Zadzwoniła wtedy do mnie. Powiedziała, żebym jeszcze nie mówiła mamie. Kiedy Helenka miała przez dwa miesiące wiele godzin szkoleń, okazało się, że to nie jest praca „kelnerki w powietrzu”, tylko o wiele bardziej skomplikowane zajęcie wymagające wiedzy i umiejętności.

Mama bardzo się o nią bała. Ale z każdym lotem strach był coraz mniejszy. Rodzice zawsze byli z niej bardzo dumni. Przejście kilkuetapowej rekrutacji było z pewnością sukcesem. Byli dumni z tego, że tak wiele potrafi, że jest mądra i zdolna.

A Ty jak reagowałaś?

Mega, super, fajnie! Próbuj! Cokolwiek nowego robiła Helenka, zawsze jej kibicowałam. Podobnie było z wyjazdem do Afryki.

Czy da się określić, co ją ciągnęło do tego typu pracy?

Chyba podróże. Ale i to, że mogła wykorzystać swoje talenty – znajomość języków obcych, umiejętność pracy z ludźmi. Potrafiła poradzić sobie z pasażerami, a wiadomo, że bywają różni. Dużo było tych historii o lataniu. Opowiadała np. o zdziwieniu pasażerów, którzy usłyszeli rozmowę dwóch stewardes:

– Jesteśmy w Kolonii?

– Nie, w Szkocji.

No cóż, pasażerowie, słysząc takie słowa, mogli być nieco przerażeni [śmiech], ale Helenka w ciągu doby miała np. cztery loty. Mogła zapomnieć, gdzie jest.

Gdy latałyśmy razem – Helenka w roli pasażerki, czuła się wtedy bardzo swobodnie. Przedstawiała mi załogę, chodziła do pilotów. Widać było, że koleżanki i koledzy z pracy bardzo ją lubili. W liniach jest taki zwyczaj, że gdy ktoś odchodzi z pracy, to na ostatni lot sam dobiera sobie ­załogę. Jeden pilot chciał, by Helenka była na jego ­pokładzie w czasie ostatniego lotu, ale to miało być w ­marcu…

Wiele osób z jej pracy nie podzielało jej wartości, ale ona z tego powodu się od nich nie separowała. Choć wydaje mi się, że Helenka nie miała z nimi relacji poza pracą – raczej nie spotykali się na kawie, abstrahując od tego, że Helenka nie piła kawy…

Mieszkałyśmy daleko od siebie. Gliwice–Lublin. Nie miałyśmy częstego kontaktu twarzą w twarz, ale pisałyśmy do siebie, rozmawiałyśmy, dzieliłyśmy się tym, co u nas. Może nie relacjonowałyśmy sobie każdego dnia, ale nie było też sytuacji, by przez dwa miesiące zapanowała między nami cisza. Poza tym gdy się spotykałyśmy, nie mogłyśmy się nagadać.

Jak zareagowałaś na to, że Helenka planuje taki długi wyjazd na misje?

Wiedziałam o nim już w czerwcu. Przynajmniej z tego czasu mam informacje na ten temat w wiadomościach na Facebooku. Z pewnością Helenka myślała o tym już wcześ­niej. Chciała wyjechać na dłużej, tylko nie wiedziała gdzie – myślała o Indiach, Filipinach, ale też o Afryce i Ameryce Południowej. W pracy nie dostała zgody na urlop od października, tylko od stycznia.

Sam pomysł wyjazdu mnie nie zaskoczył. Widziałam, że jest bardzo zaangażowana w Wolontariat.

Nie zaskakiwało Cię to, co robiła na przykład w Zambii?

Pamiętam, że w tym czasie byłam w Macedonii na koncertach z chórem. Spaliśmy w hotelu. Ludzie trochę narzekali na warunki. Chwilę później czytałam mailowe relacje Helenki z Afryki, opisy, że nie mają ciepłej wody, że Internet jest tylko kilka godzin w ciągu dnia. Było mi głupio. Oczywiście te warunki w Afryce to nie był dramat, ale na pewno nie było łatwo.

Pamiętam, że gdy wróciła chora z Zambii, pojechałyśmy do Kliniki Chorób Zakaźnych i Tropikalnych do Krakowa. Czekałyśmy w kolejce w izbie przyjęć, a Helenka opowiadała, gdzie była i co robiła. Gdy ją zapytano, czy było warto, odpowiedziała, że zdecydowanie tak. Ale na pewno wtedy była fizycznie wycieńczona.

Opowiadała np. o tym, że gdy obserwowała koleżankę, która opatrywała bardzo dużą ranę jednego z chłopców, nie mogła patrzeć, czuła wstręt. Stwierdziła jednak, że musi, bo wkrótce być może sama będzie komuś opatrywać podobną ranę. I faktycznie tak było. To musiało być też dla niej trudne psychicznie.

Afryka to nie jest do końca bezpieczne miejsce. Nie bałaś się, że coś może się wydarzyć?

Ale co może się wydarzyć?

Zwierzęta, insekty, malarie?

Była szczepiona. Nie mieszkała w buszu… Wiadomo, trochę się o nią martwiłam.

Ale nie odradzałaś jej tego wyjazdu?

Nigdy. Zwłaszcza, że widziałam, jak wiele radości jej to sprawia. Poza tym wiedziałam, że jedzie w miejsce sprawdzone i bezpieczne, że nikt nie wysłałby jej do pracy, gdzie byłaby narażona na utratę życia. Wiem, że po okolicy poruszały się tylko w towarzystwie starszych miejscowych chłopaków. Białe dziewczyny nie mogły chodzić same. Nigdy się nie bałam, bo mam duże zaufanie do takich instytucji jak WMS. Wolontariaty misyjne wysyłają ludzi w sprawdzone miejsca, tak żeby wolontariuszom nic się nie stało. Podobnie myślałam o Boliwii…

W pierwszej kolejności nigdy nie było we mnie strachu o nią, tylko radość, że może spełniać swoje marzenia, może komuś pomóc. Myślę, że to była przygoda jej życia. Kto może pozwolić sobie na dwumiesięczny wyjazd do Afryki? Przede wszystkim trzeba być odważnym.

Co ją pociągało w tego typu wyjazdach?

Nie rozmawiałyśmy o tym, ale myślę, że chodziło o poznawanie nowych miejsc, podróże, a zwłaszcza o możliwość pomagania innym. Gdy ktoś potrzebował pomocy, Helenki nie trzeba było namawiać. Zresztą ona początkowo miała jechać na Ukrainę, a nie do Zambii. Długo przygotowywała się do tego wyjazdu – uczyła się nawet rosyjskiego. Decyzję zmieniła dwa miesiące przed wylotem, dla niej nie było istotne, gdzie będzie komuś pomagała.

Jest jeszcze jeden wątek z Waszego życia… Helena podobno mówiła, że miała trzy mamy. Wskazywała na Waszą biologiczną mamę, obecną mamę i Matkę Bożą. Rozmawiałyście o tej mamie w niebie?

Tak, ale rzadko. Nikt przed nami nie ukrywał żadnych informacji. Odkąd pamiętam, wiedziałam. Nie było jednak takiego momentu, żeby rodzice posadzili nas na kanapie i opowiedzieli całą historię. U nas w domu traktowało się to normalnie. Wiem, że jest wiersz Helenki, w którym pisała, że płakała za mamą. Pamiętam, że gdy go przeczytałam, mówiłam jej, że to niemożliwe, żeby płakała po śmierci mamy, bo przecież była za mała... Zamiast wczuć się w poezję siostry, traktowałam wszystko bardzo racjonalnie... Nie wiem, może Helenka czasami siedziała i płakała? Dla nas nigdy nie był to temat tabu. Jednocześnie nie mówiłyśmy o tym wszystkim dookoła, chyba że znałyśmy się z kimś bliżej.

Mam wrażenie, że gdy ktoś się o tym dowiaduje, np. teraz, to wydaje mu się, że to jest jakiś rodzaj sensacji pt. „A, czyli to nie jest wasza «prawdziwa» mama”. Tylko że dla mnie to jest prawdziwa mama, tu, na ziemi. Oczywiście, gdy byłam nastolatką i kłóciłam się z mamą, zastanawiałam się, czy ta mama biologiczna też by taka była, czy też byśmy się kłóciły... Nigdy jednak nie myślałam: „Szkoda, że jej nie ma; na pewno byłaby lepsza niż ta”. Kiedyś dowiedziałam się, że to naturalne u dzieci adoptowanych, że idealizują swoją pierwszą mamę, zwłaszcza gdy jej nie znały.

