Dwurnik - Małgorzata Czyńska - ebook

Dwurnik ebook

Małgorzata Czyńska

4,2

Opis

Edward Dwurnik, wybitny malarz i grafik, enfant terrible świata sztuki. Ulubieniec mediów, przewrotny prowokator, wnikliwy obserwator Polski i Polaków. Zasłynął cyklami Podróże autostopem, Warszawa, Robotnicy i Sportowcy. Chłopak z prostej rodziny, bez żadnych artystycznych tradycji czy koneksji, czuł, że malarstwo to jego przeznaczenie. Przy okazji okazało się ratunkiem przed wykolejeniem się. „Gdybym nie miał tej pasji, potrzeby, żeby jeszcze trochę pomalować, porysować, to pewnie bym się zmarnował…” – mówił.

Z Małgorzatą Czyńską chciał rozmawiać o życiu i o sztuce. Wspominał awanturniczą młodość w podwarszawskim Międzylesiu, lata studiów w Akademii Sztuk Pięknych czy pierwsze wyjazdy zagraniczne. Dzielił się historiami o brutalnej wojennej rzeczywistości, kontaktach z peerelowską władzą, zaangażowaniu w politykę, ale i o pierwszych młodzieńczych zauroczeniach, pijackich ekscesach, sławie i pieniądzach. Opowiadał też o swoim warsztacie, kolorach, o fascynacjach i mistrzach – od Delacroix przez Nikifora aż po Hoppera.

O sztuce potrafił mówić trzeźwo, bez egzaltacji, ale przebijająca z jego słów pasja, nie pozwalała wątpić, że twórczość stanowiła treść jego życia. Mawiał, że jest robotnikiem sztuki. Był nim bez dwóch zdań.

Małgorzata Czyńska – dziennikarka, pisarka, historyczka sztuki, krytyczka dizajnu i kuratorka wystaw, stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Autorka książek Kobro. Skok w przestrzeń (2016, wyróżniona Górnośląską Nagrodą Literacką „Juliusz”) i Berezowska. Nagość dla wszystkich (2018). Nakładem Wydawnictwa Marginesy ukazały się jej Kobiety z obrazów (2020), Kobiety z obrazów. Nowe historie (2021), Witkacy i kobiety (2022) oraz Kobiety z obrazów. Polki (2022).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 306

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (5 ocen)
3
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wy­dawca ADAM PLUSZKA
Re­dak­torka pro­wa­dząca DO­MI­NIKA PO­PŁAW­SKA
Ko­rekta ANITA REJCH, MAŁ­GO­RZATA KU­ŚNIERZ
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych, opra­co­wa­nie gra­ficzne i ty­po­gra­ficzne ANNA POL
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji PAU­LINA KU­REK
Ła­ma­nie | ma­nu­faktu-ar.com
Pie­czę nad do­rob­kiem i ar­chi­wami Edwarda Dwur­nika spra­wuje Fun­da­cja Edwarda Dwur­nika za­ło­żona przez ro­dzinę ar­ty­sty w 2019 roku w War­sza­wie. dwur­nik.pl
Co­py­ri­ght © by Mał­go­rzata Czyń­ska Co­py­ri­ght © by Apo­lo­nia Dwur­nik Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2023
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze w tej edy­cji
ISBN 978-83-67859-01-1
Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11A 01-527 War­szawa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­nesy.com.pl
www.mar­gi­nesy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Do pracy z cy­klu Spor­towcy, 1972

MOJE KRÓ­LE­STWO.TA­ŚMO­CIĄG DWUR­NIKA

Czy dzien­ni­ka­rze py­tają cię jesz­cze w ogóle o ma­lar­stwo?

O ja­kie ma­lar­stwo? Oni mnie py­tają o ko­le­gów, ko­biety i sa­mo­chody. Sex, drugs and rock and roll. O ubra­nia, buty, bie­li­znę i tak da­lej. Po­tem pi­szą, że Dwur­nik jeź­dzi po­rsche albo mer­ce­de­sem AMG. In­for­ma­cje o po­sia­da­niu dóbr ma­te­rial­nych są dla nich naj­waż­niej­sze. Oczy­wi­ście to jest fajne, bo prze­cież ko­cham swoje sa­mo­chody. Uwa­żam, że do­bry ma­larz po­wi­nien być za­do­wo­lony z ży­cia, zdrowy i bo­gaty. Praca ma przy­no­sić apa­naże. Nie­któ­rzy cy­tują moją opi­nię o tym, że do­bry ti­szert po­wi­nien kosz­to­wać ty­siąc zło­tych.

Kie­dyś po­wie­dzia­łeś, że ty­siąc to za mało.

No bo co to za ti­szert za ty­siąc zło­tych?

A jaki te­raz masz na so­bie?

Ten jest zwy­kły, za pięć­dzie­siąt.

No i co? Do­bry jest?

Skąd, do ni­czego, służy mi za far­tuch do wy­cie­ra­nia pędzli.

Znowu grasz pod ta­blo­idową pu­bliczkę.

Szybko wcho­dzę w rolę.

Upie­ra­ła­bym się głu­pio, że kiedy dzien­ni­karz przy­cho­dzi do ma­la­rza, po­winni po­roz­ma­wiać o sztuce, dla za­sady, cho­ciaż tro­chę.

Ale jego nie in­te­re­suje sztuka, tylko zu­peł­nie co in­nego.

I nie prze­szka­dza ci to?

Nie prze­szka­dza, bo przy oka­zji mó­wię też tro­chę o sztuce, żeby za­cie­ka­wić ja­kie­goś dzien­ni­ka­rza, nie po­wiem „dzien­ni­ka­rzynę”, bo mam kilku przy­ja­ciół wśród dzien­ni­ka­rzy. Na przy­kład faj­nego ko­legę Ro­berta Ma­zurka, tro­chę pi­jaka, i brak nam fartu, żeby się ra­zem spić, może raz nam się udało – zro­bi­li­śmy wtedy z sie­dem bu­te­lek wina. Mniej wię­cej co dwa lata przy­cho­dzi do mnie i so­bie ga­damy, to zna­czy on prze­pro­wa­dza ze mną wy­wiad, i wła­śnie nie­dawno po­wie­dział, że nie­długo znów so­bie po­ga­damy do „Uwa­żam Rze”. I robi ten wy­wiad tak, żeby bar­dzo po­ka­zać sie­bie, po­chwa­lić się, że mnie zna, i na­wią­zuje do róż­nych hi­sto­rii, jak to się ra­zem spi­li­śmy.

Nie­zły lans: upić się z Dwur­ni­kiem.

No tak, ale jed­no­cze­śnie wciąż mnie na­ciąga, że­bym po­wie­dział coś po­waż­nego o so­bie i swo­jej twór­czo­ści. A co można po­wie­dzieć po­waż­nego o swo­jej twór­czo­ści, skoro to jest dzie­dzina sza­le­nie umowna, dys­kretna, in­tymna? O ta­kich rze­czach się nie mówi. Tak samo jak nie pyta się ko­biety, czy było jej z tobą w łóżku do­brze czy źle. To się wy­czuwa. Albo ma się z ko­bietą udany sto­su­nek i prze­żywa się na­prawdę piękne chwile, albo to tylko seks bez emo­cji. A mnie to na ogół nie in­te­re­suje. Za­wsze szu­ka­łem prze­żyć, nie pie­prze­nia. Prze­pra­szam za do­sadne sfor­mu­ło­wa­nia, ale to się wprost prze­kłada na sztukę. Jak można tłu­ma­czyć ma­lar­stwo ko­muś, kto go nie czuje? Tego się nie prze­każe. Albo czu­jesz ob­raz, albo nie. Albo on na cie­bie działa, albo nie. Nie cho­dzi o pro­sty za­chwyt, ale o od­dzia­ły­wa­nie. To wcale nie musi być przy­jemne do­zna­nie. Nie­dawno mia­łem spo­tka­nie z pra­cow­ni­kami He­stii w So­po­cie. My­śla­łem, że bę­dzie tłu­mek, a przy­szło rap­tem pięt­na­ście osób, które albo nie spie­szyły się po pracy do domu, albo po pro­stu chciały mnie po­znać. Or­ga­ni­za­to­rem był kry­tyk sztuki Bo­guś Dep­tuła i to było pierw­sze w tym cy­klu spo­tka­nie z ar­ty­stą ma­la­rzem. Ta­kie wy­da­rze­nia to spo­sób na za­ra­bia­nie pie­nię­dzy, do­sta­li­śmy po ty­siąc zło­tych. Wcze­śniej był ja­kiś pi­sarz, kom­po­zy­tor, na­wet Moż­dżer był. W księ­dze pa­miąt­ko­wej pod­pi­sa­łem się obok niego i na­ma­lo­wa­łem wiel­kiego fiuta, co bar­dzo ucie­szyło pra­cow­ni­ków He­stii.

