Głęboko pod powierzchnią - Makarewicz Konrad - ebook

Głęboko pod powierzchnią ebook

Makarewicz Konrad

4,6

Opis

Gdy miłość staje się przekleństwem…

Tymon zrobiłby wszystko dla ukochanej Nadii. Chcąc zapewnić obojgu lepszą przyszłość, wyjeżdża do Szwecji, by rozpocząć pracę jako robotnik budowlany. Niecierpliwie wyczekuje dnia, w którym Nadia do niego dołączy. Gdy po wielotygodniowej rozłące dziewczyna się zjawia, wszystko zaczyna się psuć. Nadia jest ciągle rozdrażniona i niezadowolona, a jej zachowanie staje się coraz mniej racjonalne i trudne do przewidzenia. Pewnego dnia bez słowa znika. Pełen złych przeczuć Tymon postanawia za wszelką cenę odnaleźć ukochaną. Rusza jej śladem do Norwegii. Zrażony fiaskiem poszukiwań wraca do Polski. Kiedy wydaje się, że życiowe zawirowania ma już za sobą, Nadia kolejny raz wywraca jego życie do góry nogami. Zdruzgotany Tymon trafia do Ukrainy, gdzie jest świadkiem rosyjskiej inwazji. Ryzykowne decyzje, które podejmie, na zawsze odcisną piętno na jego życiu. Ale czy sprawią, że odzyska miłość Nadii?

Powieść Konrada Makarewicza to zaskakująca, pełna wrażeń i niezwykle emocjonalna podróż po meandrach ludzkiego umysłu. „Głęboko pod powierzchnią” pokazuje, jak pozorna może być bliskość. Daje do zrozumienia, że relacje z najbliższymi bywają trudne, często podszyte sprzecznościami, przez co nie zawsze należy im się całkowicie oddawać. Na uwagę zasługuje również fakt, iż przedstawiona w książce historia miłosna wpisana jest w realia obecnej wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Sylwia Cegieła, kulturalnerozmowy.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 302

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (13 ocen)
8
5
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
washingtoniene

Nie oderwiesz się od lektury

Autor w sposób niezwykle subtelny zgłębia emocje swoich bohaterów, prowadząc czytelnika przez labirynty ich psychiki. Poprzez misternie skonstruowane opisy, sugestywne dialogi oraz płynną narrację, buduje napięcie psychologiczne, które owładuje czytelnikiem od pierwszych stron. To właśnie miłość, w swej najbardziej skomplikowanej formie, staje się głównym motywem prowadzącym do destrukcji. Autor ukazuje, jak silne uczucia mogą zburzyć nawet najstabilniejsze fundamenty ludzkiej egzystencji, prowadząc do tragicznych konsekwencji.
10
natz_98

Nie oderwiesz się od lektury

Książka zdecydowanie trafiła w moje gusta! Jest trudna i przygnębiająca. Kilka razy podczas czytania złapałam się na tym, że odczuwam zmęczenie psychiczne. Ale tego właśnie oczekiwałam. "Głęboko pod powierzchnią" nie pozwoliło mi ani na chwilę wynurzyć się i zaczerpnąć powietrza. Zostałam wciągnięta w ten świat i czułam się niemal tak, jakbym obserwowała wszystko z bliskiej odległości, lub wręcz była uczestnikiem chorej relacji dwojga głównych bohaterów. Układ Tymon + Nadia to układ bardzo toksyczny, wyniszczający, ale i zaskakująco trwały. Dlaczego mężczyzna nie chce wyrwać się z koszmaru, jaki funduje mu jego ukochana? Czy to naprawdę miłość? Niezdrowe przywiązanie? A może po prostu naturalnym środowiskiem obojga jest mroczna toń, skryta głęboko pod powierzchnią... Autor w bardzo przekonujący sposób opisuje również realia wojenne, jak gdyby sam miał okazję ich doświadczyć. Strach, śmierć oraz wybory, które sumieniu ciężko jest udźwignąć. Moim zdaniem wątek ten jest ważny, gdyż przy...
10
wumon

Nie oderwiesz się od lektury

Powieść Konrada Makarewicz pt. “Głęboko pod powierzchnią” porusza wiele tematów jakże ważnych i bliskich współczesnemu światu. To historia Tymona i Nadii o skomplikowanych relacjach międzyludzkich, miłości, która bywa trudna i destrukcyjna. To opowieść o silnych emocjach, uczuciach, wyborach i walce z samym sobą. To swego rodzaju relacja zza wschodniej granicy o rosyjskiej inwazji, życiu mieszkańców, poświęceniu bohaterów i śmierci. To także książka, w której znajduje się wątek poświęcony zaburzeniom psychicznym i ich wpływie na życie osoby chorej i bliskich. Rewelacyjnie napisana powieść obyczajowo-psychologiczna, pełna emocji, niepokoju, skłaniająca do refleksji i pozostająca z czytelnikiem na długo po odłożeniu jej na półkę.
00
Madziastaa

Nie oderwiesz się od lektury

To moje pierwsze spotkanie z piórem autora. Jednak bardzo udane. Rzadko sięgam po inne gatunki, więc trochę postąpiłam wbrew sobie, ale jedno wiem na pewno - było warto. Historia zaczyna się w Szwecji, gdzie główny bohater, Tymon, pracuje na budowie. Żyje z dnia na dzień, tęskniąc za swoją ukochaną. Wydaje się, że to trochę taki chleb powszedni wielu rodzin. Praca za granicą, tęsknota za ukochanym/ukochaną, niewiedza o następnych dniach i staranie się o lepszy byt. Tymon stara się polepszyć życie sobie i swojej dziewczynie. Rozłąka bardzo źle na nich wpływa. Oboje bardzo za sobą tęsknią. Im bliżej przyjazdu dziewczyny, tym dziwniej się ona zachowuje. Po samym przyjeździe jest tylko coraz gorzej, aż dochodzi do pewnej sytuacji, która zmienia ich oboje. Autor w książce porusza bardzo ważne tematy zdrowia psychicznego, toksycznych związków oraz wojny i PTSD. Ta historia jest najlepszym przykładem, jak choroba jednej osoby, potrafi zniszczyć zdrowie psychiczne tej drugiej. Jak problemy...
00
Oleza

Nie oderwiesz się od lektury

⭐⭐⭐⭐⭐
00

Popularność




Wszystkie postacie i wydarzenia opisane w książce są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do osób żyjących jest przypadkowe.

I

– Jestem z ciebie dumny! Tak się bałaś, a zdałaś przy pierwszym podejściu… I to na piątkę! – Zanim dokończył, usłyszał szlochanie.

– Tymon, tęsknię…

– Też tęsknię, Nadi – odparł i mocniej przysunął telefon do policzka.

Od miesiąca miał dla niej tylko słowa. Nie mógł obetrzeć jej łez, nie mógł przytulić ani skutecznie pocieszyć. Była w trakcie sesji egzaminacyjnej, mnożyły się problemy w pracy, a nade wszystko doskwierała jej rozłąka. Kiedy wyjeżdżał do Szwecji, miała do niego po kilku tygodniach dołączyć. Plany się zmieniły, gdy nie dostała urlopu.

– Jeszcze cztery tygodnie. – Rozpłakała się w głos.

– Nadi… – Próbował dodać dziewczynie otuchy. – Po wszystkim lecimy na Sycylię, a później do Grecji i nie będę cię odstępował na krok. Zatęsknisz, żebym znów gdzieś wyjechał.

Zapłakała jeszcze rzewniej.

Nie widzieli się od maja, ale oboje czuli, że od ich rozstania minęło znacznie więcej. Dziewczyna praktykowała codzienne samoumartwianie się, a on trafił w otoczenie osób, z którymi nijak nie potrafił, a nawet nie chciał znaleźć wspólnego języka. Nie odnajdywał się w robotniczym światku. Na budowie znalazł się trochę dla odmiany, trochę dla dziewczyny, która chciała poznać Szwecję, a głównie – dla pieniędzy. Przed podjęciem ostatecznej decyzji targały nim wątpliwości. Rozmawiali o tym. Męczyło go przeczucie, że z powodu wyjazdu straci Nadię. W ciągu ich ostatnich wspólnych tygodni w Polsce kładła się spać osobno. Coś wisiało w powietrzu, lecz nie umiał dookreślić co.

– W takim razie… zostań – mówiła wtedy. – Ale możesz żałować, bo drugiej propozycji pracy od Darka pewnie już nie dostaniesz.

Czasu nie było wiele, a mimo to kilka dni zwlekał. Kiedy postanowił, że jednak pojedzie, wszystko musiał załatwiać w biegu: założyć działalność, zdobyć ubezpieczenie, kupić bilet na prom, przygotować motocykl, a później się spakować. Nadii udzielało się jego podenerwowanie, oddalali się od siebie.

– Kolejne cztery cholerne tygodnie! – przeklął, gdy się rozłączyli, rzucając kielnią zaprawę na nierówną ścianę.

Chciał zarobić i możliwie prędko wrócić do Polski, dlatego od początku brał nadgodziny, które właśnie zaczynał odczuwać w kościach. Walczył z każdym dniem, a teraz stał przed perspektywą dwudziestu ośmiu kolejnych. „Wytrwać do przybycia Nadii – pomyślał. – Z nią będzie łatwiej i jakoś zleci”.

Pracował przy remoncie szkoły – odświeżał pomieszczenia. Zobowiązał się zostać na cztery miesiące i już żałował. Wiedział, że to nie jest praca dla niego, bo próbował tego pięć lat wcześniej. Nie miał wtedy bladego pojęcia o wykończeniówce. Nie miał pojęcia o budowlance. Podjął się tamtej pracy po tym, jak poznał dziewczynę ze Szwecji. Z dziewczyną nie wyszło, ale nauczył się malować, szpachlować i stawiać ścianki działowe. Proponowano mu, by został na stałe, ale po kilku miesiącach miał dość. Do Polski wracał, jakby opuszczał obóz pracy. Obiecywał sobie, że nigdy więcej tam nie wróci, chyba że turystycznie.

A jednak wrócił i znów się zajeżdżał. Obserwował pozostałych roboli, jak snują się, chodząc z kąta w kąt, udając, że coś robią, albo zbijają się w kilkuosobowe grupki i oddają pogaduszkom. Nie był pracowity, lecz nie potrafił tak, jak oni. Robił swoje i robił to na tyle dobrze, na ile potrafił.

Kończył wieczorem. Miał do dyspozycji samochód, zwykle ktoś z nim jechał. Podróż autostradą zajmowała trzydzieści minut. W aucie oddawał się bezproduktywnym dyskusjom, którymi gardził, a które zwykle kończyły się nieporozumieniami.

– No, ja pierdzielę! – Włodek, emerytowany policjant, gromko się zaśmiał. Patrząc na ekran telefonu, czytał na głos: – „Samolot rozpadł się i runął z wysokości dwóch tysięcy metrów. Na miejscu katastrofy wciąż trwają poszukiwania ocalałych”. Ocalałych!

– Kurwa! Powodzenia! – skomentował Marek, wierny kumpel Włodka, który jeśli coś mówił, to z nerwem i wulgarnie.

– W latach siedemdziesiątych jakaś Niemka przeżyła upadek z kilku tysięcy metrów – wtrącił Tymon.

– Ta, kurwa! – parsknął Marek. – Chyba debil w to uwierzy.

– Znajdę i sam przeczytasz. Zobaczymy, co wtedy powiesz.

Włodek wybuchnął śmiechem.

– Ha, ha, ha! Jak na płocie przeczytasz: „cipa”, to ściągasz gacie do bzykania?

Tymon oderwał na chwilę wzrok od drogi i spojrzał na łysiejącego pięćdziesięciolatka, kolejny raz zachodząc w głowę, jak to możliwe, że przy zapoznaniu jego oczy i twarz wydawały mu się inteligentne.

– Do jutra – rzucił Włodek, wysiadając. – Bądź o tej, co dziś.

– Okay, cześć.

*

Dzielnicę, w której mieszkał, Darek nazywał gettem. Tymon poznał to miano przy okazji wyprowadzki z wieloosobowej kwatery, w której musiał znosić regularne pijatyki. Udało się wynająć kawalerkę i zajął ją na wyłączność.

Ciągi bliźniaczo podobnych jednopiętrowych szeregowców, oddzielone od siebie zieloną szachownicą trawników, z zewnątrz nie wyglądały źle. Klatka schodowa witała obcym, drażniącym nos zapachem gumy. Identyczny zapach unosił się w mieszkaniu.

– Wszystkie czynszówki w Trelleborgu śmierdzą tak samo – zaręczył Dariusz, rozglądając się po pomieszczeniach. – Trochę zapuszczone, szczególnie kuchnia.

– Myślałem, że będzie gorzej.

Darek wyszczerzył zęby – często to robił, gdy się nad czymś zastanawiał.

– Weź jutro z budowy wszystko, co trzeba. Dwa dni będziesz pracował tutaj, pomalujesz pokój, korytarz i kuchnię.

– Dzięki – powiedział Tymon, przyjmując dwa komplety kluczy.

– Kiedy przyjeżdża Nadia?

– W następną sobotę. Muszę ją odebrać z promu, będzie miała dużo rzeczy… Motocyklem chyba nie damy rady.

– Dostałeś saaba, możesz nim jeździć, gdzie chcesz.

Lokal leżał na parterze. Uścisnęli sobie dłonie i Darek wyszedł drzwiami balkonowymi, skąd miał bliżej na parking. Tymon stanął w progu i patrzył za odchodzącym mężczyzną, który, choć od zawsze mówił o diecie, wciąż przybierał na wadze. Był tęgi, ale mocny, i krok miał sprężysty. W Szwecji osiadł na stałe, poznał język. Pełnił na budowie rolę kierownika i ze swą niewzruszoną pewnością siebie zdecydowanie się do tego nadawał. Z natury prostolinijny, łatwo zjednywał sobie ludzi. Był religijny, a może właściwiej byłoby rzec, że bogobojny, i w wieku zaledwie trzydziestu jeden lat doczekał się ze swą żoną już czworga pociech – pierworodnego oraz trzech córek. Mimo wszystko duszę miał prawdziwie sarmacką. Kochał dobrze zjeść, wypić i się zabawić. Kochał wreszcie i swego Boga, gdyż miłosierny puszczał mu to wszystko płazem.

Rozbrzęczał się komunikator, dzwoniła Nadia.

– I co, już?

– Zobacz. – Tymon włączył kamerę i obszedł mieszkanie. – Prosto z pokoju wchodzisz do własnego ogródka.

– Ooo… i leżak. Będę na nim czytać.

– Ciągle męczysz ten kryminał po czesku?

Nadia się roześmiała.

– Nie, już skończyłam. Porywający nie był, ale językowo dał mi dużo. A słyszałeś o Castanedzie?

– Przeglądałem którąś z jego książek. Jakieś szamańskie rojenia… A skąd to pytanie?

– Właśnie czytam.

– Co?!… – Tymon uniósł brwi w teatralnym geście. – Znając twoje poglądy, nawet bym nie pomyślał.

– Na grupie o alternatywnych terapiach odezwał się do mnie taki Francuz. Polecił mi ją.

– Jakiś nie wiadomo kto do ciebie pisze, a ty czytasz z jego polecenia taką książkę? Wiedziałaś, że Castaneda był zwolennikiem narkotyków? Niby dla poszerzania świadomości. Wiem jedno: jego poglądy były nieźle pokręcone.

– Wysłał mi w załączniku, więc tak sobie czytam z ciekawości.

– Co to w ogóle za człowiek?

– Uczy medytacji i coś tam z reiki.

– Chce cię uwieść.

– No, przestań. – Zachichotała.

– To niby po co pisze? Tacy jak on mają ogromne ego i, świadomie czy nie, manipulują innymi.

– Uspokój się – zaniosła się śmiechem – przecież nie mam z nim kontaktu. Odpisałam tylko raz.

– Dobra, kończę. Może jeszcze wieczorem pogadamy, zabieram się za sprzątanie, bo brudno. Zanim przyjedziesz, wszystko odmaluję i będzie ładnie.

– To ja przelecę się gdzieś rowerem. Buziaki!

Kiedy pozamiatał i umył podłogi, wypakował kilka niezbędnych rzeczy i wrzucił marynarski worek do wnękowej szafy na korytarzu. Pokój był obszerny, a przez to zdawał się jeszcze bardziej pusty. Pod oknem stało rachityczne krzesło, a w rogu leżała cienka, robiąca za materac gąbka.

Siadł oparty o ścianę, z laptopem na udach, założył słuchawki. Była niedziela, jedyny dzień, gdy mógł się w pełni zająć tym, czym naprawdę chciał. Przeniósł się w świat, nad którym miał niepodzielną władzę i w którym czas nie istniał – pracował nad powieścią.

Do nocy zdążył rozpisać wszystkie pomysły, jakie przyszły mu do głowy podczas tygodnia pracy. Położył się spać i wtedy, jakby na sygnał, u sąsiadów zaczęła się awantura. Ściana była zbyt licha; wrócił do słuchawek i muzyki.

*

Alarm hałasował punkt szósta – co rano zbyt wcześnie. Golił się, mył zęby. Zakładał robocze ciuchy, chował żarcie do plecaka i szedł do auta. Trelleborg jest w Szwecji znany jako miasto o najdłuższych ulicach. Przemierzał je regularnie, z rana zawijał po dwie, trzy osoby. Z czasem coraz chętniej milczał. Po przywitaniu się, aby nie wsiąkać w toczące się w drodze rozmowy, włączał radio. Ściskając kierownicę, tyle samo uwagi, co samej jezdni, poświęcał szybującym powyżej rybitwom.

Do południa wyrównywał ściany. Gdyby od ciągłego trzymania kielni nie robiły się na dłoni odciski, nawet by lubił to zajęcie.

Właśnie skończyła mu się gładź. Zszedł na parter i przyniósł kolejne dwa wiadra. Pod jego nieobecność ktoś zabrał drabinę. W sali obok stały trzy, w tym ta jego.

– Biorę ją.

– Ej, ej, ej, kolego! – zaprotestował konusowaty Radek. – Używam jej!

– Jak używasz, kiedy stoi wolna?

– Będzie mi mówił, że nie używam, jak używam – upierał się Radek, stojąc przy drugiej drabinie i podając kasetony partnerowi, układającemu je na podwieszanym suficie. – Weź tę niższą.

– Nie sięgnę z niej – odparł Tymon i wziął drabinę pod pachę.

– O, kolego, skończysz i masz ją zaraz przynieść! – zażądał Radek. – Słyszysz?!

– Słyszę – rzucił na odchodne, ale wcale nie miał na myśli tego, że się zgadza.

Po godzinie dobiegł go krzyk:

– Czekam na drabinę!

– To czekaj! – odkrzyknął Tymon.

– Powiedziałeś, że przyniesiesz! – upierał się Radek.

– Nic takiego nie powiedziałem.

– Słyszycie? Nie powiedział… Chyba masz coś z pamięcią!

– Moja pamięć ma się na pewno znacznie lepiej niż twoje poczucie humoru!

– Jebaniec, będę musiał z nim porozmawiać – orzekł Radek już ciszej, jakby mówił do kogoś innego.

W Tymonie się zagotowało. Raptem obleciał go strach. Radek był na budowie od tygodnia i widać było, że próbuje się wykazać. Kiedy zostawali sam na sam, wydawał się w porządku. Co innego, gdy miał audytorium. Widząc, że Tymon trzyma się trochę poza ekipą, raz po raz próbował go zdominować.

Przez resztę dnia Tymon miał się na baczności. Uprzednio zdążył się nasłuchać o pobiciach, których dopuścił się Radek. Mężczyzna wspominał je z wyczuwalną w głosie satysfakcją.

– Ależ mu wtedy wpierdoliłem – podsumował jedną ze swych opowieści i ze smakiem oblizał wargę.

Tymon liczył, iż Radek jednak nie zostanie na nadgodziny i zjedzie z budowy po siedemnastej lub najpóźniej – dziewiętnastej.

Wybiła dziewiętnasta. Tymon pracował na końcu długiego korytarza.

– Jednak został – mruknął pod nosem, gdy dostrzegł idącego w jego kierunku Radka.

