Forgotten Promises - Aneta Sołopa - ebook + książka
NOWOŚĆ

Forgotten Promises ebook

Sołopa Aneta

5,0

145 osób interesuje się tą książką

Opis

Ania na Mazurach zostawiła wszystko – rodzinny dom, hotel, bliskich. Uciekając przed wciąż prześladującą ją przeszłością, wyjechała do Warszawy budować nowe życie.

 

Po latach zmuszona jest porzucić to, co ma w stolicy – mieszkanie, pozycję, a nawet narzeczonego – i wrócić w rodzinne strony, by stanąć oko w oko z… mężczyzną, który ją zranił. Mężczyzną, który wciąż jest jej mężem.

 

Pragnęła o nim zapomnieć, ale powrót sprawia, że uczucia i chowane urazy ożywają. Rafał nie chce odpuścić i nie zamierza dać jej ponownie odejść. Anka się miota. Chce być uczciwa wobec narzeczonego, ale serce zdaje się grać inną melodię. Miłosny trójkąt zatacza koło. A to niejedyne problemy bohaterki. Bliscy, którym zaufała, i mężczyzna, którego ponownie dostrzegła, coś przed nią ukrywają.

 

Jak kobieta poradzi sobie z prawdą, którą pozna?

Powieść pełna emocji i pasji. Gorąca, namiętna, obezwładniająca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 273

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
darus96

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka złamała mi serce… a potem powoli je poskładała. 💔 Czy można uciec od przeszłości? Czy miłość, raz utracona, może jeszcze rozkwitnąć? Z Anią przeżywałam każdą emocję – strach, tęsknotę, nadzieję i w końcu… spokój. Forgotten Promises to historia, która boli, ale też leczy. Polecam ♥️
00
EwaMarekNiez

Nie oderwiesz się od lektury

Czytalam do późna. Naprawdę warto.
00



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL PRZEKROCZYĆ GRANICĘ

Przekroczyć granicę. Tom 1

Przekroczyć granicę. Tom 2

POZOSTAŁE POZYCJE

Za wszelką cenę

Przypadkowa znajomość

Jej tajemnica

Rozmowy nocą

Zostań na zawsze

In Your Arms

Ratując złodzieja

Forgotten Promises

W PRZYGOTOWANIU

Ostatni pocałuję twoje usta

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Aneta SołopaCopyright © by Wydawnictwo WasPos, 2026All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by Black moon/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w Internecie

ISBN 978-83-8290-900-5

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Tę książkę dedykuję Monice, @oczaruj_mnie_ksiazko, i Asi, @joannaczyta, za to, że potraficie we mnie obudzić to, co ukryte

Rozdział 1

Nieprzyjemne wiadomości

Wracam do domu, podrzucając klucze i podśpiewując. W końcu wolna. W końcu, po wielu latach robienia tego samego, znudzona życiem i tą samą pracą, rzuciłam ją z satysfakcją.

Dzisiaj kończy się mój okres wypowiedzenia.

Mamy piękny maj. Wiosna w pełni. Zamierzam wziąć koc i po prostu posiedzieć na łące. Z książką. Planowałam to od dawna, nie mając odwagi, ale jednak ją w sobie znalazłam.

Do końca sierpnia nie kiwnę palcem. Będę odpoczywać i się relaksować, a potem poszukam czegoś lepszego. Albo zwyczajnie innego.

Najpierw zrobię rundkę po biurach podróży. Mój narzeczony obiecał mi dwa tygodnie w jakimś egzotycznym miejscu. I tego właśnie potrzebuję, zwłaszcza że jeszcze nigdzie razem nie byliśmy.

Mam trochę odłożonych pieniędzy, więc z pewnością mogę sobie pozwolić na dłuższe wakacje. Zaharować się to można szybko.

A ja mam zwyczajnie dość.

Z biur podróży biorę ulotki, które mnie interesują, i wracam do domu. Przygotowuję wszystko na kolację, potem robię sobie gorącą kąpiel, do niej kieliszek najtańszego szampana, którego uwielbiam, i po prostu oddycham. W końcu nigdzie nie muszę się spieszyć. Do tej pory nie raz szesnaście godzin byłam w pracy, aby wszystkiego samodzielnie dopilnować. A po pracy… też byłam w pracy, bo musiałam być pod telefonem.

Dobra, Anka, to już za tobą, upominam się po raz kolejny.

Mój narzeczony też jest zapracowany, ale przez czas, który jesteśmy razem, to jednak więcej mnie nie było, niż byłam. Nie mogę powiedzieć, że miał o to pretensje, starał się rozumieć, że zajmuję wysokie stanowisko, ale czasami, kiedy już byłam w domu i zamiast spędzać z nim czas, coś jeszcze robiłam na komputerze, patrzył na mnie z troską i smutkiem.

Teraz to się skończy, raz na zawsze.

Albo i nie, jak się okaże.

Myślę, że dla mojego narzeczonego wiele kobiet straciłoby głowę. Ciepły, troskliwy, pracowity, pomocny, inteligentny. Rozmowny, spokojny, cierpliwy.

Ten spokój w nim pokochałam. Na swój sposób. I jest nam razem naprawdę dobrze. Mamy wspólne plany i marzenia.

Ale nie jest to miłość, jaką opisują w książkach… całkowicie pochłaniająca. Nie taka, przy której odczuwa się ciągle te motyle w brzuchu, zapala się od jednego pocałunku czy… No w każdym razie to, co mi daje, i tak mi wystarcza. Tego potrzebuje mój podły charakterek – spokoju przy boku kogoś tak ułożonego. Przyjaciela, który wysłucha nawet wtedy, kiedy rzucam talerzami. Mężczyzny, który zawsze pomoże i nie będzie oceniał czy wyśmiewał.

To właśnie mój Maciek.

Wraca z pracy po ósmej, uśmiechając się na widok mojego wymownego stroju. Rzadko go tak zaskakuję, wiedząc, że tego nie lubi ani nie potrzebuje. Ale dzisiaj mój mały wielki dzień, więc pozwoliłam sobie na odrobinę ekstrawagancji i kupiłam czarne, koronkowe body, które idealnie pasują do mojej nienagannej figury biegaczki, podkreślając jednocześnie piersi.

Burzę brązowych loków, z którymi przestałam już walczyć, zostawiłam związaną w artystyczny nieład. Nie potrzebuję nawet makijażu. Czekoladowe oczy spoglądają na mojego narzeczonego spod długich i niestety sztucznych rzęs, uśmiechając się szeroko.

– Szampana? – pytam, objąwszy go za szyję.

Mruczy seksownie jak nigdy, dotykając mojego policzka nosem.

– Poproszę. I obiad. I deser. Wszystko na raz, kochanie.

Jak to mówi, ciarki przechodzą przez moje ciało… Umiemy się dogadać w każdej kwestii, tylko nie w łóżku, ale po trzech latach razem przestało to mi przeszkadzać. Jedni są tacy, inni – inni, zwyczajnie. Maciek nie ma takich potrzeb jak ja, co innego go podnieca niż mnie, co innego lubi, gdzie indziej jest jego granica i na szczęście szybko to zrozumiałam, nie mając o to pretensji. Wiele mi daje poza łóżkiem, tak dużo, że wystarczy mi spokojnie na resztę życia.

A namiętne chwile mogę spędzić z wibratorem. Nie mam z tym problemu.

Dziś jednak jest jakoś inaczej. Mój narzeczony, zamiast zajmować się tym, co zwykle po pracy, błądzi dłońmi po moim ciele, aż dociera do pośladków, chwyta mnie za nie i normalne sadza na stole. Noż kurwa, to mój szczęśliwy dzień.

Odchylam głowę, aby pozwolić mu na pieszczenie szyi językiem, sama sięgam do rozporka jego spodni i bez zbędnych ceregieli wkładam mu dłoń w majtki, pocierając gotowy wzwód.

– Chodź do łóżka – mruczy, odsuwając się ode mnie, ale jest za późno.

– Zostańmy na stole, proszę.

Nastrój zaczyna pryskać.

– Kochanie, nie. Wiesz, jakie mam na ten temat zdanie, obiecałaś, że to zaakceptujesz.

– Ale to nie będzie uwłaczać mojej godności, gwarantuję ci – przekonuję, zaczynając zdejmować mu koszulkę, ale Maciek już zdecydował.

Chwyta mnie na ręce i po prostu niesie do sypialni.

I tak jest lepiej, niż było pod tym względem. Rzucił się na mnie od wejścia, nie myśląc o obiedzie. Nie skomentował mojego wulgarnego stroju i posadził mnie na stole. Jeszcze dziesięć lat i będzie naprawdę idealnie.

Muska mnie i kocha jak zawsze subtelnie. Pieści ciało dłońmi i językiem… potem rozbiera nas oboje, wkłada prezerwatywę i wchodzi delikatnie w moje gorące wnętrze, aż zaczynam płonąć.

Płonę tak przez kilka ulotnych chwil, ale to, co dobre, prędko się kończy. I tym razem też tak jest. Mój mężczyzna nie jest długodystansowcem, ale nie ma nic przeciwko, abym dokończyła wibratorem, choć nie lubi na to patrzeć. Ech, to moje dziwne życie z nim, do którego przywykłam i które kocham.

Siadamy do kolacji, rozmawiając o mojej wolności. Pokazuję narzeczonemu błyszczące broszury zdobyte w biurach podróży, które czyta z uwagą.

– Może Seszele? – pyta, zaskakując mnie do nieprzytomności.

Nie sądziłam, że będzie chciał jechać tak daleko. Hiszpania to wszystko, na co liczyłam.

– To może Zanzibar?

Uśmiecha się.

– Może być. Obiecałem i dostaniesz to, o czym marzysz. Ale nie wiem kiedy, kochanie. Nie mam jeszcze urlopu.

Mogłabym mieć pretensje, ale sama do tej pory praktycznie nie miałam wolnego, więc nie mogę.

– Dobrze, ale postaraj się załatwić to jak najszybciej, bo muszę nam wszystko zorganizować. Wpłacić zaliczkę. Wiesz.

– W poniedziałek. Idziesz spać ze mną?

– Nie ma mowy – odpowiadam, rzucając się na kanapę w salonie. – Robię seans serialowy. Jeśli chcesz, dołączaj.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem cię przed telewizorem o tej porze i taką szczęśliwą. Rzucaj pracę częściej – mówi, całując mnie we włosy, i udaje się do sypialni.

– I teraz wszystko się zmieni! – krzyczę za nim, ale już nie odpowiada.

Moje szczęście nie trwa długo, a w zasadzie do następnego dnia.

Budzę się, kiedy Maćka już nie ma w mieszkaniu, ale jak zawsze gdy wstaję po nim, znajduję na poduszce liścik miłosny. Chowam go do mojej szkatułki, w której mam ich już kilkadziesiąt albo kilkaset, zamykam ją na kluczyk i wychodzę z sypialni.

Robię sobie kawę i udaję się na balkon pooddychać ciepłym, majowym powietrzem. Kocham wiosnę i lato, po prostu. Sielanka, jak to bywa z sielankami, nie trwa długo.

Nie mija nawet pół godziny, kiedy rozlega się dźwięk mojego telefonu.

Babcia.

Nie może mi darować, że nie zjawiam się w rodzinnym domu już od siedmiu lat. I pewnie dzwoni mi o tym przypomnieć.

– Ania? – pyta, kiedy dotykam zielonego przycisku na ekranie.

– Ania, Ania. Co tam, babciu?

– Dziecko… tragedia! – straszy mnie do nieprzytomności.

– Co się stało?

– Mama… twoja mama się połamała.

Zapiera mi dech, aż krztuszę się kawą.

– Jak to? Kiedy? Co się stało? – zadaję sto pytań na raz.

– Wczoraj rano. Spadła ze schodów. Nie wiem, jak się czuje, bo wieczorem, jak byłam w szpitalu, leżała jeszcze pod narkozą. Zaraz tam pojadę.

Z nerwów ręce zaczynają mi się trząść.

– Ale żyje, tak? – pytam dość głupawo.

– Oj, żyje, Aniu, no co ty. Jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, ale złamała nogę prawdopodobnie w trzech miejscach, w tym w biodrze. I trochę się obiła. Będę wiedzieć coś więcej, jak tylko pogadam z lekarzem.

– A jak Ala?

Ala to moja młodsza o siedemnaście lat siostra, o którą moi rodzice starali się… szesnaście lat. Znam ją praktycznie tylko przez telefon, bo odkąd zwyczajnie uciekłam z domu, moja noga przez siedem lat tam więcej nie postała. Mama i Ala przyjeżdżają do mnie często, ale ja nie mogę i nie chcę tam wracać.

– Trochę wczoraj rozpaczała, wystraszyła się jak my wszyscy. Z tych nerwów już nawet do ciebie wczoraj nie dzwoniłam. Aniu… – zaczyna i już wiem, co ten głos znaczy – przyjedziesz?

Choć całe moje ciało, rozum i serce się przed tym bronią, chyba nie mam wyjścia.

I to będzie dobry moment, aby pewne sprawy zakończyć raz na zawsze.

– Przyjadę.

Rozdział 2

Spokój ducha

Cała roztrzęsiona dzwonię do Maćka, ale nie odbiera. Wprawdzie wspominał, że ma coś ważnego, ale jeszcze się nie zdarzyło, żebym potrzebowała go praktycznie już. Muszę jednak usłyszeć jego spokojny głos. Muszę go zobaczyć.

Najpierw chaotycznie pakuję walizkę, cała w nerwach, lecz w końcu decyduję się jechać do Maćka do pracy, aby zamienić z nim przynajmniej dwa słowa.

Wpadam do biura i nie zwracając uwagi na to, że jego sekretarka próbuje mnie zatrzymać, wchodzę do gabinetu Maćka bez pukania.

Nie jest sam.

Naprzeciwko niego, przy wielkim, dębowym biurku, siedzi jakiś mężczyzna, ubrany w garnitur, podobnie jak mój narzeczony.

– Przepraszam – zaczynam od razu i Maciek podrywa się ze swojego fotela. – Przepraszam, ale muszę… muszę zamienić z Maćkiem dwa słowa. Proszę.

Widząc mnie roztrzęsioną jak jeszcze chyba nigdy, w dodatku pierwszy raz przerywającą mu ważne spotkanie, sam jest zaniepokojony, przeprasza i wychodzi ze mną na korytarz, mówiąc, że zaraz wróci.

Opowiadam mu w pośpiechu, co się stało, i słucha mnie ze stoickim spokojem, jak zawsze trzymając za dłonie.

– Usiądź, Ania – mówi i dosłownie sadza mnie na krześle w korytarzu. – Ewa, przynieś szklankę wody – zwraca się do swojej sekretarki.

Oddycham głęboko i patrzę na Maćka ze łzami w oczach. To chyba pierwszy raz, kiedy widzi mnie w takim stanie.

– Co ja mam robić?

– Kochanie, przede wszystkim się uspokój. Nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Zaraz tu skończę i przyjadę do domu, to razem zastanowimy się, co dalej. Jeśli będziesz chciała, pojedziesz.

– Nie chcę! – podnoszę głos. – Ale no, kurwa, chyba nie mam wyboru, Maciek.

– Wiem – mówi, przytulając mnie. – Uspokój się. Posiedź chwilę. Jak przyjadę do domu, porozmawiamy i coś ustalimy.

Ten spokój… No w życiu właśnie tego mi potrzeba, jak wody. Idealnie pasuje do mojej histerycznej i nerwowej natury.

Ramiona mojego mężczyzny są jakby magiczne. Natychmiast się rozluźniam. Wiem, że bez względu na wszystko Maciek mi pomoże.

– Dobrze – szepczę w końcu, chwytając go za ręce. – Dziękuję. I… przepraszam, że tak wtargnęłam.

Uśmiecha się i całuje mnie w czoło z miłością i zrozumieniem.

– Nie ma za co, skarbie. Jedź do domu. Jak tylko będę wolny, zaraz przyjeżdżam.

Wracam do domu i dzwonię do babci. Ciągle jest w szpitalu, ale tak jak mówiła – mamie nic nie zagraża. Jest tylko obita, nogę ma złamaną w trzech miejscach, w tym w biodrze.

Uspokajam się na te informacje jeszcze bardziej.

– Ale się załatwiła.

– Ano… wszystkiego nie przewidzisz. Kilka tygodni będzie w… w sumie nawet nie wiem, jak to się nazywa. Już gipsu teraz nie zakładają. A potem kilka tygodni rehabilitacja. Nie wiem, jak ja to wszystko sama poprowadzę.

– Ja ci pomogę, nic się nie martw – wypalam zbyt nieostrożnie, ale babcia od razu podchwyca te słowa.

– Naprawdę? To wspaniale, kochanie. W końcu wrócisz do domu, gdzie twoje miejsce.

– Przyjadę ci pomóc, a nie po to, aby tam zostać, babciu – sprowadzam ją na ziemię.

I chuj z moich wakacji, odpoczynku, relaksu i wszystkiego, kurwa.

Po dwóch godzinach wraca Maciek.

Czekam na niego jak na szpilkach, nie wiedząc, czy powinnam się pakować, czy jednak nie pakować.

– No i? – pyta, objąwszy mnie ramieniem. – Dowiedziałaś się czegoś?

– Tego samego, co rano. Mama będzie unieruchomiona kilka tygodni, może miesięcy. Nie wiem.

Wzdycha głośno.

– Rozumiem. I zrozumiem, kochanie, jeśli zechcesz pojechać.

Ten wyrozumiały gość powinien nosić serce na dłoni.

– Nie mam wyjścia. Babcia już płacze, że sobie sama nie poradzi z opieką nad Alą, hotelem i gośćmi. Wierzę, że tak jest. Nie jest już najmłodsza, wiesz o tym.

Maciek zamyśla się na chwilę, po czym chwyta mnie za dłonie.

– I… on tam będzie, tak?

Cała aż się napinam na te słowa. O niczym innym i tak nie myślę, a i Maćka to trapi.

– W naszym domu na pewno nie. Ale mieszka po sąsiedzku, wiesz o tym.

Nie pozwalam mu odpowiedzieć. Siadam okrakiem na jego kolanach i zaczynam namiętnie całować, po czym przestaję.

– To będzie dobry moment, aby w końcu złożyć papiery rozwodowe – oświadczam, na co Maciek promienieje.

I mnie to w jakiś sposób cieszy, ale jak to wszystko przeprowadzić, żeby obyło się bez ofiar?

Oj, Anka. Czas najwyższy i tak już dawno nastał.

Pakuję się cały wieczór, bo nie wiem, jak długo będę musiała zostać w rodzinnym domu, i wyruszam rano, zaraz po śniadaniu.

– Miałam mieć wakacje, mieliśmy razem odpoczywać i spędzać więcej czasu – narzekam, żegnając narzeczonego przy aucie.

– Dopiero maj. Przyjadę w weekend, to odpoczniemy i pokażesz mi te wszystkie miejsca, za którymi tęsknisz.

Uśmiecham się, całując go czule.

– Tęsknię za tobą – oznajmiam szczerze.

– Jedź bezpiecznie. Zadzwoń, jak dotrzesz i wszystko wybadasz. O mnie się nie martw.

Nie martwię się, a nawet udziela mi się jego spokój. Inny facet na pewno by się nie zgodził, aby jego narzeczona jechała Bóg wie na jak długo, i to tak daleko od domu, wracając do swojej niezamkniętej przeszłości. Ale Maciek taki nie jest. Całe szczęście.

Pochodzę z Giżycka. Moi rodzice odziedziczyli po dziadkach hotel nad jeziorem. Tam się wychowałam. I stamtąd uciekłam. Przez… męża.

Tak, wciąż niestety jest moim mężem. Przez ostatnie lata nie wiedziałam, jak to załatwić, ciągle odwlekając rozwód z niewiadomych przyczyn. Po prostu nie chciałam patrzeć na tego człowieka. Nie wiem, czy ze strachu, czy po tym wszystkim, co nas podzieliło i poróżniło.

Ale już dość tego. Mam dwadzieścia dziewięć lat. Muszę w końcu dorosnąć. Siedem lat w zupełności wystarczyło.

Nie jadę od razu do domu. Zajeżdżam najpierw do szpitala, aby zobaczyć się z mamą i zorientować, jak się naprawdę czuje.

Po prawie czterech godzinach jazdy autem, których nie pokonałam ani razu przez ostatnich siedem lat, tyłek mnie boli i czuję się cała zdrętwiała. Jak ta moja mama przyjeżdżała do mnie z moją siostrą czasami w co drugi weekend? Nie wiem.

Niemiła pani w recepcji szpitala informuje mnie, którą salę zajmuje moja mama, po czym przypomina łaskawie, że chorych po takich poważnych operacjach na ortopedii nie można często odwiedzać. Oj, odszczeknęłabym się, ale sobie podaruję. Nerwy na wodzy, Anka.

Odnajduję właściwy pokój bez większego problemu i wchodzę do mamy, bojąc się, co tam zastanę.

Ale to ta sama mama co zawsze. Jedynie na nodze, ma jakieś… coś. I noga ta jest przyczepiona to sufitowego temblaka.

– Ania! – krzyczy i robi ruch, jakby chciała się poderwać z łóżka, wariatka jedna.

– Boże. Ale się załatwiłaś – mówię, starając się powstrzymać łzy szczęścia.

Nic jej nie jest. Ogląda sobie telewizję. Normalnie ma wakacje.

Podchodzę do niej, omijając opatrunek, i obejmuję ją mocno, całując w policzki.

Burzę loków i czekoladowe oczy odziedziczyłam po niej. Za to moja siostra jest blondynką, po tacie.

– No, nawet mi nie mów. I to kiedy sezon w hotelu za pasem.

Cała mama. Odpowiedzialna podobnie jak ja.

– Ty się martw, jak z tego wyjść, a nie hotelem i gośćmi.

Macha na mnie ręką.

– Wiesz, ilu będziemy mieć ludzi? Wiesz, ile wycieczek? Ile wesel? Myślisz, że dla kogo ja to robię? Nie dla siebie. Ale dla was.

Tym razem to ja macham na nią.

– Dobrze wiesz, że nie zamierzam tam wracać.

– Ale hotel jest w połowie twój – przekomarza się ze mną mama.

– Jak tylko Ala będzie pełnoletnia, oddam jej swoją część i moja noga więcej nie postanie w tym miejscu!

Mamie robi się przykro, widzę to wyraźnie i mięknie mi serce.

Nie powinnam jej denerwować w tym stanie, zwłaszcza że ciężko z tatą pracowali na to, co teraz mamy.

– Przepraszam – reflektuję się natychmiast, chwyciwszy jej dłoń, na co ściska mnie mocniej.

– Kochałaś to miejsce, Ania. Może dawne urazy…

– Nie chowam żadnej urazy – przerywam jej natychmiast. – Kochałam, ale w mieście mi lepiej – naciągam prawdę jak strunę w gitarze.

Wzdycha zrezygnowana.

– No dobrze. Zrobisz, jak uważasz.

– Mamo, ile czasu potrwa… – patrzę krzywo na jej nogę – rekonwalescencja?

– Nie wiem. Na pewno to coś na nodze będę miała sześć tygodni. A później najpewniej jakaś rehabilitacja. Nie wiem, kto się tym wszystkim zajmie, babcia już mi zapowiedziała, że nie da rady zająć się Alą i hotelem jednocześnie.

– Ja się zajmę – obiecuję pewnie.

– Naprawdę zostaniesz? – dopytuje mnie zaskoczona, co kwituję uśmiechem, a mama oddycha z ulgą. – Oj, to dobrze, to chociaż o to będę spokojna. Ale co z Maćkiem, co z twoimi wakacjami?

– Maciek się zgodził, abym przyjechała, a wakacje nie zając. Mówisz, że to sześć tygodni, mamy dopiero maj, więc jak do końca lipca się wykurujesz, w sierpniu pojadę na Malediwy.

Mama zaczyna się śmiać.

– Tu będziesz miała lepsze wakacje. Świeże powietrze, spokój, cisza. Zobaczysz – mówi, klepiąc mnie po dłoni.

Już sobie to wyobrażam. Ciekawe, co zastanę w papierach hotelowych. Mama nigdy nie była specjalistką w tej kwestii; odkąd zmarł tata, kogoś tam zatrudniała do pomocy, a niektóre dokumenty wysyłała mi e-mailem. I zawsze jej pomagałam, bo dla mnie to bułka z masłem.

Tak. Skończyłam Szkołę Główną Handlową w Warszawie i roczne stypendium w Londynie na kierunku gastronomia i hotelarstwo oraz hospitality management – czyli zarządzanie w hotelarstwie. Tu byłam wychowana, tego się uczyłam od małego, to mi się podobało i tu chciałam zostać, przejmując schedę po dziadkach i rodzicach.

Miałam wiele pomysłów na stworzenie czegoś wielkiego w naszym hotelu, aby rozwinąć działalność i ją rozbudować. Musiałam jednak to wszystko rzucić i wyjechać. Po prostu.

Teraz już nie chcę do tego wracać, choć poradzę sobie z prowadzeniem hotelu przez te tygodnie bez mamy u boku. No zresztą przecież będzie w domu, zawsze będę mogła ją o wszystko zapytać.

Zostaję u mamy jeszcze prawie dwie godziny. Rozmawiamy o hotelu i Ali, która nawet naszego taty nie pamięta. Miała zaledwie trzy latka, kiedy zginął w wypadku samochodowym, razem ze swoim przyjacielem z sąsiedztwa – notabene ojcem mojego już niedługo eksmęża.

Nie miałam czasu być załamana po tej stracie. Gdy był na łożu śmierci, obiecałam mu coś, czego nie udało się spełnić. Chyba też dlatego postanowiłam nie zaglądać do domu, jakbym się obawiała, że jego portret przemówi i powie: „Nie udało ci się, a ja nie mogę spokojnie leżeć w tej trumnie”.

Ech. Jestem walnięta.

Ale teraz to już przeszłość.

Po południu podjeżdżam na parking mojego hotelu i wszystkie wspomnienia wracają, wywołując we mnie emocje, których nie spodziewałam się przeżyć.

Samo serce Mazur. Mój dom.

Zarówno otoczenie naszego hotelu, jak i cała okolica są bogate w zieleń i kwiaty, o które mama dba sama. Jest ogrodnikiem, nie hotelarzem. Ale widzę, że radzi sobie i z tym, i z tym.

Bliskość jeziora Kisajno sprawia, że co roku mamy tu tłumy turystów – par, rodzin, uczniów. Ale nie tylko. Okoliczni mieszkańcy także urządzają w naszej rozbudowanej restauracji różne przyjęcia i wesela. Zawsze tak było.

Nasz hotel oferuje prawie sto miejsc noclegowych. Większość pokoi ma balkony i tarasy, a to goście uwielbiają szczególnie. Mogą rano wyjść na kawę, a przed nimi roztacza się malowniczy widok na pobliskie jeziora i lasy.

Już zapomniałam, jaki jest piękny. Ale będę musiała sobie przypomnieć.

Niewiele myśląc, chwytam walizkę, zamykam auto i wchodzę do naszego domu, który jest połączony z hotelem, ale na szczęście nie ma piętra.

I tu oddycham. Po raz pierwszy od dawna nerwy mnie opuszczają i zaznaję spokoju. Prawie jak przy Maćku.

Prawie jak w domu.

Rozdział 3

Roztrzęsiony spokój

– Babciu! – krzyczę na wstępie, ale nigdzie nie widać ani jej, ani Ali.

Zostawiam walizkę koło kanapy i wychodzę na taras od strony salonu.

Po prawej widać balkony dla gości. Kilkoro nawet na nich siedzi. Po tej stronie nic się nie zmieniło. Mama pewnie nie ma tak dużo kasy, aby wyremontować tylną część budynku, ale z przodu wszystko jest odmalowane, odnowione i zadbane.

Wracam do środka i przechadzam się po znajomych kątach. Wielki salon, gdzie wciąż stoi ta sama skórzana kanapa, do której mama ma sentyment. Tata kupił ją we Włoszech. Była robiona na zamówienie. Specjalnie dla niej.

Mama wyremontowała sobie kuchnię. Widziałam ją już na zdjęciach. Jest supernowoczesna, prawie jak moja w Warszawie.

Tylko do łazienki żaden z fachowców jeszcze nie zaglądał, myślę sobie, otworzywszy drzwi. Tu wciąż wieje komuną. Pierwsze, co zrobię, to się chyba tym zajmę.

W korytarzu znajdują się wejścia do trzech sypialni: babci, mamy i Ali. Tu kiedyś był mój pokój.

Nigdy nie byłam typową dziewczynką i wolałam ciemne barwy, ale moja siostra jest zupełnie inna. Świadczą o tym ściany w różowym kolorze, mnóstwo koronek i lalek.

Pokój jest pusty. Ali tu nie ma.

Opuszczam mieszkanie, wychodzę na zewnątrz i udaję się do recepcji hotelowej.

Przez lata mojej nieobecności mama oczywiście dokonała zmian w kadrze, ale recepcjonistka jest tak młoda, że wydaje mi się jeszcze nastolatką.

– Słucham – rzuca słodkim głosem znad komputera.

– Szukam pani Janiny. I Ali.

– Wydaje mi się, że pani Janina poszła zaprowadzić gości na pomost, bo chcieli wypożyczyć łódkę. A Ala to pewnie u sąsiadów, jak zawsze.

U sąsiadów.

Aż się boję wiedzieć, co robi u tej rodziny.

– A kim pani jest? – dopytuje się młoda laleczka zatrudniona przez moją mamę.

Utrę jej nosa.

Ech, ten mój charakterek. Kiedyś mi się za to oberwie.

– Właścicielką – rzucam i odchodzę, obróciwszy się na pięcie.

A masz, myślę sobie.

Już zmierzam wyłożoną kamyczkami ścieżką nad jezioro, kiedy naprzeciwko widzę babcię. Zatrzymuję się więc, czekając, aż przybędzie.

Chyba mnie nie poznaje przez to oślepiające, majowe słońce, choć przecież nie tak dawno się widziałyśmy. W Wielkanoc były u mnie wszystkie trzy.

– Ania? – pyta, kiedy już niemalże stoimy twarzą w twarz.

– No, Ania, Ania – mówię i dopiero wtedy zaczyna mnie obejmować, ściskać i całować.

Nie wygląda na siedemdziesiąt lat, wciąż się trzyma, jest zadbana. Nie należy do grona typowych babć, które tylko marudzą i robią na drutach. Moja Janka jeszcze do spa lubi sobie pójść.

– Oj, dobrze, żeś przyjechała. Mówię, że sama już nie dam rady.

– Nie marudź, jeszcze mnie byś pokonała – mówię pocieszycielsko, kiedy wracamy do domu, trzymając się za ręce. Jak dawniej.

Dziadka niestety nie pamiętam. Zmarł, kiedy miałam cztery lata, i babcia natychmiast oddała hotel w ręce moich rodziców, którzy sami byli bardzo młodzi. Mieli ledwo po dwadzieścia dwa lata i do tego mnie na głowie, bo moja mama urodziła, mając osiemnastkę.

Nie mogłam jednak narzekać. Miałam wspaniałe dzieciństwo, kochałam rodziców ponad wszystko. Ten dom też, to miejsce… Teraz to wszystko wraca. Wspomnienia uderzają we mnie niczym huragan.

– Zadzwonię po Alę, poczekaj no – mówi babcia i wyciąga swój smartfon z kieszeni swetra.

Po kilku sygnałach Ala nie odbiera, a to mnie zaczyna martwić.

Ma ledwo dwanaście lat, gdzie ona się podziewa?

– Zaraz, niech no do Rafała zadzwonię.

Dobrze, że nie mam niczego w ustach, bo chybabym się udławiła.

Natychmiast wyrywam babci telefon z dłoni i wciskam czerwoną słuchawkę, zaskakując ją do nieprzytomności.

– Po co do niego? Chcesz mu powiedzieć, że tu jestem? I po co?

Babcia patrzy wciąż zszokowana, jakbym mówiła po chińsku, i w końcu zabiera mi komórkę.

– U nich jest Ala. Przyjechała siostra Rafała z dziećmi i Ala poszła się pobawić. A ty myślisz, że ukryjesz swoją obecność tutaj przez te tygodnie? – dopytuje się.

Wiem, że ma rację, a ja jak zawsze zareagowałam zbyt impulsywnie.

Tak czy siak się spotkamy, nie ma innej możliwości. Ale wciąż mam nadzieję, że to będzie na sprawie rozwodowej.

Ostatni raz.

Z niecierpliwością czekam, aż Rafał odbierze telefon, chcąc wiedzieć, co powie mu babcia, ale rzuca tylko krótkie „Powiedz Ali, żeby przyszła do domu” i się rozłącza.

– Zadowolona? – pyta ironicznie, ale nie odpowiadam.

Nie jestem zadowolona, że tu przyjechałam, myślę sobie, ale zachowuję to dla siebie.

Po pięciu minutach pojawia się moja siostra, rzucając mi się w ramiona.

– Cieszę się, że przyjechałaś. Odstąpię ci pokój – oświadcza, ale wcale tego nie chcę.

– Nie trzeba, kochana. Na razie pójdę do mamy, a potem zostanę w salonie. Jak w szkole? – pytam, na co wywraca oczami zupełnie jak ja.

– Wszyscy pytają o to samo. Normalnie, a jak ma być? Lepiej powiedz, co u mamy.

Zadziora.

To też po mnie.

– Dobrze. Martwi się, co u ciebie w szkole.

– A ja się martwię, czy jej tę nogę poskładają do wakacji.

Cokolwiek to znaczy, myślę sobie.

– Babciu, chciałabym zajrzeć do hotelu, ale tak myślę, że nie wszyscy wiedzą, kim jestem – zwracam się do Janki, chwyciwszy kanapkę, którą zrobiła, bo sama zapomniałam, że jestem głodna.

– To chodź. Zaraz cię wszystkim przedstawię. Po siedmiu latach… Nie wiem, czy został ktokolwiek ze starej ekipy, kogo pamiętasz poza panią Marysią z restauracji.

A ją pamiętam, to fakt. Tyle lat wiernie z nami. Chyba jakieś czekoladki zaniosę jutro.

Ala nie odstępuje mnie na krok, więc udaje się z nami. Wchodzimy do recepcji, na co nasza młoda laleczka od razu podrywa się z miejsca jak oparzona. Babcia tłumaczy jej, kim jestem, więc podaję rękę i proszę, aby mówiła do mnie „pani Aniu”.

W tym zawodzie przez dziesięć lat nauczyłam się jednego – nie wolno spoufalać się z pracownikami, bo czują się zbyt swobodnie i chcą wejść człowiekowi na głowę. W dupie mam, co o mnie pomyśli, i w dupie mam, że jest może z pięć lat młodsza. Ma mówić „pani” i koniec.

Przechodzimy do restauracji, w której znajduje się kilku gości, ale większość z nich korzysta z majowej pogody i kolację je na tarasie z widokiem. Zatrzymuję się na chwilę przy wielkim oknie i spoglądam w dal. Przepiękne miejsce, takie delikatne, zwłaszcza że zachód słońca już się zbliża. Spokojna tafla jeziora i odbijające się w niej słońce.

Coś wspaniałego.

Babcia wyrywa mnie z krótkotrwałej zadumy, po czym przechodzimy do kuchni.

Spoglądam pani Marysi w oczy, a jej wypełniają się łzami.

– Ania, dziecko! – krzyczy. Niemalże do mnie podbiega i chwyta mnie w ramiona. – Myślałam, że nigdy tu nie wrócisz.

Uśmiecham się blado.

– Wiedziałam, że lubi pani niespodzianki. I oto jestem. – Rozkładam ręce.

Patrzę na załogę i zapoznaję się z szefem baru, dwiema kelnerkami, pomocą kuchenną, dwiema sprzątaczkami, które także zeszły na kolację, i kucharzem. Wysoki, wyniosły typ spod ciemnej gwiazdy. Tak od razu go postrzegam, zwłaszcza że ma tatuaż na prawej dłoni, a tatuaże źle mi się kojarzą.

Wiem, że nie ocenia się po wyglądzie, ale mam po prostu nosa do ludzi.

No… raz się pomyliłam. I ta pomyłka trwa już dziesięć lat.

Ale się skończy, jeszcze w tym roku.

– Witam wszystkich – zaczynam przemówienie, do których byłam przyzwyczajona w moim hotelu jako główny menadżer.

Co drugi dzień robiłam zbiórki i mówiłam, co mi się podoba, a co trzeba poprawić. Tym zyskałam w oczach szefostwa, a interes w moich rękach kwitł. Ale przypłaciłam to utratą życia osobistego. Dlatego odeszłam. Przez trzy miesiące wypowiedzenia starałam się nauczyć czegoś moją zastępczynię, ale nie miała jaj, po prostu. Nie sądzę, aby sobie poradziła.

– Mam na imię Ania i chciałabym, abyście zwracali się do mnie „pani Aniu”.

Kucharz to palant, aż prycha na moje słowa, ale postanawiam nie zwracać na to uwagi i kontynuować. Tym zajmę się później.

– Hotel jest mój i zamierzam nim zarządzać, póki nie wyzdrowieje wasza szefowa, a moja mama. Myślę, że się dogadamy. Jeśli wy będziecie w porządku wobec mnie, ja będę wobec was. Zawsze tak to działa.

Słuchają mnie uważnie.

Muszę zrobić wrażenie, inaczej na dzień dobry stracę autorytet.

– Nie jestem typem, który stoi komuś nad głową, ale muszę się rozeznać, co robicie i jak. Jeśli coś mi się nie podoba, mówię to otwarcie. Jak mi się podoba, też. I was o to proszę. Bez zbędnego gadania za plecami. Najlepiej z szacunkiem i w oczy. Okej? – pytam, na co wszyscy kiwają głowami z aprobatą, poza panem P. Piotrusiem. Już za samo imię powinni go zamknąć.

Po tych słowach ponownie podaję wszystkim rękę, żegnam się i razem z babcią i Alą wracamy do domu.

To jednak nie koniec dnia dla mnie. Muszę koniecznie sprawdzić listę pracowników, których zatrudnia mama, i zobaczyć, kto jakie ma zmiany.

Razem dwadzieścia osób.

Kucharz, cztery kelnerki, cztery sprzątaczki, trzech barmanów i baristów, jeden kierowca, jeden ogrodnik, dwie pomoce kuchenne, pani Marysia, dwie recepcjonistki i dorywczo mechanik, który zajmuje się jakimiś drobnymi naprawami.

Menadżerem i właścicielem jest moja mama, a moja babcia zajmuje się wycieczkami na pomost i pomaga w recepcji tej młodej lali.

Jeden kucharz to stanowczo za mało, zwłaszcza w sezonie.

Na pewno będę musiała coś wymyślić, albo sama będę gotować.

Cztery sprzątaczki to wystarczająca ekipa, dwie na rano, dwie na popołudnie. W komputerze widzę, że zawsze są zapisane na takie same zmiany, muszę koniecznie zapytać, dlaczego tak jest.

Cztery kelnerki to też wystarczająca ekipa. Jeśli nie mają co robić na sali, mogą pomóc w barze albo na kuchni. Tym paniom też muszę się przyjrzeć.

Trzech barmanów baristów. Poranna zmiana, środkowa do pomocy i wieczorna. Idealnie w moim stylu. Tu mama z pewnością posłuchała moich rad i się nie zawiodła.

Jeden kierowca wieczorem – podejrzewam, że w dzień nie mają tylu zamówień na wynos i dlatego ta popołudniówka, a nawet jeśli mają, to ktoś w hotelu na pewno ma prawo jazdy i może to dowieźć.

Tutaj też gratulacje należą się mojej mamie. Dobrze podjęta decyzja.

Dwie pomoce kuchenne też są okej. Na dwóch zmianach. Plus pani Marysia, która w sumie nie wiem, kim właściwie jest, ale na pewno jest tu potrzebna. Widzę w grafiku, że ma jedenaście godzin, a nie osiem. Wykończy się, muszę coś z tym zrobić.

Ogrodnika nie ruszam; jeśli pomaga mamie, niech zostanie. Na kwiatach się nie znam, a w moim hotelu nie było ogrodu ani nawet skromnego trawnika.

Pół etatu ma mechanik. Może być, choć muszę zobaczyć, jakie są tutaj usterki i czy nie dać mu więcej.

Dwie recepcjonistki. Z pewnością wystarczająco, ale na pewno przyda się jakiś menadżer, którego powinnam zaraz zacząć szkolić, jeśli chcę jego czy ją czegoś nauczyć przed moim powrotem do Warszawy.

I babcia. Od wszystkiego. Jak trzeba, pójdzie na pomost; jak trzeba, upiecze ciasto; jak trzeba, dowozi zakupy. Ech. Ona też potrzebuje odpoczynku.

A ty nie? – podpowiada drugi głosik w głowie.

A ja nie, myślę sobie.

Rozmawiałam z Maćkiem po wyjściu ze szpitala i zapewniłam go, że jeszcze zadzwonię, ale kiedy wszystko kończę i biorę szybki prysznic, orientuję się, że jest dwudziesta trzecia i Maciek z pewnością śpi.

Piszę mu więc krótką wiadomość na dobranoc z wyjaśnieniami i obiecuję, że pogadamy rano.

Nastawiam budzik na piątą. Tak jestem nauczona. Sama wszystko sprawdzić i dopilnować.

Ale zanim to… rundka po okolicy. Dla rozluźnienia mózgu i mięśni.

Biegam zazwyczaj poranną porą, bo tylko wtedy mam czas, a kiedy go nie mam, wskakuję na bieżnię. Tutaj jej nie ma, więc muszę się rozluźnić w plenerze.

Nie zapomniałam niczego, a okoliczny las ciągle znam jak własną kieszeń. Biegam przez pół godziny, znajomymi dróżkami, po czym drugą stroną wracam do domu i wskakuję pod prysznic.

Nie ubieram się zbyt profesjonalnie na tę prowincję, jak musiałam być ubrana do mojego luksusowego hotelu. Wkładam dżinsy i biały top, a na to dłuższą marynarkę i sandały na koturnie. Włosy wiążę w artystyczny nieład i wychodzę do kuchni po kawę.

Szykuję sobie owsiankę i śniadanie dla moich dziewczyn, a także kanapki Ali do szkoły i zabieram się z filiżanką, miską i laptopem na taras od wejściowej strony.

Magiczny poranek.

Opary mgły wciąż unoszą się nad jeszcze śpiącą okolicą.

Cisza i spokój tego miejsca, a także poranny krótki bieg mnie uspokoiły i zrelaksowały.

Mama podała mi hasła do różnych jej kont, a także wszystkie informacje księgowe, którymi zamierzam się dzisiaj zająć po odwiezieniu Ali do szkoły.

Jestem tak pochłonięta czytaniem, że nie zauważam, kiedy siostra wślizguje się pod moje ramię w piżamie i szlafroku.

– Już wstałaś? – pytam zdziwiona, spoglądając na zegarek.

Rany, po siódmej. No jasne, ma szkołę.

– Ania, zostaniesz tu na zawsze? – pyta, wzruszając mnie do nieprzytomności.

– Nie mogę – odpowiadam szczerze, zakładając jej włosy za ucho. – Ale zostanę tak długo, jak będzie trzeba.

– A Maciek?

– Przyjedzie w odwiedziny. W weekend.

– To przez niego nie możesz tu zostać? – dopytuje się aż nazbyt bystro jak na swój wiek.

– Nie. Ale tam jest moje życie. Nasze życie, Ala. Będziesz miała faceta, to zrozumiesz.

– Ale ja będę miała kogoś stąd, żebym nie musiała wyjeżdżać i zostawić tego wszystkiego jak ty! – krzyczy, podrywa się z ławki i wchodzi do domu.

Moje oczy wypełniają się łzami. Też miałam taki plan. Mieć kogoś tutaj. Zostać tutaj. Zbudować coś… razem – tutaj. Podzielić się tym. Ale to wszystko trafił szlag.

Zamykam laptop niezdolna do dalszej pracy i z filiżanką wchodzę do domu za Alą.

Babcia też już nie śpi. Zaczyna marudzić, że zamiast być jej oparciem, ja już od rana się z nią kłócę. Ale przecież ja się z nikim nie kłóciłam. Powiedziałam po prostu prawdę, której moja mała siostra nie rozumie. A ja nie zwykłam nikogo okłamywać.

Po dwudziestu minutach Ala schodzi ze szczotką i pyta, czy ją uczeszę. I robię to z ochotą. Ma takie delikatne, proste i długie włosy. Do tego blond.

A ja co mam? Czuprynę.

– O której kończysz? – pytam szczerze zaciekawiona.

– O trzynastej trzydzieści. Ale mogę wrócić autobusem, z miasta to niedaleko.

– Ale chcę cię zabrać na jakieś lody albo gofry, żebyś mi pokazała miasto od nowa – oświadczam przyjaźnie, aby zatrzeć nieprzyjemne wrażenie sprzed pół godziny, i moja siostra promienieje. – I może jakieś zakupy? A potem odwiedzimy mamę.

– Cudowny dzień! Dziękuję!

– To chodź, odwiozę cię.