Copyright © by Paulina Wysoczańska i
Jerzy Ćwiertka 2023 All rights reserved
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Aviator Ltd.,
Kraków 2023
Redakcja: Jerzy Prudnicki
Projekt okładki, ilustracje i opracowanie graficzne
Jerzy Ćwiertka
Wydanie i Kraków 2023
ISBN 979-88-606626-7-4
Piekło tancerki
Amant rozdziawia karykaturalną gębę i łapiąc się za głowę, udaje, że nie posiada takiej gotówki. Jesteś w kołowrotku chomika, jebanym pierdolniku. Wywracasz oczami i poisz klienta alkoholem. Po ośmiu szotach zmienia zdanie. Płaci. Patrzysz na blady, wystający bęben, powstrzymując odruch wymiotny. Zerkasz na radio, by na zegarku skontrolować upływający czas. Po kolejnych czterech szotach jego ciało wolno zsuwa się ze skórzanej kanapy. Na wydruku z terminala widzisz napis pogrubioną czcionką: „Brak środków na koncie”. Klient bełkocze. Ślina ciągnie się na podbródek, amant zasypia na zarzyganym dywanie.
Wracasz na salę główną i dostrzegasz kilku mężczyzn, machających do twojej koleżanki przy barze. Dosiadasz się do niej.
– I co? – pyta.
– Martini Asti.
Czerwone usta, nienaturalnie porozciągane, układają się w słowo:
– Słabo.
– W chuj słabo – odpowiadasz z frustracją.
Napełniasz płuca dymem, wypuszczasz i ponownie wciągasz trujący dym. Masz być dziwką w burdelu rudzielca, a Jot jest alfonsem? Ręce ci się pocą.
– Spodobałaś mu się – mówią usta. Dłoń z czerwonymi szponami pokazuje stolik, przy którym siedzą mężczyźni, a wśród nich śniady z krzywym nosem.
Nie odpowiadasz. Bierzesz puszkę red bulla z baru, pijesz. Rysiek się powiesił czy Jot go powiesił? Jest alfonsem i mordercą?
Mężczyzna z krzywym nosem podchodzi.
– Cześć ślicznotko – zagaja.
– Hej – odpowiadasz.
– Jestem Thomas.
– Miło mi cię poznać. – Ściskasz jego dłoń i natychmiast wycierasz swoją w serwetkę leżącą na blacie.
– Zatańczysz dla mnie? – mówi, mrużąc smoliste oczy.
Czujesz się jak w klatce, jak towar na targu niewolników. Z trzaskiem zgniatasz pustą puszkę.
– Zatańczę.
Bierzesz wdech. Oplątujesz dłońmi drążek i wirując, unosisz się na jego szczyt. Patrzysz z góry na twarze. Ściekają na podłogę jak rozlany budyń. Ogarnia cię złość.
Nie pamiętasz, kiedy zaczęłaś ich nienawidzić. Czas tutaj przelewa się przez palce. Jednego dnia jesteś cnotliwą blondynką, a za chwilę wyuzdaną kruczowłosą. W poniedziałki urabiasz wdowców, w środy udajesz studentkę, w piątki i soboty, na kawalerskich jesteś przyszłą żoną, we wtorki starasz się być grzeczna, by nie zarobić kulki w łeb, a w niedzielę bawisz się w dominę, karcąc uległego. Która wersja samej siebie bardziej ci pasuje?
Ogarnia cię złość. Jot tobą gardzi, do czego zresztą dałaś mu pretekst. Albo? Albo traci dla ciebie głowę. Co gorsze? Przypominasz sobie pulsowanie jego członka w dłoni. Król pik ma wybór, a ty co masz? Cygański amulet.
Ześlizgujesz się z drążka. Uda palą boleśnie. Nie zrzucasz stanika, tylko siadasz znowu przy barze. Czyjś papieros tli się w popielniczce. Zaciągasz się.
– Jest twój. – Spowija cię nikotynowy oddech kierowniczki. – Bierz go do VIP-roomu.
Idziesz się przebrać. Zdejmujesz czerwone stringi i czerwony stanik. Spoglądasz w lustro, widzisz nagą kobietę, której długie, czarne włosy zwisają niczym skrzydła rannego ptaka. Robisz wdech i wydech. Jesteś ciałem, kośćmi, skórą. Decydujesz się na biel.
Wkładasz do odtwarzacza kartę USB. Chcesz puścić siódemkę. Przycisk jest wyłamany. Na półce leży ołówek, wiesz, do czego służy. Zaostrzonym końcem siedem razy naciskasz schowaną w otworze resztkę guzika. Rozbrzmiewa utwór. To idealny świat, a ja jestem idealną dziewczyną – nuci Sevdaliza.
– Zrzucisz dla mnie te łaszki? – pyta Thomas, rozsiadając się na kanapie.
Masz na sobie białą bieliznę, białe pończochy i brokatowe szklanki. Muzyka gra, palcami muskasz rurkę i zaczynasz show. Twoje wygięte ciało ma być obietnicą, rozwiane włosy mają rozsiewać czar pragnienia. To idealny świat, a ja jestem idealną dziewczyną. Ty jesteś koszmarem.
Wyginasz ciało w drwinę, rozpuszczasz włosy w klątwę.
– Rozbierz się – warczy klient, patrząc na ciebie zimno.
Ogarnia cię obrzydzenie. Zaciskasz powieki. Widzisz zielone oczy, pomiędzy wargami rozchylonymi w okrutnym uśmiechu błyskają kły. Szumi ci w głowie: „Jesteś wolna, niepokorna, piękna i mściwa”.
Otwierasz powieki. Smoliste oczy ponaglają.
– Nic nie mów – szepczesz i przykładasz palec do ust.
Twoje serce jest werblem wtórującym rodzącej się furii. Podnosisz z półki ołówek, końcem palca sprawdzasz ostrość rysika. Pięść z ołówkiem chowasz za siebie.
Wykrzywiona twarz Thomasa zamienia się w wykrzywioną twarz Matiasa, ta w jeszcze jedną wykrzywioną twarz i jeszcze jedną. Zbliżasz się do jednej z setek wykrzywionych twarzy. Szybkim ruchem wbijasz ołówek w środek źrenicy. Patrzysz, jak po krzywym nosie spływa krew.
Nie gryź, suko
„Restauracja chce, żeby ją ogarnąć” – tłuką mi się w głowie słowa kierowniczki, małego esesmana. Jest dziewiąta, biorę się do pracy. Mój codzienny, czarny uniform: koszula, spodnie, przepaska na włosy, buty i gumka, którą związuję włosy w skromny koczek.
Poranna krzątanina przed otwarciem. Kurz na parapecie krzyczy, by go wytrzeć, okruchy wołają, by je zamieść z lepkiej posadzki, posadzka, by ją umyć. Lodówki domagają się dostawy napojów, a kwiaty w doniczkach skomlą o wodę.
– Blondi, nie ma wołowiny z kozim serem – informuje mnie kucharz.
– A stek z polędwicy? – pytam, wyciskając sok z pomarańczy.
– Jest. Jeszcze sześć sztuk. Przydałoby się sprzedać. Za trzy dni tracą ważność – mówi Paweł i poprawia swój wymięty kitel.
– Jasne, będę polecać!
Szkło domaga się polerowania, ekspres, by go wyczyścić, a wieszak w kącie zrzędzi, żeby go przestawić. Wzdrygam się na męski głos za plecami:
– Dostawa.
Koleś ułożył już transportery w piramidę, teraz podtyka mi fakturę do podpisania.
– To wszystko? Jesteś pewien? – pytam, zerkając na papier i liczę, czy zgadza się ilość towaru.
– Nie mam problemu ze wzrokiem – odpowiada, mierząc mnie od stóp do głów z głupkowatym uśmiechem.
– Tak myślałam. – Zakładam ręce na biodra, kokieteryjnie zaglądam mu w oczy i pytam: – a z czym masz problem?
– Ja? – Wskazuje palcem na swoją klatkę piersiową. – Z niczym.
– Ale ja mam. To wszystko jest ciężkie, mógłbyś mi pomóc? – Zerkam na jego potężny biceps i siedemnaście skrzynek.
– Gdzie to postawić?
– Na zapleczu – odpowiadam i palcem wskazuję drzwi.
Świeczki marudzą, by je zapalić, toalety, by je odświeżyć. Zegar wybija dziesiątą.
Pierwszy klient, starszy mężczyzna w jasnoniebieskiej koszuli, z teczką w ręku, wybiera stolik przy wydawce. To jego ulubione miejsce, bo gdy nie czyta gazety, przygląda się kucharzom.
– Dzień dobry, panie Marku – witam go z uśmiechem i kładę menu na stole. – Podwójne espresso, jak zwykle?
– Dzień dobry, pani Paulino. Tak, poproszę. Dodatkowo jajka w koszulkach.
– Zaraz wszystko podam.
Klikam w dotykowy ekran monitora, zamówienie wpisuję niepełne – na papierowym bloczku są tylko jajka.
Pan Marek dzisiaj wyjątkowo się śpieszy, wyciera niedbale usta serwetką, przechyla pustą filiżankę, doszukując się wypitej kawy i podchodzi do baru.
– Smakowało? – pytam, klikając w monitor, by uruchomić system POS.
– Bardzo. Przecież pani wie, że uważam waszą restaurację za najlepszą w Legnicy.
– Miło mi – mówię.
Wybieram na ekranie numer jego stolika. Zamówienie opiewa tylko na jedzenie, więc wchodzę w zakładkę „Gorące napoje” i dobijam podwójne espresso, tak by pan Marek widział sumę.
– 40 złotych. Płaci pan gotówką?
– Jak zawsze. – Wręcza mi pieniądze i żegna się z uśmiechem, nie czekając na paragon.
Nie zatwierdzam pozycji, usuwam kawę. Suma – dwadzieścia osiem złotych. Dwanaście złotych wrzucam do swojego portfela.
– Idzie! – syczy Paweł, przewracając oczami.
Mały esesman od progu bada wzrokiem każdy kąt. Zatrzymuje spojrzenie na oknie, otwierającym widok na ulicę.
– Szyba brudna – stwierdza sucho i goni, żeby zamknąć się w kantorku ze stosem papierzysk.
Wzdycham, chwytam ścierkę, tani płyn i ślamazarnie mażę po szybie. Szare kamienice pokrywają się smugami rozmazanego brudu. Z bramy naprzeciwko wpatruje się we mnie czarna sylwetka. Cofam się gwałtownie. Mamy ją. Nie udawaj takiej niedostępnej. Nie gryź, suko.
– Tutaj wytrzyj. – Przywołuje mnie zrzędliwy głos małego esesmana.
Po siedemnastej salę wypełniają głośne dyskusje dorosłych, śmiech nastolatków, brzęk talerzy i obijających się o siebie sztućców.
– Proszę 78,90 – mówię do bruneta, który biczuje zjadliwym głosem swoją towarzyszkę, ładną blondynkę z pochyloną głową. Podsuwam mu terminal płatniczy i pytam: – Czy wszystko państwu smakowało?
Unoszę tacę wysoko i pędzę do kolejnego stołu, by pomóc Weronice zebrać naczynia.
– To co zawsze – zaczepia mnie znajomy głos. Łysy uśmiecha się zawadiacko i wręcza mi niebieski banknot. – Reszty nie trzeba! – dodaje.
Klikam pozycje: „zupa tajska”, „cola zero”. Szybko kontroluję wzrokiem otoczenie i wracam do ekranu. Wybieram zakładkę „Rabaty”. Na rachunku jest suma 15,60. Zgnieciony paragon i resztę z pięćdziesiątki wrzucam do portfela. Biegnę do brunetki przywołującej mnie dłonią.
– Paweł, która godzina? – pytam przy kolejnym zamówieniu.
– Dochodzi dziewiętnasta – odpowiada.
– Jeszcze tylko dwie godziny – mówię z ulgą. Ale niemal natychmiast wzdrygam się na myśl o powrocie do domu w listopadowej mgle.
– Ja to wezmę – odzywa się mały esesman i zabiera talerz z gotowym daniem. – Stań za barem!