Czy była w Was ciekawość, na przykład zastanawiałyście się, jak wyglądała mama?

Wiemy – są zdjęcia.

A kontakt z rodziną biologicznej mamy? Utrzymujecie relacje?

Tak. Brat mamy jest chrzestnym Helenki. Do swojej śmierci odwiedzała nas też babcia, mama mamy. Myślę, że nasi rodzice bardzo dobrze to rozegrali. Nie odcięli się od rodziny mamy. Dlaczego mieliby to robić? To nie jest niczyja wina, że tak się stało. Cały czas utrzymujemy kontakt.

Jeśli czasami powstrzymuję się, żeby o tym mówić, to ze względu na mamę, żeby nie poczuła, że jest mamą drugiej kategorii. Myślę, że to błogosławieństwo, że chociaż nasza mama zmarła, mamy mamę na ziemi.

Czy kontaktowałaś się z Heleną, gdy wyjechała do Boliwii?

Malutko. Ona wyjechała 8 stycznia, a ja 15 stycznia zaczynałam rekolekcje, więc miałyśmy tylko tydzień. O tym, że szczęśliwie doleciała, dowiedziałam się z Facebooka, bo zamieściła zdjęcia. Później przysłała mi fakturę. Nie było tam słowa komentarza, więc zastanawiałam się, czy to ja nie opłaciłam jakiegoś rachunku. Gdy dopytałam, okazało się, że to jej faktura za telefon, której nie zdążyła uregulować w Polsce.

W czasie rekolekcji wysłałam jej dwa SMS-y. Przypomniałam jej o Dniu Babci, żeby pamiętała o życzeniach. Podziękowałam też za życzenia w kalendarzu, które dopiero wtedy zobaczyłam. To była już tradycja, że od kilku lat dostawałam od Helenki kalendarz na nowy rok. W czasie rekolekcji mieliśmy jakąś grę o ks. Franciszku Blachnickim. Przeczytałam wtedy, że był w Boliwii, i napisałam o tym do Helenki, żeby się rozglądała, bo pewnie spotka kogoś z „naszych”. Ona odpisywała na moje SMS-y na Facebooku. Już po jej śmierci otworzyłam nieprzeczytane wiadomości, że pamięta o babciach i że jak tylko oderwie się od malowania ścian, to może kogoś spotka, bo na razie maluje kwiatki.

Myślałam, żeby odezwać się do niej w sprawie rocznicy 25-lecia ślubu naszych rodziców, która przypadała w roku 2017. Zawsze na takie okazje przygotowywałyśmy coś specjalnego. Chciałam ten temat poruszyć już w styczniu, by znów nie było na ostatnią chwilę. Pomyślałam: jak wrócę z rekolekcji, to się tym zajmę. Nie zdążyłam.

Teresa pełniła posługę muzyczną na rekolekcjach Domowego Kościoła, które odbywały się na Podkarpaciu.

To rodzice do Ciebie zadzwonili z informacją o śmierci Helenki?

Tata. Byłam na rekolekcjach, więc nie nosiłam telefonu ze sobą. Wróciłam do pokoju, by się przebrać. Zobaczyłam nieodebrane połączenia i SMS-a z prośbą, bym oddzwoniła, że to pilne. Zadzwoniłam i spytałam, co się stało. Wtedy usłyszałam, że Helenka została zamordowana. Dowiedziałam się najwcześniej, jak mogli mi to przekazać. Rodzice otrzymali tę informację ok. godz. 15.00. Następnego dnia mówiły o tym media.

Przerwałaś rekolekcje?

Nie, ale miałam dylemat. Wiedziałam, że jestem potrzebna na rekolekcjach – posługa muzyczna jest dość ważna, a z drugiej strony zastanawiałam się, czy rodzice chcą, bym wróciła do domu. Rozmawiałam z tatą, później z mamą. Mówili, że nie muszę przyjeżdżać. Do końca nie wiedziałam, co o tym myśleć... Może naprawdę chcieliby, żebym była blisko... Jednak konsekwentnie mówili, że nie muszę przyjeżdżać. Zadzwoniłam do wujka, który obserwował tę sytuację trochę z zewnątrz. Powiedział, że skoro rodzice tak mówią, to znaczy, że nie muszę być w domu, a poza tym co tam będę robiła? Siedziała w pustym pokoju i patrzyła w ścianę? Wiem, że gdybym była wtedy w Lublinie, rodzice na pewno namawialiby mnie na przyjazd do domu, żebym nie została z tą straszną informacją sama, ale ja byłam we wspólnocie, wśród dobrych ludzi, czułam, że mam duże wsparcie. Dopiero po rekolekcjach spędziłam z rodzicami tydzień. Na miejscu część ludzi dziwiła się, że nie jadę do domu, ale później byli wdzięczni, że mimo takiej sytuacji zostałam na tych rekolekcjach.

