44,90 zł
Pierwsza biografia trenera Kazimierza Górskiego
Początek lat 70., w polskiej piłce od II wojny światowej brakuje znaczących sukcesów. Kadrę obejmuje nowy trener. Niedługo cały piłkarski świat będzie patrzył na niego z niedowierzaniem. Trener Górski prowadzi reprezentację Polski do zwycięstw, które do dziś nie zostały powtórzone.
„Im dłużej my przy piłce, tym krócej oni” czy „piłka jest okrągła, a bramki są dwie” to tylko niektóre powiedzenia, z których słynął. Choć wśród specjalistów od piłki wzbudzały uśmiech, kryło się w nich wielkie zrozumienie futbolu. –Nazywano go Sokratesem piłkarskiego świata. Jakie były tajemnice jego sukcesu? Dlaczego pomimo – jak sądzą niektórzy – nonszalanckiego stosunku do panujących reguł sięgał po najwyższe trofea? Co sądzą o nim byli piłkarze? Jak wyglądała jego droga z przedwojennego Lwowa na największe stadiony świata?
Mirosław Wlekły, autor bestsellera „Tu byłem” o Tonym Haliku, z detektywistycznym zacięciem podąża śladem trenera tysiąclecia. Dzięki setkom rozmów z ludźmi, którzy byli blisko Kazimierza Górskiego, tworzy pełny obraz swojego bohatera. Ta książka to nie tylko biografia wielkiego trenera, ale też fascynująca opowieść o złotej erze polskiej piłki.
Mirosław Wlekły – reporter, autor m.in. bestsellerowej biografii Tony’ego Halika. Laureat Nagrody im. Beaty Pawlak (za „Raban. O Kościele nie z tej ziemi”). Za książkę „Gareth Jones. Człowiek, który wiedział za dużo” nominowany do Górnośląskiej Nagrody Literackiej Juliusz. Trzykrotnie nominowany do Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 763
Data ważności licencji: 2/12/2026
Projekt okładki
Ula Pągowska
Zdjęcia na okładce
East News / Imago / Werek
Redaktor prowadzący
Damian Warszawski
Opieka redakcyjna i adiustacja
Katarzyna Węglarczyk
Konsultacja merytoryczna
Rafał Nabrzeżny (cz. I–III)
Stefan Szczepłek
Korekta
Barbara Gąsiorowska
Copyright © by Mirosław Wlekły
© Copyright for this edition by SIW Znak Sp. z o.o., 2021
ISBN 978-83-240-6263-8
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2021. Printed in EU
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Górski nie żąda ścisłego trzymania się wypracowanych schematów. Chce, aby walka była dla piłkarzy radością, a więc daje im pole do twórczej improwizacji. Skoro poetów nauczy się liczyć, nic dziwnego, że stają się oni krezusami.
„L’Équipe”1
Wszystko, co wiem na pewno o moralności i powinnościach człowieka‚ zawdzięczam futbolowi.
Albert Camus‚ pisarz
1 Cyt. za: Srebrna drużyna, red. Jerzy Barszczewski, Warszawa 1974, s. 81.
Sarenka
Tego dnia słońce wstaje kwadrans przed siódmą, Polska – na wypadek agresji Sowietów – zawiera z Rumunią „konwencję o przymierzu odpornym”, a minister kolei żelaznych podpisuje rozporządzenie o taryfach towarów, zwłok i zwierząt. Cztery dni wcześniej sejm uchwalił konstytucję rozpoczynającą się od słów: „W Imię Boga Wszechmogącego! My, Naród Polski, dziękując Opatrzności za wyzwolenie nas z półtorawiekowej niewoli…”. Pierwsza nowoczesna konstytucja w Polsce likwiduje przywileje stanowe. Odtąd wszyscy obywatele są równi wobec prawa. Nieważne, czy urodzili się w pałacu, czy na Bogdanówce.
W tej właśnie robotniczej dzielnicy Lwowa, w domu przy ulicy Gródeckiej, w środę drugiego marca 1921 roku na świat przychodzi Kazimierz Klaudiusz Górski.
To pierwsze dziecko Maksymiliana, który ma już czterdzieści pięć lat, i o niemal ćwierć wieku młodszej Zofii. On urodził się w 1876 roku w młodym państwie austro-węgierskim, ona – w 1899.
Co o nich wiemy? Informacje o przodkach rozpłynęły się w niepamięci potomków, a dokumenty wraz z rodzinnymi zdjęciami, w obawie, że mogłyby zaszkodzić, Zofia spaliła przed przeprowadzką Górskich na Ziemie Odzyskane. Zachowały się strzępy wspomnień, kto wie, czy nie nazbyt podkolorowane legendami, na podstawie których nakreślić można nie całkiem wyraźne sylwetki.
W rodzinie mówi się, że Maksymiliana wziął na wychowanie brat ojca. Na naukę oddał do szkoły rolniczej, w której chłopiec zdobył zawód mechanika.
Podobno dwadzieścia lat spędził Maksymilian w cesarskiej armii. Mawiał: „Poszedłem do wojska chłopakiem, a wróciłem starym chłopem”. Nie wiadomo jednak, gdzie był, co w armii robił, czy rzeczywiście służył w niej aż dwie dekady, czy był żołnierzem, a może kolejarzem na usługach wojska, bo taka wersja też się pojawia w jednym z przekazów.
Z pewnością jakiś czas pomieszkiwał na terenach dzisiejszej Austrii. W rodzinie krążyć będzie opowieść, jak pożycza pieniądze austriackiemu sklepikarzowi, co potem, w czasie drugiej wojny światowej, uratuje Maksymilianowi życie.
Potomkowie domyślają się, że armię opuścił dopiero w 1914 roku. Najstarsze zachowane zdjęcie Maksymiliana pochodzi mniej więcej z tego okresu. Wygląda na nim na trzydziestokilkulatka. Do zdjęcia włożył białą koszulę smokingową z łamanym kołnierzykiem ze stójką, jasny krawat w paski, kamizelkę i szary frak. Włosy czarne, starannie i krótko przycięte po bokach, na górze przechodzą w bujną lokowaną czuprynę. Niewielkie zakola zdradzają tendencję do łysienia. Gdyby nie podkręcony, niezbyt gęsty wąs, wygląd Maksymiliana wcale nie wskazywałby na to, że zdjęcie zrobiono ponad sto lat temu.
Wśród potomnych będzie się mówić, że pod nieobecność Maksymiliana jego starsi bracia pożenili się z obywatelkami Rumunii. Część z nich uciekła przed wojną do ich kraju. Maksymilian długo został kawalerem.
Po zakończeniu służby w cesarskiej armii, prawdopodobnie tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej, Maksymilian rzuca się w wir pracy i – po godzinach – zainteresowań sportowych. Na małżeństwo wciąż nie ma czasu. Podnosi ciężary, trenuje zapasy, pasjonuje go wszystko to, co wówczas ludzie nazywają raczej tężyzną fizyczną niż sportem.
Jest też kibicem piłki nożnej, która w jego Lwowie rozwija się jak w żadnym innym mieście Polski. W 1903 roku lwowiacy założyli drużynę, która potem znana będzie pod nazwą Lechia. Kilkanaście tygodni później powstały podwaliny Czarnych. To tamto lato, choć pierwszy mecz piłkarski w kraju odbył się dziewięć lat wcześniej właśnie we Lwowie, uważa się za czas narodzin polskiej piłki nożnej2. Krótko potem uformowała się trzecia drużyna, która po kilku latach obierze nazwę Pogoń. Kibicuje jej Maksymilian.
Pracę we Lwowie znajduje w swoim zawodzie. Pomiędzy ulicami Gródecką i Janowską powstają warsztaty kolejowe, magazyny i hale kolei, a z czasem szeregowce, zazwyczaj dwupiętrowe, dla rodzin pracowników. Maksymilian zatrudnia się w warsztatach sygnałowych, być może przez pewien czas jest też maszynistą. Na państwowej posadzie zarabiać będzie tyle, że jego przyszła żona będzie miała co włożyć do garnka. Rodzina żyć będzie skromnie, ale nie biednie.
Kolej do Lwowa dotarła już piętnaście lat przed urodzeniem Maksymiliana. Pierwsze składy kursowały do Przemyśla, potem do Brodów. Dymiące pociągi towarzyszyły odtąd kupcom zmierzającym drogą do Gródka Jagiellońskiego na jarmark. W latach 1901–1904 wybudowano nowy dworzec kolejowy.
Gmach kipi secesją: potężnej kopuły, widocznej z okien robotniczych domów na Bogdanówce, strzegą dwie smukłe wieżyczki. Stoją na wiotkich kolumnach, pośrodku rozciąga się półkolisty portal. Po otwarciu dworca dziennie ze Lwowa odjeżdża prawie sto pociągów.
„Miasto przeżywało okres prosperity – jak zauważa Andrzej Franaszek w biografii innego lwowianina Zbigniewa Herberta – i stało się jedną z metropolii Austro-Węgier, pozostając wprawdzie w tyle za Budapesztem, tym Nowym Jorkiem ówczesnej Europy, ale dystansując na przykład prowincjonalny Kraków”3. Pierwszy elektryczny tramwaj wyruszył na ulice Lwowa już w 1894 roku, wcześniej niż w Wiedniu. Powstanie linii tramwajowych wymusiło też zbudowanie elektrowni. Przy okazji na ulicach miasta pojawiło się oświetlenie elektryczne. Zaczęła działać telefonia. Dzięki temu Lwów mógł „być miastem bardziej zachodnim, bardziej europejskim, bardziej stołecznym niż Kraków i oczywiście niż Warszawa”4.
Był też miastem kultury i sztuki. W roku, w którym urodził się Maksymilian, we Lwowie zmarli Aleksander Fredro i Seweryn Goszczyński. Na cmentarzu Łyczakowskim spoczywał już zmarły w Paryżu malarz Artur Grottger. Mieszkali tu Maria Konopnicka, Gabriela Zapolska i Jan Kasprowicz, a w 1878 roku na świat przyszedł Leopold Staff.
W 1896 roku lwowiacy znów byli w polskiej awangardzie i oglądali pierwszy niemy film. Zmanierowani życiem w nowoczesnym austro-węgierskim mieście, nie wszyscy wykazywali entuzjazm. „Obrazy kinematograficzne robią wrażenie niczego więcej jak dobrze znanej, a tak przez dzieci zwłaszcza oklaskiwanej dioramy, o tyle lepszej, że ruchomej, a o tyle gorszej, że wiele obrazów, zwłaszcza fotografii scen z życia, musi być bezbarwnych i że nieznośne ich migotanie utrudnia patrzenie i męczy niesłychanie oko” – narzekał recenzent „Kuriera Lwowskiego”5.
Trzy lata później, w 1899 roku, w domu Rozalii i Jana Petrystów na świat przychodzi Zofia, przyszła matka Kazimierza Górskiego. Nie wiadomo, dlaczego rodzice oddają ją na wychowanie bezdzietnemu małżeństwu. Ona jest krawcową, on – kolejarzem i hodowcą gołębi. Ironia losu? Zofia też będzie krawcową i wyjdzie za kolejarza, w dodatku hodowcę gołębi.
Na razie u przybranej rodziny Zofia znajduje przytulny dom i kochającą rodzinę. Przybrany ojciec nie pozwala przybranej matce wrócić z zakupów, jeśli ta nie kupi dla Zosi choć cukierka. Matka szkoli przybraną córkę w krawiectwie. Fachu dziewczynka uczy się też u zakonnic: szycia, haftowania, robienia na drutach, szydełkowania. Lekcje opłacają przybrani rodzice.
– Wszystkiego się tam nauczyła. Kiedy mój tata pracował na statkach, przywoził babci różne żurnale, na przykład „Burdy”, a ona miała słowniczek, tłumaczyła sobie na polski interesujące ją wzory i szyła. Uszyć potrafiła wszystko – zapamięta Zofia Wojnowska, wnuczka Zofii i Maksymiliana Górskich.
Po pierwszej wojnie światowej Zofia Petrysta jako krawcowa terminuje w Teatrze Wielkim, jak w dwudziestoleciu międzywojennym nazywa się Operę Lwowską. Szyje sceniczne kostiumy. Pierwszego grudnia 1918 roku odbywa się tam pierwsze w niepodległej Polsce przedstawienie: Obrona Częstochowy Elżbiety Bośniackiej. Przed spektaklem zespół teatralny śpiewa Mazurka Dąbrowskiego i Rotę. Po serii przedstawień patriotycznych i oper Moniuszki w 1919 roku przychodzi też czas na komedie (Gorąca krew) i opery sprowadzane ze świata (Tosca, Aida).
Nie wiadomo, co się stało z przybranymi rodzicami Zofii, kim byli, kiedy zmarli.
– To było starsze małżeństwo – powie prawnuczka Zofia Wojnowska – słuch o nim zaginął.
Nie zachowa się też żadne zdjęcie przybranej córki z okresu przedwojennego. Wiadomo, że Zofia miała niebieskie, niemal granatowe oczy i kruczoczarne włosy (odziedziczą je po niej Kazimierz i jego dwie siostry), które upinała w koszyczek. Jest niska, na razie chuda, potem mocno przytyje. Wnukowie, którzy po latach zobaczą jej zdjęcie z młodości, nie będą w stanie rozpoznać babci.
Zofia rzadko będzie opowiadać o matce biologicznej. Jej dzieci niewiele dowiedzą się o swojej babce. Kiedyś Zofia wspomni im o doznanej wielkiej krzywdzie.
W 1903 roku we lwowskim czasopiśmie „Promień” Józef Piłsudski publikuje artykuł pod tytułem Jak zostałem socjalistą?. Dwudziestosiedmioletni Maksymilian Górski czyta i jak wielu lwowiaków szczególnie zwraca uwagę na zdanie pod koniec tekstu: „Socjalista w Polsce dążyć musi do niepodległości kraju, a niepodległość jest znamiennym warunkiem zwycięstwa socjalizmu w Polsce”6. Znajomi wstępują do Polskiej Partii Socjalistycznej, garnie się do niej wielu kolejarzy. W robotniczych domkach wzdłuż ciągnącej się kilka kilometrów ulicy Gródeckiej ciągle opowiada się o jej działalności. Maksymilian z PPS-em związał się lata wcześniej, zanim jeszcze skończył osiemnaście lat. Jego potomkowie będą później powtarzać, że był urodzonym rewolucjonistą.
Kazimierz Górski po latach oceni to tak: „Działali z potrzeby serca i… rozumu. To, co do niedawno traktowano jeszcze jako bohaterstwo »romantyków«, teraz stawało się zwyczajnym, szarym obowiązkiem, uznawanym przez »najpozytywniejsze« głowy”7.
W 1908 roku z inicjatywy Piłsudskiego powstaje we Lwowie tajna organizacja Związek Walki Czynnej. Jej członkowie w konspiracji myślą o wyzwoleniu Polski. Dwa lata później umiera Maria Konopnicka, a jej pogrzeb na cmentarzu Łyczakowskim przeradza się w manifestację polityczną. Wśród pięćdziesięciu tysięcy zgromadzonych osób być może znajduje się też Maksymilian.
W tym samym roku członkowie Związku Walki Czynnej zakładają Związek Strzelecki. Powstała dwa lata później Komenda Główna Związków Strzeleckich mieści się we Lwowie. Komendantem jest Józef Piłsudski, a szefem sztabu Kazimierz Sosnkowski.
Maksymilian Górski wszędzie chce należeć, wszędzie musi działać. Potomni twierdzą, że już we wczesnej młodości udzielał się w Polskim Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół”, lecz trudno znaleźć na to potwierdzenie: w spisach lwowskiego „Sokoła” pod tym nazwiskiem przetrwają tylko Jan, Marian i Mikołaj, nie wiadomo, czy krewni tych Górskich.
To właśnie podczas drugiego zlotu „Sokoła”, w lipcu 1894 roku, gdy Maksymilian miał osiemnaście lat, zorganizowano we Lwowie pierwszy w dziejach ziem polskich mecz piłkarski. Trwał sześć minut i oglądało go trzy tysiące widzów, być może wśród nich Maksymilian.
„Władze Sokole nie traktowały tego na serio, widzowie zupełnie się na tej grze nie znali, a sami gracze mieli pojęcie tylko o tym, iż za wszelką cenę trzeba piłkę strzelić między chorągiewki przeciwnika”8 – napisze działacz i dziennikarz sportowy Rudolf Wacek. Jedyną bramkę strzelił szesnastolatek Włodzimierz Chomicki. Mecz zakończył się zaraz po golu, bo następnie, jako gwóźdź programu, planowano pokaz ćwiczeń artystycznych.
To jednak wspomnienia.
Maksymilian ostatnio nieco rzadziej zagląda do „Sokoła”. Teraz za to częściej, choć raczej z powodu okoliczności, a nie upodobań, bywa w budynku przy Chodkiewicza 6. Tam właśnie siedzibę mają Główna Komenda Związków Strzeleckich i redakcja pisma „Strzelec”. W zaborze austriackim obie działają legalnie, a przynależność do nich nie wymaga bohaterstwa. Inaczej z tajnym Związkiem Walki Czynnej. Czy Maksymilian Górski, członek PPS-u, także do niego należy?
Kiedy Piłsudski mówi, że lwowiacy to jego najlepsi ludzie, Maksymilian jest już pewien, że tylko ten człowiek może poprowadzić Polskę do wolności. Często dotykając sumiastego, zakręconego w górę wąsa, powtarza za nim: „Socjalista w Polsce lubi dążyć do niepodległości kraju”9. Kiedy wybucha pierwsza wojna światowa, ma trzydzieści osiem lat; gdy rozpoczyna się bitwa o Lwów – czterdzieści dwa.
Podczas wojny miasto na niespełna rok trafia we władanie armii rosyjskiej. Jednak w połowie 1915 roku znów jest austriackie. Maksymilian nie dostaje już powołania do austro-węgierskiej armii, trafia za to do zmilitaryzowanego taboru kolejowego. Czas po pracy spędza wśród robotników z ulicy Gródeckiej na dysputach o przyszłości Polski.
O niepodległości myślą nie tylko lwowscy Polacy, ale też Ukraińcy. Pierwszego listopada 1918 roku proklamują powstanie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Szybko opanowują miasto, a Polacy decydują się na walkę. Maksymilian jest blisko najważniejszych wydarzeń. Pracuje nieopodal Dworca Głównego, przy którym toczą się walki. To strategiczne miejsce: znajdują się tu magazyny z bronią, amunicją i żywnością.
Nawet jeśli Maksymilian nie walczy, być może uczestniczy w tajnym przedsięwzięciu. Kolejowe warsztaty we Lwowie są nowoczesne, dobrze wyposażone i zatrudniają świetnych fachowców. Działają w nich sekcje: pirotechniczna, saperska, minerska, wiertnicza, reflektorów, graficzna, telegraficzna. Siódmego listopada zapada decyzja o budowie pociągu pancernego. Choć osiemnastego pociąg wciąż nie jest całkiem gotowy, pada rozkaz, by wyjechać nim naprzeciw podpułkownika Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza, który z Przemyśla zdąża na odsiecz miastu. Przygotowania trwają jeszcze dwa dni.
Późnym wieczorem dziewiętnastego listopada pociąg wyjeżdża z warsztatów. Nazajutrz o drugiej w nocy rusza na front. Możliwe – tak mówi rodzinna opowieść – że znajduje się w nim też Maksymilian.
– Dziadek pracował na warsztatach sygnałowych i uczestniczył w budowie tego pociągu – zapamięta Dariusz Górski, syn Kazimierza.
– Mówiło się, że prowadził go jeszcze przed jego ukończeniem – taką wersję będzie znał Maciej Górski, bratanek.
Na drodze pancernego składu stają Ukraińcy, którzy uszkadzają tory. Pociąg wykoleja się pod Mszaną. Robotnicy z warsztatów kolejowych próbują ustawić go z powrotem na torze i zreperować. Ukraińcy rozpoczynają ostrzał. Polska armatka zawodzi po pierwszym strzale. W końcu Polakom udaje się jednak ustawić pociąg na torze i zawrócić do Lwowa.
Choć Tokarzewski jest już w mieście, zapada decyzja, aby wzmocnić pociąg trzydziestoma osobami z ochotniczych oddziałów obrony Lwowa i wyruszyć ponownie na front.
Od jedenastego listopada naczelnym wodzem polskiej armii jest Józef Piłsudski. Maksymiliana i jego znajomych podnosi to na duchu. W Piłsudskim widzą nadzieję, jest ich bohaterem, nieważne, że od wybuchu pierwszej wojny światowej nie należy już do PPS-u. Gdy Maksymilian złapie słuchacza, może wciąż mówić o wodzu! Najpewniej nie wie, że Piłsudski co do obrony Lwowa się waha, że kosztem polskich interesów w Galicji Wschodniej rozważa nawet kompromis z Ukraińcami10.
A jednak zdobycie Lwowa jest kwestią czasu. Polacy odbijają miasto nazajutrz po drugiej próbie wyruszenia pociągu pancernego na front. Tego samego dnia, dwudziestego drugiego listopada, po wycofaniu się Ukraińców ze Lwowa dochodzi do pogromu ludności żydowskiej. Biernie przyglądają się temu polskie oddziały. Pretekstem do pogromu jest niesłuszne przekonanie Polaków, że Żydzi wspierają Ukraińców. Giną przynajmniej siedemdziesiąt trzy osoby, niemal trzy tysiące zostaje aresztowanych, przed sądem staje siedemdziesiąt dziewięć osób, w tym siedmiu wojskowych.
Nie wiadomo, co o Żydach myśli wówczas Maksymilian Górski. Więcej o tym dowiemy się ponad dwadzieścia lat później, podczas drugiej wojny światowej.
Tymczasem walki o Lwów zamieniają się w regularną wojnę polsko-ukraińską, która kończy się dopiero latem 1919 roku.
Rankiem dwudziestego drugiego listopada 1920 roku brzmi hejnał z wieży ratuszowej, orkiestry wojskowe budzą lwowiaków do życia. Miasto zaczyna świętować drugą rocznicę wyzwolenia11. Jest poniedziałek. Maksymilian nerwowo krząta się po mieszkaniu. Sprawdza czystość marynarki i butów.
W pracy pojawia się o wiele wcześniej niż zwykle. Jedno z rodzinnych wspomnień mówi, że to właśnie wtedy, a nie podczas walk o Lwów, dziadek Maksymilian znalazł się wewnątrz pancernej lokomotywy. Drugie, że wraz z innymi pracownikami kolei i tłumami lwowiaków czekał na Dworcu Głównym. Są tam generałowie: Tadeusz Rozwadowski, Robert Lamezan de Salins i Stanisław Haller, jest wielu innych. Strzał armatni z cytadeli zwiastuje, że zaraz nastąpi przyjazd. Przed dziesiątą na peron wjeżdża pociąg z Józefem Piłsudskim.
– Dziadek był jednym z ludzi, którzy witali Piłsudskiego na dworcu. Uścisnęli sobie rękę. Podobno tak było, ale czy to prawda? Znam to tylko z opowieści rodzinnych – powie po latach Dariusz Górski.
– Jeżeli osobiście mu gratulował, to może dziadek rzeczywiście wiózł go tym parowozem – zasugeruje Maciej Górski.
Faktem jest, że w czasie drugiej wojny światowej Maksymiliana aresztują hitlerowcy, różne rzeczy mu będą zarzucać, między innymi to, że woził pociągiem pancernym Piłsudskiego.
We wspomniany poniedziałek wódz pojawia się też na ulicy Gródeckiej. Okazją są odwiedziny Teatru Żołnierskiego12.
Nie wszyscy tego dnia świętują. Na Dworcu Wiedeńskim strajk okupacyjny rozpoczynają pracownicy warsztatów mechanicznych. Protestują też czeladnicy piekarscy. Dołączają do strajkujących od kilku dni robotników piekarskich, którzy żądają podwyżki płac i większych przydziałów mąki. Nazajutrz po wizycie Piłsudskiego we Lwowie zaczyna brakować chleba, a jego cena gwałtownie wzrasta13.
Maksymilian, oprócz mglistych wspomnień, zostawi potomkom Krzyż Obrony Lwowa. Rodzinna legenda głosi, że wręczył mu go generał Tadeusz Rozwadowski, ale bardziej prawdopodobne jest, że wyróżniony odebrał go, jak inni, w Inspektoracie Artylerii Okręgu Generalnego „Lwów”. Do krzyża dołączony jest dyplom. Maksymilian spogląda na niego, czyta z dumą:
„Za dzielność i trudy poniesione w bojach o całość i niepodległość Rzeczypospolitej w czasie oblężenia Lwowa od 1 do 22 listopada 1918 r.”.
Będzie z nim paradował, wpiętym w klapę marynarki, po Lwowie, a potem przez długie lata na Ziemiach Odzyskanych.
On – łagodny, ona – nieco apodyktyczna. Tak zapamiętają ich potomkowie.
– Słyszałem tylko, że podobno byli herbowi, babcia albo dziadek, przynajmniej jedno z nich, nie wiadomo które. To był herb Ślepowron. Słyszałem o tym jako dziecko, ale wtedy nie wiedziałem nawet, co to znaczy. Wiele lat później do naszego domu przyszła jakaś dziewczyna, nie pamiętam, czy rodzice jeszcze żyli, i chciała się ze mną widzieć, bo miała ponoć wiadomość potwierdzającą ten herb. Na imię miała Beata. Nie było mnie wtedy w Warszawie, przekazała mi to moja małżonka. Z tą dziewczyną nigdy się nie spotkałem – opowie po latach Dariusz Górski.
A jego siostra Urszula Górska potwierdzi, że w domu mówiło się o szlacheckich korzeniach dziadka.
– Kiedyś w rodzinie był nawet pierścień, który miał o tym świadczyć.
Nie wiadomo, jak było naprawdę. W czasach komunizmu Kazimierz Górski we wszystkich aktach personalnych w rubryce „pochodzenie” wpisywać będzie „robotnicze”.
Maksymilian, już po czterdziestce, wciąż prowadzi dysputy o Piłsudskim, ale po odzyskaniu niepodległości i wygranej bitwie o Lwów znów może więcej czasu poświęcać na sport. Nadal dźwiga ciężary. No i ogląda wyczyny piłkarzy.
Wielu z nich nie przeżyło wojny. Zespoły piłkarskie wracają jednak na boiska. Obrońcy Lwowa, którzy przetrwali, jak Wacław Kuchar, znów pojawiają się w swoich klubach. W pierwszym oficjalnym meczu we Lwowie po odzyskaniu niepodległości, w maju 1919 roku, Kuchar strzela dla Pogoni pięć goli 5. Pułkowi Piechoty. Rok później dochodzi do pierwszych po wojnie wielkich derby Lwowa: Pogoń wygrywa z Czarnymi trzy do jednego.
Eliminacji do mistrzostw Polski nie udaje się jednak dokończyć z powodu wojny polsko-bolszewickiej. Kuchar, zamiast zdobywać kolejne bramki i prowadzić swój zespół do mistrzowskiego tytułu, znów musi bronić swojego miasta.
A Maksymilian jak dawniej więcej mówi o Piłsudskim niż o sporcie. Zabory, wojna światowa, bitwa o Lwów, a teraz jeszcze obrona przed bolszewikami – jego najstarszy syn stwierdzi, że ojciec brał w niej udział14 – gdyby nie to wszystko, być może już dawno założyłby rodzinę.
Nie wiadomo, jak Maksymilian poznaje Zofię. Opowieść rodzinna mówi o leciwych ciotkach nauczycielkach, u których pomieszkiwał, a które znały Zofię. I o niestosowności tego małżeństwa.
Zofia Wojnowska:
– Dziadek w młodości był bardzo przystojny, a babcia była taka chuda, maciupeńka… Uważano, że popełnił mezalians, żeniąc się z nią.
A może po prostu chodziło o ich wiek? Ślub biorą w 1920 roku. Maksymilian ma czterdzieści cztery lata, Zofia – dwadzieścia jeden.
Zamieszkują na parterze dwupiętrowego domu przy Gródeckiej 83, w pobliżu Dworca Czerniowieckiego, nowej stacji zbudowanej nieopodal Dworca Głównego do obsługiwania podmiejskich pociągów.
Na miejscu ich domu stoi dziś gmach szkoły rolniczej, ale patrząc na sąsiednie budynki, można sobie wyobrazić niegdysiejszy wygląd dzielnicy: skromne dwupiętrowe zabudowania robotnicze z błotnistym dojściem do zwierząt, które hodowano na tyłach, nieco dalej trzypiętrowe zamożniejsze kamienice z balkonami i podwórkami.
W czasach Zofii i Maksymiliana w tej części ulicy Gródeckiej stoi tylko dziewięć budynków jedno- i dwupiętrowych15. Z okien, w oddali, widać kopułę Dworca Głównego.
Na podwórku Maksymilian hoduje gołębie. Na treningi ciężarowców chodzi do środowiskowego ogniwa „Sokoła”, a wieczorami uczęszcza na próby chóru.
Żona szybko przyzwyczaja się do nawyków sporo starszego od niej męża. Maksymilian przy goleniu lubi śpiewać: „Ach, kupcie bubliczki, gorące bubliczki, za wasze rubliczki nakarmię was…”. Popołudniami nuci arie z Wesołej wdówki lub Księżniczki czardasza. A kiedy idzie do gołębi, repertuar zmienia na Ptasznika z Tyrolu: „Jeszcze raz, jeszcze raz, ptaszku mój…”16. Wkrótce operetkę Karla Zellera będzie też nucił najstarszemu synowi.
Do obiadu stawia obok talerza niewielki kieliszek, wsypuje szczyptę pieprzu, zalewa kilkoma kroplami spirytusu, wypija.
Ulica Gródecka (dziś Horodoćka), jeden z głównych traktów przelotowych Lwowa, rozpoczyna się w dolinie, w centrum miasta, tuż przy operze, w której dorabia Zofia. Pnie się przez wiele kilometrów nieco w górę, aż do przedmieść i traktu prowadzącego do Gródka Jagiellońskiego i Przemyśla.
Nazwa dzielnicy – Bogdanówka – wzięła się od imienia kozackiego hetmana Chmielnickiego. Jego wojska rozbiły tu namioty podczas oblężenia Lwowa w 1648 roku. Znacznie później usadowił się ciąg lichych w porównaniu z centrum miasta kamienic, fabryczek, magazynów i zakładów przemysłowych. Do tego browar i rozlewnia wódek. Miejskie zabudowania przechodzą w łąki i pola ze stawem.
Mieczysław Wacławski, mieszkaniec dzielnicy:
„Podobnie jak Zamarstynów i Zniesienie Bogdanówkę zamieszkiwały rodziny robotnicze, drobni kupcy i rzemieślnicy różnych maści. […] W pajęczynę szutrowanych przeważnie uliczek […] zdołał się jeszcze wcisnąć stadion Robotniczego Klubu Sportowego – RKS-u, rozpychając się dodatkowo dwoma boiskami, w tym jednym do hazenów, czyli piłki ręcznej”17.
Po odzyskaniu niepodległości Polski Komisariat Plebiscytowy w Bytomiu wzywa do tworzenia klubów sportowych na Górnym Śląsku. Za śląskim przykładem idą inne regiony.
We Lwowie działalność wznawiają: Lechia, Pogoń, Czarni, Sparta, ale też ukraińska Ukraina i żydowska Hasmonea. Pierwszym mistrzem Polski w 1921 roku zostaje Cracovia, druga jest Polonia Warszawa, trzecia Warta Poznań. Pogoń – mistrz okręgu lwowskiego – ogólnopolskie rozgrywki kończy na miejscu czwartym.
Pogoni kibicuje całe miasto. Na „stadionie za rogatką Stryjską” obok parku Kilińskiego można też spotkać wielu robotników z Bogdanówki. Marzą jednak o własnym klubie. Kolejarze, tramwajarze, działacze Polskiej Partii Socjalistycznej chodzą w tej sprawie do władz miasta i województwa. Urzędnicy przesyłają policji „do sprawozdania po dokładnem zbadaniu, czy ze względu na stosunki miejscowe, cele stowarzyszenia oraz osoby i tendencye założycieli nie zachodzą przeszkody przeciw udzieleniu pozwolenia na założenie tego stowarzyszenia. Rzecz będzie Dyrekcyi Policyi przestrzegać, aby aż do udzielenia zezwolenia stowarzyszenie to nie rozpoczęło działalności”18.
Na dokumencie z walnego zebrania klubu widnieje adres jego siedziby: Rynek 8. Pod koniec 1921 roku władze wojewódzkie wydają pozwolenie. Dwudziestego siódmego grudnia oficjalnie powstaje stowarzyszenie Robotniczy Klub Sportowy. Zaczyna się kompletowanie drużyny piłkarskiej złożonej z mieszkańców Bogdanówki, która w następnym sezonie wystartuje w rozgrywkach klasy C. Kilka lat później do zespołu dołączy Jan Wasiewicz, reprezentant Polski, przyszły olimpijczyk.
Na razie nie mają gdzie grać, mecze rozgrywają więc na innych boiskach miasta.
Tymczasem zawody sportowe ponownie zostają przyćmione przez zdarzenia polityczne. Dwudziestego piątego września do Lwowa znów ma przyjechać Józef Piłsudski. Okazją jest otwarcie Targów Wschodnich, pierwszych w odrodzonej Polsce. Maksymilian najpewniej słucha go i ogląda w tłumie gapiów. Nie widzi jednak, co dzieje się wieczorem. Wódz wsiada do odkrytej limuzyny, auto jedzie w kierunku Teatru Wielkiego. Strzały oddaje Stepan Fedak, pseudonim „Smok”, syn adwokata i działacza ukraińskiego. Piłsudski odruchowo schyla głowę. Ranny zostaje Kazimierz Grabowski, wojewoda lwowski.
Wieść o nieudanym zamachu szybko niesie się po mieście i dociera do Bogdanówki. Jest to jednak rok, kiedy Maksymiliana zajmuje także coś znacznie dla niego ważniejszego.
Pod koniec grudnia 1920 roku ruch świąteczny przypomina lwowiakom czasy sprzed wojny: szczególnie przed południem i w porze obiadowej przez sklepy, ulice i tramwaje przewijają się tłumy objuczone zakupami. W świątecznym asortymencie brakuje głównie rodzynek i migdałów. „Gazeta Poranna” donosi, że ludzie uganiają się za rybami. Tak tłoczą się w kolejkach, że na placu Zbożowym musi interweniować policja.
Pierwszy dzień 1921 roku rozpoczyna się we Lwowie od rewizji ukraińskich mieszkań, redakcji i instytucji. „Słowo Polskie” donosi o pękających ścianach kamienic, zawalonych murach, uszkodzonych sklepieniach.
Pod koniec lutego „Gazeta Poranna” informuje: „Targi lwowskie przedstawiają obecnie dość ciekawy widok. Mianowicie artykuły spożywcze są do nabycia, a właściwie ich nie ma. A dzieje to się w ten sposób, że konsumentom powołującym się na taryfę odmawia się sprzedaży pod pozorem braku towarów, zaś dla konsumentów, którzy jeszcze przed kupnem zastrzegają się, że na taryfę nie oglądają się, towaru jest pod dostatkiem. I dlatego ceny artykułów spożywczych wahają się między cenami maksymalnymi a paskarskimi. Niektórych artykułów z powodu wielkiej różnicy między cenami maksymalnymi a faktycznymi jest zupełny brak na targach, a można je po solonej cenie nabyć wyłącznie po dobrej »znajomości«”19.
Brakuje wciąż tłuszczów. Szaleje spekulacja cenami: za kilo słoniny trzeba płacić trzysta, za kilo sadła – trzysta pięćdziesiąt marek. Rzeźnicy sprzedają tylko głowy i nogi wieprzowe, a lwowiacy zastanawiają się, skąd tyle kończyn, skoro nigdzie nie ma mięsa. Równie palącym problemem jest brak i ceny pieczywa.
W wozach tramwajowych pojawiają się oświetlone tabliczki.
Lwowscy kelnerzy decydują się oddać na cele plebiscytu górnośląskiego całodzienny zarobek z dwudziestego pierwszego lutego. Tego dnia z powodu śnieżycy wstrzymany zostaje ruch tramwajowy. Pod koniec lutego wybucha strajk w warsztatach kolejowych. Uczestniczy w nim sześćdziesiąt procent zatrudnionych. Nie wiadomo, czy do strajku dołącza Maksymilian. Z powodu zagrożenia strajkowego po mieście krążą patrole policyjne i wojskowe.
W 1921 roku we Lwowie:
Ślub biorą Maria i Bolesław, którzy trzy lata później zostaną rodzicami Zbigniewa Herberta. Świadkiem jest Stanisław Baczyński, od kilku miesięcy szczęśliwy ojciec Krzysztofa Kamila.
Na świat przychodzi Stanisław Lem.
Umiera Gabriela Zapolska.
Na koniec poprzedniego roku Lwów liczył 208 701 mieszkańców. Drugiego marca przy Gródeckiej 83 pojawia się kolejny. Rodzice Zofia i Maksymilian Górscy dają mu na imię Kazimierz. Na drugie dostaje Klaudiusz, po chrzestnym.
Jakim jest niemowlakiem? Rozpłakanym czy spokojnym? Je dużo czy mało? Jest pupilkiem mamy, a może taty? I co myśli sobie czterdziestopięcioletni Maksymilian, który dopiero teraz został ojcem: czy będzie miał więcej dzieci?
Do chrztu rodzice niosą Kazika do kościoła Świętej Elżbiety, położonego piętnaście minut spacerem od domu. Świątynia jest wzniesiona dokładnie w wododziale Wisły i Dniestru, mawia się więc, że deszcz z jednej połaci dachu płynie do Morza Czarnego, a z drugiej – do Bałtyku. Neogotycka z elementami romańskimi, z ciemnoczerwonej cegły, z gigantycznymi oknami i trzema strzelistymi wieżami, jest obszerna, wyniosła. Podobno Polacy tak ją budowali, aby zasłonić widok na pobliską cerkiew Świętego Jura.
Wiele lat później, na początku lat osiemdziesiątych, Kazimierz Górski wspomni: „Sięgając pamięcią wstecz, najdalej jak tylko potrafię, widzę mój dom rodzinny, ojca z pogodną twarzą, wyrozumiałego dla naszych dziecięcych psot, i wiecznie zaaferowaną matkę […]. Obok przebiegały pociągi, przypominając o sobie rytmicznym stukiem kół, czasem odzywał się gwizd lokomotywy.
– Oho, maszynista daje znać żonie, żeby szykowała posiłek – powiadano na mojej ulicy”20.
Nie wiadomo, kim dokładnie dla rodziny jest chrzestny Kazia. W rodzinie pozostanie przekaz, że Klaudiusz Górski to pilot wojskowy, który zginie podczas drugiej wojny światowej. W latach siedemdziesiątych z Kazimierzem spotka się jego córka i pokaże mu śmigło samolotu, pamiątkę po śmierci ojca.
Kazimierzowi szybko przybywa rodzeństwa: w 1924 roku rodzi się Jadwiga, w 1925 – Helena, w 1926 – Anna, w 1928 – Jan, w 1930 – Bolesław, a w 1933 – Łucja. Rodzina Maksymiliana uważa taką liczbę dzieci za niestosowną. Robi się tłoczno, gwarno, armię dzieci niełatwo wykarmić.
Wszyscy będą żyć dość długo, poza Bolesławem, który umrze jako niespełna trzylatek. O długowieczności rodziny często opowiada im ojciec.
– Hania, Hela! Dziadek wrócił – pokrzykuje Zofia.
– Jaki dziadek! Ojcem ich jestem! – protestuje Maksymilian.
Dzieci będą go wspominać jako mądrego, zasadniczego człowieka. Jak ojciec powie, tak musi być.
Kiedy pojawia się Łucja, ma już pięćdziesiąt osiem lat.
Kazimierz Górski:
„Głodni i bosi nie chodziliśmy, ale często ojciec, aby dorobić, wydłużał dniówki, brał niedzielne dyżury, a mama do późnych godzin ślęczała nad maszyną do szycia albo deską do prasowania”21.
Pół roku po narodzinach Kazimierza PPS urządza przed ratuszem manifestację robotniczą przeciw ograniczeniu ośmiogodzinnego dnia pracy. Pochód pod czerwonymi sztandarami zmierza pod Teatr Wielki. Ściera się tam z komunistami. Kilka osób jest pobitych, kilku aresztuje policja22. Czy demonstruje też Maksymilian? Czy będzie świadkiem starć socjalistów z komunistami i narodowcami, do których we Lwowie dochodzić będzie również w następnych latach? Tego potomkowie się nie dowiedzą.
Niepokoje nie omijają też samego Teatru Wielkiego. W czerwcu 1925 roku aktorzy przerywają sztukę po drugim akcie. Ze sceny odczytują uchwałę syndykatu artystów teatralnych. Protestują „przeciw zwinięciu opery”. Publiczność przyjmuje oświadczenie oklaskami. Na znak solidarności z Operą Lwowską przedstawienia podczas drugiego aktu przerywane są w całej Polsce23. Kłopoty finansowe zmuszają jednak radę miejską do zwolnień aktorów i obsługi technicznej. Sytuację próbuje się ratować podwyższeniem cen biletów24.
Nie wiadomo, czy pracę w teatrze traci też Zofia. Możliwe, że już od pewnego czasu tam nie dorabia – ma wtedy troje potomstwa.
Mieszkanie Górskich ma około czterdziestu metrów kwadratowych. Przybywa płaczących dzieci. Kazik, kiedy tylko może, czas woli spędzać poza domem. Na podwórku bawi się w chowanego i gra w dwa ognie. Po deszczu robi z papieru łódki i spuszcza rynsztokami. A kiedy pojawi się śnieg, zjeżdża na sankach opadającą tu lekko ulicą Gródecką.
Później atrakcją staje się staw na peryferiach Bogdanówki, ulubione miejsce letnich kąpieli i zimowego jeżdżenia na łyżwach. Nad wodą młodzież rozpala ogniska i piecze w nich ziemniaki.
Wieczorami w okolicy rozlega się wołanie matek, a małych chłopców dopada stres przed powrotem do domu. Wracają brudni, zdarza się, że ze zniszczonymi butami lub rozdartą koszulą. Bywa, że Kazik dostaje lanie pasem. Z czasem uczy się, że przed powrotem do domu należy otrzepać ubranie i wyczyścić buty. Umie też udobruchać matkę: na wejściu całuje ją w rękę. Młodsze rodzeństwo chichocze, ale Zofia jest zadowolona. Pocałunek łagodzi jej nerwy.
Nawyk dbania o czyste obuwie zostanie Kazimierzowi na zawsze. Wśród piłkarskich trenerów uważany będzie za mistrza elegancji.
– Kazik był oczkiem w głowie. Dziewczyny mogły nosić sukienki czy buty jedna po drugiej, a on zawsze miał wszystko nowe – opowie po latach Zofia Wojnowska, siostrzenica Kazimierza Górskiego.
Lwów, 1927
Jako najstarszy ma też najwięcej obowiązków. Pomaga ojcu przy gołębiach, opiekuje się rodzeństwem. Kiedy matka dorabia szyciem, nieraz prosi go o pomoc.
„Kaziu, zobacz, co robią dziewczynki, i poszukaj Janka”25 – pokrzykuje do syna.
Po Kazimierzu najstarsze są siostry, chłopak woli się więc bawić z kolegami. W domu najczęściej zadziera z o cztery lata młodszą Heleną. On drobny, Helena korpulentna. Brat złośliwie nazywa ją grubą. Jedno spięcie, zaraz bijatyka. Ale z Helką też mu jest po drodze. Kto się czubi, ten się lubi. Helka jest zadziorna, w kaszę nie daje sobie dmuchać, bratu to imponuje.
Co niedzielę Kazik wkłada białą koszulę i idzie z rodzicami i rodzeństwem do kościoła Świętej Elżbiety. Od 1927 roku uczestniczy we mszach szkolnych.
„W wieku sześciu lat poszedłem do czteroletniej wówczas Publicznej Szkoły Podstawowej numer 12 imienia Henryka Sienkiewicza przy ulicy Dunin-Borkowskich 23. Choć niewiele wtedy jeszcze rozumiałem, dumny byłem z umieszczonego na froncie Krzyża Obrony Lwowa i tablicy z napisem ciągle tkwiącym w głowie: »Szkoła ta w pamiętnych dniach 1918 roku była pierwszą placówką, której broniła garstka polskich legionistów przeciwko zbrojnemuzamachowi na przynależność Lwowa do Polski«”26.
W niedziele o ósmej uczniowie obowiązkowo stawiają się na mszy. Kazimierz zapamięta, że ksiądz odprawia ją w obszernej sali szkolnej, służącej za kaplicę przy parafii Świętego Józefa. Zanim rozpocznie, sprawdza obecność.
Kazik ma dziesięć lat, gdy w tejże sali przystąpuje do pierwszej komunii. Kilka lat później pójdzie do bierzmowania, po latach zapomni jednak, jakie wybrał imię.
„Staruszkowie urodzeni przed Wiosną Ludów powiadają: »Do Świętego Ducha trzymaj się kożucha«, i robią wszystko, co w ich mocy, aby zachować wierność tej zasadzie – pisze w powieści rozgrywającej się we Lwowie w przededniu wybuchu pierwszej wojny światowej Jan Parandowski. – Lecz od ich czasów świat odmłodniał o parę tygodni; nowe, bardziej płoche pokolenie daje się wziąć na kwietniowe zalecanki: obłoki zrumienione słońcem jak baby wielkanocne, deszcz rzęsisty i krótki, smugi ciepła wędrujące w powietrzu. Na gwałt otwierają się okna. Już wydłubano z nich wałki watoliny, zeskrobano paski papieru, którymi zaklejone były najmniejsze szpary, wyjęto podłużne poduszeczki leżące między szybami, obsypane makiem zdechłych much. Zamki zacinają się, gryzą w palce, ludzie szamocą się z nimi i wypychają okna na ulicę, jakby je chcieli zrzucić na bruk”27.
Nie znaczy to, że nie ma już we Lwowie mroźnych zim. Jedna z nich przychodzi, kiedy Kazik ma dziewięć lat. Jego rówieśnika Staszka Lema przyprawia o katastroficzne wizje, a jednocześnie napawa podnieceniem.
„Klimat Lwowa był raczej kontynentalny, coś takiego jak styczniowa szaruga było tam po prostu niemożliwe. W roku 1930 chyba, przy niebie czystym jak błękitny lodowiec, temperatura spadła do minus 36 stopni; ceny opału skoczyły przeraźliwie, za każdym wozem, wiozącym węgiel, biegły skulone figurki dzieci, czatujących na każdy spadający okruch, a kiedy wyszliśmy z ojcem na małą przechadzkę, ja zakutany w różne zimowe wojłoki i nauszniki do niemożliwości, spotykaliśmy po drodze kilka dużych żelaznych koszów, w których palił się miejski węgiel. Nad każdym grzało się trochę zmarzniętych biedaków; otóż rzecz może horrendalna, ale mnie to wydało się razem wszystko wspaniałe, a jeszcze więcej nadziei na jakieś zmiany katastroficzne i w niepojęty sposób radykalne odczuwałem, gdy przyszły potem ogromne śniegi”28.
Kazimierz Górski będzie ten czas wspominał tak: „Lata wielkiego kryzysu utkwiły mi dobrze w pamięci z racji surowej zimy, jaka nawiedzała wówczas kraj. Zimy w moim rodzinnym mieście były na ogół śnieżne i mroźne, zaczynały się wcześnie i trwały długo, ale ta u schyłku lat dwudziestych zakasowała pod tym względem poprzednie. Zwały śniegu sięgały dwóch metrów, a może i wyżej, upodabniając ulice do białych tuneli”29.
W takie dni Kazik jeździ na sankach po ulicy Gródeckiej z rodzeństwem, a z kolegami śmiga na łyżwach po stawie za miastem.
Tymczasem centrum Lwowa kwitnie życiem kulturalnym i towarzyskim. U Atlasa bywają Stefan Jaracz, Ludwik Solski, Józef Wittlin i Bruno Schulz. W kawiarni Szkockiej spotykają się wielcy matematycy, na czele ze Stefanem Banachem. Lwowianie spacerują po ulicy Akademickiej30. Ilustrowany przewodnik miasta Lwowa informuje o „licznych bibliotekach, teatrach i kinach, sześciu redakcjach gazet codziennych, o trasach linii tramwajowych i taryfie dorożek konnych, ale też o szlaku linii lotniczych łączącym Saloniki, Sofię i Bukareszt z Warszawą i Gdańskiem oraz o czternastu konsulatach, wśród których są placówki Argentyny, Brazylii i Peru”31.
Górski, poza tym, że wspomni o kilku drobnostkach związanych z jego dzielnicą i piłką nożną, niewiele będzie opowiadał o Lwowie. Ówczesne miasto zobaczyć za to możemy oczami Stanisława Lema, który opisał swoją młodość w opowieści autobiograficznej Wysoki Zamek.
Lem urodził się pół roku i trzy dni po Kazimierzu Górskim, w domu przy ulicy Brajerowskiej, pół godziny spacerem od domu Górskich w stronę centrum miasta. Kazik musiał bywać w tych okolicach. Staszkowi z kolei od najmłodszych lat dobrze kojarzyła się ulica Gródecka, „którędy jechało się na wakacje, to znaczy na dworzec, wspaniały i olbrzymi u końca alei Focha”32.
Czy spotykają się na boisku?
„Nawet znaczna moja tusza okazywała się w pewnych okolicznościach dosyć korzystna, mianowicie grywałem trochę na obronie w piłkę nożną i trudno mnie było odeprzeć i pokonać w walce »ciałem«, bo miałem poważną masę”33 – napisze Lem.
Nie wiadomo, czy kiedykolwiek odpiera atak Górskiego. Już to widzę: chuderlawy napastnik Kazik Górski, którego później nazywać będą Sarenką, zwinnie omija kolejnych graczy, aż natyka się na przeszkodę nie do pokonania, obrońcę drużyny przeciwnej, nad wiek dużego, nieco zwalistego Staszka Lema…
We wspomnieniach Lema po wzgórzach parku Stryjskiego zimą jeździ się na nartach. Kazik o nartach nigdy nie wspomina. Nie lubi? A może po prostu na narty go nie stać.
Za terenem Targów Wschodnich stoi wesołe miasteczko. Oprócz karuzeli jest tam kolejka górska, pałac duchów oraz beczka śmiechu, cyrk pcheł i skórzany bałwanek, którego uderza się w głowę, a siłomierz wskazuje moc ciosu. Nie wszędzie wpuszczane są dzieci. W jednym z namiotów rozbiera się tęga kobieta, ukazując na swym ciele tatuaże34.
Najlepsze są jednak cukiernie. Na przykład Jugosławia nieopodal Teatru Wielkiego, w której można kupić słodkie specjały Wschodu35. Albo lokal Zalewskiego przy Akademickiej. Lem wspomni, że „była to zresztą właściwie scena, oprawna w metalowe ramy, na której kilkakrotnie w roku zmieniano dekoracje, stanowiące tło dla potężnych posągów i figur alegorycznych z marcepanu”36.
Nie wiadomo, czy Górscy mogli sobie pozwolić na bywanie u Zalewskiego, skoro jego ciastka kosztują dwadzieścia pięć groszy, podczas gdy za bułkę płaci się wówczas pięć, a za cytrynę dziesięć groszy. Nie wiadomo też, czy rodzice prowadzą najstarszego Kazika na początek tejże ulicy Akademickiej, w pobliże hotelu George, do sklepu z zabawkami. Lem zapamięta, że kupowało się tam ołowianych żołnierzy i armatki strzelające grochem. Pistolety były zakazane.
Lem pochodzi z rodziny inteligenckiej, a Górski – z robotniczej. Kazimierzowi bliższe są raczej sceny z pierwszych dni 1930 roku uwiecznione w Kalendarium Lwowa.
Przed południem na Wałach Hetmańskich rozpoczyna się demonstracja bezrobotnych. Prawie dwieście osób maszeruje pod ratusz. U wylotu ulicy Ruskiej drogę zastępuje im policja. Aresztuje pięć osób, resztę rozprasza.
Dwie ruchome kuchnie objeżdżają najbiedniejsze dzielnice. Gorącą zupę z chlebem w cenie pięciu groszy wydają na wyznaczonych ulicach: Starotandetnej, Słonecznej i Pod Dębem, oraz na placu Świętego Teodora.
PPS-Lewica organizuje manifestację. Policja wypiera demonstrujących z Rynku. Ponownie dochodzi do aresztowań37.
We wspomnieniach Kazimierza Górskiego zachowają się podobne obrazy:
„Przy koksiakach grzali się ludzie, których nie stać było na opał, w kuchniach dla bezrobotnych wydawano gorącą zupę, a w szkole mleko dla dzieci. Atmosfera przygnębienia i niepewności jutra, spowodowana ogólnym kryzysem, przytłaczała wszystkich, udzielając się także najmłodszym mieszkańcom Bogdanówki. Ojcu wypadały coraz częściej przymusowe świętówki i przynosił mniej pieniędzy do domu, a matka dwoiła się i troiła, aby wystarczyło na życie”38.
Z tamtego okresu pochodzi drugie zachowane zdjęcie Maksymiliana. Wklejono je na legitymację wydaną przez Lwowską Dyrekcję Kolei. Ojciec Kazika ma na nim mocno już przerzedzone, siwiejące włosy i wciąż czarnego, podkręconego wąsa. Do białej koszuli i krawata w paski włożył czarną marynarkę.
Z kolejarskiej pensji coraz trudniej utrzymać rodzinę, więc Zofia znowu dorabia szyciem. Szyje i opiekuje się dziećmi, bo Maksymilian musi mieć czas na hobby: spotyka się ze znajomymi z PPS-u, śpiewa w chórze (ma piękny głos), być może nadal podnosi ciężary. I jeszcze te ptaki. Ma ich już ponad sto. Wszystkie trzeba wyżywić.
Jan, najmłodszy syn, zapamięta: „[ojciec] nawet tresował te gołębie i one latały do wojska z jakimiś poleceniami. Nie pocztowe gołębie, lecz wojskowe. Dostał za to sporo medali, uczestniczył w wystawach. Zajmował się też gołębiami opasowymi, takie specjalnie dla nas hodował, na jedzenie. To taki szczególny gatunek, każdy okaz ważył półtora kilo”39.
– Miał medale, dyplomy, cały kufer był tego – potwierdzą wnukowie.
Gołębie czuć na podwórku, w domu Górskich, czują je też sąsiedzi.
Kazik dziwi się, jak jego ojciec znajduje na wszystko czas. Zofia ma mniej cierpliwości: pal licho ten zapach, ale brakuje na wyżywienie dzieci, a trzeba jeszcze wykarmić ptaki. Denerwuje się, robi mężowi wymówki.
Zofia Wojnowska:
– Babcia czasem już miała tego wszystkiego tak dość, że przygotowywała dzieciom jedzenia na trzy, cztery dni i jechała do koleżanki pod Lwowem, żeby odpocząć. Kiedy wracała, znów była matką Polką. Dziadek wiedział, gdzie jest, i czekał. Jak powiedziała swoje zdanie, jak się na coś uparła, to musiało tak być. Taki charakter: wujek Kazio taki był, moja mama, sama taka jestem.
Maciej Górski:
– Wszyscy w tej rodzinie byli uparci.
Szkoła Podstawowa imienia Henryka Sienkiewicza, do której chodzi Kazimierz, znajduje się w sąsiedniej dzielnicy. Otaczają ją eleganckie kamienice, mieszkają tu zamożniejsi niż na Bogdanówce ludzie. Ale to niedaleko, tuż za boiskiem Robotniczego Klubu Sportowego, które Kazik mija codziennie w drodze do szkoły i z powrotem.
W 1931 roku kończy czteroletnią naukę. Rodzice chcą, żeby się uczył dalej.
„W domu wciąż odczuwało się skutki kryzysu – wspomni po latach. – Zarobki ojca, chociaż pracował od rana do wieczora, brał zastępstwa oraz dyżury niedzielne, nie wystarczały na pokrycie wszystkich wydatków ośmioosobowej rodziny, zwiększonych jeszcze przez czesne, czyli opłatę za szkołę, która wynosiła tylko za półrocze 110 złotych. Do tego dochodziły książki, mundurek. A mimo to ojciec zadecydował, abym zapisał się do gimnazjum”40.
„Nauka to rzecz bezcenna. Zrobię wszystko, abyś się mógł uczyć, a reszta zależy od ciebie”41 – powtarza Maksymilian.
W tym samym roku Kazik zdaje egzamin i dostaje się do humanistycznego IX Gimnazjum Państwowego imienia Jana Kochanowskiego. Szkoła stoi przy Chocimskiej 6, bliżej centrum. Jeśli się wychylić z jej okna, widać ulicę Gródecką i kościół Świętej Elżbiety. Osiemdziesiąt pięć lat później przy wejściu do szkoły zawiśnie pamiątkowa tablica z portretem dorosłego mężczyzny i podpisem: „Tutaj uczył się Kazimierz Górski”.
Kazik poznaje tu Zbigniewa Kurtycza, syna dyrygenta lwowskiej orkiestry mandolinistów Hejnał, przyszłego wykonawcę hitu Cicha woda. Kolegują się.
„W gimnazjum – napisze potem – znalazłem się w zupełnie nowym otoczeniu, przeważali synowie dobrze sytuowanych rodzin, chociaż nie brakowało i takich jak ja, z Bogdanówki. Nasi wychowawcy nie dzielili jednak uczniów według zamożności ich rodziców”42.
Już na pierwszej lekcji słyszy od nauczyciela matematyki: „Dla mnie jest ważny tylko pan Pitagoras, Archimedes oraz im podobni. Jeśli z nimi zawrzecie trwałą przyjaźń i potraficie ją jeszcze udowodnić przed tablicą, nie będzie innych kryteriów oceny, czy ktoś miał koronę w herbie, czy szewskie kopyto”43. Podobnie zachowuje się ksiądz, który – co często podkreśla – sam pochodzi ze społecznych nizin.
To pierwszy raz, kiedy Kazimierz ma bliski kontakt z zamożnymi kolegami. Dostrzega też jednak, że pośród nich są i tacy, którym wiedzie się znacznie gorzej niż jego rodzinie.
„Niektórzy chodzili do szkoły w kratkę, szukając zarobku, by przyjść z pomocą dotkniętym kryzysem rodzinom. Nierzadko kradli węgiel z przejeżdżających pociągów towarowych”44 – wspomni.
Na ulicach główne tematy rozmów się nie zmieniają: kryzys i bezrobocie, zwolnienia i zamknięcia zakładów.
Mniej więcej w tym czasie, raz czy dwa, na Gródeckiej pojawia się biologiczna babcia Kazimierza, matka Zofii. Podjeżdża eleganckim powozem, czym wzbudza zainteresowanie sąsiadów. Zupełnie jak w filmie Włóczęgi ze Szczepciem i Tońciem45. Krysia, główna bohaterka, mówi do nich: „Wiecie, mam bardzo bogatą babkę. Z listu, który mi dziadzio zostawił przed śmiercią, dowiedziałam się, że matką mego ojca jest baronowa Dorn”. Szczepcio na to: „Ta to serdecznie ładowana baba. Ta to gadają po Lwowie, że to najbogatsza baba we Lwowi”.
Babka Górskiego być może nie jest najbogatsza, niemniej legendy rodzinne mówią o jej zamożności. Do jej nielicznych spotkań z Zofią dochodzi w umówionym miejscu, na ulicy, gdy przekazuje córce pieniądze.
Zofia Wojnowska:
– Babcia musiała mieć ciężkie życie, ale nigdy się nie skarżyła. Brała, co jej los dawał.
Zofia Górska do końca życia będzie powtarzać:
– Było, minęło, o czym tu rozmawiać.
Kiedy pewnego dnia jej matka zjawia się w domu pełnym już dzieci, dochodzi do kłótni.
– Oddałaś mnie, nie chciałaś, to nie przychodź więcej – krzyczy Zofia i zatrzaskuje przed matką drzwi.
Widzą się wtedy po raz ostatni. Taki przekaz zostanie w rodzinie.
Maksymilian zbliża się do emerytury. Zaczyna chorować. A jednak pracuje teraz ciężko jak nigdy dotąd, bierze nadgodziny, haruje nawet w niedziele. Zofia, choć rodzi właśnie ostatnie z siódemki dzieci (Łucję), wciąż dorabia szyciem. „Sen – mara, Bóg – wiara” – powtarza dzieciom, kiedy mają zły sen. W 1933 roku umiera Bolesław, brat Kazimierza, niespełna trzylatek. A jednak Górscy znajdują jeszcze siłę i pieniądze, by pomagać innym.
Kazimierz Górski:
„Pamiętam, że zabierałem do szkoły dodatkowy chleb dla kolegów, a pod pretekstem wspólnej nauki zapraszałem ich do domu. Kiedy ślęczeliśmy nad książką, matka przynosiła coś do jedzenia. Ojciec też wspierał swych przyjaciół, którym nędza zajrzała w oczy, utracili pracę, chorowali. Postępował jednak bardzo delikatnie, aby nie poczuli się urażeni”46.
Kazik kumpluje się z Dolciem (nikt nie zapamięta jego nazwiska), który potem przeżyje Kołymę, z Marianem Załuckim – późniejszym poetą i satyrykiem, ze Zbyszkiem Kurtyczem, a później też ze starszym od siebie Guciem. Z dwoma ostatnimi będzie się w przyszłości w Warszawie stale spotykać. Gucio gra w siatkówkę. Zbyszek lubi kopać piłkę, gra w juniorach Pogoni, w reprezentacji szkoły razem z Kaziem należą do pięcioosobowego napadu. Ale tak naprawdę Zbyszek marzy o estradzie. Kolegom mówi, że będzie wielkim artystą. Ania Górska, siostra Kazimierza, podśmiechuje się z niego:
– Jak ty będziesz artystą, to ja zostanę baletnicą.
Kurtycz już w czasie drugiej wojny światowej będzie dla żołnierzy Andersa wykonywał Chattanooga Choo Choo Glenna Millera. A po wojnie cały kraj zachwyci się jego Cichą wodą.
„Ja żyłem muzyką, zrezygnowałem z futbolu. On zaś – piłka, piłka, piłka”47 – powie po latach o Kazimierzu.
Są jeszcze koledzy z boiska.
Dariusz Górski:
– Był taki Ormianin Edzio Dawidowicz. Ojciec opowiadał o jego przedziwnym zwyczaju. Nigdy pierwszy nie dotknął klamki, jeśli wchodził do pomieszczenia, którego nie znał.
W lipcu 1944 roku Dawidowicz precyzyjnie poda Górskiemu na głowę, a ten – choć będzie się obawiać konsekwencji ewentualnego zwycięstwa – strzeli gola niemieckim żołnierzom.
W wielokulturowych klasach gimnazjum ławy dzielą Lachy (Polacy), Dawidki (Żydzi), Iwany (Ukraińcy), a czasem też fryce (Niemcy). Na razie Górski nie dostrzega jeszcze podziałów narodowościowych, które zaczną się nasilać w przededniu wojny. Zapamięta, że „Dymitr był równie dobrym imieniem jak Kazio czy Ryfka. Jeśli naśmiewano się z Icka, to nie więcej niż z Fonsia”48.
Kazimierz nie jest kujonem ani prymusem, choć – jak sam się określa – należy do uczniów wszechstronnych. Lubi książki Karola Maya i Trylogię Sienkiewicza. Później zacznie też czytać przygodowe powieści Jamesa Curwooda.
Po latach powie:
„Chłonąłem geografię i historię. Ba, lecz w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że odwiedzę kiedyś dziesiątki krajów wszystkich kontynentów i setki zakątków Polski, że będę obcował bezpośrednio z najwspanialszymi zabytkami kultury”49.
W miejscach, gdzie młodzież z centrum włóczy się po szkole albo wagaruje podczas nielubianej lekcji, Kazik, jeśli bywa, to tylko w dni wolne od zajęć. Ma daleko. Z jego domu do Wysokiego Zamku idzie się ponad godzinę, na Górę Piaskową w dzielnicy Kajzerwald jeszcze dłużej. Tramwaj jest zbyt kosztowny. Kwiat lwowskiej młodzieży w tamtejszych chaszczach popala śląskie lub junaki. Kazik kilka razy próbuje papierosa, ale nie sprawia mu to przyjemności. Nie pije, nie pali. W centrum raczej rzadko bywa.
Inną uciechą młodzieży jest oglądanie wyścigów samochodowych. Pętlę tworzą ulice: Stryjska, Kadecka i Pełczyńska. Szyny tramwajowe, aby ułatwić wyścigi, zalewa się gipsem. Dla bezpieczeństwa narożniki chodników okłada workami z piaskiem.
Jednak najpopularniejszą ze wszystkich rozrywek miasta w dwudziestoleciu międzywojennym jest kino. W 1929 roku w Palace zostaje pokazany pierwszy w tym mieście film dźwiękowy.
Nastoletni Kazik najbardziej lubi filmy kowbojskie, szczególnie te z Indianami, i zawsze jest po ich stronie. Ogląda je w kinoteatrze Roxy na Bodganówce, betonowym gmachu otoczonym domkami kolejowymi, w którym nawet podczas okupacji Niemcy pozwolą wyświetlać polskie komedie50. W 2003 roku wróci do tego budynku: to w nim dojdzie do podpisania listu intencyjnego o wspólnej organizacji mistrzostw Europy w 2012 roku przez Polskę i Ukrainę. Na razie, jeśli brakuje mu pieniędzy, stoi z kolegami pod kinem – tylko po to, by posłuchać muzyki.
Muzykę lubi operetkową. Po ojcu, który chodzi po domu i wyśpiewuje arie. Zazwyczaj jednak za jedyną kulturalną rozrywkę wystarczać musi mu słuchanie Wesołej Polskiej Fali, audycji Polskiego Radia Lwów. Gawędzą Szczepcio i Tońcio, czołowi batiarzy, ludzie lwowskiej ulicy.
Tońcio (Henryk Vogelfänger) jest niewysokim blondynem. Góruje nad nim ciemnowłosy Szczepcio (Kazimierz Jan Wajda). O szesnaście lat starszy od Górskiego, mieszka niedaleko jego gimnazjum, w pobliżu synagogi. Tońcia Kazimierz spotka po latach w Londynie, a potem w Warszawie.
Kazik rzadko wspomina o dziewczynach. Nie umawia się na randki, nie spędza czasu z koleżankami. Niekiedy, jak zapamięta, trafi się jakaś jako przeciwniczka gry w ping-ponga. On jednak woli szachy, w które grywają głównie mężczyźni. Niedaleko jego domu jest miejsce, które nazywa „klubem starszych panów”. Działa tam drużyna szachowa, organizowane są rozgrywki. Z początku Kazik tylko się przygląda, z czasem coraz odważniej siada ze starszymi do gry. Podobno udaje mu się raz wygrać z mistrzem Lwowa. Słyszy, że czeka go wielka szachowa przyszłość.
Przyszłość wybiera jednak inną: bardziej od gimnastyki umysłu bawią go ćwiczenia fizyczne. Kiedy tylko może, pływa, gra w siatkówkę i koszykówkę, ślizga się na lodzie. Najpierw w butach, potem na jednej, wymienianej między chłopakami co kilkanaście minut, łyżwie, wreszcie na parze własnych, które ojciec kupuje mu na Gwiazdkę za nagrodę z ministerstwa. W ostatnich latach pracy Maksymilian jest już starszym majstrem w parowozowni, zarządza trzema oddziałami, sporym gronem ludzi.
Kazik ma problem, bo w szkole tak zwane ćwiczenia cielesne, które na całe życie staną się jego pasją i zawodem, sprowadzają się do stania na baczność, skłonów, skrętów czy machania ramionami. Niekiedy nauczyciele pozwalają pograć w koszykówkę lub dwa ognie. Piłka nożna w szkole jest zakazana.
Zasad pilnuje sam dyrektor. Uczniom podczas pogadanek tłumaczy, że człowiek, owszem, winien doskonalić wszechstronnie umysł i ciało, „muszą to być jednak zabiegi szlachetne na wzór antycznej rywalizacji, nawiązujące do ideałów greckich olimpiad, turniejów rycerskich w średniowieczu, a nie ordynarna kopanina po łydkach, wybijanie sobie zębów i łamanie krzyży”51.
Wiosenny dzień: choroba nauczyciela historii, okienko w lekcjach i słońce niesie chłopaków na plac nieopodal szkoły. Zdejmują czapki i marynarki. Układają je w stos na tornistrach, które tworzą bramki. Prawdziwą piłkę futbolową ma przy sobie Heniek, syn rzeźnika. Gdy Heniek jest w szkole, można rozegrać prawdziwy mecz. Czas mija szybko i chłopaki omal nie spóźniają się na kolejną lekcję. Kazio z Heńkiem wybiegają z boiska jako ostatni. Kiedy wpadają do szkoły, drogę zastępuje im dyrektor.
„A skąd to, lubi młodziankowie, drogi prowadzą?”
Heniek upuszcza piłkę, którą chował za plecami.
„I kto znów rej wodził w tej przebrzydłej kopaninie?”
„Sarenka” – odpowiada zdenerwowany Heniek.
„Sarenka? Czyżbym przeoczył stwór płci żeńskiej, zaliczony do tego zwierzęcego autoramentu?” – dyrektor zabiera obu do swojego gabinetu i dalej wypytuje o szczegóły.
Heniek wyjaśnia, że „Sarenka” to Kazik Górski. Nazywają go tak, bo jest zwinny i szybki. Drybluje najlepiej w szkole i potrafi z piłką wyminąć naraz dwóch przeciwników, a pewnego razu udało mu się nawet czterech52. Choć tak naprawdę to nie musi nawet dryblować: kopie piłkę przed siebie i biegnie. Wszystkich zostawia z tyłu. Taki jest szybki!53
„Jeśli to jest sarenka, to nader wątła – ocenia zirytowany dyrektor – już ja powiem panu od gimnastyki, żeby cię lepiej wziął w obroty. Jeśli masz kiedyś pójść w ślady doktora Garbienia albo Kuchara, musisz wpierw mięśnie rozwinąć, powiększyć pojemność klatki piersiowej, bo inaczej pierwszy lepszy powiew wiatru zdmuchnie cię z tego boiska i co wtedy?”
Górski słyszy, jak pogardliwym tonem dyrektor wymawia słowo „boisko”. Dziwi się jednak, że zna nazwiska piłkarzy.
Heniek i Kazik docierają spóźnieni na geografię.
– Ucięliśmy sobie pogawędkę z panem dyrektorem – tłumaczą.
Po lekcjach z dumą opowiadają, co im się zdarzyło, reszcie klasy. Odtąd dla większości kolegów Górski zostaje Sarenką54.
Już od podstawówki ugania się za szmacianką. Szmacianka jest lepsza od gumowych piłek – uważa – bo te ostatnie szybko pękają. Inną opcją bywają piłki tenisowe. Gdy leży na ulicy kamień, pudełko lub puszka, Kazik musi je kopnąć. Prawdziwą piłką gra tylko wtedy, gdy jest w towarzystwie Heńka. Nie tylko dyrektorowi gimnazjum, uliczne kopanie nie podoba się też rodzicom. Bo dzieci niszczą buty, zdzierają spodnie, a czasem wybijają szyby. Aby rodzice nie widzieli, chłopcy chodzą na pobliskie pola.
„Dlaczego te kamaszki Kazika takie skancerowane?”55 – nieraz zastanawia się Zofia.
Do jednego z meczów rozegranych w tajemnicy przed rodzicami dochodzi w wielkanocną niedzielę.
„Nie zapomnę miny mojej mamy, gdy zobaczyła, w jakim stanie są moje buty po dłuższej bieganinie ze szmacianką.
– Mój Boże! – załamała ręce i rozpłakała się, a mnie omal z żalu serce nie pękło. Byłem gotów poprzysiąc, że nigdy więcej nie kopnę żadnej piłki… Na samą myśl o czymś tak strasznym poczułem się jeszcze gorzej. Popadłem w straszliwą rozterkę, bo matkę kochałem”56.
Nazajutrz biegnie znów na łąkę. Nie zamierza grać. Będzie tylko patrzył. Ogląda i denerwuje się, gdy koledzy tracą kolejną bramkę. Nie wytrzymuje i wbiega na boisko, przymierza się do strzału, gdy nagle pojawia się ojciec. Akurat idzie tędy z kolegami nad staw łowić ryby. Kazik drży, a potem dziwi się, gdy słyszy:
„Gdy skończycie grać, zabierz z sobą całą ferajnę. W mojej skrzynce z narzędziami znajdziesz dwa pudełka pasty, jedno czarnej, drugie brązowej, i szczotki. Wypucujcie sobie buty, aby lśniły jak lustro, zanim chłopcy wrócą do domów”57.
Jakiś czas później, gdy matki nie ma w mieszkaniu, ojciec sięga głęboko do szafy i pokazuje Kazimierzowi zwinięte w rulon papiery. Są tam dyplomy z rysunkami mężczyzn, którzy gimnastykują się i podnoszą ciężary. Jest też na nich nazwisko: „Maksymilian Górski”.
Mówi do syna: „Jak widzisz, miałem i ja do czynienia ze sportem, dlatego nie potępiam twoich zapałów. Matce nie trzeba jednak przysparzać trosk, wiesz, jak się wciąż głowi, żeby koniec z końcem związać. Jesteś drugi w naszej rodzinie, pamiętaj o tym, zaraz po mnie, pierworodny i najstarszy, gdyby mi się coś przydarzyło, masz obowiązek pomóc matce w wychowaniu młodszego rodzeństwa”58.
W tygodniu dzieci prawie nie widzą ojca, dnie spędzają z matką. Za to w niedziele, gdy wreszcie jest w domu, nie dają mu spokoju. „Jak tatarska orda bierzesz w jasyr corda” – Maksymilian powtarza wtedy słowa z Ogniem i mieczem. Kazimierza zabiera na mecze Robotniczego Klubu Sportowego Lwów, a pierwszego maja – na pochód robotniczy, na którego czele idą kolarze, zaraz za nimi zaś piłkarze.
Kazimierz będzie wspominał, że RKS „był to klub wielonarodowościowy. Przystań Polaków, Żydów, Ukraińców, Austriaków”59. Jego działacze, zazwyczaj związani z Polską Partią Socjalistyczną, chodzą do władz miejskich i błagają o przydział ziemi na wybudowanie boiska. Na Bogdanówce czeka bezpański teren, piętnaście minut piechotą od domu Górskich.
Radnym miasta nie podoba się jednak lewicowy charakter klubu, teren wolą przeznaczyć dla innej drużyny, początkowo ma go dostać Lechia. Robotnicy protestują. Kazimierz Górski będzie wspominał: „Tylu mieszkańców Bogdanówki, ilu zmieściło się na galerii dla publiczności, demonstrowało wolę założenia boiska, reszta znajdowała się przed budynkiem”60.
Władze ulegają. Lechia łączy się z Sokołem, przybiera nazwę Sokoli Klub Sportowy Lechia i będzie rozgrywać mecze na Łyczakowie, u stóp Cmentarza Orląt Lwowskich. Teren na Bogdanówce przypada klubowi robotników.
W połowie 1928 roku prasa donosi:
„Tak tedy Lwów w niedalekiej przyszłości wzbogaci się o nowe dwie placówki sportowe, które oby cieszyły się większą frekwencją ze strony ćwiczących, aniżeli ma to miejsce na niejednym z dotychczasowych, przez znaczną część tygodnia odłogiem leżących terenów sportowych”61.
W czynie społecznym pracują mieszkańcy dzielnicy – wśród nich Maksymilian – harcerze, robotnicy i ich nastoletnie dzieci. Mieszkańcy Bodganówki kupują cegiełki wartości od kilkudziesięciu groszy do kilku złotych. Teren jest ogromny. W 1929 roku powstaje boisko, potem bieżnia lekkoatletyczna, pochylony tor kolarski, a także boiska do siatkówki, koszykówki i czeskiej piłki ręcznej. Na koniec, w 1934 roku, dojdą trybuny.
Obiekt Robotniczej Sportowej Komisji Okręgowej (nazywany też boiskiem Związku Robotniczych Stowarzyszeń Sportowych) gości nieraz inne robotnicze zespoły, takie jak: Grafika, Imperator, Metal, Zoria. Klub otwiera również świetlicę. Jest tam biblioteka, stół do ping-ponga, prasa i szachy. Prezes Bolesław Drobut zaprasza młodzież do przychodzenia. Podczas płomiennej przemowy zachęca, by zaniechać łobuzerki i kradzieży węgla na rzecz nauki i sportu.
Drobut organizuje też prelekcje, zaprasza ciekawych ludzi. Kazika z początku to nie interesuje, potem staje się częstym gościem klubu.
Zimą bywa w świetlicy, wiosną i latem woli grać w piłkę. Ojciec częściej zabiera go na mecze RKS-u. Zdradza, że sam przyczynił się do założenia klubu i budowy boiska.
„Jeśli tak przepadasz za tą piłką – mówi – to niech ci będzie na zdrowie, jesteś jednak wątłej budowy ciała i żebyś stał się sportowcem z prawdziwego zdarzenia, niezbędne są ćwiczenia gimnastyczne, biegi, pływanie. I jeszcze jedno, widziałem, że udało się ograć paru kolegów, zaczynają cię cenić, a nawet ubiegają się o ciebie. Pamiętaj, że w życiu nie opłaca się być chorągiewką i porzucić przyjaciół dla innych, tylko dlatego, że ci czymś zaimponowali. Skromność to najważniejsza cecha szlachetnego człowieka, nie zadzieraj nigdy nosa, mój synu, gdy ci się powiedzie w życiu”62.
Pewnej niedzieli ojciec zaskakuje Kazika jeszcze bardziej: ubierają się odświętnie, idą na tramwaj, jadą na mecz Pogoni. Pogoń już cztery razy była mistrzem Polski, a w 1927 roku rozbiła Legię Warszawa jedenaście do dwóch. Na jej stadionie mieści się siedem tysięcy ludzi.
„[…] to było przełomowe wydarzenie w moim życiu – wspomni Kazimierz Górski po latach – zobaczyłem na własne oczy legendarne sławy, które wszyscy chcieli naśladować: Wacka Kuchara, Józefa Garbienia, Mieczysława Batscha, Józka Słoneckiego…”63.
Zazwyczaj w niedziele Maksymilian jednak pracuje, Kazik na następne mecze chodzi więc z kolegami. Stadiony Pogoni i Czarnych sąsiadują ze sobą przez ulicę Stryjską obok parku Kilińskiego. Jeśli te dwie drużyny grają ze sobą, piłkarze przebierają się w swoich szatniach i jedni po prostu przechodzą na drugą stronę. W tłumie kibiców chmara wyrostków zaczepia starszych.
Górski:
„»Hańbiące« kupowanie biletów nie wchodziło w rachubę. Szkoda było 50 groszy. Można było przytulić się do jakiegoś dżentelmena mającego prawo wziąć ze sobą »bajbusa«”64.
Lepszą, ale o wiele trudniejszą metodą jest niesienie walizki któregoś z piłkarzy.
„[…] czailiśmy się, aby wyręczyć posiadacza walizeczki, a następnie minąć z zuchwałą miną cerberów przy wejściu na stadion. Znaliśmy dobrze każdego z piłkarzy, ale było ich raptem kilkunastu, nas zaś, amatorów darmowego wstępu na mecz, nieskończenie wielu. Wygrywał więc ten, kto był szybszy, obdarowany lepszym refleksem. Cechy te ponoć miałem wrodzone, toteż udało mi się parokrotnie wyprzedzić rówieśników”65.
Szczytowym osiągnięciem Górskiego jest niesienie walizki Wacława Kuchara, reprezentanta Polski, dwukrotnego króla strzelców. Udaje mu się to pierwszy i ostatni raz.
Najpewniejszy jest jeszcze inny sposób.
Wokół stadionu rosną rozłożyste kasztany. Na najlepsze konary wstęp mają najsilniejsi. Niektórzy wyryli na gałęziach swoje nazwiska. W wyścigu o najlepsze miejsca nieraz dochodzi do bójek, z wchodzeniem na drzewa walczy konna policja. Przed jednym z meczów Kazik dostaje pałką w plecy, z bólu nie może usiąść. Komu uda się wspiąć na drzewo, temu policjanci zazwyczaj odpuszczają. Niektóre gałęzie są tak rozłożyste, że można leżeć.
Z trybuny na kasztanach Kazik najbardziej podziwia Kuchara i Michała Matyasa. W drużynie Lechii ceni Ryszarda Koncewicza. Idolem młodzieży jest bramkarz Pogoni Spirydion Albański. Wszyscy chcą iść w jego ślady. Przez chwilę gry na bramce próbuje też Kazimierz. Poza Pogonią świetni są piłkarze Czarnych, Lechii i żydowskiej Hasmonei. Nie wiadomo, które mecze wybierać.
Jednego roku Związek Piłki Nożnej odbiera punkty Czarnym Lwów. Kazik idzie na ich kolejny mecz i dziwi się pogodnym twarzom zawodników, ich determinacji i chęci dalszych zwycięstw. Po powrocie opowiada o tym ojcu. Dlaczego oni tacy zadowoleni? Maksymilian tłumaczy mu, co znaczy dobra mina do złej gry.
Kazimierz Górski:
„Wzbogaciłem się wówczas o jeszcze jedno, nie znane mi dotąd, pojęcie. Mój Boże, ileż razy już potem przyszło mi naśladować nieszczęsnych piłkarzy, pokrywając zadowoloną miną kiepskie samopoczucie”66.
Wersje są dwie.
Pierwszą Kazimierz przedstawi w wydanej w 1985 roku książce Pół wieku z piłką: „Zamierzałem zmienić szkołę, by moją edukację skierować na bardziej konkretne tory. Mówiąc ściśle, chodziło o zawód, z którym miałem większe szanse na znalezienie pracy”67.
Druga jest wcześniejsza, zawarta w życiorysie spisanym w 1960 roku przy okazji zatrudnienia w Legii. Kazimierz napisze tam, że w 1933 roku w związku ze zmianami w systemie nauczania rozpoczął naukę na nowo. „Po dwóch latach nastąpiła reorganizacja systemu oświatowego i wylądowałem w Szkole Technicznej na Snopkowie”68 – wspomni przy innej okazji.
Na myśli ma najpewniej „reformę jędrzejewiczowską”, zwaną tak od nazwiska ówczesnego ministra oświaty Janusza Jędrzejewicza, która na początku lat trzydziestych ujednolica system szkolny w całej Rzeczypospolitej, wiąże szkolnictwo średnie z powszechnym i tworzy zasady szkolnictwa zawodowego69.
Odtąd Kazimierz ma daleko do szkoły. Chodzi pieszo? Dojeżdża tramwajem? Nigdy o tym nie wspomina. Pewne jest to, że poziom w nowej szkole jest wysoki i Kazik ma więcej nauki niż dotąd. Musi nadrabiać zaległości z przedmiotów ścisłych. Z trudnością znajduje czas na granie i oglądanie piłki nożnej.
Co roku w Święta Wielkanocne do Lwowa zjeżdżają się czołowe drużyny Europy Środkowej: z Austrii, Czech, Węgier, a nawet Bułgarii. Kazimierz najbardziej podziwia Franza Bindera z Rapidu Wiedeń. Lubi zawodników, którzy strzelają dużo goli. Binder gole strzela w każdym meczu. Kazimierz chciałby tak jak on. Gra w drużynie klasowej, a potem, jako najmłodszy, dostaje się do nieoficjalnej reprezentacji gimnazjum. Mecze rozgrywane są na łąkach za dworcem kolejowym i w tajemnicy przed dyrektorem. Kapitan rzadko go wystawia, bo uważa za zbyt wątłego.
W jednym z meczów dochodzi do dogrywki i Kazik wreszcie wchodzi na boisko. Odpychany przez starszych chłopaków, momentami ledwie trzyma się na nogach. Wykorzystuje szybkość. Biegnie z piłką ile tchu, dośrodkowuje, pada decydujący gol, a Górski traci przytomność ścięty przez obrońcę przeciwnika.
– Mówili na niego Sarenka ze względu na szczupłe nogi – opowie po prawie dziewięciu dekadach Stefan Żywotko, kolega Górskiego z tamtych lat.
O rok od Kazika starszy, uczeń V Gimnazjum, późniejszy piłkarz, a jako trener siedmiokrotny zdobywca mistrzostwa Algierii. Żywotko w 2020 roku skończy sto lat, ale całkiem dobrze zapamięta mecze z lat trzydziestych.
– Przeciwko sobie graliśmy bardzo często, bo za stadionem Pogoni były wielkie błonia, kilkanaście boisk, gdzie się regularnie odbywały różne mecze międzyszkolne. Umawialiśmy się tam i graliśmy, bez tabel, nie było żadnych mistrzostw. To było miejsce, gdzie kluby do swoich drużyn młodzieżowych łowiły młode talenty.
Po grze chłopcy zwierzali się ze swoich marzeń. Kazio chciał grać w Pogoni70.
Oprócz boisk tego klubu spotkać go też można na łąkach Bogdanówki. Po kolejnym udanym meczu ktoś proponuje mu grę w juniorach RKS-u. Kazik idzie do ojca. Ten się nie zgadza. Z wstąpieniem do klubu każe czekać do następnego roku71.
„Jak go tylko pamiętam, to u niego wszystko w zasadzie sprowadzało się do jednej rzeczy – do piłki nożnej – opowie po latach młodszy brat Jan. – Kazik jako chłopak bez reszty był jej oddany. Mama nie mogła go zapędzić na obiad. Przyszedł ze szkoły, zostawił teczkę, złapał kawał chleba i poleciał, choć obiad czekał na stole. Bo brat już był umówiony z kolegami na granie”72.
Na razie gra na podwórku, przy parku Stryjskim i kibicuje starszym. Na początku lat trzydziestych Pogoń często przegrywa z drużynami z Krakowa. Z Legią raz wygrywa, innym razem przegrywa. Chłopakom z Gródeckiej tak imponuje ten zespół, że swoją podwórkową drużynę nazywają „Legią”.
Kazik nie może się spodziewać, że z klubem tym zwiąże się na wiele lat.
Rok 1934, piłkarskie mistrzostwa świata we Włoszech. Nie ma tam polskich piłkarzy, robotnicza Bogdanówka kibicuje więc Austrii i republikańskiej Hiszpanii przeciw faszystowskim Włochom i Niemcom. W ćwierćfinale Hiszpania remisuje z Włochami i trzeba rozegrać drugi mecz. Działacze RKS-u wysyłają do Hiszpanów życzenia zwycięstwa. Depesza dociera do Florencji, gdzie rozgrywany jest mecz. Wygrywają Włochy.
Odtąd Bodganówka trzyma kciuki za Czechosłowację. Najpierw jest radość, bo w półfinale zwycięża Trzecią Rzeszę, a potem smutek, bo mistrzami świata zostają Włosi.
Możliwe, że w tym samym roku Kazimierz Górski zgłasza się do RKS-u. Jak tam trafia? Wersje znów są dwie.
Pierwsza: dopiero w 1936 roku na wstąpienie do klubu namawiają go koledzy.
Kazik nie chce, bo marzy o Pogoni. W końcu podpisuje deklarację, ale nie przechodzi badań lekarskich. Pomaga dopiero interwencja ojca.
„Myślę, że nadszedł już czas, aby Kazio zaczął grać w naszym RKS-ie – mówi Maksymilian do prezesa Bolesława Drobuta. – Dajmy mu szansę! Niech pokaże, co potrafi… Wiem, że jest słaby fizycznie, może nie wytrzymać trudów niektórych meczów, ale »smykałkę« ma. Jest zwinny i nieźle radzi sobie z piłką. […] Kopie już piłkę z Jankiem Zubem, naszym utalentowanym bramkarzem, i lewym łącznikiem Fredkiem Nowakiem… Stasiek Zięba też gra z nimi. Prosili, żebym wpłynął na ciebie i ściągnął Kazika do klubu. Oni tworzą zgraną paczkę, kultywują nasze lwowskie zasady! Nie pomożesz, nie pomogą. Oszukasz – oszukają. Zrobisz plamę na honorze, każdy batiar się odwróci”73.
Druga wersja mówi jednak o 1934 roku.
Na badaniu lekarskim zjawia się ich pięciu. W oczekiwaniu na lekarza pielęgniarka pozwala wypróbować aparat do badania pojemności płuc. Górski dmucha do gumowego węża, lecz kolorowy słupek za szkłem nie podnosi się do wymaganego limitu. Lekarza udaje się zmylić: za Kazika dmucha kolega. Górski słyszy jednak to samo, co mówią mu inni:
– Musisz poprawić warunki fizyczne.
Dopiero w 1935 roku Kazik zaczyna treningi z juniorami RKS-u. To wtedy klub notuje najlepsze wyniki w swojej historii: gra w finale Mistrzostw Polski Klubów Robotniczych (mecz z Widzewem Łódź kończy się remisem, ale w powtórce rozegranej rok później RKS wygrywa trzy do jednego, uzyskując tytuł za rok 1935), jeszcze ważniejszy jest awans do Lwowskiej Ligi Okręgowej. Kazimierz w pierwszym meczu juniorów gra dobrze, w nagrodę dostaje rower. Na jeden dzień.
„Pedałowałem zapamiętale przez wiele godzin, a potem nie mogłem ustać na nogach, tak mnie bolały”74 – wspomni.
W nocy budzi się z krzykiem. Śni mu się, że rower przyspiesza i nie może się zatrzymać.
W kolejnych meczach nie wytrzymuje do końca. Brakuje mu sił. Ojciec wyciąga z szafy plany ćwiczeń. Zaleca gimnastykę rano i przed snem. Jeśli syn nie nabierze tężyzny, nici z grania w RKS-ie.
Tymczasem Kazio wciąż kibicuje Pogoni. Podziwia Michała Matyasa, kiedy ten zdobywa hat-tricka w meczu z Ruchem Wielkie Hajduki (Chorzów), w którym gra Ernest Wilimowski. Marzy o grze w Pogoni, a chce go tylko RKS.
W oficjalnym meczu juniorów Kazik zagrać może dopiero w 1936 roku. Przepis dopuszcza udział w rozgrywkach po ukończeniu piętnastego roku życia. Poza tym wciąż jest zbyt wątły. Prezes Drobut mówi o tym jego ojcu, podaje przykład dryblasów z Lechii. Jak pomiędzy nich miałby wpuścić takie chucherko? Maksymilian rzadko staje w obronie swoich dzieci, teraz jednak przekonuje prezesa, by dał Kazikowi szansę. Jeśli nie spróbuje, nie przekona się o jego możliwościach. Młody Górski strzela w tym meczu decydującego gola.
Drużyna RKS-u Lwów, pierwszy z lewej Kazimierz Górski
Jednak w 1936 roku rzadko wychodzi na boisko. Choruje, co rusz łapie przeziębienia, przybywa mu też nauki w szkole. Za to pilnie wysłuchuje doniesień z Berlina. Na igrzyskach olimpijskich polscy piłkarze zajmują czwarte miejsce. Gdyby nie zabrakło Ernesta Wilimowskiego, mogłoby nawet być pierwsze.
Jest jeszcze najważniejszy problem: uczniom gimnazjów zabrania się przynależności do organizacji społeczno-politycznych, w tym klubów sportowych, a dyrektor szkoły, do której chodzi Kazio, surowo tego zakazu przestrzega. Właśnie wyrzucił ze szkoły dwóch uczniów.
Stefan Żywotko:
– Młodzieży gimnazjalnej w ogóle nie wolno było należeć do klubów sportowych. Ja się akurat nie musiałem ukrywać, bo mój profesor Wojnarowski lubił patrzeć, jak gramy w piłkę. W naszym V Gimnazjum mieliśmy dużą swobodę. Były mistrzostwa w siatkówce, pamiętam też, że trzeba było powiększyć pole do skoku w dal, bo najlepsi je przeskakiwali. Była sala gimnastyczna z różnymi przyrządami, były narty, były łyżwy i kort tenisowy. Każdy grał, w co chciał. Ale w innych szkołach młodzi piłkarze mieli pod górkę.
Kazimierz ma więc problem. Dylemat mają też sportowcy w klubie.
„Jak my cię mamy wstawić do składu na mecz? A nuż jakiemuś dziennikarzowi przyjdzie do głowy pochwalić cię w sprawozdaniu za grę?”75 – słyszy Kazik pewnego dnia.
Bramkarz Jan Zub wpada na pomysł. A może pseudonim? Przecież Matyas grał kiedyś jako Motylewski II.
– Masz jakieś przezwisko? – wypytuje Zub.
Kazik rumieni się, nie lubi, jak przezywają go koledzy. Przecież to tylko podkreśla jego wątłość, w dodatku ksywka jest rodzaju żeńskiego.
– Sarenka – wydusza wreszcie.
– Świetnie!
Zawodnicy ustalają, że od teraz nikt na boisku nie będzie używał prawdziwego nazwiska Górskiego, to samo uzgadniają z dziennikarzami. Odtąd będzie grał jako Kazimierz Sarenka.
Wiosną 1937 roku lwowianie w „Ilustrowanym Telegramie Sportowym” czytają relację z rozgrywek juniorów: „W zespole RKS-u wyróżnił się w dwóch kolejnych spotkaniach Sarenka, szybki i zwinny, ma zadatki na dobrego piłkarza, gdyby jeszcze zmężniał i nabrał sił!”76.
Górski zapamięta: „To były symboliczne, acz sympatyczne wzmianki. Niezbędny kamuflaż wobec władz szkolnych zachowano, a ja byłem sarenką przez duże S”77.
Zachowało się zdjęcie z tamtych czasów: w pasiastych koszulkach wiązanych przy szyi młodzi piłkarze RKS-u stoją na tle bramki, od najwyższego do najniższego. Chłopak na końcu jest wyraźnie niższy od innych, wyróżnia się też dziecinną twarzą. Wygląda, jakby przyszedł podawać piłki starszym kolegom, a nie grać. To właśnie Sarenka.
Z pozasportowej działalności swojego klubu Kazimierz najlepiej zapamięta dwa wydarzenia.
