43,99 zł
Dlaczego Jacek Kuroń wzywał do zbrojnego powstania?
Czemu Ronald Reagan trzymał jego apel w szufladzie biurka?
Jaką cenę zapłaciła rodzina Frasyniuków za opozycyjną działalność Władysława?
Jak Danuta Wałęsa zdobyła świniaka na święta, gdy Lech siedział internowany?
Twórcy obsypanego nagrodami musicalu 1989 podejmują próbę znalezienia pozytywnego mitu Solidarności. Odchodzą od podręcznikowej narracji o Polsce czasu przemian. Proponują nową opowieść o przeszłości, która pomoże nam sprostać wyzwaniom przyszłości.
W tej opowieści wielkie idee i marzenia splatają się z codziennymi wyzwaniami. A perspektywa bohaterów tamtych wydarzeń, zwłaszcza kobiet (często pomijanych w dominującej narracji) pozwala przerzucić międzypokoleniowy most między generacją Solidarności a pokoleniem milenialsów.
To mądra reporterska opowieść, pokazująca, jak aktualne i fascynujące są wydarzenia sprzed czterdziestu lat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 397
Data ważności licencji: 6/5/2029
Projekt okładki
Ola Jasionowska
Redaktorka nabywająca
Katarzyna Węglarczyk
Redaktorka prowadząca
Marta Brzezińska-Waleszczyk
Konsultacja historyczna
prof. Jan Skórzyński
Wybór zdjęć
Marta Brzezińska-Waleszczyk
Adiustacja
Katarzyna Węglarczyk
Korekta
Justyna Jagódka
Indeks
Artur Czesak
Copyright © by Marcin Napiórkowski & Katarzyna Szyngiera & Mirosław Wlekły
© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024
ISBN 978-83-240-6969-9
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, 2024.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Limuzyna parkuje przy stercie desek. Trudno powiedzieć, czy posłużą do remontu, czy może trafią są na opał1. Z auta wysiada George H.W. Bush (senior), najpotężniejszy człowiek świata, i wraz z małżonką kieruje się do drzwi typowego polskiego domu: szary tynk baranek, niewykończony betonowy schodek, białe pasy okalające ciemne drewniane drzwi.
Przed drzwiami czekają gospodarze – elektryk i kwiaciarka, Lech i Danuta Wałęsowie. W ogrodzie agenci Secret Service upewniają się, że gospodarze usunęli gniazdo os. Za nimi szpaler fotoreporterów. W trzeciej linii tłum ciekawskich. Dzieci kręcą się gdzieś poza kadrem. Poza najstarszym Bogdanem, który ma już dziewiętnaście lat i akurat tego dnia zdaje egzamin na uniwersytet. Zdąży się tylko przywitać i musi lecieć.
Wizyta Bushów omal nie przekreśli jego edukacyjnej szansy. Do sali wpada w ostatniej chwili, w koszulce z flagami – polską i amerykańską. Założył ją specjalnie na przyjazd gości i nie zdążył zmienić. Egzaminator uznaje to za wskazówkę i pyta o nasze główne towary eksportowe do USA. Bogdan nie bardzo zna odpowiedź. Nie korzysta też z okazji, by wyjaśnić, że założył tę koszulkę, bo u niego w domu siedzi właśnie amerykańska para prezydencka. Zresztą czy ktoś by mu uwierzył?2
Jest jedenasty lipca 1989 roku. Od słynnych częściowo wolnych wyborów minął zaledwie miesiąc i trudno określić status dyplomatyczny tego spotkania. Bush niedawno zastąpił Ronalda Reagana na stanowisku prezydenta USA. Ale kim właściwie jest teraz Lech Wałęsa? „Osobą prywatną”, jak go przez lata określali komuniści? Przywódcą demokratycznej opozycji w niedemokratycznym kraju? Przewodniczącym związku zawodowego? A może potencjalnym liderem nowej rządowej większości?
Mimo doskonałego wyniku wyborczego opozycji Polska nadal jest krajem socjalistycznym, a Polska Zjednoczona Partia Robotnicza dysponuje większością w Sejmie. Tyle tylko, że czwartego czerwca komuniści przegrali coś cenniejszego niż mandaty. Stracili twarz. Po druzgocącej porażce przy urnach nie mogą już udawać, że rządzą przy aprobacie całego narodu czy choćby jego istotnej większości. Stare nie może trwać. Nowe nie nadchodzi. Tym samym, przynajmniej w oczach Busha, Polska znajduje się w niebezpiecznej politycznej próżni. Tuż przed jego przyjazdem Zgromadzenie Narodowe miało wybrać prezydenta, ale głosowanie w ostatniej chwili przesunięto. Wygląda na to, że generał Wojciech Jaruzelski nie zbierze niezbędnego poparcia, a na kolejną wizerunkową katastrofę nie może sobie pozwolić.
Czego w tej sytuacji można się spodziewać po Wałęsie?
Bush miał już okazję poznać przywódcę Solidarności. Zamienił z nim kilka słów, gdy odwiedzał Polskę dwa lata wcześniej, jeszcze jako zastępca Reagana. Wtedy Wałęsa kompletnie go zaskoczył. Nieoczekiwanie wyłonił się z tłumu, by ignorując ochronę i protokół dyplomatyczny, podejść do wiceprezydenta USA i wsiąść z nim do limuzyny. „Promieniował zaraźliwym entuzjazmem – wspomina Bush. – Miał błysk w oku i łatwo wybuchał śmiechem”3. Przejechali kawałek wspólnie. Wałęsa przekazał mu ważny memoriał dotyczący szykan, jakich Solidarność doświadczała ze strony władz. Amerykanin polubił zuchwałego elektryka i cieszył się, że tym razem będzie miał okazję dłużej z nim porozmawiać.
Do domu na ulicy Polanki Wałęsowie przeprowadzili się rok wcześniej. Kiedy dostali informację, że nieruchomość jest na sprzedaż, Danuta pojechała ją oglądać sama, żeby esbecja nie popsuła im transakcji. Komuniści lubili uprzykrzać Wałęsom życie nawet w sprawach niezwiązanych bezpośrednio z działalnością polityczną Lecha. Na pierwszy rzut oka dom nie wyglądał dobrze. Budynek był wprawdzie duży, ale miał ponad sto trzydzieści lat. Jak wiele polskich domów – a trochę też jak sama Polska – rozwijał się bez planu, w miarę potrzeb i dostępnych środków wypączkowując z siebie kolejne piętra, skosy, ganki i przybudówki. Układ pomieszczeń był niefunkcjonalny, a drewniany strop trzeszczał złowieszczo. Obrazu dopełniał zaniedbany ogród – wysoka trawa, chaszcze, zdziczałe drzewka owocowe.
Samo miejsce było jednak piękne. Dom stał u stóp pokrytych lasem wzgórz morenowych. Danutę zachwycił kontrast między tym zaciszem a tłocznym blokowiskiem na Zaspie, gdzie Wałęsowie mieszkali dotychczas. Wprowadzili się więc, licząc się z tym, że niezbędny będzie generalny remont. Pewnego dnia gospodyni usiadła w jadalni i przez okno patrzyła na zalesione wzgórza. „Poczułam wówczas, że tutaj jest moje miejsce – wspomina. – Uważam, że każdy człowiek musi znaleźć swoje miejsce. Gdy to poczuje, będzie szczęśliwy”4.
Dwanaście miesięcy później dom na Polanki prezentuje się już całkiem inaczej. Wałęsowie wymienili instalację i odświeżyli wnętrza. Ściany, jak to było wówczas w modzie, obili sosnową boazerią. Danuta będzie potem żartować, że przez kolejne lata spróchniała konstrukcja trzymała się wyłącznie dzięki tej boazerii. Jak na standardy schyłkowego PRL jest to wspaniałe lokum.
Bushowie są jednak dość zdziwieni. Szokuje ich – jak to ujmuje prezydent – „brak nowoczesnych urządzeń i mebli, które większość amerykańskich rodzin uznaje za coś oczywistego”5. Czują jednak, że jest w tym domu coś ważniejszego: rodzinne ciepło.
Obiad jest wystawny – pięć czy sześć zamówionych specjalnie dań. Nie przyrządza ich gospodyni. Z pomocą przychodzi profesjonalna firma cateringowa.
– To już było ponad moje siły – po ponad trzech dekadach opowiada nam Danuta Wałęsa.
Nakrycia wypożyczono z pobliskiego hotelu. Kelnerów także6. Mimo to w całym przyjęciu jest coś swojskiego. Na stole lądują mięsa w galarecie, paszteciki. Na deser sernik na zimno. Spod czerwonej galaretki uśmiechają się ćwiartki brzoskwini z puszki. Te dania rozpozna każdy, kto żył w Polsce na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Gdyby nie kwiatowy stroik z amerykańską flagą, mogłoby się wydawać, że to imieniny cioci.
Danuta Wałęsa ma na sobie skromną granatową sukienkę, która świetnie komponuje się z odważną czerwienią, jaką wybrała Barbara Bush. Gospodyni wygląda jednak na spiętą. Bush zapamięta ją jako cichą i nieśmiałą. Jakby peszył ją cały ten splendor wpakowany do niewielkiego salonu.
– Ja po prostu to brałam za taką normalną monetę – wyjaśnia w rozmowie z nami Danuta Wałęsa. – Z całą pokorą. Mnie się nie przewróciło w głowie, że ja jestem jakaś inna, mam jakieś inne wymagania. Zostałam tą samą osobą, którą byłam.
Prezydent George Bush wraz z żoną Barbarą podczas spotkania z Danutą i Lechem Wałęsami w ich domu przy ul. Polanki w Gdańsku, 11 lipca 1989
Dennis Cook / ASSOCIATED PRESS / East News
Danuta milczy, a Lech – przeciwnie – nie traci rezonu. Śmieje się, gestykuluje, jak gdyby to nie amerykańska para prezydencka przybyła z wizytą, lecz sąsiedzi albo kolega z pracy z żoną. Przy obiedzie od razu przechodzi do rzeczy. Polska potrzebuje pieniędzy. Inaczej gospodarka się zawali. Dziesięć miliardów dolarów to minimum na start.
To kwota zawrotna nawet dla prezydenta USA. „Nie chcę zbyt wiele obiecywać” – to motto Busha. Powtarzał je dziennikarzom już w samolocie do Warszawy. Zresztą nie bardzo wie, z kim właściwie ma ustalać szczegóły. Kto teraz rządzi w Polsce?
Wałęsa stara się go przekonać, że Solidarność to rozsądny partner do negocjacji. Bush ma wątpliwości. Socjalne postulaty związku, jak chociażby pięcioletnie urlopy macierzyńskie, wydają mu się całkowicie nierealistyczne. Następca Reagana stoi na stanowisku, że nie da się przeprowadzić prospołecznych reform i uzdrowić gospodarki w tym samym czasie. Przed Polską oszczędności i zaciskanie pasa7.
W niewielkim pokoju fotoreporterzy nie mają jak złapać kadru. Do zdjęć trzeba się więc ustawić w ogrodzie. Po zaniedbanych chaszczach sprzed roku nie ma już śladu. Część drzewek Wałęsowie zdecydowali się wyciąć, pozostałe doprowadzili do ładu. Dookoła pysznią się równiutkie grządki.
Danuta Wałęsa spaceruje z Barbarą Bush. Przyglądają się zamkniętemu w kojcu psu, rozmawiają. W pewnym momencie Danuta się schyla. Zrywa dla Barbary Bush różową różę. Pierwsza dama wygląda na poruszoną gestem. Nie wypuszcza kwiatu z rąk aż do końca wizyty.
Wałęsa tymczasem wykorzystuje okazję, by z dumą pokazać Bushowi ogródek warzywny. Na amerykańskim gościu robi wrażenie praktyczna natura gospodarza. Może przypomina mu któregoś z ojców założycieli USA? Wszak Waszyngton, Jefferson i Franklin w przerwach między dyplomacją i wojnami zawsze przykładnie dbali o własne ogródki. Czy to nowy przywódca Polski? Lider, który właśnie prowadzi do demokracji połowę świata? A może przesilenie nad Wisłą jest tylko pozorne? Może za chwilę twardogłowi komuniści odzyskają władzę i krótką odwilż w bloku komunistycznym zetnie przymrozek?
Wałęsa jakby czytał mu w myślach. „Nie ma już prawdziwych komunistów – przekonuje. – Większość z nich to rzodkiewki: są czerwoni tylko z wierzchu”8.
Kim jest ten dziwny człowiek sypiący bon motami wśród wyhodowanych własnoręcznie warzyw? Jakim cudem znalazł się na czele dziesięciomilionowego ruchu społecznego? Czego można się po nim spodziewać?
*
Trzydzieści dwa lata później to my pukamy do drzwi Wałęsy.
Sporo się zmieniło przez te trzy dekady. Wałęsa nie mieszka już w starym domu z próchniejących desek. Interesantów przyjmuje w eleganckim gabinecie, w muzeum upamiętniającym współtworzony przez niego ruch. Otwarte w 2014 roku Europejskie Centrum Solidarności to imponujący, nowoczesny gmach w multimedialnej formie przedstawiający losy buntu, który odwrócił bieg historii.
Tym razem to Wałęsa otoczony jest obstawą, która udziela nam osobliwie dokładnych instrukcji. „Prezydenta nie interesują szczegóły waszego projektu – słyszymy. – Czas jest ściśle określony. Przechodzicie od razu do rzeczy”. Spotykamy się pomiędzy kolejnymi falami epidemii COVID-19, więc maseczki są obowiązkowe. Będzie je można zdjąć tylko na chwilę, do pamiątkowego zdjęcia.
Przynieśliśmy ze sobą pytania podobne do tych, jakie przed laty towarzyszyły Bushowi seniorowi. Też chcemy się dowiedzieć, co właściwie zaszło w Polsce i kim tak naprawdę jest Lech Wałęsa. Nie próbujemy wprawdzie uratować globalnej równowagi geopolitycznej, ale nasz cel również jest dość ambitny.
Kasia jest reżyserką teatralną; Mirek – reporterem; Marcin wykłada na uniwersytecie. Marzy nam się napisanie musicalu o Solidarności i właśnie zaczynamy zbierać materiały. Inspiruje nas Hamilton i broadwayowskie spojrzenie na historię jako coś fascynującego, atrakcyjnego, aktualnego. Czyli też w sumie przybywamy trochę jakby z Ameryki.
Wbrew obowiązującym w Polsce standardom chcemy opowiedzieć historię Solidarności jako pozytywny mit.
*
Najważniejsze historie opowiadamy sobie wciąż na nowo. Jeśli mit ma trwać, każde pokolenie musi przepisać go po swojemu9. Odkryć w nim nowe sensy, które wcześniej pozostawały poza polem widzenia.
„Musicalu nigdy się nie pisze, zawsze przepisuje” – stwierdzają autorzy popularnego podręcznika dla broadwayowskich librecistów10. Żadna wersja nie jest tak naprawdę pierwsza (zawsze korzystamy z jakichś inspiracji), żadna też nie okazuje się ostateczna (poprawki wprowadza się jeszcze po premierze). To spostrzeżenie doskonale współgra z założeniami nowej fali w światowej historiografii nastawionej na ponowne odkrywanie (rediscovery), przepisywanie (rewriting) czy wyobrażanie sobie na nowo (reimagining) przeszłości.
Żadna wersja opowieści o przeszłości nie jest pierwsza, żadna też nie będzie ostateczna. Historia jest nieustannym dialogiem między brzemieniem przeszłości a wyzwaniami, jakie przynosi przyszłość. Jak błyskotliwie ujął to Ned Blackhawk, autor bestselleru The Rediscovery of America: „Znalezienie odpowiedzi na wyzwania naszych czasów – jak konflikty rasowe, kryzys klimatyczny czy krajowe i globalne nierówności – będzie wymagało nowych koncepcji i podejść. Nadszedł czas, aby odłożyć narzędzia interpretacyjne poprzedniego stulecia i chwycić nowe”11.
Nowe czasy potrzebują nowej historii. I nie chodzi tu bynajmniej o oddalanie się od faktów. Przeciwnie. Z każdym rokiem wychodzą na światło dzienne nowe dokumenty. Ukazują się nowe rozmowy ze świadkami historii, którzy z perspektywy czasu inaczej patrzą na minione wydarzenia. Ale same fakty to nie wszystko. Równie ważny jest sens. Zadawanie nowych pytań o to, czego właściwie możemy nauczyć się z historii.
Jakiej pamięci o Solidarności potrzebujemy dzisiaj, w obliczu problemów związanych z nierównościami? Jak wiedza o przebiegu negocjacji przy Okrągłym Stole mogłaby nam pomóc w zredukowaniu polaryzacji politycznej dzielącej społeczeństwo? Jakich lekcji masowy zryw sprzed czterech dekad może nam udzielić w kwestii walki o prawa kobiet albo pomocy udzielanej uchodźcom? (To nie przypadek, że badacze analizujący oddolne formy pomocy uciekinierom z Ukrainy często dostrzegają w nich reinkarnację solidarnościowego etosu!)
Z tego, co wydarzyło się w ostatniej dekadzie PRL, moglibyśmy dziś wyciągać ważne wnioski. Niestety, tak się nie dzieje.
Przespaliśmy tę lekcję. Zgubiliśmy gdzieś prawdziwą, fascynującą opowieść o Solidarności silnej różnorodnością, podzielonej, ale wierzącej w dialog, czasem zdezorientowanej, lecz wytrwale poszukującej własnej drogi. Zastąpiliśmy ją naiwnym mitem Solidarności idealnej, którą w pewnym momencie ktoś nam ukradł. Zamiast różnobarwnych bohaterów z krwi i kości dostajemy kolejne czarno-białe klisze zbudowane na przeciwstawieniu cudownej jedności i najgorszej zdrady.
W procesie kanonizowania lub demonizowania Solidarności wyrwaliśmy jej kły. Pozbawiliśmy ją wewnętrznych pęknięć, które w rzeczywistości stanowiły o jej sile. Dlatego potrzebujemy dziś nowego, pozytywnego mitu Solidarności, który pozwoli nam sprostać wyzwaniom, jakie przyniesie przyszłość.
Wszystkie te myśli kłębią się w naszych głowach, gdy stoimy przed drzwiami gabinetu Wałęsy. To ma być nasz pierwszy wywiad. W ciągu kolejnego półtora roku przeprowadzimy ich kilkadziesiąt, z niektórymi bohaterami spędzając na rozmowach wiele godzin.
A jednak rozmowa z Wałęsą okaże się wyjątkowa.
*
Wizytę Busha często uznaje się dziś za swego rodzaju post scriptum – przypieczętowanie globalnego przełomu, który nieodwołalnie rozstrzygnął się miesiąc wcześniej przy wyborczych urnach. Dlatego zaskoczeniem może być wiadomość, że oprócz domu Wałęsów Amerykanin podczas swojej podróży odwiedził także Belweder, gdzie długo i serdecznie rozmawiał z… Wojciechem Jaruzelskim.
I to wcale nie Wałęsę, ale Jaruzelskiego Bush przekonuje do objęcia kierowniczej roli w państwie.
Generał doskonale przygotował się do rozmowy. Amerykańskiego gościa wita prezentem – książką o wojnie na Pacyfiku. Na pozór to dziwny gest. Bush jednak od razu chwyta jego intencję. W drugiej wojnie światowej walczył jako pilot bombowca. Na jednym ze zdjęć w książce rozpoznaje swój samolot.
„Niewielu nas zostało” – zaczyna rozmowę Jaruzelski.
„Ale młodzi pamiętają historię” – odpowiada Bush12.
Hasło – odzew. Natychmiastowe porozumienie. Dalej poszło już łatwo. Rozmówcy są praktycznie równolatkami (Jaruzelski jest rok starszy), obu łączy wojenne doświadczenie i lęk przed chaosem, do którego mogłyby doprowadzić niekontrolowane zmiany w Polsce.
Opisując te wydarzenia po latach, Bush wspomni, że Jaruzelski wydał mu się nadspodziewanie rozsądny i refleksyjny. On też, podobnie jak Wałęsa, zrobił na Amerykaninie wrażenie uroczego i obdarzonego poczuciem humoru. Oczywiście pozostawał pewien niesmak związany z dyktatorskimi rządami, więzieniem przeciwników politycznych i strzelaniem do górników. Niemniej Bush widzi w generale przede wszystkim patriotę rozdartego między miłością do kraju a świadomością twardych realiów geopolitycznych.
W podobny sposób prezydent USA postrzega swoją własną rolę. „Naszym obowiązkiem było stać się, na ile to możliwe, odpowiedzialnym katalizatorem demokratycznych przemian w Europie Wschodniej”13 – napisze w książce Świat przekształcony. Wsparcie dla demokracji i wolności – owszem. Ale tylko w takim zakresie, jaki nie rozwścieczy betonowej opozycji w Związku Radzieckim i nie podważy pozycji Gorbaczowa. Gwarantem takich ostrożnych zmian jeszcze latem 1989 roku wydawał się raczej sztywny komunistyczny generał niż nieobliczalny trybun ludowy.
„Jaruzelski otworzył przede mną swoje serce”14 – wspomni Bush. Generał wprost pyta Amerykanina, czy powinien ubiegać się o urząd prezydenta. Boi się osobistego upokorzenia, gdyby głosów w Zgromadzeniu Narodowym jednak nie starczyło, ale też uwięzienia kraju w kolejnej politycznej przepychance.
Świadkiem tej sytuacji jest przyszły prezydent Aleksander Kwaśniewski:
– Słyszałem na własne uszy, kiedy Bush mówił: „Bardzo pana proszę, niech pan to zrobi, pan jest potrzebny dla stabilności” – opowie nam w wywiadzie. – Bush mówił bardzo wiele komplementów pod adresem Jaruzelskiego.
„Paradoksalna sytuacja! – podsumuje w książce sam prezydent USA. – Oto amerykański prezydent przekonuje komunistycznego dygnitarza, by ubiegał się o urząd”15.
Jaruzelski jest wdzięczny. Ku zdziwieniu Busha wykazuje się też prokapitalistycznym nastawieniem. Zaczyna żalić się Bushowi na Solidarność. W USA do związków zawodowych należy niecałe dwadzieścia procent robotników. W Polsce – osiemdziesiąt procent. Jak tu prowadzić reformy i budować gospodarkę przy tak olbrzymim poziomie uzwiązkowienia?
Bush obiecuje, że porozmawia z Wałęsą.
„Niech pan przypomni robotnikom, żeby twardo stąpali po ziemi i ciężko pracowali – instruuje go Jaruzelski. – Nie wystarczy zachwycać się amerykańskim bogactwem, żeby zbudować drugą Amerykę”.
Jak to zgrabnie ujmie w trakcie spotkania z nami Aleksander Kwaśniewski:
– Dobra polityka polega na tym, że można zjeść kolację w Europejskim z Jaruzelskim i mianować go na prezydenta, a potem pojechać na obiad do Gdańska, gdzie pani Danuta szykuje jedzenie we własnej kuchni dla Wałęsy i pary prezydenckiej.
*
– Tylko ciekawe pytania, proszę – zaczyna Wałęsa, nim jeszcze zdążymy porządnie usiąść. – Bo ja się wtedy budzę. A jak są słabe, to zasypiam, bo jestem staruch.
Prosimy, by opowiedział, jak spędzał wieczór czwartego czerwca.
– Nie pamiętam prawie nic do tyłu, ja żyję dzisiaj i jutro. Wczoraj mnie nie interesuje.
Może jednak da się namówić?
– Nie będę się cofał do tyłu, a po cholerę. Dalej.
Próbujemy podstępu. Mówimy, że Jarosław Kaczyński buduje politykę na przeszłości i nieźle mu wychodzi.
– To idźcie do Kaczyńskiego i zróbcie wywiad.
To może jakiś konkret? Czy pamięta, co jedli podczas wizyty Busha?
– Nie mam pojęcia. Mnie to nie interesowało. Dobrze, że miałem coś na stole. Coś zjadłem, coś wypiłem. Następne.
Odbija nasze pytania, jakby znów grał w ukochanego ping-ponga z Mieczysławem Wachowskim. Zbywa nas, podśmiewa się, krytykuje sposób formułowania problemów. Wydaje się bardziej zainteresowany własnymi dowcipnymi ripostami niż tym, z czym przychodzimy.
Coraz bardziej osłupieni wpatrujemy się w wiszący za nim obraz. Czy to możliwe, że ścianę gabinetu byłego prezydenta zdobi pastisz Ostatniej wieczerzy, w którym to sam Wałęsa jest Chrystusem? Rozpoznajemy wśród apostołów Frasyniuka i Michnika, Geremka i Mazowieckiego. Jarosław Kaczyński okazuje się Judaszem. Czy to się dzieje naprawdę?
Jedno pamiątkowe zdjęcie później jesteśmy znów na korytarzu. Za nami w kolejce na swoją audiencję czeka już Janusz Palikot.
Powinniśmy być zdruzgotani. Przejechaliśmy pół Polski i nie poznaliśmy odpowiedzi na żadne z naszych pytań. Zamiast tego jesteśmy zachwyceni. Wałęsa był niesamowity! Był Jokerem, tricksterem, ludowym bohaterem nieustannie ośmieszającym przemądrzałych ekspertów. Czyli był dokładnie taki, jak nam go potem opisywali czołowi dygnitarze komunistyczni i współorganizatorzy Okrągłego Stołu. „Wałęsa był całkowicie nieprzewidywalny” – powtarzali. I to był jego największy atut! Wydawało się, że kompletnie nie słucha rozmówców, żeby potem nagle wyskoczyć z jakąś uwagą i trafić w punkt.
Mamy naszą pierwszą musicalową postać!
Oczywiście to dopiero początek. Przed nami długa podróż w poszukiwaniu opowieści, wspomnień i dokumentów źródłowych. Po przedziwnej rozmowie z pierwszym liderem Solidarności wiemy tak naprawdę tylko dwie rzeczy.
Po pierwsze, to będzie niezwykła przygoda. Ponieważ szukamy czegoś zupełnie innego niż historycy czy reporterzy, opowieść, którą poznamy, będzie całkiem niepodobna do tego, co dotychczas pisano i mówiono o Solidarności.
Po drugie, łatwo raczej nie będzie.
*
Po wyjściu od Wałęsów George Bush wygłasza poruszające przemówienie pod gdańskim pomnikiem Poległych Stoczniowców.
„Dziś do tych, którzy myślą, że nadzieje mogą być trwale stłamszone, mówię: niech patrzą na Polskę! Tym, którzy uważają, że wolność może być na zawsze odebrana, mówię: niech patrzą na Polskę! Do tych, którzy myślą, że marzenia mogą być trwale stłumione, mówię: popatrzcie na Polskę”16.
Dziś wiemy, że to optymizm na pokaz. W rzeczywistości Bush jest pełen obaw.
Według podręczników historii „czwartego czerwca skończył się w Polsce komunizm”, od miesiąca trwa już więc nowa epoka. Tymczasem jeszcze w lipcu 1989 roku najpotężniejszy człowiek na świecie nie ma pojęcia, jak to się wszystko dalej potoczy.
Mniej więcej wtedy gdy Bush odwiedza Polskę, Nicolae Ceauşescu, sekretarz partii komunistycznej z Rumunii, przekonuje polskich towarzyszy do wprowadzenia kolejnego stanu wojennego.
Bush wyjeżdża z Polski żegnany wiwatami. Wzdłuż trasy jego przejazdu szpaler widzów ustawia się z rękami wzniesionymi w geście „victorii”. Mimo jego tajemnego błogosławieństwa dla Jaruzelskiego i PZPR demokratyczne zmiany idą dalej. Piętnaście miesięcy później to Lech Wałęsa zostanie prezydentem.
Po latach ten happy end, mimo iż często nie dość happy w zestawieniu z ogromem potrzeb i oczekiwań, przysłania nam niezwykłość tego, co się wydarzyło w Polsce w latach osiemdziesiątych. Warto tę dekadę wydobyć z fałszywej oczywistości. Przyjrzeć się wszystkim trudnym decyzjom, dramatycznym poświęceniom i szczęśliwym zbiegom okoliczności, dzięki którym wydarzyło się to, co się wydarzyło.
Bo co to było, co się właśnie wydarzyło? Jak to możliwe, że wbrew kalkulacjom mędrców po obu stronach Atlantyku zmiana zapoczątkowana przez Solidarność okazała się skuteczna i trwała? Jakim cudem rewolucji dokonał ruch zbudowany ze sprzeczności, wewnętrznie podzielony, oparty na improwizowanej strukturze, ruch, którego twarzą był ten nieobliczalny elektryk?
O tym właśnie będzie nasza opowieść.
Trójmiasto, późny wieczór. Filigranowa dziewczyna w okularach wraca do domu po całym dniu wyczerpującej pracy. Mija ZURiT, czyli Zakład Usług Radiotechnicznych i Telewizyjnych. W witrynie… telewizory. Cały ich rząd! I żadnej kolejki. Jak sen.
Dziewczyna staje przed drzwiami. Postanawia zaczekać na świt i otwarcie sklepu. Po chwili jej obecność zwraca uwagę przechodzącego mężczyzny. „Co rzucili?” Kobieta gestem wskazuje telewizory. Przechodzień staje za nią. Wkrótce ustawiają się następni.
O świcie w ogonku stoi już ze trzysta osób. Wijąca się linia wypełnia całą ulicę.
Dochodzi dziesiąta. Kierownik ZURiT-u przychodzi otworzyć sklep. Oniemiały zatrzymuje się w pół kroku. „Za czym stoją ci wszyscy ludzie?” – pyta. Dziewczyna, od której zaczęła się cała historia, wymownie spogląda na wystawione w witrynie odbiorniki.
„Proszę pani, przecież to telewizory, które klienci zostawili nam do naprawy…”
Podobno musiała salwować się ucieczką, żeby tłum jej nie zlinczował.
*
Wszyscy Polacy zebrani razem w długim ogonku przed pustym sklepem. Neon z napisem „Mięso” mami ich obietnicą, która nigdy nie zostanie spełniona. Zobaczmy ich najpierw z pewnego dystansu. W jednolitym tłumie spowitym szarością.
„Wtedy w Polsce w ogóle było szaro – wspomni jedna z uczestniczek tamtych wydarzeń. – Jest już kompletna zapaść. Są puste, brudne sklepy. Szarzy jesteśmy wszyscy”17. „Za czym kolejka ta stoi? Po szarość, po szarość, po szarość” – głoszą słowa popularnej wówczas piosenki. Ale przygaszone barwy lat osiemdziesiątych to nie poetycka metafora ani kwestia blaknących klisz, na których utrwaliliśmy wspomnienia. W roku 1980 życie naprawdę jest mało kolorowe!
Ta szarość jest jak widoczny na skórze pacjenta objaw choroby trawiącej wszystkie organy. Stanowi ona rezultat zapaści gospodarczej, w wyniku której niezbędne składniki zastępowane są gorszymi substytutami. Brak na przykład tlenku tytanu (IV). To biały pigment, którego domieszka zapewnia soczyste odcienie pozostałym barwom. Po zachodniej stronie żelaznej kurtyny, gdzie biel tytanowa jest szeroko dostępna, życie naprawdę jest bardziej kolorowe. Polska też próbuje wyruszyć w kierunku tęczy. W 1977 roku zakład w Policach startuje z produkcją bieli tytanowej. Co z tego, skoro większość produkcji i tak idzie do ZSRR, gdzie trwają przygotowania do olimpiady?18
W przemyśle tekstylnym z kolei szeroko wykorzystuje się b arwniki siarkowe. Dają one wprawdzie niezłą odporność na spieranie, pozwalają jednak uzyskać najwyżej ciemne, nienasycone barwy. Jeszcze gorzej jest w branży kosmetycznej. Wracające dziś do łask szare mydło czterdzieści lat temu nie stanowiło elementu ekologicznej mody ani sposobu na zapobieganie alergiom. Jego dominacja wynikała z niedoboru barwników i olejków eterycznych.
Na Zachodzie plastik to synonim jaskrawego kiczu. W Polsce nawet tworzywa sztuczne były nijakie. „Jak brudna kawa z brudnym mlekiem, jak farba plakatówka wymieszana z kurzem”19 – napisze Olga Drenda, czuła kronikarka barw i faktur polskiej transformacji.
Odpowiedzią na niedostatki na sklepowych półkach okazuje się samodzielne farbowanie tkanin, wytrwałe poszukiwanie wszystkiego, co wyłamuje się z reżimu szarości, oraz rozległe sieci wymiany zapewniające nieustanne krążenie darów i towarów.
W dekadę lat osiemdziesiątych Polska wchodzi z olbrzymim deficytem w handlu zagranicznym i coraz większymi trudnościami w sprowadzaniu niezbędnych produktów i półproduktów. Nawet tam, gdzie zbudowano nowe linie produkcyjne, niemożliwe okazuje się zdobycie części zamiennych do uszkodzonych maszyn. Realizowana na kredyt gierkowska modernizacja zaczyna gwałtownie hamować. Siermiężność i zacofanie wyłażą zza skleconych naprędce tekturowych atrap nowoczesności.
Nadchodzi sierpień 1980 roku. Pomysłowość i sieci współpracy, które Polki i Polacy wypracowali, by nadać swojemu życiu nieco koloru, wkrótce zaowocują rewolucją, która zmieni układ barw na politycznej mapie świata. Nic dziwnego, że po p rzełomie roku 1989 pierwszym zwiastunem nowego życia będą właśnie wszechobecne „wściekłe, neonowe kolory” – jak pisze Drenda. „Przyszło pożegnać ugry i sjeny. Nowa era i jej wyroby miały barwę żarówiastą”20. Ale to dopiero później. Już po tym, jak skonfundowany George Bush senior opuści Polskę.
Na razie wciąż jest jeszcze szaro.
*
Lato 1980 roku. Wczesnym rankiem Krysia Frasyniuk ustawia się w kolejce. Może uda jej się zdobyć trochę materiału, może nowe ubranie. Jeśli będzie miała mnóstwo szczęścia – trafią się jakieś odrzuty z eksportu. Coś jak pocztówka z lepszego świata. Jeśli nie – spróbuje wrócić do domu choćby z kawałkiem wstążki. Jest pomysłowa, nic się nie zmarnuje.
Krysia ma dwadzieścia parę lat, z zawodu jest kaletniczką i często się śmieje. Uwielbia tłumy, tańce, spotkania ze znajomymi. W schyłkowej Polsce Ludowej to niełatwe, ale jeśli tylko może, ubiera się kolorowo.
Ma męża Władka, który pracuje jako kierowca autobusu. Poznali się dwa lata wcześniej w bloku przy ulicy Sienkiewicza we Wrocławiu. Władek wpadł do kumpla Janusza. W tym samym czasie żonę Janusza odwiedziła sąsiadka, jej najlepsza przyjaciółka. Władek i Krysia zakochali się od pierwszego wejrzenia i jeszcze w tym samym roku wzięli ślub.
Po latach ich córka Dominika wspomnienia z tamtych czasów odtwarzać będzie dla nas ze starych fotografii.
– To jest kolorowa dusza. Widziałam u rodziny takie zdjęcie z jakiejś imprezy. Mama miała błękitną sukienkę i olbrzymi słomkowy kapelusz z błękitną wstążką. Mama była kolorowa. Teraz już nie jest…
Błękitna wstążka na kapeluszu. Drobne szczegóły, by choć trochę ożywić rzeczywistość permanentnie cierpiącą na „przejściowe trudności”.
Za Krysią staje Grażyna Kuroń zwana Gajką. Ma czterdzieści lat i chciałaby kupić kolorowy kapelusz. Najbardziej lubi te eleganckie, o szerokich, ozdobnych rondach. Zgromadziła ich niezłą kolekcję. Kiedy przytłoczona nawałem obowiązków czuje, że już dłużej nie wytrzyma, jedzie do Mody Polskiej przy ulicy Konopnickiej i poluje na kolejne nakrycie głowy21.
Ma prawo być zmęczona. Jej mężem jest Jacek Kuroń. Wielka miłość Gai i prawdziwy wrażliwiec, a zarazem człowiek niewielką wagę przywiązujący do codziennych spraw. Pieniądze równie łatwo pożycza od innych, jak rozdaje potrzebującym. W domu żaden z niego pożytek. Jacek jest albo nieobecny duchem, albo – co gorsza – nieobecny dosłownie. W 1965 roku wraz z Karolem Modzelewskim piszą słynny List otwarty do partii, w którym PZPR piętnują jako „dyktaturę partyjnej biurokracji”. Kuroń wiele lat spędza potem w więzieniu. Ich syna Maćka Gajka musi wychowywać sama.
Na razie Jacek jest na wolności, ale Gaja z niepokojem patrzy na gęstniejącą atmosferę polityczną. Wie, że jeśli w kraju znów zrobi się niespokojnie, jej mąż trafi za kraty jako jeden z pierwszych. Sama oficjalnie nie należy do żadnej organizacji opozycyjnej. W rzeczywistości pozostaje jednym z mózgów całej operacji. To na jej barkach spoczywa ciężar obsługi telefonu, na który spływają z całej Polski meldunki o represjach dotykających opozycjonistów.
Trzecia w kolejce jest Danuta Wałęsa. Przychodzi trochę później, bo niełatwo się wyrwać z domu, gdy pod opieką gromadka dzieci. Czasem udaje jej się coś zdobyć, czasem wraca z niczym. A zdarza się jedno i drugie naraz. Jak wtedy, kiedy w znanym w Trójmieście sklepie Victus upoluje „taki dziwny, trójkątny ser”. Potem się dowie, że pierwszy raz widziała wtedy brie. Zadowolona idzie do domu. Czuje jednak, że coś jej śmierdzi. Obwąchuje… To ser. Pewnie zepsuty. Na wszelki wypadek zostawia go na żywopłocie przy chodniku22.
Danuta pracowała przez jakiś czas w kwiaciarni. Na pewno ma doskonałe oko do barw i cierpi w tej wszechobecnej szarzyźnie. Mimo wszystko lata siedemdziesiąte będzie wspominać z sentymentem. „Może ktoś, patrząc z boku, mógł uważać, że jesteśmy ubodzy, ale nam wtedy było dobrze”23 – napisze.
Pod koniec roku 1979 robi się jednak ciasno. Danusia spodziewa się szóstego dziecka, Lech chodzi i szuka nowego mieszkania. Ma opinię wichrzyciela, podobno SB dba więc o to, by do zamiany nie doszło. Wałęsowie nawet się nie spodziewają, że wkrótce w ich życiu zajdą zmiany nieporównywalnie większe od przeprowadzki…
Trzy generacje polskich opozycjonistów: dwudziestoparoletni Frasyniukowie, trzydziestoparoletni Wałęsowie i czterdziestoparoletni Kuroniowie. Bohaterowie tej opowieści mieszkają wprawdzie w różnych miastach, ale w każdym z nich równie trudno jest kupić wędlinę, mydło albo wózek dziecięcy. W zasadzie to od pewnego czasu nie mówi się już nawet „kupić”. Słowa takie jak „dostać”, „zdobyć”, „wystać” albo „załatwić” znacznie lepiej oddają rzeczywistość, a język szybko się adaptuje.
Wyobrażamy ich sobie stojących w jednej kolejce. Wszystkich razem. Bo choć sami jeszcze o tym nie wiedzą, ich losy są splecione.
*
Za tymi głównymi bohaterkami naszej historii ustawmy jeszcze szpaler bohaterek drugoplanowych. Zostaną na drugim planie tylko dlatego, że w jednym musicalu nie zmieściłoby się aż tyle niezwykłych osobowości.
Roztargniona dziewczyna w okularach ze sceny otwierającej ten rozdział też tu jest. To Alina Pienkowska – pielęgniarka, która niedługo wymyśli sposób, by przetransportować do oblężonej Stoczni Gdańskiej ulotki. Za nią stoi Anna Walentynowicz – jedna z liderek związkowych, suwnicowa w stoczni.
I jeszcze tramwajarka – Henryka Krzywonos. Zepsuła jej się lodówka. Trzeba ją było odwrócić do góry nogami, żeby zaczęła chłodzić. Niezbyt wygodne. Henryka idzie więc do sklepu, w którym akurat ma być dostawa. Stoi dzień i noc. Kiedy podchodzi do lady, lodówek już nie ma. Jest pralka typu Frania. Bierze więc Franię. Ale lodówki nadal potrzebuje. Po jakimś czasie próbuje więc szczęścia ponownie. Ze wsparciem rodziny stoi przez tydzień. Gdy wreszcie nadchodzi jej kolej, do kupienia jest tylko ostatnia Frania. No to kupuje drugą, sama nie bardzo wiedząc po co. A tu przed sklepem stoi facet, który akurat potrzebuje pralki! Rzuca się na Henrykę. Pyta, czy zgodzi się za coś zamienić. Za cokolwiek! Bo on ma na przykład… dwie lodówki. Kurtyna24.
Dziewczyny w wielkich okularach, w dłoniach trzymają plastikowe lub wiklinowe koszyczki. Tego lata popularnością cieszą się sukienki w kwiatki szyte samodzielnie lub przez zaprzyjaźnione krawcowe ze zdobytych materiałów. „Na zdjęciach z tamtego czasu wszyscy są do siebie podobni”25 – zauważa Agnieszka Wiśniewska, autorka biografii Henryki Krzywonos. Mężczyźni we flanelowych koszulach. Do tego sweter, marynarka albo niebieska bluza robocza. To nie przypadek, lecz część magii PRL – świata, w którym ścieżki bogatych i biednych, profesorów i robotników przecinały się znacznie częściej. Łączyły ich równie długo wyczekiwane mieszkania na tych samych osiedlach, takie same wystane w kolejkach meble, bardzo podobne ubrania, jakie akurat „rzucili”.
Bez tej bliskości nie byłoby Solidarności.
*
Z perspektywy czterech dekad późniejsze decyzje naszych bohaterek i bohaterów mogą się wydawać złudnie oczywiste. Owszem, zostawili wszystko, ale walczyli przecież o wolność, godność i kolory. Jak mogliby postąpić inaczej?
Jednak żeby zrozumieć stawkę, o którą już za chwilę zagrają Frasyniukowie, Kuroniowie i Wałęsowie, trzeba wziąć pod uwagę, jak wiele mają do stracenia. Nie żyją w mrocznej dystopii z filmu science fiction. Mają mieszkania, a w nich cierpliwie wystane w kolejkach pralki. Mają swoje ukochane miejsca na spacery i ulubione programy na dwóch kanałach państwowej telewizji. Mają przyjaciół i znajomych. Przede wszystkim zaś – mają dzieci, którym chcą zapewnić jak najlepsze życie.
Może to nie raj, ale da się przyzwyczaić. PRL ma dla cierpliwych sporo obietnic. Jedną z nich jest awans społeczny. Lech i Danuta są jego beneficjentami, podobnie jak Władek i Krysia. Jacek pochodzi wprawdzie z rodziny inteligenckiej, ale głęboko w ten awans wierzy. Jeśli czeka się wytrwale, nie wykonuje gwałtownych ruchów, nie zwraca na siebie uwagi władz – w PRL można się całkiem przyjemnie urządzić.
Czy o tym właśnie myślą, stojąc w kolejce?
Anna Walentynowicz pewnie nie. Ma inne zmartwienia. Choć zbliża się do wieku emerytalnego, za nielegalną działalność związkową straci niedługo pracę w gdańskiej stoczni imienia Lenina.
Henryka Krzywonos spokojnie czeka. Jeszcze nie ma pojęcia, że wkrótce pod wpływem impulsu zatrzyma na środku jednego z gdańskich skrzyżowań tramwaj, ratując upadający strajk, stając się jedną z ikon obywatelskiego oporu i sprowadzając na siebie lawinę nieszczęść.
Danuta Wałęsa ma sporo trosk. Zdobycie dla dzieci ubranek, butów, kaszek czy wartościowego jedzenia staje się coraz trudniejsze. W dodatku Danuta widzi, że Lech coraz częściej jest nieobecny. I fizycznie, i myślami. Domyśla się, że mąż znów angażuje się w ryzykowną działalność opozycyjną, ale ten – jak zwykle – nic jej nie chce powiedzieć.
Krysia chciałaby mieć coś ładnego, ale Władek nie ma cierpliwości do czekania. Jak wielokrotnie powtórzy nam w rozmowach, wciąż szuka nowych możliwości. Zręczny, pomysłowy, zawsze gotowy brać jakieś dodatkowe fuchy. Na horyzoncie ma już wymarzoną pracę – etat kierowcy ciężarówki w przewozach międzynarodowych.
Gaja Kuroń może porównywać tę kolejkę do innych, w których przez dwie dekady czekała z Jackiem lub bez niego. W niektórych stojący, mimo mrozu, stresu czy zmęczenia, wykazywali się życzliwością i ludzkimi odruchami. Ale w wielotomowej Autobiografii Jacek Kuroń wspomni też taką, gdzie czekający na kozaki pobili się, a tłum omal nie stratował osób znajdujących się bliżej witryny.
W wieloletniej kolejce czekało się na przydział mieszkania albo ogródka działkowego. Przedsiębiorstwa wyczekiwały części do maszyn, których brak powodował absurdalne przestoje i niewydolność gospodarki, a w konsekwencji – jeszcze więcej kolejek. Ogonki ustawiały się nawet w więzieniach. Kuroń cierpliwie czekał na wolną pryczę, gdy w celi z dwunastoma łóżkami zamknięto ponad dwudziestu więźniów. Świeżo osadzeni spali na tak zwanym sianku, póki ktoś z wypuszczonych lub przeniesionych nie zwolnił dla nich materaca. Bo w PRL kolejki ustawiały się po wszystko.
Nasi bohaterowie zdecydowali, że dłużej czekać nie będą.
„To były najszczęśliwsze lata mojego życia”26 – powie Lech Wałęsa, wspominając czas przed słynnym strajkiem w stoczni.
Tamten okres – aż do sierpnia 1980 roku – również jego żona uważa za najszczęśliwszy. Nie we wszystkim się ostatnio zgadzają, ale tu akurat rozbieżności nie ma. Danuta rodziła kolejne dzieci, wspólnie tworzyli ognisko domowe, a rodzina – jak mówi – trwała niczym złożona w pięść dłoń27.
*
Coraz więcej mówi się dziś o kobietach rewolucjonistkach, bez których nie byłoby Solidarności. Należne miejsce w historii odzyskują Anna Walentynowicz, Alina Pienkowska, Henryka Krzywonos i wiele innych bohaterek, które organizowały strajki, drukowały podziemną prasę; które szykanowano, bito, więziono. Tworząc musical 1989, nie mieliśmy wątpliwości, że to dla nas ważne. Ale chcieliśmy opowiedzieć jeszcze o czymś więcej.
Obok „rewolucjonistek” o losach Solidarności zdecydowała również druga grupa kobiet – „panie domu”. „Kobiety te, wcielając w życie paradygmat Matki Polki, umożliwiały swoim mężom zaangażowanie w niebezpieczną działalność polityczną – opowiadają kulturoznawczynie Agata Łuksza i Katarzyna Kułakowska. – To one dbały o to, by dzieci jadły codziennie śniadanie i wyruszały do szkoły, to one utrzymywały w czystości dom i ubrania i trzymały garnek gorącej zupy zawsze gotowy na kuchni”28.
Czy taka kobieta również nadaje się na ikonę feminizmu?
Odpowiedź jest niejednoznaczna. Po roku 1989 archetyp Matki Polki był wykorzystywany raczej do ograniczania praw kobiet niż ich poszerzania. Z drugiej jednak strony nie sposób budować silniejszej pozycji kobiet na zapomnieniu czy wyparciu losu znacznej części z nich. A to właśnie matki Polki, których bohaterstwo nie było spektakularne, lecz codzienne i cierpliwe, stanowiły o sile Solidarności.
Ucieleśnieniem takiej postawy była Danuta Wałęsa.
– Jestem przekonana, że to dzięki kobietom wszystko się stało – mówi nam podczas pierwszego z kilku spotkań. – Bo przecież były podporą, opieką dla rodzin i dla samych mężczyzn. Mogli polegać na nas, że damy sobie radę.
Małżeństwo Wałęsów jest pod wieloma względami idealną realizacją tradycyjnego wzorca kulturowego. On zajmuje się sprawami zewnętrznymi, ona – domem. Do niego należy wielka historia, do niej – ta mała: z rodzinnych opowieści i anegdot. Ale bez małej historii nie sposób zrozumieć tej dużej. Tej o najsłynniejszym elektryku świata, który pracuje w hali 86B Wydziału Transportowego Stoczni Gdańskiej imienia Lenina, w skrócie zwanego „MY”, przy ulicy Narzędziowców.
Nim przeniesiemy się do stoczni, zajrzyjmy więc najpierw do Wałęsów. Ta historia zaczyna się bowiem i w znacznej mierze toczy nie na wiecu, lecz w niewielkim mieszkaniu.
*
Lech przyjeżdża do Gdańska w słoneczny dzień trzydziestego maja 1967 roku. „Takich dni się nie zapomina”29 – napisze pół wieku później w autobiografii. W Trójmieście był wcześniej tylko raz – na szkolnej wycieczce. Spodobało mu się morze, więc teraz tutaj postanawia spróbować szczęścia.
Ma dwadzieścia cztery lata. Właśnie rozstał się z dziewczyną i chce „radykalnie zmienić środowisko”. Jest absolwentem zawodówki o profilu mechanizacja rolnictwa, w której z zaledwie trzech przedmiotów – matematyki, przysposobienia sportowego i gospodarki przedsiębiorstwem – miał ocenę wyższą niż dostateczna. Po szkole pracował jako mechanik w niewielkiej wsi. Dorabiał jako złota rączka. Trochę doświadczenia zyskał też dzięki służbie wojskowej i ukończonej szkole podoficerskiej.
Po przyjeździe na Wybrzeże idzie prosto do stoczni. Zgłasza się do biura przyjęć. Dostaje numer stoczniowy 61878 i pracę w wydziale W-4 jako elektryk. Szybko odkrywa, że atmosfera w stoczni jest zupełnie inna niż w niewielkim zakładzie na wsi. „Niby jesteś tylko śrubką, małą częścią całego tego mechanizmu, ale mimo to jesteś siłą. I ludzie podświadomie to czują”30.
Rok później do Gdańska przeprowadza się Danusia. Mama z płaczem odprowadza ją na autobus w Kolonii Krypy na Mazowszu. „Ja już tutaj nie wrócę…”31 – córka rzuca jej na pożegnanie. Zatrudnia się w kwiaciarni przy ulicy Świerczewskiego. Mężczyźni wpadają po kwiaty i by poflirtować. Składają Danusi propozycje. Nie iskrzy. Jak wspomni, jakby „miała napisaną księgę żywota”.
Lech mieszka w pobliżu i Danusia obserwuje, jak przemyka drugą stroną ulicy: wiecznie zamyślony, wycofany. Nigdy nie kupuje kwiatów. Do kwiaciarni zagląda przypadkiem, żeby rozmienić pieniądze. Nazajutrz w dowód wdzięczności przynosi gumę do żucia. Danusię to śmieszy.
Ona nie pamięta, czy on miał wtedy wąsy. On zachowuje w pamięci znacznie więcej szczegółów. Że miała bystrą buzię i długie włosy spięte w warkocz. Że miała miły głos. Że nosiła ceglasty płaszcz. I że pierwszy raz zobaczył ją szesnastego października 1968 roku. I znów: „Takich dni się nie zapomina”32.