Sala cichnie, mam chwilę na oddech. Sięgam po wodę, rozwiązuję ciasny węzeł przepaski i wciskam ją do kieszeni.
– Podaj mi łyżeczkę do espresso! – woła mały esesman.
– Proszę.
– Wypoleruj ją! – piszczy nieznośnie.
– Przecież jest czysta – odpowiadam, ale posłusznie wykonuję polecenie.
– Gdzie twoja przepaska? – pyta kierowniczka, taksując mnie wzrokiem. – Trzeba wytrzeć kurz z lodówki – dodaje. – A jak skończysz, posegreguj napoje na zapleczu i posprzątaj w spiżarce.
Wyświetlacz telefonu pokazuje godzinę 21.25. Ubrana idę do wyjścia.
– Miłego wieczoru. Do jutra! – wołam, przechodząc koło okienka wydawki. Nikt nie odpowiada. Podchodzę do przeszklonych drzwi wyjściowych.
Na chodniku stoi postać z rękami w kieszeniach czarnego płaszcza. Światło reklamy nad drzwiami wydobywa z cienia ponurą twarz.
Nie udawaj takiej niedostępnej. Nie gryź, suko. Nie krzycz.
Cofam się na zaplecze. W ciemnym kantorku drżącymi dłońmi chwytam komórkę. Wystukuję numer.
– Komenda Policji w Legnicy, słucham.
Dzień jak co dzień
Dzisiejszy poranek nie różni się od wczorajszego. Jak zwykle krzyki dzieciaków obijają się o ściany ciasnego mieszkania i drażnią moje bębenki.
– Dureń! – wrzeszczy jedno, ocierając łzy nad porwaną, kolorową kartką.
– Mówiłem, żebyś nie ruszała moich rzeczy. Teraz sobie rycz! – odpowiada drugie z zaciśniętymi zębami.
– Mamo, co na śniadanie? – skomli kolejne.
Jest 8.30 i choć to nowy dzień, wiem, jak przebiegnie. Przed pracą na pewno pokłócę się z siostrą, w pracy mały esesman chrząknie i zapiszczy, kiedy kąt pochylenia łyżeczki od kawy będzie nieodpowiedni. Po pracy pijany despota będzie wrzeszczał na dzieci i siostrę. Trzy nierozłączne pewniki dnia. Jest jeszcze jeden, czwarty – płacz w poduszkę, który dusi mnie co wieczór.
Klik. Wysłano
Styczniowy dzień. Za oknem zamiera ponure miasteczko. Gdy się poruszę, kanapa siostry skrzypi głośno. Na Instagramie laleczki o pięknych buźkach, na Facebooku pan Romek chwali się noworodkiem.
Przeglądam oferty pracy. Może Warszawa albo Poznań, może barmanka albo przedstawiciel handlowy? Kim i gdzie mogę być, ze swoją krótką listą doświadczeń wpisaną w CV? Jak zostanę oceniona i wyceniona?
Moja pierwsza praca – w sklepie odzieżowym. Na rozmowie kwalifikacyjnej pytano mnie: „Jesteś komunikatywna? Potrafisz pracować w zespole? Potrzebujemy stałych pracowników, chcesz się zaangażować?” Zaangażowałam się całym sercem, by czuć pot spływający po dupie, gdy zbierałam porozrzucane szmatki i walczyłam z wieszakami. Cały miesiąc uczyłam się cierpliwości, co miesiąc ją traciłam, widząc trzycyfrowe wynagrodzenie: 800 złotych. A teraz? Dopadają mnie cierpkie myśli, że mierzi mnie praca w restauracji, obcierają buty, taca jest ciężka, że wciąż widuję te same twarze, a każdy dzień jest taki sam.
Zacznij swoją przygodę z POLE DANCE
Klikam zaszokowana stawką. Taniec na rurze? Czy mogłabym tańczyć na rurze?
Jesteś przekonana, że taniec nie sprawia Ci najmniejszych problemów? Jesteś przebojowa i komunikatywna? Dlaczego miałabyś nie spróbować zostać tancerką? TANCERKA w pracy ma głównie za zadanie, jak sama nazwa wskazuje, tańczyć.
Lubię tańczyć i jestem komunikatywna – szepczę do siebie.
Każda dziewczyna przechodzi najpierw szkolenie: darmowy kurs tańca na rurce. Tancerki zarabiają OD 10 tys. zł w górę. Chociaż są takie, które zarabiają tyle w tydzień;)
Otwieram szeroko oczy. Chcę tyle zarabiać! Chcę tyle zarabiać! – krzyczę w myślach.
A może dobrze czujesz się w rozmowie? Potrafisz rozkręcić najbardziej zamkniętych w sobie ludzi? Lubisz flirtować i jesteś pewna siebie? Chcesz na tym zarabiać? Zostań HOSTESSĄ! Zarobki OD 6 tys. zł w górę. Praca w klubie dla hostess i tancerek rozpoczyna się o godzinie 20.00, od 3. do 5. dni w tygodniu. Oferujemy wypłaty w formie tygodniówek oraz umowę z ubezpieczeniem. Prowadzimy najlepsze kluby nocne w całej Polsce, cieszymy się bardzo dobrą opinią, co potwierdzają nasi stali goście!:) Dla osób z dalszych okolic zapewniamy zakwaterowanie. Zainteresowane dziewczyny prosimy o przesłanie aplikacji ze zdjęciem:).
Klik. Wysłano.
Nie liczę na odpowiedź. Przecieram zmęczone oczy i w towarzystwie Rity Ory w słuchawkach idę do łazienki. Powiedz, co jest nie tak, co jest nie tak ze mną? Co jest nie tak ze mną? – śpiewa Rita, gdy zanurzam się w gorącej wodzie. Wysłane zgłoszenie nie daje mi spokoju. W czym tańczą poledancerki? Czy one są ubrane? Jak będę tańczyć? Czy w ogóle zdołam się nauczyć? Nauczę się, wszystkiego się nauczę! Dźwięk telefonu rozprasza myśli, na wyświetlaczu nieznany numer.
– Cześć. Dzwonię w sprawie twojego zgłoszenia do pracy – informuje mnie damski głos.
– Tak? – pytam, zastanawiając się, kto jest po drugiej stronie słuchawki, tak dużo zgłoszeń wysłałam.
– O szczegółach porozmawiamy na miejscu. Jeśli jesteś zainteresowana, musimy ustalić termin. Może piętnastego? Najpierw jest wstępna rozmowa, a później zobaczysz klub.
– Dobrze – dukam oszołomiona.
– Piętnastego o 19. Odpowiada ci?
– Tak.
– Świetnie, adres wyślę smsem. Do zobaczenia.
Amatorka
Siedzę w zatłoczonym pociągu, mam przed sobą 4,5 godziny jazdy. Sprawdzam jeszcze raz rezerwację hotelu i adres, gdy pociąg zatrzymuje się na mojej stacji. W hotelu nie mogę się zdecydować, co założyć na spotkanie. Czy to ma być spódnica, czy sukienka? Czy fioletowy mat na ustach nie będzie przesadny? Przymierzam kilka razy całą zawartość walizeczki. Decyduję się na sukienkę w odcieniu butelkowej zieleni, czerwone usta i delikatne kocie oko. Otwieram okno na oścież, zapalam papierosa. Za zasłoną śniegu majaczą stare kamienice, w mojej głowie zawieja niepewności, nawet dym z papierosa układa się w pytajniki.
Zostało mi 25 minut do spotkania, w pośpiechu zakładam kozaki.
Na postoju jest wolna taksówka.
– Śpieszę się na ważne spotkanie – mówię, osłaniając dłońmi twarz, by płatki śniegu nie zniszczyły makijażu.
Taksówkarz dopala bez pośpiechu papierosa i wsiada do samochodu, mówiąc:
– Da, spokojnie, diewoczka, wsiadaj. My wszędzie zdążymy.
– Starowiślna 90. Śpieszę się!
Wbija mnie w fotel, gdy kierowca gwałtownie rusza. Jedziemy pod prąd.
– Ominiemy korki – tłumaczy, nie przejmując się klaksonami.
Mam jeszcze siedem minut, gdy staję przed budynkiem. Co chwila patrzę na zegarek i domofon. Jak będę za wcześnie, wyjdę na nadgorliwą, a jak przyjdę spóźniona, to będzie źle o mnie świadczyć – kalkuluję w myślach. Dzwonię punktualnie. Nikt nie otwiera, więc naciskam jeszcze raz. Dalej – poganiam, nie zdejmując palca z guzika. Wreszcie brzęk otwieranego zamka. Na trzecie piętro wspinam się schodami. Dzwonek nie działa, więc pukam. Drzwi otwiera mi uśmiechnięta brunetka.
– Wejdź – mówi – jestem Asia.
– Paula – odpowiadam i odwzajemniam uścisk.
Wygląda na moją rówieśniczkę. Ubrana jest w czarne spodnie i kardigan, spod którego wystaje koszula khaki. Trochę zbyt wysokim, ale miłym głosem pyta, czego się napiję.
– Zdecydowanie kawa – odpowiadam, zdejmując płaszcz.
Nie tak wyobrażałam sobie rekruterkę. Biuro także nie przypomina biura. Jest jak w domu. Siadam na sofie i nerwowo miętoszę w dłoniach CV.
– Co tam masz? – pyta, podając mi kubek.
– CV. Jest wymagane?
– Nie, kochana. Nie jest potrzebne.
Zdziwiona odkładam kartkę i zaplatam ręce na kolanach.
– Mamy następujące stanowiska: tancerka, hostessa, kelnerka i barmanka. Barmanka zarabia najmniej.
– Ile zarabia tancerka? – pytam, przypominając sobie ogłoszenie.
– To kwestia indywidualna. Zarobek tancerki zależy od ceny i ilości sprzedanego alkoholu. Jak myślisz, ile kosztuje najdroższy alkohol w klubie?
– Dwa tysiące złotych? – zgaduję nieśmiało.
– Urocza jesteś. – Uśmiecha się. – Najtańszy drink kosztuje 82 złote. Najdroższy alkohol, jaki mamy, to Cristal. Każda dziewczyna o nim marzy. Cena: blisko 40 tysięcy złotych.
– 40 tysięcy? – Kręci mi się w głowie. – To ile ja zarobię?
– Pracujemy w systemie prowizji. Z drinków 20 procent, z tańców prywatnych 40.
– A dokładniej?
– Już ci to zobrazuję. Na przykład pan kupuje w trakcie tańca prywatnego szampana za 15 tysięcy. Ty dostajesz z tego 6.
Tak po prostu? Całe sześć dla mnie? W jedną noc za jednego szampana?
– Oczywiście nie możesz się ograniczać w sprzedaży do małych ilości – poucza, jakby czytała mi w myślach. I wciąż się uśmiecha, kiedy ciągnie dalej: – w klubie obowiązuje bielizna erotyczna, stroje tematyczne i buty. Prześlę ci link ze szklankami.
– Co to za szklanki? Szkło do alkoholu?
– Ojej, nie. – Śmieje się. – Szklanki to specjalne obuwie do tańca. Musisz mi podać rozmiar. – Nie wiedziałam – mówię speszona. – Rozmiar 36.
– Następnie zasady i najważniejsze: kary – kontynuuje Asia. – Jesteśmy prestiżowym klubem i musisz wiedzieć, czego się nie dopuszczamy. Nie wolno spożywać żadnego rodzaju środków odurzających. Osoba, która wniesie takie na teren klubu zostanie zwolniona.
– Dużo jest tych zasad?
– Zakaz spożywania alkoholu w miejscu pracy, z wyjątkiem tego zakupionego przez klientów – recytuje, zbywając moje pytanie. – Nie można również pić przed przyjściem do pracy. Za to jest kara finansowa. Kategoryczny zakaz spotykania się z klientami bądź pracownikami płci męskiej poza pracą. Za to można wylecieć z pracy. Wyklucza się świadczenie w klubie innych usług niż taniec oraz wszelkiego rodzaju nierządu. Za to jest kara w wysokości 5 tysięcy złotych.
Milknie i sonduje wzrokiem, jakie wrażenie wywarły na mnie jej słowa. Patrzę Asi prosto w oczy i mówię:
– Żadna z tych zasad nie będzie dla mnie problemem. Co mam podpisać?
– Świetnie. Przygotuję papiery.
Kotary i ich tajemnice
Wielki szyld z napisem „Czarny Diament”. Chwytliwe, ale spodziewałam się olbrzymiego rysunku kobiety na rurce, tymczasem nic nie wskazuje, że tutaj jest klub go-go. Asia wchodzi pierwsza. Nie odstępuję jej ani na krok. Muzyka gra na tyle głośno, że nie słyszę mojej rekruterki. Wędruję tylko wzrokiem za jej ręką. Z boku, przy wejściu postacie niedbale rozwalone na czarnej sofie ze skóry. Domyślam się, że to goryle: ubrani w garnitury jak „faceci w czerni”, twarze-maski z wymalowanymi, pogardliwymi minami, mięśnie rozdęte na ramionach.
Ciekawość we mnie rośnie, kiedy Asia odsłania czerwoną kotarę i wchodzimy w głąb.
– Siadaj. – Przywołuje mnie jej głos. – Kawa?
– Tak, proszę.
Asia idzie po napoje. Smutna barmanka musi być po trzydziestce – oceniam. Ma nadwagę i mocno podkreślone oczy, zrobione „na pandę”. Chyba jednak nie jest smutna, raczej zmęczona – koryguję, gdy podaje Asi kawę.
Siedzimy z rekruterką w wielkiej, białej loży. Łapię się na tym, że nie mogę przestać się rozglądać. Fascynuje mnie wszystko: muzyka, pulsowanie różowych, białych i ultrafioletowych świateł, ich odbicia w niezliczonej ilości luster wiszących na czarnych ścianach i refleksy w chromie rury na środku sali, bar i Panda za barem.
– To jest sala główna – mówi Asia, przysuwając popielniczkę do siebie. – Robi wrażenie, kiedy jest pełna gości. Dziś jest środa, ruch zacznie się koło 23.
– Gdzie są tancerki? – pytam.
– Niektóre na wakacjach. W zimie bardzo często wyjeżdżają. Ty zastąpisz jedną z nich. Kierowniczka i kelnerka przyjdą później. Spokojnie. Pewnie masz mętlik w głowie, co? Jestem od tego, by ci wszystko wyjaśnić. Palisz?
– Tak – odpowiadam niepewnie, próbując sobie przypomnieć, czy zasady coś o tym mówią.
– Fajnie, zapalmy.
Asia zaciąga się kilka razy, zgniata papierosa w popielniczce i idzie do baru. Wraca z kartami menu.
– Dobrze, przejdźmy do rzeczy – mówi, kładąc je przede mną. – Karty są dwie. Zauważ, różnią się kolorami. Czarna jest dla klientów. Znajdziesz tu alkohol: whisky, tequilę, piwo i tak dalej. Z tej karty klient zamawia dla siebie.
– Biała jest dla tancerki?
– Bystra jesteś. Z białej klient zamawia dla ciebie. Podwójne menu nie zostało stworzone bez powodu. Ani ty, ani klient nie możecie wymieniać się drinkami ze swoich kart.
– Dlaczego?
– Taka jest zasada. Spójrz tutaj i tutaj. – Puka palcem w karty, a ja przyglądam się posłusznie i porównuję ceny. – Jeśli klient miałby postawić ci drinka ze swojego menu, to jak zarobisz?
– Dlatego jego alkohol jest tańszy od naszego?
– Dokładnie! Widzisz te guziki na stołach? Służą do przywołania kelnerki. Za każdym razem, kiedy klient zechce ci coś zamówić, wciskasz przycisk. Wtedy na ekranie przy barze wyświetli się numer stolika.
– Rozumiem – przytakuję.
– To nie wszystko, wstawaj. Pokażę ci inną, nie mniej ważną część zabawy.
Prowadzi mnie do kąta od strony baru.
– To jest nasz prywatny bankomat – mówi, czule głaszcząc maszynę. – Dbamy o gości, nie muszą się fatygować na miasto po gotówkę.
– To trochę dziwne, ale rozumiem.
Idziemy na dół schodami znajdującymi się tuż przy wyjściu z klubu. Prowadzą do dużego pomieszczenia, udekorowanego sześcioma kotarami wiszącymi na półokrągłych drążkach. Za nimi muszą być wejścia – domyślam się. Dokąd? Co jest za czerwonym, mięsistym pluszem?
– Tu są pokoje prywatne – mówi Asia i odsłania pierwszą kotarę.
Milknie na chwilę i pozwala, bym weszła do środka pierwsza. Pokój ma może z cztery metry długości i dwa szerokości, tyle, by zmieściła się ława ze szklanym blatem, biała sofa i półka z radiomagnetofonem na ścianie.
– Gdy wyczujesz moment, że klient oczekuje większej prywatności, zgłaszasz kierowniczce i wtedy przychodzisz tutaj.
– Klient zawsze wie, czego chce? – pytam niezręcznie.
– Wie, a jeśli nie wie, to musi się dowiedzieć od ciebie. Pomyśl, który facet odmówi półnagiej kobiecie?
Wychodzimy. Asia pokazuje palcem kotarę do ostatniego pokoju.
– Tam mamy dodatkową atrakcję – mówi, uśmiechając się. – W ostatnim pokoju rządzi Moli.
– Kim jest Moli? – pytam zaaferowana.
– Jest duchem – śmiejąc się, mówi Aśka.
Wracamy do sali głównej. Asia odsłania kotarę przy barze.
– Pokój socjalny i magazyn – mówi wesoło.
Wąskie pomieszczenie wypełniają lodówki z piwem, a plastikowa skrzynka, przykryta brązowym kocem, służy jako siedzisko. Sałatka grecka, otwarte pudełeczko z pokrojonymi warzywami, smoothie, woda z miętą, opakowanie z McDonald's – wszystko leży na małej, „studenckiej” lodówce.
– Dziewczyny nie mogą jeść fast foodów – mówi Asia i wyrzuca papierową torbę do kosza na śmieci. – Chodźmy.
Na końcu pomieszczenia są schody prowadzące na dół. Idziemy, przytrzymując się transporterów ustawionych na stopniach.
W słabo oświetlonym korytarzu zbliża się do nas czarnowłosa postać. Dziewczyna ma na sobie czerwoną, koronkową bieliznę i lateksowe buty sięgające uda. Gdy mnie mija, widzę chłodny wyraz jej twarzy. Za nią ciągnie się długi zapach mocnych perfum i moje zafascynowane spojrzenie.
– Oto i szatnia – oznajmia Asia, zapalając światło.
Śmierdzi znoszonymi skarpetkami, róg lustra jest pęknięty, a z regału smętnie zwisają stringi.
– Idziesz? – rzuca Asia i wycofuje się na korytarz.
Znowu wracamy do głównej sali. Rekruterka wskazuje mi szklane, przesuwne drzwi naprzeciwko stolików, za podestem z rurą.
– To VIP-room, pokój dla wyjątkowych gości. Rurka, magiczne światełka, lustra. Wszystko idealne – mówi Asia.
– Dym, dym, dajcie dymu! – krzyczy ktoś.
Dzwoni dzwonek, a z głośników leci Don Diablo: Taniec jest tym, co robię. Taniec jest, gdy myślę o tobie. Taniec jest tym, co czyści moją duszę. Taniec jest tym, co mnie uzdrawia.
– Pierwszy klient. Na nas już czas – mówi Aśka, łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą do wyjścia. – Chyba wszystko widziałaś. Prześpij się i przemyśl, czy zostajesz z nami. Jutro do dwunastej daj mi znać, co postanowiłaś.
– Jasne – mówię.
Zatrzymuję się przed kotarą dzielącą mnie od wyjścia na ulicę i odwracam się.
Czarnowłosa pręży na podeście gibkie ciało. Jej biodra falują. Obraca się, ramionami obejmując szeroko przestrzeń. Wytatuowany na jej plecach ognisty ptak rozkłada skrzydła. Zdaje mi się, że słyszę szept:
– Jestem Feniksem, niedługo spłonę.
Czarnowłosa odwraca głowę w moim kierunku. Nasze spojrzenia spotykają się. Zdaje mi się, że słyszę:
– Spodoba ci się nocne życie tancerki!
Z ociąganiem opuszczam klub.
Wiatr z pustyni
Palce Natalii obejmowały drążek mocno i pewnie. Po jej ciele i włosach ślizgały się kolorowe plamy świateł. Puściła rurkę i rozłożyła szeroko ramiona. Poczuła, jak wytatuowany na jej plecach ptak rozpostarł skrzydła. Usłyszała jego śpiew: Jestem Feniksem, niedługo spłonę.
Gdy chwyciła drążek ponownie, wyobraziła sobie, że muzyka jest wiatrem z pustyni. Imaginacja stała się nagle tak realna, że Natalia poczuła, jak każdy dźwięk biczuje ją ostrymi drobinami kwarcu. „Czy to kara?” – wyszeptała. Zmrużyła oczy. Daleko przed sobą dostrzegła rozedrganą, zieloną plamę. Piasek oblepiał jej stopy i ciążył nieznośnie, gdy szła w jej kierunku. W końcu przekroczyła migotliwą kotarę i weszła do oazy. Suchy wiatr zamienił się w ożywczą bryzę.
Pióropusze palm rzucały chłodne cienie na rozgrzaną ziemię wokół studni. Spojrzała w głąb kamiennej cembrowiny. Woda, nieruchoma i krystalicznie czysta, odbijała oblicze, wyglądające tak, jakby nigdy mu się nie przydarzył uśmiech. A gdy twarz zniknęła, na tafli wody pojawiły się inne obrazy: Darek, gdy wyrzuca puszkę po piwie do jeziora, zanim Natalię zgwałcił, wykrzywiona złością twarz matki, gdy kazała jej usunąć ciążę, „dziwka” napisane przez kuzynkę kredą na chodniku przed jej domem, twarz Filipa, gdy bez cienia żalu mówił: „Nie pasujemy do siebie, odchodzę”.
„Czy to kara?” – wyszeptała ponownie.
Wzięła wiadro z przywiązanym do rączki sznurem, nabrała wody. Napiła się, a potem zanurzyła w wodzie twarz. Przez jej ciało przepłynął przejrzysty chłód. Ból, który tkwił w niej od zawsze, a po odejściu Filipa stał się nie do zniesienia, rozpuszczał się, znikał. Poczuła się lekka. Jak wirujący na wietrze liść wzniosła się na sam szczyt drążka. Rozejrzała się. Wokół niej, aż po horyzont rozciągał się piach. Daleko, na drgającej kresce łączącej ziemię z niebem, dostrzegła szarą sylwetkę. Jakaś postać, jakby wycięta z papieru, zbliżała się chybotliwie.
Karolina poprawiła biustonosz i zdmuchnęła blond loczek z czoła. Nie mogła oderwać wzroku od tańczącej Natalii, której ciało i pozornie nieruchoma twarz wyrażały tak dużo emocji. „Widać, że łyknęła kilka pigułek” – pomyślała Karolina z zazdrością i przypomniała sobie tamten wieczór kilka tygodni wcześniej. Siedziały w loży, czekając na klientów. W opanowanej i zazwyczaj niedostępnej Natalii nagle coś pękło. Łamiącym się głosem powiedziała, że to wszystko nie ma sensu. Że ciągle udaje. Udaje, że żyje, że się śmieje, słucha, odpowiada na pytania. I że ciągle czeka. Dzwonek telefonu, dźwięk windy, kroki na klatce schodowej rozbudzają w niej nadzieję, że to Filip. Ale Filip już nie przyjdzie, nie zabierze jej stąd. Natalia rozpłakała się i uciekła do szatni. To właśnie tam Karolina, tuląc Natalię w ramionach jak dziecko, powiedziała jej o Doktorku i o mandarynkach: tabletkach na smutek i ból, po których świat realny staje się tylko tłem dla wyobraźni. Z czasem tło dla wyobraźni – wizje po opioidach – stały się dla Natalii światem bardziej realnym niż rzeczywistość. Zasiedlały go Dżiny i Dżinije, o których opowiedziała kiedyś Karolinie. Karolina zaczęła się trochę martwić o koleżankę, gdy Natalia z przekonaniem stwierdziła, że jej wizje nie są wzięte z bajek.
Droga do Esuf
Do studni zbliżał się mężczyzna. Był wysoki, ale kształt jego sylwetki ginął w obszernym płaszczu. Zatrzymał się przed Natalią, przyłożył prawą dłoń do serca i pozdrowił:
– Mani aghiwan. – Na tkaninie zakrywającej usta pojawił się wilgotny ślad oddechu.
– Kim jesteś? – zapytała Natalia.
– Kroplą, która wpadła w gorący piasek. Jestem Wędrowcem spotkanym na pustyni.
– Przyszedłeś napić się wody?
– Pustynia uczy, że pragnąć i kochać bardziej niż kobietę można tylko wodę. Ale ja nie przyszedłem po wodę.
Spod płaszcza mężczyzna wyjął jutowy worek, a z niego mały czajnik, dwie szklanki, pudełko zapałek, grudkę suszu i niewielki pojemnik.
Natalia zauważyła na jego piersi srebrny medalion inkrustowany łuskami węża. Na środku wybrzuszał się w wydmę, u podstawy której błyszczał okrągły szafir.
Z leżących przy studni kamieni Wędrowiec zrobił palenisko.
– Więc po co przyszedłeś? – zapytała Natalia.
– Napić się z tobą herbaty.
Wędrowiec ujął rączkę czajnika przez chusteczkę i wlał herbatę do szklanek. Natalia przyglądała się jego twarzy, kościom policzkowym ostrym jak sierpy księżyca, który właśnie wyłaniał się nad wydmą, czterem bruzdom na policzkach i trzem na czole, długim, czarnym włosom.
– Radość zawsze zamienia się w smutek, bo smutek jest radością w męce własnego głodu – powiedział, biorąc łyk herbaty.
Przybliżyła wargi do szklanki ostrożnie, by się nie oparzyć, upiła odrobinę. Pierwszy łyk był gorzki jak życie.
– Miłość nie posiada i nie może być posiadana – powiedział Wędrowiec i wziął drugi łyk.
Natalia ponownie przyłożyła krawędź szklanki do ust. Napój był słodki jak miłość.
Wędrowiec wstał z kamienia, obszedł palenisko i stanął za Natalią. Natalia odwróciła się w jego stronę. Był nagi. Jego skóra lśniła, jakby była namaszczona oliwą. Płaszcz leżał rozścielony na piasku. Natalia opuściła ramiączka sukienki i sukienka zsunęła się z jej ciała. Położyła się na płaszczu na wznak. Wędrowiec ułożył się obok niej.
Księżyc wspinał się po niebie.
Dłonie Wędrowca i Natalii zetknęły się czubkami palców.
Księżyc zawędrował do gwiazdozbioru Wantahita, gdzie Dżiny skryły się przed ludzką zachłannością. Myślał o źródle nieszczęścia, jakim jest złoto.
Palce Wędrowca i Natalii się splotły.
Księżyc mijał konstelację Azdżar, gdzie krople deszczu, klejnoty nieba, przynoszą ulgę tym, którzy uciekli z niewoli Wiecznego Kata – słońca. Zastanawiał się, dlaczego pieśń jest jak woda: niezbędna do życia.
Szorstka, gorąca dłoń Wędrowca uwolniła się z dłoni Natalii.
W gwiazdozbiorze Esuf Księżyc przypatrywał się Dżinijom. Istoty ze światła, tańcząc z rozpuszczonymi włosami, odprowadzały zmarłych do rajskiej oazy. Jak wielu umierających zasługuje na życie? – zastanawiał się Księżyc. – Czy tyle samo co żyjących, którzy zasługują na śmierć?
Natalia poczuła, że dłoń, która zawisła nad jej brzuchem, promieniuje ciepłem. Wstrzymała oddech.
W gwiazdozbiorze Tagurmat Księżyc spotkał Amnaja władającego gorącym wiatrem kibili.
– Los domaga się ofiary – zagrzmiał potężny czarownik, wskazując palcem oazę daleko na dole.
Wędrowiec położył na brzuchu Natalii gorącą dłoń, pulsującą jego tętnem i sunął wolno w dół. Zatrzymał się, gdy opuszek środkowego palca musnął łechtaczkę.
– Los nie jest zły ani złośliwy – odpowiedział Księżyc Amnajowi – jest jak maleńkie ziarenko piasku: potężny przeznaczeniem pustyni.
Natalia powoli wypuściła powietrze z płuc. Uniosła biodra. Pragnęła więcej dotyku. Położyła swoją drobną i miękką dłoń na brzuchu Wędrowca, przesunęła w dół i ujęła kolumnę członka. Palec na wilgotnej łechtaczce nadawał rytm.
– Żeby uwolnić się od cierpienia, trzeba opuścić ciało i zamieszkać we własnym cieniu – wyszeptał Wędrowiec, którego prawdziwe imię brzmiało: Irgazan Syn Księżyca i Losu Utkany z Ich Blasku.
Don Diablo kończył piosenkę słowami: Taniec jest tym, co robię. Taniec jest, gdy myślę o tobie. Taniec jest tym, co czyści moją duszę. Taniec jest tym, co mnie uzdrawia.
Natalia mechanicznie zdjęła biustonosz i rzuciła przed siebie.
– Angol z kawalerskiego – wyszeptała chwilę później kierowniczka, nachylając się do jej ucha. Odgarnęła rude dredy z twarzy i dyskretnym skinieniem głowy wskazała klienta podnoszącego stanik ze swojego stolika. – Przebierz się i weź go na prywatny, jest gotowy do kasowania.
Natalia ubrała się w czerwoną, koronkową bieliznę, czarne strip panty i szklanki na dwudziestocentymetrowej platformie z czerwoną podeszwą. Poprawiła karminową szminką usta. Przejrzała się w lustrze.
„Moje uczucia przyglądają się sobie bez końca. Czy tęsknota stała się moim życiem?” – pomyślała.
Uderzyła się dłonią w policzek. Z kieszeni płaszcza wiszącego na wieszaku wyjęła foliowy woreczek. Nie było w nim tabletek. Przeszukała nerwowo kieszenie. Natknęła się na dziurkę między kieszenią a podszewką. Obmacała dół płaszcza, jej przeczucie się potwierdziło: tabletki się skończyły. Chwyciła telefon i wybrała z kontaktów: „Doktorek”
– Ojej, dzwoni do mnie moja ulubiona pacjentka! – odezwał się w słuchawce zaspany męski głos.
Natalia gorączkowo wyrzucała z siebie słowa:
– Potrzebuję tabletek, skończyły mi się! Będę za chwilę!
– Nie tak prędko, kotku. Przyjdź po pracy. O której kończysz?
– Teraz potrzebuję! Teraz. Rozumiesz?! – wykrzyczała do słuchawki.
– Teraz nie masz po co przychodzić, nie jestem przygotowany – odpowiedział rzeczowo.
– Przygotowany? Na co? Potrzebuję teraz – jej głos zadrżał nerwowo.
– Przyjdź o piątej rano – rzucił twardo: – pamiętaj, nikomu ani słowa, bo już nigdy nie dostaniesz pigułek. Zrozumiałaś?
Wróciła do sali głównej i siadła przy blondynie. Zmusiła usta do zalotnego uśmiechu.
Nigdy nie spotkałem tej suki, ale pierdolę ją, jakbym za nią tęsknił. Życie to suka, a śmierć to jej siostra! – wykrzykiwał z głośników Lili Wayne.
– Uwielbiam panów młodych – powiedziała.
– To ja – rzekł mężczyzna nieco onieśmielony, lecz podekscytowany.
– Jak mam się do ciebie zwracać?
– Johnny. – Uśmiechnął się szeroko i położył rękę na jej udzie.
– Johnny, to twój ostatni wieczór, kiedy możesz zaszaleć, tak?
– Mam nadzieję, że nie ostatni z tobą – odparł.
Palce Natalii rozpięły guzik koszuli klienta, przesunęły się, by odpiąć drugi i zastygły. Wpatrzyła się w wyświetlacz zegarka na jego nadgarstku. Zdawało jej się, że sekundy biegną, ale oszustki minuty złośliwie się ociągają.
– Śpieszysz się gdzieś? – zapytał Johny.
O 4.56. Natalia wsunęła na nogi kozaki, a na bieliznę zarzuciła tylko płaszcz. Zimowy, poranny wiatr za nic miał miękkie, czerwone palto z kaszmirskiej wełny, podbite jedwabną podszewką. Kąsał przenikliwym chłodem.
Maszerowała szybkim krokiem. „To niedaleko” – pocieszała się, dygocząc. Nie wyciągając rąk z kieszeni, naparła na drzwi barkiem, otworzyły się bezszelestnie. Wewnątrz było ciemno, jedynie uliczne latarnie słabym światłem przenikały przez witryny, ale znała to miejsce, więc zanim oczy przywykły do półmroku, po omacku podeszła do barowej lady i usiadła na wysokim stołku.
– Witaj, witaj – usłyszała za plecami męski głos, któremu towarzyszył szczęk przekręcanego w zamku klucza.
– Cześć doktorku – odpowiedziała, obracając się w kierunku głosu. – Masz pastylki?
– Aleś ty zdesperowana. – Mężczyzna podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. – Drżysz – stwierdził z przesadną troską w głosie.
– Cholernie zimno, a ja pod płaszczem mam tylko koronki – odparła, sięgając do torebki.
Mężczyzna powoli i z lekką obawą przesunął dłoń w dół, na jej plecy i po lędźwiach do pośladków.
– Wezmę dwadzieścia – powiedziała, grzebiąc w torebce.
– Spokojnie, spokojnie. – W jego głosie czuć było napięcie. – Pastylki dostaniesz, nie martw się, ale wcześniej muszę z tobą porozmawiać.
– Po co?
– Wywiad do karty choroby.
– Co chcesz wiedzieć? Pytaj i zabierz ze mnie łapę – warknęła.
Włożył dłonie do kieszeni spodni i stojąc w lekkim rozkroku, badał wzrokiem jej twarz. „Suka. Pogardliwe spojrzenie, wyniosła mina. Patrzy na mnie jak na robaka” – pomyślał.
Zrobił głęboki wdech, powoli wypuścił powietrze i zapytał, starając się nadać swojemu głosowi rzeczowy ton:
– Powiedz, kto z twoich bliskich zna prawdę? Komu z rodziny lub przyjaciół powiedziałaś, jak pracujesz? Niczego nie ukrywaj przede mną.
Natalia położyła na kontuar wyciągnięte z torebki banknoty.
– Tu masz na dwadzieścia – rzekła, przesuwając pieniądze w jego stronę.
Zawiesił wzrok na jej ustach, pełnych, z wysuniętą arogancko dolną wargą.
– Odpowiedz – ponaglił.
– Rodzina nie wie. Ojciec odszedł już dawno. Matka, odkąd kazała mi się wyskrobać, ma mnie gdzieś. Daj mi w końcu te jebane tabletki.
– Myślisz, że pastylki rosną na drzewie? Muszę coś wpisać w twoją kartę. Opioidy są reglamentowane, muszę mieć podkładkę. – Zamilkł, obserwując znowu jej twarz.
„Pierdolona Greta Garbo” – pomyślał i dodał, nadając głosowi nutę współczucia: – Wiem, jak to jest na głodzie. –– Jeszcze parę pytań. Chłopak? Wie, co robisz? Wie, że bierzesz?
– Odszedł – odpowiedziała sucho.
– Utrzymujesz z nim kontakt?
– Nie. Nawet nie wiem, gdzie teraz jest – głos Natalii załamał się lekko.
Dotknął jej ramienia.
– No dobrze, już dobrze – powiedział.
Z kieszeni spodni wyciągnął foliowy woreczek z tabletkami i podał jej. Natychmiast otworzyła, wysypała tabletki na dłoń, szybko przeliczyła. Trzy odłożyła na blat, resztę wsypała do kieszeni płaszcza.
– Poczekaj, dam ci sok. – Powstrzymał jej rękę, gdy zamierzała włożyć tabletki do ust.