W naszym domu rodzinnym miłości nie wyraża się tym, że siedzimy razem i trzymamy się za ręce, ale wspieramy się w potrzebie i każdy wie, że wzajemnie się za siebie modlimy.

Pierwsze myśli...

Że mi się to śni. Po otrzymaniu informacji od taty powiedziałam o tym tylko jednemu zaprzyjaźnionemu małżeństwu. Przygotowywaliśmy się do nabożeństwa pokutnego – nie chciałam tą informacją przeszkadzać ludziom przed spowiedzią.

Siedziałam na tym nabożeństwie i wbijałam paznokcie w dłoń, żeby sprawdzić, czy mi się to nie śni. Wydawało mi się to bardzo nieprawdopodobne. Gdy obudziłam się następnego dnia, też miałam nadzieję, że to był sen...

A czy Helenka Ci się śni?

Od czasu do czasu. Mam wtedy wrażenie, że to się co prawda wydarzyło, ale ona dalej żyje i wszystko jest w porządku.

Lubisz te sny?

Tak, w nich ona żyje...

Pamiętam sen, w którym pytałam ją, czy podobał jej się pogrzeb. Odpowiedziała, że był bardzo ładny. Inny sen. Krótko po śmierci. Prosiłam ją, by opowiedziała, jak to się stało, bo z wielu źródeł słyszałam tę historię, ale chcę wiedzieć, jak to było naprawdę. Zaczęła opowiadać, ale ja na początku tej opowieści się obudziłam. Wszystkiego dowiedziałam się później, od Anity.

Gdy wiele osób dookoła mówi, że Helenka może będzie świętą, co wtedy myślisz?

Że to super! Fajnie mieć błogosławioną siostrę. Gdy ktoś przy mnie mówi o tym ze zbyt dużym entuzjazmem, przypominam, że trzeba czekać pięć lat na rozpoczęcie procesu. Ale gdyby faktycznie tak się wydarzyło, bardzo bym się ucieszyła. Ostatnio czytałam życiorys Piera Giorgia Frassatiego – on zmarł w 1925 roku, a beatyfikowany był w 1990. Gdy policzyłam, że musiałabym czekać na tę beatyfikację 65 lat, to… Nie wiem, czy dożyję…

[śmiech]

Niektórzy na ten argument podają przykład Jana Pawła II, który sześć lat po śmierci został beatyfikowany.

Dla mnie ważne jest to, że Helenka jest wciąż obecna w pamięci, w świadomości. Nie jest tak, że było o niej głoś­no tylko przez miesiąc – od śmierci do pogrzebu. Każdego dnia widzę, że wiele osób o niej myśli. Gdy opowiadam o Helence ludziom obcym, wszyscy ją kojarzą. A po drugie ciągle wokół niej coś się dzieje – ludzie modlą się za jej wstawiennictwem, została honorowym obywatelem Libiąża. To wszystko ma miejsce pół roku po jej śmierci. I nadal pojawiają się informacje o nowych inicjatywach.

Na przykład?

23 września w Warszawie Ruch Światło-Życie organizuje spotkanie związane m.in. z 30. rocznicą śmierci ks. Blachnickiego pod hasłem „Świadek Wolności”. Przy tej okazji chcą przypomnieć jego postać, ale zaprezentować też inne. Na plakatach ma być Jan Paweł II, Karolina Kózkówna i… Helenka. Bardzo się cieszę, że ludzie ciągle o niej pamiętają, że jej historia jest ciągle żywa.

Wspomniałaś, że ludzie modlą się za jej wstawiennictwem. Kto na przykład?

