Generacje - Noam Josephides - ebook + książka

Generacje ebook

Josephides Noam

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wielokrotnie nagradzany ekscytujący kosmiczny rollercoaster.

Powieść zdobyła nagrodę za debiut roku 2024 na SciFi Zone a także Reviewers Choice Award i The BookFest Award

Tajemnica ukrywana przez pokolenia.

Intryga, która może pogrzebać przyszłość ludzkości.

I jedna kobieta, która ryzykuje własne życie, by odkryć prawdę.

Po upadku Ziemi statek kosmiczny Thetis od ośmiu pokoleń niesie ostatnich przedstawicieli ludzkości w dalekiej podróży ku nowej planecie. Społeczność na pokładzie wydaje się wręcz utopijnie doskonała: panują równość, tolerancja oraz jedność. Wszystko jest precyzyjnie zaplanowane – od podziału zasobów po prokreację. Kiedy cel jest już bliski, a ludzie są gotowi rozpocząć nowe życie, ich przywódca pada ofiarą dziwnej manipulacji. Idylliczna fasada zaczyna pękać. Kiedy pracownica Archiwum, introwertyczna i harda Sandrine Liet rozpoczyna śledztwo, sprawa się komplikuje, główny podejrzany zaś znika w tajemniczych okolicznościach, choć na Thetis jest to niemożliwe. Sandrine, wplątana w sieć intryg, zmierza ku konfrontacji z najpotężniejszymi osobistościami na statku. Z każdym krokiem utwierdza się w przekonaniu, że ma do czynienia z szeroko zakrojonym spiskiem, który zagraża przyszłości ludzkości, i za którego ujawnienie może zapłacić wysoką cenę.

Generacje to emocjonująca opowieść o politycznych rozgrywkach i osobistym poświęceniu, w której splatają się miłość, zdrada oraz zmienne sojusze. To również historia o niezłomnej kobiecie, która nie zamierza ustąpić przed tyranią, oraz o odwiecznej potędze prawdy w świecie zbudowanym z kłamstw. Wzorem najlepszych, klasycznych powieści sf Generacje uświadamiają nam, że przyszłość, znaczenie człowieka w tej przyszłości, leży w naszych rękach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 556

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

To byłam cała ja: rąb­nę­łam głową w oścież­nicę i byłam tym, jak zawsze, kom­plet­nie zasko­czona.

– Kunye mala! – zaklę­łam. Dziew­czyno, teraz to już na pewno się spóź­nisz.

Rzu­ci­łam pospieszne spoj­rze­nie za sie­bie w głąb biura, żeby się upew­nić, czy nikt nie widział mojego popisu. Gdyby któ­ryś z kole­gów Archi­wi­stów zoba­czył, jak zaha­czam głową o nano­pla­stową ramę nad drzwiami, drwiny cią­gnę­łyby się za mną na par­sek.

Przy­kuc­nę­łam, żeby pozbie­rać tusz­karty roz­rzu­cone po całym pokła­dzie. Na jed­nym z ela­stycz­nych arku­szy roz­kwi­tła mała, ciem­no­czer­wona plama. Zma­za­łam ją i dotknę­łam pal­cem czoła. Krew. Po pro­stu świet­nie, uzna­łam. Nie dość, że jestem spóź­niona na ofi­cjalne spo­tka­nie z oby­wa­te­lem numer jeden – z samym Primo statku! – to jesz­cze mam przy­jąć jego zezna­nie z kunye krwa­wiącą raną na czole, jak jakaś nie­po­radna smar­kula?

Skup się, pomy­śla­łam, po czym cof­nę­łam się do swo­jego biurka po pla­ste­rek Meta­Gel. Nakle­iłam go sobie na czoło i lekko spóź­niona pogna­łam na spo­tka­nie. Tak, to oczy­wi­ście wina ziem­skich Pas­sa­dos. Lata temu skon­stru­owali wie­lo­po­ko­le­niowy sta­tek kolo­nialny i cisnęli go w prze­strzeń kosmiczną w ramach nie­by­wa­łego triumfu nauki, a zapo­mnieli wziąć pod uwagę pro­sty fakt, iż dzieci uro­dzone przy 0,6 g będą z każ­dym poko­le­niem coraz wyż­sze? Trudno się nie zasta­na­wiać, o czym jesz­cze czci­godni Pas­sa­dos mogli zapo­mnieć w ostat­nich ner­wo­wych chwi­lach przed star­tem.

Lecz oto, osiem gene­ra­cji póź­niej i pięć­dzie­siąt parę lat świetl­nych dalej, The­tis miała się cał­kiem nie­źle. My zaś musie­li­śmy trzy­mać się nadziei, że wytrzyma jesz­cze dwa poko­le­nia i bez więk­szych pro­ble­mów pozwoli nam osiąść na nowej pla­ne­cie.

– Jesteś spóź­niona – sko­men­to­wał Nyasha Woo, Główny Archi­wi­sta i mój szef, gdy mija­łam jego biurko.

– Wiem – odpo­wie­dzia­łam i przy­sta­nę­łam, by spoj­rzeć mu w oczy. – Dla­czego wła­śnie ja muszę tam iść?

Nyasha nie pod­niósł jed­nak głowy znad tusz­karty, którą wła­śnie czy­tał.

– San­drine, sprawa doty­czy samego Primo – wymam­ro­tał w odpo­wie­dzi. – Kogóż innego miał­bym tam posłać? Któ­re­goś z Młod­szych?

– Dobrze wiesz, jaka bywam w towa­rzy­stwie poli­ty­ków. Zapo­mnia­łeś już o moich sła­wet­nych nume­rach z kie­row­nic­twem?

W końcu na mnie spoj­rzał, po czym wzru­szył ramio­nami i sze­ro­kim gestem wska­zał na całe biuro Archi­wum.

– Teraz sama nale­żysz do kie­row­nic­twa. Może już czas zapo­mnieć o prze­szło­ści. Poza tym jesteś spóź­niona.

– Grr… – wark­nę­łam. – Zga­duję, że kie­dyś w końcu raczysz mi powie­dzieć, o co cho­dzi z tym zezna­niem Primo Ander­sona, które mam przy­jąć?

Nyasha uniósł swe małe oku­larki aż nad czoło, gdzie nie­mal znik­nęły wśród krót­kich, szpa­ko­wa­tych loków.

– Sprawa jest deli­kat­nej natury – odrzekł, spo­glą­da­jąc na mnie ciem­no­brą­zo­wymi oczami. – Nie będziesz przyj­mo­wać zezna­nia Ander­sona. Zezna­nie jest już gotowe, spi­sane, a ty je tylko odbie­rzesz i prze­ka­żesz do Archi­wum. Czyli do mnie. Dys­kret­nie.

Nie spodo­bało mi się to, co usły­sza­łam.

– Skoro mam robić za dziew­czynkę na posyłki, to może jed­nak trzeba było zle­cić to zada­nie Młod­szym? Jaki ma sens wysy­ła­nie Star…

– San­drine – wpadł mi w słowo Nyasha. Pra­wie ni­gdy tego nie robił. – Potrzebny mi tam Star­szy Archi­wi­sta, któ­remu mogę zaufać. Sprawa musi być zała­twiona zgod­nie z pro­to­ko­łem, regu­la­mi­nowo, bez żad­nych skró­tów. Pomo­żesz mi, pro­szę?

– Jak? – Pochy­li­łam się nad nim, szep­cząc teatral­nie. – Jakim to kunye pro­to­ko­łem mam się posłu­żyć, skoro posy­łasz mnie tam prak­tycz­nie na ślepo?

Zawa­hał się, a w jego oczach dostrze­głam błysk wewnętrz­nej walki. Nyasha Woo był dla mnie kimś wię­cej niż tylko sze­fem. Byłam led­wie nasto­latką, gdy go pozna­łam, i od tam­tej pory wspie­rał mnie nawet w naj­mrocz­niej­szych chwi­lach mojego życia. Wal­czył o mnie i wie­dzia­łam, że ufa mi jak wła­snej córce. To dla­tego jego nagła tajem­ni­czość wydała mi się tak nie­co­dzienna.

Przez kilka chwil jego twarz pozo­stała nie­ru­choma, aż wresz­cie pod­jął decy­zję. Zsu­nął oku­lary na czoło. Gdy wsta­wał, skrzyp­nęło z cicha jego biu­rowe krze­sło. Nyasha łagod­nie poło­żył mi dłoń na ramie­niu i popro­wa­dził w stronę drzwi na kory­tarz, z dala od cie­kaw­skich uszu, któ­rych nie bra­ko­wało w otwar­tej, prze­stron­nej sali Archi­wum.

– Doszło do próby wymu­sze­nia – rzekł wresz­cie bez zbęd­nych cere­gieli i wrę­czył mi plik tusz­kart doty­czą­cych sprawy.

Sta­nę­łam jak wryta.

– Do czego?

– Ktoś pró­buje szan­ta­żo­wać Primo. Teraz już wiesz.

To rze­kł­szy, odwró­cił się i znik­nął w sali głów­nej, zosta­wiw­szy po sobie jedy­nie słowa, które zawi­sły w powie­trzu niczym koro­wód widm.

ROZDZIAŁ DRUGI

Czu­łam pod czaszką bole­sne pul­so­wa­nie, gdy odda­la­łam się od Archi­wum w kie­runku naj­bliż­szego ascen­dera. Okręż­nym ruchem głowy roz­cią­gnę­łam szyję i wciąż wytrą­cona z rów­no­wagi wkro­czy­łam w otwartą prze­strzeń. Poziom 13 miał podwójną wyso­kość i zawsze uwa­ża­łam to za duży plus – Archi­wum mogło prze­cież zostać upchnięte na któ­rymś z jed­no­cy­fro­wych pozio­mów prze­my­sło­wych albo admi­ni­stra­cyj­nych. Ową prze­strzeń zaj­mo­wały głów­nie parki, obiekty spor­towe i audy­to­ria. Były tu ławki i drzewa z kar­bo­pianki, obwie­szone liśćmi, które wyglą­dały nie­mal jak praw­dziwe. Nawet powie­trze wyda­wało się tu śwież­sze, choć wiara w to wyma­gała pew­nego wysiłku inte­lek­tu­al­nego, kadłub statku był bowiem her­me­tycz­nie zamknięty od stu osiem­dzie­się­ciu lat.

Wymu­sze­nie? Dziw­nie się czu­łam, mnąc w ustach to słowo niczym kęs nie­świe­żego owocu, któ­rego nie spo­sób prze­łknąć. Wymu­sze­nie, któ­rego ofiarą miał być nasz Primo? Był to kon­cept wręcz nie do poję­cia, tak nie­pa­su­jący do poko­jo­wej, gładko współ­pra­cu­ją­cej spo­łecz­no­ści The­tis, że trudno mi było nawet umie­ścić go w kon­tek­ście.

Dobra. Spo­tka­nie. Prze­mie­rzy­łam boisko ścieżką bie­gnącą na ukos, prze­ci­ska­jąc się mię­dzy hała­śli­wymi gro­mad­kami nasto­lat­ków z Gene­ra­cji 8, zaję­tych poranną sesją kun­da­lini, jazdą na wrot­kach, base­bal­lem i wszel­kimi innymi for­mami aktyw­no­ści, typo­wymi dla dzie­cia­ków w wieku pre­kon­try­bu­cyj­nym. Nie zwal­nia­jąc kroku, zaczę­łam prze­glą­dać tusz­karty otrzy­mane od Nyashy, by uchwy­cić choć zarys sprawy, którą mi powie­rzono.

W parku było tłocz­niej niż zwy­kle w podobne poranki. Nastał szczyt sezonu wybor­czego na pokła­dzie The­tis i w grup­kach stron­ni­ków rywa­li­zu­ją­cych ugru­po­wań, gro­ma­dzą­cych się po obu stro­nach ścieżki, widać było spore pod­nie­ce­nie. Wyboru Primo doko­ny­wało się raz na dwa­dzie­ścia pięć lat, więc poprzed­niej elek­cji nie mogłam pamię­tać – mia­łam led­wie trzy lata. Obie grupy były podob­nie hała­śliwe: po pra­wej mia­łam zwo­len­ni­ków obec­nie urzę­du­ją­cego Primo, Seba­stiana Ander­sona, wyma­chu­ją­cych trans­pa­ren­tami z jego hasłem wybor­czym: „Sta­bil­ność i jed­ność”. Po lewej wyraź­nie młodsi stron­nicy pani Atheny Sau­gado, nieco kon­tro­wer­syj­nej kon­ku­rentki Ander­sona, wzy­wali do zmian w dowódz­twie The­tis.

Wyraźna róż­nica w wiel­ko­ści grup potwier­dzała odwieczną skłon­ność naszego gatunku: ludzie wcale nie prze­pa­dają za zmia­nami.

Tak czy ina­czej, jako Archi­wistka, straż­niczka Kodeksu Praw obo­wią­zu­ją­cego na statku, nie mogłam się parać poli­tyką w żad­nej for­mie. Prze­ci­snę­łam się mię­dzy pokrzy­ku­ją­cymi akty­wi­stami i ruszy­łam pro­sto do naj­bliż­szego przy­stanku.

Musia­łam zacze­kać na ascen­der sunący kontr­traj – czyli w górę, ku Pozio­mowi 34, gdzie rezy­do­wał Primo. Przy­ci­ska­jąc Meta­Gel do czoła, myśla­łam z nadzieją, że przy odro­bi­nie szczę­ścia ranka zdąży się zagoić, zanim dotrę na spo­tka­nie.

Oszczę­dzi­ła­bym sobie wtedy zaże­no­wa­nia, a w moim małym świe­cie ozna­czało to udany dzień.

* * *

– O widzę, że mamy dzień pracy bez kasków? – zagad­nął Gajer, leni­wym gestem wska­zu­jąc opu­chli­znę na mojej gło­wie. – Za niskie stropy na Pozio­mie Trzy­na­stym?

Kunye pla­ste­rek, pomy­śla­łam. Nawet drobne ranki ni­gdy mi się dobrze nie goiły, a teraz czu­łam się tak, jakby z mojego czoła bił snop świa­tła niczym z moc­nej latarki.

Gajer zlu­stro­wał mnie od stóp do głów spoj­rze­niem oczu tak bez­barw­nych, jakby wycio­sano je z brud­na­wego lodu. Jesz­cze bar­dziej nie­na­tu­ralne było to, że oka­lały je wia­nuszki zupeł­nie bia­łych rzęs.

– Jesteś z Gene­ra­cji Siód­mej? – spy­tał.

– Gen­sie­dem, drugi cykl – przy­tak­nę­łam. Jestem wysoka, nie STARA, wapa!

Zdaje się, że jak na takiego mię­śniaka był pod spo­rym wra­że­niem.

– Ależ z cie­bie okaz! Ni­gdy nie sły­sza­łem o tak mło­dych Star­szych Archi­wi­stach.

– Jestem bystra – odpo­wie­dzia­łam, uśmie­cha­jąc się fał­szy­wie w nadziei, że znie­chęcę go do dal­szych poga­du­szek.

Sza­ro­oki Gajer uniósł brew.

– I jaka uprzejma.

Rozej­rza­łam się nie­cier­pli­wie.

– Przy­szłam po zezna­nie Primo Ander­sona. Skoń­czy­li­śmy już ana­lizę mojej oso­bo­wo­ści, Gaje­rze?

Nie byłam pewna, czy nie zabrzmiało to zbyt agre­syw­nie. Cza­sem tak mam, gdy jestem superz­de­ner­wo­wana. Poło­ży­łam plik for­mu­la­rzy na niskiej drew­no­po­dob­nej ławie. Uwiel­biam nazy­wać ich Gaje­rami pro­sto w oczy, głów­nie dla­tego że w zasa­dzie ich nie roz­róż­niam. Zazwy­czaj udaje mi się wytrą­cić ich z rów­no­wagi, a to dobra oka­zja, żeby zaj­rzeć w głąb, za barierę prze­sad­nie roz­dę­tej pew­no­ści sie­bie.

Nie mogłam pojąć, po co w ogóle ktoś jesz­cze potrze­buje oso­bi­stej ochrony w postaci Gaje­rów na pokła­dzie The­tis – od czte­rech poko­leń nie doszło do żad­nego poważ­nego aktu prze­mocy czy innego zbrod­ni­czego naru­sze­nia Kodeksu. Spo­ra­dyczne kon­flikty mię­dzy poszcze­gól­nymi the­ta­nami roz­strzyga Archi­wum, w któ­rym pra­cuję. Może to kwe­stia sta­tusu Primo? Nazbyt wyso­kiego moim zda­niem.

Gajer patrzył mi w oczy, naj­wy­raź­niej usil­nie myśląc nad tym, jak zare­ago­wać na moje sub­telne wyzwa­nie. Wresz­cie uznał, że nie jestem godna jego wysiłku. Zerwał kon­takt wzro­kowy i usiadł na krze­śle przy drzwiach, jakby nieco zeszło z niego powie­trze.

– Spo­tka­nie się opóźni. Zbli­żają się wybory i ter­mi­narz Primo stał się tro­chę cha­otyczny. – Gajer wzru­szył ramio­nami. – Zadzi­wia­jące, ale nagle każdy cze­goś od niego chce.

Tyle bie­ga­nia, żeby zdą­żyć na czas, a on się spóźni. Pięk­nie.

Zdaje się, że bar­dzo łatwo było dostrzec moją fru­stra­cję, bo ochro­niarz dodał natych­miast:

– Przy­kro mi. W żad­nym razie nie zamie­rza­li­śmy ura­zić przed­sta­wi­cielki czci­god­nego Archi­wum.

Zmiana tonu tak mnie zasko­czyła, że z wra­że­nia unio­słam głowę. Gajer pod­szedł do mnie i mocno uści­snął mi dłoń.

– Nie jestem ochro­nia­rzem Primo – stwier­dził bez emo­cji. – Nazy­wam się Jeri­cho Pakk. W admi­ni­stra­cji Ander­sona odpo­wia­dam za komu­ni­ka­cję.

– Zatem nie mię­śniak, tylko poli­tyk – wymam­ro­ta­łam, przy­glą­da­jąc mu się bacz­nie. – Ale dziś to jakby to samo, prawda?

Zesztyw­niał lekko, a potem cof­nął rękę i odda­lił się w stronę drzwi, nie odry­wa­jąc od mojej twa­rzy nie­ru­cho­mego spoj­rze­nia. Wyborna samo­kon­trola, pomy­śla­łam.

– Primo jest już w dro­dze, panienko z Archi­wum – mruk­nął, po czym wska­zał mi drzwi.

Bar­dzo dziw­nie się czu­łam, wkra­cza­jąc do kwa­tery Primo. Upew­ni­łam się, czy równo leżą tusz­karty, które poło­ży­łam na stole, a potem rozej­rza­łam się po kabi­nie. Miesz­ka­nie Primo Ander­sona było wybit­nie luk­su­sowe. Na The­tis to raczej rzad­kość; gene­ral­nie kabiny miesz­kalne na statku są do sie­bie bar­dzo podobne – pro­ste, ergo­no­miczne i nazna­czone cha­osem typo­wym dla ich miesz­kań­ców. Każdy z nas jest wszak uczest­ni­kiem tej samej misji, więc powi­nien mieć równy udział w dostęp­nych zaso­bach.

No, tego przy­naj­mniej uczą nas w przed­szkolu, prawda? Nie ma bied­nych ani boga­tych, nie trzeba się wspi­nać po dra­bi­nie spo­łecz­nej, nie ma powodu do wojen pod­jaz­do­wych. „Gdzie nie ma współ­za­wod­nic­twa, nie ma i sta­tusu”, jak to mówią.

A gdzie nie ma sta­tusu, nie ma też kon­fliktu. Fila­rem sta­bil­no­ści sys­temu, który opra­co­wano na potrzeby tej wie­lo­po­ko­le­nio­wej podróży, jest głę­boko zako­rze­niona kon­cep­cja Jed­no­ści. Nawet Primo statku zawsze był jedy­nie sługą tej wiel­kiej sprawy. Ow­szem, otrzy­my­wał sta­no­wi­sko dzięki wybo­rom powszech­nym, ale jego zada­niem było słu­żyć.

Kabina, w któ­rej się zna­la­złam, była jed­nak inna… schludna. I prze­stronna. I jakimś cudem wyda­wała się sta­ro­świecka. Wszy­scy uży­wa­li­śmy sto­łów z kar­bo­pianki, a ten, przy któ­rym wła­śnie usia­dłam, ponad wszelką wąt­pli­wość został wyko­nany z praw­dzi­wego drewna. Jesz­cze bar­dziej oso­bliwe były beżowe kanapy usta­wione w kwa­drat pośrodku pomiesz­cze­nia, bo wszyst­kie obito naj­praw­dziw­szą bio­lo­giczną skórą. Jakim cudem prze­trwały w ide­al­nym sta­nie sto osiem­dzie­siąt lat, które minęły od Odlotu? Nie mia­łam poję­cia; wie­dzia­łam jedy­nie, że gdy budo­wano The­tis, sta­ran­nie uni­kano sto­so­wa­nia tak deli­kat­nych i degra­do­wal­nych mate­ria­łów. Zwłasz­cza że bar­dziej trwałe i znacz­nie tań­sze syn­te­tyki były powszech­nie dostępne. Musia­łam jed­nak przy­znać w duchu, że wystrój kabiny Primo wywarł na mnie odpo­wied­nie wra­że­nie.

Kątem oka uchwy­ci­łam wła­sne odbi­cie w ozdob­nym ścien­nym lustrze. Pode­szłam bli­żej, żeby się upew­nić, czy zno­śnie się pre­zen­tuję. Zało­ży­łam za ucho nie­sforny kosmyk – w tym mie­siącu nosi­łam pro­ste, się­ga­jące ramion włosy w odcie­niu kosmicz­nej czerni. Przez ostatni rok fry­zjer­skie eks­pe­ry­menty były moją pod­sta­wową roz­rywką. Krę­cone, pod­go­lone, asy­me­tryczne – jeśli cho­dzi o włosy na gło­wie, prze­ćwi­czy­łam bodaj wszystko. Vio­let, moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka oraz tera­peutka, mogłaby zapewne napi­sać pracę naukową o moich psy­cho­lo­gicz­nych wzlo­tach i upad­kach, ale cóż – po pro­stu lubi­łam zmiany. Co jesz­cze zoba­czy­łam w lustrze? Mocno zary­so­waną linię pod­bródka, brwi, które w opi­nii Nyashy zna­mio­no­wały „upar­tość”, oraz cał­kiem ładne zęby. Nie, w żad­nym razie nie byłam piękna, ale mam wra­że­nie, że od czasu do czasu wszyst­kie te szcze­góły two­rzyły w miarę strawną całość.

Drgnę­łam, wyrwana z zamy­śle­nia sze­le­stem kro­ków w sąsied­nim kory­ta­rzu. Drzwi się roz­su­nęły i w progu sta­nął Jeri­cho. Wycią­gnął ku mnie rękę.

– Primo Ander­son, Star­sza Archi­wistka San­drine Liet.

Zaczy­namy.

– San­drine! – Ander­son wszedł do prze­stron­nej kabiny ener­gicz­nym, pew­nym kro­kiem.

Sze­roki uśmiech pod­kre­ślał wydat­ność kości policz­ko­wych i mocny zarys żuchwy. Natu­ral­nie nie po raz pierw­szy widzia­łam Primo, ale jesz­cze ni­gdy nie spo­tka­łam się z nim twa­rzą w twarz. Był… impo­nu­jący. Widać było, że to jeden z ludzi domi­nu­ją­cych w każ­dym oto­cze­niu, w któ­rym się znajdą. Był po pro­stu ide­alny do swej roli, począw­szy od szy­tego na miarę ultra­ma­ry­no­wego gar­ni­turu, w któ­rym wyglą­dał, jakby się w nim uro­dził, aż po per­fek­cyj­nie opa­loną twarz i dopra­co­waną – zre­lak­so­waną i zara­zem pełną ener­gii – mowę ciała.

Primo usiadł na kana­pie naprze­ciwko i nachy­lił się, wycią­ga­jąc do mnie rękę ponad ławą. Nie drgnął przy tym nawet jeden siwy włos w jego nie­na­gan­nej, krótko przy­strzy­żo­nej fry­zu­rze.

– Ja… – Utknę­łam. Zasko­czył mnie. Czy ja się rumie­nię? – W doku­men­cie zezna­nia będę figu­ro­wała jako Arch. Liet – wybą­ka­łam, ści­ska­jąc jego cie­płą, silną dłoń.

Ander­son znie­ru­cho­miał na uła­mek sekundy, a potem, choć wyda­wało się to ana­to­micz­nie nie­moż­liwe, uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej.

– Tak, tak, natu­ral­nie, pro­to­kół. – Uwol­nił moją dłoń i roz­parł się wygod­nie.

Skóra kanapy skrzyp­nęła cicho pod jego cię­ża­rem. Jesz­cze przez sekundę lub dwie patrzył mi pro­sto w oczy i odnio­słam prze­lotne wra­że­nie, że coś sobie uświa­do­mił.

– Primo Seba­stia­nie Ander­so­nie – zaczę­łam. – Nie chcia­ła­bym zabie­rać zbyt wiele pań­skiego czasu. Przy­słano mnie tu, bym doko­nała for­mal­nego odbioru pisem­nego zezna­nia w spra­wie wymu­sze­nia, które pan zgło­sił…

– Mów mi Sabi – zapro­po­no­wał w przy­ja­znym, jakby prze­pra­sza­ją­cym geście. – I przy­kro mi, San, że ścią­gną­łem cię aż tutaj, bo w sumie sprawa jest błaha.

Spoj­rza­łam na niego nie­pew­nie.

– Jak to?

Jeri­cho Pakk dołą­czył do nas na kana­pie, kła­dąc ciężką dłoń na pliku tusz­kart.

– Primo pra­gnie wyco­fać skargę i liczy, że zosta­nie ona usu­nięta z doku­men­tów Archi­wum – powie­dział cicho.

– To był po pro­stu błąd – dodał z uśmie­chem Ander­son. – Nie ma powodu, by Archi­wum poświę­cało tej spra­wie swój cenny czas.

Zapa­dłam się głę­biej w skó­rzane opar­cie kanapy, kre­śląc wzro­kiem trój­kąt mię­dzy twa­rzami dwóch męż­czyzn i pli­kiem tusz­kart. Pró­bo­wa­łam w pośpie­chu prze­ana­li­zo­wać nową sytu­ację.

– Chwi­leczkę – ode­zwa­łam się wresz­cie, uno­sząc doku­menty. – To prze­cież for­malna skarga w spra­wie wymu­sze­nia, któ­rego ofiarą miał paść Primo statku. Sam pan ją zło­żył.

Skrzy­wili się jak na komendę i spoj­rzeli po sobie.

– Lepiej uży­wajmy okre­śle­nia „usi­ło­wa­nie wywar­cia nie­le­gal­nego wpływu” – rzekł Jeri­cho, nie odry­wa­jąc wzroku od Ander­sona.

– Zro­zu­mia­łam, że celem tego zezna­nia miało być wyja­śnie­nie szcze­gó­łów sprawy i wsz­czę­cie docho­dze­nia – doda­łam ostroż­nie.

Jeri­cho wyraź­nie się spiął, jakby miał się pode­rwać z wygod­nej kanapy. Ander­son poło­żył mu dłoń na ramie­niu w uspo­ka­ja­ją­cym geście i znowu się do mnie uśmiech­nął.

– Coś ci pokażę, San­drine. Coś, co widziało – lub zoba­czy – na wła­sne oczy bar­dzo nie­wielu miesz­kań­ców The­tis – powie­dział. – A potem zasta­no­wimy się wspól­nie, jak roz­wią­zać nasz drobny pro­blem. Te?

Nie cze­ka­jąc na moją odpo­wiedź, Ander­son z zaska­ku­jącą lek­ko­ścią pod­niósł się z głę­bo­kiego sie­dzi­ska i popro­wa­dził mnie ku ścia­nie w głębi salonu. Drew­niane panele zdo­bił rząd opra­wio­nych foto­gra­fii. Więk­szość z nich przed­sta­wiała sceny typowe dla oso­bi­sto­ści publicz­nej: Primo Ander­sona pod­czas uro­czy­sto­ści inau­gu­ra­cyj­nej, jego mowę powi­talną wygło­szoną w Aka­de­mii, por­tret w oku­la­rach ochron­nych przy oka­zji wizyty w jakiejś fabryce. Krótko mówiąc, klu­czowe punkty kariery poli­tycz­nej. Na nie­któ­rych dostrze­głam też jedy­nego syna Ander­sona, Sama. Uśmiech mają iden­tyczny, pomy­śla­łam. Bez wąt­pie­nia ta sama gen­li­nia.

Primo nie sku­piał się jed­nak na zdję­ciach. Pochy­lił się nad sze­roką szu­fladą, która wysu­nęła się wprost ze ściany. Gdy do niej zaj­rza­łam, od razu zauwa­ży­łam cha­rak­te­ry­styczny blask wyściółki typo­wej dla sej­fów. Cie­kły dia­ment. To musi być coś waż­nego.

Ander­son ostroż­nie wydo­był sporą ramkę i obró­cił ją w stronę świa­tła. Prze­zna­czona na arkusz nieco więk­szy od stan­dar­do­wej tusz­karty, była pokryta ręcz­nie zdo­bioną, brą­zową skórą prze­szytą praw­dzi­wymi nićmi. Natych­miast roz­po­zna­łam doku­ment ukryty za gru­bym durasz­kłem i z wra­że­nia cof­nę­łam się o mały krok.

– Czy to…

Uśmiech­nięty Primo Ander­son spoj­rzał na mnie łagod­nie, jakby pre­zen­to­wał zachwy­co­nemu dziecku magiczną sztuczkę.

– W rze­czy samej. Ory­gi­nalny Cer­ty­fi­kat Zaokrę­to­wa­nia na The­tis.

ROZDZIAŁ TRZECI

Natu­ral­nie widy­wa­łam już cyfrowe skany Cer­ty­fi­katu Zaokrę­to­wa­nia – pod­czas stu­diów w Aka­de­mii oglą­dał je każdy the­ta­nin, a ja jako Archi­wistka mogłam je podzi­wiać w dowol­nym momen­cie, jeśli tylko mia­łam ochotę. Teraz jed­nak doświad­czy­łam cze­goś zupeł­nie innego. Mia­łam przed sobą auten­tyczny doku­ment, ręcz­nie pod­pi­sany pra­wie dwa stu­le­cia wcze­śniej; doku­ment, który posłał cały nasz gatu­nek w kosmiczną podróż obli­czoną na poko­le­nia. Tak, to był kawał praw­dzi­wej histo­rii.

Ander­son zaś trzy­mał go w ręku jak nie­po­zorny przed­miot codzien­nego użytku. Jakby był jego wła­ści­cie­lem.

– Chcesz go potrzy­mać, San­drine? – zapy­tał, pod­su­wa­jąc mi ramkę z doku­men­tem.

– Nie, nie, dzię­kuję, Primo Ander­so­nie, nie mogła­bym… – Cof­nę­łam się jesz­cze o krok, oba­wia­jąc się, że jakimś cudem zakażę bez­cenny przed­miot wła­sną nie­po­rad­no­ścią. Poćwiczmy naj­pierw bez­pieczne korzy­sta­nie z drzwi, zanim wycią­gniemy ręce po deli­katne pamiątki histo­rii. Tak sobie myśla­łam, ale wpa­try­wa­łam się w Cer­ty­fi­kat Zaokrę­to­wa­nia jak urze­czona. Mate­riał, na któ­rym go wydru­ko­wano, wyglą­dał na orga­niczny – czy to naprawdę per­ga­min? – i wyka­zy­wał pierw­sze oznaki roz­kładu. Zapewne nie bez powodu spo­czy­wał w bez­piecz­nym, kon­tro­lo­wa­nym śro­do­wi­sku sej­fo­szu­flady; miał prze­cież zostać zacho­wany na wiecz­ność!

Choć miał głów­nie sym­bo­liczne i cere­mo­nialne zna­cze­nie, Cer­ty­fi­kat był de facto aktem zało­ży­ciel­skim nowego etapu w dzie­jach rodzaju ludz­kiego, defi­niu­ją­cym jego nadzieje i war­to­ści oraz główne zało­że­nia misji The­tis. Wła­sno­ręcz­nie pod­pi­sało go dwu­dzie­stu jeden dyrek­to­rów misji, fina­li­zu­jąc tym samym stu­letni pro­jekt. Byli eks­per­tami z roz­ma­itych dzie­dzin, od gene­tyki, przez inży­nie­rię, aż po pla­no­wa­nie spo­łeczne.

Spoj­rza­łam na schludne rzędy pod­pi­sów u dołu strony, zło­żo­nych przez owych gigan­tów, któ­rzy poświę­cili życie na przy­go­to­wa­nie The­tis do startu. Ich ofiara była w isto­cie daremna, wszy­scy bowiem pozo­stali na Ziemi – żaden z dwu­dzie­stu jeden uczo­nych nie został wybrany do udziału w misji.

Dla­czego poka­zał mi Cer­ty­fi­kat? Dla­czego wła­śnie teraz?

– Impo­nu­jący – bąk­nę­łam wresz­cie.

Uśmiech Ander­sona nie­znacz­nie przy­gasł. Zaraz potem Primo poło­żył mi dłoń na ramie­niu i łagod­nie popro­wa­dził mnie z powro­tem ku skó­rza­nej kana­pie.

– Czy mogę powie­rzyć ci tajem­nicę? – spy­tał, spo­glą­da­jąc na mnie prze­ni­kli­wie brą­zo­wymi oczami. Nie cze­kał jed­nak na odpo­wiedź. Zdaje się, że poli­tycy cza­sem zadają pyta­nia wyłącz­nie po to, by przy­kuć uwagę słu­cha­cza. – Jak sądzisz, dla­czego trzy­mam Cer­ty­fi­kat Zaokrę­to­wa­nia w pry­wat­nej kwa­te­rze, choć tak naprawdę to Archi­wum powinno spra­wo­wać nad nim pie­czę?

Czy to jakiś test?

– Nie wiem… może na wszelki wypa­dek? – zasu­ge­ro­wa­łam. – Skany spo­czy­wają w Archi­wum, a ory­gi­nał tutaj, na wypa­dek gdyby jedno z tych miejsc miało ulec znisz­cze­niu?

Ander­son uśmiech­nął się kpiąco i spoj­rzał na Jeri­cha Pakka.

– Typowa odpo­wiedź Archi­wi­sty. Cał­ko­wite sku­pie­nie na szcze­gó­łach, bez spoj­rze­nia na pełen obraz sytu­acji. – Znowu popa­trzył na mnie, tym razem jakby bar­dziej wyro­zu­miale. – Odpo­wie­dzią, Star­sza Archi­wistko Liet, jest per­spek­tywa. – Mówiąc to, Ander­son zaczął kre­ślić w powie­trzu kręgi. – Ludzie czę­sto mnie pytają: „Sabi, co wła­ści­wie jest celem naszej gene­ra­cji?”. A gdy mówią o celu, tak naprawdę mają na myśli sens życia. Pozwól, że ci odpo­wiem, San­drine. – Uniósł brew, uśmie­cha­jąc się przy­jaź­nie. – Nie jako Primo, ale jako brat­nia istota ludzka. Otóż dla the­tan uro­dzo­nych w kosmo­sie, z dala od Sta­rej Ziemi, któ­rzy doko­nają żywota w prze­strzeni dzie­siątki lat przed dotar­ciem do któ­rejś z domnie­ma­nych pla­net doce­lo­wych, odna­le­zie­nie sensu życia wcale nie jest pro­stą sprawą.

Wzru­szy­łam ramio­nami.

– Może po pro­stu spę­dzamy czas w podróży z punktu A do punktu B. Pró­bu­jąc przy tym niczego nie zepsuć, póki gene­ra­cja Osad­ni­ków nie przej­mie ste­rów i zre­ali­zuje nasze powo­ła­nie i tak dalej?

– To dość cyniczny punkt widze­nia – wtrą­cił surowo Primo, zer­ka­jąc na Jeri­cha Pakka. – To, że nasza pla­neta chy­liła się ku upad­kowi i jako gatu­nek potrze­bo­wa­li­śmy nowego domu, wcale nie ozna­cza, że nie odgry­wamy klu­czo­wej roli w całym pro­ce­sie. Gdyby tak było, Pas­sa­dos mogli po pro­stu uło­żyć załogę Gen­zero do krio­ge­nicz­nego snu i wysłać ją w tę dwu­stu­let­nią podróż.

– Z pew­no­ścią upro­ści­łoby to sprawę – odrze­kłam.

– Ależ wła­śnie o to cho­dzi! – Primo Ander­son aż kla­snął z pod­nie­ce­nia. – Bar­dzo, ale to bar­dzo róż­nimy się od ludzi, któ­rzy weszli na pokład tego statku. Zary­zy­ko­wał­bym nawet tezę, że jeste­śmy nie­mal innym gatun­kiem.

Uśmiech­nę­łam się, wspo­mi­na­jąc nie­zli­czone nader gorące debaty z Nyashą. Uwiel­biał histo­rię, a Archi­wum było prak­tycz­nie nie­skoń­czoną skarb­nicą tema­tów. Doprawdy było o czym roz­ma­wiać.

– Wyobraź sobie – cią­gnął Ander­son – że cała popu­la­cja ówcze­snych Zie­mian budzi się z dwu­stu­let­niego snu, by osie­dlić się na nowej pla­ne­cie. Nie są przy­sto­so­wani ani do innego składu atmos­fery, ani do odmien­nego ciśnie­nia. Gra­wi­ta­cja na pozio­mie 0,6 g jest dla nich wiel­kim wyzwa­niem. Z tru­dem tole­rują lokalną żyw­ność, wodę, pro­mie­nio­wa­nie, prak­tycz­nie wszystko. – Primo wstał i zaczął prze­cha­dzać się po salo­nie, igno­ru­jąc sub­telne sygnały Pakka, że powi­nien się stresz­czać. Wygląda na to, że poli­tyk w roku wybor­czym to bestia, któ­rej nie da się poskro­mić. – Widzisz, sama podróż The­tis jest czę­ścią pro­cesu przy­go­to­wa­nia nas do opty­mal­nego prze­pro­wa­dze­nia fazy Osad­nic­twa, te?

– Zatem to jest naszym wiel­kim celem? – spy­ta­łam. – „To my jeste­śmy zmianą”?

Czyż nie tak brzmi hasło wybor­cze każ­dego kunye poli­tyka w dzie­jach ludz­ko­ści?

Ręka Ander­sona znie­ru­cho­miała w pół gestu, a jego gład­kie obli­cze prze­sło­nił na moment cień znu­że­nia.

– Jesteś Star­szą Archi­wistką – odpa­ro­wał. – Opie­ku­jesz się całym zaso­bem wie­dzy zgro­ma­dzo­nym na pokła­dzie The­tis, od danych sprzed Odlotu, zała­do­wa­nych jesz­cze przez Pas­sa­dos, aż po wszyst­kie osią­gnię­cia nauki, inży­nie­rii i roz­woju spo­łecz­nego doko­nane w podróży. Chyba łatwo połą­czyć kropki, prze­cież to oczy­wi­ste! – Ander­son odwró­cił się ku Jeri­chowi. – Prawda?

– A jed­nak wymaga odro­biny inte­lektu – zauwa­żył Pakk, zer­ka­jąc na mnie jakby trium­fal­nie. Masz za swoje, mówiło jego spoj­rze­nie.

Sabi zaczął odli­czać na pal­cach, jakby tłu­ma­czył tępemu dziecku naj­bar­dziej ele­men­tarną sprawę.

– Gene­ra­cja Zero – powie­dział, pro­stu­jąc palec wska­zu­jący – czyli Zie­mia­nie wybrani do Zaokrę­to­wa­nia, a także kolejne poko­le­nia, aż po Gen­trzy, a nawet Gencz­tery, to Kre­ato­rzy. Pierwsi z nich uro­dzili się na Ziemi, reszta miała ziem­skich rodzi­ców lub dziad­ków, zga­dza się?

Ski­nę­łam głową w odpo­wie­dzi na to pyta­nie reto­ryczne.

– To ozna­cza, że mieli dawną, ziem­ską men­tal­ność. Wyzna­wali dawne war­to­ści, znali dawną struk­turę spo­łeczną, mieli nawet dawne para­me­try fizyczne! Byli owo­cem tysiąc­leci egzy­sten­cji rodzaju ludz­kiego na naszej sta­rej pla­ne­cie. Zro­dził ich sys­tem zop­ty­ma­li­zo­wany pod kątem prze­trwa­nia na Ziemi, ale kom­plet­nie nie­przy­datny w życiu w prze­strzeni kosmicz­nej. Zada­nie tych gene­ra­cji było więc oczy­wi­ste: wykre­ować nowe spo­łe­czeń­stwo, które roz­kwit­nie w warun­kach panu­ją­cych na The­tis, czyli w ogra­ni­czo­nej prze­strzeni, przy ogra­ni­czo­nych zaso­bach, w warun­kach ści­słego pla­no­wa­nia popu­la­cji i w ode­rwa­niu od cha­otycz­nej natury… cóż, samej Natury. – Ander­son wró­cił na swoje miej­sce, a Jeri­cho Pakk przy­siadł w fotelu po mojej lewej stro­nie. – To były gene­ra­cje gigan­tów, Arch. Liet! Każdy z nich wie­dział, że za życia nie zoba­czy pla­nety, do któ­rej zmie­rza, lecz mimo to był gotów wymy­ślić na nowo to wszystko, co dziś jest dla nas ludz­ko­ścią.

Kątem oka spo­strze­głam, że Jeri­cho zmie­nia pozy­cję w fotelu. Roz­ło­żył na stole wachlarz for­mu­la­rzy, lecz Ander­son nie zwró­cił na to uwagi, pochło­nięty wła­snym tokiem myśle­nia.

– A Gene­ra­cja Ósma, czyli nasto­latki bie­ga­jące dziś po pokła­dach, oraz Gene­ra­cja Dzie­wiąta, któ­rej docze­kamy się naresz­cie w naj­bliż­szym Roku Naro­dzin? Otóż oni wszy­scy, San­drine, mają przed sobą zgoła odmienne zada­nie. Będą Budow­ni­czymi. To na ich bar­kach spo­cznie naj­cięż­sze brze­mię, z jakim kie­dy­kol­wiek zmie­rzy się rodzaj ludzki: prze­pro­wa­dze­nie fazy Osad­nic­twa naszego gatunku na obcej pla­ne­cie! Przy­go­tują wszystko na nadej­ście Gen­dzie­sięć: poko­le­nia, które już na miej­scu roz­pocz­nie etap wła­ści­wej kolo­ni­za­cji nowego świata. Teraz z pew­no­ścią zaczy­nasz dostrze­gać, że trwa wie­lo­po­ko­le­niowy pro­ces. A w jaki spo­sób on działa, Arch. Liet?

Wzru­szy­łam ramio­nami.

– W sen­sie tech­nicz­nym wdra­żany jest plan warun­ko­wa­nia. The­tis zapro­gra­mo­wano tak, by pod­czas podróży warunki panu­jące na statku powoli się zmie­niały. Ciśnie­nie powie­trza, tem­pe­ra­tura, wil­got­ność, dłu­gość pór roku, siła cią­że­nia – wszystko to jest stop­niowo mody­fi­ko­wane na podo­bień­stwo warun­ków pla­nety doce­lo­wej.

Ander­son par­sk­nął śmie­chem.

– Zga­dza się. Jestem pewny, że Zie­mia­nin z Gen­zero nie mógłby nawet oddy­chać powie­trzem, które ser­wuje nam dziś The­tis! – Spo­waż­niał, jakby nagle uświa­do­mił sobie sens wła­snych słów. – Ale, jak powie­dzia­łaś, to tylko tech­ni­ka­lia. Znacz­nie bar­dziej nie­po­koją mnie kwe­stie spo­łeczne. Jakim ludz­kim ple­mie­niem będziemy, gdy nadej­dzie czas Osad­nic­twa? Te gene­ra­cje będą musiały być gotowe do adap­ta­cji do warun­ków panu­ją­cych na nowej pla­ne­cie. Na Terra Firma. To coś zupeł­nie innego niż życie na pokła­dzie The­tis.

– Zatem co to ozna­cza dla nas, Primo Ander­so­nie? – spy­ta­łam cicho.

Męż­czy­zna zło­żył dło­nie.

– Mój ojciec nale­żał do Gencz­tery. Zwykł mawiać, że my, dzie­ciaki z Gen­pięć, jeste­śmy pierw­szym praw­dzi­wie nowo­cze­snym, zro­dzo­nym w prze­strzeni kosmicz­nej poko­le­niem. Nazy­wał nas Homo infi­ni­tus.

Dostrze­głam blask w oczach Ander­sona, gdy mówił o swoim przodku. Czy jego ojciec nie był sze­fem Archi­wum? Pamię­ta­łam, że kie­dyś wpa­dła mi w ręce lista wszyst­kich osób, które pia­sto­wały to sta­no­wi­sko.

– Z nasta­niem Gen­sześć, a także two­jej Gen­sie­dem, zaist­niał pewien pro­blem. Więk­szość dyna­micz­nych zmian zwią­za­nych z przy­sto­so­wa­niem do życia w kosmo­sie już zaszła. Tempo postępu spa­dło i poja­wiło się pyta­nie o cel. Czy jeste­śmy Gene­ra­cją Wycze­ki­wa­nia? A jeśli jeste­śmy jedy­nie naczy­niami, nośni­kami z wolna mutu­ją­cych genów, pomału prze­bu­do­wu­ją­cymi wła­sne ciała, to jaka jest nasza rola w życiu, nie licząc pro­kre­acji? I czy bez­dzietni ludzie nie mają powodu, by ist­nieć? Czy mamy ich uwa­żać jedy­nie za nic nie­wno­szą­cych kon­su­men­tów? Czy miarą war­to­ści ich życia mają być jedy­nie funk­cje, które peł­nią na statku?

Auć. To aku­rat był celny cios. Po ostat­niej kłótni z admi­ni­stra­cją – i całym zamie­sza­niu z moim ówcze­snym part­ne­rem Kilia­nem – wypi­sano mnie z listy na naj­bliż­szy Rok Naro­dzin.

Ode­bra­nie mi prawa do pro­kre­acji było nokau­tu­ją­cym cio­sem poni­żej pasa i osta­tecz­nie poróż­niło mnie z Kilia­nem. Mia­łam wtedy wra­że­nie, że choć Nyasha sta­rał się w miarę moż­li­wo­ści wyci­szyć sprawę, Ander­son musiał o niej usły­szeć, a być może nawet wziął udział w wymie­rze­niu mi kary. Teraz jed­nak nie byłam tego pewna. Dla­czego Primo The­tis miałby się inte­re­so­wać rodzin­nymi pla­nami zwy­kłej Archi­wistki?

– Oszczę­dzę ci dra­ma­tów – cią­gnął Ander­son, wycią­ga­jąc rękę, by łagod­nie dotknąć mojej dłoni. – Tak, nasze życie ma sens. Ist­nieje cel wiel­kiej wagi, acz nie­oczy­wi­sty, ku któ­remu musimy podą­żać. Można go wyra­zić dwoma sło­wami: sta­bil­ność oraz jed­ność.

– Za tym mogę zagło­so­wać – odpo­wie­dzia­łam, chi­cho­cząc. Cała ta prze­mowa coraz moc­niej zala­tuje kam­pa­nią wybor­czą.

Ander­son nawet się nie uśmiech­nął.

– Wiem, brzmi to dziw­nie, może ana­chro­nicz­nie. Prawda jest jed­nak taka, że mamy obo­wią­zek zapew­nić naszym dzie­ciom oraz ich dzie­ciom opty­malny start do fazy Osad­nic­twa. I nie możemy lek­ce­wa­żyć tej misji. Gdy dotrzemy do celu, będziemy mieli za sobą dwa stu­le­cia lotu z jedną trze­cią pręd­ko­ści świa­tła. W chwili Zaokrę­to­wa­nia tra­fiło na The­tis dwa­dzie­ścia dwa tysiące ludzi. Dziś jest nas ponad pięć­dzie­siąt tysięcy, a w nad­cho­dzą­cym Roku Naro­dzin dobi­jemy do sześć­dzie­się­ciu tysięcy. – Ander­son pozwo­lił sobie na krótką pauzę dla lep­szego efektu. – Jest coraz tłocz­niej. Naszym zada­niem, a nawet pozwolę sobie powie­dzieć: naszym ofi­cjal­nym celem – spoj­rzał na mnie w sku­pie­niu – jest dal­sze jed­no­cze­nie spo­łe­czeń­stwa i pod­trzy­ma­nie jego sta­bil­nego bytu, by kolejne poko­le­nia były w sta­nie zbu­do­wać nowy dom dla ludz­ko­ści.

W tym momen­cie Jeri­cho Pakk wstał jak na komendę i nachy­lił się ku nam, wska­zu­jąc pal­cem tusz­karty leżące na stole. Ander­son spoj­rzał na nie z powąt­pie­wa­niem i wes­tchnął nie­chęt­nie.

– Wiem, że nie uła­twi­łem ci roboty, San­drine – powie­dział. – Nie przy­szłaś tu prze­cież, żeby wysłu­chi­wać lek­cji histo­rii czy umo­ral­nia­ją­cych poga­da­nek, ale jest dla mnie ważne, żebyś dobrze zro­zu­miała: robię to wszystko, patrząc na sprawy z naj­waż­niej­szej per­spek­tywy – per­spek­tywy naszej misji. – To rze­kł­szy, Ander­son jakby znowu zmie­nił bieg: usztyw­nił się i ode­zwał ofi­cjal­nym tonem: – I wła­śnie ta per­spek­tywa każe mi odło­żyć na bok wła­sny dys­kom­fort i posta­wić na pierw­szym miej­scu sprawy miesz­kań­ców The­tis. Ludzie nie potrze­bują kolej­nego skan­dalu, zwłasz­cza że w tym mie­siącu cze­kają nas wybory Primo. Rola praw­dzi­wego przy­wódcy wymaga nie­kiedy oso­bi­stych poświę­ceń.

Jeri­cho Pakk podał mi doku­menty.

– Primo Ander­son wyco­fuje swoją skargę ze skut­kiem natych­mia­sto­wym. Oto wypeł­nione for­mu­la­rze Archi­wum z decy­zją o zamknię­ciu śledz­twa. Wystar­czy pod­pi­sać, Arch. Liet.

Co jest grane?

– Zatem nie było żad­nej próby wymu­sze­nia?

Pakk i Ander­son spoj­rzeli po sobie bez słowa, a potem Primo pochy­lił się w moją stronę.

– Naj­le­piej będzie, jeśli uznamy całą tę sprawę za nie­po­ro­zu­mie­nie – rzekł cicho, świet­nie panu­jąc nad gło­sem. – Jeri­cho z wła­snej ini­cja­tywy skon­tak­to­wał się z Głów­nym Archi­wi­stą Nyashą Woo, by zasię­gnąć jego zda­nia na temat pew­nej wia­do­mo­ści, którą otrzy­ma­li­śmy. Nie uczy­nił tego z zamia­rem zło­że­nia for­mal­nej skargi. Mnie­mam, że Nyasha wyka­zał się nad­gor­li­wo­ścią w inter­pre­ta­cji tego, co zaszło. Tak czy ina­czej, nie ma powodu, by dalej cią­gnąć tę nie­for­tunną sprawę. Nikt nie ucier­piał, a my będziemy mogli sku­pić się na tym, by jesz­cze dziś zro­bić coś dobrego dla miesz­kań­ców The­tis!

Ander­son uśmiech­nął się trium­fal­nie i wstał sprę­ży­stym ruchem spor­towca. Zapiął mary­narkę i wygła­dził nie­wi­dzialną zmarszczkę na gład­kich spodniach z poli­je­dwa­biu. Był świeży i pełen wigoru, jakby nale­żał do Gen8.

– Naprawdę miło było cię poznać, San­drine – powie­dział i uśmiech­nął się pogod­nie. – Trzy­mam cię za słowo, jeśli cho­dzi o ten głos w wybo­rach! Leć i pro­spe­ruj – dodał, żegna­jąc mnie tra­dy­cyj­nym the­tań­skim pozdro­wie­niem.

– Terra firma espera – spró­bo­wa­łam dodać rów­nie ofi­cjalny akcent, gra­mo­ląc się z głębi mięk­kiej kanapy. – To dla mnie zaszczyt, że mogłam pana poznać, Primo Ander­so­nie.

Wycią­gnę­łam rękę na poże­gna­nie, lecz on był już w poło­wie drogi do wyj­ścia. Szedł pew­nym kro­kiem, a gdy opu­ścił pry­watny salon, na kory­ta­rzu dołą­czyło doń natych­miast dwoje urzęd­ni­ków. Przy­spie­szył, gdy wci­snęli mu w ręce pliki tusz­kart.

Z zamy­śle­nia wyrwało mnie ciche stu­ka­nie. Jeri­cho Pakk stał przy stole, doty­ka­jąc pal­cem pustego miej­sca u dołu for­mu­la­rza.

– Pro­szę użyć pal­czipa, Arch. Liet – pole­cił sucho.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Gene­ra­tions

Copy­ri­ght © 2024 by Noam Jose­phi­des

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2024

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt okładki: Daniel Kutz

Opra­co­wa­nie gra­ficzne pol­skiej wer­sji okładki: Sła­wo­mir Folk­man

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Gene­ra­cje, wyd. I, Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-604-1

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer