Felietony przebrane - Czesław Mirosław Szczepaniak - ebook

Felietony przebrane ebook

Czesław Mirosław Szczepaniak

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

 

Książka dostępna w zasobach: 

Gminna Biblioteka Publiczna w Tarczynie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 182

Rok wydania: 2019

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

Czesław Mirosław Szczepaniak

 

Felietony przebrane

 

Tarczyn 2019

 

Redakcja, korekta, opracowanie typograficzne,

skład i łamanie:

Alfred Kohn

 

Projekt okładki:

Paweł Piotr Szczepaniak

 

© Copyright by Czesław Mirosław Szczepaniak i

Grażyna Szczepaniak

 

Wydanie I

Nakład: 125 egzemplarzy

 

ISBN 978-83-945398-5-6

 

Wydawca:

Gminny Ośrodek Kultury w Tarczynie, ul. J. Stępkowskiego 17,

05-555 Tarczyn, www.gok-tarczyn.pl, e-mail: [email protected]

 

Druk i oprawa:

Drukarnia J. J. Maciejewscy, 06-300 Przasnysz, ul. Gdańska 1

Felieton krótko otwarty

 

1. Felietony zacząłem pisać na początku lat 80. XX wieku, kiedy miałem łapy, a nie łapki-fajtłapki.

Rozpocząłem od listów do redakcji, bo była taka potrzeba. Z czasem się rozkręciłem i publikowałem notki, recenzje, wiersze, opowiadania. Było z górki i pod górkę; raz na wozie i nieraz pod wozem. Albo publikowano, albo odrzucano bez pardonu. Dzięki determinacji uzbierałem tyle tekstów, że mam w czym przebierać i wybierać, i odsiewać.

2. Felieton jest listkiem, płatkiem, arkusikiem papieru. To pestka, co drzemie w owocu. Inaczej mówiąc, to gorące fakty, nasączone liryką. Mówiąc wprost - utwór literacko-dziennikarski, ale w lekkiej formie. Krótki tekst, który długo się pisze.

Cyprian Kamil Norwid (1821-1883) skreślił, że Felieton jest liryzmem politycznym (O felietonie felieton). Francuski romantyk Alfred de Musset (1810-1857) zanotował — Czuję się głupio jak felieton w gazecie.

3. To jest flesz w gazecie. Błysk w świetle druku. Nieobca jest mu powaga do ironii, uszczypliwość, żarcik etc., etc. Bywa jak niezbite pobocze drogi, gdzie miejsce na trawę, zielsko, zioła i darń. Czasami jest wcięty jak (cienka) miedza w szczerym polu (z polną gruszą). Jego miejsce jest poza grubą linią gazety. To jest wytwór przejścia z kultury agrarnej do industrialnej. Felieton szeleścił w kawiarni, gdzie bywalcy czytali prasę na tzw. kijaszkach i oddawali się różnym nałogom i komentarzom.

4. Znaki szczególne rasowego felietonisty: pszczeli zapał, mrówcza erudycja, cierpliwość i świadomość tego, że gazeta żyje od numeru do następnego numeru. Jego miejsce jest na kolumnie papieru, który jest ciężki i nigdy się nie rumieni.

5. Karl Kraus (1874-1936) tym, co uprawiają ten bluszczowaty gatunek, pozostawił dwie rady. Po pierwsze. Pisać felieton, to tyle co kręcić loki na łysinie. Po drugie, Wiejscy balwierze mają jabłka, które wtykają chłopom w usta przed rozpoczęciem pracy. Gazety mają felieton. A reszta to rzecz wyobraźni, wprawy i dyscypliny. Z felietonem, jak z satyrą, nie ma żartów, więc nie przesadzajmy. Nieraz życie dało nauczkę, jak ludzie konali ze śmiechu

6. Latami zacząłem wymiatać felietony, a potem pisałem noty, które są krótkie jak objaśnienie. Staram się tego nie oceniać, bo to nie sport, gdzie szybciej wyżej i prędzej. Z wiekiem trzeba się streszczać, bo inni też chcą coś powiedzieć albo napisać. Z wiekiem jestem chytrzejszy, więc już tak się nie rozpisuję. Zanim coś napiszesz, zastanów się, czy ktoś będzie chciał to czytać?

7. Felieton to taki gatunek dziennikarski, który trudno dopasować do kartek, które obracają się wokół grzbietu książki. Jego miejsce jest w gazecie. W druku zwartym też się zmieści, pod warunkiem, że go poprawisz i opatrzysz przypisem. Czytelnikom powinno się ułatwiać, a nie utrudniać.

Kiedy opracowywałem teksty, nieraz wzdychałem - że szkoda czasu, ale... nie sposób inaczej ulotne chwile przyszpilić. Życie jest bogate w różne formy, więc te ulotne kawałki jeszcze raz pozbierałem, póki nie sczezną w zszywkach albo w teczkach zawiązanych tasiemkami. Z felietonami wklejonymi do kajetu jest tak jak z zielnikiem, który też się łuszczy i kruszeje.

To, co wybrałem do książki, zawiera wybór pisanek na felietonową notę, które kiedyś miały za zadanie ożywić prasę. A dzisiaj są jak wspomnienie albo jak żarcik sprzed lat, tzw. suchar.

8. W spisie treści znalazły się utwory, które krążą wokół wioseczki zabitej gazetami, książkami, różnymi gadkami, jakie usłyszałem w dzieciństwie i młodości. Felietony pisałem na Ursynowie, który – przypomnę - drzewiej nosił nazwę Rozkosz, którą nadano na pamiątkę upamiętnienia miesiąca miodowego Stanisława Kostki Potockiego i Aleksandry z Lubomirskich. Julian Ursyn Niemcewicz w 1822 roku kupił majątek rolny, bo miał taki kaprys. Wierszogryzmoł pragnął folwark nazwać Ameryka lub Waszyngton. Przyjaciele robili wszystko, żeby wyperswadować mu tego typu pomysły. Ostatecznie Ursynowem nazwano połacie żyznej ziemi, na której w XX i XXI wieku wybudowano osiedle mieszkaniowe. Ze wsi powstała dzielnica Warszawy. Podobny los spotkał łąki wilanowskie, co za skarpą warszawską.

Wracajmy do książki. Robiłem wszytko, żeby było w dechę. Za motto wybrałem przysłowie, że lepiej krótko, a dobrze, niż długo, a miernie.

Zapewne rozgarnięci wiedzą, że świat jest wioską globalną, która skupia gminy. Dawne wioseczki odeszły. Bezpowrotnie. Polne drogi zalane asfaltem. Teraz w gospodarstwach nie ma już ani ryku, ani kwiku, ani kukuryku. I nadal aktualne jest przysłowie, że każdy tam ciągnie, gdzie się ulągnie. Czyli, tam gdzie jego gniazdo, sad dzieciństwa, pierwszy las, łąka, szczere pole oraz światło, co wpadło do łódeczki powiek i obmyło naszą buzię z łez, co nie pachną, choć błyszczą.

Z felietonem jest tak jak z przygodą - warto ją pokosztować, żeby poczuć smak życia.

Po jesieni, gdy pieniądz sechnie

 

po jesieni gdy pieniądz schnie

w szafach szumi naftaliną na zimę

matka odświeża obrazy słowami na

jutro

 

ojciec przysypia w pokoju

wtedy ja mówię:

sady Bielą się we mnie

pies obszczekuje drogi i

jest tak jasno jak cholera

 

Niniejszy wiersz napisałem kilka dobrych i złych tygodni temu nazad. Dodam: zawsze interesowało mnie lato i jesień w Kopanie, w której przed laty mieszkałem z rodzicami, siostrą i bratem. Była to bardzo malutka wieś w samej pestce Kwitnącej Jabłoni (tak nazywano ówczesny powiat grójecki). Kochałem i nadal kocham pory zakwitania sadów, ale najbliższe mi były dramaty i tragizm zbiorów wraz z nostalgią orki i siewów. Wiosna w naszych stronach była zawsze zasłonięta Bielą sadów, by ostatecznie jesienią mogły ugiąć się pod ciężarem owoców. Dni jesienno-zimowe szumiały w przechowalniach. Szeleściły i brzęczały pieniędzmipo różnych kątach domu. Ile to bólu głowy mieli niektórzy; nie pomogło pękanie wina na wargach, czy wódki pod donos albo plotkę, by wypłoszyć tych, co nie z nami.

Od dawna pragnąłem zamknąć w kilku słowach przejście jesieni w zimę w naszych stronach. To była spacja pór roku. Skojarzyłem to sobie z maleńkim obrazem malowanym farbkami naszego domu, podpartego o sad, kiedy matka krząta się wokół węglowej kuchni - najcieplejszego wszechświata, ojciec zmęczony nie gniewa się na sześć dni tygodnia, a ja patrzę na szyby i słucham. Zima podchodzi pod okna i rośnie na mrozie. Psy obszczekują ludzi i echo gubi drogi podkute mrozem. Po prostu mówię - jest jasno jak cholera.

Kiedy w 1983 roku przyniosłem ten wierszyk do domu poety Tadeusza Nowaka i zapytałem o zdanie, to Autor A jak królem, a jak katem będziesz odpowiedział, że „jest jasny jak cholera!”. Nie musze pisać że byłem szczęśliwy. Jak po dobrym komplemencie.

 

Po jesieni gdy pieniądz schnie. Na luzie, „Tygodnik Kulturalny” 1984 nr 8. Liryk (inc. po jesieni...) był kilka razy publikowany [w:] „Życie Literackie” 1983, nr 40, „Krajobrazy” 1983, nr 43, „Tygodnik Kulturalny” 1985, nr 6, „Gazeta Młodych” 1987, nr 93.

Gdy przekwitły jabłonie

 

Z ostatniego wojażu po Polsce przywiozłem kilka książek, o których muszę coś skrobnąć, bo mnie swędzą ręce. Pani z księgarni w mieście nad Pichną, pchnęła w moją stronę m.in. Jerzy Lipiec, Eliot de’baty, Pietro Arentino oraz Jak Nana swą córeczkę Pippę na kurtyzanę kształciła.

Poza tym zabrałem na wieczną pamiątkę trochę gazet terenowych, słodkich folderów oraz garść łzawych druków, i folderów.

Ledwo, co zluzowałem chlebak, a tu nagle ktoś puka. Otwieram drzwi na oścież. I walę prosto z progu: witam! Wszędzie dobrze, gdzie mnie nie ma!

W korytarzu stoi młody listonosz, zgrzany wiosną. Ślini palec i wyjmuje z torby chudy banknot. Mówię: niech pan nie odrywa końcówki do lewej kieszeni, bo przywiozłem z Polski coś mocniejszego na jedną nogę. Doręczyciel spojrzał i… „no, no; jestem w pracy, muszę jeszcze poganiać po domach”. Zostawił mnie z banknotem. Posłaniec poczty zginął między schodami. Ale nic. Jeszcze nieraz przyjdzie i zastuka.

W miejscu na korespondencję przeczytałem, że zostałem laureatem Ogólnopolskiego Konkursu „O Laur Jabłoni ‘85”. Hip, hip. Huna, hurra, hurra!!! Niżej: „Gratulujemy i zapraszamy do udziału w roku przyszłym”.

Na drugi dzień w przegródce na listy znalazłem złożony wpół dyplom.

I po szpakach!

Nie zaproszono mnie do Grójca. Zeźliłem się, że szlag. Cholera jasna z tym Grójcem! A nie tak dawno nad Pichną (Zduńska Wola) goszczono mnie jak laureata, a byłem tylko przejazdem. Jadłem ciasteczka tortowe takie, że paluszki lizać. Wypiłem 4 herbaty: 1. mocną jak życie, 2. Słodką jak miłość, 3. subtelną jak przyjaźń, 4. góralską, wzmocnioną kciukiem alkoholu. A do Grójca mnie nie zaproszono. I bądź tu bogaty, panie z Grójca!

Gdy przekwitły jabłonie, otrzymałem przekaz i dyplom, w którym na pisano flamastrem, że zostałem laureatem „Kwitnącej Jabłoni”. I przygasłem. Wcześniej prasa informowała, że odbyło się „Święto Kwitnących Jabłoni”. Urządzono festyn, zabawę, sadownicy tęgo mówili, a gawiedź rozchodziła się po krzakach. Cóż z lego, kiedy Grójec jest chudy, jak skrzynka na jabłka. Mam na myśli gościnność, rzecz jasna.

Do Grójca mnie nie zawołano. Być może cały konkurs nie jest wart ogryzka, ale... dlaczego nie zaproszono laureatów do Grójca?! Myślałem, że pojadę. Przywiozę do domu pół platonu jabłek i garść liści. A tu nic. Przekaz, dyplom. Koniec. Uważam, że konkurs powinien być jesienią rozstrzygnięty. Dlaczego? Wiosną nie spełnił swojego zadania, o czym wyżej pisałem. Na przyszłość proszę się ze mną skontaktować, a nie tylko liczyć na siebie. Jako niedoszły sadownik, jesienią mogę coś powiedzieć pod jabłoniom mieszkańcom Grójca i okolic.