Ja [śmiech]. Ja to wiadomo, bo ją znałam. Jest jednak mnóstwo ludzi, którzy nie znali jej osobiście, ale dowiedzieli się o niej z mediów i modlą się za jej wstawiennictwem. Niedługo po jej śmierci kontaktował się ze mną pewien mężczyzna z Wielkiej Brytanii. Napisał, że jest pod wielkim wrażeniem życia Helenki, że jest takie jedno zdjęcie, gdzie ona – on ma takie wrażenie – patrzy na niego z miłością. Mężczyzna ten jeździ samochodem czyszczącym ulice. To jest jego praca. Pewnego razu miał w pracy trudną sytuację. Głupio mu było prosić o wstawiennictwo Helenki, ale był zdesperowany i się pomodlił. Wszystko dobrze się dla niego skończyło. Inną opowieść znam od koleżanki z naszej parafii, która bardzo dobrze znała Helenkę. Jechała samochodem z narzeczonym. W Krakowie bardzo mocno padał deszcz. Zobaczyli, że chodnikiem idzie jakaś siostra zakonna, więc stwierdzili, że się zatrzymają i zapytają, czy nie trzeba gdzieś jej podwieźć. Gdy tylko to zaproponowali, pierwsze, co powiedziała owa siostra, nie wiedząc, że oni znali Helenkę: „To Helenka mi was zesłała!”.

– Siostra mówi o Helence Kmieć?

– Tak! Wy znaliście Helenkę? W celi, obok obrazka Pana Jezusa i Matki Bożej mam zdjęcie Helenki. Gdy tylko jest jakiś problem, modlę się za jej wstawiennictwem.

Jeszcze inna sytuacja. Opowiadał ją ksiądz z naszej parafii, któremu ostatnio w jednym z domów opieki zadano wprost pytanie, czy można się modlić za wstawiennictwem Helenki.

Można?

A dlaczego nie?

A gdy Ty się modlisz za jej wstawiennictwem, to o co prosisz?

O proste rzeczy. Żebym zdążyła na autobus. Żeby samochód odpalił. Mieliśmy taką sytuację z rodzicami. Samochód nie mógł odpalić. Wszyscy byli zdenerwowani. Zaczęłam się wtedy modlić: „No, Helen, wstaw się, żebyśmy ruszyli”. I udało się.

Gdy wracałam ostatnio z rekolekcji, znajome małżeństwo prosiło, żebym pomodliła się za wstawiennictwem Helenki w intencji ich córek.

– Jasne, ale wy też możecie się pomodlić.

– No tak, ale ty jesteś z nią bliżej…

Też zaraz coś wymyślę.

[śmiech]

Pomodlę się.

Modlę się za jej wstawiennictwem o dobrego męża. Kiedyś w tej intencji miałyśmy odmawiać Nowennę Pompejańską – ona miała się modlić za mojego męża, a ja za jej. Myślałyśmy, że dzięki temu będziemy miały lepszą motywację. Później z tego zrezygnowałyśmy i każda modliła się za swojego. Ale teraz, gdy ona już tego nie potrzebuje, nic nie stoi na przeszkodzie, by wymodliła dobrego męża dla mnie. Czasami jej o tym wspominam.

Gdy ktoś prosi mnie o świadectwo albo o wywiad, proszę Helenkę, żeby mi pomogła mówić prawdę. Ona już teraz zna prawdę o sobie – ja jeszcze nie. Zdaję sobie sprawę, że mogę idealizować siostrę, a wiem, że nie była idealna, bo nikt nie jest. Myślę, że jej siła polega właśnie na tym – była człowiekiem jak każdy z nas, dlatego każdy może być taki jak ona. To nie była święta z księżyca, niepokalanie po­częta i predestynowana do śmierci męczeńskiej od urodzenia.

Ona nigdy się nie chwaliła. Pamiętam, że gdy byłyśmy kiedyś razem na rekolekcjach i opowiadała o Afryce, animatorom „opadły szczęki”. A ona mówiła mi potem, że głupio jej było o tym opowiadać. Zachęcałam ją do tego, bo dlaczego miałaby się wstydzić, że robiła takie wspaniałe rzeczy?

Wspomniałaś, że dostajesz prośby o wywiady czy wypowiedzi do mediów. Udzielasz ich?

