Ekomedytacje dla szczęśliwego mózgu - dr Dawson Church - ebook

Ekomedytacje dla szczęśliwego mózgu ebook

Dawson Church

0,0
69,60 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Najnowsze badania naukowe w dziedzinie neuronauki potwierdzają olbrzymie możliwości mózgu i jego neuroplastyczność bez względu na wiek. Okazuje się, że wszystkie twoje emocje, myśli i działania mają wpływ na pracę mózgu. Poprzez tę książkę poznasz najszybszą metodę, która sprawi, że osiągniesz szczęśliwy mózg. Poznasz ekomedytacje, czyli terapię tworzenia pozytywnych fal mózgowych. Otrzymasz narzędzia, które w zaledwie 12 minut pomogą ci osiągnąć sukces i szczęście. Odzyskasz zdrowie fizyczne i psychiczne, a twój umysł będzie jasny nawet po COVID-19. Poznasz technikę, dzięki której w zaledwie 4 minuty osiągniesz stan głębokiego relaksu i pełnej świadomości. Ćwiczenia poprawiające sprawność mózgu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 454

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



REDAKCJA: Irena Kloskowska

SKŁAD: Krzysztof Remiszewski

PROJEKT OKŁADKI: Krzysztof Remiszewski

TŁUMACZENIE: Kamila Knockenhauer

Wydanie I

Białystok 2021

ISBN 978-83-8171-748-9

Tytuł oryginału: Bliss Brain. The Neuroscience of Remodeling Your Brain for Resilience, Creativity, and Joy

BLISS BRAIN

Copyright © 2020 by Dawson Church

Originally published in 2020 by Hay House Inc. USA

© Copyright for the Polish edition by Studio Astropsychologii, Białystok 2020

All rights reserved, including the right of reproduction in whole or in part in any form.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy żadna część tej książki nie może być powielana w jakimkolwiek procesie mechanicznym, fotograficznym lub elektronicznym ani w formie nagrania fonograficznego. Nie może też być przechowywana w systemie wyszukiwania, przesyłana lub w inny sposób kopiowana do użytku publicznego lub prywatnego – w inny sposób niż „dozwolony użytek” obejmujący krótkie cytaty zawarte w artykułach i recenzjach.

Książka ta zawiera informacje dotyczące zdrowia. Wydawca dołożył wszelkich starań, aby były one pełne, rzetelne i zgodne z aktualnym stanem wiedzy w momencie publikacji. Tym niemniej nie powinny one zastępować porady lekarza lub dietetyka, ani też być traktowane jako konsultacja medyczna lub inna. Jeśli podejrzewasz u siebie problemy zdrowotne lub wiesz o nich, powinieneś koniecznie skonsultować się z lekarzem, zanim samodzielnie rozpoczniesz jakikolwiek program poprawy zdrowia. Wydawca ani Autor nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za jakiekolwiek negatywne skutki dla zdrowia, mogące wystąpić w wyniku stosowania zaprezentowanych w książce metod.

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku.

www.facebook.com/Wydawnictwo.Studio.Astropsychologii

15-762 Białystok

ul. Antoniuk Fabr. 55/24

85 662 92 67 – redakcja

85 654 78 06 – sekretariat

85 653 13 03 – dział handlowy – hurt

85 654 78 35 – www.talizman.pl – detal

strona wydawnictwa: www.studioastro.pl

Więcej informacji znajdziesz na portalu www.psychotronika.pl

Przedmowa

Naukowcy zwykli uważać, że mózg z jakim się rodzimy, to ten sam mózg, z którym umieramy. Mimo że naukowcy zajmujący się mózgiem wiedzieli, że mięśnie rozwijają się dzięki ćwiczeniom, twierdzili oni, że mózg pozostanie taki sam od momentu, kiedy ciało osiągnie pełną dojrzałość.

Nic bardziej mylnego. Nasz mózg rośnie i zmienia się do końca naszych dni. Za każdym razem, gdy uczymy się czegoś nowego, czytamy coś nowego, próbujemy czegoś nowego… w naszej głowie w każdej sekundzie zachodzi zmiana.

Mózg kieruje się prawem neuroplastyczności. Neuroplastycznośćoznacza, że to, co robisz używając swojego mózgu, może tak naprawdę spowodować zmiany w jego strukturze. Nieważne czy jesteś tego świadom, czy nie, tworzysz ścieżki neuronalne w mózgu w wyniku tego, co myślisz, robisz czy czujesz.

W swojej książce Ekomedytacje dla szczęśliwego mózgu Dawson Church zagłębia się w najnowsze badania nad tym, jak to, co robimy zmienia nasz mózg. Mówi nam też dokładnie co zrobić, by nastawić mózg na pozytywne tory. Dzięki temu zmiany strukturalne, jakie powstają w wyniku naszych emocji, myśli, nawyków i zachowań zapewniają długie i szczęśliwe życie, chroniąc nas przed przedwczesnym upadkiem.

Dawson skupia się na technikach, które eliminują chroniczny stres i uwalniają emocje utrzymujące nas w stanie reaktywnym – w odpowiedzi na przeszłość – zamiast w teraźniejszości. Pokazuje, jak wywołać specyficzne fale mózgowe, te, które wiążą się z odprężeniem i wytrzymałością. Dzięki tym metodom szybko, bo już w ciągu kilku minut, można osiągnąć głęboki stan medytacji. Autor pokazuje niesamowity wpływ tego stanu na ciało, od powstawania komórek macierzystych, poprzez aktywację mitochondriów, aż po wydłużanie przeciwstarzeniowych telomerów.

Dogłębne badanie Dawsona wykorzystuje kluczowe markery biologiczne mierzące zarówno stres, jak i odprężenie. Autor nakreśla stany mózgu za pomocą EEG (elektroencefalogramu) jak i MMR (rezonansu magnetycznego) oraz używa wskaźników, takich jak kortyzol i immunoglobuliny, które mierzą stres w ciele. Kiedy Dawson rekomenduje jakąś metodę, nie bazuje na zgadywaniu czy tradycji; opiera się na solidnej nauce.

Niemniej jednak naukę tę ilustruje prawdziwymi historiami. Książka Ekomedytacje dla szczęśliwego mózgu pełna jest opowieści o prawdziwych ludziach, których życie wywróciło się do góry nogami dzięki tym technikom. Weterani wojenni. Ofiary kazirodztwa. Pacjenci onkologiczni. Ofiary wypadków. Ludzie cierpiący z powodu nerwicy, depresji i innych zaburzeń mentalnych, które ograniczają potencjał. Nawet nawrócony diler narkotyków!

Osobiście i zawodowo zawsze dążę do wysokich osiągnięć. Dużo pracowałem z EEG, więc znam jego niezawodność i potencjał jako narzędzia. Przy odpowiednim sprzężeniu zwrotnym możemy wytrenować swój mózg, by osiągnąć takie jego stany, które wzmacniają osobiste osiągnięcia, inspirują kreatywność, nastawiają reakcje autonomiczne i wspomagają zdrowie fizyczne i psychiczne.

W mojej firmie40 Years of Zen stosowaliśmy nawet trening neurofeedback EEGu ludzi, którzy ucierpieli z powodu ciężkich traum. Weterani wojenni, ofiary wypadków drogowych i osoby, które przeżyły molestowanie w dzieciństwie mogą znaleźć w tych metodach ulgę. Można ich wyszkolić w usuwaniu fal mózgowych związanych z traumą tak, aby już nigdy nie kierowała ona ich życiem. Stosując odczyty EEG pokazujemy im, w jakim stanie jest ich mózg kiedy wyzwalana jest trauma i to, jak ją wyłączyć.

Jednym z powodów, dla których założyłem 40 Years of Zen było zwiększenie fal alfa w moim mózgu. Nie sądzę abym mógł dokonać tak wielu kreatywnych rzeczy gdybym nie miał potrzebnych do tego fal mózgowych. I jestem absolutnie przekonany, że można je wyćwiczyć. Techniki Dawsona w tym zakresie są dla mnie intrygujące, a fakt, że mogą mnie bardzo szybko doprowadzić tam, gdzie chcę być, jest wielkim darem.

W książce Ekomedytacje dla szczęśliwego mózgu Dawson wyjaśnia zakres stanów fal mózgowych, jak każda z nich zmienia ciało i jak włączyć te, które wzmacniają funkcjonowanie mózgu i ogólny stan zdrowia. Optymalnym stanem mózgu jest stan „płynności”. Badania EEG pokazały jego istnienie u mistrzów duchowych, pianistów koncertowych, elitarnych sportowców, najbardziej kreatywnych ludzi oraz u ludzi o niezwykłych osiągnięciach.

Dawson nazywa to stanem „szczęśliwego mózgu” z powodu fali przyjemnych substancji mózgowych, która towarzyszy płynności. Opisuje siedem podstawowych hormonów i neuroprzekaźników powstających w czasie medytacyjnej płynności. Mówi także o tym, jak możesz uruchomić ich uwalnianie się dzięki zastosowaniu specyficznych postaw mentalnych i fizycznych.

Medytuję od dawna i znam trudności, jakie sprawia próba wejścia w stan mentalnego spokoju. Dawson wyjaśnia, dlaczego to jest takie trudne i dlaczego nie możemy wyłączyć mózgu podczas medytacji. Nauka o mózgu mówi, że aktywność tego narządu nie wykazuje fluktuacji większej niż 5% w górę i w dół, w dzień i w nocy, bez względu na to, co robimy albo czego nie robimy.

Kiedy się odprężasz, mózg się nie odpręża. Jego aktywność pozostaje na tym samym, wysokim poziomie. Kiedy nie wykonujesz jakiegoś konkretnego zadania, mózg widzi te nieużywane możliwości i chwyta się ich.

Te obszary mózgu nazywane są DMN (Default Mode Network)1. Niestety to, czego domyślnie chwyta się twój mózg, to nie jest szczęście. Mózg ruminuje na temat katastrof z przeszłości i możliwych zagrożeń czających się w przyszłości. Dlatego ludzie mają takie problemy, kiedy próbują medytować.

Książka Ekomedytacje dla szczęśliwego mózgu uczy nas Ekomedytacji, popartej naukowo metody Dawsona, dzięki której szybko wchodzi się w podwyższone stany świadomości. Badania pokazują, że techniki te wyciszają DMN, a następnie uruchamiają kaskadę substancji chemicznych wywołujących przyjemność. Nie znam żadnej innej metody, która osiągałaby to w tak krótkim czasie – zaledwie 4 minuty.

Dawson przywołuje raporty pokazujące, że kiedy ludzie kończą sesję Ekomedytacji, utrzymuje się u nich stan płynności nawet po otwarciu oczu. Oznacza to, że możesz trwać w tym stanie podwyższonych emocji i korzystać z jego dobrodziejstw przez cały dzień – w pracy, w byciu rodzicem, przyjacielem, podczas treningu, tworzenia – we wszystkich sferach życia.

Narzędzia przedstawione w tej książce mogą znacząco poprawić twoje zdrowie i dać długowieczność. Poświęciłem mnóstwo czasu, energii i pieniędzy zgłębiając ten temat, co w ostatnim czasie poskutkowało napisaniem książki Super Human. Jest wiele rzeczy, które możesz zrobić, by osiągnąć długowieczność, ale redukcja stresu, regularna medytacja i trenowanie mózgu są kluczowe. Są sednem błogości umysłu.

Kiedy przeprowadziliśmy rozmowy z ludźmi o największych osiągnięciach, których nazywam Rewolucjonistami, byłem zdziwiony, jak wielu z nich medytuje. Większość z nich to nie nauczyciele medytacji; są po prostu zainteresowani optymalizowaniem swojego życia. Jest to najbardziej powszechna opisywana przez nich praktyka. W „Ekomedytacjach dla szczęśliwego mózgu” Dawson pokazuje, jak możesz sprawić, by ich wydajność stała się także twoim udziałem.

Trajektoria książki Ekomedytacje dla szczęśliwego mózgu jest frapująca. Dawson dzieli się w niej kilkoma osobistymi tragediami, jakich doświadczył, używając swojej historii jako przykładu odporności wynikającej z wieloletniej praktyki medytacyjnej. Dzieli się tym, jak osobiście trudno mu było medytować, pomimo że już jako nastolatek dołączył do społeczności duchowej. W prostym, jasnym języku opisującym historie i analogie wyjaśnia czytelnikom zarówno Default Mode Network, jaki i Obwód Oświecenia mózgu. Pokazuje, jak nauka nakreśla drogę do szybkiego osiągnięcia głębokich stanów płynności.

Dawson pokazuje nam, jak oprogramowanie umysłu kształtuje urządzenie, jakim jest mózg w ciągu 8 tygodni od podjęcia skutecznej praktyki medytacyjnej. Jak powstają cudowne molekuły błogości zalewające mózg kiedy wchodzisz w stan płynności. Dawson opisuje każdy region mózgu zmieniający się pod wpływem medytacji i podsumowuje wizją rozkwitającego człowieka, co zainspiruje cię i podniesie na duchu.

Uczyń „nawyk szczęścia” Dawsona swoim własnym nawykiem, użyj narzędzi z tej książki, a twoje życie zmieni się. Ekomedytacje dla szczęśliwego mózgu wskazują drogę, która uwalnia naturalny potencjał mózgu do osiągania błogości.

– Dave Asprey, autor książki Super Human:The Bulletproof Plan to Age Backwardand Maybe Even Live Forever

Rozdział 1Pożar

„Coś jest naprawdę nie tak!”

Moja żona, Christine, potrząsa moim ramieniem wybudzając mnie z głębokiego snu.

Wyglądam półprzytomnym wzrokiem za okno naszej sypialni na wskazywane przez Christine nocne niebo.

Na horyzoncie widnieje pomarańczowa poświata wyraźnie uwypuklająca wzgórze naprzeciw naszego domu. Na zegarze jest godzina 00.45.

Wytaczam się z łóżka, odsuwam szklane drzwi na taras i wychodzę na zewnątrz. Potężny płomień unosi się nad przeciwległym wzgórzem i zaczyna schodzić aleją w naszym kierunku.

Krzyczę do Christine „Uciekamy stąd natychmiast!”

Łapię koszulkę, spodnie i puchową kurtkę.

Zasilanie prądem zamiera, wszystkie światła gasną.

Buty czy skarpetki? Nie ma czasu na jedno i na drugie… Buty.

Biegnę do kuchni i nieporadnie szukam w ciemności kluczyków od samochodu. „Bierzemy Hondę!” wołam do Christine. Robię szybki zwrot, biegnę przez salon, by wziąć laptopa. Wraz z Christine wybiegamy z domu.

Zamknąć drzwi? Na klucz? Nie ma czasu. Liczy się każda sekunda.

Samochody stoją blisko naszego biura na tyłach posesji. Chmury białych rozżarzonych zgliszczy tańczą na podjeździe, jak płatki podczas surrealistycznej zamieci śnieżnej.

„Czy ja przesadzam?” zastanawiam się.

Ogromny kłąb płomieni wybucha nagle za biurem. Wygląda jak płomień świecy, wysoki na dziewięć metrów.

Nie, nie przesadzam.

UCIECZKA

Wskakujemy do Hondy i odpalam potężny 271-konny silnik do maksymalnych obrotów odjeżdżając spod domu szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.

Chwytam kierownicę, aż kostki u rąk stają się białe. Światła mijania są włączone, ale z powodu gęstego białego dymu nie widzę asfaltu. Boję się, że stracę panowanie nad samochodem na swoim własnym podjeździe z powodu szalonej prędkości, z jaką jadę.

Kiedy dojeżdżamy do drogi naciskam hamulce. Widzę inne samochody uciekające na zachód od Mark West Springs Road, przystani, przy której mieszkaliśmy od ponad dekady. Czekać na swoją kolej? Być uprzejmym? To ja.

Nie ma czasu na uprzejmości. Nie ma czasu na bycie zwykłym sobą. Wpycham się w kolejkę, wciskając naszą czerwoną hondę między dwa inne pojazdy.

Christine czuje na głowie gorąco i jest zdezorientowana. Wygląda na zewnątrz przez szyberdach.

Wszystkie gałęzie drzew nad jej głową płoną.

Pięć kilometrów w dół drogi wiem, że jesteśmy bezpieczni. Co teraz? Moja była żona mieszka zaledwie kilka kilometrów dalej, ale ogień zmierza w jej kierunku. Wraz z Christine postanawiamy jechać do jej domu i upewnić się, że jej rodzina jest świadoma zagrożenia.

Naciskam przycisk dzwonka, ale nikt nie odpowiada. Przeciskam się przez tylną furtkę i widzę, że boczne drzwi są otwarte. Przemierzam dom, ale jest pusty i ciemny. Często podróżuje, widocznie jest poza domem.

Wypadam ponownie na zewnątrz, zastanawiam się, czy nie obudzić sąsiadów. Jesteśmy siedem i pół kilometra od pożaru i być może nigdy do nich nie dotrze. A ja jestem uprzejmą osobą…

Nie dzisiejszej nocy. Naciskam klakson.

Pojawia się zaspany sąsiad. Jego zapuchnięte oczy błyszczą w blasku ulicznych lamp. Siwe włosy, grube jak dno butelek okulary, piżama w szaro-czarne paski. Mówię mu, że właśnie uciekliśmy przed pożarem. Szybko budzi innych sąsiadów, którzy nie zareagowali na mój klakson. W ciągu kilku minut ludzie zbierają co cenniejsze przedmioty, dokumenty, zwierzęta domowe i pakują się do samochodów.

Kiedy stoimy z Christine przy naszej Hondzie i spoglądamy w kierunku, z którego przyjechaliśmy, płomienie spowijają wzgórze oddalone o 2,5 kilometra. Teraz przesuwają się powoli. To jedyne oświetlenie w całej okolicy pozbawionej prądu.

Patrzymy, jak płomienie obrysowują posiadłość na wzgórzu wartą 3 miliony dolarów. Jak wypalają roślinność wokół domu, a następnie idą dalej pozostawiając za sobą czarny okrąg wokół nietkniętego domu. Ogniste żółte koło wokół czarnego okręgu z budynkiem w środku.

Nagle lewy okap dachu łapie ogień. Za chwilę to samo dzieje się z prawej strony. Dom wybucha ogromną bańką ognia.

Brzmi to tak, jak gdybyśmy znajdowali się w samym centrum pola bitwy. Zbiorniki paliwa w samochodach eksplodują, kiedy dotyka ich ogień. Domowe zbiorniki z gazem spalają się głośnym wybuchem. Wzgórza potęgują i echem odbijają hałas.

Płomienie wciąż powoli biegną na zachód w naszym kierunku. Decydujemy się pojechać do domu naszych przyjaciół, Billa i Jane, którzy mieszkają w Forestville, 20 minut drogi dalej na zachód. Wskakujemy z powrotem do Hondy, jej czerwony lakier usiany jest białymi pęknięciami w miejscach, na które spadały rozżarzone odłamki.

Teraz ulice są zakorkowane. Cała okolica ucieka. Potrzebujemy pół godziny, aby dotrzeć do autostrady 101, co zazwyczaj zajmuje nam zaledwie 3 minuty. Tam policjant zatrzymuje nas i mówi, że możemy jechać tylko na północ, mimo że powinniśmy najpierw jechać na południe w pierwszym etapie naszej krótkiej podróży do Forestville. Wiemy, że pożar nadciąga z północnego wschodu i policjant kieruje ludzi w złą stronę, ale nie mamy siły się kłócić. Wydaje się bardziej wystraszony niż my.

Jesteśmy tubylcami, więc wiemy, jak omijać mylące blokady na głównych drogach i jechać bocznymi trasami. Dojeżdżamy do domu Billa i Jane. Niezręcznie jest nam ich budzić, bo jest trzecia nad ranem. Siedzimy przez chwilę w naszej czerwonej Hondzie i zastanawiamy się, co robić. W końcu dzwonię do ich drzwi, ale nikt nie otwiera. Wreszcie nasi zaspani przyjaciele pojawiają się w drzwiach. Mówimy im co się stało, co natychmiast i ostatecznie budzi ich ze snu.

Po krótkim sprawozdaniu idziemy na górę, by położyć się spać w ich pokoju gościnnym. Nie możemy jednak zasnąć i znów schodzimy na dół. Jane włączyła telewizor, ale jedyne wiadomości nadawane są z San Francisco, daleko od objętego pożarem miejsca. Bill idzie do garażu i siedzi w swoim samochodzie słuchając lokalnego radia. Dzwonimy do córki Christine, Julii, która mieszka blisko Petalumy i próbuje zebrać fragmenty informacji w Internecie.

Co frustrujące, nie ma żadnych konkretnych informacji odnośnie tego, jakie rozmiary ma pożar, w jakim kierunku zmierza i co mieszkańcy hrabstwa Sonoma mają dalej robić. Przez długi czas rozmawiamy z Billem i Jane łącząc swoją niewiedzę.

DWIEŚCIE DOLARÓW

Potrzebujemy jakiejś dającej podstawę do działania informacji o tym, w jakim kierunku zmierza pożar, aby go uniknąć. Wiadomości podają tylko szczątkowe raporty od pojedynczych korespondentów opisujących różne koszmarne sceny w jakimś konkretnym miejscu. Wiemy, że pożar kieruje się na zachód, do Forestville, do nas. Jest czwarta rano.

Dzwoni telefon. To automatyczne wezwanie do ewakuacji dla Forestville. Bill zaczyna dzwonić szukając miejsca, w które moglibyśmy się udać. Wszystkie hotele są już pełne.

W końcu znajduje dwa pokoje przy Fort Ross Lodge, hotelu aż nad oceanem. Jest to tak daleko od pożaru, jak tylko możemy pojechać bez potrzeby przepływania przez Pacyfik. Później tego ranka przygotowujemy się do jazdy na wybrzeże.

Bill daje mi torbę Trader Joe’s wypełnioną ubraniami. Cieniowana koszulka i bluzy z kapturem. Nie mój styl – ale nie jestem już pełnoprawnym członkiem strażników mody.

Jane otwiera swoją szafę i mówi, aby Christine wzięła z niej, co chce. Pożyczamy od nich walizki, aby mieć w co włożyć swój niewielki dobytek.

Wychodzimy na zewnątrz. Maleńkie płatki popiołu spadają wokół nas, jak delikatny śnieg. Te płatki popiołu to wszystko co zostało ze szkół, domów, sklepów, drzew, ogrodów i marzeń.

Bill i Jane wsiadają do samochodu, my wsiadamy do swojego i ruszamy w drogę.

Lokalny sklep jest nadal otwarty, więc Christine i ja zatrzymujemy się, a Bill i Jane jadą dalej. Kasjer mówi, że ponieważ Forestville jest ewakuowane, sklep zaraz zostanie zamknięty. Nie biorą kart kredytowych tylko gotówkę.

Próbujemy zmusić nasze wirujące umysły do racjonalnego myślenia. Ile mamy pieniędzy? Liczymy. W sumie mamy 200 dolarów. Czy te 200 dolarów wystarczy na miesiąc? Jak będziemy przechowywać jedzenie wymagające chłodzenia? Czego nie będzie na wybrzeżu? Co teraz kupić?

Niektóre rzeczy są oczywiste. Szczotki i pasta do zębów. Grzebienie. Mydło.

Okazuje się jednak, że uciekając ludzie szturmowali sklep i półki są puste. Co było w tych pustych miejscach? Co przeoczyliśmy? Panikujemy. Zastanawiamy się „czy mogą to być resztki jedzenia, jakie mamy do dyspozycji na wiele dni?” Słuchamy radia w samochodzie, ale nadal brak solidnych informacji o tym, co się dzieje.

Kupuję trzy kilogramy gotowanej kiełbasy drobiowej, pudełko odżywczych batoników i trochę owoców. Christine nie ma okularów. Nie pamięta, jaką ma siłę szkieł do czytania. Kupuje trzy pary, każdą o innej sile. A co, jeśli są niedobre? Do kolekcji dodaje jeszcze trzy pary. Z tą dziwaczną kolekcją kiełbasy i okularów do czytania jedziemy nad morze.

W radiu podają informację, że trzy osoby zginęły w pożarze. Moje serce ściska się: mam przeczucie, że ta liczba jest mocno zaniżona. Byliśmy wśród osób, które uciekły z Mark West Springs jako ostatnie. Nie było syren, a system ostrzegania w hrabstwie nie uruchomił się.

ŚMIERTELNE ŻNIWO

Później dowiedzieliśmy się, że główny urzędnik w hrabstwie zdecydował, że jeśli podniesiony zostanie alarm i każdy otrzyma ostrzeżenie na telefon komórkowy, to powstanie panika i drogi zostaną zakorkowane. Z powodu tej fatalnej decyzji ludzie tacy jak my w panice próbowali uruchamiać swoje samochody. Ich los był przesądzony w ciągu kilku sekund.

Ostateczna liczba ofiar wyniosła 22. W promieniu kilometra od naszego domu zginęło osiem osób. Niektórzy zmarli w łóżkach, inni w garażach, kiedy gorączkowo próbowali uruchomić swoje samochody. Ich los był przesądzony w ciągu kilku sekund.

Resztę dnia spędziliśmy z naszymi przyjaciółmi wciąż szukając wiadomości, których było niewiele. Służby ratownicze i systemy powiadamiania zdawały się tkwić w totalnym chaosie. Napisałem wiadomość do Heather, naszej genialnej współpracownicy, która prowadzi naszą organizację i mieszka blisko Mark West. Powiedziała, że miała kontakt ze wszystkimi członkami naszego zespołu i że wszyscy są bezpieczni, mimo że byli ewakuowani.

Heather pomogła mi ułożyć wpis na mojego bloga w Huffington Post, by poinformować całą społeczność uzdrowicieli na świecie, że przeżyliśmy. Przez kolejnych kilka tygodni regularnie umieszczałem tam wpisy.

Po południu niebo zrobiło się ciemne na długo przed zachodem słońca. Popiół z pożaru pokrył cały obszar, jak szara mgła. Słońce żarzyło się czerwienią tworząc tropikalny zachód. Przed nocą, chowając się za horyzontem, przybrało karmazynowy odcień, a pierwsze gwiazdy zamigotały w mroku. Tej nocy siedzieliśmy w pokoju hotelowym Billa i Jane i jedliśmy prowizoryczny posiłek popijając wino i oglądając wiadomości. Od czasu do czasu Christine łkała. Położyliśmy się na łóżku i mocno ją objąłem.

W hotelu spotkaliśmy kilku innych uciekinierów, część z nich to czworonogi. Hotel rozluźnił swoją politykę „nie akceptujemy zwierząt domowych”. Pewna kobieta wyprowadzała na spacer dwa opierające się, przywiązane do smyczy koty. Nie podobało im się to.

Następnego ranka zjedliśmy późne śniadanie z grupą ludzi z ośrodka. Dowiedzieliśmy się, że w nocy pożar przeszedł przez autostradę 101 i zniszczył zachodnią dzielnicę Coffey Park zanim stłumili go strażacy. Wydawało nam się nieprawdopodobne, że nasz dom mógł pozostać nietknięty.

Pozostawiając koty

17 października 2017, 15.58 czasu wschodniego, Huffington Post, Santa Rosa, Blog o pożarze, wpis nr 4

W rozpaczliwym wyścigu z czasem, by wsiąść do naszej Hondy i uciec przed nadciągającym pożarem, przebiegaliśmy koło garażu. Tam każdą noc spędzały nasze dwa białe koty syjamskie, Pierre i Apple. Są bliźniakami i mamy je odkąd były małymi, puszystymi kociętami.

Kiedy tak biegałem, mój umysł pracował jak szalony: Czy mamy czas, żeby zabrać koty?

9-metrowa kula ognia wybuchła za budynkiem naszego biura. Nie było czasu na nic innego, tylko wskoczyć do samochodu i uciekać.

Po przejechaniu trzech kilometrów zwolniliśmy. Nie powiedzieliśmy nic, ale myśleliśmy o tym samym. O kotach.

Christine powiedziała: „Może ogień obejdzie dom dokoła. Czasami tak się dzieje. Być może uda im się wyjść z garażu. Dzikie zwierzęta są sprytne w pożarze”.

„Tak może być”, uspokoiłem ją wiedząc, przeczuwając, że nic nie ocaleje z morza ognia, z jakiego właśnie wyjechaliśmy.

Kiedy następnego dnia zobaczyliśmy zgliszcza, jakie zostały po naszym domu, wiedzieliśmy, że koty nie mogły przeżyć. Raport w Wall Street Journal mówił, że pożar przesuwał się na szerokość boiska do piłki nożnej co 3 sekundy, więc ogień musiał je szybko pochłonąć. Zbiorniki paliwa w samochodach stojących w garażu eksplodowały wokół nich; jedno z moich klasycznych aut zostało wyrzucone przez eksplozję na odległość sześciu metrów. Najbardziej uspokajającą była myśl, że koty umarły szybko.

Ilustracja 1.1. Przytulające się do siebie Apple i Pierre

W ciągu kilku dni po pożarze uroniliśmy kilkaset razy więcej łez z żalu za kotami niż z powodu straty naszych rzeczy i domu.

Odgrywałem tę scenę w swojej głowie wiele razy. Bieg do samochodu. Bieg koło garażu. Zastanawianie się, czy mogłem je uratować.

Za każdym razem, kiedy odtwarzam ten mentalny film zastanawiam się, czy mogłem zrobić coś inaczej tej strasznej nocy, aby uchronić je przed śmiercią. Wiem, że odpowiedź brzmi „nie”, ale wciąż szukam jakiejś luki w rzeczywistości, która pozwoliłaby mi na nowo napisać historię.

Logika mówi mi, że gdybym odwrócił uwagę od naszej ucieczki przed pożarem i po omacku błądził po ciemnym garażu próbując zgarnąć oszalałe ze strachu koty, nie byłoby mnie tu dzisiaj, by to opowiadać. Nie przeżyłbym ani ja, ani Christine. Taka analiza wcale nie sprawia, że czuję się lepiej.

Podjęliśmy działania na wypadek pożaru lasu, postępując według wytycznych lokalnych władz i wycięliśmy roślinność w promieniu 30 metrów wokół domu. Jednak w dzień pożaru, rano myłem samochód i rozglądając się po zaroślach wokół mnie pomyślałem: „Ta trawa nie była taka sucha przez ostatnich dziesięć lat”.

Pierwszy dzień przeszedł nam na nerwowej komunikacji i informowaniu przyjaciół i rodziny, że nie znajdujemy się wśród śmiertelnych ofiar pożaru.

Ilustracja 1.2. Po pożarze

Mimo że gwardia narodowa zamykała drogi wokół obrzeży spalonego terenu, aby nikt się tam nie przedostał, Heather zdołała przejechać koło naszej posiadłości. „Jak poważne są szkody?” zapytałem ją poprzez sms.

„Nic nie zostało” odpisała. Wysłała nam zdjęcia zniszczeń. Pozostał tylko komin, stojący jak opuszczony posterunek pośród popiołów. Nawet metalowe przedmioty, takie jak szafki na dokumenty i sprzęt kuchenny stopniały w ogniu. Pobliski dom Heather i Raya przetrwał. Był on jednym z sześciu w okolicy, którym udało się ocaleć.

Ilustracja 1.3. Ta sama perspektywa

KOLOR POPIOŁU

Przed pożarem jednym w moich ulubionych hobby było kolekcjonowanie klasycznych aut. Swoją kolekcję ograniczyłem do kilku, które szczególnie lubiłem. Miałem dwa samochody Jensen-Healey z 1974 roku, jeden biały i jeden czerwony. Ten klasycznie piękny brytyjski samochód sportowy został zaprojektowany pod koniec lat 60-tych i był składany ręcznie w West Bromwich w Anglii. Miałem też włoskiego Fiata Spider z 1980, mój ulubiony samochód do jazdy po krętych drogach wśród winnic. Wreszcie był też wspaniały Rolls-Royce Silver Spirit, po 40 latach wciąż wyglądający jak nowy, hołd oddany wizji twórców „najwspanialszego samochodu na świecie” i dowód na to, dlaczego połowa Rolls-Royce’ów zbudowanych w ostatnim stuleciu wciąż jeździ po drogach.

Teraz zostały tylko wypalone karoserie.

Zdjęcia na naszej stronie były w jednolitym szaro-brązowym kolorze. Wyglądały jak artystycznie zretuszowane sepią fotografie. Intensywne ciepło spowodowało, że wszystko przybrało kolor popiołu. Gwardia Narodowa ogłosiła, że zanim mieszkańcy będą mogli wrócić do swoich domów, musi minąć wiele tygodni.

Ilustracja 1.4. Pozostałości po samochodach

Nasze dzieci były zdesperowane, by nas zobaczyć. Mimo że rozmawialiśmy z nimi przez telefon, było to dla nich za mało. Chciały, żebyśmy je ściskali, tulili, czochrali, trzymali za ręce i znów ściskali. Aby uczcić fakt, że żyjemy. Córka Christine, Julia i jej mąż Tyler wyprowadzili się ze swojego małego mieszkania w Petalumie do domu przyjaciół, abyśmy mogli zamieszkać u nich do czasu, aż wymyślimy, co robić dalej.

PACZKA MISYJNA

Pierwsze zamówienie dotyczyło odzieży. Wraz z Christine byliśmy oszołomieni, jak cierpiący na nerwicę frontową uciekinierzy z miejsca objętego wojną. Julia i Tyler traktowali nas wyrozumiale, jak byśmy byli małymi dziećmi. Chodzili z nami do pobliskiego gimnazjum, które naprędce przekształcono w magazyn odzieży i schronisko. Mój syn, Lionel, przyleciał z drugiego końca kraju, z Nowego Jorku, a córka, Roxana, przyjechała samochodem ze swojego domu w Berkeley w Kalifornii.

Druga córka Christine, Jessie wraz z innymi „dziećmi” zorganizowała improwizowany komitet ratunkowy. Na wiele godzin przed tym zanim przyjechaliśmy z Fort Ross, przygotowały długą listę rzeczy „do zrobienia” z użyciem aplikacji w telefonach, gdzie każdy zobowiązał się do zajmowania się jakąś częścią układanki.

Sprawdzić, gdzie znajduje się lokalne schronisko. Sprawdzić, czy jest dostępna odzież. Skontaktować się z firmą ubezpieczeniową. Zawiesić telefon i wywóz śmieci na posesji. Kupić ładowarki do laptopów i komórek. Sprawdzić, jak uzyskać awaryjne paszporty, abyśmy mogli pojechać do Kanady, gdzie miałem wygłosić przemówienie otwierające na dorocznej konferencji Psychologii Energetycznej w następny weekend. Kupić przybory toaletowe i bieliznę. Znaleźć walizki i pojemniki do przechowywania. Zlokalizować jadłodajnie dla ubogich.

Tego wieczoru poszliśmy coś zjeść do lokalnego pubu, w którym podawano jedzenie dla ocalałych z pożaru. Uściskałem wszystkie dzieci i razem płakaliśmy i śmialiśmy się. Świętowaliśmy to, że jesteśmy razem. Powiedziałem: „Chciałbym, abyśmy byli dla siebie tacy każdego dnia, a nie tylko wtedy, kiedy jest jakieś zagrożenie”.

Personel schroniska był bardzo miły, wskazał mi kilka rzeczy, które mogłyby mi być potrzebne. Odmawiałem myśląc „Nie potrzebuję golarki, wezmę sobie moją zapasową z RV”. Wtedy docierało do mnie, że przecież widziałem jeden z naszych pojazdów rekreacyjnych na zdjęciach po pożarze. Wszystko co z niego zostało to szkielet.

Przeglądanie ubrań przywołało bolesne wspomnienia z mojego dzieciństwa. Kiedy miałem 4 lata, moi rodzice przeprowadzili się do Kolorado Springs po wieloletniej pracy misyjnej w Afryce. Kościół dał im maleńką przyczepę, która miała służyć za mieszkanie, ale nie mieli żadnych pieniędzy. Moja siostra Jenny i ja ubierani byliśmy w odzież z kościelnych „paczek misyjnych”. Były to ubrania, które rodzice innych dzieci oddawali dla pokrzywdzonych przez los.

Ilustracja 1.5. Koło miłości

Miałem gorzkie wspomnienia o paczkach misyjnych. Moja mama nie pozwalała, abym brał z nich zbyt wiele rzeczy i te stare polecenia obudziły się w mojej pamięci w wyniku traumy po pożarze, wylewając się z mojej podświadomości.

Pamiętam, jak w skrzynce znalazłem stylową, ciepłą chłopięcą kurtkę. Była beżowa i miała granatowe poprzeczne pasy na ramionach. Idealna na zimy w Kolorado. Z dumą twierdziłem, że jest moja.

Matka bardzo mnie skrzyczała. Popełniłem grzech dumy. Duma to grzech śmiertelny. Grzechy śmiertelne to takie, które skazują cię na wieczność w piekle.

Na szczęście matka uratowała mnie znad przepaści wiecznego ognia nalegając, abym w najbliższą niedzielę odniósł kurtkę do pojemnika. Zamiast niej dostałem wytartą, znoszoną, zmechaconą i pohaczoną pomarańczową poliestrową parkę, która była na mnie za duża o cztery rozmiary. Do tego matka dorzuciła neonowo zielone spodnie.

W tym dziwnym asortymencie niedopasowanych, źle leżących na mnie ubrań skierowałem swoje pierwsze kroki do przedszkola. Miałem zabawny akcent, straszliwie biednych rodziców, dziwne jedzenie w pudełku na drugie śniadanie i cudaczne ubrania. Niezbyt udane połączenie na pierwszy dzień w szkole. Dowiedziałem się, jak bezlitosne mogą być dzieci.

Nauczyciele orzekli, że mój brytyjski akcent musi zostać skorygowany, więc zostałem wysłany na zajęcia poprawiające mowę. W wyniku brutalnych prób skorygowania mojego akcentu, rozwinęła się u mnie wada wymowy – poważne jąkanie – i fobia społeczna. Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień z Colorado Springs jest droga do szkoły w śniegu i ślady moich stóp odciśnięte w pośniegowym błocie. Moje serce łkało, kiedy myślałem o wyśmiewaniu i izolacji, jakie miały mnie spotkać w nadchodzącym dniu.

Na wspomnienia z Colorado Springs chciało mi się płakać. Ale moja ukochana Christine łkała otwarcie i drżała tak bardzo, że dzieci musiały ją podtrzymywać. Potrzebowała silnego jak skała wsparcia, dlatego własny żal zatrzymywałem dla siebie.

W schronisku leżały wielkie stosy odzieży z darów, ale nic na mnie nie pasowało, bo jestem bardzo wysoki. Dyrektor schroniska powiedział „Mamy wolontariusza, który jest twojego wzrostu. Zadzwonię do niego i zapytam, czy ma jakieś ubrania, które by były dla ciebie dobre”. Następnego dnia wyszedłem z wielkim workiem marynarskim wypełnionym ubraniami, a moje serce radowało się uściskami i życzliwością ludzi ze schroniska.

Inny mężczyzna, słysząc, że jestem prelegentem i nie mam marynarek i garniturów, dał mi do ręki 1000 dolarów w zwiniętych 20-dolarowych banknotach i powiedział, abym poszedł zrobić zakupy.

Ilustracja 1.6. W centrum ewakuacji

Niech Bóg mu zapłaci. Jeśli miałem polecieć na konferencję, chciałem wyglądać dobrze i nie wnosić na nią energii straty czy niepowodzenia. Wykorzystałem te tysiąc dolarów na zakup dwóch nowych garniturów, a moja pewność siebie wzrosła.

NASZE PRZEŁOMOWE ŻYCIOWE DECYZJE

Nie mogliśmy wracać z Christine do Mark West. Nie mogliśmy też robić nic innego, jak spędzać czas z bliskimi i odpowiadać na maile. Miałem lecieć do Kanady następnego dnia. Gdybym miał lecieć kilka dni później, podróż byłaby możliwa. Ale to oznaczałoby pozostawienie Christine, która wciąż była w szoku i hojnych przyjaciół i członków rodziny, którzy nam pomagali.

Ilustracja 1.7. Ja i drugi gigant

Sięgnąłem głęboko w siebie w poszukiwaniu odpowiedzi. Czy powinienem pojechać, czy zostać? Czułem, że to jest jedna z najważniejszych decyzji, jaką kiedykolwiek podjąłem w całym moim życiu. Przełomowa. Po prelekcji otwierającej w Vancouver miałem prowadzić tygodniowe szkolenie dla terapeutów.

Temat? Trauma psychologiczna.

Moja ekspertyza na tym polu właśnie się gwałtownie rozszerzyła.

Z Vancouver miałem lecieć do Nowego Jorku i kilku innych miast na wykłady i szkolenia dla personelu medycznego. Nikt nie skarżyłby się, gdybym odwołał podróż, biorąc pod uwagę okoliczności. Jednocześnie jednak niewiele mogłem zrobić zostając; nasz cudowny komitet składający się z ponad dwudziestu dzieciaków był o wiele bardziej biegły w znajdowaniu zasobów i wdrażaniu planów niż ja.

Pomodliłem się w poszukiwaniu wewnętrznego przewodnictwa.

WYPEŁNIANIE ŻYCIOWEJ MISJI

Postanowiłem pojechać.

Jak by nie było, to moja życiowa misja. To jest to, co robię. W tym krytycznym momencie uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem oddany tej misji ponieważ postanowiłem, że nawet strata biura i domu nie jest w stanie odciągnąć mnie od pracy, do której zostałem stworzony. Nadal zastanawiam się, czy podjąłem dobrą decyzję, ale kiedy zapadła, machina ruszyła.

Potrzebny mi był paszport i to w ciągu 72 godzin. Wraz z Christine pojechaliśmy do biura paszportowego w San Francisco i dzień później mieliśmy nasze nowe paszporty. Ludzie czytali mój pierwszy wpis na blogu dotyczący pożaru i umieszczali komentarze o tym, jak bardzo czuli się zainspirowani. Mimo że nie miałem czasu, zacząłem pisać bloga regularnie, by przekazać moje doświadczenia.

Wiele miesięcy wcześniej zobowiązałem się do szkolenia ludzi, którzy mieli wziąć udział w noworocznym zjeździe, jaki wraz z Christine organizujemy co roku. Kolejna lekcja przez telefon miała mieć miejsce dokładnie w tym czasie, kiedy miałem wracać. Jak mogłem wywiązać się z tego zobowiązania nie mając domu i biura?

Nagle przypomniałem sobie, że kilka tygodni wcześniej logowałem się przez Wi-Fi w hotelu w Mill Valley, aby wziąć udział w seminarium prowadzonym przez mojego przyjaciela Johna Gray’a, autora bestsellera Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. Mill Valley znajdowało się po drodze do mojego domu, a hasło do Wi-Fi było prawdopodobnie wciąż aktualne. Podjechałem na parking hotelowy i zalogowałem się. Siedząc blisko basenu z laptopem rozmawiałem z uczestnikami.

Ilustracja 1.8. Jedna z dzielnic zdewastowana podczas pożaru

Trudno mi było się skupiać i słuchać żywych relacji ludzi, którym doradzałem i nie podzielić się z nimi katastrofalną stratą, jakiej właśnie doznałem. Skupiałem się na ich opowieściach i nikt nawet się nie domyślał, że prowadzę zajęcia siedząc przy basenie hotelowym, a nie w swoim biurze w Mark West dwa dni po tym, jak straciłem dom.

Kiedy przyjechałem do Vancouver, aby wygłosić swoje przemówienie, nikt nie chciał oglądać 196 slajdów, które z uwagą przygotowałem dla nich już dwa miesiące wcześniej. Chcieli słuchać tylko o pożarze. Zmieniłem więc tytuł swojej prelekcji na „Poprzez pożar” i podzieliłem się szarą rzeczywistością tego, przez co przeszliśmy wraz z Christine.

Ilustracja 1.9. Skarby znalezione w popiele

Kiedy wszedłem na scenę zwróciło się w moją stronę 200 par oczu. Wśród uczestników było wielu specjalistów od zdrowia psychicznego zajmujących się traumą psychologiczną. Widziałem, jak w milczeniu próbowali zdiagnozować, czy zapadam się w otchłań wyparcia, czy moja radosna postawa była prawdziwa.

72 godziny

17 października 2017, 15.23 czasu wschodniegoHuffington Post, Santa Rosa, Blog o pożarze, wpis 2

Zabawne, jak umysł potrafi płatać na figle. Siedemdziesiąt dwie godziny po ucieczce przed pożarem, który pochłonął nasz dom, pakuję się do wyjazdu. Od roku jestem umówiony na wygłoszenie przemówienia zamykającego podczas Kanadyjskiej Konferencji Psychologii Energetycznej w Vancouver, która ma mieć miejsce w ten weekend. Po niej mam prowadzić 3-dniowe szkolenie dotyczące traumy. Dzięki rodzinie i przyjaciołom, którzy tak dobrze wszystkim się zajęli, mogę teraz wyjechać tylko o jeden dzień później niż planowałem.

Mam pewną rutynę, której przestrzegam przed moimi wyjazdami, warsztatami, przemówieniami czy prelekcjami. Pakuję dokładnie te same rzeczy. Przez wiele lat ich lista została dopracowana do perfekcji tak, że mogę teraz wyjechać na 6-tygodniowe zajęcia w Europie z tylko jedną torbą podręczną.

Teraz mój umysł przerabia takie myśli jak: „Muszę spakować czarne miękkie koszulki z mikrofibry, które zakładam na sesje uzdrawiające. Czy odebrałem spodnie z pralni? Czy moja ulubiona srebrna kurtka zniszczy się, jeżeli nie wezmę jej na pokład? Muszę włożyć słuchawki do kieszeni”.

Potem orientuję się, że nie mam srebrnej kurtki. Ani żadnych koszulek, spodni i słuchawek. Nie mam nawet walizki. Mimo że minęły trzy dni od pożaru, wciąż trudno mi się do tego przystosować.

Zaledwie 72 godziny temu nie miałem pary skarpetek. Kiedy wybiegliśmy z domu otoczeni ze wszystkich stron ogniem, jedyne co złapałem to mój telefon, laptop i ręka Christine. Żadnych kabli, przyborów toaletowych, żadnych wartościowych przedmiotów.

Dziś patrzę na moją starą listę rzeczy do zrobienia, którą mam w laptopie i śmieję się. To, co było dla mnie priorytetem 72 godziny temu, dziś wydaje się być śmieszne.

Ilustracja 1.10. Christine z prezentami

Czasami myślę o dobytku, który straciliśmy. Wydane dzieła zebrane Sir Waltera Scotta z 1861 roku opublikowane przez wydawnictwo Adam and Charles Black z Edynburga. Wszystkie 12 tomów. Zdjęcia ferrotypowe mojego prapradziadka z 1864 roku. Wszystkie akwarele, jakie namalowałem. 1200 pieczołowicie zorganizowanych folderów lekcji malowania, które stanowiły artystyczną firmę Christine. Mój czerwony Jensen-Healey z 1974 roku.

Nie brakuje mi ich; życie jest o wiele cenniejsze.

Mimo że pożary nadal szaleją w niektórych częściach hrabstwa widzimy, że ludzie zaczynają się brać w garść i zaczynać wszystko od nowa. Nasi sąsiedzi z hotelu wczoraj zaczęli projektować przebudowę.

Moje serce wypełnione jest dziś rano wdzięcznością. Przeżyłem jedną z najgorszych katastrof w mojej okolicy. Wraz z Christine uciekliśmy zaledwie z kilkusekundowym zapasem. Mam cudowną żonę i rodzinę. Każdego ranka budzę się z miłością. W każdym momencie czuję przewodnictwo Ducha. Dzień po pożarze medytowaliśmy z Christine przez całą godzinę i wyobrażaliśmy sobie pożar jako otwarcie się Wszechświata wnoszącego nowe, cudowne rzeczy do naszego życia. Życie jest skarbem i bez względu na to, co nam się przytrafia, każdego dnia możemy postanowić kosztować jego słodyczy.

Barnett Bain, producent filmu – laureat nagrody Akademii Filmowej, „What Dreams May Come” jest jedną z setek osób, które napisały dodające mi otuchy maile. Odpisałem mu, by podziękować: „Jesteśmy jednością w Duchu i to jest najwyższa prawda”.

Mój przyjaciel i współpracownik, David Feinstein, psycholog kliniczny, autor wielu kluczowych książek w tej dziedzinie wygłosił taki dziwaczny wstęp przed moją prelekcją: „Dawson Church jest albo kompletnym naciągaczem, albo niezwykle odpornym człowiekiem i metody, których uczymy w naszej pracy naprawdę działają. Chcę, abyście sami o tym zdecydowali”.

Na koniec mojej prelekcji ludzie wstali i zgotowali mi długą, entuzjastyczną owację na stojąco. Konferencja ta przyniosła mi nagrodę za mój naukowy wkład na polu uzdrawiania.

Tydzień szkolenia po konferencji był pełen wzruszeń. Wszyscy wiedzieli, że właśnie ocalałem z pożaru w dosłownym tego słowa znaczeniu i wszyscy byli niezwykle życzliwi. Jedną z podstawowych metod, jakich nauczam jest Technika Emocjonalnej Wolności (EFT), która wykorzystuje punkty akupunktury na ciele, aby uwolnić traumę psychologiczną. Od pożaru przeprowadziłem wiele sesji opukiwania, a podczas tej podróży zrobiłem ich jeszcze więcej.

W Nowym Jorku jeden z naszych certyfikowanych ekspertów przeprowadził ze mną wielogodzinną pracę uwalniania traumy. Obrazem wyrytym w moim mózgu był 9-metrowy płomień. Trzeba było jeszcze kilku godzin pracy, abym stał się emocjonalnie obojętny na wspomnienie tego obrazu.

Kiedy każdego dnia rozmawiałem z moją ukochaną żoną, słyszałem w jej głosie, że cierpi, więc skróciłem podróż. Odwołałem kilka ostatnich warsztatów. Wróciłem do Kalifornii i zobaczyłem ją otoczoną miłością. Jej dzieci i przyjaciele spełniali wszystkie jej fizyczne potrzeby. Ale każdego dnia potrzebowała mnie emocjonalnie.

Błogosławieństwo małych rzeczy

24 października 2017, 18.29 czasu wschodniego, Huffington Post, Santa Rosa, Blog o pożarze, wpis 6

Mam na sobie stare, wysłużone okulary. Są dla mnie niezwykle cenne.

Przed pożarem okulary były towarem jednorazowym. Zamawiałem po trzy pary naraz. Wiedziałem, że jedna para nie wystarczy mi na długo. Siadałem na nich, upuszczałem na ziemię, zostawiałem w różnych miejscach. Każdego roku w taki sposób kasowałem wiele par.

Od pożaru została mi tylko jedna para bardzo tanich okularów wiszących na zasłonie przeciwsłonecznej w samochodzie, w którym uciekaliśmy. Nagle przedmiot, który miał nieistotną wartość stał się niezwykle cenny. Dzięki tym starym, porysowanym okularom mogę widzieć. Jestem wdzięczny za ten przywilej. Pożar całkowicie zmienił moje priorytety.

Cążki do paznokci. Zawsze mam jedne w swoim zestawie podróżnym i drugie w górnej szufladzie w łazience. Praktykuję to od tak dawna, że stało się to prawie podświadome. Teraz jestem w Vancouver i brakuje mi ich.

Odnotowuję mentalnie konieczność kupienia ich w najbliższym kiosku, ale codziennie zapominam o tym, ponieważ od dekady cążki do paznokci nie znajdują się na mojej liście zakupów.

Każdego dnia, kiedy zakładam na stopy skarpetki, wyrażam podziękowanie. Przed pożarem nie poświęcałem żadnej świadomej myśli tej czynności wykonywanej tysiące razy. Ale po tym, jak straciłem je wszystkie w pożarze i nie miałem ich przez dwa dni, stałem się uważny na błogosławieństwo w postaci miękkich, ciepłych i puszystych skarpetek.

Wyobraź sobie, że przez cale życie jesteś świadomy błogosławieństwa małych rzeczy. Wyobraź sobie, co by było, gdyby docenianie najmniejszych przedmiotów, od szczoteczki do zębów poprzez łyżki aż po słuchawki, stało się naszym rutynowym podejściem do życia.

Od tej pory postanowiłem żyć nie traktując niczego jako oczywistość. Wczoraj spacerowałem chodnikiem dziękując za każdy oddech. Za rześkie powietrze w Kolumbii Brytyjskiej wpadające w moje płuca. Za buty na moich stopach. Za zdolność chodzenia. Za liście spadające z drzew. Za deszcz miękko padający na mój parasol. Jeden z moich przyjaciół, którzy zareagowali na wpisy, jakie publikuję na temat pożaru, przysłał mi wiersz średniowiecznego perskiego poety Rumiego zwany „Dom gościnny”. Przypomina nam on, że tragedie jakie nas spotykają w życiu mogą nieść ze sobą błogosławieństwo, o ile się poddamy i wyrazimy wdzięczność.

Bycie człowiekiem jest jak dom gościnny

Każdego ranka nowy gość.

Radość, depresja, podłość,

Czasem chwilowa świadomość przychodzi

jako niespodziewany gość.

Powitaj i ugość ich wszystkich!

Nawet jeśli są tłumem smutków,

które gwałtownie oczyszczają Twój dom z mebli

Mimo to, traktuj każdego gościa z szacunkiem.

Może to oczyszczenie stworzy przestrzeń dla nowego zachwytu.

Ciemne myśli, wstyd, złość,

Powitaj je z uśmiechem u drzwi,

i zaproś do środka.

Bądź wdzięczny każdemu kto przyjdzie,

ponieważ każdy z nich został wysłany

jako przewodnik stamtąd

Życzę ci, abyś mógł postrzegać swoje życiowe problemy jako „przewodników stamtąd”, które przywołują cię do świadomego życia. Abyś potrafił się poddać i podziękować za ten cud, że po prostu żyjesz. Abyś doceniał każdy oddech, każdą parę skarpetek, okularów i wszystkie drobiazgi w swoim życiu.

Potrzeba było pożaru, w którym straciłem wszystkie materialne dobra, abym się obudził z wdzięcznością za ich posiadanie. Modlę się, abyś nie musiał doświadczyć tragedii, by pamiętać o rozkoszowaniu się magią każdej chwili. Abyś budził się z wdzięcznością, dziękował za każdy oddech i kładł się codziennie spać skąpany w cudzie świadomego przeżywania życia.

Ilustracja 1.11. Pozostałości po aluminiowych felgach klasycznego samochodu sportowego Jensen-Healey

Christine wiele razy odwiedziła Mark West, a za pierwszym razem byliśmy tam razem. Przeczesaliśmy popiół i byliśmy zdumieni. Ogień był tak gorący, że aluminiowe felgi moich Jensen-Healey’ów stopiły się i pozostały z nich tylko grudki metalu. Przyjaciel zasugerował, abym uratował słynny emblemat zdobiący maskę mojego Rolls-Royce’a. Ale pożar roztopił cały przód samochodu i emblemat już nie istniał. Przednia szyba także stopniała. Świadczyło to o tym, że temperatura pożaru osiągnęła prawie 1400 stopni, czyli punkt topnienia szkła.

Zebraliśmy kilka pamiątek, między innymi odłamki porcelany Royal Doulton po mojej babci, ale w hałdach szarego popiołu trudno było wyróżnić pojedyncze przedmioty.

Ku naszemu zdziwieniu, statuetka Buddy przetrwała nietknięta. Siedziała w popiele pozostałym po naszym biurze, otoczona szczątkami przedmiotów. Spokojna i pogodna przypominała o nieprzemijalności nienamacalnych wartości. Napisałem o tym poniższy tekst na blogu w Huffington Post.

Święty w popiele

24 października 2017, 18.42 czasu wschodniego, Huffington Post, Santa Rosa, Blog o pożarze, wpis nr 12

Dziś po raz pierwszy moja żona, Christine, zdołała dostać się do naszej posesji. Pojechała tam z Heather, naszą cudowną menedżer do spraw EFT, która mieszka w pobliżu. Mąż Heather, Ray, zabrał ze sobą narzędzia, które pozwoliły im przedrzeć się przez hałdy popiołu.

Christine powiedziała, że teren wyglądał jak miejsce po wybuchu. Ratownicy pracujący na miejscu powiedzieli jej, że nasz dom zamienił się w popiół w ciągu 5 minut od chwili, gdy się zajął.

Nie pozostało wiele do szukania: Christine znalazła kilka kluczy, ale metal skrzywił się.

Najbardziej przejmujący był widok Buddy siedzącego w kupce popiołu.

Dla mnie jest to symbol największej prawdy mojego własnego doświadczenia z pożaru. Materialne rzeczy przychodzą i odchodzą, ale rdzeń wiecznej energii będącej prawdą naszego istnienia nie ulegnie płomieniom.

Ważne rzeczy – miłość, bliskość, współczucie, świadomość, zaufanie, wiara – nie dadzą się zniszczyć. Kiedy wszystko wokół nich pali się w płomieniach życia, ich kontury stają się bardziej wyraziste.

Ilustracja 1.12. Święty w popiele

Kiedy rozmawiałem z Christine po jej wizycie na naszej posesji, rozmyślaliśmy o wszystkich naszych błogosławieństwach. Dyskutowaliśmy o wszystkich rzeczach, które straciliśmy, ale mówiliśmy też o wspaniałej przyszłości, jaką z pewnością razem stworzymy.

Przesłaniem Buddy jest to, że im szybciej odpuścimy przeszłość, tym wcześniej możemy przyjąć nową, pozytywną przyszłość. Mimo że w pożarze straciliśmy wiele cennych przedmiotów, to co mamy w sercach jest naszym największym skarbem. Dzięki temu zawsze będziemy czuli się bogaci i pobłogosławieni, bez względy na wyzwania otaczającego nas świata, jakie staną się naszym udziałem.

ODTWARZANIE STAREGO

Wraz z Christine wciąż zachowywaliśmy się chaotycznie. Firma ubezpieczeniowa przysłała nam 5000 dolarów na pokrycie pierwszych wydatków i wpadłem w szał kupowania narzędzi. Podczas studiów na uniwersytecie Baylor w Teksasie pracowałem na budowie i posiadam umiejętność remontowania domów i naprawiania samochodów. W niedługim czasie jeden kąt w naszym pokoju hotelowym zapełniły młotki, śrubokręty, piły, poziomice oraz narzędzia do naprawy zabytkowych samochodów.

Wiedziałem, że nie mam już domu. Ani zabytkowych samochodów. Ale to przesłanie nie dotarło jeszcze do mojej podświadomości i kupowałem narzędzia do naprawiania przedmiotów, które już nie istniały. Umysł potrzebuje zaskakująco dużo czasu, aby dostosować się do radykalnie zmienionej rzeczywistości.

Ubezpieczenie działa tak, aby umożliwić odtworzenie starego stanu rzeczy. Jeśli kupisz dokładnie taką samą lodówkę czy toster jaki miałeś wcześniej, firma ubezpieczeniowa zwróci pełną kwotę „kosztu wymiany” sprzętu.

Jeśli jednak nie zastąpisz utraconych dóbr, zapłacą tylko „wartość amortyzowaną” czyli tyle, ile sprzęt byłby wart na pchlim targu. Cały system prowadzi nieubłaganie w kierunku odtworzenia nowego życia, które będzie identyczne ze starym. Kupowanie tych samych rzeczy w celu uzupełnienia pustych przestrzeni w nowym życiu kawałkami układanki z przeszłości.

Pewnego dnia, około 2 miesięcy po pożarze, spojrzeliśmy z Christine na siebie jak ludzie budzący się ze snu. Powiedzieliśmy sobie „Nie chcemy wracać do naszego starego życia. Chcemy tworzyć od nowa. Chcemy budować świeżą, żywą rzeczywistość, której pragną nasze serca, a nie odtwarzać starą, którą mieliśmy”. Przestaliśmy więc kupować wszystko, poza kilkoma przedmiotami, które naprawdę były nam potrzebne. Rozkoszowaliśmy się każdym zakupem. Dziękowaliśmy za każdy nowy przedmiot wybrany świadomie i z rozmysłem, jeden po drugim.

Byliśmy wdzięczni Julii i Tylerowi, że mogliśmy mieszkać w ich domu, a później zamieszkaliśmy z naszą wspaniałą przyjaciółką malarką i jej mężem. Teraz jednak stanęliśmy przed wyzwaniem znalezienia stałego miejsca zamieszkania.

Już przed pożarem rynek nieruchomości był trudny. Oferta nowych domów była skromna, a ceny ogromne. Domy do wynajęcia były nieosiągalne, a najemcy z wściekłością konkurowali o to, co było dostępne.

Nagle 5300 domów poszło z dymem. Firmy ubezpieczeniowe nie były w stanie znaleźć w okolicy nic dla tych, którzy pozostali bez dachu nad głową. Wynajęto dla nich domy w Sacramento albo w San Francisco, setki kilometrów stąd. Wielu było zmuszonych zamieszkać w przyczepach na swoich wypalonych działkach albo na podjazdach u rodzin. A gdzie my mieliśmy mieszkać?

GŁOS

„Zadzwoń do Marilyn” powiedziała do mnie pewnego dnia Christine. Marilyn to nasza znajoma, była prezes Instytutu Nauk Noetycznych. Mieszkała w tym czasie w Petalumie, miejscu, do którego przed pożarem najchętniej chcieliśmy się przeprowadzić.

„Kochanie, jestem zbyt przeciążony i nie mam czasu dzwonić do Marilyn” odpowiedziałem.

Kilka dni później w swój uroczy sposób Christine ponownie delikatnie zasugerowała, abym zadzwonił do Marilyn. Wiem z doświadczenia, że kiedy mówi do mnie takim tonem to znaczy, że jest „zafiksowana”. Jej głos zmienia się nieco i czuję, że przemawiają przez nią anioły. Zadzwoniłem do Marilyn.

Marilyn była zaintrygowana. Powiedziała: „Pracuję na kontrakcie w Silicon Valley, a mój mąż pracuje w Tesli. To bardzo długa droga do pokonania co tydzień. Jeśli wasza firma ubezpieczeniowa wynajmie dla was mój dom, będę miała pieniądze na dom, który tak naprawdę chciałabym mieć w Mountain View!”

Dzięki jednej rozmowie telefonicznej znaleźliśmy wymarzony dom dokładnie w tym miejscu, w którym najbardziej pragnęliśmy zamieszkać.

CZTERY PORY ROKU

Pokochaliśmy dom Marilyn. Furtka w płocie w ogrodzie z tyłu domu prowadziła do ogromnego otwartego rezerwatu. Dwie przecznice dalej znajdował się kort tenisowy. W przeciwieństwie do Mark West Springs okolica była płaska i równa na tyle, abyśmy mogli podjeżdżać rowerami pod sam dom. Blisko kortu leżał wielki park z kilometrowymi szlakami do jazdy na rowerach górskich i wędrówek. Mogłem pływać na desce surfingowej na rzece Petaluma znajdującej się 5 minut jazdy od domu.

Dom był dwa razy większy od naszego i miał wiele luksusowych rozwiązań, o jakich kiedyś mogliśmy tylko marzyć. Pewnego dnia stwierdziliśmy zszokowani, że dom Marilyn był prawie dokładnie taki, jaki umieściliśmy na swojej tablicy wizualizacji jako nasz idealny dom. Kosmos dał nam go, aczkolwiek w bardzo nieoczekiwany sposób.

Przyjaciółka i koleżanka z firmy zaproponowała mi, abym bez opłat używał jej wolnego biura. Heather i nasz zespół zbierali się w nim w każdy wtorek i czwartek, w inne dni pracując z domu. Zaczęliśmy na nowo rozkręcać nasz biznes, EFT Universe i naszą organizację non-profit Narodowy Instytut Zintegrowanej Opieki Zdrowotnej (NIIH).

Proces trwał wiele miesięcy i był pełen wyzwań. Jednym z nich było to, że przez około pół roku poczta miała problemy z przekierowaniem wysyłek i wszystkie czeki, jakie dostawaliśmy były opóźnione o wiele tygodni albo nie docierały wcale. Był to finansowo i emocjonalnie trudny okres.

DAWNE I OBECNE MARZENIA

Kiedy wraz z Christine uświadomiliśmy sobie, że tworzymy nowe życie, budowaliśmy je na bazie obecnych marzeń, a nie wizji z przeszłości, dokonywaliśmy innych wyborów. Zastosowałem coś, co nazwałem standardem „Czterech Pór Roku”. Bardzo podobały nam się ośrodki „Cztery Pory Roku” w różnych częściach świata, które zawsze były pięknie urządzone. Chciałem, aby nasz nowy dom był tak piękny, jak jeden z tych ośrodków. Powiedziałem do Christine „Chcę mieć tutaj tylko takie rzeczy, które będą należały do Czterech Pór Roku”.

Ciągle o tym zapominałem. Przyjaciel zaproponował nam starą kanapę z pokrowcem. Nie była taka zła, miała tylko jedną dziurę, którą wygryzł w materiale ich królik Whitey. Ponieważ nie mieliśmy kanapy, przyjąłem tę propozycję i zorganizowałem transport pożyczoną ciężarówką. Christine spytała taktownie „Czy takie coś stałoby w Czterech Porach Roku?” Zrezygnowałem z kanapy.

Moja córka Roxana przeprowadzała się do Teksasu i dała nam swoje podstawowe sprzęty gospodarstwa domowego. Nie spieszyło nam się, żeby zapełniać swoje nowe życie przedmiotami i w naszym nowym miejscu chcieliśmy mieć idealny wystrój.

Zdecydowaliśmy się kupić wymarzone łóżko, nie bacząc na koszty, bo wiedzieliśmy, że będziemy w nim spać przez kolejną dekadę. Odwiedziliśmy wiele sklepów z materacami i próbowaliśmy wielu łóżek. Nasza przyjaciółka Jane sprzedaje na swojej stronie Healthy Child materace dla dzieci i powiedziała nam, że w produkowanych masowo materacach mogą występować szkodliwe substancje.

Czy to mogła być prawda? Odszukałem badania naukowe nad substancjami, których można legalnie używać do produkcji materacy. Byłem w szoku kiedy dowiedziałem się, że Jane miała rację. Postanowiliśmy kupić naturalne materace. Jako podstawę wybraliśmy podzieloną platformę, którą można podnosić i opuszczać za pomocą pilota.

W końcu dotarło do nas łóżko, jakie zawsze chcieliśmy mieć. Jednak po kilku dniach stwierdziliśmy, że było to idealne łóżko… do naszego starego domu. Znowu nieświadomie stworzyliśmy swoją przyszłość na bazie przeszłości.

Podobnie chaotycznie zachowywałem się szukając nowego samochodu. Wcześniej kupiłem ich wiele na aukcjach, więc wszedłem online i kupiłem Toyotę Prius i stary RV. Okazało się jednak, że siedziba główna aukcji znajdowała się w Oregonie i dokumenty musiały być przesłane z domu aukcyjnego Kalifornii do Oregonu, tam podpisane i przesłane z powrotem do mnie i znów odesłane do Kalifornii. Ten bizantyński proces zajął kilka tygodni, a ja byłem bez samochodu.

Christine powiedziała „Jesteś samochodowcem, dlaczego nie popytasz swoich kolegów z Automobilklubu?” Tak zrobiłem i 24 godziny później jeździłem pięknym Fordem F250 dzięki jednemu z członków Klubu w Wine Country. Zaproponował mi ten samochód albo swojego Rolls-Royce’a z 1924 roku. Chociaż Rolls-Royce bardzo mi się podobał, to nie był zbyt odpowiedni do przewożenia rzeczy.

00.45

13 listopada 2017, 17.31 czasu wschodniego, Huffington Post, Santa Rosa, Blog o pożarze, wpis 11

Jest 00.45, budzę się i nie mogę spać.

Od tygodnia, każdej nocy budzę się o tej samej porze i nie mogę zasnąć przez przynajmniej 2 godziny, a potem kręcę się niespokojnie do świtu.

Nie mogę zrozumieć dlaczego. Czasami miewam problemy z bezsennością, ale to jest zagadka. Nic, co potrafię zrobić, nie jest w stanie uspokoić mojego rozpędzonego umysłu. Opukuję się, medytuję i wciąż budzę się dokładnie o 00.45.

W końcu dociera do mnie. Właśnie o tej godzinie obudziłem się 9 października z uczuciem, że coś jest nie tak. Tej nocy wyjrzałem przez okno i zobaczyłem rozszalały ogień pędzący w kierunku naszego domu.

Teraz moje ciało wie, że coś się wydarzyło o 00.45 i budzi mnie wyrzutem kortyzolu.

Wykonałem ważne badania nad działaniem EFT na hormony stresu. Nasz zespół podzielił losowo uczestników na trzy grupy i sprawdził ich poziom kortyzolu przed i po terapii. Jedna z grup przeszła zwykłą terapię poprzez rozmowę, druga po prostu odpoczywała, a trzecia wykonywała opukiwanie. Niepokój i depresja zmniejszyły się dwa razy skuteczniej w grupie EFT, a poziom kortyzolu znacząco spadł.

Ilustracja 1.13. Spacer wśród popiołu

Wiem więc, że techniki te działają i wiem, jak wygląda skok poziomu kortyzolu. Pamiętam historię pewnego mężczyzny znajdującego się pod opieką projektu Stres Weteranów, który założyłem. W pierwszym dniu swojej misji w Wietnamie, o 4.45 rano w 1968 roku przeżył atak moździerzowy. Kiedy pojawił się na terapii 40 lat później, wciąż budził się o 4.45.

To typowy wyrzut kortyzolu. O ile była to reakcja adaptacyjna, mająca na celu uratowanie naszych przodków przed niebezpieczeństwem, obecnie, kiedy się powtarza, wprowadza spustoszenie w biochemii współczesnego człowieka.

Odkąd budzę się o 00.45 i nie śpię pomimo największych wysiłków, postanowiłem zaprzyjaźnić się z tym wzorem. Kiedy więc leżę nie śpiąc, staram się być uważnym na swoje szczęście w życiu. Na tym, że przeżyłem pożar. Że mam kochającą żonę, odnoszące sukcesy dzieci i wspaniałe grono znajomych. Że wykonuję bardzo ważną pracę, która co roku przyczynia się do uzdrowienia tysięcy ludzi.

Dokładnie miesiąc po pożarze zacząłem się budzić o 1.45, godzinę później niż do tej pory. Zasypiałem szybko. Oznaczało to, że mój umysł przekonał moje ciało. Nie powtarzał już tej samej historii, że śmierć jest nieunikniona jeśli o 00.45 nie będziemy w pełnej gotowości. Taka sama rzecz powtórzyła się kolejnej nocy.

To pozytywna zmiana!

Ważne jest, by kochać swoje ciało. Często, kiedy nie zachowuje się tak, jak chcemy i choruje albo rozwija wzory takie jak bezsenność, pragniemy, żeby problemy odeszły. Ignorujemy je, zaprzeczamy im, wypieramy je, złościmy się na nie, albo leczymy tabletkami.

Jeśli zamiast tego staramy się zrozumieć organizm i zaakceptować go takim, jaki jest, otwieramy drzwi do uzdrowienia. Carl Rogers, wspaniały zorientowany na pacjenta terapeuta XX wieku, nazwał to zjawisko paradoksem rozwoju: musimy kochać siebie takimi, jakimi jesteśmy wraz z wszystkimi problemami i ograniczeniami. Kiedy tak jest, zaczynamy się zmieniać.

Kiedy twoje ciało wie, że będziesz go słuchał, będzie mówić cicho. Jakieś burczenie tu, jakiś lekki ból tam. Słyszymy te komunikaty i zajmujemy się potrzebami ciała.

Kiedy prowadzę warsztaty na żywo, często pracuję z ludźmi, którzy od wielu lat ignorowali, a nawet nienawidzili swoich ciał. Nie są zestrojeni z przesłaniami płynącymi z ciała. Nie wychwytują tych subtelnych sygnałów.

Kiedy łagodna komunikacja jest ignorowana, ciało musi mówić głośniej. Delikatny ból może stać się artretyzmem. Zignorowany, może przerodzić się w pełnoobjawową chorobę autoimmunologiczną. Tak wielu ludzi toczy wojnę z własnym organizmem, próbując zagłuszyć komunikaty za pomocą leków czy uzależniających substancji.

Rozwój zaczyna się od miłości do siebie. Uzdrawianie zaczyna się od samoakceptacji nawet w niesprzyjających okolicznościach. Praktykowanie miłości do siebie obniża nasz poziom stresu i otwiera świadomość na potencjał, jaki ma w sobie życie. Takie oko możliwości pozwala dostrzec miłość, spokój i piękno wszechświata. Nawet o 00.45.

WSZECHŚWIAT JAKO PROJEKTANT

Po wielkiej stracie, jaką niesie ze sobą pożar, ludzie naturalnie pragną stabilizacji i pewności. Lękliwa część naszych osobowości chciała odbudować dom w Mark West Springs albo kupić nowy dom w Petalumie tak szybko, jak tylko jest to możliwe. Kupić nowe meble. Zapełnić na nowo garaż samochodami, a pokoje przedmiotami. Nasze rzeczy potwierdzają fakt, że żyjemy.

Każda lampa, każde krzesło, każdy wazon, każda filiżanka reprezentuje totem stabilności. Normalności.

Jednak każda szczelina, każdy pusty kąt w domu przypominał nam o naszej stracie, o pięknych rzeczach, które kiedyś posiadaliśmy i których teraz nie mieliśmy. Do czasu, kiedy się zatrzymaliśmy, zastanowiliśmy i zdecydowaliśmy, że będziemy kupować rzeczy świadomie, spieszyło nam się, by zapełnić tę pustkę.

A jednak ten pośpiech, by udowodnić swój fakt przetrwania poprzez dobra materialne, ma wysoką cenę. Zapełnia przestrzeń, w której nasze największe i niespodziewane dobro mogłoby się rozwinąć w sposób naturalny.

Dlatego za każdym razem, kiedy czuliśmy kompulsywne pragnienie kupienia czegoś lub podjęcia ważnej decyzji, zatrzymywaliśmy się. Medytowaliśmy do chwili, aż poczuliśmy komfort w tej tajemnicy. Nasi przyjaciele dziwili się, że przez tyle miesięcy jest nam dobrze w tych wielkich, pustych przestrzeniach w domu Marilyn. Jednak postanowiliśmy odpuścić kompulsywną potrzebę bezpieczeństwa i pozwoliliśmy, żeby wszechświat zaskoczył nas w sposób synchroniczny.

Christine zapisała się na cotygodniowe zajęcia malarskie w grupie. Jedna z uczestniczek, która także straciła dom podczas pożaru, kupiła nowy dom, w pełni umeblowany. Nie potrzebowała pewnych przedmiotów po poprzednim właścicielu, więc dała je nam. Wśród nich były dwa przepiękne perskie dywany. Pasowały idealnie do naszej nowej kolorystyki. Kiedy odwiedziła nas znajoma projektantka powiedziała, że są warte 20 tysięcy dolarów. Kiedy ufaliśmy wszechświatowi, ciągle coś nam przynosił.

Intuicyjnie powstrzymywaliśmy się przed podejmowaniem szybkich i trwałych zobowiązań, takich jak większe zakupy czy długoterminowe wynajmy. Medytując każdego dnia czuliśmy, jak dopasowujemy się do życzliwego wszechświata. Wiedzieliśmy, że nasza ludzka wizja przyszłości jest ograniczona i że wszechświat ma dla nas o wiele większe marzenia niż te, które nasze wąskie ludzkie umysły były w stanie pojąć. Wymuszanie naszych ograniczonych pragnień, szczególnie w ramach paniki po pożarze, nie pozostawiłoby miejsca na naturalne ukazanie się tego, co najlepsze. Postanowiliśmy więc dać się ponieść. Chcieliśmy zostawić przestrzeń dla synchronicznych możliwości, jakie mogły się pojawić.

POTRÓJNA PRACA

W normalnym tygodniu pracy mam na warsztacie mnóstwo spraw. Każdego roku wiele osób przechodzi przez nasz program certyfikacyjny Psychologii Energetycznej i EFT, i jedną z moich wielkich przyjemności jest śledzenie ich postępów. Oznacza to przekazywanie im osobistej informacji zwrotnej odnośnie ich opisów przypadków oraz prowadzenie regularnych telefonicznych zajęć grupowych.

Piszę bardzo dużo tekstów dla blogów, książek i programów internetowych. Często podróżuję, by prowadzić warsztaty w USA, Kanadzie i Europie, i czasami jestem poza domem i biurem przez wiele tygodni z rzędu. Rocznie udzielam ponad 200 wywiadów w radiu, na różnych szczytach i podcastach. Do tego dochodzi codzienna praca nad prowadzeniem naszej organizacji.

Narodowy Instytut Integracyjnej Opieki Zdrowotnej (NIIH) jest niesamowitą organizacją. Nasz największy program to Projekt Stresu Weteranów, który oferuje terapię energetyczną dla weteranów cierpiących z powodu stresu pourazowego. Każdego roku pomagamy tysiącom weteranów i ich partnerom.

Inną gałęzią NIIH jest Fundacja Medycyny Epigenetycznej. Prowadzi ona badania, głównie na czele ze mną jako jednym z badaczy. Braliśmy udział w ponad 100 badaniach naukowych i wiele terapii energetycznych opiera się obecnie na dowodach, uzyskanych częściowo dzięki naszym wysiłkom.

NIIH jest organizacją opierającą się wyłącznie na wolontariuszach i nikt nie otrzymuje pieniędzy za swoją pracę. Sam wkładam około 500 godzin rocznie w to, aby wypełniać jej cele.

Przy tych aktywnościach rzadko się zdarza, aby mój tydzień pracy wynosił mniej niż 40 godzin; często to jest nawet dwa razy dłużej.