Mężczyzna był młodszy od blisko czterdziestoletniego Tymona. Mierzył nie więcej niż sto sześćdziesiąt pięć centymetrów i prezentował się dość groteskowo. Poruszał się ociężale jak niedźwiedź i chwiał się na boki. Stopy i dłonie miał chłopięce, za to pierś, uda i bicepsy – iście bycze. Można się było domyślić, że kompleks niskiego wzrostu leczył swego czasu sterydami.

Tymon nie miał wątpliwości, że jeśli dojdzie do konfrontacji, stoi na przegranej pozycji. Nie był ani rosły, ani mocnej budowy. Miał siłę i kondycję, ale nie mógł się równać ze zbliżającym się osiłkiem. Pół dnia myślał nad tym, co zrobi w podobnej sytuacji. Postanowił, że nie pozwoli się poniżyć ani pobić. Miał przy nodze budowlany nóż i w razie potrzeby zdecydowany był go użyć. W poczuciu zagrożenia gotów był na wszystko.

– To co, zostaliśmy dwaj? – zapytał retorycznie niskorosły mocarz.

– Wszyscy pojechali? – Tymon sondował nabrzmiałą twarz oponenta i zaraz odetchnął z ulgą.

– Dawaj na bajerę – zaproponował Radek i siadł na odwróconym wiadrze po farbie. – Cały dzień zapieprzasz, musisz wreszcie odsapnąć.

– Co ty masz takie czerwone te oczy?

Radek poprawił przerzedzoną, nażelowaną grzywkę.

– Siedem lat pracowałem w lakierni. Chroniczne zapalenie spojówek i uszkodzona wątroba po dziś dzień mi zostały.

– Wątroba to przez…

– A gdzie tam przez picie… – przerwał Tymonowi. – Opary, chemia…

*

Zmywając naczynia, sięgnął po talerz używany poprzedniego dnia. Zostało na nim nasionko słonecznika. Zdążyło napęcznieć i wystawić maleńki kiełek. Nagły przypływ dobroci kazał mu dać maleństwu szansę. Przełożył je do plastikowego pudełka. Dzień po dniu zraszał wodą, obserwując, jak się rozwija. Kiedy pojawiły się dwa pierwsze zielone listki, nabrał do pudełka ziemi z ogródka. Roślinka mieszkała w kuchni przy oknie. Rano go żegnała, wieczorem witała – zżyli się ze sobą. W niedalekiej przyszłości mężczyzna planował przesadzić ją do ogródka. Na razie się wahał, obawiał się, iż delikatnym liściom zaszkodzi lipcowe słońce.

*

Na około półtora tygodnia przed spodziewanym przyjazdem Nadia zaczęła wypominać Tymonowi jego stare i rzekomo dawno wybaczone grzechy. Przeszło dwa lata wcześniej przyjaciółka wysłała mu fotografię biustu. Nie przyznał się przed Nadią, a do tego skomentował zdjęcie niewybrednymi komplementami. Nadia do tamtej pory przekonywała, iż o nic nie będzie zazdrosna, ale czuł, że nie postąpił fair. Wiedział, że dziewczyna od czasu do czasu szpera mu w telefonie i sprawa wkrótce się wyda, ale zdjęcia i komentarzy nie usunął. W ogóle nie wziął pod uwagę, że mógłby tak postąpić. Kochał Nadię i miał pewność, że nie jest zdolny do zdrady; był jej oddany i uważał to za wystarczające alibi.

Nie minął miesiąc, a pożałował swej naiwności. Deklaracja o tolerancji i braku zazdrości okazały się podstępem. Dziewczyna go sprawdzała – Tymon oblał egzamin. Nadia postanowiła, że się wyprowadza. Błagał na kolanach, żeby została. Nie wyobrażał sobie życia bez niej. Uległa, ale jak się teraz – po dwóch latach – okazało, nie wybaczyła i nie zaufała. Podejrzewała go o romans.

– Pisaliście ze sobą?

– Od wtedy nie mam z nią kontaktu. W połowie maja złożyłem jej życzenia urodzinowe i to wszystko.

Mówił prawdę. Bardzo się pilnował, żeby nie dać powodu do zazdrości. Nie chciał sprowokować powtórki tego, co miało miejsce wcześniej. Poza tym ostatnie dwa miesiące pracował ponad siły i nawet gdyby chciał romansować, nie miał na to czasu ni zdrowia. Był wyczerpany, wiedział, że również jego mózg nie pracuje tak, jak powinien. Rozumiał, że w ich związku dzieje się źle, czuł, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli. Tłumaczył sobie, iż wszystko się ułoży, gdy się wreszcie spotkają.

– Nadi, proszę, nie wyobrażaj sobie czegoś, czego nie ma. Kilka razy nie miałem Internetu, czasem nie mogłem odebrać. Czternaście godzin w pracy. Jeśli o kimś tutaj myślę, to wyłącznie o tobie, bo o sobie… niewiele.

Nie poczuł ulgi po zakończeniu rozmowy. Nie wydawało mu się, żeby chciała mu wierzyć.

Przyszła noc, miał trudności z zaśnięciem. Buzowały w nim niepokój i rozdrażnienie. Zza ściany dobiegły odgłosy kłótni. Kobieta i mężczyzna wykrzykiwali coś do siebie po arabsku, dwoje małych dzieci płakało. Spojrzał na zegarek, była pierwsza w nocy. „Jeśli się nie zamkną, zaraz do nich pójdę”. Coraz bardziej się nakręcał.

Odgłosy kłótni ucichły, by po chwili wybuchnąć ze zdwojoną siłą od strony klatki schodowej. „Tego już za wiele!” Zacisnął zęby i ruszył.

Nawet nie myślał, gdy otwierając drzwi, zobaczył mężczyznę okładającego kobietę. Po prostu się na niego rzucił i powalił na posadzkę. Bił go pięścią i w zapamiętaniu krzyczał do niego po polsku:

– Kobietę bijesz, gnoju!?

Mężczyźnie w końcu udało się wyrwać, dostał jeszcze kopa. Opuszczając budynek, krzyknął:

– You are dead!

– Spierdalaj! – wydarł się Tymon, a mimo iż znów użył polskiego, tamten najwyraźniej zrozumiał i się ulotnił.

Na klatce zrobiło się cicho i pusto. Kobiety już nie było, a pozostali mieszkańcy, nauczeni doświadczeniem, nie wyszli sprawdzić, co za awantura miała miejsce. Tymon zawahał się, czy nie zapukać do sąsiadki. „Lepiej nie” – pomyślał. Chwycił klamkę drzwi swego mieszkania. „Zatrzasnęły się?” – przeszło mu przez myśl i aż się złapał za głowę. Światło na klatce zgasło i zrobiło się zupełnie ciemno. Wtem dwa razy trzasnął patent drzwi jego mieszkania i zaskrzypiały zawiasy. „Musiałem nie domknąć drugich drzwi i bydlak wszedł od ogródka”. Tymon się cofnął. Stał w bezruchu, wytężając słuch. „No to pięknie, z gołymi rękoma pewnie nie przyszedł”.