Nie chcę lansować się na śmierci siostry, ale staram się pozytywnie odpowiadać na te wszystkie prośby, bo lubię mówić o Helence. Dobrze się znałyśmy i dużo na jej temat mogę powiedzieć. Poza tym takie rozmowy czasami bywają okazją do sprostowania pewnych informacji na temat Helenki. A zdarza się, że ja, Michał lub Anita jesteśmy zdziwieni tym, co czytamy czy słyszymy...

Jesteś świadkiem jej życia. Trudno, mówiąc o Helence, nie zapytać o nią Ciebie.

Wszystko zaczęło się od rocznicy ŚDM w Krakowie. Zadzwonił do mnie ksiądz i poprosił o świadectwo na temat życia Helenki. Wiedziałam, że Helenka była zaangażowana w pracę na ŚDM, ale my spotkałyśmy się w domu już po zakończeniu, nie obserwowałam jej zaangażowania. Jednak ksiądz stwierdził, że świadectwo siostry będzie dla tych młodych ludzi ważne. Zgodziłam się.

Skoro mowa o procesie beatyfikacyjnym, to komu mogłaby patronować Helenka?

Stewardesom. Wolontariuszom misyjnym. Myślę, że zostanie patronką WMS-u, a może patronką ludzi, którzy wyjeżdżają do szkoły czy na studia za granicę.

Myślę, że prywatnie każdy może ją o coś prosić. Nie jest oficjalnie stwierdzone, że ona jest w niebie, ale tyle rzeczy wydarzyło się już za jej wstawiennictwem… Poza tym ja mam pewność, że ona jest w niebie – na pewno była w stanie łaski uświęcającej, gdy została zamordowana, a to przecież jest bilet do nieba. Dodatkowo tyle osób się za nią modliło. Znam też relację księdza, który modlił się za jej wstawiennictwem w intencji małżeństwa, które nie mogło mieć dzieci. Wiem, że teraz oczekują dziecka.

Gdy ktoś mnie pyta, czy się modlę za jej wstawiennictwem, mówię, że tak, i że ty też możesz.

Czy Helenka wspominała, że myśli o małżeństwie?

Helenka kiedyś mówiła, że chce być siostrą zakonną, mieć męża księdza i dzieci ministrantów.

[śmiech]

Wtedy pytałam, co zrobi, jak jej się urodzą córki. Żartowałyśmy sobie. Nie chciała pójść do zakonu. Ona po prostu bardzo chciała mieć świętą rodzinę.

Co myślałaś o jej półrocznym wyjeździe do Boliwii w kontekście relacji Heleny z Michałem?

Myślę, że gdyby wcześniej się poznali i związali, Helenka nie pojechałaby do Boliwii. Jej wyjazd był po prostu zaplanowany wcześniej.

Żałujesz, że nie poznali się wcześniej?

Nie myślę o tym, że ktoś tu popełnił błąd i że poznali się za późno. Widzę, że to wszystko było kierowane przez Pana Boga. Michał też mówił, że Helenka była bardzo szczęśliwa na tym wyjeździe, że czuła się spełniona, na swoim miejscu.

Pytałam czasami Pana Boga, dlaczego nie zapobiegł tej tragedii. Wiem, że mógł. Ale nigdy nie myślałam, że to On wysłał tam tego mordercę. To diabeł jest przyczyną zła w świecie. Ale dlaczego ten człowiek nie mógł po drodze złamać nogi? Tak myślimy, gdy patrzymy tylko w perspektywie ziemskiej, bo nie mamy innej. Razem z rodzicami staramy się patrzeć trochę dalej. Usłyszałam ostatnio, że święci mogą zrobić więcej z nieba niż z ziemi. W takiej perspektywie wiadomo, że Helenka może bardziej pomóc teraz. Dla mnie to była bardzo duża strata, strata siostry, ale przez tę śmierć wszyscy dowiedzieli się o Helence i mają orędowniczkę w niebie.

Gdy byłam teraz na pielgrzymce i w różnych grupach opowiadałam o Helence, podszedł do mnie jeden chłopak i powiedział, że dzięki niej się nawrócił. Jest z Trzebini, a nie wiedział wcześniej, że tam działa Wolontariat. Wstąpił do WMS-u i w tym roku był na Węgrzech. Na miejscu dowiedział się, że to była pierwsza placówka Helenki. Mówił, że dzięki Helence się nawrócił. To jest bardzo duży zysk, bo prawdopodobnie jedna dusza więcej zostanie zbawiona. Być może Helenka pozwoliła mu wrócić do Pana Boga.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

BP JAN ZAJĄC. WUJEK

MAM WRAŻENIE, ŻE ZARAZ MRUGNIE OKIEM

Dostępne w wersji pełnej

MICHAŁ SZUŚCIK

BOLIWIA BYŁA W PAKIECIE Z HELENKĄ

Dostępne w wersji pełnej

ANNA I MICHAŁ TEMPIŃSCY

NASZA CÓRECZKA JULIA HELENA

Dostępne w wersji pełnej

MAGDALENA I FRANCISZEK KRUPA

ONA BYŁA PRZEZROCZYSTA

Dostępne w wersji pełnej

ALDONA I RAFAŁ PODŻORSCY

LUTYCKA. ŻYŁYŚMY W OGARNIĘTYM CHAOSIE

Dostępne w wersji pełnej

JOANNA I KAMIL BŁYSZCZAKOWIE

PODESZŁA DO MNIE I DAŁA MI KOMPAS

Dostępne w wersji pełnej

PAWEŁ KUŚ

WIDZIAŁA MOŻLIWOŚCI, A NIE PROBLEMY

Dostępne w wersji pełnej

MONIKA KOSTKA

MOGŁABY ZOSTAĆ ŚWIĘTĄ OD CHCENIA

Dostępne w wersji pełnej

KS. WOJCIECH MICHALCZUK

DZIEWCZYNA O KOLOROWYM SERCU

Dostępne w wersji pełnej

KATARZYNA KRAJCER

MIAŁA TO COŚ W GŁOSIE

Dostępne w wersji pełnej

JOANNA WOJNOWSKA. PROFESOR OD MUZYKI

WIELE SIĘ OD HELENY NAUCZYŁAM

Dostępne w wersji pełnej

KS. JAKUB TRZÓPEK SDS

TO BYŁA MISJA WIARY

Dostępne w wersji pełnej

KAROLINA KUŚNIERZ

MAM SAME JEJ ZDJĘCIA Z GŁUPIMI MINAMI

Dostępne w wersji pełnej

DOROTA KLABACHA

POWINNA BYĆ ŚWIĘTĄ OD SPRAW BEZNADZIEJNYCH. TAKICH JAK MOJA

Dostępne w wersji pełnej

KS. PAWEŁ FIĄCEK SDS

ONA DLA INNYCH BYŁA ZAWSZE NA STO PROCENT

Dostępne w wersji pełnej

AGATA KRĘŻEL

W ZAMBII PŁAKAŁYŚMY RAZEM

Dostępne w wersji pełnej

MAGDALENA KACZOR

ZROBIĘ WSZYSTKO, BY MISJA HELENY TRWAŁA

Dostępne w wersji pełnej

KS. MIROSŁAW STANEK SDS

CZY O TAKIE BŁOGOSŁAWIEŃSTWO CHODZIŁO?

Dostępne w wersji pełnej

KS. PIOTR FILAS SDS

NASZA, SALWATORIAŃSKA

Dostępne w wersji pełnej

ANITA SZUWALD

OBIE OD POCZĄTKU MIAŁYŚMY W SERCU POKÓJ

Dostępne w wersji pełnej

S. BEJZYMA JODŁOWSKA

KRZYKIEM ZBUDZIŁAM SIOSTRY

Dostępne w wersji pełnej

S. SAVIA BEZAK

Z BOLIWII PRZYWIOZŁAM SŁOWO „PRZEPRASZAM”

Dostępne w wersji pełnej

Redakcja

Magdalena Mnikowska

Korekta

Anna Śledzikowska

Projekt okładki

Artur Falkowski

Redakcja techniczna i przygotowanie do druku

Artur Falkowski

Zdjęcie na okładce

Monika Kostka

Wydawnictwo składa szczególne podziękowania Monice Kostce i Natalii Krawiec za pomoc przy powstawaniu książki.

Imprimi potest

ks. Piotr Filas SDS, prowincjał

© 2018 Wydawnictwo SALWATOR

ISBN 978-83-7580-616-8

Wydawnictwo SALWATOR

ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków

tel. 12 260 60 80

e-mail: [email protected]

www.salwator.com

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka