Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie jest to książka dla dzieci, co może sugerować okładka, jeśli wśród kolorowych obrazków ktoś przeoczył kieliszki…
Bohaterka książki – Helena - to niekliniczny przypadek schizofrenika.
Słyszy głosy… Konkretnie jeden - mocno upierdliwego alter-ego.
Osobisty GeniuSz siedzi w głowie Heleny, choć nie wiadomo dokładnie za co… Za to Helena, uparcie poszukuje.
Swojego talentu, miłości, pracy, nowych butów (zwłaszcza lewego).
Jak się dosyć szybko okazuje, sama również jest poszukiwana, ponieważ błądzenie jest jej drugą naturą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Kamila Haja
REDAKCJA I KOREKTA: Joanna Darda-Gramatyka
Copyright © by Sylwia Szymanek & e-bookowo
ISBN e-book 978-83-8166-464-6
ISBN druk: 978-83-8166-465-3
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wydanie II 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie, oraz wykorzystywanie publiczne, również częściowe, tylko za zgodą właściciela praw autorskich.
Tak się dzieje i nikogo to nie dziwi, że wszystko nieustannie się zmienia. Anicca – zgodnie z filozofią buddyjską – oznacza nietrwałość, proces nieuchronnych zmian, którym podlega wszystko, co żyje. Zmienia się środowisko, czyli świat w którym żyjemy, my sami – nasz wygląd, psychika, zdrowie, stan ducha, gusta, smaki, poglądy, itp. Na tle tych wszystkich zmian pojawia się ewenement – książka Sylwii Szymanek o perypetiach dwudziestokilkulatki. Wcale nie jakaś „wielka literatura”, a po prostu – napisana z ogromnym poczuciem humoru i lekkością – powieść, która bawi mnie niezmiennie, niezależnie od upływającego czasu. Miałam ten przywilej zaglądać do niej kilkakrotnie na przestrzeni około dwudziestu pięciu lat, gdyż została mi powierzona na przechowanie. Nadszedł moment, w którym należy zakończyć nieco przydługie stadium poczwarki leżącej na dnie szuflady i przeistoczyć się w barwnego motyla, soczystą książkę, która najpełniej przemówi do ludzi młodych, do tych, którzy stoją u progu dorosłego życia, ale również do wszystkich obdarzonych wyobraźnią i lubiących inteligentny humor.
Nieoczekiwane zwroty akcji, groteska, szczyty absurdu, czy – co najmniej zadziwiające pomysły – to efekt Spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, którą to Helena – bohaterka powieści – zawarła z niejakim Geniuszem, potocznie zwanym Genkiem, usadowionym w jej głowie, w bliżej nie sprecyzowanym miejscu. Początkowo zapiski nosiły roboczy tytuł „Z pamiętnika schizofrenika” i zawierały cykl luźnych, niezwiązanych tematycznie ze sobą krótkich opowiastek, podpisywanych przez Autorkę „Ja i mój GENIUsz”, jednakże w którymś momencie pojawiła się postać fikcyjna – Helena, która to zaczęła snuć własną iskrzącą dowcipem opowieść (no prawie własną, bo jeszcze Genka).
Tekst pisany jest swoistym żargonem, czasami z użyciem wyrażeń gwarowych, zawiera neologizmy i nierzadko inwersje, jednak są to celowe zabiegi stylistyczne. Rzecz dzieje się w naszym kraju, w okresie okołomilenijnym.
Choć to lektura przede wszystkim rozrywkowa, to odkrywanie świata oczyma bohaterki, smakowanie go wszystkimi zmysłami oraz towarzyszący temu emocjonalny tygiel, z którego – niczym z wulkanu – od czasu do czasu nieźle podymi, a nawet splunie siarką, jest okazją do tego, by lepiej zrozumieć młodych ludzi startujących w dorosłość lub przypomnieć sobie własną młodość. Dystans do tak zwanej rzeczywistości, optymizm, wiara w lepsze jutro i tęsknota za prawdziwym uczuciem stanowią w tym tekście siłę napędową. W zmieniającym się stale życiu pewne wartości są jednak stałe – jak chociażby Miłość. Uważny czytelnik bez problemu odnajdzie w niej zachętę do spojrzenia w głąb siebie, a następnie – być może – zauważy schowane, zapomniane marzenia i wreszcie nabierze odwagi, by sięgnąć po nie, a czyniąc to, powie za Helenką: „Mam nadzieję, że najlepsze jeszcze przede mną!”.
Izabela Ptak-Marczewska
Poniedziałek, 17 grudniaPowrót, czyli początek11
Poniedziałek, 24 grudniaWigilia12
Niedziela, 30 grudniaPrzedostatnidzieńroku17
Poniedziałek, 31 grudniaSylwester19
Wtorek, 1 styczniaNowy Rok (i nowy rok)29
Środa, 2 styczniaMam długi31
Środa, 9 styczniaOszołomszoł!33
Wtorek, 22 styczniaGość w dom…35
Środa, 23 styczniaInwestycja36
Czwartek, 24 styczniaKomornik38
Poniedziałek, 28 styczniaKtokolwiek widział…40
Wtorek, 29 styczniaKtokolwiek wie…47
Niedziela, 3 lutegoWybacz mi…52
Wtorek, 19 marcaTeoria chaosu55
Środa, 20 marcaPlan naprawczy59
Czwartek, 21 marcaTop secret61
Piątek, 22 marcaMetamorfoza63
Sobota, 23 marcaGorączkasobotniejnocy64
Niedziela, 24 marcaWędkowanie72
Środa, 27 marcaKamuflaż75
Czwartek, 28 marcaWena83
Piątek, 29 marcaRównowaga89
Sobota, 6 kwietniaCzekam…90
Niedziela, 7 kwietniaBez komentarzy91
Środa, 10 kwietniaSzkoda gadać93
Sobota, 13 kwietnia, wiosnaUrodziny93
Niedziela, 14 kwietniaWernisaż99
Poniedziałek, 15 kwietniaNareszcie!105
Wtorek, 16 kwietniaKółkoliterackie108
Czwartek, 18 kwietniaZaparciesię112
Piątek, 19 kwietniaZodiakalnyBaran112
Sobota, 20 kwietniaNic112
Niedziela, 21 kwietniaWażne czynności filozoficzne
fizjologiczne113
Poniedziałek, 22 kwietniaNawetmisięniechcepisać113
Wtorek, 23 kwietniaZatwardzenie,tojestdopiero
proza życia114
Środa 24, kwietniaGłupczak!115
Sobota, 27 kwietniaKopciuszek116
Niedziela, 28 kwietniaPodjednymdachem127
Poniedziałek, 29 kwietniaHaker138
Wtorek, 30 kwietniaBurzawiosenna145
Środa, 1 majaŚwięto pracy151
Czwartek, 2 majaBumerang156
Piątek, 3 majaWejściesmoków158
Sobota, 4 majaUrodziny Zołzy164
Niedziela, 5 majaKsiążę naczelnik177
Poniedziałek, 6 majaRozstanie179
Wtorek, 7 majaGorący kartofel191
Środa, 8 majaPrzesyłka193
Czwartek, 9 majaMisja specjalna196
Piątek, 10 majaCzy ja dobrze słyszę?213
Środa, 5 czerwcaSzara rzeczywistość215
Sobota, 8 czerwcaBolek i Lolek217
Niedziela, 9 czerwcaLatawiec220
Poniedziałek, 10 czerwcaKróliczek223
Wtorek, 11 czerwcaKontrakt235
Środa, 12 czerwcaMłot237
Czwartek, 13 czerwcaGwiezdne wojny240
Piątek, 14 czerwcaZasługi246
Sobota, 15 czerwcaEwolucja247
Niedziela, 16 czerwcaMatkadzieciom248
Poniedziałek, 17 czerwcaPomidor250
Wtorek, 18 czerwcaWystępy252
Poniedziałek, 24 czerwcaBardzomitakdobrze264
Podziękowania 267
Właśnie wróciłam. Za tydzień święta i teraz to naprawdę nie mam czasu, żeby pójść do pracy i tłumaczyć się z tego, co porabiałam przez ostatnie trzy miesiące.
W święta mnie nie wyleją, a jeżeli tak, to Bóg ich ukarze, bo nie wolno w tym czasie nikomu sprawiać przykrości.
Kto oglądał Opowieść Wigilijną, ten wie.
Nawiasem mówiąc, porzuciłam pracę w sposób niewybaczalnie beztroski. Mój wspaniałomyślny Szef wysłał mnie na „wczasy pod gruszą”. Nie dosyć, że po sezonie, to w miejsce tak ustronne, że śmiało można by je nazwać totalnym zadupiem. Było tanio, fakt. Zwłaszcza że wieś nie obfitowała w przybytki rozpusty czy hazardu, gdzie mogłabym trwonić ciężko zarobione pieniądze. Wobec powyższego, nakupiłam jabłek i mleka w bańce (głównie dla bańki, bo chciałam mieć jakąś pamiątkę z wczasów).
Jedyną rozrywkę na tym odludziu stanowił poligon wojskowy. Kiedy się temu przyglądałam z boku, odniosłam wrażenie, że mogę tam znaleźć swoje miejsce w życiu, a przy okazji zrobić na złość Szefowi za „zesłanie”. Nie wiem, co mnie podkusiło, że zgłosiłam się na ochotnika i, o dziwo, zostałam przyjęta. Przeszłam prawdziwą szkołę życia i prawie zostałam komandosem. Prawie, bo na drodze do kariery stanęła mi niewielkich rozmiarów koszarowa latryna, którą pewnego fatalnego dnia mój celny rzut odbezpieczonym przypadkowo granatem przeniósł do lepszego bytu. W konsekwencji zmusiło to naszego dowódcę do wydania najbardziej absurdalnego zarządzenia w historii jednostki, mówiącego, że do czasu postawienia nowej latryny „każdy sra na własna rękę”. Cokolwiek miał na myśli, posypały się głowy. Najpierw moja, potem jego. O rękach nic mi nie wiadomo.
W ten oto sposób moja kariera osiągnęła punkt zwrotny. Dopiero co wyleciałam z armii, a lada moment wylecę z roboty. Genek sugeruje, że powinnam biec do Szefa, paść na kolana i błagać, żeby mnie przyjął z powrotem, ale mam swój honor. Błagać nie zamierzam.
Mój Geniu Sz. jest niewidzialny. Siedzi u mnie w głowie, chociaż jak do tej pory nie wiadomo za co. To taki rodzaj wewnętrznego głosu, kłopotliwy odrobinę, bo zazwyczaj miewamy odmienne poglądy…
Genek truje, żebym chwyciła się jakiejś roboty póki czas, a ponieważ w okresie przedświątecznym znalazłam zatrudnienie jedynie przy wyrębie choinek lub – w przebraniu śnieżynki na wrotkach – w markecie, to dość szybko podziękowałam serdecznie. Chromolę! Jadę na święta do rodziców.
Jako pierwszą atrakcję dla mieszczuchów rodzice zaplanowali wyprawę do lasu po choinkę, którą z wiadomych względów odpuściłam na rzecz lukrowania pierników i plotkowania w kuchni z mamą. W ten oto sprytny sposób pozbyłyśmy się szwendających się po domu ludzi i robota szła nam trzy razy szybciej.
Piekłyśmy na następny dzień karpia oraz mięsiwa w winie, w stosunku jeden do jednego. Licząc jednostki wypite do wlewanych na mięso. Efekt był przedni. Pieczeń nabrała aromatu, a my znakomitego humoru.
Reszta rodziny w tym czasie błąkała się po lesie w towarzystwie mocno zawianego Gajowego, który miał wyrazić zgodę na wycinkę choinki, a przy okazji stanowić dodatkową atrakcję dla dzieci, gdyż paradował w mundurze oraz czapce z piórkiem, powiewającym chaotycznie do jego chwiejnych kroków.
Kiedy bliźniakom zmarzły już dostatecznie tyłki i znudziło im się rzucanie śniegiem we wszystko, co się rusza, siedemnastoletni kuzyn Emil był na takim głodzie nikotynowym, że rozważał możliwość poproszenia Gajowego o fajkę, a Gruba Ciotka zgłodniała nie na żarty, rada rodziny w końcu jednogłośnie wybrała drzewko i wszyscy ruszyli do domu.
Dopiero za trzecim razem, kiedy usiłując wrócić znaleźli się znowu koło paśnika na polanie, wyszło na jaw, że Gajowy za nic na świecie (no, może za pół litra) nie potrafi sobie przypomnieć drogi powrotnej.
Wtedy właśnie odezwał się w mojej torebce telefon komórkowy, wydzwaniając kolędę.
– …Nogi mu z dupy wyrwę. Myśli, że jak jestem gruba, to mam siłę słonia! – wrzeszczała do słuchawki Gruba Ciotka.
– Halo, ciociu? – Przerwałam jej potok słów i wyszłam do pokoju, bo skwierczące mięso zagłuszało mi odbiór.
– Och, cześć kochanie, mamy tu problem… – głos znów się oddalił – …albo ty go zabaw, a ja wyszarpię strzelbę i słowo daję odstrzelę mu…
– Ciociu! – Próbowałam zorientować się w sytuacji. Byłam przekonana, że szli po choinkę, a nie na polowanie. – Co się tam u was dzieje?
– Obmyślamy z twoim ojcem plan, jak obezwładnić Gajowego, bo ten głupi ćwok nie dosyć, że się zgubił i chodzimy w kółko, to jeszcze ciągnie nas w głąb lasu i dyryguje nami jak w wojsku. Wyobrażasz sobie, że powiedział: „Załadujcie drzewo na tę ciężarówkę” i wskazał na mnie?!
Wiem, że to podłe z mojej strony, ale świetnie potrafiłam to sobie wyobrazić.
– Wiecie jak wrócić do domu? Gdzie jesteście? – zapytałam idiotycznie.
– Po drugiej stronie usłyszałam łomot, a po chwili odezwał się Gajowy:
– W lesie. Proszę się nie rozłączać pójdziemy za głosem. – Znowu jakieś trzaski.
– Nie słuchaj go kochanie, jest prawie martwy, ale jeżeli macie z mamą jakieś konstruktywne pomysły jak nas stąd wyciągnąć, to jesteśmy otwarci.
Po chwili znowu coś zatrzeszczało i Gruba Ciotka się rozłączyła. Miałam taką cichą nadzieję, że w materii choinek jestem już dostatecznie doświadczona przez los na przynajmniej rok, ale – jak widać – nie.
Organizowałyśmy z mamą akcję ratunkową, jednocześnie pakując się w pośpiechu i tłumacząc Szui i Pimpkowi, że mają pilnować dobytku, nie zjeść się nawzajem, a w szczególności tego, co już udało nam się z mamą przyrządzić. Jeżeli cokolwiek skumali, nie było po nich widać.
Mój kot jest Szują z imienia i z charakteru, wiec to nie przypadek, że go tak wołam, a Pimpek to jamnik rodziców. Ma lekkiego świra, ale ogólnie jest nieszkodliwy.
– Po pierwsze, trzeba ustalić gdzie się zgubili – zawyrokowała mama. – Mamy to ułatwienie i wiemy na pewno, że są w lesie.
– Zawsze coś. Odpada przeszukiwanie dna jeziora… – Genek był w czarnym nastroju, bo nie dopuściłam go do głosu w sprawie planu.
Spakowałyśmy race, sztuczne ognie zakupione już z myślą o sylwestrze, plecak jedzenia, termosy z kawą i herbatą, rum na rozgrzewkę, latarki, telefon i aż sześć koców. Jeszcze nie wiem, po jakiego grzyba, ale mama się uparła, a Genek był przeciw, a to wystarczyło, żeby mnie przekonać. Wyruszyłyśmy na ratunek.
– Halo, Ciociu? – Zadzwoniłam, jak tylko wyszłyśmy, żeby ich zlokalizować.
– Helenka? Cześć, kochanie, nareszcie.
– Idziemy z mamą po was, nic się nie martwcie. Wiemy skąd wyruszyliście, tylko mam prośbę. – Zawahałam się.
– No, mów?
– Rozpalcie ognisko, będzie łatwiej was namierzyć w tych ciemnościach.
– Ognisko w lesie? Ten od siedmiu boleści Gajowy gotów nam mandat wlepić. Poza tym nie mamy zapałek.
– Zapytaj Emila, może ma zapalniczkę… – cholera, chyba go wsypałam – …kolegi? – Dodałam zbyt późno.
Po krótkiej przerwie, kiedy to Gruba Ciotka trawiła informację, odezwała się ponownie.
– Teraz będę głośno krzyczeć na mojego syna. Wyłącz telefon, a jak mnie usłyszysz, to znaczy, że jesteśmy gdzieś blisko.
Wyłączyłam. Nic. Może zapomniała krzyczeć i leje go słuchawką?
– Halo? – Pośpieszyłam na ratunek. – Nic nie było słychać.
Patrzcie w niebo, wystrzelimy racę.
Poszła jak strzała, rozpruwając czarne niebo światłem. W tejże chwili pewnie wprowadziliśmy w błąd maluchy tkwiące z nosem przy szybie w oczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę. No trudno. Parę rodzin zje wcześniej wieczerzę i dzieciaki wcześniej dostaną prezenty. Nikt nie ucierpi.
– Widzieliście?
– Tak, śliczna. Bliźniaki są zachwycone, teraz chciałyby niebieską…
– Musimy określić kierunek. – Zabrała mi słuchawkę mama. – Z której strony było ją widać?
– A skąd mam do cholery wiedzieć! – Ciotka traciła cierpliwość. Widać głód budził w niej agresję.
– Skup się! – fuknęła mama.
– Z mojej prawej – odpowiedziała po chwili milczenia Ciotka.
– Od strony tartaku. – Usłyszałyśmy głos taty.
– Nareszcie! – Ucieszyła się mama. – Wiesz gdzie jesteście?
– No jasne. Koło paśnika.
– To czemu nie wracacie?
– Bo jest ciemno i nic nie widać.
– No to może spróbujcie rozpalić jakieś ognisko.
– Przecież ja wiem, gdzie jest ten cały paśnik! – Oświeciło mnie nagle. – Mogę trafić z zamkniętymi oczami. Co w tych ciemnościach na jedno wychodzi…
Nawoływaliśmy się i co jakiś czas kontaktowaliśmy przez telefon. W końcu doszłyśmy do polany na tyle blisko, że było widać ogień mrugający w oddali.
– No, wreszcie ktoś rozsądny nas posłuchał! – Ucieszyła się mama i – coraz bardziej podekscytowane – przyspieszyłyśmy kroku.
Od dobrej chwili nie odpowiadali na nasze wołania. Obydwie od szybkiego marszu po sypkim śniegu z tobołami dostałyśmy zadyszki i rumieńców.
Na polanie paliło się ognisko, a paśnik przykryty był dechami, na których leżał obrus i stały palące się świece w zaimprowizowanych świecznikach.
Zamiast jednej choinki dookoła było ich pełno. Jak to w lesie – zauważył przytomnie Geniu – a wszystkie przyprószone białym puchem mieniły się w świetle ognia. Stałyśmy jak zaczarowane.
– Niespodzianka!!! – Po polanie rozniósł się wrzask, a zza drzew wybiegła nasza rodzinka.
Ciotki – trzy sztuki (wszystkie chude) + Gruba Ciotka, wujkowie Jurek i Kazik, Tata, moje zwariowane kuzynki Sara i Dominika, kuzyn Emil, bliźniaki: Bolek i Lolek oraz stryjek Staszek z Babcią, którzy jako jedyni wyszli spod obrusa, bo ze względu na wiek nie chciało im się biegać, a gdzieś musieli się ukryć. No i oczywiście Gajowy, który właśnie toczył się radośnie w naszą stronę.
– Mam nadzieję, że wzięłyście jedzenie?? – przywitała nas Gruba Ciotka, a Emil spojrzał na mnie błagalnie, więc oddaliliśmy się na małą pogadankę o szkodliwości palenia, w czasie której przytakiwał mi gorliwie jednocześnie zaciągając się z lubością dymem.
– Jak mogłyście pomyśleć, że nie potrafiłbym wrócić z lasu – oburzał się tata. – Udawaliśmy zagubionych, żeby was tu ściągnąć.
Trzeba im przyznać, że zadali sobie sporo trudu i odegrali całkiem zgrabną szopkę.
Wypakowaliśmy jedzenie i picie, a dzieciaki powtykały sztuczne ognie wokół paśnika i zapaliły wszystkie. Kocami przykryliśmy przewalone bale i usiedliśmy przy ognisku. Pomimo lekkiego mrozu było wspaniale, śmialiśmy się i opowiadaliśmy o poszukiwaniach.
Gajowy w tym czasie wypił nam cały rum, ale w ramach rekompensaty, zadzwonił po znajomego leśnika, który miał sanie i zorganizował nam kulig.
Jeden z koni, ten najbardziej rozgarnięty, jak zobaczył Grubą Ciotkę, zrobił się nerwowy i próbował dać nogę, ale Gajowy coś mu szepnął do ucha (pewnie, że Ciotka pomoże ciągnąć w razie czego), i koń wyraźnie się uspokoił.
Do domu dotarliśmy z kolędą na ustach dokładnie o północy, a tam przywitał nas gadający inwentarz, lub – jeśli ktoś woli – zbiorowe omamy.
Na szczęście wszystko, co zostało upieczone nie gadało.
I chwała Panu za to!
Sylwestra zrobię u siebie, zaproszę mnóstwo gości i będzie wspaniale.
Tak właśnie.
Dla mojej kochanej Siostry Izabeli Ptak-Marczewskiej, która po ćwierćwieczu od napisania przeze mnie powieści, wydobyła ją z dna szuflady i wydała z okazji moich urodzin w kompletnej tajemnicy oraz w nakładzie 100 sztuk. Za co będę jej wdzięczna dozgonnie i po stokroć.
Dziękuję Izuniu, że zadałaś sobie tyle trudu i dając „Helence i Genkowi” drugą młodość sprawiłaś, że mogłam się podzielić tą historią z innymi oraz za to, że po raz kolejny pokazałaś mi, że można i należy spełniać marzenia. Nie tylko swoje.
Za piękną okładkę, dziękuję mojej uzdolnionej siostrzenicy Kamili Haji. Kamilko, okładka jest idealna!
Wszystkim, którzy przeczytali przedpremierową wersję, za miłe słowa i przesłane wiadomości oraz zdjęcia. Dziękuję, sprawiły mi ogromną radość.
Dziękuję Joannie Dardzie-Gramatyce za korektę i redakcję oraz Hannie Kękuś za skład. Za czytanie po wielokroć, z cierpliwością i zrozumieniem, że niektóre, niepoprawne kwestie takie mają pozostać, choć w oczy kłuje…
Dziękuję również Pani Katarzynie Krzan za sprawną współpracę i zaszczytne miejsce w gronie autorów Wydawnictwa e-bookowo.
Dziękuję wreszcie tym, którzy mnie zmotywowali dając sygnał, że mimo upływu lat, książka nadal bawi i powinna być dostępna szerszej grupie czytelników, na co dzięki Wam się odważyłam, czego dowód trzymacie właśnie w dłoni.
Słowo wstępne
Spis treści
Słowo wstępne 9
Poniedziałek, 17 grudnia
Powrót, czyli początek
Poniedziałek, 24 grudnia
Wigilia
Podziękowania
Cover
Table of Contents