Usłyszał kobiecy szept.

– Thank you.

Tymon głośno wypuścił powietrze i przekroczył próg.

– Nie ma go, możesz wracać do siebie – zwrócił się do widmowej postaci po angielsku.

– Chciałabym zostać. – Głos wibrował jej od emocji.

Nie uśmiechała mu się ta perspektywa. Czuł, że i tak już napytał sobie biedy.

– To nie jest najlepszy pomysł. – Sięgnął, by zapalić światło, ale powstrzymała go dłonią. – Rano jadę do pracy, muszę się kłaść.

– Będę cicho – upraszała.

– A co z dziećmi? – Usiłował ją zniechęcić.

– Są z moją matką.

– Nawet nie ma miejsca, żebyś się położyła.

– Boję się go – wyszeptała. – Boję się, że wróci.

Miała na sobie tylko koszulę nocną, podał jej koc.

– Okryj się.

Usiadła na podłodze, a on położył się na posłaniu. Był zmęczony i runął w sen jak kamień w wodę. Śnił o Nadii kluczącej wśród rzeszy obcych ludzi. Zachowywała się, jakby usiłowała go zgubić – wciąż na nowo ginęła w tłumie. Udało mu się ją dogonić, czule objąć. Karmił się zapachem jej włosów.

Na chwilę się ocknął. Obok leżała wtulona plecami w jego pierś kobieta. Wziął ją pod kołdrę i znów zasnął.

Obudziło go metaliczne brzdęknięcie. Było jasno, za chwilę miał rozbrzmieć budzik. Leżał sam, prześcieradło pod jego policzkiem pachniało szamponem do włosów. Chciało mu się spać.

Przetarł dłońmi twarz i wstał. Sprawdził wejściowe drzwi – zamknięte. Pod otworem na listy leżał pęk kluczy.

– Czyli to się zdarzyło naprawdę – mruknął, idąc do łazienki.

Tego rana wiało od południa. Miasto spowił fetor wyrzucanych przez fale, rozkładających się na plaży glonów. Dla okolicznych Szwedów był to zapach morza, dla obcych… Obcy mieli w tym względzie odrębne zdanie.

*

Minął kolejny dzień udręki. Tymon miał wrażenie, jakby się poświęcał – nie rozgryzł, w jakim celu. Drzwi mieszkania przywitały go napisem wykonanym czerwonym flamastrem: „I’m watching you!”.

Szykując się pod prysznic, usłyszał dzwonek. W wizjerze zobaczył dwóch mundurowych. Pokręcił głową i westchnął. Otworzył im wbrew sobie. Policjant, słysząc odpowiedź na przywitanie, przeszedł ze szwedzkiego na angielski.

– Doszły pana wczoraj jakieś niepokojące hałasy?

– Nie… nie przypominam sobie – skłamał Tymon. – Późno wracam z pracy.

– W nocy miał miejsce incydent na parkingu.

– Nie… – powtórzył Tymon z poczuciem ulgi, że sprawa go nie dotyczy, ale zaraz rozjaśniło mu się w głowie. – Tak, ktoś krzyczał…

– O której?

– Musiało być przed północą. Nawet wstałem z łóżka do okna, ale przez drzewa nic nie zobaczyłem.

– Może jakieś odgłosy strzałów? – dopytywał policjant.

– Strzałów nie, ale ktoś zawył i początkowo pomyślałem, że został ugodzony nożem. Po tym zrobiło się cicho i uznałem, że to była moja wyobraźnia.

Pierwszy z policjantów wydął wargi i spojrzał na partnera, który wymownie pokiwał głową.

– Dziękujemy za informację, dobranoc – rzekł policjant, nim ruszył schodami na piętro.

– Do widzenia.

„Strzelają się pod oknami?” – zdumiał się Tymon. „Prawdziwe getto”.

Wziął zaległy prysznic.

*

Nazajutrz, wracając z pracy, spotkał sąsiadkę. Mocowała się z frontowymi drzwiami. Podbiegł i je przytrzymał, póki nie wjechała wózkiem.

– Wszystko w porządku? – spytał, gdy znaleźli się w środku.

Zwracając ku niemu spojrzenie, zarzuciła kruczoczarnymi lokami. Rozpoznał zapach szamponu.

– Mogę przyjść? – spytała.

Zamiast odpowiedzieć, Tymon głupawo rozchylił usta.

– Tylko na chwilę – uprzedziła.

– No, dobra. Za pół godziny?

Skinęła.

Nie użyła dzwonka, zapukała – dziesięć minut przed czasem. Ledwo zdążył się umyć i wyprać skarpety. Ubierał się, skacząc na jednej nodze w kierunku wejścia.

Wręczyła mu dwie schłodzone butelki.

– Śmiało – zaprosił ją do środka.

Poprawiła sukienkę i usiadła przy stole w kuchni.

– Napijesz się? – Uniósł butelki z piwem.

– Jeśli, to herbaty.

– Ale mam tylko czarną – zaznaczył.

Włączył czajnik i zajął drugie krzesło. Kobieta wyglądała na mniej niż trzydziestkę, miała grube matczyne ramiona, ładną okrągłą buzię i haczykowaty nos. Tymon uznał, że w dobrym tonie będzie się uśmiechnąć.

– Dziękuję – zaczęła, a głos jej zadrżał jak tamtej nocy – za twoją pomoc.

– Nie masz przeze mnie kłopotów? – Tymon mówił o jej kłopotach, lecz myślał o swoich. Od czasu bójki częściej się za siebie oglądał, a przed opuszczeniem mieszkania za każdym razem patrzył w wizjer.

– Siedzi w areszcie, postawiono mu zarzuty – wyznała lekko, jakby z ulgą. – Wystąpię o rozwód.

Mężczyzna poczuł, że ubyło mu z barków ciężaru.

– Jakie to zarzuty?

Czajnik wyłączył się z trzaskiem. Nim Tymon się zreflektował, kobieta już nalewała wrzątek.

– Mogę się tylko domyślać, że chodzi o narkotyki – powiedziała, stawiając kubki na blacie stołu. – Wezwą mnie na przesłuchanie.

Tymon podmienił kubki, przesuwając ku sobie ten z wyszczerbionym rantem.

– Najważniejsze, że już cię nie skrzywdzi.

Kobietą szarpnął spazm, jakby walczyła ze wzbierającym wewnątrz smutkiem.

Herbata była gorąca, on czekał, aż przestygnie, ona siorbała. Odezwał się telefon, na ekranie wyświetliło się imię.

– Zapomniałem – Tymon podniósł brzęczące urządzenie – że jestem umówiony na rozmowę.

Wstała.

– I tak miałam już iść.

– Weź ze sobą, prawie nic nie wypiłaś.