 

Gdy przekwitły jabłonie. Garść słów. „Tygodnik Kulturalny” 1985. nr 25.

Pamiątka

 

W tym roku bardzo chciałem zobaczyć kwitnięcie jabłoni, a przy okazji wskoczyć w bez i trawy po kolana. Nic na to nie poradzę, ale... kocham iść po płatkach śniegu, co leżą w krainie słodkości.

Znowu mnie zawiało na trasę E7. Po lewej ręce miałem Kopanę, po prawej Pamiątkę, dalej Grójec. Wszędzie mi było po drodze. Na przykład w Grójcu czekało na mnie wyróżnienie w konkursie poetyckim „O Laur Jabłoni ‘84”. Cóż z tego, skoro organizatorzy turnieju nie zaprosili żadnego laureata. Pieniądze, list gratulacyjny oraz dyplom przesłali pocztą.I po szpakach! Jak już pisałem w felietonie.

Wielka szkoda, że tak zakończył się ten „V Laur Sęku” (przepraszam jabłoni”). Wybierałem się do Grójca, ponieważ miałem sprawę nie cierpiącą zwłoki do sadowników. Jaką? To jest tajemnica badylarska, więc nie będę jak ogrodnik, co przesadza. Już sposobiłem do chlebaka garście słów i trochę drobiazgów na wieczną pamiątkę, a tu nic z tego nie wyszło. Jak tak dalej pójdzie, a idzie źle, to na przyszły rok nie będę czekał na zaproszenie, tylko kupię kilka butelek wina marki Złota Jabłoń, za uzbierane honoraria z felietonów, i przyjadę na dłużej do miasta ks. Piotra Skargi, złotoustego szlachetki z Grójca.

***

Tego dnia byłem w eleganckiej formie. Krew dzielnie trzymała przeguby dłoni. Od zaraz, gdy wysiadłem z autobusu, zapaliłem papierosa. Potem zgasiłem i wdepnąłem do SZKOŁY POWSZECHNEJ IMIENIA WOJCIECHA I ANIELI MAŁŻONKÓW GÓRSKICH W PAMIĄTCE, OTWARTEJ OD ROKU 1925. GMACH WYBUDOWANO W R. 1927-8. jak wyryto na zjesienniałym marmurze.

Byłem uczniem tej szkoły. Uczęszczałem do niej z przerwami tzn. wiosna, lato; póki przymrozek i szron nie ściął liści z drzew. Śmigałem z Kopanej, ponad kilometr drogi, przez sady, pola i... nie narzekałem, choć sól mocno w wargi szczypała. Zimę spędzałem w sanatorium. Nie będę się powtarzał, bo o tym (i nie tylko tym) jest dużo w debiutanckim tomiku poetyckim pt. Mieliśmy Białe ściany i opowiadaniach.

***

PAMIĄTKA PIĘĆDZIESIĘCIOLECIA GIMNAZJUM POD WEZWANIEM ŚW. WOJCIECHA ZAŁOŻONEGO W WARSZAWIE 31-VIII-I927 R. PRZEZ WOJCIECHA GÓRSKIEGO - tej treści marmurowa tablica wisi nad wejściem do szkoły.

Wokoło jest las i sad, w którym rosną słynne czereśnie pamiątkarskie. Te owoce nieraz kusiły (i kuszą!) uczniów. Ówczesny Kierownik Szkoły pan Józef Chodecki płoszył z drzew człekokształtne ptactwo. Wyjmował z dna kieszeni paseczek zawinięty w śliniaczek. Jak prawdziwy mężczyzna, nigdy nie rozstawał się z paskiem. I słusznie! Pasek powinien być w każdym domu, jak słowo honoru. W przeciwnym razie nauka pójdzie w las albo sad, choć to nie jest tak do końca, bo chłosta zawsze ubliża.

***

Gdy przebywałem w sanatorium, to właśnie mój Kierownik Szkoły pisał do mnie listy. Na niebieskiej kopercie obok mojego nazwiska był dopisek „Uczeń-pacjent”. Z tamtego okresu pozostało trochę listów i wspomnień (nie najgorszych, jak się okazuje po latach). Te listy są prawdziwą ozdobą w mojej korespondencji. Dwa z nich są szczególnej piękności. Skandalem byłoby, gdybym nie uchylił rąbka dla bliźnich.

A więc przeczytajcie:

„Pamiątka, 26.XI.68 r.

Mirku -

Twój list-laurkę odczytałem i pokazałem wszystkim Nauczycielom w Kancelarii - wszyscy byli Ci wdzięczni za pamięć i wszyscy byli zadowoleni, że Ty potrafiłeś narysować i przesłać nam życzenia.

Żebyś wiedział, że pomiędzy uczniami a wychowawcami zawsze zachodzi coś takiego, jakby dziwacznego, że i dzieci i Nauczyciele nawzajem lubią się, a często gęsto nawet kocha jedno drugie.

Dzieciom często niewiadome jest, jak Nauczyciel-Wychowawca pamięta o uczniu, ale uczniowie-dzieci wyczuwają ten stosunek prawda?

Jak będziesz mógł, to napisz, jak Ci leci, czy Ci się nie przykrzy, uczysz się, czy książki czytasz, czy leczysz się - bo ostatnio to widać dużą poprawę w Twym zdrowiu.

A u nas, jak to u nas. Dzień Nauczyciela odbył się - Dzieci naniosły dużo kwiatów, laurek (jak i Ty) wierszy, piosenek - harcerze sporo zrobili. A Rodzice zrobili przyjęcie w piątek - 22.XI. Przyjęcie b. przyjemne.

Życzymy Ci zdrowia i radości z życia i powodzenia w leczeniu.

Pozdrów od naszej szkoły swoich obecnych Opiekunów, Lekarzy, Nauczycieli.

Bądź zdrów. Całuję Cię

Twój kier, szkoły - Józef Chodecki”

Z pierwszymi śniegami, tuż przed gwiazdką, spadł następny list. Szybciutko rozerwałem niebieską kopertę i obok ośnieżonego okna czytałem.

„Pamiątka, 15.XII.68 r.

 

Mirku -

odpisuję Ci na ostatni list, za który b. dziękuję - lubię czytywać listy, a wiem, że lubi się czytać też, gdy się jest z dala od domu, - prawda ?

Na przykład, byłem w szpitalu i pisało do mnie dużo, dużo, dzieci i Ty też mało, że wiedziałem od Was wszystko, ale każde z Was wydawało mi się, że przede mną stoi, że rozmawia ze mną. a przy tym przypomniała mi się i Mama dziecka, albo Tato - bo znam wszystkich Rodziców Waszych, jestem w Waszym środowisku 23 lata i nawet niejedną mamę dzisiejszych uczniów uczyłem.

Ja i Twoi Rodzice na pewno cieszą się bardzo, że doszedłeś prawie do zdrowia. Naprawdę dużo zawdzięczaj i Lekarzom, i Siostrom, kto tylko o Ciebie dba!!

Dobrze, że czytasz. Czytaj, bo to i czas schodzi, i przyjemnie coś wiedzieć - a tyle się wie, ile się nauczy, a uczy się człowiek czytaniem. Czytanie to klucz do wiedzy - tak! Mirku - czytaj i gazety... a nade wszystko lecz się. Słuchaj swoich przełożonych, ich wskazówek, aby Ci na dobre wyszło. Do świąt nie będę Ci mógł napisać, dużo roboty, ale po feriach napisze do Ciebie.

Pokazałem Twój list paniom nauczycielkom, pozdrawiałem je od Ciebie, ale każde zapędzone… Stale coś nowego wymyślą, a to Irek Gołaszewski wpadł w przerębel i leży w szpitalu, a to Kazio Kowalski pobił Lutków - tak za nic na świecie, a to Irek Roszczyk połamał krzesło w Waszej klasie w drobne kawałki, a to jeden drugiemu szpilkę wsadza... zawsze znajdą się «Mądrale», wiesz przecież jacy są... gdzie im w głowie praca, albo grzeczność - chyba na gwiazdy ich wywieźć!!

A wiesz, Mirku, trochę mi smutno, bo Twój brat w III kl. ma ze sprawowania trzy «2» - ja uczę w tej klasie też i widzę, że chłopaczek grzeczny, co to jest? Rozmawiałem o tym z jego panią, ona mówi, że «uczeń się kręci». No, kręci się... no cóż? - dzieci kręcą się... Nie wiem, co dalej? Zobaczymy. Ale nie mów o tym, nawet Mamie nie mów, bo nie ma o czym: na pewno pani się poprawi albo on się poprawi i będzie dobrze.

Życzę Ci zdrowia, aby Ci dobrze było zawsze. Składam Tobie i Twoim obecnym Nauczycielom życzenia świąteczne.

Józef Chodecki - kier, szkoły”

Oczywiście, że z bijącym sercem obszedłem oddziały, ze słowami na wargach: mój Kierownik Szkoły w Pamiątce pan Józef Chodecki przesyła życzenia świąteczne. Biały Personel sanatorium spojrzał na mnie przez szerzej otwarte powieki. Pewnie myśleli, że coś niedobrego stało się w mojej silnie rozgrzanej głowie. Wszystko było w porządku. Nikt nie domyślał się, że nostalgia za sadami chwyciła mnie za gardło.

***

Do dziś pamiętam powroty, gdy zima na dobre zzuła się ze śniegów. Wiosną wyszedłem z Białych ścian, by wejść w Biel sadów, pod korony drzew. Z bijącym sercem pod żebrami śmigałem do Pamiątki. Kierownik miał z nami lekcje biologii w przyszkolnym sadzie. Siedzieliśmy pod koronami czereśni pamiątkowskich. W wielkiej ciszy i dostojeństwie słuchaliśmy naszego Wielkiego Kierownika. W czasie zajęcia pytał, choć nigdy nie zabierał do sadu dziennika, to jednak w klasie wiedział, co sic komu należy. Wyrywał i mnie kilka razy do odpowiedzi. Nieraz mówił: „Przypomnij mi, Mirku, jak wrócimy do klasy, bym Ci postawił ze dwie piątki”. Po powrocie do sali szkolnej, nie upomniałem się. Drżałem jak ten listek na czereśni pamiątkowskiej.

***

Te dwa listy pisane przez Kierownika Szkoły są żywym dokumentem. To właśnie one kazały mi odwiedzić szkołę. Zawsze posądzałem kierownika o to, że po lekcjach pisze Dziennik. Za życia był wspaniałym gawędziarzem. O wielkim poczuciu humoru. Umiał zaciekawić, a to już jest bardzo dużo.

Nie myliłem się. Do domu dzieciństwa powracałem z grubym zeszytem w kratkę, format A4. z czerwonymi marginesami. Kajet położyłem na stole, przy którym zwykle odrabiałem prace domowe. Wolniutko otworzyłem na oścież Kronikę Szkoły w Pamiątce zaprowadzoną przez Józefa Chadeckiego.

Czytałem.

O szybę ocierała się gałąź jabłoni. Godna jabłoń z naszego sadu.

 

Pamiątka. „Tygodnik Kulturalny” 1984. nr 26.

Pierwsze wiersze

 

Swój pierwszy wiersz napisałem podczas wakacji. W tym czasie nasz dom oplótł gorzki winogron i słodki piołun. A zaczęło się to tak. Dzieńbył mdlejący od skwaru i właśnie wtedy wyszedłem z domu na łąki. Tuziemcy mówili: „poszedł na Janówek”. Nie wiem czy taka miejscowośćjest w spisie wsi i miast Polski, ale... to jest dla mnie w tej chwili nieważne. Janówek leży za plecami Pawłowic; przeszło kilometr od słynnej jużdziś Kopany. Spotkać tam można: zalęknioną sarne, śmigającego zająca,bociana brodzącego przez trawy żab pełne, krowy, konie. Dużo tam rośnie wikliny, topól, brzóz, osik, wierzb, olszyn. Tu się dopiero czuje kąpiel dnia (Bruno Schulz).

Po drodze odwiedziłem dziadka Szczepana. Posiliłem się kromkąchleba i mlekiem wystudzonym cembrowiną studni i chłodem sieni.Z podziękowaniem zjadłem. Wytarłem usta po chłopsku i poszedłemprzed siebie. Dziadek milczał, jak ten św. Józef na obrazie, który był zawieszony nad łóżkiem. Za dnia i w nocy oszczędzał słowa. Taka już jestnatura chłopów. Mówią nie za wiele, więcej pracują; milczą dla świętegospokoju. Odwrotnie jest w mieście i dlatego teraz tak nam jest dobrze.

***

Łąka stała przede mną pełna traw po kolana. W słońcu lśniły konie.Z pysków krów ściekała pajęczyna śliny, długa jak babie lato. W wielkimzachwycie leżałem i naganiałem sobie dobre myśli. Serce było na swoimmiejscu. Wspomnienia poszły samopas. Szum traw, wymieszany z szelestem liści, dawał dużo do myślenia. Leniwość dnia łagodziła moje zmęczenie. Nic mnie nie bolało. Wielka Tajemnica Stworzenia rozpościerałasię przede mną na przestrzał. W pewnej chwili wyjąłem z chlebaka kartkęwyrwaną z zeszytu szkolnego i zacząłem pisać wiersze. Same mi się pisały. Z powietrza, jak mówią natchnieni poeci. Układałem słowa i szast-prast na kartkę. A potem wtulałem się w skiby dłoni i drzemałem w cieniu drzewa.

***

W powrotnej drodze jeszcze raz wstąpiłem do dziadka. Zapukałemw drzwi. Echo w sieni mi odpowiedziało. Zajrzałem do obejść. Nie byłodziadka. Poszedłem za dom do ogrodu. Pod śliwami stał dziadek. Wsłuchiwał się w odgłosy pękających owoców. Przybliżał oczy do błękitu.

W wielkim milczeniu obchodził sad.

- Dziadku!

- A, to ty, synu...

- Przyniosłem Ci z łąk swoje pierwsze wiersze. Zaraz Ci je przeczytam.

Szybciutko wyjąłem z chlebaka garść wierszy i stanąłem naprzeciwzapuszczonego sadu, gdzie chwast piął się pod koronę drzew. Mszyce wiły na listkach trąbki, w które dmuchał wiatr i stroił okolicę.

- Teraz nie mam czasu, synu. Jak będę miał przy niedzieli, to przeczytasz - odpowiedział dziadek.

Wiersze schowałem do kieszeni i zawróciłem do domu. Dziadek pozostał w ogrodzie, w cieniu ulubionych śliw i gruszek (klaps).

Łuleny wam przywiozłem — mówił dziadek pod koniec lata, gdy stałw sieni naszego domu z czapką pełną śliwek. Przez delikatną skórkę widać było resztki lata. Matka kładła śliwki na półmisek. Jedliśmy. Na oddzielny talerzyk wyrzucaliśmy pestki.

*

Rękopisy wierszy wysłałem do Janusza Głowackiego (na adres redakcji warszawskiej Kultury” przy ul. Wiejskiej 12). Autor W nocy gorzejwidać skreślił niebieskim długopisem, że wiersze są jakie są, zaś „Resztaw ręku Boga, i w ogóle”.

A jednak... ta krztynka była (i będzie ) w dłoniach człowieka, któryna początku odsyłał mi wiersze z listem przeciw. Nie trwało to długo, alepo tamtych latach pozostał trwały ślad w pamięci. Jak obrzynek.

Ta łąka powraca do mnie, gdy pochylam się nad kartką papieru albokiedy wklepuję w klawiaturę komputera. Dopóki moje serce będzie gorące, a nogi usłużnie pozwolą mi iść na przekór losowi, wierny pozostanęłące po kolana.

 

Wiersze z łqk. Garść słów. „Tygodnik Kulturalny” 1984. nr 30. Pierwsze wiersze,„Delta. Dodatek kulturalno-literacki do Głosu Wybrzeża” 1985. nr 114. Felieton byłustępem w tomiku poetyckiego pt. Po naszej stronie. Młodzieżowe Centrum Kultury. Gdynia 1988.

Á propos

 

Garść słów pt. Pamiątka („Tygodnik Kulturalny” nr 26) opublikowałem w dniu, kiedy uczniowie powracali do domów ze świadectwami podpachą. Rozpoczęły się na dobre wakacje. Tekst ten przerwałem tymi otosłowy: Wolniutko otworzyłem na oścież Kronikę Szkoły w Pamiątce zaprowadzoną przez Józefa Chadeckiego.

Czytałem.

Tę myśl należy dokończyć, co niniejszym czynię.

Założycielem Szkoły Podstawowej w Pamiątce był Wojciech Górski.„Romantyk celów i pozytywista środków”. Zacny pedagog urodził się 23kwietnia 1849 r., w dzień wspominania św. Wojciecha, we wsi Lekarcice.ziemi grójeckiej, z ojca Leonarda Antoniego i Marii Magdaleny z Burskich1.

Po ukończeniu szkoły średniej wstąpił do Szkoły Głównej otwartej przez Wielopolskiego, którą ukończył w 1872 roku ze stopniem kandydata nauk fizyko-matematycznych, otrzymał świadectwo „«wyższego domowego nauczyciela w (nastawnika)»”.

We Wspomnieniach pisał: „Jestem wychowańcem szkół Wielopolskiego i tym się szczycę, epoki porywu ducha narodowego młodych w roku 1863 i załamania się starszych po upadku powstania. (...) Pokolenie powstaniowe wcześniej dojrzało «męczeństwem bez winy» wcześniej i lepiej przygotowane stanęło przy warsztacie społecznym, z hartem w duszy, zawziętością w czynie, pod hasłem pracy u podstaw. Przegrawszy na polu walki orężnej, postanowiliśmy zwyciężyć na polu nauki, sztuki, kultury i dobrobytu. Dzisiejszemu społeczeństwu brak tego hartu, tej ambicji zawdzięczenia samemu sobie zdobycia lepszego losu, za dużo ono żąda od państwa, żyjąc nieraz ponad stan, za mało usiłując być jak najwięcej użytecznym społeczeństwu. (...)”.

W 1877 roku Wojciech Górski otrzymuje pozwolenie na założenie szkoły, której zostanie patronem.

Z okazji 50-lecia Gimnazjum pod wezwaniem św. Wojciecha w Warszawie ufundował szkołę filialną w Pamiątce koło Tarczyna.

Dnia 3 stycznia 1923 roku Wojciech Górski skierował do Rady Szkolnej w Grójcu podanie: „Proszę o pozwolenie na utrzymanie na własny koszt i prowadzenie szkoły rozwojowej, na razie jednoizbowej - imienia mej zmarłej małżonki, śp. Anieli, w miejscowości nazwanej hipotetycznie «Pamiątką», stanowiącą część kolonii Ksawerów nr 1, położonej w powiecie grójeckim, gmina Konie”.

Szkołę utworzono 10 października 1925 roku. Tym oto szlachetnym ludzkim gestem Wojciech Górski czcił pamięć swej towarzyszki życia Anieli ze Skrzypińskich Górskiej (zmarłej w 1918 roku). Wojciech Górski wzniósł ten pomnik na własny koszt w miejscowości Kopana. Był to dar syna ziemi grójeckiej dla okolicznej ludności wiejskiej. Koszt jej utrzymania ponosił sam fundator. Na starych zdjęciach budynku szkolnego wyraźnie widać od wschodniej strony wersalik pod zegarem: OSIEDLE SZKOLNE PAMIĄTKA DOM LUDOWY. Bez przecinka. Właśnie tu mieściła się biblioteka beletrystyczna i fachowa, fortepian, gramofon, radio. Dodam gwoli ścisłości kronikarskiej, że nauka w szkole była bezpłatna, koszt jej utrzymania pokrywany był z budżetu Gimnazjum Górskiego w Warszawie. Do tradycji należało to, że w Pamiątce spotykali się uczniowie Gimnazjum św. Wojciecha w Warszawie z młodzieżą wiejską. Ba! Najzdolniejsi uczniowie z Pamiątki mieli szansę - dzięki stypendium - uczenia się w Warszawie przy ulicy Hortensji 2. Nie wiem ilu ich było, ale... powtarzam to, co mówiono i o czym jest wzmianka w starej gazecie.

***

Wojciech Górski wiele razy odwiedzał tutejszą szkołę: „Zdarzyło się, kiedy Górski zanadto był zmęczony pracą lub przygnębiony troskami, chronił się nieraz na czas choć krótki do Kopanej, majątku zdobytego własną pracą, aby tam «procul negotiis», na wsi polskiej w otoczeniu przyrody, odzyskać równowagę”2.

W tym miejscu pozwolę sobie na przypis: Beatus ille qui procul negotiis - łac. szczęśliwy, kto z dala od interesów/uprawia ziemię ojców, Horacy, Epody 2, 1.

Pamiątka była tym „Czarnolasem” na rany życia i niepokoje serca. Tu uśmierzał ból i próbował znaleźć ukojenie.