Wkrótce Lech znów wpada do kwiaciarni, tym razem by pożyczyć książkę. Nazajutrz przychodzi, by ją oddać. Odprowadza Danusię do domu. Umawiają się. Nie stać ich na potańcówki, chodzą do kina Leningrad. Danusia nie zwraca uwagi na filmy, interesuje ją towarzystwo Lecha.
W styczniu następnego roku Lech jedzie w odwiedziny do swoich rodziców. Wyciąga zdjęcie Danusi i oznajmia matce, że tak będzie wyglądać jego żona.
Małżeństwem zostają pod koniec 1969 roku. On nie daje jej pierścionka zaręczynowego, na obrączki się zrzucają. Danusia przed ołtarzem staje w sukience, w której dwa miesiące wcześniej ślub brała jej siostra. Druga siostra ocenia, że Lech to „światowiec” i żona nie będzie miała z nim lekko. Lech, zaraz po przysiędze, przy księdzu wypala: „Ojej! Co ja zrobiłem?!”.
Wynajmują kolejne mieszkania. W końcu lądują w hotelu robotniczym. Na parterze mieści się osiem pokoi dla rodzin. Wałęsowie dostają jeden z nich. To luksus, bo na piętrach nieżonaci robotnicy mieszkają po czterech lub pięciu w pokoju. Hotel nie jest oazą spokoju. Zwłaszcza w dniach wypłaty przez cienkie ściany niesie się brzęk butelek, chichoty zaproszonych dziewczyn, odgłosy zabawy. Do tego brud i robactwo. Na więcej jednak Wałęsowie na razie liczyć nie mogą33.
On niewiele jej mówi i nigdy nie opowiada o swoim dzieciństwie, a ona nie pyta34.
Wychowywał się bez ojca, który tuż po jego narodzinach został aresztowany przez Niemców, pobity i wywieziony do obozu pracy w Młyńcu, gdzie spędził wiele miesięcy w fatalnych warunkach. W 1945 roku pojawił się przed drzwiami rodzinnego domu. Ciężko chory, ledwo żywy. W nieogrzewanych barakach nabawił się poważnej choroby płuc. Zmarł z wycieńczenia kilka tygodni później.
Wokół tego obozowego epizodu narosło wiele niedopowiedzeń. Za co zatrzymano ojca Wałęsy? Wedle jednej wersji była to kara za pomoc partyzantom, wedle innej – za ukrywanie mięsa. Kiedy dokładnie trafił do obozu? Starszy brat Lecha Edward opowiadał wręcz wersję historii, w myśl której Lech miał być… poczęty w obozie. „Rankiem dotarliśmy do Młyńca – wyjaśniał brat Wałęsy brytyjskiemu dziennikarzowi. – Kiedy [matka] stamtąd wyszła, była taka szczęśliwa, taka zmieniona. Kochali się tej nocy i po dziewięciu miesiącach, 29 września 1943 roku, urodził się Leszek. Oto jak poczęty został prezydent Polski”35.
Trudno dziś orzec, ile w tym prawdy. Pewne jest natomiast, że po śmierci ojca Lechem opiekowali się matka i stryj, który wkrótce został jej mężem36. Relacje z ojczymem układały się burzliwie. Był dla młodego Lecha zarówno autorytetem, jak i wrogiem. Niektórzy krytycy Wałęsy, zainspirowani psychoanalizą, w tym konflikcie upatrują źródeł jego ambiwalentnego stosunku do władzy37.
Danusia uważa, że Lech jest od niej mądrzejszy, bardziej doświadczony (bo o sześć lat starszy) i że w ogóle to mąż powinien być w małżeństwie przywódcą. Ona będzie podążać krok za nim. On jest od decydowania, ona od wykonywania zadań.
On robi się mniej tajemniczy dopiero w towarzystwie, ona udaje, że jej to nie przeszkadza. Przy obcych zamknięty w sobie Lech natychmiast się ożywia. Peroruje na każdy temat, przyciąga ludzi, skupia uwagę, elektryzuje.
Jego rodzina coraz częściej zwraca się do niej o przeróżną pomoc; ją to drażni, ale nie protestuje.
On każdy dzień zaczyna od mszy świętej i ciągle biega do spowiedzi, ona nie zastanawia się dlaczego.
Są bardzo różni, żyją obok siebie, czasami są sobie dalecy, a jednak wytrwale podążają w tym samym kierunku. Energia między nimi jest jak prąd – dwa przeciwnie naładowane bieguny generują napięcie.
Rok po ślubie na świat przychodzi ich pierworodny syn. Zanim Danusia wyjdzie ze szpitala, Lech biegnie do urzędu i zgłasza imię syna: Bogdan. Żony o zdanie nie pyta.
Danusia całkowicie oddaje się rodzinie. Nie planują, ile będą mieć dzieci.
– W życiu nie chciałam mieć tylko jednego – zwierzy się nam. – Jak już się jest małżeństwem, to dzieci powinna być co najmniej trójka. Jak to się mówi: dla Boga, dla ludzi i dla siebie. A u nas wyszło jak wyszło, tylko się cieszyć, że się ma te dzieci. Czuję się pod tym względem spełniona.
Lech wobec dzieci jest równie zdystansowany jak wobec żony. Sam to zauważy. „Tam nie było czułości. Tam było pokazywanie miłości przez pracę – wyzna. – Wnukom też nie powiedziałem, że je kocham. Dlatego że nie potrafię. Ja jestem z wojny, rewolucji. Ja ich kocham, ale nie demonstruję, nie pokazuję, nie potrafię”38.
Lechowi praca nie wystarcza. Interesują go warunki zatrudnienia i sytuacja robotników. Zostaje działaczem związkowym. W grudniu 1970 roku jest już jednym z przywódców strajku.
Danusia niewiele wie o tych wydarzeniach. W radiu nie podaje się informacji o zajściach, Lech jak zwykle niewiele tłumaczy, telewizora Wałęsowie nie mają. Tego dnia, kiedy w Gdyni władze otworzą ogień do robotników, planują właśnie iść na telewizję do sąsiadki z dołu. Ona zapamięta, że leciał Zorro. On, że Tylko aniołowie mają skrzydła, melodramat z 1939 roku39. Na seans do sąsiadki nie dotrą. Zanim wyjdą, do mieszkania wpada trzech funkcjonariuszy, zabierają Lecha, ten przed wyjściem zdejmuje obrączkę i zegarek. Mówi Danusi, żeby je sprzedała, gdy skończą się jej pieniądze na życie.
Szczegóły tego, co dzieje się w kolejnych dniach na komendzie milicji, stanowią dziś przedmiot zażartego sporu między zwolennikami i przeciwnikami Wałęsy. Lech, jak sam napisze po latach, jest przerażony. W domu czeka żona z malutkim dzieckiem. Zbliża się Boże Narodzenie. Milicjanci grożą mu oskarżeniem o udział w zbrojnym powstaniu i rabowaniu sklepów. Podsuwają mu do podpisania pięć czy siedem kartek. Lech myśli, że to protokół z przesłuchania, nie czyta. Podpisuje się na każdej stronie.
„To był błąd, że wtedy cokolwiek podpisałem – wyzna w Drodze do prawdy – ale zrozumiałem to dopiero później, kiedy powstał KOR i uczono nas (…), że niczego się nie podpisuje”40.
Kilka dni później do Danusi przychodzi nieznany mężczyzna. Oświadcza, że wkrótce nastąpi zmiana rządu i jej mąż wyjdzie z aresztu. I rzeczywiście: kiedy Władysława Gomułkę na stanowisku pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej zastępuje Edward Gierek, Lech wraca do domu.
Nie opowiada o szczegółach, narzeka tylko na ból głowy. Danusia postanawia się nie interesować. Wierzy, że cokolwiek postanowi jej mąż, będzie dobrze.
– Ja się nigdy nad tym nie zastanawiałam, co bym chciała zmienić – powie nam, gdy spytamy, czy gdyby mogła cofnąć czas, inaczej poprowadziłaby swoje życie. – Nie starałabym się. Raczej tak samo poddałabym się woli Bożej, niechby się działo, co się dzieje.
W 1972 roku, dwa lata po pierworodnym Bogdanie, na świat przychodzi Sławomir, w 1974 – Przemysław, w 1976 – Jarosław. A na początku 1979 roku, w zimie stulecia, pierwsza córka – Magdalena. Jej chrzestnymi zostają Anna Walentynowicz i Bogdan Borusewicz, rodzina mówi więc na nią „dziecko opozycji”.
Lech chce działać: wchodzi do Rady Oddziałowej Związku Zawodowego Metalowców, bierze udział w rozmowach stoczniowców z Gierkiem. W 1976 roku zostaje wyrzucony z pracy za krytykę koncesjonowanych związków zawodowych. Angażuje się w działalność Wolnych Związków Zawodowych, współpracuje też z KOR-em. Wylewają go znów – z Zakładu Remontowego Maszyn Budowlanych ZREMB. To samo w Elektromontażu. Zatrzymuje go i przesłuchuje Służba Bezpieczeństwa41.
– Gdy wspominam tamten czas, to nie wiem, jak ja dawałam radę – opowiada nam Danuta Wałęsa. – Codzienność, zakupy, dzieci i jeszcze mąż, który przychodził, musiał mieć obiad. I on był zawsze tym najpierwszym, a dopiero później byłam ja z dziećmi. Wciąż miał swoje sprawy i walczył o to, że ma być tak, jak on chce.
Przynajmniej o pieniądze Danuta nie musi się martwić – to zadanie Lecha. Kiedy ich nie ma, Wałęsa reperuje ludziom samochody. Gdy traci pracę, szuka następnej.
W dodatku nie opuszcza go szczęście. Pierwszy własny telewizor kupuje za wygraną w totolotka. Już nie będą musieli chodzić na filmy do sąsiadki z dołu42. Wkrótce wygrywa znowu! Kupują pralkę. „Były to zakłady o wyniki drużyn piłkarskich – wspomina Danuta Wałęsa. – Jeśli dobrze pamiętam, typowało się od dziesięciu do trzynastu wyników drużyn. On do dziś gra w totolotka. Jednak Pan Bóg obecnie nie daje mu wygrywać, gdyż nie potrzeba mu już tych wygranych”43. To loteryjne szczęście stanie się potem przyczyną wielkiego nieszczęścia. Nie wszyscy będą skłonni uwierzyć, że pieniądze na nowe sprzęty po prostu spadały Wałęsom z nieba…
Latem 1980 roku rozdygotanym życiem Wałęsów wstrząśnie prawdziwe trzęsienie ziemi.
Zaczyna się trzydziestego pierwszego lipca 1980 roku. Lech pakuje półtoraroczną Madzię do wózka, dorzuca tam opozycyjne ulotki i rusza na miasto. Od razu zostaje zatrzymany. Funkcjonariusze próbują wepchnąć wózek do milicyjnej nyski. Nie udaje im się. Dziecko uderza główką o dach auta. Lech się wścieka, popycha milicjanta. Ten melduje do radiotelefonu, że Wałęsa jest agresywny i nie daje mu zabrać wózka. W odpowiedzi słyszy od przełożonego: „Co, skurwysynu, łapiesz ręką jego dzieciaka? Zostaw, trzymaj łapy przy sobie, coś się jeszcze uszkodzi”44.
Nie ma rady. Radiowóz rusza powoli, za nim kroczy dumny Wałęsa, pchając dziecięcy wózek. Za Lechem drepczą milicjanci. Kiedy komiczny orszak dociera wreszcie na komisariat, dziewczynka siusia na podłogę.
„Jak aresztowaliście dziecko, to musicie je przewinąć. Sami sprzątajcie!” – wypala Lech.
„Twoje dziecko, twoje siki. Zdejmuj marynarkę i wycieraj” – wrzeszczy milicjant45.
Wózek z Magdą sąsiedzi znajdują następnie pod blokiem bez opieki. (Inne źródła podają, że Wałęsę zwolniono do domu razem z dzieckiem). Danusia – w ostatnim miesiącu kolejnej ciąży – tuż przed rewizją mieszkania wyciąga z lodówki wałek do drukowania ulotek i wyrzuca przez okno.
Wkrótce z domu zabiera ją karetka pogotowia. Zanim Lecha wypuszczą z aresztu, jego żona przedwcześnie rodzi Anię. Dociera do niej tylko informacja, że męża – jak zwykle po zatrzymaniu – boli głowa.
Po powrocie Lech nie ma na nic czasu. Najwyraźniej szykuje coś większego.
*
Lata później Danuta zwierzy się z tej i innych historii w książce Marzenia i tajemnice. Jej opowieść stanie się bestsellerem. Nam przyzna, że książka okazała się jej terapią: że jak człowiek ma jakieś kompleksy albo depresję, to najlepiej wygadać to jak na spowiedzi.
– To też jest dla mnie ciekawe – powie nam dziesięć lat po premierze – że my, kobiety, choć miałyśmy siłę, byłyśmy odpowiedzialne za rodziny, za wiele rzeczy, dawałyśmy siłę mężczyznom, to nie potrafiłyśmy w żaden sposób zawalczyć o swoją pozycję. Nie potrafiłyśmy udowodnić mężczyznom, że nie tylko oni są na pierwszym planie.
Z czasem Danuta – zamiast przemilczać trudny charakter męża – coraz częściej i odważniej zabiera głos, krytykując jego przywary.
Lech nie pozostaje dłużny: „Ale coraz bardziej mi się nie podoba, bo mnie za bardzo gnębi… W domu nie jestem szefem. Szefem jest Danuta. Przejęła władzę, kiedy do Warszawy przyjechałem, i teraz nie chce oddać”. Zaraz jednak doda: „Ma wiele cech nieprawdopodobnych. Często, kiedy coś mi tam zarzuca, to nie mam co jej zarzucić, bo jest za dobra”46.
Siedzą w mieszkaniu przy Sienkiewicza 10. Ten gdański adres około sierpnia 1980 roku to jedno z centrów dowodzenia opozycji na Wybrzeżu. Bogdan Borusewicz przekazuje grupie młodych robotników najnowsze wieści z frontu. Nagle otwierają się drzwi. Wchodzi Anna Walentynowicz. „A ja to już nie pracuję w stoczni! – mówi zaczepnie, jakby się drażniła. – Zwolnili mnie”. I podśpiewuje. Wśród zebranych jest też Wałęsa: „Pani Aniu! Będziemy panią bronić!”. Wiedzą, że mieszkanie jest na podsłuchu, więc na razie nie rozwijają wątku47.
– Bezpośrednią przyczyną było zwolnienie Anny Walentynowicz – opowiada nam ponad cztery dekady później Bogdan Borusewicz. To on na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przygotowywał grunt pod protest robotników w Stoczni Gdańskiej imienia Włodzimierza Lenina. – I uznałem, że jeżeli sprzeciwu nie rozpoczniemy w tym momencie, to moja dwuletnia praca organizowania robotników pójdzie na marne.
W opozycji działał już od liceum. Miał dziewiętnaście lat, kiedy aresztowali go za autorstwo i dystrybucję ulotek z poparciem dla studenckich protestów podczas Marca ’68. Dostał trzy lata odsiadki, wyszedł na mocy amnestii. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych znów zaczął wspierać represjonowanych robotników.
Młodego intelektualistę, który kręci się wokół stoczni, na oku ma milicja. Jednak samych robotników na razie zostawia w spokoju. W końcu Polską rządzi partia robotnicza…
Cierpliwość rządzących ma jednak swoje granice. W styczniu 1980 roku za działalność opozycyjną z pracy wylatuje Andrzej Kołodziej, młody robotnik ze Stoczni Gdańskiej. Potem trzech chłopaków ze Stoczni Północnej. Alinę Pienkowską, stoczniową pielęgniarkę, karnie przenoszą do innego zakładu.
Do Bogdana dociera, że robotnicy nie są już bezpieczni.
*
W Stoczni Gdańskiej Annę zna każdy.
Trafiła tam w roku 1950. Miała dwadzieścia jeden lat i właśnie ukończyła kurs na spawacza. „Dziś należy do przodującej grupy spawaczy – pisał o niej już rok później »Dziennik Bałtycki« – (…) wybija się we współzawodnictwie. W ciągu swojej pracy nie wyprodukowała ani jednego braku”48. Dwa lata później „Głos Wybrzeża” donosił, że dla uczczenia zjazdu PZPR i Święta Kobiet Anna Walentynowicz „zobowiązała się skrócić czas spawania klap zaburtowych z 237 na 118 godzin oraz pospawać gretingi, skracając czas wykonania o 50 roboczogodzin”49. Była przodownicą pracy. Wyrabiała dwieście siedemdziesiąt procent normy. Mimo to pozbyła się legitymacji komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Wstąpiła za to do Ligi Kobiet i zaczęła zabiegać o prawa pracowniczek.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Źródła fotografii umieszczono pod ilustracjami. Wydawnictwo Znak dołożyło wszelkich starań, żeby dotrzeć do autorów zamieszczonych w publikacji zdjęć. Niestety nie we wszystkich przypadkach było to możliwe. W związku z tym wydawnictwo zwraca się z uprzejmą prośbą o kontakt do osób, które posiadają informacje mogące pomóc w ustaleniu autorstwa fotografii wykorzystanych w książce.