Przekręcając klucz w zamku, Tymon pomyślał, że nie zapytał o imię i że nadal nic o niej nie wie.

*

Od rana trwał w rozkojarzeniu. Praca zdawała się cięższa i bardziej monotonna niż zwykle. Humor poprawiła mu dopiero Nadia, przypominając, iż niebawem czeka ją podróż promem. Wysłała nawet zdjęcie szykowanych bagaży. Zadzwoniła.

– Możesz rozmawiać?

– Prawie wszyscy wyszli na papierosa, to i ja zrobię sobie przerwę – odparł i siadł na parapecie.

– A z wideo? – upewniała się, pojawiwszy się na ekranie.

Kiedy włączył kamerę, ucieszyła się niczym foka na widok wiadra śledzi, brakowało tylko, żeby zaklaskała płetwami.

– Jak się masz? – spytał.

– Najchętniej to wyjechałabym dziś.

Tymon się roześmiał:

– To spakuj się wreszcie i przyjeżdżaj!

– Nie mogę się już doczekać – na jej rzęsach zaiskrzyła wilgoć – kiedy się zobaczymy!

Nastrój popsuł mu się w trakcie śniadania.

– Czemu puszczasz kierownicę podczas jazdy? – zapytał Dariusz.

– O co chodzi? – Tymon podniósł wzrok.

– Chłopaki nie chcą z tobą jeździć, boją się.

– Chyba żartujesz?! – parsknął Tymon i spośród kilkunastu przysłuchujących się rozmowie budowlańców wypatrzył Mateusza i Radka, których od kilku tygodni woził. Zmierzył ich obu z wyrazem pogardy.

– Nie, nie żartuję. – Darek pokręcił głową. – Kierownicę to sobie puszczaj, gdy jeździsz sam.

Rano na autostradzie Tymon odniósł wrażenie, że auto ściąga na prawo. Zanim się zorientował, że to wpływ silnego wiatru, kilka razy puszczał kierownicę, by się przekonać, czy pojazd utrzymuje tor jazdy. Siedzący z tyłu Mateusz zaczął przeklinać, wykrzykiwać, że ma dziecko. Tymon wziął to za żart, lecz z żartami nie miało to nic wspólnego. Mateusz wpadł w histerię – żegnał się z życiem.

– Przecież to piramidalna bzdura. Samochód lekko ściągało, puszczałem kierownicę, żeby sprawdzić, czy trzyma zbieżność.

– Jeśli jest usterka, to trzeba z nią jechać do mechanika – próbował uciąć Darek.

– Rozumiesz, że nie było najmniejszego zagrożenia? Słuchasz Mateusza, który jeździ jak kaleka? Radek wie, jak było, ale przeciwko koledze słowa nie powie…

– Czego tak patrzysz?! – Radek obruszył się, odklejając głowę od ramion spoczywających na ławie.

– Obaj kłamiecie! – oskarżał Tymon. – Nagle po trzech tygodniach zaczęliście się bać ze mną jeździć?

– Od dziś jeździsz sam – postanowił Darek.

– Mam to gdzieś! – stwierdził Tymon i zaczął pakować rzeczy.

– Uważaj, bo zaraz się wkurwię – ostrzegł Darek.

– Wracam do Polski. Ostatniej wypłaty nie chcę, zatrzymaj ją jako rekompensatę. – Miał dość wszystkiego. Nieporozumień, wrogości i kierowanych pod jego adresem oskarżeń. „Gnoje! Nie mają żadnych hamulców, potrafią łgać w żywe oczy”.

Przerwa się skończyła, ludzie wracali do pracy. Tymona nosiło, położył kluczyki na stole, był gotów wyjść. Do mieszkania miał zamiar wrócić autobusem.

Darek szczerzył zęby, a gdy wreszcie zostali sami, powiedział spokojnym głosem:

– Słuchaj, potrzebuję cię tutaj.

– Nie ma mowy.

– Rozumiem, że jesteś wściekły. – Darek przybrał pojednawczy ton. – Powinienem porozmawiać z tobą na osobności, zamiast wyciągać to przy wszystkich.

– Nic nie było, rozumiesz?! Mateusz z niczego wpadł w histerię. Jest panikarzem i beznadziejnym kierowcą.

– Wiem, wiem… Któregoś razu mnie odwoził i nawet mu powiedziałem, że to był ostatni raz. Mówię ci, zostań.

– Po tym wszystkim? Który to raz? Nie!…

– Normalne, że odzywa się w tobie duma. Powiem wszystkim, że sam cię poprosiłem. Potrzebuję ludzi, którzy potrafią coś zrobić i są solidni. Myślisz, że nie widzę, jak niektórzy się opieprzają? Mamy mnóstwo roboty i coraz mniej czasu. A doszło nowe zlecenie w szkole obok. Będziesz tam robił sam.

„Czekała na to całe dwa miesiące”. Tymon myślał o zawodzie, jaki przeżyje Nadia, gdy się dowie, że nie płynie do Szwecji.

Darek nagabywał do momentu, aż usłyszał: „Zgoda”.

Tymonowi spodobało się w nowym miejscu pracy. Był więcej niż zadowolony ze zmiany otoczenia. Do pełni szczęścia brakowało mu już tylko Nadii, o czym nie omieszkał jej powiedzieć.

– Jeszcze tylko sześć dni! – Roześmiała się jak dziecko, a w kolejnych dniach powtarzała to jako rytuał, póki nie ogłosiła: „Jutro!”.

II

W sobotę pracę skończył wcześniej i z Malmö udał się wprost do Ystad. Popołudnie było pogodne, słońce wciąż jeszcze grzało. Długo szukał terminalu pasażerskiego. Nim zatrzymał się na odpowiednim parkingu, kilka razy przejechał miasto w tę i z powrotem. Oddech miał przyspieszony – wypełniała go radość, której towarzyszyło zakłopotanie. Minęły niby tylko dwa miesiące, a jemu wydawało się, że stali się sobie z Nadią w jakimś sensie obcy. Widywał ją w transmisjach wideo, dostawał zdjęcia, a mimo to nie pamiętał, jak wygląda. Zaczął nawet podejrzewać, iż nie może być tak piękna, jak zawsze o niej myślał. Pojawiło się przekonanie, że minione lata spędził, snując coś w rodzaju imaginacji, i nadeszła pora zderzenia z rzeczywistością.

Napisała SMS-a, że czeka na ławce przy głównym wyjściu. Ciągle nie wiedział, gdzie – kręcił się w kółko. W końcu rozpoznał plecak. Dostrzegł i ją. Czekał w miejscu, aż go zauważy. Spojrzała w jego kierunku i wstała. Ruszył, oczy śmiały się im obojgu.

Z włosami upiętymi w dwa sterczące do góry koczki wyglądała jak miodna pszczoła.

– Pasujemy do siebie – stwierdziła, gdy patrzył na jej spodnie w kolorze khaki i bluzę moro.

