63,99 zł
WYCZEKIWANY ROMANS FANTASY WRESZCIE W POLSCE!
LIMITOWANA EDYCJA FENOMENU TIKTOKA: TWARDA OPRAWA, BARWIONE BRZEGI, MAPA I KSIĘGA ŻYWIOŁÓW
DWIE KRÓLOWE.
JEDNA Z NICH CHCE ZNISZCZYĆ ŚWIAT. DRUGA MOŻE GO OCALIĆ.
Rielle. Morderczyni sprzymierzona z aniołami. Nawet jej mąż król Audric, najpotężniejszy władca, jakiego świat widział od stuleci, nie miał tyle siły, aby ją powstrzymać. Miała zostać wybawicielką. Stała się Krwawą Królową.
Eliana do tej pory była przebiegłą i zbuntowaną łowczynią. Jednak gdy porwano jej matkę, dziewczyna sprzymierza się z Wilkiem, przystojnym przywódcą Czerwonej Korony, i wyrusza na poszukiwania. I choć nie ma ku temu żadnych podstaw, musi mu zaufać.
To, co odkryje w sercu Imperium, okaże się jej największym koszmarem.
PEŁNA NAMIĘTNOŚCI OPOWIEŚĆ O PRZEZNACZENIU, MIŁOŚCI
I DWÓCH KOBIETACH, KTÓRE LOS WYSTAWIŁ NA NAJWIĘKSZĄ PRÓBĘ.
REKOMENDACJE:
Tak właśnie należy pisać porządną fantastykę.
Monika Łukaszek, Fantastyka na luzie
Historia Rielle i Eliany przypomniała mi o tym, za co tak naprawdę pokochałam fantastykę.
Izabela Górska, @ksiazkowa.baba
Ta opowieść nie da wam spokoju, dopóki nie dotrzecie do finału!
Julia Haponik, @hapjulka
Epicka, brutalna i nieprzewidywalna fantastyka z dwoma silnymi bohaterkami, które zdobędą wasze serca. Jedna sztyletem, druga ogniem.
Magdalena Nowak, @mag_book_
Intrygująca, mroczna i uwodzicielska książka, która na długo zapada w pamięć.
Magdalena Mileszko, @by.bookaholic
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 572
Data ważności licencji: 7/25/2027
Jeśli szukacie książki, która wzbudzi w was ekscytację z odkrywania każdego rozdziału i będzie was nawiedzać w myślach, gdy choć na chwilę odłożycie ją na bok, to bardzo proszę: oto i ona! Jest tu wszystko, czego szukam w dobrej powieści: niesamowicie wykreowany świat, niejednoznaczni bohaterowie, intensywne tempo akcji przeskakujące między jedną szalenie wciągającą historią a drugą. Tak właśnie należy pisać porządną fantastykę.
Monika Łukaszek, Fantastyka na luzie
Historie Rielle i Eliany przypomniały mi o tym, za co tak naprawdę pokochałam fantastykę. Kunsztownie skonstruowany świat i silne bohaterki, które są jego jedynym ratunkiem. A może to właśnie jedna z nich okaże się przyczyną jego zguby?
Izabela Górska, @ksiazkowa.baba
Furyborn. Zrodzona z furii to książka, która już od pierwszego zdania wciągnie was w swój brutalny, pełen magii świat i nie wypuści aż do ostatniej strony. Ta opowieść nie da wam spokoju, dopóki nie dotrzecie do finału!
Julia Haponik, @hapjulka
Epicka, brutalna i nieprzewidywalna fantastyka z dwoma silnymi bohaterkami, które zdobędą wasze serca. Jedna sztyletem, druga ogniem. Rielle i Eliana są z dwóch różnych światów, które gotowe są spalić, aby ochronić tych, których kochają. I jeśli myślicie, że poznaliście już złożoną naturę naszych bohaterek, poczekajcie na prawdziwych złoczyńców tej historii.
Magdalena Nowak, @mag_book_
Furyborn. Zrodzona z furii to powieść dla każdego miłośnika fantasy YA. Każda strona jest niezbędna, każde słowo – kluczowe, a każda scena stanowi część epickiej podróży w tej wspaniałej historii. Intrygująca, mroczna i uwodzicielska książka, która na długo zapada w pamięć.
Magdalena Mileszko, @by.bookaholic
Tytuł oryginalny: Furyborn
Originally published in the United States by Sourcebooks, LLC.
www.sourcebooks.com
Wszelkie prawa zastrzeżone
© Copyright by Claire Legrand, 2018
© Copyright for the Polish translation by Małgorzata Kaczarowska, 2024
© Copyright for this edition by Społeczny Instytut Wydawniczy Znak sp. z o.o., 2024
Wydanie pierwsze
Kraków 2024
Dla Brittany, która jako pierwsza poznała Celdarię
Niektórzy mówią, że Królowa w ostatniej chwili odczuwała lęk.
Ja jednak wolę sądzić, że przepełniał ją gniew.
– słowa Proroka
Królowa przestała krzyczeć zaraz po północy.
Simon ukrywał się w jej szafie, zatykając uszy palcami, żeby odciąć się od hałasu. Siedział tam od kilku godzin, skulony, z pochyloną głową i kolanami przyciśniętymi do piersi.
Od kilku godzin komnata królowej drżała w rytm jej krzyków.
Teraz zapadła cisza. Simon wstrzymywał oddech i odliczał sekundy, jakby mierzył czas pomiędzy błyskawicą a grzmotem. Czy burza się zbliża, czy oddala?
Raz. Dwa. Trzy.
Doliczył do dwudziestu i odważył się opuścić ręce.
Ciszę przerwał płacz dziecka. Simon uśmiechnął się i wstał, czując zalewającą go falę ulgi.
Dziecko królowej przyszło na świat – nareszcie. Teraz on i jego ojciec będą mogli uciec z tego miasta i nigdy nie wracać.
Simon odgarnął suknie królowej i wyszedł, potykając się, do sypialni.
– Ojcze? – zapytał bez tchu.
Ojciec Simona, Garver Randell, odwrócił się. W jego oczach malowało się znużenie, ale uśmiechał się szeroko. Za jego plecami leżała królowa Rielle; nieposłuszne, ciemne włosy kleiły się do jej bladej skóry, a pościel i biała koszula nocna były poplamione czerwienią. W ramionach trzymała wiercące się zawiniątko.
Simon zbliżył się na palcach do łoża. Odczuwał zachwyt, chociaż widok królowej sprawiał także, że jego pierś wypełniała się gniewem. Nowo narodzona następczyni tronu królestwa była maleńka – pomarszczona czerwona buzia, skóra w odcieniu odrobinę ciemniejszym niż karnacja jej matki, wielkie brązowe oczy i strzecha mokrych czarnych włosów.
Oddech uwiązł Simonowi w gardle.
Malutka była niezwykle podobna do swojego nieżyjącego ojca.
Rielle wpatrywała się w dziecko, a potem ze zdumieniem podniosła wzrok na ojca Simona.
– Myślałam, że ją zabiję – powiedziała. Roześmiała się i otarła twarz drżącymi palcami. – Marzyłam, że to zrobię. A ona mimo wszystko jest tutaj. – Niezgrabnie poprawiła dziecko w ramionach. Wyraźnie nie umiała trzymać niemowląt.
Dziwnie było widzieć królową w takiej sytuacji – wydawała się drobna wśród stosów poduszek, przypominała dziewczynkę, chociaż miała już dwadzieścia lat. Ta królowa sprzymierzyła się z aniołami i pomogła im zabić tysiące ludzi.
Ta królowa zamordowała swojego męża.
– Audric byłby nią zachwycony – wyszeptała Rielle, a jej twarz spochmurniała.
Simon zacisnął drobne dłonie w pięści. Jak ona śmiała mówić o królu Audricu, skoro sama go zabiła?
Wiedział bardzo niewiele o tej nocy, gdy upadła stolica. Król Audric walczył z królową Rielle na obszernym tarasie przylegającym do czwartego piętra zamku. Miecz króla lśnił blaskiem słońca, a wysadzana diamentami i lusterkami zbroja jaśniała bardziej niż gwiazdy.
Jednakże nawet król Audric Świetlisty, najpotężniejszy przędzarz słońca od stuleci, nie był dość silny, aby pokonać królową Rielle.
Królowa wyjęła miecz z powietrza, oślepiającą broń wykutą z samego empirium. Rielle i Audric skrzyżowali ostrza, ale walka była krótka.
Gdy Rielle lśniącą dłonią wyrwała z piersi Audrica serce i patrzyła, jak jej mąż obraca się w popiół, w jej oczach była tylko żądza krwi.
Simon nie był skłonny do przemocy, lecz mimo to miał poczucie, że jeśli jeszcze przez sekundę będzie patrzeć na królową, może ją uderzyć.
Wyszeptał więc w intencji Audrica modlitwę do Słonecznej Królowej – Niech światło Królowej prowadzi go do domu – i odwrócił się do ojca.
W tym właśnie momencie Garver Randell zesztywniał.
– On wie – wyszeptał i upadł na kolana, łapiąc z trudem oddech.
Simon podbiegł do niego.
– Ojcze? O co chodzi? Co się stało?
Garver ściskał głowę, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
– On wie, niech Bóg ma nas w swojej opiece. On wie – jęknął. Kiedy podniósł wzrok, jego oczy były szare i zamglone.
Simon poczuł, że jego serce boleśnie się zaciska. Znał takie oczy i wiedział, co oznaczają.
Anioł zdołał się w końcu wedrzeć do umysłu jego ojca.
Zgroza malująca się na twarzy Garvera podpowiedziała Simonowi, że musiał to być Corien.
– Ojcze, posłuchaj mnie! Jestem tutaj! – Simon chwycił ojca za rękę. – Chodźmy! Możemy już iść! Proszę, pospiesz się!
Za sobą słyszał głos królowej, która nuciła cicho do siebie:
– Tak się przytula dziecko. Tak się morduje męża. – W jej śmiechu dźwięczały łzy.
– On wie, czym jestem – wychrypiał Garver.
Narastające przerażenie sprawiło, że Simon znieruchomiał.
Corien wiedział, że ojciec Simona jest Naznaczonym, podobnie jak sam Simon. Nie byli ludźmi ani aniołami, w ich żyłach płynęła krew obu ras.
Znaki ukryte pod tuniką na plecach Simona nagle wydały się flarami, które pokażą wszystkim w podbitym mieście, gdzie on się ukrywa. Przez całe lata wraz z ojcem mieszkali w stolicy Celdarii, strzegąc swojej tajemnicy i ukrywając znaki na plecach oraz zakazaną magię. Byli uzdrowicielami, uczciwymi i pracowitymi, a z ich usług korzystali prości ludzie, mistrzowie świątyń, a nawet rodzina królewska.
A teraz… teraz Corien już wiedział.
Simon popchnął ojca do drzwi.
– Ojcze, rusz się, proszę!
– Odsuń się ode mnie! On cię znajdzie! – wykrztusił Garver. Chwycił syna za kołnierz, żeby go odepchnąć.
Simon uderzył głową o słupek baldachimu nad łożem królowej i oszołomiony osunął się na posadzkę. Zobaczył, że jego ojciec odwraca się, śmieje się krótko i ściska głowę. Garver wymamrotał coś ze złością w obcym języku, głosem, który był po części jego, a po części Coriena, a potem pobiegł niezgrabnie do wejścia na taras.
Garver Randell rzucił się ze zdławionym krzykiem z wieży królowej.
Simon się poderwał, przytrzymał się zasłony, żeby złapać równowagę, zachwiał się i znowu upadł. Z pulsującą bólem głową, walcząc z falą mdłości, popełzł po podłodze na taras. Gdy znalazł się przy balustradzie i poczuł górski wiatr chłoszczący jego policzki, nie potrafił się zdobyć na spojrzenie w dół. Przycisnął twarz do zimnego kamienia i objął ramionami dwa słupki. Ktoś albo coś wydawało okropne, zdławione dźwięki.
– Simonie – odezwał się głos za nim.
W tym momencie Simon uświadomił sobie, że to on jest źródłem tych dźwięków.
Poderwał się i odwrócił do królowej Rielle.
– To twoja wina! – krzyknął. – Ty nas wszystkich zabiłaś! Jesteś potworem! Jesteś zła!
Chciał powiedzieć jeszcze więcej. Rielle zdradziła wszystkich mieszkańców królestwa Celdarii, zdradziła cały świat. Miała być Słoneczną Królową, ich wybawicielką i obrończynią. Zamiast tego stała się Krwawą Królową. Królobójczynią. Panią Śmierci.
Jednakże łzy zdławiły głos Simona. Wiatr wiejący z górskich szczytów sprawiał, że chłopiec drżał. Jego drobne ciało próbowało zaczerpnąć powietrza; czuł, że nie może oddychać.
Objął się mocno ramionami i zacisnął powieki, ponieważ świat wokół zaczął się przechylać. Przed oczami nadal miał obraz ojca wybiegającego na taras i rzucającego się w przepaść.
– Ojcze – wyszeptał – wróć, proszę.
Królowa ostrożnie usiadła naprzeciwko niego na kanapie, nadal trzymając w ramionach dziecko. Jej bose stopy były zakrwawione, koszula nocna przesiąknięta potem.
– Masz rację – odezwała się Rielle. – Rzeczywiście to zrobiłam.
Simon poczuł ulgę, że królowa nie próbuje przepraszać. Nic, co mogłaby powiedzieć, nie naprawiłoby przeszłości.
– Myślę – ciągnęła powoli Rielle – że on ją zabije.
Simon pociągnął nosem i otarł usta. Zęby mu szczękały; nie potrafił przestać płakać.
– Nie rozumiem.
Rielle popatrzyła na niego. Jej wargi były suche i spękane. Simon pamiętał, że kiedyś wydawała mu się piękna.
– Moją córkę. – Głos Rielle brzmiał głucho. – Myślę, że Corien ją zabije. A przynajmniej spróbuje.
– Powinien zamiast tego zabić ciebie – syknął Simon.
Rielle roześmiała się na te słowa i nie potrafiła opanować histerycznego śmiechu. Simon mógł tylko patrzeć na nią ze zgrozą i wściekłością, aż uniosła dziecko do twarzy, aby potrzeć policzkiem o jego policzek. Niemowlę zakwiliło i westchnęło.
– Tak się przytula dziecko – wyszeptała Rielle. Wyrwał się jej cichy, smutny dźwięk. – Audric by ją kochał.
Jej twarz się wykrzywiła. Królowa krzyknęła z bólu, przycisnęła do siebie dziecko i pochyliła się, walcząc o oddech.
Kamienna posadzka zadrżała pod stopami Simona. Ściany komnaty królowej poruszyły się w przód i w tył, jakby oddychały wraz z nią.
Skóra Rielle zalśniła i zaczęła się przemieniać. Przez jedną straszliwą chwilę Simonowi zdawało się, że widzi naczynia krwionośne i kości – a jeszcze głębiej światło. Była obramowana migotliwymi płatkami złota; świetlista istota stworzona z iskier i żaru.
Później światło przygasło, a Rielle znowu stała się przyćmiona i ludzka.
Puls Simona przyspieszył gwałtownie ze strachu.
– Co to było?
– To już nie potrwa długo. – Rielle spojrzała na niego lśniącymi oczami, a Simon się cofnął. Skórę pod oczami miała ciemną i cienką. – Już niedługo zdołam się utrzymać w całości.
– To znaczy… że umierasz?
– Tak długo się starałam – wymamrotała Rielle, a potem znowu wrzasnęła i zesztywniała. Z jej palców wystrzeliły iskry światła i rozjaśniły noc, kreśląc łuki nad pogrążonym w mroku miastem. Światło pozostawiło wypalone ślady biegnące zygzakami po płytach tarasu.
Gdy Rielle podniosła głowę, jej twarz błyszczała od potu. Światło poruszało się lśniącymi falami pod jej skórą. Simon nie potrafił odwrócić wzroku; to był jednocześnie najbardziej przerażający i najpiękniejszy widok w jego życiu.
– Czy ty… cierpisz? – zapytał.
Rielle roześmiała się cicho z zaskoczenia.
– Ja zawsze cierpię.
– To dobrze – odparł Simon, ale poczuł w piersi ukłucie wstydu. Ona była potworem, lecz bosym i wyczerpanym, tulącym z czułością dziecko.
„Królowa była kiedyś zwyczajną dziewczyną”, powtarzał ojciec Simona, gdy ten gotował się z nienawiści. „Pamiętaj o tym. Zapamiętaj ją”.
Rielle nagle znieruchomiała.
– O Boże – wyszeptała. – On się zbliża.
Simon cofnął się, słysząc w uszach dzwonki alarmowe.
– Corien?
Rielle oparła się o ścianę, żeby się podnieść, a jej twarz ściągnęła się bólem.
– Nie mogę pozwolić, żeby cię znalazł. Garver dobrze cię ukrył, ale jeśli on się dowie, że jesteś tutaj i kim jesteś…
Simon dotknął pleców, jakby mógł ukryć swoje znaki.
– Ty… ty o nas wiesz?
Na twarzy Rielle pojawił się przebłysk czegoś, czego Simon nie potrafił rozpoznać.
– Usłyszałam o tym od kogoś bliskiego. Na wypadek… No cóż, na wypadek gdybym potrzebowała tej wiedzy.
– Nie rozumiem…
– A ja nie mam czasu, żeby to wyjaśnić. Ukryj się wraz z nią i zostań tutaj. Ja odwrócę jego uwagę.
Z tymi słowami Rielle włożyła córeczkę w ramiona Simona i wróciła pospiesznie do komnaty.
Simon popatrzył na dziecko. Ciemne, poważne oczy małej wpatrywały się w niego, jakby był najbardziej interesującą rzeczą na świecie. Pomimo bolącej głowy i koszmarnego uczucia dojmującej pustki w środku pozwolił sobie na lekki uśmiech.
– Witaj – powiedział i dotknął jej policzka. – Jestem Simon.
– Proszę, weź to. – Rielle pojawiła się w drzwiach, trzymając naszyjnik. Był to płaski złoty wisior z wyrytym skrzydlatym koniem w locie. Na jego grzbiecie siedziała kobieta z rozwianymi ciemnymi włosami i mieczem uniesionym w geście zwycięstwa. Promienie słońca tworzyły za nią aureolę.
To był wizerunek, który rozpowszechnił się w Celdarii w ciągu ostatnich dwóch lat, odkąd Kościół ogłosił, że Rielle jest Słoneczną Królową z przepowiedni.
Jakże ją wszyscy dawniej kochali.
Simon obserwował królową, która wsunęła wisior w becik niemowlęcia.
– Czy żałujesz tego, co zrobiłaś?
– Czy poczułbyś się lepiej, gdyby tak było?
Simon nie potrafił odpowiedzieć.
Królowa ucałowała córeczkę w główkę.
– On cię nie dostanie – wyszeptała. – Nie ciebie, moja najdroższa.
Potem odwróciła się do Simona i zanim zdążył zaprotestować, odgarnęła jego popielate włosy, aby ucałować go w czoło. Skóra zapiekła go w miejscu, którego dotknęły jej wargi; w oczach wezbrały mu łzy. Czuł się, jakby stał na krawędzi chwiejącego się urwiska, jakby zaraz miało się stać coś strasznego, a on nie był w stanie temu zapobiec.
– Udaj się do Borsvallu – poleciła Rielle. – Zwróć się do króla Ilmaire’a i generał Ingrid. Pokaż im ten naszyjnik. Oni cię ukryją.
Drzwi zewnętrznej części apartamentu królewskiego otworzyły się z trzaskiem.
– Rielle? – ryknął Corien.
Rielle położyła dłoń na policzku Simona i spojrzała mu w oczy.
– Cokolwiek się stanie, nie pozwól, żeby cię zobaczył.
Gdy się odwróciła, by odejść, Simon chwycił ją za rękę. Bez niej zostanie sam z dzieckiem, a w tym momencie pragnął tylko ukryć się w ramionach Rielle. Potwór czy nie, była teraz matką, a tego właśnie potrzebował ponad wszystko inne.
– Proszę, nie odchodź – szepnął.
Uśmiechnęła się blado.
– Jesteś silny, Simonie. Wiem, że sobie poradzisz.
Pobiegła do środka i zastąpiła drogę Corienowi na środku sypialni.
– Gdzie ono jest? – rozległ się głos Coriena, cichy i groźny.
Simon przesunął się odrobinę, żeby wyjrzeć przez szparę w zasłonie odgradzającej taras od komnaty. Serce drgnęło mu ze strachu, gdy zobaczył przywódcę aniołów – pięknego mężczyznę o bladej cerze i rzeźbionych rysach, z lśniącymi czarnymi włosami i pełnymi, okrutnymi ustami.
– Ona – poprawiła go Rielle. – Mam córkę.
Corien wpatrywał się w nią ze śmiertelnie niebezpiecznym spokojem.
– Gdzie więc ona jest?
– Odesłałam ją daleko stąd. Z kimś tak potężnym, że nigdy jej nie odnajdziesz.
Simon poczuł przypływ nadziei. Czy ktoś przybędzie, żeby im pomóc?
Corien roześmiał się ostro.
– Ach tak? Któż to może być?
– Możesz spróbować dowiedzieć się prawdy – odparła Rielle. – Ale niebawem przekonasz się, że nie jesteś już mile widzianym gościem w moim umyśle.
Corien z gniewnym grymasem uderzył ją mocno w usta. Rielle zachwiała się, na jej wardze pojawiła się krew, a jej wzrok spotkał się na moment ze wzrokiem Simona. W płomiennie złocistych oczach królowej malowały się stanowczość i triumf. Na jej znużonej twarzy pojawiła się siła, jakiej wcześniej nie widział.
„Odesłałam ją daleko stąd. Z kimś tak potężnym, że nigdy jej nie odnajdziesz”.
„Jesteś silny, Simonie. Wiem, że sobie poradzisz”.
Nagle Simon zrozumiał, że nikt nie przybędzie, by im pomóc.
To on był tym kimś potężnym.
Tylko od niego zależało życie księżniczki.
Musiał użyć swojej magii – mieszanej magii Naznaczonych, magii podróżowania, która skazała na śmierć większość jego pobratymców – aby przenieść ich oboje o setki kilometrów, do bezpiecznego Borsvallu.
Rielle odwróciła się znowu do Coriena.
– Nie powinieneś się tak złościć – powiedziała do niego. – W gniewie popełniasz błędy. Gdybyś nie był nim zaślepiony, pozostałbyś przy mnie, pochwycił ją, gdy tylko przyszła na świat, i od razu poderżnął jej gardło.
Corien uśmiechnął się do niej zimno.
– Mogłabyś mnie za to zabić.
Królowa wzruszyła ramionami.
– Być może i tak cię teraz zabiję.
Simon odwrócił się od nich, czując strach ściskający mu pierś. Jak niby miał to zrobić? Miał tylko osiem lat. Oczywiście czytał w kółko książki o podróżach, nadal jednak nie w pełni rozumiał ich treść. Z tego, co jego ojciec opowiadał o dawnych czasach, zanim Naznaczeni zaczęli być prześladowani przez ludzi i anioły, wynikało, że większość z jego rasy nie próbowała podróżować aż do dorosłości.
Uda ci się to, Simonie, rozległ się głos. Kobiecy, ale nienależący do królowej. Znajomy, ale…
Odwrócił się szybko i spojrzał w ciemność, lecz nikogo nie zobaczył.
Musisz to zrobić, Simonie, powiedział głos. Tylko ty i to dziecko możecie nas ocalić. Pospiesz się. Zanim on cię zauważy. Ojciec dobrze cię ukrył, ale ja nie mogę cię już dłużej ochraniać.
Z sypialni królowej dobiegł nieprzyjemny odgłos uderzającego o coś ciała. Szkło posypało się na posadzkę. Królowa krzyknęła, a Corien wymamrotał coś z nienawiścią.
Zamek jęknął. Ściana, pod którą ukrywał się Simon, zadrżała, jakby coś obudziło się głęboko pod ziemią. Gwałtowny podmuch gorącego powietrza z sypialni roztrzaskał szyby. Simon pochylił się nad dzieckiem. Mała poruszyła się na jego piersi ze stłumionym krzykiem protestu.
– Bądź cicho, proszę – szepnął Simon. Powietrze wokół niego wibrowało, taras kołysał mu się pod stopami. Po plecach spływał mu pot. Pulsujące światło w sypialni przybrało na sile i stało się jeszcze jaśniejsze.
Simon zamknął oczy, starając się zapomnieć o dziwnym kobiecym głosie i skoncentrować. Próbował przywołać z pamięci słowa z zakazanych książek, porzuconych teraz pod podłogą w sklepie jego ojca:
Empirium przenika każdą żywą istotę i każda żywa istota powstała z empirium.
Jego moc łączy nie tylko ciało z kośćmi, korzenie z ziemią, a gwiazdy z niebem, lecz także drogę z drogą i miasto z miastem.
Chwilę z chwilą.
Simon wiedział, że tylko Naznaczeni dysponują tym potężnym darem. Umiejętnością podróżowania. Zdolnością pokonywania w mgnieniu oka ogromnych przestrzeni i spacerowania w czasie z taką łatwością, z jaką inni spacerują ulicą.
Simon często wyobrażał sobie, jak by to było cofnąć się do czasów sprzed powstania Bramy i sprzed dawnych wojen – gdy aniołowie nadal chodzili po świecie, a skrzydła smoków zacieniały niebo.
Nie mógł jednak myśleć o czasie – nie teraz. Czas był śliski i niebezpieczny. Simon musiał się skoncentrować na odległości dzielącej Celdarię od Borsvallu.
– Nie, Rielle! – wrzasnął Corien. – Nie! Nie rób tego!
Simon zajrzał do komnaty i zobaczył królową Rielle klęczącą, z uniesioną twarzą, usiłującą utrzymać równowagę w otaczającej ją skorupie z oślepiającego światła. Corien tłukł w to światło pięściami, parząc sobie dłonie, ale nie mógł się do niej zbliżyć. Szarpał je palcami, krzyczał, przeklinał i błagał.
Jego krzyki jednak nie miały znaczenia. Ciało Rielle przemieniało się w długie pasma światła, jej skóra łuszczyła się jak popiół rozwiewany wiatrem.
Simon się odwrócił.
– Nie bój się – szepnął do księżniczki. – Nie wypuszczę cię. Jestem przy tobie.
Zamknął oczy, przygryzł wargi i postarał się zignorować rozpaczliwe wrzaski Coriena oraz oślepiający blask królowej. Skierował umysł na północny wschód, w stronę Borsvallu. Tak jak wyczytał w książce, spróbował napełnić oddechem każdy zakamarek swojego ciała, każde ścięgno i każdą kość.
Teraz.
Otworzył szybko oczy.
W powietrzu przed nim unosiły się poskręcane pasma światła, cienkie i przypominające smugi dymu.
Z mocno bijącym sercem Simon przytulił do siebie księżniczkę jedną ręką, a drugą wyciągnął przed siebie. Wsłuchał się w swoje ciało, ponieważ ono wiedziało, jak to zrobić, tak samo jak wiedziało, jak chodzić, przełykać i oddychać. Starał się wyczuć w ciemności odpowiednią nić łączącą tutaj i tam. Gdzieś przed nim znajdowała się droga, ukryta przed jego wzrokiem, ale bez wątpienia znana mocom, które pulsowały w jego żyłach. Wystarczy, że Simon znajdzie odpowiednie pasmo, wyplącze je i ułoży pod stopami jak rozwijający się dywan…
Tutaj.
Pojedyncza nić, jaśniejsza od innych, zatańczyła na czubkach jego palców.
Simon ledwie ośmielił się po nią sięgnąć. Jeśli zrobi to zbyt powoli lub zbyt szybko, jeśli jego umysł się rozproszy, nić może mu się wyślizgnąć.
Za jego plecami królowa wrzasnęła do Coriena głosem pełnym wściekłości:
– Nie należę już do ciebie!
Nie było czasu na wahanie. Simon sięgnął po najjaśniejszą nić i przesunął po niej ostrożnie palcami jak po puklu lśniących włosów.
Daj sobie chwilę, aby poznać nić, doradzała książka. Im bardziej się z nią oswoisz, tym bardziej prawdopodobne, że zaprowadzi cię tam, gdzie chcesz.
Simon wpatrywał się w pasmo unoszące się na jego dłoni, a inne nici pojaśniały i podpłynęły bliżej, przyciągnięte siłą jego koncentracji.
Chociaż parzyły delikatną skórę jego dłoni, Simon zebrał je razem i połączył w chłodnym nocnym powietrzu. Po chwili uplótł z nich drżący pierścień, za którym rozciągała się ścieżka w ciemności.
Pierwsza nić, najjaśniejsza, przesunęła się na pierś Simona, przylgnęła do niej jak pęd dzikiej róży i pociągnęła go lekko naprzód.
Simon poczuł się niemądrze, ale mimo to pozdrowił ją w myślach. Witaj.
Nacisk nici osłabł.
Simon widział niewyraźne zarysy na poruszającej się i wyostrzającej ścieżce: kręta droga z czarnego kamienia, wysoka i wąska brama, ośnieżone górskie szczyty. Żołnierze wskazujący coś ze zdumieniem i krzyczący w twardym języku borsvalskim.
Wszystkie mięśnie dziecięcego ciała Simona napięły się mocno. Z każdym jego oddechem świat ciemniał. Mimo to chłopiec czuł, że rodzi się w nim śmiech. Nigdy jeszcze nie był tak szczęśliwy. Ta moc nie przychodziła łatwo, ale pasowała do niego i należała do niego.
W tym momencie za jego plecami królowa Rielle krzyknęła coś, czego Simon nie zrozumiał. Jej głos zadrżał.
W gorączkowych krzykach Coriena zaczęła pobrzmiewać rozpacz.
Simon przełknął z trudem ślinę. Obawy tłoczyły się wokół niego jak chmara owadów.
Ogromna, nagła nieruchomość pochłonęła wszystkie dźwięki – płacz dziecka, brzęczenie pasm. Świat ogarnęła cisza.
Simon obejrzał się w momencie, gdy z sypialni królowej wystrzeliła kolumna światła, sprawiając, że nocne niebo rozjaśniło się jak o świcie. Ukrył twarz, pochylając głowę nad trzymanym w ramionach dzieckiem. Zaraz później cisza rozprysnęła się w ogłuszającym grzmocie, który wstrząsnął górami i omal nie przewrócił Simona.
Zamek przechylił się pod jego stopami. Powietrze ożyło zapachem ognia. Jedna z otaczających stolicę gór zapadła się – a potem kolejna i jeszcze następna.
Trzymaj ją, odezwał się znowu kobiecy głos, wyraźny i donośny w głowie Simona. Nie wypuszczaj jej pod żadnym pozorem.
Przytrzymywane umysłem Simona nici zaczynały się wyślizgiwać. Czuł, że coś go rozciąga pomiędzy stopami a miejscem, w którym nić zaczepiła się w jego piersi.
Ruszaj, Simonie! – zawołał kobiecy głos. Teraz!
Simon zbliżył się do kręgu światła, który prowadził na wschód, i w tym samym momencie poczuł na plecach piekący żar.
Ostatnie obrazy, które zobaczył, przesuwały się jak w zwolnionym tempie:
Jaśniejące ściany ognia zbliżały się do niego ze wszystkich stron z dudnieniem tysiąca burz. Powietrze wokół zmieniło się, gdy wkroczył w przejście, i przypominało chłodną wodę spływającą po jego skórze. Księżniczka krzyczała w jego ramionach.
Góry Borsvallu zaczęły się rozwiewać.
Nić zaczepiona o jego serce przemieniła się i skręciła.
Pociemniała.
Pękła z trzaskiem grzmotu.
Jakaś siła uderzyła w niego i szarpnęła go do przodu za kości.
Dziecko zostało wyrwane z jego ramion, chociaż starał się je trzymać ze wszystkich sił.
Skrawek materiału rozdarł się w jego dłoniach.
Potem nie było już niczego.
Lord generał Dardenne przyszedł do mnie w środku nocy, niosąc w ramionach córeczkę. Pachnieli ogniem; ich ubrania były przypalone. Ledwie był w stanie mówić. Nigdy nie widziałem tak przerażonego człowieka. Podał mi Rielle i powiedział: „Pomóż nam. Pomóż jej. Nie pozwól, by mi ją odebrano”.
– z zeznań Wielkiego Mistrza Taliesina Belounnona na temat udziału lady Rielle Dardenne w masakrze podczas Wyścigu Obfitości29 kwietnia 998 roku Drugiej Ery
DWA LATA WCZEŚNIEJ
Rielle Dardenne wbiegła do gabinetu Tala i rzuciła na jego biurko wiadomość przyniesioną przez wróbla.
– Księżniczka Runa nie żyje – oznajmiła.
Nie powiedziałaby, że czuje się podekscytowana, ale napięcie między jej rodzinnym królestwem, Celdarią, a graniczącym z nim na północnym wschodzie Borsvallem trwało od tylu dekad, że nie było nawet warto wspominać o takich drobiazgach jak zatonięcie celdaryjskiego statku handlowego u wybrzeży Borsvallu czy starcie patroli na granicy.
Jednakże śmierć borsvalskiej księżniczki była istotną wiadomością. Rielle pragnęła omówić ją z najdrobniejszymi szczegółami.
Tal westchnął, odłożył pióro i przeczesał potargane jasne włosy palcami pobrudzonymi atramentem. Wypolerowany złoty płomień, który miał przypięty do klapy, zalśnił w blasku słońca. Spojrzał na Rielle nie do końca z dezaprobatą i nie do końca z rozbawieniem.
– Być może – zasugerował – nie powinnaś wydawać się tak zachwycona wiadomością o zamordowaniu księżniczki.
Rielle usiadła na krześle naprzeciwko niego.
– Nie cieszę się z tego powodu ani nic takiego. Jestem tylko zaciekawiona. – Przysunęła bliżej leżącą na biurku karteczkę i przeczytała jeszcze raz zapisaną atramentem wiadomość. – Czyli myślisz, że to było morderstwo? Audric tak uważa.
– Obiecaj mi, że nie zrobisz dzisiaj nic głupiego, Rielle.
Rielle uśmiechnęła się do niego uroczo.
– Czy kiedykolwiek zrobiłam coś głupiego?
Tal uniósł brew.
– Straż miejska jest w najwyższej gotowości. Chcę, żebyś była tutaj, bezpieczna w świątyni, na wypadek gdyby coś się stało. – Wziął od niej wiadomość i przeczytał. – Skąd to w ogóle masz? Czekaj, już wiem. Audric ci to dał.
Rielle zesztywniała.
– Audric chce, żebym o wszystkim wiedziała. Jest dobrym przyjacielem. Co w tym złego?
Tal nie odpowiedział, ale nie musiał tego robić.
– Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to słucham – warknęła Rielle, której policzki pociemniały. – Jeśli nie, to zaczynajmy lekcję.
Tal obserwował ją jeszcze przez chwilę, a potem odwrócił się, żeby zdjąć z półki za sobą cztery opasłe księgi.
– Proszę – rzekł, ignorując buntowniczy wyraz jej twarzy. – Zaznaczyłem ustępy, które powinnaś przeczytać. Dzisiaj masz czas na samodzielną naukę. Przepytam cię później, więc nawet nie myśl o tym, żeby tylko je przekartkować.
Rielle spojrzała zmrużonymi oczami na księgę na samym wierzchu.
– Krótka historia Drugiej Ery, tom 1: Następstwa wojen anielskich. – Skrzywiła się. – To nie wygląda na szczególnie krótkie.
– Kwestia perspektywy – odparł Tal i wrócił do czytania dokumentów, które miał przed sobą.
Ulubione miejsce Rielle w gabinecie Tala znajdowało się przy oknie z widokiem na główny dziedziniec świątyni. Na fotelu leżał stos szkarłatnych poduszek haftowanych złotą nicią, a kiedy Rielle siedziała na nim i machała nogami w stronę słońca, mogła prawie zapomnieć, że poza tą świątynią i miastem istniał ogromny świat, którego nigdy nie zobaczy.
Ulokowała się przy oknie, zdjęła pantofle, podciągnęła obfitą, obszytą koronką suknię i oparła bose stopy na parapecie. Wiosenne słońce ogrzewało jej nogi i już po chwili Rielle myślała o tym, jak Audric rozkwitał w takie jasne, słoneczne dni jak ten. Wydawało się, że jego skóra migocze własnym blaskiem, prosząc się, aby jej dotknąć.
Tal odchrząknął i wyrwał Rielle z zamyślenia.
Znał ją o wiele za dobrze.
Rielle otworzyła Krótką historię, rzuciła tylko okiem na drobne, spłowiałe litery i wyobraziła sobie, że wyrzuca księgę przez okno na dziedziniec świątyni, który wypełniali mieszkańcy miasta przybyli na poranną modlitwę. Bez wątpienia modlili się o zwycięstwo jeźdźców, na których postawili w dzisiejszym wyścigu. Wszystkie świątynie w stolicy były teraz pełne równie gorliwych wiernych. Nie tylko Stos – świątynia Tala, w której oddawano cześć świętej Marzanie dzierżycielce ognia, lecz także Dom Światła i Dom Nocy, Łaźnia i Firmament, Kuźnia i Opoka. We wszystkich siedmiu świątyniach szeptano modlitwy do siedmiu świętych opiekunów żywiołów.
Marnują te modlitwy, pomyślała Rielle i poczuła krótki, silny przypływ ekscytacji. Pozostali jeźdźcy będą wyglądać jak dzieci na kucykach w porównaniu ze mną.
Przewróciła kilka kartek i przygryzała wargę, dopóki nie uspokoiła się na tyle, żeby zacząć mówić.
– Słyszałam, że wiele osób na dworze borsvalskim obwinia o śmierć Runy Celdarię. Nie zrobilibyśmy czegoś takiego, prawda?
Pióro Tala zgrzytnęło na karcie.
– Z całą pewnością nie.
– Ale nie ma znaczenia, czy to jest prawda, dobrze myślę? Jeśli rada przekona króla Hallvarda, że zabiliśmy jego córkę, on w końcu wypowie nam wojnę.
Tal z westchnieniem irytacji wypuścił pióro z ręki.
– Nie uda mi się dzisiaj popracować, prawda?
Rielle zdusiła uśmiech. Nawet nie wiesz, do jakiego stopnia się nie mylisz, kochany Talu.
– Przepraszam, że mam pytanie dotyczące polityki zagranicznej naszego kraju – odpowiedziała. – Czy to należy do kategorii rzeczy, o których nie wolno nam rozmawiać, ponieważ mój delikatny umysł załamałby się od nadmiaru emocji?
Kąciki ust Tala uniosły się leciutko.
– Tak, Borsvall może wypowiedzieć nam wojnę.
– Nie wydajesz się zaniepokojony taką ewentualnością.
– Wydaje mi się to mało prawdopodobne. Od dziesięcioleci jesteśmy na progu wojny z Borsvallem, a jednak ona nie wybucha. I nie wybuchnie, gdyż w Borsvallu może być wielu podżegaczy, ale król Hallvard nie jest ani silny i zdrowy, ani głupi. Roznieślibyśmy jego armię. Nie może sobie pozwolić na wypowiedzenie wojny komukolwiek, a już zwłaszcza Celdarii.
– Audric powiedział… – Rielle się zawahała. Niepewność ścisnęła jej gardło. – Audric powiedział, że jego zdaniem śmierć księżniczki Runy i bunt niewolników w Kirvayi oznaczają, że nadszedł czas. Że pojawią się Królowe.
Cisza otuliła komnatę jak całun.
– Audric od zawsze był zafascynowany przepowiednią – odpowiedział Tal zwodniczo spokojnym głosem. – Od lat wypatruje znaków nadejścia Królowych.
– Tym razem wydawał się raczej przekonany.
– Bunt niewolników i śmierć księżniczki naprawdę nie wystarczą, żeby…
– Słyszałam, jak Wielki Mistrz Duval mówił o burzach w Meridianie – upierała się Rielle, przyglądając się uważnie Talowi. – Sięgnęły nawet do Ventery i Astavaru. To były dziwne burze, poza sezonem.
Tal zamrugał. Aha, pomyślała Rielle. O tym nie wiedziałeś, prawda?
– Burze poza sezonem zdarzają się od czasu do czasu – stwierdził Tal. – Działanie empirium jest niezbadane.
Rielle zacisnęła palce na sukni, pocieszając się myślą, że niedługo założy spodnie i wysokie buty do jazdy konnej, a rozpięta koszula pozwoli czuć wiatr.
Będzie na linii startu.
– Z raportu, który czytałam, wynikało, że z powodu burzy piaskowej w południowym Meridianie port w Morsii został zamknięty na wiele dni – ciągnęła Rielle.
– Audric powinien przestać pokazywać ci wszystkie raporty, które do niego trafiają.
– Audric niczego mi nie pokazał. Sama to znalazłam.
Tal uniósł brew.
– Innymi słowy, zakradłaś się do gabinetu pod jego nieobecność i grzebałaś w dokumentach.
Policzki Rielle zrobiły się gorące.
– Szukałam książki, którą tam zostawiłam.
– Z pewnością. Co takiego powiedziałby Audric, gdyby wiedział, że wchodziłaś do gabinetu bez jego zezwolenia?
– Nie przejąłby się tym. Mogę tam przychodzić, kiedy tylko chcę.
Tal zamknął oczy.
– Lady Rielle, nie możesz odwiedzać komnat następcy tronu o każdej porze dnia i nocy, jakby to nic nie znaczyło. Nie jesteście już dziećmi, ty zaś nie jesteś jego narzeczoną.
Rielle na moment zabrakło tchu.
– Wiem o tym doskonale.
Tal machnął ręką i podniósł się ze swojego fotela, kończąc w ten sposób dyskusję na temat przepowiedni i Królowych.
– Miasto jest dzisiaj pełne ludzi i nieprzewidywalne – oznajmił i przeszedł przez komnatę, żeby nalać sobie herbaty. – Wieści o śmierci księżniczki Runy rozchodzą się szybko. Niespokojne nastroje mogą sprawiać, że empirium stanie się nieprzewidywalne. Być może powinniśmy rozpocząć modlitwy, aby uspokoić nasze myśli. W chaosie tego świata płomień jest kotwicą łączącą nas w pokoju z empirium i Bogiem.
Rielle spojrzała na niego gniewnie.
– Nie mów jak mistrz, Talu. To sprawia, że wydajesz się stary.
Tal westchnął i napił się herbaty.
– Jestem stary. A dzięki tobie także zgryźliwy.
– Trzydzieści dwa lata to jeszcze nie starość, szczególnie jak na Wielkiego Mistrza Stosu. – Rielle się zastanowiła. Musiała uważnie dobierać słowa. – Nie zaskoczyłoby mnie, gdybyś został wyznaczony na nowego Archona. Z pewnością w towarzystwie kogoś tak utalentowanego mogłabym bezpiecznie oglądać wyścig z loży…
– Nie próbuj mi schlebiać, lady Rielle. – Oczy Tala zalśniły. To był Tal, jakiego lubiła: żywiołowy dzierżyciel ognia, a nie pobożny nauczyciel. – Wychodzenie teraz byłoby niebezpieczne dla ciebie, a także dla wszystkich innych, gdyby coś cię wytrąciło z równowagi i sprawiło, że stracisz nad sobą panowanie.
Rielle zatrzasnęła Krótką historię i podniosła się ze swojego miejsca.
– Niech cię szlag, Talu.
– Nie przeklinaj w świątyni – skarcił ją Tal znad filiżanki.
– Nie jestem dzieckiem. Naprawdę myślisz, że niczego się nie nauczyłam? – Jej głos stał się drwiący. – „Rielle, zmówmy razem modlitwę, żebyś się uspokoiła”. „Rielle, zaśpiewajmy pieśń o świętej Katell Wielkiej, żebyś nie myślała o innych rzeczach”. „Nie, Rielle, nie możesz pójść na bal maskowy. Mogłabyś się zapomnieć. Mogłabyś, broń Boże, dobrze się bawić”. Gdyby to zależało od mojego ojca, spędziłabym resztę życia w zamknięciu, z nosem w książce lub modląc się na kolanach i biczując za każdym razem, gdy naszłaby mnie pojedyncza gniewna myśl. Czy ty też pragnąłbyś dla mnie takiego życia?
Tal wpatrywał się w nią spokojnie.
– Tak, gdyby to miało oznaczać, że jesteś bezpieczna i że inni są bezpieczni.
– Trzymać mnie w zamknięciu jak jakąś przestępczynię. – Rielle poczuła przypływ znajomej frustracji, którą stłumiła gwałtownie. Nie straci panowania nad sobą, nie dzisiaj.
– Czy wiesz – zapytała, siląc się na lekki ton – że podczas burzy ojciec prowadzi mnie na dół, do skrzydła dla służby, i poi sennym zielem? Zasypiam, a on zamyka mnie tam na klucz i zostawia.
Tal odpowiedział po chwili.
– Wiem.
– Dawniej z nim walczyłam. Potrafił mnie przytrzymać i spoliczkować, zaciskał mi nos, aż musiałam otworzyć usta, żeby zaczerpnąć powietrza. Wtedy wciskał mi fiolkę między wargi i zmuszał, żebym piła, a ja starałam się wypluć wszystko, ale on nadal mnie zmuszał. Powtarzał mi szeptem wszystko, co zrobiłam źle, a ja krzyczałam, jak bardzo go nienawidzę, aż zasnęłam. Kiedy się budziłam, było już po burzy.
Zapadła dłuższa cisza.
– Tak – rzekł cicho Tal. – Wiem o tym.
– Uważa, że burze są dla mnie zbyt prowokujące. Mówi, że mogłyby mi podsunąć jakieś pomysły.
Tal odchrząknął.
– To moja wina.
– Wiem.
– Ale to on zaproponował użycie lekarstwa.
Rielle rzuciła mu miażdżące spojrzenie.
– Nie próbowałeś go przekonać, żeby zrezygnował z tego pomysłu?
Tal nie odpowiedział, a cierpliwość malująca się na jego twarzy doprowadzała Rielle do furii.
– Już z nim nie walczę – oświadczyła. – Kiedy słyszę pierwszy grzmot, schodzę na dół, zanim jeszcze mi to rozkaże. Stałam się żałosna.
– Rielle… – Tal potrząsnął głową z westchnieniem. – Powiedziałem ci już wszystko, co mogłem powiedzieć.
Rielle podeszła do niego, pozwalając, by w jej oczach pojawiła się samotność, którą zazwyczaj ukrywała przed nim i przed wszystkimi. No dalej, szlachetny mistrzu Belounnonie. Pożałuj słodkiej Rielle. Tal złamał się jako pierwszy i odwrócił wzrok. Na jego twarzy na moment ukazało się coś przypominającego żal; zacisnął zęby.
Doskonale.
– Gdyby mógł, kazałby mi przespać całe życie – rzuciła.
– On cię kocha, Rielle. Martwi się o ciebie.
Czubeczki jej palców rozgrzały się wraz z przypływem gniewu. Uparta złość sprawiła, że Rielle na to pozwoliła. Wiedziała, że nie powinna, że taki wybuch utrudni jej wymknięcie się później, ale nagle przestało ją to obchodzić.
„On cię kocha, Rielle”.
Ojciec, który kocha córkę, nie próbuje uczynić z niej swojego więźnia.
Rielle chwyciła jedną ze świec z biurka Tala i z ponurą satysfakcją patrzyła, jak knot rozpala się nierównym, iskrzącym płomieniem. Wpatrując się w niego, wyobrażała sobie własną wściekłość jak wezbraną rzekę, podmywającą po trochu brzegi i zasilającą płomień.
Płomień urósł – stał się wielkości pióra, sztyletu, miecza. Po chwili wszystkie świece poszły w jego ślady, tworząc las płomiennych ostrzy.
Tal wstał zza biurka i podniósł piękną wypolerowaną tarczę ze stojaka w rogu komnaty. Każdy mag żywiołów na tym świecie – każdy rządca wody, pieśniarz wiatru, zaklinacz cieni i dzierżyciel ognia taki jak Tal – musiał używać formy, wyjątkowego przedmiotu, który stworzył własnymi rękami, pozwalającego korzystać z mocy. Ich własnej mocy, jedynego żywiołu, nad którym mieli władzę.
Rielle była inna.
Nie potrzebowała formy, zaś ogień nie był jedynym żywiołem, który się jej słuchał.
Wszystkie to robiły.
Tal stanął za nią. Jedną ręką trzymał tarczę, a drugą położył łagodnie na jej dłoniach. Gdy była mała i jeszcze wydawało jej się, że kocha Tala, taki dotyk zawsze ją cieszył.
Teraz naprawdę miała ochotę go uderzyć.
– W imię świętej Marzany Jaśniejącej – wymamrotał Tal – ofiarujemy tę modlitwę płomieniom, aby empirium usłyszało nasze błagania i dało nam siłę: „Zwinny płomieniu, nie buchaj z wściekłością, bez opamiętania. Płoń spokojnie i pewnie, płoń czysto i jasno”.
Rielle przełknęła ostrą odpowiedź. Nienawidziła modlitwy. Każde znajome słowo było jak nowy pręt dodany do klatki, którą stworzyli dla niej ojciec i Tal.
Komnata zaczęła drżeć – kałamarz na biurku Tala, szyby w otwartym oknie, niedopita herbata w filiżance.
– Rielle? – ponaglił ją Tal i poprawił tarczę. W jego ciele za sobą Rielle czuła narastający żar, gdy szykował się, aby stłumić jej ogień swoją własną mocą. Mimowolnie poczuła ukłucie skruchy, słysząc troskę w jego głosie. Wiedziała, że on chce dobrze. Rozpaczliwie pragnął, aby była szczęśliwa.
W odróżnieniu od jej ojca.
Rielle pochyliła głowę i stłumiła gniew. Ostatecznie to, co zamierzała niebawem zrobić, mogło sprawić, że Tal na zawsze się od niej odwróci. Mogła mu pozwolić na to małe zwycięstwo.
– Nie buchaj z wściekłością, bez opamiętania – powtórzyła i zamknęła oczy. Wyobraziła sobie, że odsuwa wszystkie strzępy emocji, wszystkie dźwięki i wszystkie myśli, aż jej umysł stał się nieskończonym polem ciemności rozjaśnianej tylko maleńkim światełkiem płomienia w jej dłoniach.
Potem pozwoliła, aby ciemność pochłonęła także płomień. Pozostała sama w chłodnej, nieruchomej pustce swojego umysłu.
Komnata znieruchomiała.
Tal opuścił rękę.
Rielle usłyszała, jak odkłada tarczę na stojak. Modlitwa odarła ją ze wszystkich uczuć, a w miejsce gniewu nie pojawiło się nic innego. Pozostało puste serce i opróżniony umysł.
Kiedy Rielle otworzyła oczy, były suche i zmęczone. Zastanawiała się z goryczą, jak wygląda życie bez ciągłego refrenu modlitw w myślach, przestrzegających ją przed jej własnymi uczuciami.
Dzwon świątyni uderzył jedenaście razy, a puls Rielle przyspieszył. Lada chwila usłyszy sygnał Ludivine.
Odwróciła się do okna. Koniec z modlitwami, koniec z czytaniem. Wszystkie mięśnie jej ciała wezbrały energią. Pragnęła znaleźć się na koniu.
– Wolę być martwa, niż żyć jako więzień mojego ojca – powiedziała w końcu, niezdolna powstrzymać się od ostatniej rozdrażnionej uwagi.
– Martwa jak twoja matka?
Rielle zamarła. Kiedy się odwróciła, Tal nie uciekł wzrokiem. Nie spodziewała się takiego okrucieństwa. Po ojcu – owszem, ale nie po Talu.
Przed oczami zobaczyła wspomnienie dawno wygasłych płomieni.
– Czy ojciec polecił ci wspomnieć o tym, gdybym zachowywała się zbyt gwałtownie? – zapytała głuchym, zimnym głosem. – Z powodu Wyścigu i tak dalej.
– Tak – odparł Tal bez drgnienia.
– Cóż, w takim razie mogę cię z przyjemnością poinformować, że zabiłam tylko ten jeden raz. Nie musisz się obawiać.
Po chwili Tal odwrócił się, żeby poprawić książki leżące na biurku.
– To jest ważne tak samo dla twojego bezpieczeństwa, jak i dla bezpieczeństwa innych. Gdyby król się dowiedział, że przez te wszystkie lata ukrywaliśmy prawdę o twoich mocach… Wiesz, co mogłoby się stać. Szczególnie z twoim ojcem. A mimo to on robi to wszystko, ponieważ kocha cię bardziej, niż kiedykolwiek będziesz to w stanie zrozumieć.
Rielle roześmiała się ostro.
– To nie jest wystarczający powód, żeby mnie tak traktować. Nigdy mu nie wybaczę. Pewnego dnia przestanę wybaczać także tobie.
– Wiem – odrzekł Tal z takim smutkiem w głosie, że Rielle prawie go pożałowała.
Prawie.
W tym momencie jednak z dołu rozległ się hałas i niedający się z niczym pomylić dźwięk alarmu.
Ludivine.
Tal rzucił Rielle spojrzenie, które dobrze znała. Tak patrzył na nią, gdy w wieku siedmiu lat sprawiła, że basen w Łaźni przepełnił się wodą, i gdy w wieku piętnastu lat po raz pierwszy wymknęła się do tawerny Oda. To spojrzenie mówiło: „Co takiego zrobiłem, żeby sobie na to zasłużyć?”.
Rielle popatrzyła na niego jak wcielenie niewinności.
– Zostań tutaj – polecił Tal. – Mówię poważnie, Rielle. Rozumiem twoją frustrację, możesz mi wierzyć, ale tu chodzi o coś więcej niż twoje poczucie niesprawiedliwości, ponieważ się nudzisz.
Rielle wróciła na fotel pod oknem z nadzieją, że na jej twarzy maluje się odpowiednia skrucha.
– Wiesz, że cię kocham, Talu – powiedziała, a prawda zawarta w tych słowach sprawiła, że zaczęła odrobinę siebie nienawidzić.
– Wiem – odparł. Narzucił togę mistrzowską i zniknął za drzwiami.
– Mistrzu, to lady Ludivine – rozległ się z korytarza spanikowany głos jednego z młodych akolitów Tala. – Ledwie weszła do kaplicy, kiedy pobladła i zemdlała. Nie wiem, co się stało!
– Wezwij mojego uzdrowiciela – polecił Tal. – Prześlij też wiadomość do królowej. Jest teraz w loży obok linii startu. Przekaż, że jej bratanica zaniemogła i nie dołączy do niej.
Kiedy się oddalili, Rielle z uśmiechem wciągnęła buty.
Zostać tutaj?
Akurat.
Wybiegła przez antyszambr przylegający do komnaty Tala na korytarz świątyni, wykładany płytami z żyłkowanego czerwienią marmuru. Pluszowe dywany ozdobiono wzorami z lśniących płomieni. Przy wejściu do świątyni, której posadzkę wypolerowano tak, że błyszczała jak zrobiona ze złota, było pełno wiernych, akolitów i służących, którzy biegli pospiesznie, żeby zajrzeć za drzwi kaplicy.
– To lady Ludivine – szepnęła akolitka do swojej towarzyszki, gdy Rielle przechodziła obok. – Podobno zachorowała.
Rielle uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak wszyscy trzęsą się nad biedną Ludivine, tragicznie prześliczną i omdlałą na posadzce świątyni. Ludivine będzie zachwycona poświęcaną jej uwagą, przypominającą, że całe miasto tańczyło tak, jak mu zagrała.
Mimo wszystko Rielle miała teraz wobec niej gigantyczny dług wdzięczności.
Cokolwiek będzie musiała zrobić, cena będzie tego warta.
Koń Ludivine stał tuż koło jej własnego przy wejściu do świątyni, przytrzymywany przez chłopca stajennego, który wyglądał, jakby miał zaraz wpaść w panikę. Na widok Rielle odetchnął z ulgą.
– Proszę mi wybaczyć, lady Rielle, ale jak się czuje lady Ludivine?
– Nie mam zielonego pojęcia – odparła Rielle i wskoczyła na siodło. Uderzyła wodzami po szyi klaczy, która pogalopowała ulicą prowadzącą od Stosu do centrum miasta. Końskie kopyta stukotały na bruku. Wzdłuż ulicy wznosiły się budynki mieszkalne i świątynie – szare kamienne ściany rzeźbione w sceny z budowy stolicy, kopulaste dachy z lśniącej miedzi, smukłe kolumny oplecione bluszczem, białe fontanny ozdobione posągami modlących się świętych. Tak wielu gości przybyło do Âme de la Terre na Wyścig, że rześkie wiosenne powietrze wydawało się duszne. Miasto pachniało potem i przyprawami, rozgrzanymi końmi i rozgrzanymi pieniędzmi.
Rielle galopowała ulicą, a tłum uciekał przed nią pospiesznie na boki. Ludzie przeklinali ją ze złością, dopóki jej nie rozpoznali – wtedy milkli. Skierowała klacz w plątaninę uliczek, w stronę głównej bramy miejskiej. Jej ciało było napięte ze zdenerwowania.
Nie zamierzała dzisiaj poddawać się swojej mocy.
Weźmie udział w Wyścigu Obfitości, do czego miała prawo jak każdy obywatel, i udowodni ojcu, że potrafi nad sobą panować, nawet gdy jej życie jest zagrożone, a oczy całego miasta są zwrócone na nią.
Udowodni ojcu, a także Talowi, że zasługuje na normalne życie.
Eliana mówi, że w dniu, w którym Imperium zajęło nasze miasto, zapach krwi był tak duszący, iż nie dało się oddychać. Mówi, że powinienem się cieszyć, że byłem wtedy mały, ale ja żałuję, że tego nie pamiętam. Może wtedy byłbym silniejszy. Byłbym wojownikiem. Tak jak ona.
– z pamiętnika Remy’ego Ferracory, obywatela Orline, 3 lutego 1018 roku Trzeciej Ery
1020 lat później
Eliana była na polowaniu, gdy usłyszała pierwszy krzyk.
Krzyki nie były niczym niezwykłym w Orline, szczególnie w części zwanej Nieużytkami – w rozciągających się wokół nadrzecznych doków slumsach, które tworzyły mroczny pejzaż nieszczęścia.
Ten krzyk był jednak wysoki, przeraźliwy – to był głos młodej dziewczyny – i urwał się tak nagle, że Eliana nie była pewna, czy jej się nie zdawało.
– Słyszałeś to? – szepnęła do Harkana, który stał koło niej, oparty plecami o ścianę.
Harkan stężał.
– Co takiego?
– Ten krzyk. Dziewczynę.
– Nie słyszałem żadnego krzyku.
Eliana spojrzała w najbliższe ciemne okno, poprawiła nową aksamitną maskę i popatrzyła z przyjemnością na smukłe linie swojego ciała.
– Cóż, wszyscy wiemy, że jesteś przygłuchy.
– Wcale nie jestem przygłuchy – burknął Harkan.
– Na pewno słyszysz gorzej ode mnie.
– Nie każdy może być tak niezwykły jak Postrach Orline.
Eliana westchnęła.
– To smutne, ale prawdziwe.
– Wydaje mi się, że nawet gdybym był przygłuchy, usłyszałbym krzyk. Może to tylko twoja wyobraźnia.
Eliana w to powątpiewała.
Ostatnio w Orline zaczęły znikać dziewczęta i kobiety – nie były zabierane do obozów pracy w Imperium ani do pałacu lorda Orline, żeby dołączyć do jego haremu. W takich przypadkach pozostawały plotki, jakieś dowody.
Te dziewczyny po prostu przepadały bez śladu. W jednej chwili były w mieście, w następnej już nie.
Początkowo Eliana nie pozwalała sobie przejmować się tym. Żadna z jej sąsiadek nie została zabrana, a było mało prawdopodobne, żeby Imperium zaczęło porywać swoich obywateli lepszego gatunku. Jej rodzina była bezpieczna, czyli to nie był jej problem.
Jednakże im więcej dziewcząt znikało, im więcej słyszała historii o zaginionych kobietach, tym trudniej było jej ignorować rzeczywistość. Przepadło tak wiele sióstr, tak wiele matek – odebranych rodzinie, zabranych we śnie. Nie były przestępczyniami ani rebeliantkami spod znaku Czerwonej Korony.
W niektórych kręgach wypływały też uparcie absurdalne plotki o dziurze w niebie na drugim końcu świata. Może w Celdarii. Może na Sunderlandach. Każda z tych plotek podawała własne wyjaśnienie. Niektórzy przypuszczali, że to może mieć związek – dziura w niebie i znikające dziewczęta.
Eliana tak nie uważała. Dziura w niebie? Raczej efekt poddania się lękom. Ludzie stali się na tyle rozhisteryzowani, że poszukiwali pocieszenia i prawdy w starożytnych legendach.
Eliana nie zamierzała do nich dołączać.
W tym momencie usłyszała to znowu: drugi krzyk. Bliżej.
Nieprzyjemne uczucie ogarnęło całe jej ciało, wywołując gwałtowne dreszcze. Świat przechylił się, znieruchomiał, a potem wyprostował. Słodki zapach białych kwiatów drzewa gemmy nad ich głowami zaczął zalatywać zgnilizną.
Harkan poruszył się u boku Eliany.
– Wszystko w porządku?
– Nie poczułeś tego?
– Co miałem poczuć? Co się z tobą dzisiaj dzieje?
– Poczułam… – Krawędzie jej pola widzenia migotały jak fatamorgana. – Nie wiem, co poczułam. To było uczucie, jakby w pobliżu był adatrox, tylko jeszcze gorsze.
Harkan zesztywniał na wspomnienie żołnierzy Imperium.
– Nie widzę tu żadnych adatroksów. Jesteś pewna?
Trzeci krzyk – tym razem bardziej rozpaczliwy i szybko stłumiony.
– Ktokolwiek to jest, jest blisko – mruknęła Eliana głosem pełnym napięcia i złości.
– Co znowu? Kto?
– Następny posiłek Arabeth. – Eliana uśmiechnęła się do Harkana i odpięła Arabeth, długi sztylet o zębatym ostrzu, który nosiła na biodrze. – Czas się pobawić.
Rzuciła ostatnie spojrzenie na swoje odbicie, a potem wybiegła z cieni w labirynt ciasnych, brudnych zaułków dolnego Orline. Harkan zawołał za nią, ale zignorowała go. Jeśli chciał ją powstrzymać, mógł próbować, lecz po dwóch sekundach leżałby unieruchomiony na ziemi.
Uśmiechnęła się krzywo. Ostatnio unieruchomiła go w ten sposób na łóżku.
Szczerze mówiąc, nie była pewna, który kontekst bardziej jej się podobał.
Jednocześnie nie chciała się z nim teraz kłócić. Musiała najpierw zapolować na porywacza dziewcząt.
Znalazła się na terenie Nieużytków; przemykała między połatanymi namiotami a zapadającymi się szopami, wśród których dogasały ogniska. Dalej płynęła leniwie szeroka rzeka Bruvia, na której brzegach piętrzyły się stosy gnijącego białego mchu.
Kiedy Eliana w wieku dziesięciu lat po raz pierwszy przyszła do tych slumsów, omal nie zwymiotowała z powodu smrodu. Matka rzuciła jej wtedy ostre spojrzenie.
Teraz, osiem lat później, ledwie zwracała uwagę na zapach.
Rozglądała się w ciemnościach: żebrak okradający kieszenie nieprzytomnego pijaka. Chudy młodzieniec, upudrowany i z utrefionymi włosami, kuszący kobietę zza malowanych drzwi.
Kolejny krzyk. Słabszy. Kierowali się w stronę rzeki.
Nieprzyjemne uczucie rozprzestrzeniające się po plecach Eliany stało się silniejsze. Miała wrażenie – nie wiedziała, jak inaczej to opisać – że ma ono własną wolę.
Oparła dłonie na kolanach i zacisnęła oczy. Pod zamkniętymi powiekami zatańczyły kolorowe plamki. Na podniszczonym drewnianym słupie, koło którego stała, jakieś dziecko narysowało zamaskowaną kobietę w czerni skaczącą w powietrze z nożami w obu dłoniach.
Pomimo okropnego uczucia utrudniającego jej widzenie Eliana nie mogła się nie uśmiechnąć.
– Eli, na wszystkich świętych, co ty wyprawiasz? – Harkan zatrzymał się przy niej i położył jej rękę na ramieniu. – Co się stało? Jesteś ranna?
– Ja? Ranna? – Eliana znowu przełknęła ślinę, żeby pozbyć się mdlącego uczucia zaciskającego jej gardło. – Kochany Harkanie. – Wskazała zamaszystym gestem przedstawiający ją rysunek. – Jak możesz podejrzewać Postrach Orline o coś takiego?
Pobiegła przed siebie i zeskoczyła z górnego poziomu doków na niższy, jakieś trzydzieści metrów w dole. Lądowanie prawie jej nie zabolało. Natychmiast się poderwała i pognała dalej. Upadek z takiej wysokości połamałby Harkanowi nogi, co oznaczało, że jej towarzysz musiał zejść okrężną drogą.
Gdyby Remy był tutaj, powiedziałby jej, żeby nie zachowywała się tak ostentacyjnie.
– Ludzie zaczynają coś zauważać – ostrzegł ją kilka dni temu. – Słyszałem rozmowy w piekarni.
Eliana rozciągnęła się wygodnie na podłodze sypialni i zapytała niewinnie:
– Jakie rozmowy?
– Kiedy dziewczyna spada z wysokości trzeciego piętra, a potem podrywa się na nogi na środku placu Ogrodowego, ludzie to zwykle zauważają. Szczególnie gdy ma na sobie pelerynę.
Eliana uśmiechnęła się na wspomnienie wpatrzonych w nią z zachwytem gapiów.
– A jeśli chcę, żeby zauważali?
Harkan milczał przez bardzo długą chwilę.
– Czy ty chcesz, żeby zabójcy z Invictus przyszli i zabrali cię ode mnie?
To ją uciszyło. Popatrzyła na bladą, ściągniętą buzię swojego młodszego brata i poczuła, że jej żołądek się zaciska.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Jestem okropna.
– Możesz sobie być okropna – odrzekł. – Tylko się nie popisuj.
Wiedziała, że on ma rację. Problem polegał na tym, że lubiła się popisywać. Skoro musiała być wybrykiem natury obdarzonym cudownym ciałem, którego nie mógł zabić upadek z wysokości, mogła się równie dobrze tym bawić.
Jeśli się zajmie zabawą, nie będzie miała czasu się zastanawiać, dlaczego jej ciało to potrafi.
I co to może oznaczać.
Biegnąc przez doki, podążała za śladem czegoś niedobrego w powietrzu jak za zapachem zwierzyny. Na najniższym poziomie doków panowała cisza, letnie powietrze było duszne i nieruchome. Eliana skręciła za róg, potem za kolejny – i stanęła. Ten zapach, to przeczucie kłębiły się na krawędzi rozchwianego pomostu. Zmusiła się, żeby ruszyć przed siebie, chociaż jej żołądek się skręcał, a każda cząstka jej krwi błagała, żeby się nie zbliżać.
Dwie osoby – zamaskowane i ubrane w ciemne stroje podróżne – czekały w długiej, wąskiej łodzi przycumowanej do pomostu. Wysokie, mocno zbudowane sylwetki wskazywały na mężczyzn. Trzecia osoba niosła drobną dziewczynę o skórze złocistobrązowej jak skóra Harkana. Dziewczyna szamotała się – była zakneblowana, ze związanymi rękami i nogami.
Czerwona Korona? To mało prawdopodobne. Po co rebeliantom wykradane dzieci? Poza tym gdyby to oni byli zamieszani w porwania, Eliana usłyszałaby już jakieś plotki na ten temat krążące w półświatku.
To mogli być podobni do niej łowcy nagród, ale dlaczego Nieśmiertelne Imperium miałoby płacić za to, co mogło po prostu zabrać? Poza tym działający w grupie? Bardzo mało prawdopodobne.
Jedna z osób na łodzi wyciągnęła ręce, żeby zabrać dziewczynę. Na dnie łodzi leżały już inne kształty – kobiety i dziewczęta, związane i nieprzytomne.
Elianę ogarnął gniew.
Z lewego buta wyciągnęła długiego, cienkiego Świstuna.
– Dokąd się panowie wybierają? – zawołała i pobiegła do nich.
Ten na pomoście odwrócił się, gdy Eliana się do niego zbliżyła. Okręciła się i trafiła go kopniakiem w podbródek. Spadł do wody, krztusząc się.
Jeden z tych w łodzi wyskoczył na pomost. Eliana podcięła mu gardło Arabeth i także zepchnęła do wody.
Odwróciła się błyskawicznie, z triumfem, i skinęła na porywacza nadal czekającego w łodzi.
– Chodź no tutaj, kochanie – zagruchała czule. – Chyba się mnie nie boisz?
Dawniej wzdrygała się na myśl o zabijaniu. Po raz pierwszy zrobiła to sześć lat temu, w wieku dwunastu lat. Rozen Ferracora, matka Eliany, zabrała ją ze sobą na robotę – ostatnią, jakiej się podjęła przed kontuzją – i ktoś na nie doniósł. Rebelianci wiedzieli, że przyjdą. To była zasadzka.
Rozen powaliła dwóch przeciwników, a Eliana ukrywała się w cieniu. Tak zawsze brzmiały słowa matki: „Postaram się, żebyś jak najdłużej nie musiała zabijać, skarbie. Na razie patrz. Ucz się. Ćwicz. Nauczę cię wszystkiego, czego nauczył mnie ojciec”.
Potem jedna z rebeliantek przyszpiliła Rozen do ziemi, a Elianę zaślepiła furia.
Skoczyła na rebeliantkę i wbiła krótki sztylet głęboko w jej plecy. Później stała i patrzyła, jak z leżącej w kałuży krwi kobiety z każdym łapanym z trudem oddechem uchodzi życie.
Rozen wzięła Elianę za rękę i uciekła z nią pospiesznie. W domu, w ich kuchni, Remy, który miał wtedy dopiero pięć lat, patrzył szeroko otwartymi oczami, jak szok Eliany ustępuje przypływowi paniki. Z rękami czerwonymi od krwi szlochała w ramionach matki, dopóki nie ochrypła.
Na szczęście potem zabijanie stało się znacznie prostsze.
Dwie zamaskowane sylwetki wyłoniły się z cieni, niosąc niewielkie pakunki. Kolejne dziewczynki? Rzucili tobołki swojemu towarzyszowi w łodzi, a następnie odwrócili się do Eliany. Zrobiła unik przed ciosem, później przed kolejnym, aż wreszcie dostała butem w brzuch, a pięścią w podbródek.
Zachwiała się i otrząsnęła. Ból minął tak samo szybko, jak się pojawił. Eliana okręciła się i dźgnęła jednego z napastników. Wpadł w brudną toń.
Nagle ogarnęła ją fala mdłości, gorsza niż kopniak w żołądek. Osunęła się na kolana, łapiąc oddech. Jakiś ciężar przygniótł jej ramiona, zamglił pole widzenia i przycisnął ją do śliskiego od rzecznej wilgoci pomostu.
Pięć sekund. Dziesięć. Nagle nacisk zniknął. Powietrze nie wydawało się już niedopasowane do jej ciała, skóra przestała ją mrowić. Podniosła głowę i zmusiła się, żeby otworzyć oczy. Łódź się oddalała.
Eliana wstała chwiejnie. W głowie nadal jej wirowało, gotowała się ze złości. Silne ramię objęło ją w pasie i przytrzymało, zanim zdążyła skoczyć do wody.
– Puszczaj mnie – syknęła. – Albo zrobi się niemiło. – Uderzyła Harkana łokciem w żebra.
Zaklął, ale jej nie wypuścił.
– Czyś ty oszalała, El? To nie nasze zadanie.
– Zabrali ją. – Eliana przydepnęła mu stopę, wykręciła się z jego uścisku i podbiegła na krawędź pomostu.
Harkan pobiegł za nią, złapał ją za rękę i odwrócił do siebie.
– To nie ma znaczenia. To nie nasze zadanie.
Jej uśmiech był twardy jak szkło.
– Czy przytrzymywanie mnie kiedykolwiek dobrze się dla ciebie skończyło? A, chwila. – Podeszła bliżej, a jej uśmiech złagodniał. – Mogłabym sobie przypomnieć taki przypadek czy dwa…
– Przestań, El. Sama mi to zawsze powtarzasz. – Harkan spojrzał ciemnymi oczami prosto w jej oczy. – Nie nasze zadanie, nie nasz problem.
Uśmiech Eliany zgasł. Wyrwała swą rękę.
– Oni nas zabierają. Dlaczego? Kim są? Dlaczego tylko dziewczyny? I skąd się wzięło to… to uczucie? Nigdy wcześniej nie czułam niczego podobnego.
Harkan popatrzył na nią z powątpiewaniem.
– Może powinnaś się wyspać.
Eliana się zawahała. Zaczęło ją ogarniać zwątpienie.
– Ty zupełnie niczego nie czułeś?
– Przykro mi, ale nie.
Spojrzała na niego ze złością, ignorując ogarniające ją złe przeczucia.
– Cóż, tak czy inaczej, ta dziewczyna nie była rebeliantką. Była dzieckiem. Po co mieliby ją zabierać?
– Jakiekolwiek mieli powody, to nie nasz problem – powtórzył Harkan. Odetchnął głęboko i powoli, być może po to, żeby sam siebie o tym przekonać. – Nie dzisiaj. Mamy robotę.
Eliana przez długą chwilę patrzyła na rzekę. Wyobrażała sobie, że rzeźbi twarz z kawałka kamienia bez skazy. Żadnego potu, żadnych blizn. Tylko twardy uśmiech, który pojawia się na każde zawołanie, i oczy jak ostrza noży w mroku. Kiedy skończyła, jej złość osłabła, a pozbawiona emocji twarz stała się jej własną.
Odwróciła się do Harkana z wyzywającym uśmieszkiem, którego nienawidził.
– To co, ruszamy? Ci dranie sprawili, że nabrałam apetytu.
Rebeliant należący do Czerwonej Korony i działający pod pseudonimem Pióro przemycał poza Orline zarówno ludzi, jak i informacje. Był w tym dobry – jeden z najlepszych.
Eliana i Harkan potrzebowali całych tygodni, żeby go wytropić.
Teraz kucali na dachu z widokiem na maleńkie podwórko w Starym Mieście, gdzie Pióro miał się spotkać z grupą ludzi sympatyzujących z rebeliantami i pragnących uciec z miasta. Powietrze pachniało słodko różami, które rosły przy murze.
Harkan poruszył się obok niej czujnie.
Eliana patrzyła, jak ciemne sylwetki wchodzą na podwórko i tłoczą się w kącie, pod krzewem pnącej róży. Czekali na coś.
Niedługo potem zakapturzony osobnik wszedł z drugiej strony i zbliżył się do pozostałych. Eliana zacisnęła palce na sztylecie, a jej puls przyspieszył.
Chmury się przesunęły, blask księżyca zalał dziedziniec.
Serce Eliany zatrzepotało i znieruchomiało.
Pióro. To musiał być on. Utykał leciutko, co było pozostałością rany odniesionej podczas inwazji.
Czekała na niego kobieta z trójką małych dzieci.
Harkan zaklął szeptem. Wskazał dzieci i dał znak dłonią. Wraz z Elianą opracowali sposób bezgłośnej komunikacji wiele lat temu, gdy Rozen została ranna, a Eliana zaczęła polować w pojedynkę. Harkan upierał się, żeby nie robiła tego sama, więc nauczył się polować, śledzić i zabijać – zwrócił się przeciwko rodakom i służył Imperium. Wszystko to zrobił dla niej.
Nie, zasygnalizował teraz. Przerywamy misję.
Wiedziała, co miał na myśli. Dzieci nie wchodziły w zakres ich roboty. Pióro to jedno, ale wizja przekazania lordowi Orline niewinnych dzieci… Harkanowi trudno byłoby się z tym pogodzić.
Szczerze mówiąc, Eliana miała podobne odczucia.
Jednakże w ocienionym wejściu na podwórko stała jeszcze trójka rebeliantów – eskorta i ochrona Pióra. Nie było czasu, a oszczędzenie rodziny wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem. Eliana i Harkan musieli działać szybko.
Potrząsnęła głową. Zabieramy ich, zasygnalizowała.
Harkan westchnął zbyt głośno. Słyszała jego wściekłość i smutek.
Pióro błyskawicznie uniósł głowę i spojrzał na nich.
Eliana zeskoczyła z dachu, wylądowała lekko i poderwała się na nogi. Pomyślała przelotnie, jak bardzo żałuje, że nie może popatrzeć z dystansu, jak sama walczy. Z pewnością wyglądała wtedy równie dobrze, jak się czuła.
Matka upadła na kolana, błagając o łaskę. Pióro wyciągnął sztylet i zdjął kaptur. Był w średnim wieku, miał rumianą twarz i inteligentne spojrzenie, którego spokój mówił, że rebeliant nie obawia się śmierci, tylko kapitulacji.
Cztery sekundy później Eliana kopnęła go w kontuzjowaną nogę, odebrała mu sztylet i uderzyła w głowę rękojeścią. Pióro już się nie podniósł.
Słyszała, że Harkan zeskoczył na ziemię, a zaraz potem rozległ się tupot stóp trójki pozostałych rebeliantów, którzy wbiegli na podwórko. Zostali unieszkodliwieni w kilka chwil. Eliana odwróciła się błyskawicznie i rzuciła sztyletem, który wbił się w drewnianą bramę i unieruchomił najstarsze dziecko, przyszpilając jego płaszcz.
Pozostałe znieruchomiały i wybuchnęły płaczem.
Ich matka leżała z pustym wzrokiem na ziemi, na posłaniu z gnijących płatków. Z jej serca sterczał sztylet jednego z rebeliantów.
Eliana wyrwała go – jeszcze jedna broń do jej arsenału. Zastanawiała się, dlaczego rebelianci zabili tę kobietę. Żeby się chronić?
A może żeby ofiarować jej łaskę, na którą w innym przypadku nie mogłaby liczyć?
– Wezwij straże – poleciła Eliana i przeszukała ciało kobiety. Nie znalazła żadnych kosztowności, tylko malutką figurkę imperatora z gliny i patyków, bez wątpienia na wypadek, gdyby patrol adatroksów zatrzymał kobietę, żeby ją przeszukać. Zrobione z czarnych paciorków oczy figurki lśniły w blasku księżyca. Eliana rzuciła ją na bok. Dzieci zaczęły płakać głośniej. – Ja zostanę z nimi.
Harkan się zawahał, a na jego twarzy odmalował się ten wyraz smutku i znużenia, który zawsze irytował Elianę. Wiedziała, że ma nadzieję, iż pewnego dnia zdoła ją zmienić. Sprawić, że stanie się lepsza. Sprawić, że stanie się znowu dobra.
Uniosła brew. Przykro mi, Harkanie. Dobre dziewczynki krótko żyją.
Oddalił się.
Najstarszy chłopiec obserwował Elianę, obejmując rodzeństwo ramionami. Jakiś impuls głęboko w sercu podpowiadał jej, że mogłaby ich wypuścić, tylko ten jeden raz. Nic by się nie stało. To były dzieci, nikt istotny.
Jednakże dzieci nie potrafią milczeć. Gdyby ktokolwiek się dowiedział, że Postrach Orline, ulubiona łowczyni lorda Arkeliona, puściła zdrajców wolno…
– Baliśmy się, że źli ludzie ją także zabiorą – powiedział chłopiec. – Dlatego chcieliśmy wyjechać.
„Źli ludzie”. Eliana poczuła na szyi leciutki dreszcz. Czy chodziło o zamaskowanych mężczyzn z doków?
Chłopiec nie powiedział nic więcej. Nie próbował nawet uciekać.
Mądre dziecko, pomyślała Eliana.
Wiedział, że nie zdołałby uciec daleko.
Następnego dnia Eliana stała na balkonie z widokiem na szafot.
Lord Arkelion zajął miejsce na wschodnim krańcu placu, na tronie, którego wysokie oparcie wyrzeźbiono tak, aby przypominało skrzydła.
Obserwująca go Eliana splotła ręce na piersi. Przeniosła ciężar ciała na drugą nogę. Starała się ignorować osobę w czerwono-czarnym mundurze noszonym przez Invictus, stojącą obok tronu jego lordowskiej mości.
Z tej wysokości Eliana nie potrafiła rozpoznać tego człowieka, ale to nie miało znaczenia. Sam widok znajomego munduru sprawiał, że skręcał się jej żołądek.
Invictus: jednostka złożona z morderców, którzy podróżowali po świecie i wykonywali rozkazy imperatora. Zajmowali się najbardziej niebezpiecznymi i krwawymi zadaniami.
Było tylko kwestią czasu, kiedy ją zrekrutują. Wyobrażała to sobie codziennie, choćby po to, żeby sprawdzić, czy ta wizja przestanie ją w pewnym momencie przerażać.
Na razie nie przestała.
Prawdopodobnie przyjdzie po nią Rahzavel. Eliana na przestrzeni lat spotykała go kilkakrotnie na przyjęciach wydawanych przez jego lordowską mość. Za każdym razem prosił ją do tańca. Za każdym razem jego obojętne szare oczy rzucały jej wyzwanie, żeby spróbowała mu odmówić.
Och, jakże pragnęła to zrobić.
– Niepokonana łowczyni nagród – powiedział jej cicho do ucha podczas ostatniego tańca na balu zeszłego lata. – To intrygujące. – Splótł zimne palce z jej palcami. – Pewnego dnia staniesz się wspaniałym dodatkiem do naszej rodziny.
Kiedy Rahzavel po nią przyjdzie, prawdopodobnie nie pozwoli jej się nawet pożegnać z najbliższymi. Zabierze ją za morze, do Celdarii, do serca Nieśmiertelnego Imperium – i do samego imperatora.
W najgorszych snach wyobrażała sobie, że imperator z uśmiechem niesięgającym czarnych oczu powie do niej: „Witaj, Eliano Ferracoro. Wiele o tobie słyszałem”.
To będzie koniec życia, jakie do tej pory znała. Stanie się członkinią elity – żołnierką Invictus.
Stanie się, podobnie jak Rahzavel, zupełnie nowym rodzajem potwora.
Jednakże nie nastąpi to dzisiaj.
Dlatego Eliana patrzyła, bębniła palcami o rękę i życzyła sobie, żeby jego lordowska mość się pospieszył. Była głodna i zmęczona, a Harkan palił się ze wstydu. Im dłużej tutaj stali, tym bardziej rozpaczliwie pragnął zobaczyć w niej coś, czego nie mogła mu dać.
Żal.
Straż imperialna wprowadziła Pióro i najstarszego chłopca na szafot. Wzniesiono go na ruinach świątyni Marzany, świętej patronki dzierżycieli ognia ze Starego Świata – z czasów poprzedzających śmierć Krwawej Królowej Rielle i powstanie Imperium.
Żołnierze Imperium niemal doszczętnie zburzyli tę świątynię po zajęciu Orline. Kiedyś był to imponujący budynek z wysokimi kopułami, salami wykładowymi i sanktuariami, do których wpadał wiatr znad rzeki, a także dziedzińcami, których mury porastały kwitnące pnącza. Teraz pozostało tylko kilka rozpadających się kolumn. Posąg świętej Marzany, strzegący wejścia do świątyni, został zniszczony. Obecnie wznosiła się tam podobizna imperatora – jego twarz była zasłonięta maską, a ciało płaszczem. Nad jego głową powiewały złote, czarne i karmazynowe flagi.
Na placu przed posągiem zgromadził się tłum, ale panowało milczenie. Mieszkańcy Orline przywykli do egzekucji, jednakże Pióro był popularny w pewnych kręgach, a nawet jego lordowska mość rzadko rozkazywał stracić dziecko.
Kiedy Eliana i Harkan przyprowadzili do niego pojmane dzieci, lord Arkelion z życzliwym uśmiechem obejrzał zęby młodszej dwójki i odesłał je z jedną ze swoich kochanek. Dzieci wyciągały rączki do brata i płakały całą drogę przez salę tronową, aż ktoś w końcu się zlitował i zamknął drzwi.
Najstarszy chłopiec nie płakał. Nie płakał nawet wtedy, gdy zobaczył kata unoszącego miecz.
– Imperium spłonie! – krzyknął Pióro. Jego przesiąknięte potem włosy kleiły się do głowy.
Miecz opadł, głowa Pióra się potoczyła. W tłumie rozległy się niespokojne pomruki.
Dopiero teraz chłopiec zaczął płakać – gdy jego twarz zbryzgała świeża krew.
– El – wykrztusił Harkan. Wziął ją za rękę spoconą dłonią i potarł kciukiem jej dłoń. Głos mu drżał. W ogóle dzisiaj nie spał.
Eliana spała jak zabita. Sen był ważny. Nie można było polować, jeśli się dobrze nie wyspało.
– Nie musimy na to patrzeć – powiedziała tak cierpliwie, jak potrafiła. – Możemy iść.
Harkan wypuścił jej rękę.
– Możesz iść, jeśli chcesz. Ja muszę patrzeć.
W jego głosie znów pojawił się ten sam znękany ton, jak u smutnookiego psa pogodzonego z tym, że znowu zostanie zbity.
Żeby nie złościć się już na niego, Eliana zaczęła się bawić podniszczonym złotym wisiorem, który miała pod płaszczem. Codziennie zakładała łańcuszek na szyję i znała na pamięć zatarty, niewyraźny grawerunek. Łuk końskiej szyi. Wycyzelowane detale skrzydeł. Figurę na grzbiecie wierzchowca, unoszącą miecz, z twarzą pociemniałą z upływu czasu. Audric Świetlisty, jeden z nieżyjących królów Starego Świata, na punkcie którego brat Eliany miał niezrozumiałą dla niej obsesję. Rodzice powiedzieli jej, że znaleźli ten wisior na ulicy, gdy była niemowlęciem, i dali jej go pewnej nocy, żeby ją uspokoić, kiedy płakała. Nosiła go, odkąd pamiętała, chociaż nie z miłości do Świetlistego. Nie obchodzili jej martwi królowie.
Nosiła ten wisior, ponieważ bywały dni, gdy tylko znajomy ciężar naszyjnika sprawiał, że nie rozpadała się na kawałki.
– Zostanę – odrzekła lekko Harkanowi. Zbyt lekko? Być może. – Mam mnóstwo czasu.
Nawet jej nie skarcił. Kat wzniósł miecz. W ostatniej chwili chłopiec uniósł dłoń w salucie – przycisnął pięść do serca, a potem ją podniósł. Symbol wierności rebelii i Czerwonej Koronie. Ręka chłopca drżała, ale patrzył w słońce, nie mrugając.
Zaczął recytować modlitwę do Słonecznej Królowej:
– Niech światło Królowej prowadzi mnie…
Miecz opadł.
Łzy były dla Eliany zaskoczeniem. Zamrugała, żeby się ich pozbyć, zanim spadły. Harkan zasłonił usta dłonią.
– Niech Bóg ma nas w opiece – szepnął. – El, co my robimy?
Wzięła go za rękę i obróciła do siebie.
– To, co konieczne, żeby przetrwać – odparła. – To nie jest powód do wstydu.
Przełknęła ślinę, a później przełknęła jeszcze raz. Szczęka ją bolała. Udawanie znudzonej było ciężką pracą, tak samo jak wojna. Jeśli ona się rozsypie, Harkan załamie się jeszcze szybciej.
Lord Orline uniósł rękę.
Mieszkańcy stłoczeni na placu w dole zaczęli skandować słowa, które wiecznie krążyły w głowie Eliany jak padlinożerne ptaki.
– Chwała Imperium. Chwała Imperium. Chwała Imperium.
Dalsza część w wersji pełnej