A na ko­niec Bo­guś miał nie­sa­mo­wite wy­stą­pie­nie pod­su­mo­wu­jące moją twór­czość. Ogrom­nie mnie zdzi­wiło, w jaki spo­sób mnie od­biera i jak mnie trak­tuje. Ni­gdy mi o tym nie mó­wił, choć znamy się od lat, pi­sał tek­sty do mo­ich wy­staw i o wy­sta­wach. Przy­po­mniał jedno zda­rze­nie z 1981 roku, kiedy aku­rat na­stą­piło roz­luź­nie­nie po­li­tyczne, bo oka­zało się, że Ro­sja­nie mają czołgi z gliny i wy­rzut­nie ato­mowe z tek­tury i nic nie zro­bią na­szej re­wo­lu­cji. Gdyby mieli nor­malny sprzęt, wszystko by u nas zdu­sili. Wra­ca­jąc do Bo­gu­sia, w basz­cie Pro­chow­nia od­by­wał się wie­czór po­ezji i szes­na­sto­letni Bo­guś brał w nim udział jako młody po­eta. Zo­ba­czył tam moje płótno, które tak go zbul­wer­so­wało, że bał się, że za chwilę zwy­mio­tuje. To był dla mnie bar­dzo ważny ob­raz, do dziś wszy­scy się go boją. W 2013 roku, kiedy mia­łem wielką wy­stawę w Kra­ko­wie w Mu­zeum Na­ro­do­wym, w ka­ta­logu zna­la­zły się wszyst­kie eks­po­no­wane prace z wy­jąt­kiem tej jed­nej, pod ty­tu­łem Obłęd ludu. Mó­wię na nim o wy­da­rze­niach z Gdań­ska 1970 roku, kiedy woj­sko strze­lało do ro­bot­ni­ków. To jest bar­dzo re­ali­styczna kom­po­zy­cja: jedni ro­bot­nicy pchają na wóz­kach in­nych ro­bot­ni­ków, a do nich strze­lają z ka­łasz­ni­ko­wów zo­mowcy. Żoł­nie­rze mają orzełki na heł­mach, a ro­bot­nicy – ka­ski stocz­niow­ców. Ma­riusz Her­mans­dor­fer ku­pił na­wet kie­dyś ten ob­raz do Mu­zeum Na­ro­do­wego we Wro­cła­wiu, ale zwi­nął płótno i scho­wał do ma­ga­zynu. Za­wsze był cho­wany i nie wiem, czy kie­dyś do­czeka się do­łą­cze­nia do eks­po­zy­cji sta­łej. Na­wia­sem mó­wiąc, Her­mans­dor­fer jest orę­dow­ni­kiem mo­jej sztuki, więc na pewno do­ce­nia ten ob­raz.

Kiedy w 1984 roku An­drzej Szczy­gieł krę­cił o mnie film do­ku­men­talny za­ty­tu­ło­wany Por­tret z na­tury, po­wie­dzia­łem mu o tym ob­ra­zie i on go po ci­chu wy­cią­gnął z ma­ga­zynu, roz­ło­żył na pod­ło­dze i szybko sfil­mo­wał. Film składa się z dwóch czę­ści: naj­pierw jest idylla, wi­dać ogródki dział­kowe, ja­kiś chło­pak śpiewa pio­senkę i w pew­nym mo­men­cie ta siel­skość się urywa, wcho­dzi po­nura mu­zyka, znika ko­lor i uka­zują się dwa płótna – Tu­roń i Obłęd ludu. A hi­sto­ria jest taka, że je­den z uczest­ni­ków mar­szu na ko­mi­tet wo­je­wódzki w Gdań­sku szedł w na­sta­wio­nym bar­dzo bo­jowo tłu­mie, na­prze­ciwko stał od­dział ZOMO i w pew­nej chwili ten ro­bot­nik zo­rien­to­wał się, że jest pierw­szy, na czele po­chodu. Chciał się wy­co­fać, ale ko­le­dzy na­pie­rali na niego od tyłu. Póź­niej zo­mowcy za­częli strze­lać i zo­stał ranny. Okropny jest ten ob­raz. By­łaś na wy­sta­wie w Kra­ko­wie, prawda? Wi­dzia­łaś go?

By­łam, wi­dzia­łam.

I Bo­guś wła­śnie to wspo­mi­nał. Oczy­wi­ście nie wy­mio­to­wał.

Hen­ryk Wa­niek na­pi­sał kie­dyś, że w pierw­szym kon­tak­cie z twoją sztuką część od­bior­ców prze­cho­dzi przez etap nie­chęci. Może stąd u nie­któ­rych ten od­ruch wy­miotny.

Coś w tym jest. Opo­wiem ci inną hi­sto­rię na ten te­mat. Pod ko­niec 1974 roku wy­sta­wia­łem się w Ga­le­rii Te­atru Stu­dio pro­wa­dzo­nej wtedy przez Ma­rię i Ja­nu­sza Bo­guc­kich. To była wspólna wy­stawa z Je­rzym Ka­liną. Pier­wot­nie miała się od­być w Ga­le­rii Współ­cze­snej, ale Bo­guccy stra­cili to miej­sce i mu­sieli zmie­nić lo­ka­li­za­cję.

Je­rzy Ka­lina ro­bił tam głu­poty, niby ja­kąś in­sta­la­cję, a ja po­ka­za­łem Spor­tow­ców – brzyd­kie ob­razy o nędz­nej eg­zy­sten­cji ty­po­wego Po­laka w bez­na­dziej­nych cza­sach ko­mu­ni­zmu. Ten cykl za­czą­łem ma­lo­wać w 1972 roku. Bo­ha­te­ro­wie pracy so­cja­li­stycz­nej. Iro­nia i prawda. Wię­cej prawdy niż iro­nii, bo ni­gdy nie na­śmie­wa­łem się z tych lu­dzi; po­ka­zy­wa­łem nie­do­sko­na­łość i ogra­ni­cze­nia czło­wieka, wła­sne ogra­ni­cze­nia, pu­łapkę sys­temu, w któ­rej tkwi­li­śmy jak w po­trza­sku. To były typy lu­dzi, któ­rych wi­dy­wa­łem co­dzien­nie. Na tej wy­sta­wie pod­szedł do mnie mój ku­zyn i po­wie­dział, że mu­siał na chwilę wyjść, żeby się wy­rzy­gać.

Z ob­ra­zem pod ty­tu­łem Ko­la­cja z cy­klu Spor­towcy, 1972

Tak na niego po­dzia­łali Spor­towcy?

Wła­śnie tak. Może się nie wy­rzy­gał, może ode­tchnął i za­cią­gnął się spor­tem, jak praw­dziwy „spor­to­wiec”, bo wtedy to były naj­tań­sze pa­pie­rosy. Lu­dzie po­wszech­nie my­ślą, że na­zwa cy­klu ob­ra­zów Spor­towcy wzięła się od dys­cy­plin spor­to­wych, ale wcale nie, bo co to za sporty upra­wiał prze­ciętny Po­lak w PRL-u? Roz­py­cha­nie się łok­ciami i pa­le­nie spor­tów. Wszy­scy je ku­rzyli. Ja nie. Je­śli już mia­łem pa­lić, to wo­la­łem ja­kieś dun­hille albo cy­ga­retki, czyli niby-cy­gara, ale nie cy­gara, tylko pa­pie­rosy z ust­ni­kiem. Dun­hille były tylko w pe­wek­sie za bony. Rzu­ci­łem pa­le­nie, kiedy uro­dziła się Po­lcia, w 1979 roku. By­łem bar­dzo po­chło­nięty ma­lo­wa­niem, ry­so­wa­niem, ale dziec­kiem się zaj­mo­wa­łem – ką­pa­łem, usy­pia­łem. Te­resa była prze­mę­czona. Gdy Pola była ma­lutka, wo­zi­łem ją do Wi­la­nowa albo do Po­wsina, mia­łem wtedy volks­wa­gena golfa. I w za­sa­dzie rzu­ci­łem pa­le­nie z dnia na dzień. Mia­łem jed­nak ko­le­żankę rzeź­biarkę, która na­mięt­nie pa­liła sporty, i to było okropne, bo kiedy przy­cho­dziła do nas w od­wie­dziny, mu­sie­li­śmy po­tem pół dnia wie­trzyć. Pra­cow­nię w aka­de­mii po­tra­fiła sama za­dy­mić w try­miga. Na­zy­wała się Ewa Ki­li­szek, miesz­kała na Pra­dze, w cza­sach stu­denc­kich miała czer­wone ko­zaczki i bar­dzo duży biust. Któ­re­goś dnia pod­czas eg­za­minu na prawo jazdy in­struk­tor ją opie­przył i ka­zał jej zdjąć szpilki, a ona po­wie­działa, że nie po­trafi cho­dzić na pła­skim ob­ca­sie, bo ją boli krę­go­słup. Wy­sia­dła z sa­mo­chodu i ni­gdy nie zro­biła prawa jazdy.

Dy­gre­sja nam się wkra­dła.

Wra­cam więc do ma­lar­stwa i spo­tka­nia w So­po­cie. Bo­gu­sław przy­po­mniał so­bie swoje od­czu­cia i wy­gło­sił oso­bi­ste exposé. Zresztą mam na­graną tę jego wy­po­wiedź. Ku­pi­łem swo­jemu asy­sten­towi dwie ka­mery. Są wiel­ko­ści po­łowy iPhone’a. Wy­glą­dają jak tro­chę więk­sze pu­dełka od za­pa­łek na wy­się­gni­kach.

Dbasz o do­ku­men­ta­cję. A co jesz­cze cię za­sko­czyło w jego pod­su­mo­wa­niu cie­bie?

Cóż... Po­rów­nał mnie z dwa razy do Goi.

Po­chlebne.

Uhm.

Ale wła­ści­wie czemu nie?

Nie, no bez prze­sady.

Nie­sa­mo­wite! Skromny Dwur­nik!

A poza tym pod­su­mo­wał moją twór­czość, zna ją prze­cież tyle lat, jej róż­no­rod­ność, od wy­głupu do bar­dzo po­waż­nych prac. To jest nie do po­wtó­rze­nia. To trzeba obej­rzeć. Pierw­szy raz wi­dzia­łem, żeby kry­tyk do tego stop­nia się roz­krę­cił i za­czął im­pro­wi­zo­wać tak, że za­po­mniał, że już pora się roz­cho­dzić. Pu­blicz­ność też za­po­mniała. I to było piękne.

Od­no­śnie do na­szych roz­mów, naj­bar­dziej boję się, czy od­róż­nię twój blef od prawdy. Je­steś zna­nym bla­gie­rem.

Będę się sta­rał mó­wić prawdę. Tylko pa­mię­taj, że nie za bar­dzo po­tra­fię roz­ma­wiać na po­ważne te­maty, in­tymne, wzru­sza­jące.

Ma­lu­jesz po­ważne te­maty – hi­sto­rię Pol­ski, ludzką eg­zy­sten­cję, re­la­cje dam­sko-mę­skie, mi­łość. O mi­ło­ści nic nie po­wiesz?

Ła­twiej mi ma­lo­wać niż mó­wić. U mnie ob­raz jest formą wy­po­wie­dzi, ma­lar­stwo to mój spo­sób na ży­cie i nie cho­dzi tylko o to, że to mój spo­sób za­ra­bia­nia, nie – ma­lu­jąc, ko­men­tuję rze­czy­wi­stość i wy­ra­żam sie­bie. Tyle.

Oczy­wi­ście mogę po­wie­dzieć coś na każdy te­mat, o mi­ło­ści też mogę, czemu nie. Zresztą to tak ważna sfera, że w szcze­rym wy­wia­dzie na swój te­mat trudno ją po­mi­nąć, trudno uda­wać, że jej nie ma. Są jed­nak różne sy­tu­acje ży­ciowe, które wpro­wa­dzają mnie w łzawy na­strój, w ja­kim je­stem w tej chwili. Ale prze­pra­szam, to za­raz mi­nie.

Masz dzi­siaj łzawy na­strój? Nie uwie­rzy­ła­bym, gdy­bym nie zo­ba­czyła na wła­sne oczy. Kiedy czyta się wy­wiady z tobą w ko­lo­ro­wych ma­ga­zy­nach, wy­daje się, że nie ma dla cie­bie te­ma­tów tabu i że dzien­ni­karz może cię za­py­tać o naj­więk­sze in­tym­no­ści, a ty nie wzdra­gasz się przed od­po­wie­dzią, wię­cej – chęt­nie na­wi­jasz. Taka kre­acja?

Tak, to pewna kre­acja, choć odro­bina prawdy za­wsze jest w tym moim ma­ni­pu­lo­wa­niu, na­wi­ja­niu. Nie­dawno w wy­wia­dzie dla „Ma­le­MEN” po­wie­dzia­łem, że za­trud­niam trzech ar­chi­tek­tów, któ­rzy ro­bią mi pod­ma­lówki. A to nie ar­chi­tekci, tylko kto inny robi dla mnie pod­ma­lówki.

Przy­naj­mniej nie ukry­wasz, że ktoś robi ci pod­ma­lówki.

No wła­śnie. Za­raz przy­je­dzie mój asy­stent i przy­wie­zie mi jedną, chyba war­szaw­ską Sta­rówkę. Pod­ma­lówka po­lega na wy­ko­na­niu fi­zycz­nej ro­boty, zwy­czaj­nej ha­rówy. Trzeba zro­bić usta­wie­nie urba­ni­styczne, a lu­dzie, któ­rzy dla mnie pod­ma­lo­wują, sta­rają się to wy­ko­ny­wać bar­dzo su­mien­nie, żad­nej fu­szerki nie pusz­czam. A ja to tro­chę zmie­niam, wy­cią­gam, wy­rów­nuję albo prze­krzy­wiam, je­śli jest za bar­dzo od li­nijki. Póź­niej za­czyna się wzbo­ga­ca­nie, opo­wia­da­nie, cała nar­ra­cja i kre­acja ob­razu. Usta­wiam świa­tło i tak ma­ni­pu­luję pod­ma­lówką, aż staje się ab­so­lut­nie moja. Nie­któ­rzy ra­dzą mi, żeby to trzy­mać w ta­jem­nicy, że le­piej, by klient nie wie­dział o mo­ich po­moc­ni­kach, i tak da­lej. A ja mó­wię: se­kretu nie ro­bię, ni­kogo nie oszu­kuję. I skoro już o tym szcze­rze opo­wia­dam, to sko­rzy­stam z oka­zji i oświad­czę na ła­mach ni­niej­szej pu­bli­ka­cji, że gwa­ran­tuję, że kiedy się ku­puje w ga­le­rii ob­raz Dwur­nika, to jest to ob­raz Dwur­nika. No chyba że ktoś mnie cham­sko pod­ra­bia. Rynku pod­rób nie kon­tro­luję.

Od dawna upra­wiasz ten pro­ce­der?

To, że ktoś może za mnie ro­bić pod­ma­lówki, od­kry­łem wiele lat temu. Moja ku­zynka była w cięż­kim sta­nie psy­chicz­nym, miała de­pre­sję. Skoń­czyła ASP, więc na­mó­wi­łem ją, żeby ma­lo­wała dla mnie akwa­rele – pro­ste mo­tywy. Jej to po­pra­wiło sa­mo­po­czu­cie, a ja mia­łem piękne pod­ma­lówki. Bar­dzo mi te­raz bra­kuje jej po­mocy, bo wszystko mu­szę ro­bić sam. O cho­lera, prze­cież już przy­zna­łem, że mam po­moc­ni­ków. No do­bra, ko­rzy­stam z przy­wi­leju by­cia do­brym ar­ty­stą i mogę so­bie po­zwo­lić na współ­pra­cow­ni­ków. W hi­sto­rii sztuki to prze­cież nor­malna sprawa; nie będę mó­wił, ilu uczniów i po­ma­gie­rów miał Ru­bens, na­wet nie wiem. Żeby zo­stać na pol­skim po­dwórku, wy­star­czy wy­mie­nić Kos­sa­ków. Tata Woj­ciech pod­pi­sy­wał ob­razy słab­szego synka Je­rzego, żeby się le­piej sprze­da­wały, a sy­nek ojca – żeby po­pra­wić so­bie re­pu­ta­cję. A po­tem to już w ogóle ob­razy Jurka za­pie­przali pod­wy­ko­nawcy.

Nie­które ob­razy z tej „pro­duk­cji” są jed­nak ewi­dent­nie słab­sze.

Każ­demu zda­rzają się słab­sze ob­razy, moi współ­pra­cow­nicy jed­nak już się wy­spe­cja­li­zo­wali. Za­wsze się sta­ram, żeby było po­rząd­nie, żeby klienta nie ro­bić za bar­dzo w ko­nia. Te­raz już na każ­dej pracy są stem­pel i opis. Kie­dyś mia­łem współ­pra­cow­nika, który ma­lo­wał akwa­re­lami bar­dzo ładne kwiaty. I zda­rzało się, że w ogóle nic tam nie ru­sza­łem, tylko pod­pi­sy­wa­łem. Nie sprze­da­wa­łem tego, da­wa­łem lu­dziom eks­tra, w pre­zen­cie.

Za­wsze masz pa­kiet akwa­re­lek do roz­da­nia.

Kiedy tra­fia się do­bry klient, który ku­puje mój ob­raz za kon­kretne pie­nią­dze, to do­rzu­cam mu akwa­relkę z kot­kiem czy kwiat­kiem i on za­wsze bar­dzo się z tego cie­szy.

Lu­bisz jed­nak wkrę­cać dzien­ni­ka­rzy.

Uwiel­biam. Mam przy tym nie­zły ubaw. Kie­dyś za­dzwo­nili do mnie z ja­kie­goś ra­dia z py­ta­niem, czy żyję eko­lo­gicz­nie. Po­wie­dzia­łem, że tak, jak naj­bar­dziej je­stem eko­lo­giczny, bo jeż­dżę mer­ce­de­sem na prąd. Po­szło w eter i za­raz roz­dzwo­niły się te­le­wi­zje, ga­zety, że­bym się dał sfo­to­gra­fo­wać, sfil­mo­wać z tym eko­mer­ce­de­sem. Na­wet ja­kiś di­ler py­tał mnie, gdzie ta­kie auto ku­pi­łem. A to była ściema.

Wkrę­ca­łem wszyst­kich głów­nie w kwe­stii swo­jego ole­wa­ją­cego sto­sunku do ko­le­gów ma­la­rzy. A to nie­prawda, bo bar­dzo sza­nuję ko­le­gów po pędzlu. Wiem, że mają swoje pro­blemy, wąt­pli­wo­ści, roz­terki, a ja ce­lowo się z tego śmieję, żeby zma­ni­pu­lo­wać dzien­ni­ka­rzy, dać im po­żywkę do pi­sa­nia głu­pot. I mó­wię, że jest tylko trzech do­brych ma­la­rzy w Pol­sce, mię­dzy in­nymi ja. Albo tylko ja. To strasz­nie wkur­wia śro­do­wi­sko i po­ka­zuje, że wszy­scy trak­tują sie­bie bar­dzo se­rio. Zero dy­stansu. A ma­larz po­wi­nien mieć dy­stans wo­bec wła­snej twór­czo­ści, pew­ność sie­bie. Bez tego nie zbu­duje się w ob­ra­zie szcze­gól­nego ro­dzaju na­pię­cia. Szcze­rze mó­wiąc, uwa­żam, że wcale nie je­stem naj­lep­szym ma­la­rzem, wręcz za­zdrosz­czę wielu ar­ty­stom ich roz­wią­zań, ich po­my­słów.

Cie­kawe, czy te­raz mnie wkrę­casz.

Nie wkrę­cam.

W ży­ciu nie po­wie­dzia­łeś cze­goś ta­kiego.

Prze­cież je­stem za­zdro­sny i za­wistny, dla­tego się wkur­wiam.

Komu za­zdro­ścisz?

Bar­dzo za­zdrosz­czę na przy­kład Le­onowi Ta­ra­se­wi­czowi, to jest fan­ta­styczny ma­larz. Ja ni­gdy bym się nie od­wa­żył na in­sta­la­cje, a on re­ali­zuje całe po­tężne przed­się­wzię­cia. To w grun­cie rze­czy jest dla mnie głu­pie i ab­sur­dalne, bo in­sta­la­cje uznaję za blef, a mimo to chciał­bym tak samo. A ob­razy ma­luje re­we­la­cyjne.

Kiedy ze­tkną­łem się z Wil­hel­mem Sa­sna­lem, tro­chę mu za­zdro­ści­łem wi­zji, umie­jęt­no­ści, że ma­luje tak, a nie ina­czej. Taki był młody, przy­jeż­dżał do War­szawy z ple­cacz­kiem i z ob­ra­zami i sprze­da­wał je tu, a ja ku­po­wa­łem je od niego. A po­tem za­ma­lo­wy­wa­łem. Pa­mię­tasz, na jego wy­sta­wie w Za­chę­cie w 2007 roku, gdzie zresztą było wiele złych ob­ra­zów – ta wy­stawa przy­tra­fiła się mu za wcze­śnie, kiedy jesz­cze nie miał za­ple­cza – zna­lazł się je­den prze­piękny ob­raz za­ty­tu­ło­wany Las.

Z 2002 roku, kłę­bo­wi­sko zie­leni. For­mat ma­lutki, a ob­raz dech za­piera.

To jego bar­dzo znany ob­raz, na ogół wszyst­kim się po­doba. W pej­zażu umie­ścił jesz­cze ma­lut­kie po­sta­cie lu­dzi. Tu cho­dzi o gest, o pę­dzel, któ­rym na­ma­lo­wał cały las, to mocno od­dzia­łuje na od­biorcę. Tego ob­razka strasz­li­wie mu za­zdrosz­czę. Że tak po­tra­fił. Te­raz wię­cej sły­chać o Wil­hel­mie re­ży­se­rze, robi filmy z żoną Anką. Po­do­bał mi się ten ich ostatni, Z da­leka wi­dok jest piękny. Tym bar­dziej że ty­tuł jest mi bli­ski. W 1970 roku w cy­klu Dy­plom na­ma­lo­wa­łem wielki ob­raz za­ty­tu­ło­wany A w dali spo­kojny pej­zaż. Na pierw­szym pla­nie jest oczy­wi­ście na­wa­lanka, dwie grupy na­cie­rają na sie­bie z dzi­dami, wi­dłami, musz­kie­tami, a za nimi wi­dać wia­dukt ko­le­jowy, domy, czy­ste niebo.

A jed­nak za­ma­lo­wa­łeś ob­razy Sa­snala.

Nie tylko jego! Bar­dzo lu­bię prze­ra­biać ob­razy chło­pa­ków z Grupy Ład­nie, więc oprócz Sa­snala prze­ma­lo­wa­łem Ra­fała Buj­now­skiego i Mar­cina Ma­cie­jow­skiego. Li­sta za­ma­lo­wa­nych jest długa, za­czy­na­jąc od An­drzeja Wró­blew­skiego, Łu­ka­sza Ko­rol­kie­wi­cza, Prze­mka Ma­tec­kiego, o gor­szych ma­la­rzach nie wspo­mi­na­jąc, a koń­cząc na zwy­kłych land­sza­ftach. Wła­sną córkę prze­ma­lo­wa­łem. Po­da­ro­wała mi ob­raz i po­wie­działa: „Tato, mo­żesz z nim zro­bić, co chcesz”. To nie były słowa rzu­cone na wiatr, wie­działa, czym to grozi. Wy­la­łem na jej ob­raz ku­beł farby, na­ma­lo­wa­łem abs­trak­cję. Lu­dzie pew­nie uznają, że to świę­to­kradz­two znisz­czyć pracę dziecka, ale moje dziecko wie, co to zna­czy być ma­la­rzem, mieć im­pe­ra­tyw pracy. Trak­tuję cu­dze ob­razy jak pod­ma­lówki. To jest wy­godne, bo naj­trud­niej ma­la­rzowi za­cząć ob­raz. Mo­ment, gdy sta­jesz przed pu­stym bia­łym płót­nem, jest cho­ler­nie trudny, pe­łen wąt­pli­wo­ści. A kiedy za­ma­lo­wu­jesz, to sprawa jest o wiele prost­sza, bo ktoś już coś przed tobą za­czął, coś zro­bił, a ty to cią­gniesz da­lej, po swo­jemu.

I po­tem spo­ty­kasz się z za­rzu­tami, że nie sza­nu­jesz cu­dzych prac, że je­steś bez­czelny, aro­gancki i cham.

To niech ci po­krzyw­dzeni prze­ma­lo­wują mnie, pro­szę bar­dzo, nie mam z tym pro­blemu. Tyle tylko, że na­wet je­śli mają mój ob­raz, to żal im ze­mścić się w ten pro­sty spo­sób i po­je­chać farbą po Dwur­niku. Ra­czej lecą sprze­dać ob­raz w De­sie Uni­cum i opo­wia­dają na prawo i lewo, że duma im nie po­zwala trzy­mać mo­jego ob­razka w domu na ścia­nie. Taka to po­zorna ze­msta.

Za­wsze mo­żesz mó­wić, że to, co ro­bisz, to gest ar­ty­styczny! I po­wo­łać się na duń­skiego ar­ty­stę As­gera Jorna (1914–1973), który od 1959 roku do­ma­lo­wy­wał swoje mo­tywy na pra­cach in­nych. Ku­po­wał na pchlich tar­gach ob­razy dzie­więt­na­sto­wiecz­nych ar­ty­stów i wpro­wa­dzał „mo­dy­fi­ka­cje”. I też wszy­scy się na niego obu­rzali, że nie ucho­dzi nisz­czyć cu­dzych dzieł.

Jorn był fajny. Pro­po­no­wał dy­rek­to­rom mu­zeów, że uak­tu­alni im zbiory. Ka­czuszki do­ma­lo­wy­wał, ja też lu­bię do­ma­lo­wać kaczki, kotki, gęsi, psy. Można po­wie­dzieć, że to dia­log ze sztuką, z tra­dy­cją. Chęt­nie zro­bił­bym wy­stawę za­ty­tu­ło­waną Za­ma­lo­wane ob­razy. I chęt­nie uak­tu­al­nił­bym parę mu­ze­al­nych ko­lek­cji.

Nie ża­łu­jesz tych za­ma­lo­wa­nych Sa­snali i in­nych?

Ża­łuję, że prze­ma­lo­wa­łem ob­raz Ko­rol­kie­wi­cza. Tak go za­chla­pa­łem, że nic nie wi­dać. Wró­blew­skiego może bym tro­chę ża­ło­wał, bo uwiel­biam jego ma­lar­stwo, ale prze­cież nie za­sta­na­wiam się nad tym. Wy­rzuty su­mie­nia to nie moja do­mena, mu­sisz o tym pa­mię­tać. Zresztą nie martw się, pod farbą nic nie gi­nie. Ob­raz Wró­blew­skiego ku­pił na au­kcji An­drzej Star­mach i po­wie­dział, że zdej­mie moją war­stwę. Wo­lał Wró­blew­skiego ode mnie. Nie ob­ra­żam się.

Je­śli mia­łem ostat­nio ja­kąś ar­ty­styczną przy­jem­ność, to na te­go­rocz­nej wy­sta­wie Wró­blew­skiego w Mu­zeum Sztuki No­wo­cze­snej. Naj­bar­dziej ce­nię jego ry­sunki i gwa­sze, rów­nież nie­które ob­razy. An­drzej Osęka po­wie­dział kie­dyś, że Wró­blew­ski nie umiał ma­lo­wać. Ow­szem, zda­rzało się mu, że kiedy ma­lo­wał grupę ko­biet, któ­raś z nich miała na przy­kład źle na­ma­lo­waną stopę. Ale to wła­ści­wie mu­siało tak być. Jak ina­czej miał ma­lo­wać, skoro tylko tak po­tra­fił? Ja zresztą też mie­wam ta­kie dy­le­maty, kiedy ma­luję akt albo por­tret i stwier­dzam, że jed­nak po­winno być ina­czej. Mó­wię so­bie wtedy, że skoro już tak zro­bi­łem, to trudno, tak musi zo­stać. Na ogół nie chce mi się zmie­niać. Cho­ciaż cza­sem zmie­niam. Kazi Szczuce w ak­cie prze­dłu­ży­łem nogi o dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów. To zna­czy, żeby było ja­sne, ona mi nie po­zo­wała. To była moja pro­jek­cja. Ktoś mnie za­py­tał: „Dla­czego ona ma ta­kie krót­kie nogi? No ale skoro ta­kie na­ma­lo­wa­łeś, to pew­nie ta­kie ma”. Prze­dłu­ży­łem jej pę­ciny i te­raz wy­gląda le­piej.

Któ­rym ar­ty­stom jesz­cze za­zdro­ścisz?

Przede wszyst­kim moim ido­lom, dwóm Edwar­dom: Mun­chowi – to jest nie­sa­mo­wite zja­wi­sko ma­lar­sko-gra­ficzne, ku­puję każdy jego al­bum, jaki mogę do­stać na Za­cho­dzie, w Pol­sce też. Drugi to Hop­per, nie my­lić z wi­niar­nią U Hop­fera. Nie­dawno oglą­da­łem Śmierć ko­mi­wo­ja­żera z Du­sti­nem Hof­f­ma­nem, to jest sztuka Ar­thura Mil­lera; sztukę, wiesz, trudno ekra­ni­zo­wać, ale to jest tak fil­mo­wane, tak po­usta­wiane, że czu­łem się, jak­bym oglą­dał al­bum Hop­pera.

Ka­dry jak z jego ob­ra­zów.

Tak. Ko­bieta sie­dzi na drew­nia­nym łóżku, do­okoła niej pu­ste szare ściany, obok łóżka stoi męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze. Nie­sa­mo­wite. Wciąż mam to przed oczami. Wi­dzia­łaś?

Nie, sztuki nie wi­dzia­łam.

A film? Kilka dni temu pusz­czała go TVP Kul­tura. Gra tam rów­nież John Mal­ko­vich, ale jest zu­peł­nie nie do po­zna­nia. Albo ma pe­rukę, albo czarne włosy. Hof­f­mana mocno po­sta­rzyli, prze­cież on był wtedy młody.

Je­śli cho­dzi o pol­skich ma­la­rzy, to fa­scy­na­cje mi się zmie­niały. Naj­waż­niej­szy jest Ni­ki­for, ale o nim pew­nie po­roz­ma­wiamy póź­niej, o nim trzeba ob­szer­niej. Ce­ni­łem Wło­dzi­mie­rza Jana Za­krzew­skiego, który był pro­pa­ga­to­rem so­cre­ali­zmu, ma­lo­wał bar­dzo dziwne rze­czy. Przy­wę­dro­wał do Pol­ski z Ar­mią Woj­ska Pol­skiego, ro­bił pla­katy – na jed­nym z nich ukuł słynne ha­sło: „Ol­brzym i za­pluty ka­rzeł re­ak­cji”. Zro­bił też duży cykl ob­ra­zów Szla­kiem Le­nina, które oczy­wi­ście były w zbio­rach Mu­zeum Le­nina. Kiedy w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych pra­co­wa­łem w Mu­zeum Le­nina jako kon­ser­wa­tor zbio­rów, to zna­czy cho­dzi­łem z gumką do ma­za­nia i ście­ra­łem ślady pa­lu­chów po wy­ciecz­kach, oglą­da­łem kil­ka­krot­nie jego prace w ma­ga­zy­nie i szcze­rze się nimi za­chwy­ca­łem.

To były do­bre ob­razy?

Świetne! Pej­zaże, miej­sca, w któ­rych Le­nin miesz­kał: Pa­ryż, Po­ro­nin, wi­doki Tatr... Za­krzew­ski po pro­stu so­bie jeź­dził i ma­lo­wał, wła­dza mu to fi­nan­so­wała, a po­tem jesz­cze do­brze sprze­dał swoje prace. Układ ide­alny, sam bym tak chciał, każdy by chciał. Wielu uta­len­to­wa­nych ma­la­rzy za­li­czyło ro­mans z re­ali­zmem so­cja­li­stycz­nym, dla nie­któ­rych, na przy­kład dla He­leny i Ju­liu­sza Kra­jew­skich, to był naj­lep­szy okres twór­czo­ści. Lu­bię i ce­nię ob­razy Kra­jew­skich, Iza­aka Cel­ni­kiera, Wal­de­mara Cwe­nar­skiego, Marka Obe­rlan­dera, To­ma­sza Gleba. Fan­ta­styczne były sceny z ro­bot­ni­kami Gleba, ja­kieś zjazdy do ko­palni i tym po­dobne. Chciał­bym się cof­nąć do pierw­szych lat po woj­nie i po­oglą­dać ów­cze­sne nie­sa­mo­wite ob­razy, na przy­kład sceny ba­ta­li­styczne Mi­chała By­liny – Le­nino, Het­mana Żół­kiew­skiego... Po­do­bało mi się to tak bar­dzo, bo było nar­ra­cyjne, jak dla dzieci. Tak jak na mo­ich ob­ra­zach.

Co do mo­ich wzor­ców ar­ty­stycz­nych, na pewno mu­szę wy­mie­nić jesz­cze Pi­cassa, któ­rego ry­sunki za­wsze śle­dzi­łem z ogromną uwagą i fa­scy­na­cją. Jest moim mi­strzem, je­śli cho­dzi o ry­su­nek. Nie wszyst­kie ob­razy Pi­cassa do mnie prze­ma­wiają, wi­dzia­łem bar­dzo dużo kiep­skich prac w jego pa­ry­skim mu­zeum w dziel­nicy Le Ma­rais. W nie­któ­rych wi­dać po­śpiech. Zdaję so­bie sprawę, że tak bywa. Sam po­peł­ni­łem kil­ka­dzie­siąt, a może i wię­cej, po­spiesz­nych ob­ra­zów, które póź­niej naj­czę­ściej za­ma­lo­wy­wa­łem. Tylko pro­szę nie my­lić mo­jego za­ma­lo­wy­wa­nia z za­ma­lo­wy­wa­niem ob­ra­zów przez kra­kow­skich nie­szczę­śni­ków, jak Kan­tor, Brzo­zow­ski, Wró­blew­ski czy No­wo­siel­ski, któ­rzy ma­lo­wali na dru­giej stro­nie płótna. Oni tak z biedy ro­bili, a ja po pro­stu za­ma­lo­wuję. Bar­dzo czę­sto po­tem ża­łuję, bo oka­zuje się po la­tach, że tamte niby nie­udane, od­rzu­cone przeze mnie ob­razy są fan­ta­styczne. Wiesz, czło­wiek doj­rzewa i za­czyna do­ce­niać swoją pracę, którą kie­dyś, po na­ma­lo­wa­niu, po mie­siącu czy dwóch, chciał znisz­czyć. Cał­kiem nie­dawno coś za­ma­lo­wa­łem, ale nie ża­łuję. To był por­tret kry­tyka sztuki i ku­ra­tora Adama Szym­czyka z Fun­da­cji Ga­le­rii Fok­sal. Zro­bi­łem z niego piękną abs­trak­cję.

Mam da­lej wy­mie­niać ulu­bio­nych ma­la­rzy? De­la­croix, Ba­squ­iat, Freud, Ma­tejko. De­la­croix był wspa­niały, nie ma co ko­men­to­wać. U Ba­squ­iata i Freuda po­doba mi się gest, eks­pre­sja. U Ma­tejki lu­bię nar­ra­cję. Ze sztuką jest tak, że pa­trzysz na nie­które ob­razy i kom­plet­nie ci zwi­sają, mo­żesz na­wet po­wie­dzieć, że są kiep­skie, a inne mocno od­czu­wasz. Pa­mię­tam wi­zytę w Luw­rze: tłum przed Mona Lisą, do­pchać się do niej nie można, a do­okoła wi­szą cu­downe ob­razy Ty­cjana i Tin­to­retta, na które mało kto zwraca uwagę, bo wszy­scy chcą tylko za­li­czyć Le­onarda da Vinci. I już nie pcha­łem się do Mona Lisy, bo tak nie­sa­mo­wi­cie po­ru­szył mnie ko­lor tych płó­cien. Jedno było błę­kit­nawe, dru­gie zie­lon­kawe...

Uśmie­chasz się z roz­ma­rze­niem.

Pa­trzeć na ta­kie ob­razy to jest prze­ży­cie. O tym wła­śnie cały czas mó­wię. To jest cała ta­jem­nica, żeby po­tra­fić tak na­ma­lo­wać. Na­wet nie pa­mię­tam, co na nich było, ja­kieś tam scenki ro­dza­jowe, nie­ważne, ale świa­tło było nie­sa­mo­wite.

Ma­lar­stwo bywa ta­kie su­ge­stywne! Ni­gdy nie wiesz, jak za­działa. Pe­wien gość ku­pił ode mnie kie­dyś ob­raz Spa­lona wieś, a po­tem wró­cił i po­pro­sił, że­bym mu go wy­mie­nił na coś in­nego, bo nie może spać, tylko pa­trzy, czy gdzieś nie po­jawi się ogień. Więc da­łem mu inny ob­raz.

A wra­ca­jąc do Wró­blew­skiego... Szkoda, że tak krótko żył, umarł w wieku trzy­dzie­stu lat, po­dobno w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach. Wra­cał z gór, zmarł sto me­trów od przy­stanku au­to­bu­so­wego. Cho­ro­wał na pa­daczkę, może miał atak. Po­dob­nie krótki ży­wot miał Mak­sy­mi­lian Gie­rym­ski, brat Alek­san­dra. Taki fe­no­men twór­czy wy­stę­puje u lu­dzi przed trzy­dziestką, przed czter­dziestką – ge­nialne prace po­wstają na ogół wtedy, gdy ar­ty­ści jesz­cze nie są w pełni świa­domi swo­jego kunsztu.

Co my­ślisz, pa­trząc na swoje prace, które two­rzy­łeś w wieku trzy­dzie­stu lat?

No wła­śnie, to są ge­nialne prace. Ale ze świa­do­mo­ścią nie mają nic wspól­nego, to była czy­sta mło­dzień­cza roz­kosz.

Ko­lo­rowe ma­ga­zyny zro­biły z cie­bie króla ży­cia. Za­le­żało ci na ta­kim wi­ze­runku czy to ra­czej kre­acja me­diów? Albo dla me­diów?

To jest moja za­słona dymna, ucieczka. Ła­twiej wejść w rolę ce­le­bryty, bła­zna niż opo­wia­dać o ży­cio­wych wąt­pli­wo­ściach albo se­rio o pracy. Znowu nie uwie­rzysz, ale jest tro­chę tak, że ja się na­wet cza­sem krę­puję, kiedy mó­wię ci o so­bie, skoro jed­nak to ma być książka o mnie, to będę mó­wił. Zresztą za­in­te­re­so­wa­nie me­diów to sprawa rap­tem ostat­nich kil­ku­na­stu lat. Kiedy by­łem w związku z Elż­bietą Łeb­kow­ską, dzia­łaczką spo­łeczną i biz­ne­sową, czę­sto by­wa­li­śmy w tak zwa­nej War­szawce, cho­dzi­li­śmy na wszyst­kie wer­ni­saże, pre­miery, by­li­śmy na wi­doku. A że Ela wszyst­kich znała, to ga­zetki za­częły się mną in­ten­syw­niej in­te­re­so­wać i tak to trwa.

Wio­senny ogród z cy­klu Dwu­dzie­stego trze­ciego, 1999

Ma­lu­jesz dwie­ście ob­ra­zów rocz­nie, w po­ry­wach na­wet wię­cej. Wy­obra­żasz so­bie ży­cie bez ma­lo­wa­nia? Mógł­byś od­ci­nać ku­pony od sławy i wy­prze­da­wać ma­ga­zyny.

Oczy­wi­ście, że tak mo­głoby być, ale co bym ro­bił? Nu­dził­bym się. Na­wet kiedy ostat­nio le­ża­łem w szpi­talu i cze­ka­łem na ope­ra­cję, to ry­so­wa­łem cykl Tha­na­tos. My­śla­łem so­bie, że je­śli mnie nie wy­bu­dzą z nar­kozy, to zo­staną pro­ro­cze ry­sunki o śmierci. Żar­tuję, po pro­stu ry­so­wa­łem, bo lu­bię to ro­bić. Za­wsze lu­bi­łem i ni­gdy nie wie­dzia­łem, skąd przy­cho­dził te­mat. Myśl leci, ja ry­suję.

Mia­łem w ży­ciu kilka ope­ra­cji, na ogół do­sta­wa­łem znie­czu­le­nie ze­wną­trzo­po­nowe, ale prze­ży­łem też pełną nar­kozę i to mi się ab­so­lut­nie ko­ja­rzy ze śmier­cią. Bu­dzisz się po paru go­dzi­nach w zu­peł­nie in­nej sy­tu­acji, na in­nym łóżku, bywa, że w in­nej sali. Na­prawdę dziwne uczu­cie. To jest to: nie było cię.

Ist­nieje bar­dzo dużo teo­rii o śmierci, prze­cież cały świat stoi na re­li­giach, które obie­cują ży­cie po śmierci; po­wstają na ten te­mat dzieła sztuki, filmy. Wszystko za­leży od wy­obraźni ar­ty­stów. Oso­bi­ście uwa­żam, że du­sza wcale nie waży tych osła­wio­nych dwu­na­stu gra­mów, to pic na wodę. Ży­cie czło­wieka to ży­cie jego mó­zgu. To jest nie­sa­mo­wity or­gan – wy­kształ­cał się przez mi­liardy lat, a w re­zul­ta­cie wy­ko­rzy­stu­jemy tylko parę pro­cent jego moż­li­wo­ści. Nie teo­re­ty­zuję so­bie ot tak, jak ja­kiś niby-guru, mó­wię z wła­snego do­świad­cze­nia. Kie­dyś po pi­jaku tak ostro pie­prz­ną­łem się w głowę, że wi­dzia­łem po­dwój­nie, słuch mia­łem z sil­nym po­gło­sem, stra­ci­łem smak. Stra­ci­łem zmy­sły. Po­sze­dłem do neu­ro­loga, zro­bili mi re­zo­nans, jed­nemu pro­fe­so­rowi po­da­ro­wa­łem akwa­relę za skie­ro­wa­nie, dru­giemu za to, że we­pchnął mnie do szpi­tala bez ko­lejki. Obaj pa­no­wie pro­fe­so­ro­wie znali moje na­zwi­sko, więc byli za­chwy­ceni. Prze­ana­li­zo­waw­szy wy­nik, stwier­dzili, że mam po­prze­ry­wane pewne „sy­napsy”, wszystko jed­nak wróci do normy, bo mózg to ge­nialny or­gan i się zre­ge­ne­ruje. Jak po­wie­dzieli, tak się stało. Znów mam smak, dość do­brze wi­dzę, cho­ciaż nie tak, jak po­wi­nie­nem, bo lata lecą, ale to osobna hi­sto­ria, za to słuch wró­cił do normy. Pa­mię­tam, że po tym wy­padku sie­dzia­łem w fil­har­mo­nii i by­łem zdzi­wiony, że sły­szę or­kie­strę po­dwój­nie.

Mury obronne z cy­klu Wó­zek, 1969

Ry­suję więc na­wet na szpi­tal­nym łóżku, może i na łożu śmierci po­ry­suję. To by było ładne za­mknię­cie ży­cia ro­bot­nika sztuki. Na­ma­lo­wa­łem ja­kieś sześć ty­sięcy ob­ra­zów. Prac na pa­pie­rze, akwa­rel, ry­sun­ków, ko­laży po­wstało z dwa­dzie­ścia pięć ty­sięcy.

Kilka lat temu w wy­wia­dzie dla „Du­żego For­matu” po­wie­dzia­łeś, że je­steś księ­ciem du­żego pań­stwa – tyle masz ob­ra­zów w ma­ga­zy­nach, prac w szu­fla­dach. Po­my­śla­łam so­bie, że to ide­al­nie do cie­bie pa­suje. Ty­tuł książki mógłby brzmieć Dwur­nik – książę du­żego pań­stwa alboMoje kró­le­stwo.

O, po­do­bają mi się ta­kie pro­po­zy­cje ty­tułu. Lu­bię tak o so­bie my­śleć, tak jest. Mam w domu kilka ma­ga­zy­nów wy­peł­nio­nych ob­ra­zami, wiel­kie ko­mody wy­pchane ry­sun­kami, dwie pra­cow­nie i za­wsze coś na warsz­ta­cie. Ce­nię so­bie po­rzą­dek i sys­te­ma­tycz­ność, ob­razy mam zin­wen­ta­ry­zo­wane i od­po­wied­nio po­ukła­dane w ma­ga­zy­nach. Pa­piery prze­cho­wuję w buł­gar­skich me­ta­lo­wych ko­mo­dach. Pierw­szy raz zo­ba­czy­łem ta­kie ko­mody w Mu­zeum Le­nina i nor­mal­nie na nie za­cho­ro­wa­łem. Pod ko­niec lat sie­dem­dzie­sią­tych udało mi się ta­kie zdo­być. Do­wie­dzia­łem się, że można je ku­pić gdzieś na Woli. Po­je­cha­łem, za ladą sie­działa wy­fio­ko­wana dziew­czyna, która po­wie­działa mi: „Mamy dużo tych szu­flad, ale wszyst­kie są znisz­czone, bo Buł­ga­rzy ich nie za­bez­pie­czyli i kiedy po­ciąg ha­mo­wał, po­przew­ra­cały się i po­obi­jały”. Po­sze­dłem do hali i wy­bra­łem te w naj­lep­szym sta­nie. W su­mie ku­pi­łem około dzie­się­ciu, wy­mie­ni­łem tylko kó­łeczka w szu­fla­dach, bo wszystko było roz­pie­przone. W tych szu­fla­dach są ty­siące ry­sun­ków, a i tak wiem, co gdzie leży. Tak, to jest moje pań­stwo, moje kró­le­stwo. Je­stem tu pa­nem, księ­ciem, kró­lem. Nie od­ci­nam ku­po­nów od po­pu­lar­no­ści, nie le­nię się. Chwa­lić Boga, rzu­ci­łem pi­cie i je­stem abs­ty­nen­tem od pra­wie dwóch mie­sięcy. To mi bar­dzo od­po­wiada, wró­ci­łem do formy fi­zycz­nej sprzed lat, kiedy mo­głem stać przez go­dzinę albo i dłu­żej przy ob­ra­zie i cy­ze­lo­wać go, po­pra­wiać, zmie­niać. Jak nie wy­cho­dzi to, o czym my­śla­łem, świa­tło albo od­po­wiedni ko­lor, albo ta­kie różne chwyty ma­lar­skie, to jesz­cze raz prze­ma­lo­wuję lub zdej­muję szpa­chlą po­wierzch­nię. Cią­gle mnie to raj­cuje i po­ciąga. Trudno mi so­bie wy­obra­zić, żeby nie ma­lo­wać przez, po­wiedzmy, mie­siąc. By­wało, że wy­jeż­dża­łem na ty­dzień czy dwa, no i bra­łem ze sobą ma­te­riały do ma­lo­wa­nia, a póź­niej i tak nic z tego nie wy­cho­dziło, bo były różne inne atrak­cje, ale to były krót­kie prze­rwy w pracy.

Gdzie­kol­wiek byś wy­je­chał, i tak ma­lu­jesz plac Zam­kowy. Ślad po eg­zo­tycz­nych wa­ka­cjach na two­ich ob­ra­zach to sur­fe­rzy pod ko­lumną Zyg­munta.

By­łem kie­dyś mie­siąc na Ha­wa­jach, na wy­spie Maui. Wi­doki tam są prze­piękne. Wy­spa dzieli się na strefę pu­stynną i tro­pi­kalną. W jed­nej su­cho i wszystko urzą­dzone po ame­ry­kań­sku, ro­ślin­ność na­wad­niana, a w dru­giej – wzgó­rza i las tro­pi­kalny, ro­ślin­ność in­ten­sywna, rzeczki, stru­myczki. I tam po pro­stu ma­lo­wa­łem plac Trzech Krzyży i plac Zam­kowy. Ma­lo­wa­nie tam­tej­szego pej­zażu, palm i fal, nie miało dla mnie sensu. Do­brze mi tam było, od­po­czy­wa­łem, po­dzi­wia­łem wi­doki, ale nie czu­łem żad­nej po­trzeby ma­lo­wa­nia ich.

Pew­nie bę­dziesz chciała, że­bym wy­mie­nił swoje ulu­bione mo­tywy. Mogę od razu to zro­bić. Więc przede wszyst­kim plac Zam­kowy. Ko­cham ma­lo­wać plac Zam­kowy. Wy­li­czy­łem na oko, że tych obiek­tów na płót­nie i na pa­pie­rze jest około pię­ciu­set. Mam trzy te­maty prze­wod­nie: plac Zam­kowy wła­śnie, Ry­nek Główny w Kra­ko­wie i ra­tusz w Po­zna­niu.

Ulu­bione, a przy oka­zji, nie ma co ukry­wać, bar­dzo sprze­dażne mo­tywy. Nie­źle na nich za­ra­biasz.

Tak, wła­ści­wie tak. Mnie to cie­szy, klien­tów cie­szy. Ob­razy do­bre. Wszy­scy są za­do­wo­leni.

Przy pracy, ulica Bur­ga­ska, druga po­łowa lat sie­dem­dzie­sią­tych

Je­steś sys­te­ma­tyczny? Przez całe ży­cie bar­dzo dużo ma­lo­wa­łeś, pra­co­wa­łeś non stop. Czy to wy­maga dys­cy­pliny?

Tak, to był obłęd, ko­cioł twór­czy, który trwał ja­kieś czter­dzie­ści lat. Gdy te­raz cza­sem prze­glą­dam swoje dawne ry­sunki, za­sta­na­wiam się, czy ja rze­czy­wi­ście to wszystko zro­bi­łem, tyle tego jest, i wszystko świetne. Mia­łem mnó­stwo po­my­słów i chcia­łem je na­tych­miast re­ali­zo­wać. I nie cho­dziło o to, że tak bar­dzo za­le­żało mi na wy­sta­wach; po pro­stu czu­łem we­wnętrzną po­trzebę ma­lo­wa­nia tych wszyst­kich co­dzien­nych prze­żyć. Głowy z te­le­wi­zo­rów, spo­tka­nia z ludźmi, au­dy­cje z Wol­nej Eu­ropy – na­su­wały mi pewne roz­wią­za­nia ar­ty­styczne, wy­ko­ny­wa­łem pewne czyn­no­ści ru­ty­nowo, nie to­wa­rzy­szyły mi żadne prze­sła­nia ani idee. Po­tem coś po­pra­wia­łem, nisz­czy­łem, wy­ci­na­łem, wkle­ja­łem do in­nego ob­razu. W wielu z nich wy­ko­rzy­sta­łem kom­po­zy­cje z Po­dróży au­to­sto­pem albo z Drogi, ze­społu dzie­się­ciu ob­ra­zów tak zwa­nego świec­kiego ukrzy­żo­wa­nia. Droga to hi­sto­ria fa­ceta, któ­rego wciąż wiążą, aresz­tują. I on nie­sie krzyż. Do tego cy­klu wkle­ja­łem frag­menty sta­rych ob­ra­zów, na przy­kład piękne akwa­rele, a na nich ma­lo­wa­łem grubą war­stwą czar­nej farby całą ak­cję. Ta­kie for­malne za­bawy były mi po­trzebne.

Po­tra­fi­łem ma­lo­wać ob­razy je­den za dru­gim, po­trze­bo­wa­łem tylko blejt­ra­mów. A je­śli ich nie mia­łem, bra­łem stare płótno, które uzna­łem za nie­tra­fione, i je za­ma­lo­wy­wa­łem. Jak w tran­sie. Wtedy nie było mowy o al­ko­holu. O ro­dzi­nie też nie. W ma­lar­stwie by­łem ego­istą.

Od ja­kichś dzie­się­ciu lat mam jed­nak – że tak po­wiem – dość wul­garne za­mó­wie­nia, które mu­szę, krótko mó­wiąc, zre­ali­zo­wać, od­dać w ręce za­ma­wia­ją­cego, za­in­ka­so­wać pie­nią­dze. Tylko pa­trzeć, jak przyjdą klienci z wiel­kimi ocze­ki­wa­niami, a ja mam rap­tem trzy ob­razy z mia­stami. Bo na­tych­miast wszystko sprze­daję, już nie wy­ra­biam. Albo wpad­nie za­przy­jaź­niony Woj­tek Tu­leya i coś mi ze ścian po­ściąga, żeby to wsta­wić do Ga­le­rii Art. Ja cho­wam, on wy­ciąga. Sama nie­raz wi­dzia­łaś, jak to wy­gląda. Nie że­bym miał pre­ten­sje, bar­dzo go lu­bię, no i świet­nie sprze­daje. Ma oko do ob­ra­zów, za­biera naj­lep­sze. Zro­bił mi kilka wy­staw z pięk­nymi ka­ta­lo­gami. Po­trafi prze­ko­nać lu­dzi do mo­ich ob­ra­zów pro­gra­mo­wych, a to wcale nie jest ła­twe. Inni ga­le­rzy­ści boją się tych prac i nie chcą nimi han­dlo­wać. Wy­dają im się za trudne, aeste­tyczne, wolą Po­dróże au­to­sto­pem, naj­le­piej bar­dzo ko­lo­rowe. A ja ni­gdy nie chcia­łem za­ist­nieć Po­dró­żami au­to­sto­pem, chcia­łem za­ist­nieć ob­ra­zami pro­gra­mo­wymi. Do­brze, że lu­dzie ku­pują te­raz abs­trak­cje i moje stare prace z cy­klu Spor­towcy. Doj­rzeli do tego. A nie tylko wi­doki miast. Wszy­scy chcie­liby mia­sta i mia­sta. Jak obłą­kani. Stąd ta moja pro­duk­cja ob­ra­zów z mia­stami. Wiesz, jak pa­skud­nie lu­dzie na­uczyli się mó­wić na moje mia­sta? Chcą domki. Pies ich trą­cał. Z klien­tami jest cała ka­ru­zela, bo nie­któ­rzy im wię­cej mają pie­nię­dzy, tym bar­dziej się tar­gują albo nie do­trzy­mują słowa. Więc wtedy ich wszyst­kich chro­molę i od­bi­jam to so­bie w taki spo­sób, że uma­wiam się z nimi, a po­tem nie wpusz­czam ich do domu. I są strasz­nie zdzi­wieni, po­bu­dzeni, naj­chęt­niej pod­pa­li­liby mi cha­łupę. Ale i tak wra­cają z pod­ku­lo­nym ogo­nem. Są już wtedy po­tulni, mili, wy­cią­gają pie­nią­dze albo wpła­cają na konto. Prze­ra­biam to już od tylu lat, że nie­któ­rzy py­tają mnie, czy nie skoń­czy­łem cza­sem ja­kiejś eko­no­micz­nej szkoły wyż­szej. Mógł­bym na­pi­sać in­struk­taż, jak so­bie ra­dzić z bu­co­wa­tym klien­tem.

Kra­ków z cy­klu Po­dróże au­to­sto­pem, 1995

A ma­lo­wa­nie na za­mó­wie­nie nie nu­dzi cię, nie po­grąża w ru­ty­nie?

Ależ ru­tyna jest słodka, ko­cham ją. Po­zwala re­ali­zo­wać ob­raz bar­dzo szybko i bar­dzo pięk­nie, tak że wszy­scy są za­do­wo­leni. Zwłasz­cza ja, ha, ha. Mam różne po­my­sły na te same obiekty, mo­tywy. Każdy ob­raz jest zróż­ni­co­wany ko­lo­ry­stycz­nie, na­sy­cony inną ak­cją. Naj­czę­ściej są to wi­doki trzech miast: Kra­ków, Po­znań, War­szawa, ewen­tu­al­nie inne na kon­kretne za­mó­wie­nie – Łódź, So­pot i tak da­lej. Klienci czę­sto chcą, żeby im na­ma­lo­wać So­pot. Poza tym ta ko­mer­cja (ko­mer­cja na po­zio­mie) po­zwala mi re­ali­zo­wać moje ma­lar­stwo pro­gra­mowe, na które zresztą też już znaj­dują się klienci.

Kie­dyś zro­bi­łem se­rię czter­dzie­stu ma­łych ob­raz­ków z cy­klu Krzyż, pre­zen­tu­ją­cego roz­ma­ite stop­nie ludz­kiego umę­cze­nia. One były do­syć po­ważne i każdy z nich no­sił ty­tuł, na przy­kład: Chry­stus w ogro­dzie, Chry­stus w po­wie­trzu, Chry­stus na skwe­rze, Chry­stus na wsi, Chry­stus na cię­ża­rówce, Chry­stus w po­koju, Chry­stus w celi wię­zien­nej, i nie­dawno zo­rien­to­wa­łem się, że już nie mam tych ob­ra­zów, nie wia­domo, jak to się stało, ale się ro­ze­szły. Chwa­lić Boga, że mam duże od­po­wied­niki – 210 na 150 cen­ty­me­trów, z trzy po­ka­za­łem na wy­sta­wie w Mu­zeum Na­ro­do­wym w Kra­ko­wie, a poza tym to jesz­cze świat ich nie wi­dział.

Mogę uwie­rzyć, że ru­tyna jest słodka. Ma­chasz ob­razki pod klienta. Ale prze­cież ru­tyna jest też zgubna i nudna. A ty poza ma­cha­niem pod klienta pró­bu­jesz w ma­lar­stwie no­wych rze­czy. Ru­tyna to brak cie­ka­wo­ści, leń na eks­pe­ry­men­to­wa­nie.

No do­bra, ru­tyna jest oczy­wi­ście zła (poza chwi­lami, kiedy jest słodka) i nudna, za­do­wo­lona?

Ja je­stem cały czas w ru­ty­nie. Wal­czę z ru­tyną, ob­razy same mi wy­cho­dzą.

Ła­two ci za­rzu­cić ru­tynę choćby dla­tego, że na­ma­lo­wa­łeś setki wi­do­ków placu Zam­ko­wego.

Czyli zro­bi­łem to, co lu­bię i za co mi do­brze płacą! Pa­mię­taj, że mam dwa ka­nały twór­czo­ści – ko­mer­cję i pro­gram. Pierw­szy po­zwala mi zaj­mo­wać się dru­gim. Ale se­rio, wra­ca­jąc do ru­tyny... Co in­nego umie­jęt­ność, ła­twość ma­lo­wa­nia, a co in­nego ru­tyna. Co to jest ru­tyna? To jest na przy­kład po­wta­rza­nie pew­nych ge­stów. Moja ko­le­żanka jesz­cze z cza­sów aka­de­mii, Li­dia Se­ra­fin, ma­lo­wała po prze­kąt­nej. Nie umiała ina­czej. Wszy­scy mó­wili Lidce, żeby wzięła pę­dzel do dru­giej ręki, żeby nie ukła­dała jej wciąż tak samo jak szpa­chli.

Żeby prze­ła­mać ru­tynę.

I za­wsze wy­cho­dziło jej po­dob­nie. U sie­bie do­strze­ga­łem ten pro­blem, kiedy ma­lo­wa­łem czło­wieka. U in­nych ar­ty­stów też wi­dzia­łem błędy i ru­tynę. Czło­wie­czek w prze­strzeni jest jak klek­sik, prawda? Ja by­łem jed­nak o tyle cwań­szy, że go jesz­cze przy­ozdo­bi­łem albo ufry­zo­wa­łem, albo da­łem mu ko­stium, przy­cze­pi­łem mu sza­belkę, ostrogi, ka­pe­lu­sik z piór­kiem, i od razu na­bie­rał in­dy­wi­du­al­no­ści. Póź­niej, po la­tach, kiedy ma­lo­wa­łem już Au­to­stopy, Spor­tow­ców i tych mo­ich bo­ha­te­rów spo­ty­kało się w róż­nych sy­tu­acjach na tym sa­mym płót­nie, to wła­śnie byli w ja­kiś spo­sób zdo­bieni, albo ści­śnięci pa­skiem, albo mieli ja­kieś koła, albo byli ry­ce­rzami. To była ucieczka od re­al­no­ści.

Dużo u cie­bie sur­re­ali­zmu. Niby wia­domo, że two­rzysz sceny wzięte z ży­cia, ale to ni­gdy nie jest re­alizm je­den do jed­nego.

Na­wet ostat­nio, na­ma­lo­wa­łem księ­dza pra­łata Jan­kow­skiego jako spor­towca. To też spor­to­wiec. Na­ma­lo­wa­łem go na ko­niu – na pięk­nej kasz­tance, na ta­kiej, jaką miał Pił­sud­ski. Zresztą Pił­sud­skiego też kie­dyś na­ma­lo­wa­łem na ko­niu, Ja­ru­zel­skiego rów­nież.

Też do­stał kasz­tankę?

Tak. Ob­raz nosi ty­tuł Ksiądz, pra­łat, po­li­tyk. Bo­ha­ter ob­razu ma epo­lety, fajny mun­dur, pier­ścionki, czapkę hu­sar­ską z pió­rem, wą­sów nie mo­głem mu do­ro­bić, ale szczękę ma wy­datną, a koń się uśmie­cha. To są ru­ty­niar­skie chwyty, tak bym to na­zwał. Ru­tyna po­zwala na na­tych­mia­stową re­ak­cję. Kie­dyś przy­szła do mnie pani Iza Kuna, ak­torka. To było w 2010 roku. Na­pi­sała książkę pod ty­tu­łem Klara i po­pro­siła, że­bym za­pro­jek­to­wał okładkę. Sie­dzie­li­śmy tak jak my te­raz. I ona za­częła mó­wić: „Pa­nie Edwar­dzie, pro­szę coś wy­my­ślić, to jest książka o mnie, pi­szę o swoim ży­ciu, o swo­ich przy­ja­ciół­kach – taka co­dzienna pi­sa­nina, nie­ko­niecz­nie bab­ska”, am­bitna, zresztą, jak się póź­niej oka­zało, cał­kiem do­brze przy­jęta. Na­ry­so­wa­łem jej więc por­tret z kot­kiem na ra­mie­niu na tle ja­kie­goś mia­steczka i po­wie­dzia­łem: „Pro­szę bar­dzo”. Była za­chwy­cona, a jed­no­cze­śnie prze­ra­żona, że to już. I to wła­śnie jest dla mnie ru­tyna. To tak jak: „Pa­nie Te­ges, za­graj pan Czer­wone maki na Monte Cas­sino”, a fa­cet siada do pia­nina i za­suwa, bo ma to już ob­cy­kane.

Je­śli czło­wiek trak­tuje ta­kie mach­nięte prace śmier­tel­nie po­waż­nie i je­śli się do nich przy­wią­zuje, bo ni­czego in­nego nie umie, to ta po­waga go ośmie­sza, dla­tego że to są ru­ty­niar­skie chwyty, tym­cza­sem on tego broni, chce za to ja­kichś pie­nię­dzy. To straszne. Pani Iza za­py­tała mnie, ile chcę za ten ry­su­nek, a ja po­wie­dzia­łem, że nic nie chcę, pod­pi­sa­łem się i już. I było faj­nie.

Na ta­kiej za­sa­dzie pi­szesz klien­towi de­dy­ka­cję w swoim al­bu­mie i do­rzu­casz do tego na przy­kład ry­su­nek kotka albo swój pro­fil.

Tak, to wy­nika z pew­nej wprawy i ru­tyny wła­śnie. Moja matka chrzestna, Cy­ganka, pani Sa­wicka, brała do ręki gi­tarę, na niej kła­dła swoje wiel­kie piersi i grała wszystko, co tylko chcie­li­śmy. Ale żeby za­grała coś od sie­bie, za­im­pro­wi­zo­wała lub skom­po­no­wała – to było nie­moż­liwe. Je­śli cho­dzi o ru­tynę w śro­do­wi­sku ar­ty­stycz­nym, dzi­siaj wi­dzia­łem cie­kawy film do­ku­men­talny o Igo­rze Stra­wiń­skim, opo­wia­da­jący o jego po­by­cie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Stra­wiń­ski wy­je­chał do USA w 1939 roku, miał wtedy pięć­dzie­siąt sie­dem lat, zmarł w 1971 roku. Pod ko­niec ży­cia prze­ży­wał kry­zys twór­czy. Przy­szła moda na do­de­ka­fo­nię, a on długo był jej prze­ciw­ni­kiem. Był do­świad­czo­nym kom­po­zy­to­rem, można po­wie­dzieć: ru­ty­nia­rzem, miał na kon­cie około setki utwo­rów, pi­sał na­wet mu­zykę fil­mową. Tym­cza­sem w ze­tknię­ciu z do­de­ka­fo­nią wpadł w pa­nikę. Mu­siał ze­rwać ze swoją ru­tyną, czyli mię­dzy in­nymi ze Świę­tem wio­sny, za­po­mnieć o swo­ich wcze­śniej­szych pra­cach. I udało mu się. W ostat­nich dwóch de­ka­dach ży­cia skom­po­no­wał bar­dzo do­bre do­de­ka­fo­niczne utwory.

Czy se­rie abs­trak­cji lub ak­tów były dla cie­bie próbą od­świe­że­nia po­dej­ścia do ma­lar­stwa? Prze­cież mógł­byś w kółko ma­lo­wać Au­to­stopy alboSpor­tow­ców.

No wła­śnie, mógł­bym co­dzien­nie to ro­bić, nic nie zmie­niać, pie­lę­gno­wać tę fan­ta­styczną ru­tynę. Ma­lo­wa­łem także dużo po­dob­nych do sie­bie pej­zaży. Abs­trak­cja to bar­dzo cie­kawa przy­goda. Do­ra­sta­łem do niej kil­ka­dzie­siąt lat. To jest sza­le­nie trudny kie­ru­nek, ale oczy­wi­ście wy­daje się bar­dzo ła­twy, niby każdy po­trafi to ma­lo­wać.

A już na pewno ko­men­to­wać.

Tak, naj­ła­twiej zo­ba­czyć w abs­trak­cji coś. Tak jak zło­śliwcy wi­dzieli w abs­trak­cjach Jack­sona Pol­locka ri­sotto albo ma­ka­ron. A abs­trak­cja po­lega na tym, że nie od­nosi się do re­aliów, nie przy­po­mina cze­go­kol­wiek, bo wtedy prze­staje już być abs­trak­cją i nie speł­nia swo­jej funk­cji, która sięga do in­nych uczuć czło­wieka, in­nych re­cep­to­rów. Do po­kła­dów wraż­li­wo­ści lub jej braku.

A od­że­gny­wa­łeś się od abs­trak­cji. W po­ło­wie lat osiem­dzie­sią­tych w wy­wia­dzie udzie­lo­nym Elż­bie­cie Dzi­kow­skiej po­wie­dzia­łeś: „Ja nie zo­stanę ni­gdy abs­trak­cjo­ni­stą albo ko­lo­ry­stą, to by­łoby sa­mo­bój­stwo. Za­wsze będę two­rzył w ra­mach re­ali­zmu [...]”.

No to od kil­ku­na­stu lat po­peł­niam po­wolne i piękne sa­mo­bój­stwo. Po wielu la­tach tej pie­przo­nej nar­ra­cji, któ­rej za­wdzię­czam ży­cie i do­ro­bek, tak mi się znu­dziło ma­lar­stwo re­ali­styczne, tak mia­łem dość tych jap, że abs­trak­cja oka­zała się wy­zwo­le­niem. I jed­no­cze­śnie wy­zwa­niem, bo cały czas każe być czuj­nym, ob­raz cały czas mówi ci: „Jesz­cze” albo „Spraw­dzaj”, zu­peł­nie jak Bal­ce­ro­wicz: „Spraw­dzaj”.

Świa­do­mie od­wo­ła­łeś się do ta­szy­zmu – eks­pre­sjo­ni­zmu abs­trak­cyj­nego, do Jack­sona Pol­locka.

In­te­re­so­wa­łem się Pol­loc­kiem, wie­dzia­łem, że bar­dzo do­brze za­czął, jesz­cze jako