Nieśmiało ją objął i począł całować – wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dreszcz. W jednej chwili znikły wszelkie wątpliwości.

– Podobam ci się? – Obróciła się wokół własnej osi. – Niecałe czterdzieści dziewięć.

Waga nie miała dla niego znaczenia. Przypatrywał się jej subtelnie azjatyckim rysom, drobnej twarzy, delikatnym kształtnym wargom, ciemnym oczom. Dziewczyna była piękniejsza, niż pamiętał i niż mógł podejrzewać.

– O, rany!…

Wziął plecak, obie torby i poszli w stronę samochodu. Włożył kluczyk do stacyjki, ale zamiast odpalić silnik, obrócił się do Nadii.

Tylko na nią tak patrzył. Tylko jej potrzebował. Gehenna dobiegła końca. Zetknęli się czołami.

– Jesteś – wyszeptał.

Zbliżyła usta i całowała z wzajemnością.

Kiedy uruchamiał silnik, nadal była zwrócona w jego stronę. Patrzyła maślanymi oczami i głaskała go po ramieniu.

Toczyli się trasą ciągnącą wzdłuż linii brzegu. Wybrał ją z powodu pięknego pejzażu. Wody łyskały spomiędzy fal układających się łagodnie niczym fałdy sukna.

– Zatrzymać się gdzieś tutaj? – spytał, gdy mijali parking z rozległym widokiem na Bałtyk.

– Nie – odparła, przygryzając dolną wargę. – Jedźmy do domu.

Zdjęła jego dłoń z lewarka biegów i położyła na swym udzie – na mocno wewnętrznej jego stronie. Twarz samoistnie wygięła mu się w zadowoleniu.

– Jak się płynęło?

– Prawie przez cały rejs patrzyłam na morze. – Zachichotała. – Jest piękne, ale wolę ciebie.

W drodze zatrzymali się jeszcze tylko przy markecie.

– Mówiłem ci, że w Szwecji nie trzeba – wyjaśnił, gdy wyjęła wygniecioną maseczkę. – Nie ma obowiązku.

– To był odruch – westchnęła i schowała maseczkę do kieszeni. – Wreszcie trochę normalności.

Dreptali po sklepowych alejkach, trzymając się za ręce. Lubił, gdy to ona decydowała o zakupach. Sam snułby się bez celu i wyszedł z niczym. Natomiast Nadia prędko zapełniała koszyk najpotrzebniejszymi produktami, a przy tym była mistrzynią wynajdywania promocji i przy kasie płaciła mniej.

Przy jednym z regałów Tymonowi mignęło w lustrze odbicie jego szpakowatej skroni. Powróciło do niego poczucie, które towarzyszyło mu przez pierwsze miesiące ich związku. Spojrzenia mijanych osób mówiły mu, że jest dla Nadii za stary. Dzieliło ich kilkanaście lat. Do tego szczupła i niewysoka Nadia odznaczała się delikatną dziewczęcą urodą. Razem wyglądali jak ojciec z nastoletnią córką.

Gdy wchodzili do mieszkania, skrzypnęły sąsiednie drzwi. Wychyliła się zza nich dłoń z kubkiem i czarnooka twarz. Naraz drzwi z powrotem się zamknęły.

Nadia się roześmiała.

– Co to miało być?

Mężczyzna wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że też nie ma pojęcia.

– Popatrzyła na mnie jak na ducha.

– Bo może nim jesteś – odparł, odkładając torby. – Sam wciąż nie mogę uwierzyć własnym oczom.

Cmoknął ją w czoło i zajął się przepakowywaniem zakupów do lodówki. Kiedy skończył, zapytał:

– Chcesz coś zjeść albo się napić?

Na pytanie odpowiedziała pytaniem.

– Długo mam jeszcze na ciebie czekać? – Jej głos dobiegał z pokoju.

Darek skołował dla nich nowy materac. Wygodniejszy, ale równie wąski jak gąbka, na której do tej pory sypiał Tymon. Roznegliżowana Nadia wyciągnęła się w pościeli. Uśmiechała się iście diabelsko. Nie mieli seksu trzy miesiące.

Gdy zdejmował spodnie, stopą ugrzęznął w nogawce i prawie się wywrócił. Dziewczyna parsknęła z rozbawienia. Tymon niezgrabnie położył się obok niej. Nie rozumiał, co się z nim dzieje, był spięty.

Pocałowała go z czułością. Jej usta były miękkie, świeże i delikatne, smakowała niczym mgła, jak poranna rosa. Patrzyła. Objął dłońmi jej twarz. Całował policzki, oczy i kark. Poczuł, jak błądzą po nim jej palce. Udało mu się uwolnić jej piersi ze stanika. Przesunął szorstką łakomą dłonią po gładkiej skórze.

Pomysły zaraz mu się skończyły, był gotowy. Chciał więcej i zaczął się spieszyć – zsunął z niej dół bielizny.

Westchnęła, patrząc w sufit.

W jej oczach płowiała radość i blask. Kiedy pojawił się w nich smutek, spuściła powieki.

Chciał spytać o wyraz jej twarzy, ale już się domyślił – dotarło do niego. Wiedział, co zrobił nie tak, lecz nie mógł cofnąć czasu.

– Było ci źle…

– Czasem trzeba się poświęcić – powiedziała bezbarwnym głosem.

– Nie, nie! – zaoponował. – Nie wiem, czemu tak… Przepraszam.

Nadia nie usłyszała przeprosin, była bardzo, bardzo daleko…

*

Opuścili mieszkanie. Było niedzielne przedpołudnie. Ulice, jak i plaża, pozostawały wyludnione, senne. Wiszące nad głowami mewy usiłowały okrzykami rozbudzić kołyszące się leniwie morze.

Nadia zmarszczyła nos.

– Ależ zapach.

– To przez glony. – Tymon wskazał ręką w stronę, gdzie zalegały sterty zielska, przywleczonego bronami w jedno miejsce. – Odejdźmy od miasta, tam brzeg będzie czysty.

Dziewczyna zdjęła trampki i podtrzymując sukienkę, by jej nie zamoczyć, weszła po kostki w wodę.

– Ciepła? – spytał, idąc obok.

– Niczym lód. – Uśmiechnęła się do niego.

– Jak ci się podoba Szwecja?

– Podoba – odpowiedziała i podała mu dłoń.

Spacerowali, aż znaleźli dogodne miejsce do rozłożenia koca.

Leżał z głową na jej udzie. Przesuwając – raz po raz – dłonią po plecach Tymona, Nadia napełniała mężczyznę spokojem i uczuciem, jakby wspólnie minęli ważny kamień milowy i bliscy byli osiągnięcia jakiegoś istotnego celu. Czegoś, co z perspektywy czasu można będzie nazwać przełomem.

– Dobrze mi z tobą. – Tymon się rozmarzył. – Pamiętasz, jak pierwszy raz byliśmy nad Bałtykiem?

– Nie – rzuciła.

Uniósł głowę.

– Jak to: nie?

– Nie kojarzę. – Wydęła usta i przecząco pokręciła głową.

Widział, że się z nim droczy.

– Musisz kojarzyć, kłamczucho! – Złapał ją wpół i zaczął gilgotać. – Dopiero od miesiąca byliśmy razem.

– Ha, ha, ha! – Nadia dławiła się w spazmach śmiechu. – Już pamiętam! Ha, ha! Wszystko pamiętam!

– Tak? – Połaskotał ją po uchu. – To co zrobiłaś pierwszego dnia na plaży?

– No, przestań, bo się zsikam! – błagała. – Ha, ha! – Zaczęła piszczeć. – Tań-czy-łam!!!

– Do dziś się głowię, co w ciebie wtedy wstąpiło. Wszyscy się gapili.

– Zostaliśmy tam do zachodu słońca, było super.

Położyła się obok niego na kocu. Palcem starła kilka drobin piasku z jego czoła. Patrzyli sobie w oczy.

– Na szczęście wiem, jak przywracać ci pamięć – powiedział i zetknęli się nosami.

Wiatr rozwiewał chmury w gonitwie za umykającym słońcem. Nadia siedziała wyprostowana i patrzyła przed siebie. Coś przeczuwała. Coś, jakby nadchodzącą zmianę aury, jakiś rodzaj pogodowych anomalii.

Mogło się zdawać, że oboje zapomnieli o wczorajszym niepowodzeniu.

Po powrocie do mieszkania wspólnie przygotowali obiad. Podczas posiłku snuli plany na kolejne dni.

Późnym popołudniem Tymon dołączył do odpoczywającej Nadii. Powolnym ruchem pogładziła go po policzku, przytulił ją mocniej. Zaczęli się całować i wreszcie kochać…

– Boli? – spytał, bo poczuł się nieswojo, gdy nie odwzajemniła pocałunku i odwróciła usta.

Kiwnęła, a na czoło Tymona wpłynęła deszczowa chmura.

Ucałował Nadię w policzek i mruknął:

– Sam nie rozumiem, co się ze mną dzieje.

– Nie dbasz o mnie, nie starasz się… Nic sobie nie robisz z moich próśb! – Odwróciła się na bok i zaczęła płakać. W końcu zupełnie się rozkleiła, bo przestała wierzyć, że może być im jeszcze ze sobą dobrze.

Dotknęły go jej słowa.

– Nie mów tak… – odpowiedział i poszedł do łazienki.

Wrócił z chusteczkami. Siedział nad nią i wycierał spływające jej po policzkach łzy. Wraz z nadchodzącym zmierzchem położył się obok niej. Przysnął, obudziła go wstająca Nadia. Dziewczyna potrzebowała przestrzeni. Marzyła, aby pobyć sama, im dalej od obecnego miejsca, tym lepiej. Tymon nieznacznie rozchylił powieki, patrzył, jak ukochana przenosi się na drugi materac. I choć pierś rozrywał mu smutek, nie odezwał się, nie próbował jej zatrzymać. Powrócili do ustawicznie wcielanego przez nią obyczaju – znów spali osobno.

Po szóstej rano powiedział: „Cześć”, i wyszedł. W pracy dostał od niej zdjęcie z wiadomością, że przypadkiem strąciła doniczkę z parapetu. W mieszkaniu zjawił się na powrót przed dwudziestą drugą. Czekały na niego ruskie pierogi okraszone smażoną cebulą, lecz najpierw chciał się przyjrzeć temu, co zostało ze słonecznika.

– Chyba nic mu nie będzie – oceniła Nadia.

Nie był tego pewny. Ogarnął go smutek. Przywiązał się do tej dzielnej roślinki. W mieszkaniu była z nim od początku. Widział jej narodziny i jak rosła, a teraz patrzył na nią jak na konającego druha. Wyciągnął słonecznik wraz z ziemią z pojemnika, wkopał w ogródku i obficie podlał. Naszły go dziwaczne skojarzenia, jakoby uczestniczył w pochówku.

Wrócił do kuchni. Było późno, ale jadł z przyjemnością.

– Dopiero teraz widzę, że i ty schudłeś – powiedziała, przyglądając mu się od drugiej strony stołu.

Wymierzyła w niego obiektyw telefonu i zrobiła zdjęcie.

– Popatrz, jak wyszedłeś – zachichotała i podsunęła mu telefon.

W oczy rzuciły mu się cienie na zapadniętych policzkach. Wyglądał marnie, prawie jak zagłodzone zwierzę.

– Dlaczego jej wysłałaś? – zapytał, widząc, że jego matka już wystukuje komentarz do fotografii.

– A czemu nie? – Popatrzyła bez zrozumienia.

– Dla mnie to nie jest śmieszne.

– Nie bądź taki drażliwy. – Otworzyła drzwiczki zamrażarki. – Spójrz, ile ci nalepiłam pierogów. – Następnie otworzyła lodówkę. – Zrobiłam wspaniałe zakupy. Teraz ja cię karmię i zaraz się poprawisz.

– Dzięki tobie może jakoś dociągnę do września.

– Zacząłeś pić z tęsknoty? – Wyjęła z lodówki butelkę piwa.

– Ach – machnął ręką – nawet zapomniałem. Dostałem w podzięce.

– Za co?

– A takie tam… Komuś oddam.

*

Nadia wstała krótko po wyjeździe Tymona do pracy. Po porannej toalecie ubrała się i bez śniadania – wziąwszy ze sobą butelkę wody – wyszła na mały spacer. W efekcie przeszła nadmorską plażą, okrążyła miasto, przeleciała przez park i zajrzała do paru sklepów. Wróciła po kilku godzinach pełna pozytywnej energii. Słońce zaczynało prażyć. Przegryzła jabłko, wzięła pod pachę książkę i wyszła do ogródka.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

III

Dostępne w wersji pełnej

IV

Dostępne w wersji pełnej

V

Dostępne w wersji pełnej

VI

Dostępne w wersji pełnej

VII

Dostępne w wersji pełnej

VIII

Dostępne w wersji pełnej

IX

Dostępne w wersji pełnej

X

Dostępne w wersji pełnej

XI

Dostępne w wersji pełnej

XII

Dostępne w wersji pełnej

XIII

Dostępne w wersji pełnej

XIV

Dostępne w wersji pełnej

XV

Dostępne w wersji pełnej

XVI

Dostępne w wersji pełnej

Głęboko pod powierzchnią

ISBN: 978-83-8313-564-9

© Konrad Makarewicz i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Paweł Pomianek

KOREKTA: Małgorzata Giełzakowska

OKŁADKA: Michał Duława

FOTO: Jeremy Bishop on Unsplash, Cristian Palmer on Unsplash, HomeArt | Sutterstock.com

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk