Dziesięć lat temu - Marta Bielawska - ebook

Dziesięć lat temu ebook

Marta Bielawska

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dziesięć lat po tragicznej śmierci Michała, doświadczonego policjanta, jego żona Laura nadal nie może pogodzić się ze stratą. Pracuje, wychowuje córkę i usiłuje ratować drugie małżeństwo, co jednak komplikuje ciągła obecność przyjaciół zmarłego męża.
Pewnego dnia Laura dostaje tajemniczą wiadomość, która wywraca jej życie do góry nogami. Z czasem na jaw wychodzą nieznane dotąd fakty dotyczące tragicznej w skutkach akcji sprzed lat, a motywacja najbliższych staje pod znakiem zapytania. Laura nie jest już pewna, komu może ufać, a wydarzenia, którym nie potrafi zapobiec, prowadzą ją w pułapkę.
Czy uda jej się ocalić życie i odzyskać to, co utraciła?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 382

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Marta Bielawska, 2022

Copyright © by Virtualo, 2022

Redakcja: Słowne Babki

Korekta: Słowne Babki

Skład wersji elektronicznej: Michał Latusek / konwersja.net

Projekt okładki: Małgorzata Drabina / Yellow Room

Wydanie I

Warszawa 2022

ISBN 978-83-272-5557-0

Książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Wszelkie udostępnianie osobom trzecim, upowszechnianie i upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Virtualo Sp. z o.o.

ul. Marszałkowska 104/122

00-017 Warszawa

www.virtualo.pl

Chcesz wydać książkę lub audiobook? Wejdź na virtualo.eu lub napisz do nas na adres [email protected]

Kindze, dzięki której jestem tu, gdzie jestem

Każda książka jest na swój sposób wyjątkowa (zwłaszcza z perspektywy autora). Ta również. Choć to nie pierwsza historia, którą napisałam, ani pierwsi bohaterowie, których powołałam do życia, pod wieloma względami tak właśnie o niej myślę: jakby od niej zaczęła się moja przygoda. Pewnie dlatego, że po raz pierwszy kreowałam postaci i wydarzenia w pełni świadomie.

Zawsze sądziłam, że pisanie jest procesem całkowicie intencjonalnym i nie ma w nim miejsca na przypadki. Nie do końca rozumiałam koleżanki, które opowiadały o bohaterach „żyjących własnym życiem”, myślących i czujących, podejmujących autonomiczne decyzje. Aż tu nagle po postawieniu ostatniej kropki uświadomiłam sobie, że moja przemyślana, skrupulatnie zaplanowana historia opowiada o czymś zupełnie innym, niż zakładałam. I naprawdę jest trochę tak, jakby Laura wzięła sprawy w swoje ręce. Jakby była żywą osobą. Pozwoliłam jej na to i chyba dlatego ta historia wydaje mi się tak wyjątkowa. Już jestem ciekawa, czym zaskoczy mnie w kolejnych tomach!

W całym tym twórczym zamieszaniu udało mi się podjąć również kilka racjonalnych decyzji. Najważniejszą – nie tylko dla książki, lecz także dla mnie jako pisarki – było podjęcie współpracy z Twardą Oprawą. Znalazłam się akurat w dość specyficznym punkcie mojej pisarskiej przygody. Z jednej strony sporo już umiałam i wiedziałam, z drugiej – wciąż czegoś mi brakowało.

Miałam szczęście poznać cudowną osobę, redaktor naczelną Twardej Oprawy Kingę Rak, która sprawiła, że ta książka wygląda tak, jak wyglądać powinna, ale też – co znacznie ważniejsze – pozwoliła mi uwierzyć, że mogę być pisarką. To jedna z tych rzeczy, za które nigdy się nie odwdzięczę.

Kinga, robisz coś naprawdę wspaniałego. Twoja wiedza i umiejętności, a także ogromne pokłady wrażliwości i empatii są tym, czego każdy – zwłaszcza początkujący – pisarz potrzebuje. Dziękuję!

Prolog

16 października 2008

– Czasem zachowujesz się jak dziecko. – Michał, na wpół zrezygnowany, na wpół rozbawiony, spojrzał na żonę. – Urocze, ale wkurzające.

Laura próbowała zachować powagę, ale nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

– Potrafisz zepsuć każdą awanturę – podsumowała i pokręciła głową.

– Tyle lat małżeństwa… – Michał westchnął teatralnie. – Miałem okazję poćwiczyć.

W odpowiedzi dostał żartobliwego kuksańca w żebra. Rzucił żonie szybkie spojrzenie, korzystając z tego, że ma przed sobą kawałek pustej drogi. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Kochał nad życie tę upartą, zapalczywą kobietę. Kiedy się poznali, nie oczarowała go urodą. Nosiła przykrótkie ubrania i grube okulary, a jej brwi zrastały się nad nosem w krzaczastą linię.

Dziś jej długie brązowe włosy z daleka przyciągały uwagę. Złote piegi i zadarty nos dodawały kobiecie zadziorności, a oczy zdradzały mądrość i doświadczenie. Idealna kombinacja.

– Mówił ci już ktoś, że jesteś najpiękniejszym stworzeniem na świecie? – zapytał najzwyczajniejszym w świecie tonem.

Laura zaśmiała się i odrzuciła włosy.

– Ty. Dziś rano.

Była łasa na komplementy, co było wręcz irracjonalne, wziąwszy pod uwagę etap związku. Do dziś potrafiła zarumienić się jak nastolatka, słysząc miłe słowa.

Michał zatrzymał się na światłach i zabębnił palcami w kierownicę.

– Tak sobie myślę… – odezwał się niby od niechcenia. – Niedługo mam urodziny…

– Wiem.

Wzruszyła ramionami, ale kąciki jej ust drgnęły delikatnie, co nie umknęło uwadze Michała. Spojrzał na siedzenie pasażera. Jego wzrok prześlizgnął się po Laurze. Choć październikowa pogoda pozostawiała wiele do życzenia, żona zdecydowała się na sukienkę i rajstopy. Łatwo marzła i nie znosiła chłodu, ale lubiła ładnie wyglądać, a w rajstopach czuła się wyjątkowo seksownie. Krótka sukienka odsłaniająca kolana i fragment uda pozwalała puścić wodze fantazji.

– Nie żebym nie doceniał twojej kreatywności – kontynuował Michał niewinnym tonem – ale może mógłbym mieć specjalne życzenie?

Laura zerknęła na męża i uniosła brew. Jego spojrzenie i ton głosu nie pozostawiały wątpliwości.

– Zależy jak bardzo specjalne.

Choć była jak najbardziej otwarta na erotyczne przekomarzania, jej myśli bardziej zaprzątały sznury TIR-ów sunące po drodze w jedną i drugą stronę. Nie lubiła tej trasy, choć jeździli nią codziennie. Kiedy tylko mogła, wybierała objazd. Tu, zwłaszcza w godzinach szczytu, przewijały się setki samochodów, a kierowcy nie zdejmowali nogi z gazu. Laura wolała nadłożyć drogi, niż brać udział w tym wyścigu.

– Ja, ty i odrobina bitej śmietany… – mówił niskim, zachrypniętym głosem. – Nie mam wielkich wymagań…

Kiedy Laura nie odpowiedziała, przewrócił oczami.

– Słuchasz?

– Tak, śmietana – mruknęła Laura, nie odwracając wzroku od okna. – Zobaczymy, co da się zrobić.

– Na litość boską, Luśka, to zwyczajna droga – żachnął się Michał. W bezsilnej złości uderzył dłonią o kierownicę. – O tej porze wszędzie są korki. Nie mam ochoty przebijać się przez centrum w godzinach szczytu.

– Przecież nic nie mówię.

Wydęła usta i splotła ręce na piersiach. Michał odniósł wrażenie, że w tym niezadowoleniu było całkiem sporo gry. Czasem lubiła postawić na swoim, tak dla zasady.

– Nic nie musisz mówić. – Westchnął ciężko i odrzucił wizję ekscytującego wieczoru. – Przecież widzę…

– Uważaj!

Kiedy usłyszał krzyk żony, Michał wcisnął hamulec, zanim dotarło do niego, co się dzieje. Jechał stanowczo zbyt szybko, by zatrzymać się w porę, z czego zdał sobie sprawę ułamek sekundy później. Wcisnął gaz, poczuł, że Laura wbija mu palce w udo, i zjechał na pas awaryjny. Samochód otarł się o ekran akustyczny, oderwane lusterko odbiło się od maski. Michał o centymetry minął naczepę TIR-a i w jedynym pozostałym lusterku obserwował, jak ciężarówka staje w poprzek drogi i zmiata auta osobowe. Ich audi jako ostatnie zdołało umknąć przed kilkutonowym ciężarem.

Zgrzyt zgniatanej karoserii przeszedł w złowrogą ciszę. Michał zatrzymał samochód w bezpiecznej odległości i spojrzał na żonę. Była blada, wciąż ściskała kurczowo jego udo. Niemal słyszał bicie jej serca.

– Nic ci nie jest?

Chwycił jej dłoń, ale Laura nie zaszczyciła go spojrzeniem. Potrząsnęła głową i mimowolnie popatrzyła na miejsce wypadku. Cisza powoli zamieniała się w chaos. Cokolwiek znajdowało się za naczepą TIR-a, zaczynało dymić. Ktoś krzyczał. Michał nie mógł uwierzyć, że wyszli z tego cało. Gdyby jechali sto metrów dalej… Zawartość żołądka podeszła mu do gardła.

Rzucił Laurze jeszcze jedno spojrzenie i wysiadł. Poszczęściło im się, ale nie byli sami. Gdzieś tam, kilkaset metrów dalej, ludzie potrzebowali pomocy.

Raz jeszcze ocenił sytuację i upewnił się, że Laura jest bezpieczna. Przed nimi rozciągała się pusta droga, a odległość od miejsca wypadku dawała czas na ucieczkę. Na naczepie TIR-a nie zauważył oznaczeń informujących o przewożeniu materiałów łatwopalnych.

Tymczasem Laura próbowała wydostać się z samochodu. Nie miała czasu, by zastanowić się nad sytuacją, ale przeczuwała, co się stanie. Drżącymi palcami nie mogła rozpiąć pasa. Kiedy wreszcie ustąpił, wyskoczyła z samochodu jak oparzona.

– Zostań tutaj. – Michał zdjął kurtkę i rzucił ją na przednie siedzenie. Nie lubił, gdy coś krępowało mu ruchy. – Tu jesteś bezpieczna.

– A ty?

Wiedziała, jaką usłyszy odpowiedź, ale wciąż przerażona i oszołomiona nie myślała trzeźwo. Serce łomotało jej w piersi na granicy bólu, a świadomość własnej bezradności tylko podsycała lęk. Przewidziała, jak zachowa się Michał, i była gotowa zrobić wszystko, by go powstrzymać.

– Sprawdzę, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Zaraz wrócę.

Powiedział to tak, jakby robił coś najbardziej oczywistego na świecie. Nie czekał na odpowiedź. Ruszył biegiem w stronę rozbitych aut, ale nie zrobił nawet pięciu kroków, kiedy dogoniła go żona. Złapała go za rękę z zaskakującą siłą. Wyszarpnął się, ale Laura zagrodziła mu drogę. Musiał przytrzymać ją za nadgarstki, by ponownie nie znaleźć się w jej uścisku.

– Sprawdzę tylko, co się dzieje!

– Nie! – Laura przerwała mu stanowczo. Znała go zbyt dobrze, by wierzyć w te zapewnienia. – Oboje wiemy, że na tym nie poprzestaniesz. Michał, chodźmy stąd, proszę.

– Ktoś może potrzebować pomocy. – Odsunął ją zdecydowanym ruchem. – Zaraz wrócę.

Ale Laura ani myślała słuchać. Rzuciła się w pogoń za mężem. Czuła, jak adrenalina pulsuje jej w żyłach. Strach ścisnął jej gardło tak mocno, że nie mogła wydobyć głosu. Nie miała szans dogonić Michała, co napawało ją jeszcze większym lękiem. W płucach zaczynało brakować jej powietrza, a spocone dłonie zacisnęła w pięści. Kiedy chwilę później mężczyzna zniknął między naczepą TIR-a a uszkodzonym ekranem, krew uderzyła jej do głowy.

Przecisnęła się za nim pełna obaw. A jeśli nie zdoła odnaleźć Michała? Jeśli zniknie gdzieś w tym zamieszaniu albo zginie, zanim zdoła go powstrzymać? Czuła, że wchodzi w pułapkę, ale nie miała wyjścia. Szybko odnalazła męża i podeszła do niego na drżących nogach.

TIR zmiażdżył i odrzucił na bok kilka samochodów, a jadącego za nim vana wcisnął w ekran. Spod zgniecionej maski wydobywał się dym. Swąd spalenizny unosił się na odległość kilkudziesięciu metrów.

Między vanem i naczepą TIR-a zawisł do góry kołami mały fiat. Kołysał się groteskowo, a z wnętrza dochodziły rozpaczliwe krzyki kobiety. Nikt nie spieszył jej z pomocą. Grupka gapiów topniała z sekundy na sekundę, w miarę jak ogień coraz bardziej się rozprzestrzeniał. Ludzie ratowali się ucieczką, Michał jednak bez namysłu ruszył na pomoc.

– Nie! – Przerażona Laura chwyciła go za rękaw. – Ani mi się waż!

– Ta kobieta potrzebuje pomocy!

– Pomoc jest już w drodze! – Nie miała co do tego pewności, ale na miejscu gromadziło się coraz więcej ludzi, ktoś przecież musiał zawiadomić służby. A nawet jeśli nie… gotowa była powiedzieć wszystko, byle zapewnić mężowi bezpieczeństwo.

Michał próbował się uwolnić, ale kobieta nie odpuszczała. Był coraz bardziej zniecierpliwiony.

– Nie zdążą przyjechać! – Potrząsnął głową. – Za chwilę wszystko wyleci w powietrze!

Złapał ją za nadgarstki i odsunął zdecydowanym ruchem. Laura z trudem utrzymała się na nogach. Patrzyła bezradnie, jak jej mąż idzie w stronę ognia. Od płomieni bił taki żar, że mimo prób nie zdołała się zbliżyć. Miała wrażenie, że rozgrzane powietrze topi jej skórę. Serce waliło jak oszalałe i zaczynało jej brakować powietrza.

Widziała, jak Michał wdrapuje się na wrak ciężarówki i usiłuje dotrzeć do zawieszonego na niej fiata. Kobieta w osobówce krzyczała histerycznie. Musiała być przerażona, uwięziona i otoczona płomieniami, zdana na obcych ludzi. Nikt nie zamierzał jej pomóc, nikt nie chciał się zbliżyć. Nikt oprócz Michała.

Laura mogła być dumna. Może nawet powinna. Niewielu ludzi ryzykowałoby życie dla obcego człowieka. Michał był do tego zdolny. Ale ona nie chciała go stracić.

W naczepie TIR-a doszło do wybuchu. Ziemia się zatrzęsła, a płomienie wystrzeliły w górę. Michał się poślizgnął. Próbując utrzymać równowagę, rozciął ramię o rozerwaną blachę vana. Laura syknęła, zacisnęła dłonie tak mocno, że paznokcie wbiły się w skórę aż do krwi. Michał w ostatniej chwili chwycił się drzwi fiata. Płomienie były wszędzie.

Laura zrobiła kilka niepewnych kroków w stronę męża. Chciała mu pomóc, ale ogień był zbyt blisko. Cofnęła się wbrew sobie. Wstrząsnął nią niekontrolowany szloch.

– Michał – wychrypiała. – Nie rób mi tego…

Wśród płomieni nie widziała już męża, nie słyszała też krzyków kobiety. Znowu zrobiła krok naprzód i tym razem nie powstrzymał jej strach, ale dwie pary rąk znacznie silniejszych od niej. Zmusiły ją do wycofania się pod ekran. Było tam znacznie chłodniej i bezpieczniej, ale Laura straciła szansę na odszukanie Michała.

– Musi pani stąd uciekać! – zawołał jeden z mężczyzn, którzy odciągali ją od płomieni.

– Nie mogę. Tam jest mój mąż!

Było jej tak niedobrze, że ledwie mówiła. Czuła, że lada moment zemdleje. „To nie może być prawda, to się nie dzieje” – myślała gorączkowo.

Łzy zalewały jej twarz, ale zdała sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy zaczęła się nimi dławić. Płomienie szalały, trawiły wszystko wokół, a obcy mężczyźni siłą odciągali ją od męża. Szarpała się i krzyczała, ale dym spowijał ją ze wszystkich stron i walka o każdy oddech okazała się zbyt męcząca. Miała ochotę się poddać. Jeśli Michał zginął w płomieniach…

Wyrwała się z uścisku, zanim w pełni dotarło do niej, co widzi. Z dymu i płomieni wyłoniła się znajoma barczysta postać, niosąca na rękach nieprzytomną kobietę. Laura rzuciła się w ich stronę, ale kolejny wybuch zwalił ją z nóg. Uderzyła głową o asfalt, zobaczyła ciężkie, ołowiane chmury i chwilę później spowiła ją ciemność.

Rozdział 1

16 maja 2019

W czwartkowe popołudnia ruch na ulicach Olsztyna zazwyczaj się wzmagał. Laura obserwowała tę zależność od lat: im bliżej weekendu, tym więcej ludzi przemierza miasto. Niejednokrotnie zastanawiała się nad tym fenomenem. Czy chodziło o robienie zapasów przed kolejną niehandlową niedzielą, w dzisiejszych czasach równoznaczną z klęską żywiołową? A może o rozluźnienie się i chęć spędzenia popołudnia poza domem? W jej przypadku nie sprawdzało się żadne z powyższych.

Odebrała Michalinę ze szkoły kilka minut po piętnastej, dzięki czemu udało im się uniknąć największych korków. Zaoszczędzony czas przeznaczyły na spacer, w pełni świadome faktu, że w drodze powrotnej nie będą miały tyle szczęścia.

Laura bardzo lubiła tę część Olsztyna. Osiedle Podleśna wydawało się odcięte od reszty miasta, a parkując przy końcu utwardzonej drogi na skraju lasu, człowiek znajdował się nagle w innym świecie.

Zostawiły samochód na uboczu, by nikomu nie przeszkadzał, i skierowały się w stronę jeziora Pereszkowo. Szły wzdłuż brzegu, zbierały kwiaty mniszka i koniczyny. Szmaragdowa sukienka Michaliny doskonale komponowała się ze złocistożółtymi kwiatami na tle soczystej zieleni. Laura obserwowała córkę z przyjemnością, słuchała o wrażeniach z minionego dnia w szkole. Napawała się wesołym, dźwięcznym głosem Michaliny, jej zaróżowionymi z emocji policzkami i rozpogodzoną twarzą.

– Klaudia mówi, że to nie fair, ale uważam, że pani miała rację. Skoro nikt się nie przyznał, wszyscy zostali ukarani. – Dziewczynka wyprostowała się i przyjrzała bukietowi w swojej dłoni. – A poza tym dyktando było łatwe. To żadna kara tylko dodatkowa piątka.

– A jaki był temat?

– Rz wymienne. – Dziewczynka przewróciła oczami. – Przerabialiśmy to już dawno temu. Bułka z masłem.

– Klaudii też tak dobrze poszło?

Laura zerwała kilka kolejnych kwiatów różowej koniczyny. Cieszyła się wraz z córką z dobrze wykonanego zadania, wyobrażała ją sobie błyszczącą wśród mniej zdolnych kolegów i koleżanek. Wiedziała, że nie świadczy to o niej najlepiej jako o matce, zwłaszcza że była psycholożką i wychowawczynią na co dzień pracującą z dziećmi, ale pękała z dumy.

– Raczej nie. Klaudia nie przepada za ortografią. A to przecież takie proste.

– Wiesz, każdy jest dobry w czymś innym. – Laura z trudem powściągnęła dumę i podeszła do sprawy bardziej wychowawczo. – Może mogłabyś trochę jej pomóc, wytłumaczyć co i jak? W końcu jesteście przyjaciółkami.

– Próbowałam, mamo, ale ona nie chce. – Michalina uśmiechnęła się złośliwie. – Mówi, że ortografia jest głupia i nie będzie tracić na nią czasu. Woli zajmować się nowym chłopakiem.

Ostatnie dwa słowa zaakcentowała, przeciągając sylaby, i zrobiła znaczącą minę. Laura nie powstrzymała śmiechu. O „nowym chłopaku Klaudii” słyszała już wcześniej, ale nadal nie mogła przyzwyczaić się do myśli, że dziewięciolatki zajmują się takimi sprawami. Na szczęście Michaliny jeszcze to nie interesowało.

– Mamo, ile miałaś lat, kiedy poznałaś tatę?

Dziewczynka ukucnęła obok wyjątkowo pięknej kępki koniczyny i dodała kilka kolejnych kwiatków do bukietu. Wzrok Laury spoczął na dłużej na jej jasnobrązowych, sięgających pasa włosach. Kiedy poznała Michała, miała podobne, choć jej przypominały kolorem gorzką czekoladę i były znacznie bardziej niesforne.

– Siedem. – Uśmiechnęła się do córki. – Ale wtedy nie był moim chłopakiem, tylko przyjacielem. To różnica.

– Nie wiem, jak można przyjaźnić się z chłopcem. – Michalina wydęła usta, a na jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki. – Oni są tacy dziecinni. Ciągle tylko latają za piłką albo grają w te głupie karty z potworami.

– No cóż, tata taki nie był. – Laura strząsnęła płatki dmuchawca i obserwowała przez chwilę, jak odlatują. Kiedy mówiła o Michale, jej twarz złagodniała, a głos się przyciszał. – Robiliśmy razem mnóstwo różnych rzeczy.

– Na przykład?

– Bawiliśmy się w policjantów i złodziei, budowaliśmy bazy, graliśmy w gumę i biegańca, czytaliśmy razem komiksy.

– Biegańca?

– To taka gra na stole do ping-ponga, tyle że dużą piłką i bez paletek… Kiedyś ci pokażę. To była jedna z naszych ulubionych zabaw.

Michalina spojrzała na mamę z powątpiewaniem, ale nic nie powiedziała. Właśnie dotarły do rozwidlenia dróg. Skręciły w lewo obok potężnej, połamanej przez wiatr olchy i z daleka dostrzegły ogrodzenie cmentarza. Dziewczynka zerwała ostatnie mlecze i resztę drogi pokonała w podskokach, by – jak zawsze – jako pierwsza dotrzeć do furtki.

Od lat korzystały z tego niezbyt popularnego wejścia, czym z jednej strony zapewniały sobie komfort spaceru, a z drugiej unikały trasy, którą przed laty przebył kondukt pogrzebowy Michała Staszewskiego, policjanta poległego na służbie.

Minęły ogrodzenie i skręciły w wąską piaszczystą alejkę prowadzącą między starymi pomnikami postawionymi wiele dziesięcioleci temu. Mało brakowało, a Michał spocząłby w jednym z tych grobów, obok dziadków, zmarłych jeszcze w czasie drugiej wojny światowej. Taka była wola jego matki Marii i mimo upływu lat temat nadal był doskonałym pretekstem do awantury.

Laura nie lubiła kłócić się z teściową i unikała konfliktów, jak mogła, ale nie żałowała tej decyzji, nawet jeśli przez nią ich stosunki skomplikowały się jeszcze bardziej. Była wówczas pogrążona w żałobie, ale nie straciła przez to rozumu. Wiedziała, że chce w przyszłości spocząć u boku męża. Gdyby został pochowany z dziadkami w rodzinnym grobie, w którym dla niej nie było już miejsca, czułaby się tak, jakby straciła go na zawsze. To zaprzeczyłoby ich małżeństwu i miłości. Zostałby pogrzebany jako kawaler, a nie mąż. Nie mogła do tego dopuścić.

Wkroczyły na brukowaną dróżkę i podążyły na zachód, w kierunku nowszej części cmentarza. Znały tę trasę doskonale, każda trafiłaby do grobu Michała z zamkniętymi oczami. Michalina oskubywała z płatków wyjątkowo duży mlecz i nuciła cicho pod nosem, a Laura odczytywała nazwiska na mijanych nagrobkach. Większość potrafiłaby wymienić z pamięci, ale i tak nie mogła się powstrzymać, by robić to za każdym razem, kiedy znalazła się na cmentarzu. To przypominało jej, że nie są jedyni. Że nie tylko Michał zmarł tak młodo, nie tylko ona straciła męża.

Z daleka dostrzegły duży grafitowy pomnik z zaokrągloną tablicą i wygrawerowanym złotym krzyżem. Michalina podbiegła do niego, zwinnie omijając stojące jej na drodze ławki.

– Cześć, tato! – Zakręciła się wokół pomnika, sprawdziła, czy znicze nadal się palą. – Przyniosłyśmy ci świeże kwiatki, ale nie dostaniesz ich od razu. Najpierw zrobię wianek!

Rozsiadła się wygodnie na pomniku, podwinęła sukienkę i rozłożyła przed sobą koniczynę. Laura dorzuciła swoje kwiaty i odstawiła torebkę na ławkę. Chciała przywitać się z mężem, ale nie zdołała. Nie potrafiła z nim rozmawiać w obecności córki. Czuła się dziwacznie, jakby wystawiała na pokaz ich intymne sprawy. Zamiast tego obeszła nagrobek i poklepała delikatnie tablicę. Mimo wszystko lubiła tu przychodzić.

Wyjęła z wazonu zwiędłe lilie, opróżniła znicze z wypalonych wkładów. Słuchając wesołej paplaniny córki, uprzątnęła nagrobek i zamiotła otaczającą go kostkę brukową. Z zadowoleniem stwierdziła, że nie pojawiły się nowe chwasty. Od lat prowadziła z nimi nierówną walkę.

– I zajęłam pierwsze miejsce. Wizir był niesamowity, żebyś go widział, tato! To najszybszy koń na świecie. – Piegowate policzki Michaliny zmieniły kolor na szkarłatny. Od zawodów minęło już kilka dni, ale emocje nie opadły. – Kiedyś zdobędziemy mistrzostwo Polski.

Co do tego Laura nie miała wątpliwości. Prócz jeździectwa Michalina trenowała też pływanie, ale to konie kochała najbardziej i poświęcała im każdą wolną chwilę. Miała do tego predyspozycje i niezbędną motywację. Choć Laura drżała o bezpieczeństwo córki, kibicowała jej z całego serca.

– Szkoda, że nie mogę przyprowadzić tu Wizira… Chciałabym, żebyś go poznał. – Wprawne dziecięce palce wyplatały skomplikowany wzór z zadziwiającą prędkością, zamieniając bezładny stos kwiatów w schludny wianuszek. – Ale mama mówi, że nie wolno przyprowadzać zwierząt na cmentarz.

Niechlubnym wyjątkiem od tej reguły pozostawała Kluska, która od czasu do czasu razem z Laurą odwiedzała pana. Przemycenie psa, nawet nie najmniejszego, różniło się jednak znacząco od przemycenia konia.

Michalina nadal zachwycała się urodą i zdolnościami Wizira, a Laura wyniosła zwiędłe kwiatki do kontenera. Kiedy wracała, dostrzegła nadchodzącą z przeciwnej strony parę staruszków. Tęgi mężczyzna o siwych włosach z równiutkim przedziałkiem na środku niósł reklamówkę zniczy. Maszerująca dwa kroki przed nim przysadzista blondynka żywo gestykulowała. Echo jej głosu dotarło do Michaliny, która, rozpoznawszy babcię, poderwała głowę. Chwilę później ona i Laura wymieniły znaczące spojrzenia.

Rodzice Michała byli dobrymi ludźmi, choć niekiedy łatwo było o tym zapomnieć. Maria Staszewska, kobieta o przenikliwych niebieskich oczach, miłośniczka schludnych garsonek i kapeluszy, sprawiała wrażenie protekcjonalnej. Dzięki ponuremu usposobieniu każdą błahostkę potrafiła podnieść do rangi katastrofy. Jej mąż Witold, człowiek z natury łagodny i uprzejmy, nie miał szans przeciwstawić się sile perswazji żony.

– Dzień dobry. – Laura powitała teściów z daleka. – Nie wiedziałam, że dziś będziecie.

Starała się, by w jej głosie nie pojawił się nawet cień niechęci. Mieli takie samo prawo odwiedzać grób Michała jak ona i cieszyła się, że to robią, ale zdecydowanie wolałaby nie spotykać się z nimi w takich okolicznościach. Przychodziła tu, by pobyć z mężem, powspominać wspólne chwile, opowiedzieć córce historie, których jeszcze nie słyszała.

– Dzień dobry. – Maria zmierzyła synową sceptycznym spojrzeniem i zwróciła się do wnuczki: – Nie siadaj na pomniku. To brak szacunku do ojca.

Michalina wstała tak szybko, jakby granit nagle zaczął parzyć. Niedokończony wianek zakołysał się w jej dłoni, kiedy staruszka zaatakowała zmiotką pozostałe mlecze, czekające na miejsce w tej misternej konstrukcji.

– Co za bałagan – gderała. – To wstyd, żeby zasłużony człowiek leżał na takim śmietniku.

– To nie bałagan tylko kwiaty. – Laura omal nie wyrwała teściowej zmiotki. Zamiast tego pozbierała z ziemi koniczynę, która jeszcze nadawała się do użycia, i położyła ją na ławce. Wzrokiem nakazała córce, by usiadła. – Michalina robi dla taty wianek.

Maria prychnęła głośno.

– Na co mu to? Tydzień temu położyłam sztuczny wieniec, przynajmniej nie zwiędnie i nie narobi bałaganu.

– Myślę, że wianek to miły gest… – zauważył cicho Witold.

Maria spiorunowała go spojrzeniem.

– Nikt cię nie pyta o zdanie – ofuknęła męża. Wręczyła mu zmiotkę i zaczęła przestawiać znicze, które Laura chwilę wcześniej umieściła pod tablicą. – Tyle razy ci mówiłam, żebyś ustawiała je na podkładkach. Pomnik się niszczy.

– Lubię, kiedy stoją blisko tablicy.

Nie chciała wszczynać awantury, w sprawach dotyczących cmentarza zawsze starała się dążyć do kompromisu, ale do grobu Michała miała emocjonalny stosunek. Kiedyś w chwilach słabości lubiła siadać jak najbliżej i wpatrywać się w złote litery. Tu najwyraźniej odczuwała obecność męża.

Maria zrozumiała ukryte znaczenie i zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem.

– Po to są podkładki, żeby stawiać na nich znicze. A jeśli przewrócą się na kwiaty i wywołają pożar?

– Przez dziesięć lat nie wywołały, więc może i teraz dopisze nam szczęście – warknęła Laura.

Odwróciła się do córki. Miała nadzieję, że Michalina kończy już wianek i będą mogły odejść, bo wizyta niespodziewanie stała się niezbyt przyjemna. Niestety dziewczynka całkiem zapomniała o kwiatach i z uwagą przysłuchiwała się wymianie zdań między mamą a babcią.

– Jesteś nieodpowiedzialna. – Maria nie ustawała w pouczeniach. Kolejny cichy protest Witolda został błyskawicznie stłumiony. – O to miejsce trzeba dbać. Michałowi należy się szacunek. Jak możesz ubierać się w ten sposób na cmentarz?

– W ten, czyli w jaki?

Mimo gorliwych postanowień Laura jednak podniosła głos. Teściowa posuwała się za daleko i nic sobie z tego nie robiła.

– Jakbyś była kobietą lekkich obyczajów! – zapiszczała Maria, czym doprowadziła synową do jeszcze większej wściekłości. Spojrzała na wnuczkę i ściszyła głos, ale wszyscy nadal doskonale ją słyszeli: – Widać ci majtki, kiedy się schylisz!

– Jestem przekonana, że Michał nie miałby nic przeciwko mojej sukience, siedzeniu na pomniku ani wiankowi. – Choć trzęsła się ze złości, nadal starała się mówić spokojnie. – Wręcz przeciwnie, byłby zachwycony. Uwielbiał kwiaty, a tę sukienkę dostałam od niego. Mówił, że żółty to mój kolor.

Znała Marię doskonale i dobrze wiedziała, co się stanie za moment, więc nie była zaskoczona, kiedy staruszka spazmatycznie zaszlochała. Ze zbolałą miną uwiesiła się na ramieniu męża. Witold, odrobinę zażenowany, poklepał ją po plecach.

– No już, już…

– Mój syn! – Maria jęczała głośno, ale na jej twarzy nie pojawiła się ani jedna łza. – Mój ukochany syn! Jestem jego matką, nikt nie zna go tak jak ja! Dlaczego wszyscy próbują mi udowodnić, że jest inaczej?

Przeciągnęła ostatnią sylabę, a Laura wzdrygnęła się mimowolnie. Napotkała spojrzenie teścia, które wyrażało coś pomiędzy przeprosinami a błaganiem o załagodzenie sytuacji. Zirytowana przewróciła oczami. Dlatego właśnie nie lubiła spierać się z teściową. Każda różnica zdań kończyła się podobnie, a ona miała już tego serdecznie dość. Laura wypracowała już niemal całkowitą obojętność na odgrywane wciąż na nowo te same scenki. Po obejrzeniu setek podobnych nie umiała już współczuć teściowej.

– Wszyscy wiemy, że dobrze go znałaś.

Ze względu na córkę i teścia próbowała naprawić sytuację, ale to nigdy nie było łatwe.

– Ludzie współczują tylko wdowie i osieroconym dzieciom, nikt nie pamięta o starej matce…

– Nikt nie kwestionuje twojego cierpienia. Wszyscy kochamy Michała, nie ma sensu się licytować, kto bardziej. – Popatrzyła na Witolda, który tego dnia wyglądał na wyjątkowo zmęczonego, i westchnęła ciężko. – Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Możesz poustawiać te znicze, jak zechcesz, nie będę się spierać.

Znowu wszystko potoczyło się według utartego scenariusza. Maria zalewała się łzami, powoływała na cierpienie pogrążonej w żałobie matki i dostawała to, czego chciała. Dlatego zazwyczaj Laura wolała ugryźć się w język, ale czasem pokusa wyładowania frustracji okazywała się silniejsza.

Staruszka uspokoiła się szybciej, niż można by to uznać za naturalne, po czym z zaciętą miną wróciła do przestawiania zniczy. Wyglądało na to, że napięta atmosfera zupełnie jej nie przeszkadza.

– Chodźmy, wianek dokończysz w domu – zwróciła się Laura do córki. Dziewczynka po raz kolejny stała się świadkiem rozmowy, której słyszeć nie powinna. – Zrobiło się późno.

– Ale chciałam zostawić go tacie…

– Następnym razem.

Przeżegnała się, chwyciła torebkę i chciała odejść, ale zatrzymał ją głos teściowej:

– Kiedy do nas przyjedziesz? Miałaś umyć okna. Trzeba też wreszcie uporządkować strych.

– W przyszłym tygodniu. – Laura wyczuła we własnej odpowiedzi niechęć, więc postanowiła dodać coś dla złagodzenia sytuacji: – Może w poniedziałek?

– Mam czekać aż do poniedziałku? Trzeba wyprać firanki, a sama ich nie zdejmę.

– Może ja… – zaczął niepewnie Witold.

Maria uciszyła go jednym spojrzeniem. Laura westchnęła cicho.

– Postaram się jak najszybciej.

Gdyby tylko mogła wydobyć się z sideł toksycznej teściowej, zrobiłaby to bez wahania. Niestety było to niemożliwe i nie chodziło jedynie o dług wdzięczności zaciągnięty wiele lat temu. Od śmierci Michała była jedyną osobą, która troszczyła się o Staszewskich. Ich drugi syn Paweł rzadko pojawiał się w domu i nawet wtedy nie wydawał się odczuwać żadnej odpowiedzialności za starzejących się rodziców. Laura nie mogła się uwolnić od Marii.

Objęła Michalinę i poprowadziła ją w stronę głównej alejki. Chciała zniknąć jak najszybciej, byle uwolnić się od towarzystwa teściowej. Czuła, że więcej nie zniesie.

Kiedy odchodziła, słyszała jeszcze, jak Maria pomstuje na drzewa osypujące liście na pomnik jej syna. Gdyby został pochowany w rodzinnym grobie, nic takiego by się nie działo, Bóg jej świadkiem.

17 września 2009

– Nie wytrzymam.

– Wytrzymasz.

Powtarzał to po raz szósty, odkąd rano wysiedli z samochodu pod domem pogrzebowym. Od kilku dni funkcjonowała na silnych środkach uspokajających i tylko dzięki nim jeszcze trzymała się na nogach. Przez większość czasu miała wrażenie, jakby znalazła się pod wodą. Świat zwolnił, ludzie przestali istnieć. Ona także.

Zamrugała. Teraz przemawiał Karol, przyjaciel zmarłego jeszcze z czasów szkoły średniej. Tyczkowata postać prezentowała się w mundurze wyjątkowo poważnie. Przed nim był Wiktor, dowódca jednostki i kolejny przyjaciel Michała. Wygłosił piękną mowę. A przynajmniej tak podejrzewała, sądząc po wyjątkowo głośnych szlochach teściowej i pełnych uznania pomrukach zebranych. Sama nie mogła dostatecznie skupić się na słowach. Myślała tylko o tym, że Wiktor powinien już wrócić na miejsce obok niej. Bez dowódcy czuła się samotna. Opiekował się nią od rana.

Potem miała mówić ona. Jego żona. Nie zgodziła się. Michał na to zasługiwał, ale nie dałaby rady. Zrozumiałby, gdyby tu był.

– Mąż, syn, brat, przyjaciel, wspaniały policjant. Odmienił życie wielu ludzi. Zawsze postępował w zgodzie ze sobą.

Słowa Karola, niewątpliwie głębokie i przemyślane, omijały Laurę zgrabnym łukiem. Połowy nawet nie słyszała, a reszta wydawała się absurdalna. Mąż. Był jej mężem. Przyjacielem. A teraz nie żył…

Miała ochotę się roześmiać.

Zacisnęła dłonie na kolanach. Materiał spódnicy zmarszczył się pod jej palcami. Spojrzała na swoje nogi obleczone rajstopami. Teściowa skrytykowała jej szpilki, kiedy pojawiła się w domu pogrzebowym. Uznała je za nie dość skromne na tak poważną uroczystość, a Laura nie mogła się nadziwić, że teściowa w ogóle je zauważyła. Sama nie zdawała sobie sprawy, że ma je na nogach, dopóki Maria nie zwróciła jej uwagi.

Przymknęła oczy. Z daleka docierał do niej zapach skoszonej trawy. Zupełnie jak w ich ogrodzie.

Gdzieś za murami cmentarza toczyło się inne życie. Życie, które już jej nie dotyczyło.

Karol umilkł. Rozległ się pomruk uznania. Musiał powiedzieć coś wzniosłego. Laura spojrzała w jego stronę. Ich oczy się spotkały. Mówił do niej? Powinna zareagować?

Spuściła wzrok. Było okropnie gorąco. Z jakiegoś powodu włożyła żakiet i teraz czuła, jak pot spływa jej po plecach. Chciała wyglądać skromnie i elegancko, ale żakiety kompletnie do niej nie przemawiały. Czuła się spętana. Miała ochotę go z siebie zerwać.

Ostry, kwiatowy zapach damskich perfum i naftaliny wdarł się przez nozdrza prosto do jej świadomości. Maria siedziała po prawej stronie tuż obok niej. Laura usiłowała odsunąć się jak najdalej, jeszcze centymetr i weszłaby Wiktorowi na kolana. Wtedy przynajmniej dałaby teściowej porządny powód do oburzenia.

Spojrzała na nią z niechęcią. Maria była żałobniczką doskonałą. Czy ona, jako żona zmarłego, nie powinna uronić choć kilku łez? Czy to nie dziwne, że siedzi sztywna jak deska, obojętna, jakby znalazła się tu przypadkiem?

Poruszyła się niespokojnie. Poczuła, że Wiktor ściska ją za rękę. Wzięła głęboki wdech, wciągając do płuc delikatny, korzenny zapach jego wody toaletowej. Sztywna, emanująca subtelną siłą sylwetka Wiktora zapewniała jej odrobinę poczucia bezpieczeństwa.

Skinęła głową w odpowiedzi na jego nieme pytanie. Dawała radę, choć to wydawało się niemożliwe.

Musiała wysłuchać salwy honorowej. Musiała patrzeć, jak policjanci w mundurach zdejmują flagę z trumny jej męża. Musiała ją przyjąć. Musiała udawać dumę, kiedy pośmiertnie wręczano mu odznaczenie. Wiktor przekazał je na jej ręce, przypięte na czerwonej poduszeczce. Kiedy się zbliżył, spojrzała mu w oczy. Wiedział, że nie chciała brać udziału w tym przedstawieniu. Miała ochotę krzyczeć.

Gdyby nie on, nie przeżyłaby tego dnia. Nie doszłaby na cmentarz, bo nogi uginały się pod nią za każdym razem, kiedy patrzyła na trumnę. Wiktor niemal ją tam zaciągnął, uwieszoną na jego ramieniu. Słyszała wypowiadane szeptem ostrzeżenia Marii. Że to niestosowne. Że nie powinna, że ludzie będą gadać. Nie dbała o to, choć teściowa była oburzona. Tylko Wiktor zdawał się ją rozumieć.

– Pójdziesz tam z wysoko podniesioną głową – mówił dzień wcześniej. – Będziesz kroczyła dumnie mimo serca pękającego z bólu. Wytrzymasz, bo tak trzeba. A potem wrócisz do domu i zrobisz z cierpieniem, co tylko zechcesz.

Ta obietnica trzymała ją przy życiu.

– Wyrazy współczucia. – Obcy mężczyzna w mundurze skłonił się lekko. – Michał był wspaniałym człowiekiem. Wszystkim nam bardzo go brakuje.

Laura kiwnęła głową. Nie mogła się zdobyć na żadną odpowiedź. Wokół tłoczyli się ludzie, rozmawiali głośno, ale do niej docierały jedynie pomruki. Była zbyt otumaniona, by rozróżnić słowa.

– Co za tragedia, co za tragedia… – Przygarbiona staruszka o lasce chwyciła jej dłoń i mocno ścisnęła. Laura powstrzymała odruch, by gwałtownie ją wyrwać. – Jak ty sobie teraz poradzisz?

Staruszka poklepała jej rękę, pokręciła głową i odeszła, stukając laską o chodnik. Laura odwróciła się do Wiktora.

– Chcę już iść.

Czuła, że więcej kondolencji nie zdoła przyjąć. Nie chciała nikogo zlekceważyć, wiedziała, że Michał miał wielu przyjaciół. Każdy zasługiwał na szacunek, ale ona zrobiła już swoje. Teraz nadszedł czas na jej cierpienie.

Wiktor pokiwał głową. Objął ją ramieniem i sprawnie przeprowadził przez tłum. Starała się na niego nie patrzeć. Ubrany w elegancki mundur napawał ją przerażeniem. Przyciskając do piersi flagę i odznaczenie, dotarła do samochodu. Dopiero wtedy się odwróciła, by raz jeszcze spojrzeć w stronę żałobników. Zaczynali się już rozchodzić. A w jej uszach wciąż dźwięczał przeszywający szloch Marii.

– Odwiozę cię do domu – oznajmił z troską.

Laura skinęła głową. Do domu. Bez Michała.

Rozdział 2

17 maja 2019

Większość majowych popołudni Laura spędzała na dworze. Wiosną w ogrodzie nie brakowało pracy, każdą starała się wykonać sumiennie, co niestety stało w sprzeczności z jej naturą. Kiedyś prowadziła szczegółowe zapiski, żeby nie pogubić się w terminach sadzenia i przycinania roślin, ale większość notatek tajemniczo ginęła, więc w końcu dała spokój. Nawet jeśli nie zawsze sprawy szły po jej myśli, Michał doceniłby starania żony. Co do tego nie miała wątpliwości. Uwielbiał ten ogród. Nie miał wiele czasu na jego pielęgnację, ale robił to z olbrzymią przyjemnością. Bywały dni, kiedy Laura znajdowała go zabrudzonego ziemią, zanim dotarł do domu i przebrał się w robocze ubrania.

Otarła pot z czoła, zostawiając na nim smugę ziemi, i się wyprostowała. Zdążyła opielić kilka krzaków borówki, co nie było oszałamiającym wynikiem. Wciąż nie miała pewności, czy wyrywa chwasty, czy kwiaty (na tym etapie wzrostu wydawały jej się szalenie podobne), a to znacznie spowalniało pracę. W zeszłym roku usunęła w ten sposób całą kolonię konwalii. Teraz zachowywała większą ostrożność.

Gdzieś po drugiej stronie rozległo się donośne szczekanie Kluski. W jej labradorzym sercu nie było miejsca na niechęć czy nieufność, a ujadanie mogło oznaczać tylko radość. Laura spojrzała na zegarek. Na powrót Artura i Michaliny było jeszcze za wcześnie. Reakcja Kluski oznaczała, że niezapowiedziany gość jest jej dobrym znajomym.

Kiedy szła w kierunku furtki, zdjęła rękawice i odgarnęła włosy z twarzy. Uśmiechnęła się na widok gości. Przez ogród w asyście Kluski zmierzali jej trzej przyjaciele. Wiktor, wysoki i szczupły, głaskał niedbale skaczącego psa. Uniesiona dumnie broda i ściągnięte łopatki zdradzały jego wojskową przeszłość. Choć nie służył od lat, pozostawał w ciągłej gotowości, a pozycja zasadnicza przychodziła mu naturalnie. Obok szedł Karol, jak zwykle uśmiechając się powściągliwie. Słońce odbijało się w ogolonej na łyso głowie. Pochód zamykał Alan, najniższy z całej trójki. Po niegdyś korpulentnej budowie ciała pozostały mu pyzate policzki. Spod strzechy rudych włosów błyskały zawadiackie zielone oczy. Przez ramię przerzucił plecak, a dłonie schował do kieszeni. Niezmiennie wyglądał na zadowolonego z życia.

– Witamy piękną gospodynię!

Laura podeszła do nich i przez moment próbowała odgonić podekscytowaną Kluskę, ale w końcu dała spokój. Uściskała każdego, jakby nie widzieli się od wielu tygodni.

– Znajdzie się szklanka wody dla strudzonych wędrowców? – Wiktor otarł wyimaginowany pot z czoła. – Ostatecznie nie odmówiłbym również twojej słynnej lemoniady.

– Słynna jest tylko w wąskim gronie. – Laura obdarzyła przyjaciela kolejnym serdecznym uśmiechem. – Ale tak się składa, że mam zapas. Usiądźcie, zaraz do was dołączę.

Wskazała gościom stolik stojący pod gruszą na krańcu ogrodu, a sama zniknęła w domu. Podała lemoniadę i pobiegła się odświeżyć, a kiedy wróciła – już w czystej sukience, bez śladu ziemi na twarzy – mężczyźni właśnie dopijali zawartość dzbanka. Z daleka słyszała ich śmiechy i wesołą paplaninę. Czuli się tu doskonale.

Przysiadła na wolnym krześle i gładko włączyła się do rozmowy. Uwielbiała ich towarzystwo właśnie dlatego, że wszystko przychodziło tak naturalnie. Nie bawili się w konwenanse i sztuczne uprzejmości. Nie musiała niczego udawać, mogła po prostu być sobą.

– Jak sytuacja z teściową? – Wiktor pierwszy przeszedł do standardowego zestawu pytań. Regularnie sprawdzali, jak owdowiała żona przyjaciela radzi sobie na różnych życiowych płaszczyznach, a stosunki z rodzicami Michała niezmiennie pozostawały na czele spraw do omówienia. – Do przeżycia?

– Bez zmian. – Laura wzruszyła ramionami i upiła łyk lemoniady. Kluska położyła się obok niej i ze znudzeniem wymalowanym na pysku obserwowała motyla. – Spotkałyśmy się wczoraj na cmentarzu. „Ja, cierpiąca matka, niedoceniona przez społeczeństwo”. Stara śpiewka.

– Znowu źle ustawiłaś kwiatki?

– Znicze. – Kobieta parsknęła wymuszonym śmiechem. – Ale doszłyśmy do porozumienia. Stanęło na jej, jak zwykle. Najgorsze jest to, że muszę w końcu do niej pojechać.

– Po co? – Karol zmarszczył brwi. – Towarzyskie wizyty raczej średnio robią waszej znajomości.

– To nie będzie towarzyska wizyta. Trzeba umyć okna, wyprać firanki. – Laura przewróciła oczami, dając do zrozumienia, co o tym myśli. – Mówiła też coś o porządkach na strychu. Musi mieć dość czasu, żeby opowiedzieć mi o swojej niedoli i skrytykować wszystkie moje posunięcia.

Cała czwórka westchnęła zgodnie. Laura założyła nogę na nogę i przez moment machała bezmyślnie stopą, obserwując klapek zwisający na jednym palcu. Rozmowa o teściowej przywołała wspomnienie Michaliny i niedokończonego wianka. Kiedy wróciły do domu, wylądował w koszu, a dziewczynka do końca dnia pozostała ponura, co było do niej niepodobne. Tym jednak Laura nie zamierzała dzielić się z przyjaciółmi.

– Jak Hania? – zwróciła się do Alana, zmieniając temat. – Dobrze znosi ciążę?

– Doskonale. Twierdzi, że to najpiękniejszy okres w jej życiu.

Wesołkowaty, niezdarny Alan, wieczny dzieciak, teraz sam spodziewał się dziecka. Jego pierwsza córka miała urodzić się późnym latem. Laura nie potrafiła wyobrazić go sobie w roli ojca, choć nigdy nie miała wątpliwości, że się w niej sprawdzi. Miał świetny kontakt z Michaliną, dużo wrodzonego ciepła i ogromną cierpliwość.

– Gdyby miała pytania, chętnie pomogę. Chociaż pewnie ma bardziej doświadczone koleżanki.

Laura chciała się na coś przydać i przynajmniej w taki sposób odwdzięczyć się przyjacielowi, na którego zawsze mogła liczyć, choć wcale nie miała ochoty pielęgnować znajomości z Hanią. Nigdy nie było im po drodze. W głębi duszy odetchnęła z ulgą, kiedy Alan pokręcił głową.

– Jej siostra ma troje dzieci. Pewnie omówiły już wszystkie problemy.

Bez cienia wątpliwości on bardziej potrzebował rady niż jego żona. Niestety Laura nie potrafiła powiedzieć, jak zmierzyć się z problemami ojcostwa, które – jak sądziła – znacząco różniły się od jej własnych. Żaden z przyjaciół również nie mógł służyć radą. Karol, wieczny kawaler, nie miał dzieci, a Wiktor zazwyczaj nie rozmawiał o córce. Wszyscy o tym wiedzieli.

Na wszelki wypadek Laura postanowiła zmienić temat.

– Michalina nadal przeżywa te ostatnie zawody. Zarzeka się, że będzie sławną dżokejką.

– Trudno w to nie uwierzyć, kiedy się na nią patrzy. – Wiktor uśmiechnął się dobrotliwie. – Ma talent.

– I podejście do zwierząt. – Karol podrapał Kluskę za uszami. – A tego trudno się nauczyć.

– Spodziewasz się gości? – Wiktor zauważył, że Laura po raz kolejny zerka na zegarek. Żaden szczegół nie mógł umknąć jego uwadze. – Jeśli przyszliśmy nie w porę…

– Nie, skąd. – Kobieta potrząsnęła gwałtownie głową. Towarzystwo przyjaciół dobrze jej zrobiło i wcale nie chciała z niego rezygnować. – Artur zaraz przywiezie Michalinę.

– Między wami w porządku?

Kolejne pytanie z listy tym razem padło z ust Karola. Cała trójka utkwiła w niej czujne spojrzenia. Choć rozmowa miała charakter luźnej pogawędki, Laura wiedziała, że nie jest całkiem towarzyska. Pytania o Artura, teściów, pracę i dom padały przynajmniej raz w tygodniu, zazwyczaj w trakcie jednej rozmowy. Troszczyli się o nią i starali się wybadać, czy ich interwencja nie jest konieczna.

Zanim Laura zdążyła odpowiedzieć tak, by nie skłamać ani nie zakłopotać gości szczerością, na tarasie pojawiła się Michalina i wybawiła ją z opresji. Musiała zauważyć samochody gości, a gdy dostrzegła znajome twarze, puściła się biegiem w ich stronę. Wiatr rozwiał jej włosy i załopotał tęczową sukienką. Kilkoma susami pokonała ogród, wyminęła Kluskę i wskoczyła na kolana siedzącemu najbliżej tarasu Wiktorowi.

Mężczyźni wydawali się równie zadowoleni ze spotkania, co Michalina. Wyściskali ją po kolei, a kiedy wreszcie usadowiła się na podłokietniku krzesła Alana, mężczyzna rozpiął plecak i wyjął ozdobny pakunek.

– Właśnie na ciebie czekaliśmy. – Wręczył dziewczynce pudełko i z dziecięcą niecierpliwością czekał, aż go rozpakuje. – To prezent od naszej trójki za wygrane zawody.

– Przecież po zawodach zabraliście mnie na pizzę, to był prezent. – Michalina rozerwała papier i jej oczom ukazała się drewniana szkatułka z podobizną galopującego konia. – Ojej, jaka piękna!

– Będziesz miała gdzie trzymać medale.

Dziewczynka ponownie wszystkich uściskała, wciąż dziękując za upominek. Choć Laura nigdy nie stroniła od rozpieszczania córki, Michalina nie była ani trochę roszczeniowa.

– Opowiadaj, jak tam w szkole. – Karol podniósł z trawy szklankę, którą w całym tym zamieszaniu strąciła Kluska. – Ile piątek dziś przyniosłaś?

– Dwie. – Dziewczynka wyprostowała się z dumą. – Z wczorajszego dyktanda i pracy dodatkowej z matematyki. Wiecie, że pani z przyrody kazała nam przygotować projekt? Będę potrzebowała pomocy.

Laura spojrzała na przyjaciół znacząco. Przyroda i wszelkie prace techniczne to nie była jej działka, w takich sprawach zazwyczaj pomagał Wiktor, czasem Alan. Wydawali się lubić te popołudnia spędzane z Michaliną nad zadaniami domowymi. O ile jednak Wiktora Laura potrafiła jeszcze zrozumieć – w końcu od lat tęsknił za własną rodziną – o tyle motywacja Alana pozostawała tajemnicą.

Coś zakłócało spokój tego wiosennego popołudnia, choć Laura nie od razu zrozumiała co. Wystawiła twarz do słońca i przez chwilę w milczeniu obserwowała tańczące na wietrze liście gruszy. Minęło kilka długich minut, podczas których Wiktor i Karol spierali się o koncepcję zielnika, a Laura zastanawiała się, gdzie podziewa się jej mąż. Oczami wyobraźni już widziała niezadowolenie odmalowane na jego twarzy. Nigdy nie darzył jej przyjaciół szczególną sympatią.

W końcu jej wzrok padł na kuchenne okno. Artur stał oparty o blat i obserwował ich z ukrycia, zapewne przekonany, że z ogrodu go nie widać. Nie uśmiechał się, nie reagował w żaden sposób. Pozostawał niewzruszony, jednak Laura dobrze wiedziała, że nie jest zadowolony z niezapowiedzianej wizyty. Nigdy nie był.

W odruchu nagłego, rozpaczliwego buntu odwróciła się do przyjaciół.

– Spieszycie się gdzieś? – Musiała przerwać im rozmowę, bo popatrzyli na nią odrobinę zaskoczeni. Zgodnie pokręcili głowami. – Hania nie czeka z obiadem?

– Jest u rodziców. – Alan się uśmiechnął. – Wróci późno, mam wolny wieczór.

– Więc może urządzimy grilla? – Laura rozejrzała się w poszukiwaniu aprobaty. – Zapowiada się piękny wieczór.

– Tak, zostańcie! – Michalina natychmiast poparła mamę. – Zrobimy wieczorek karaoke. Wiktor, masz gitarę?

Mężczyzna się roześmiał.

– Poniewiera się gdzieś w bagażniku.

– A zrobisz szaszłyki z cebulką? – Karol spojrzał na Laurę porozumiewawczo. – Nie jadłem ich całe wieki.

– O ile skoczycie do sklepu, bo do szaszłyków mam jedynie wykałaczki…

– A co na to Artur?

Wiktor był jedyną osobą, która zainteresowała się gospodarzem, i natychmiast skupił na sobie pełne niechęci spojrzenia przyjaciół. Ani Alan, ani Karol nigdy nie ukrywali swojej antypatii w stosunku do Artura.

– Dowiedzmy się – odparła Laura, nie próbując nawet ukryć złośliwego uśmiechu.

Wiedziała, że grill w tym towarzystwie doprowadzi Artura do szaleństwa, ale nie dbała o to. Wszyscy byli w doskonałych nastrojach, a ona nagle poczuła ulgę. Potrzebowała takiego wieczoru, bez kłótni o znicze i inne cmentarne niuanse. Musiała przypomnieć sobie, że nadal żyje.

Nawet jeśli oceniające spojrzenie Artura ją paraliżowało.

15 czerwca 2001

Bluszcz porastał większą część domu. Drzwi wejściowe wisiały smętnie na jednym zawiasie. Z rozbitych okien wyzierała ponura, złowroga czeluść. W tarasie brakowało desek, a te, które zostały, przegniły na wylot i groziły zarwaniem.

Michał nie przejmował się jednak faktem, że dom stoi otworem i każdy może wejść do środka. Nie przeszkadzał mu nawet docierający z wnętrza zapach zgnilizny. Wydawał się szczerze, absurdalnie uradowany każdą odkrytą niedoskonałością. Z entuzjazmem opowiadał o przeróbkach i przyszłości, a Laura walczyła ze sceptycyzmem. Ich budżet niebezpiecznie się kurczył.

Kilka dni po zakupie rudery, na widok której Maria złapała się za głowę, Michał zabrał narzeczoną do ogrodu na tyłach domu. Wcześniej nie dała się na to namówić. Michał załatwiał większość formalności, ona tylko zaakceptowała okolicę. Jeśli chodziło o dom… Wierzyła na słowo narzeczonemu, który twierdził, że budynek ma w sobie potencjał.

Musieli przedrzeć się przez chwasty i stoczyć bój z armią krwiożerczych os, lecz kiedy wreszcie się udało, Laura nie miała wątpliwości, że warto było się pomęczyć. Spojrzała na Michała z zachwytem. W końcu zrozumiała jego miłość do tego miejsca. Początkowo przepełniały ją wątpliwości. Nie tak wyobrażała sobie przyszłość i wcale nie miała ochoty przeznaczyć oszczędności na ruderę, która straszyła z daleka. Była wściekła na Michała, teraz jednak zrozumiała, że miał rację.

Przez kolejną godzinę obserwowali żaby siedzące na kamieniach otaczających sadzawkę.

Wczesnym popołudniem Michał wręczył dziewczynie słomkowy kapelusz i ogrodowe rękawice, po czym, nie zważając na jej zaskoczenie, objaśnił plan działania. Remont, jego zdaniem, mógł zaczekać. Ogród – nie.

Żar lał się z nieba. Powietrze stało w miejscu nieporuszone najlżejszym powiewem wiatru. Laura machała łopatą, czuła, jak pot spływa jej po plecach. Nienawidziła ogrodnictwa. Nie mogła pojąć, jak grzebanie w ziemi w towarzystwie hord robactwa może komukolwiek sprawiać przyjemność. Tylko miłość do Michała i wizja długich letnich wieczorów spędzanych wspólnie w zaciszu drzew trzymała ją w tym miejscu.

– Źle to robisz. – Michał uśmiechnął się z czułością, obserwując, jak Laura siłuje się z olbrzymią lebiodą. – Musisz podkopać.

Wbił łopatę, jednym zdecydowanym ruchem podciął korzenie i dziewczyna, która nadal z całej siły ciągnęła roślinę, wylądowała na ziemi. Michał parsknął śmiechem.

– Doskonale ci idzie, skarbie.

Rozbawiony do łez musiał oprzeć się na łopacie, żeby utrzymać równowagę. Laura w jednej chwili zagotowała się do czerwoności. Zebrała garść ziemi i z całej siły cisnęła nią w rozbawionego mężczyznę.

Uśmiech na twarzy Michała zgasł na moment. Ziemia trafiła dokładnie tam, gdzie miała. Laura zamierzała wstać i ostentacyjnie opuścić miejsce pracy, ale dostrzegła, jak w oczach narzeczonego pojawiają się wesołe chochliki i szybko zrozumiała, że wcale nie ma zamiaru się złościć. W pełni świadoma, co się za moment stanie, poderwała się i puściła biegiem przez ogród. Przez kilka chwil zdołała unikać konfrontacji tylko dlatego, że lawirowała między krzewami i drzewami znacznie zręczniej niż niemal dwumetrowy, potężnie zbudowany mężczyzna.

Wróciła na zrujnowany trawnik i zamierzała właśnie przeskoczyć większy kopiec ziemi, kiedy ramiona Michała pochwyciły ją w stalowy uścisk. Razem zwalili się na trawę. Laura zawzięcie próbowała się wyrwać z jego objęć, ale niekontrolowany śmiech osłabiał jej siły.

Po krótkiej batalii dziewczyna została wreszcie ostatecznie obezwładniona. Michał usiadł na niej okrakiem i przygwoździł jej nadgarstki do ziemi. Z tryumfalnym uśmiechem przyglądał się, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada w rytm przyspieszonego oddechu.

Od dawna już nie przypominał chłopaka, którego poznała przeszło dekadę temu. Szeroka, kwadratowa szczęka i dwudniowy zarost sprawiały, że wyglądał na znacznie starszego, niż był w rzeczywistości. Włosy strzygł na krótko, a regularne wizyty na siłowni rozbudowały jego mięśnie. Z roku na rok coraz bardziej przypominał brata, z czego Laura wcale nie była zadowolona. Na szczęście w przeciwieństwie do Pawła oprócz porywczej natury Michał miał dobre, szlachetne serce.

– Pora na przeprosiny. – Uśmiechnął się szeroko i przysunął twarz do jej twarzy. – Byle ładne.

– Najładniejsze na świecie… o ile mnie puścisz.

Michał zwolnił uścisk i dłonie Laury automatycznie powędrowały do jego twarzy. Wciąż w brudnych rękawicach ujęła jego policzki i uśmiechnęła się zniewalająco. Mężczyzna pochylił się zadowolony, oczekując pocałunku, ale wtedy kolejna porcja ziemi wylądowała na jego twarzy. Laura jeszcze długo śmiała się w głos, nawet kiedy chwilę później została wysmarowana błotem od stóp do głów.

17 maja 2019

Alan i Karol wybrali się na szybkie zakupy. Wrócili pół godziny później z naręczem siatek, które ledwie mogli unieść. Rozgościli się w kuchni. W ruch poszły noże i przyprawy. Kroili mięso, siekali warzywa i dogryzali sobie głośno, jakby bali się wypaść z wprawy. Wiktor pilnował grilla.

Żaden słowem nie wspomniał o Arturze, który niedługo po powrocie zaszył się w gabinecie. Nie było w tym nic dziwnego, często popołudniami pracował w domu, ale tym razem nie zaszczycił żony oraz gości ani jednym słowem. Laura w duchu cieszyła się, że okna gabinetu wychodzą na frontową część ogrodu, bo w ogniu jego spojrzeń swobodna zabawa raczej nie wchodziłaby w grę.

Wspólny wieczór okazał się strzałem w dziesiątkę. Jedzenia przygotowali tyle, że spokojnie starczyłoby dla sąsiadów. Alan przyrządził doskonałe steki, którymi zajadali się, popijając schłodzone piwo. Kiedy się ściemniło, Wiktor przyniósł gitarę i zaczął przygrywać skoczne melodie. Alan i Karol natychmiast porwali Michalinę do tańca.

– Dawno się tak dobrze nie bawiłam. – Laura spojrzała na Wiktora z niespodziewaną nostalgią. Jego palce błądziły płynnie po strunach gitary. – Już zapomniałam, że to możliwe.

– Musimy to powtórzyć.

– O ile nie umrę z przejedzenia!

Wiktor się zaśmiał, a Laura mimowolnie spojrzała w kierunku domu. W oknach nie dostrzegła Artura, co odrobinę ją uspokoiło. Na górze nie paliło się światło, więc podejrzewała, że nadal przesiaduje w gabinecie.

Sięgnęła po kawałek rzodkiewki. Przez chwilę żuła ją w milczeniu, ciesząc się muzyką, śmiechem przyjaciół i zapachem dzikiego bzu. Odurzona wrażeniami nie od razu spostrzegła kłaniającego się przed nią szarmancko Karola.

– O nie! – Roześmiała się, kiedy w końcu właściwie odczytała jego intencje. – Nie dam rady!