Dworek pod Malwami 10 - Zranione dusze - Marian Piotr Rawinis - ebook + audiobook

Dworek pod Malwami 10 - Zranione dusze ebook i audiobook

Marian Piotr Rawinis

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zofia Waldeck z impetem wpada z wizytą w Topolanach. Jest przerażona treścią listu, który otrzymała. Chce natychmiast dowiedzieć się, co dzieje się z panną Justyną. Jacek Nowacki tłumaczy kobiecie, że jego ukochana córka jest chora i przebywa w sanatorium. Nie do końca wiadomo, co jej dolega, ale jedynym ratunkiem wydaje się kuracja w Wiedniu. Nowacki prosi Zofię, by ta zgodziła się na jego koszt towarzyszyć Justynie w wyprawie. Kobieta wyczuwa, że mężczyzna zataja przed nią część informacji. Co tak naprawdę stało się z Justyną?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 123

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 2 min

Lektor: Ewa Sobczak
Oceny
4,4 (9 ocen)
6
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Marian Piotr Rawinis

Dworek pod Malwami 10 - Zranione dusze

Saga

Dworek pod Malwami 10 - Zranione dusze

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 2011, 2021 Marian Piotr Rawinis i SAGA Egmont

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788726801910

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

Pamięci mojej Matki

Jadwigi Wiktorii Kuklińskiej (1926-2009)

Tom 10.

ZRANIONE DUSZE

PROPOZYCJA

Wiosna 1912

Pewnego popołudnia powóz Zofii Waldeck z pędem zajechał przed werandę w Topolanach, chlapiąc wokoło błotem, ponieważ dzień był dżdżysty a ziemia rozmiękła. W taką pogodę nie spodziewano się nikogo, służba drzemała po kątach, pan Jacek siedział w gabinecie nad rachunkami. Zanim mu dano znać o wizycie, pani Waldeck wbiegła po schodach, wtargnęła na werandę, wszędzie zostawiając ślady zabłoconych wysokich butów, była bowiem ubrana na modłę męską.

– Co to znaczy?! – krzyczała z odległości. – Co to wszystko znaczy?!

Pan Jacek odrzucił rachunki, sięgnął po marynarkę, założył ją, zapiął i dopiero wówczas wyszedł do gościa.

– Pani Zofia! Witam serdecznie.

Pani Waldeck, zaróżowiona z emocji, stała pośrodku werandy, trzymając w ręku list. Drogę musiała odbywać odkrytym powozem, jej strój był przemoczony, poznaczony grudkami błota, mokry piach miała na włosach i twarzy.

– Jestem przerażona! – mówiła podniesionym głosem. – Po prostu przerażona!

Nowacki ukłonił się.

– Proszę wybaczyć moje zachowanie. Ale okoliczności są szczególne i dlatego pozwoliłem sobie...

– Co się stało tej biednej dziewczynie?! – pani Zofia była bardzo zdenerwowana.

– Proszę wybaczyć – powtórzył pan Nowacki. – Justysia jest chora. Ośmieliłem się napisać do pani, gdyż tylko pani jedna może ją uratować.

– Chora? – zdziwiła się kobieta. – Jak to chora? Na co? I w jaki sposób ja miałabym ją ratować?

Nowacki gestem wezwał służącą.

– Wiera zabierze płaszcz pani – powiedział spokojnym tonem. – Pokaże, gdzie może pani hm... odświeżyć się, a następnie nakryje do obiadu...

Pani Zofia tupnęła nogą, resztki błota z jej buta opadły na wyszorowane deski werandy.

– Nie ruszę się stąd bez wyjaśnienia! – uprzedziła. – W jakie tarapaty się wpakowała tym razem?! Inaczej padnę tu trupem!

– Jeszcze raz proszę o wybaczenie za ten alarmistyczny ton – Nowacki ucałował ręce gościa. – Zaraz wyjaśnię wszystko.

Pani Waldeck uspokajała się, widząc że gospodarz jest opanowany, co oznaczało, że sytuacja nie jest tragiczna.

– Właśnie przyjechałam z Warszawy – opowiadała. – Wchodzę do domu, a tu list od pana. Ucieszyłam się, ponieważ Justysia pisała dość dawno, więc myślałam, że są jakieś nowe wiadomości. Że nareszcie przyjeżdża do domu, stęskniłam się za nią okropnie. A tu takie rzeczy! Omal nie zemdlałam!

– Justysia jest w szpitalu – wyjaśnił pan Nowacki. – Dokładniej, w sanatorium, gdzie ją umieściłem po wypisaniu ze szpitala. Teraz musi jechać na kurację do Wiednia. Zamierzam błagać panią, żeby zechciała jej towarzyszyć.

Pani Waldeck stanęła zamurowana.

– Co takiego?

– Na kurację do Wiednia – powtórzył pan Nowacki. – Do sławnego profesora. Ale przecież nie puszczę jej samej. Ja jechać nie mogę, nie mogę opuścić gospodarstwa na dłuższy czas. Ale może pani zechciałaby jej towarzyszyć, zaopiekować się, pomóc?

Zofia Waldeck patrzyła na rozmówcę, jakby był niespełna rozumu.

– Do Wiednia? – powtórzyła. – Na dłuższy czas?

– Na mój koszt oczywiście – szybko zapewnił Nowacki. – Błagam, proszę nie odmawiać.

Pani Zofia prychnęła niecierpliwie.

– Nadal nie rozumiem, o co chodzi. Może jednak zechciałby pan opowiedzieć mi wszystko od początku. Inaczej nie dojdziemy do ładu.

– Oczywiście – skwapliwie odpowiedział Nowacki. – Ale obawiam się, że to dłuższa opowieść. Dlatego kazałem nakrywać do obiadu.

Pani Waldeck uśmiechnęła się w odpowiedzi i skinęła na pokojówkę, że może wziąć jej płaszcz.

– Był pan pewny mojej zgody? – spytała domyślnie. – Proszę jednak mnie przekonać, że rzeczywiście chodzi o dobro Justysi.

***

Rozmowa pana Nowackiego z Zofią Waldeck ciągnęła się długo w noc. Pan Jacek szczegółowo opowiadał o ostatnich miesiącach w życiu Justyny, siedząc naprzeciw gościa, od którego oczekiwał zrozumienia i współczucia.

– Tego, co przeżywałem, nie spisać na wołowej skórze – powtarzał.

Pani Zofia słuchała bardzo uważnie, mało jadła. Czasem zadawała dodatkowe pytania, nierzadko nieco podchwytliwe, jak gdyby obawiała się, że pan Nowacki nie mówi jej wszystkiego.

Miała rację. Pan Jacek nie przekazał wielu szczegółów. Jego opowieść różniła się więc od tego, co zdarzyło się naprawdę. A sprawy wyglądały następująco.

Wiera Golanko pracowała w Topolanach od roku i cieszyła się dużym zaufaniem pana Nowackiego. Była wysoka i bardzo zgrabna, czego nie ukrywała nawet szara i prosta w kroju sukienka. Tylko wówczas, gdy we dworze bawili goście, Wiera nosiła biały, wykrochmalony fartuszek i mały czepek na brązowych włosach.

– Czy przygotować kąpiel, wielmożny panie?

Nowacki siedział zgarbiony, czekał aż lekarstwo zacznie działać.

– Nie, dziękuję. Zaraz mi przejdzie...

Cierpiał na wrzody żołądka i w stanach zaostrzenia choroby gorące kąpiele najskuteczniej łagodziły ból.

– Już myślałem, że jest dobrze – odezwał się z westchnieniem. – Tymczasem jest fatalnie.

Wiera przyglądała się panu badawczo, oceniając jego samopoczucie.

– Wielmożny pan za bardzo pobłaża panience – odezwała się tonem, który świadczył, że bywa dopuszczana do rodzinnych tajemnic. – Sam zajęty pracą ponad miarę, panienka ciągle pod opieką innych. Co ona ma z ojca? Pan woli prowadzić cu-

KŁOPOTY PANA JACKA

Kłopoty pana Nowackiego zaczęły się jeszcze latem poprzedniego roku, kiedy otrzymał trzeci list od przebywającej w Kownie córki. Pan Jacek wówczas omal nie zemdlał. Serce zaczęło mu bić w szalonym rytmie, krew pulsować w skroniach. Gdyby nie to, że pokojówka Wiera była akurat w pobliżu z kroplami uspokajającymi, dotknęłaby go niewątpliwie apopleksja.

– Czy złe wiadomości, wielmożny panie? – spytała, podając krople na łyżeczce cukru.

Pan Jacek zażył lekarstwo, list zgniatając w ręku. – Niedobre – potwierdził. – Pewnie od panienki – domyśliła się pokojówka. – Panienka to nie myśli o zdrowiu ojca...

dze majątki, zamiast zająć się własnymi sprawami.

Nowacki skinął głową.

– Masz rację. Potrzebna mi była ta dzierżawa Rafałówki jak dziura w moście...

Wiera wyjęła z kredensu butelkę z ciemnego szkła, nalała z niej do kieliszka odrobinę nalewki na kasztanach.

– Proszę wypić. Ale tylko jedną porcję.

Pan Jacek zażył lekarstwo, odstawił kieliszek na tacę, którą pokojówka trzymała w rękach.

– Pomaga – pochwalił. – Ale czasem bywają takie dni, że wypiłbym wszystko.

– Nie może pan – przypomniała. – Jutro rano trzeba jechać do tartaku w Świnobrodzie.

– Pamiętam, pamiętam.

We wsi mówiono, że Wiera Golanko jest kochanką pana Nowackiego, ale to niezupełnie tak wyglądało. Pokojówka w Topolanach, choć dobrze znała jego ciało, nadal była dziewicą. Pracując we dworze zbierała na posag, a część tej sumy pochodziła z dodatkowego zarobku, który jakiś czas temu umożliwił jej pan Nowacki. Zamierzała w następnym roku wyjść za mąż, a należała do osób starannie układających wszystko – serwetki i sztućce, prześcieradła, plan dnia, plan roku, plan życia. Do uzyskania wyznaczonej sumy brakowało jej ośmiu miesięcy.

– Słusznie mnie krytykujesz – odezwał się pan Jacek. – Jako ojciec nie odniosłem wielkich sukcesów.

Ruchem głowy wskazał zmięty list od córki.

– Nie wiem, co się dzieje – poskarżył się. – Poprzednio pisała, że jest jakiś mężczyzna. Nie narzeczony. Znajomy, przewodnik po Kownie, towarzysz spacerów. A teraz pisze... teraz pisze, że będzie miała dziecko.

Rozłożył ręce bezradnym gestem.

– Rozumiesz? Będzie miała dziecko, a ja nawet nie wiem, z kim!

Wiera była bystrą dziewczyną.

– Czy bez ślubu? – zapytała.

Mężczyzna potwierdził gestem, jego ramiona zadrżały od tłumionego płaczu. Pokojówka podeszła, delikatnym ruchem objęła głowę starszego pana i przytuliła ją do siebie.

Posiadanie wnuka, a jeszcze lepiej wnuczki, od dawna było marzeniem pana Jacka. Jedyna córka niewielką dawała na to nadzieję, a i teraz nadzieja ta miałaby się spełnić nie tak jak pragnął.

Pan Nowacki szlochał dłuższą chwilę, z twarzą przytuloną do łona pokojówki. Trzymała go za głowę cierpliwie, łagodnie, uspokajająco. Nie drgnęła, gdy wyciągnął ramiona i objął ją wpół.

– Jesteś jak balsam – odezwał się po pewnym czasie. – Działasz jak najlepsze lekarstwo...

Wiera przelotnie musnęła pracodawcę po włosach.

– Powinien pan wcześniej się położyć – powiedziała. – Przygotuję łóżko.

Opuścił ręce, spojrzał w górę, na twarz dziewczyny.

– Racja – zgodził się. – Przygotuj. A potem przyjdź mnie pomasować.

Wiera cofnęła się o pół kroku.

– Proszę wybaczyć, wielmożny panie. Dziś jest dopiero czwartek, trzeba poczekać do jutra. Masaż wypada w piątek.

Jacek Nowacki westchnął z rozczarowaniem. Nie zrobisz wyjątku? – zapytał z prośbą w oczach. – Jednego malutkiego wyjątku?

Wiera Golanko odpowiedziała bez uśmiechu.

– Nigdy nie robię wyjątków, wielmożny panie. To zaburza ustalony porządek. A pan życzył sobie, żeby zawsze był porządek w domu.

Pan Jacek zgodził się w milczeniu. W uporządkowanym świecie Wiery nie było miejsca na improwizację.

– Proszę się położyć. Sen pomaga na kłopoty. Rano wielmożny pan zobaczy wszystko w lepszym świetle.

***

Pan Jacek wstał pogodny i zdecydowany. Po wczorajszych wątpliwościach nie było śladu.

– Spakuj mnie – powiedział do pokojówki. – Postanowiłem pojechać do Kowna i na miejscu rozeznać się w sytuacji. Pani Jabłczykowska nie raczyła mnie zawiadomić o tym, co powinienem wiedzieć, więc sam się dowiem.

Wiera uśmiechnęła się porozumiewawczo.

– Noc przynosi dobrą radę – stwierdziła sentencjonalnie. – Które walizy pan zabierze?

– Tylko tę dużą brązową. Wrócę za kilka dni.

Podjąwszy decyzję, pan Jacek czuł się rzeczywiście znacznie lepiej. Z apetytem zjadł śniadanie, każąc zaprzęgać za kwadrans. Miał jechać do tartaku Hasbacha, obstalować duże zamówienie.

Zanim jednak wyruszył, przyjechał posłaniec z depeszą.

– Pilna wiadomość, wielmożny panie! – wołał kurier, zeskakując z roweru. – Błyskawiczna! Ledwo wczoraj nadeszła!

Pan Jacek podpisał odbiór, wręczył listonoszowi kilka kopiejek za fatygę, po czym wziął telegram, ale go nie czytał, przez chwilę obracając w rękach.

– Czy pan nie otworzy? – spytała pokojówka Wiera.

Nowacki włożył kartkę do kieszeni.

– Nie teraz – odpowiedział. – Nie jestem przygotowany na kolejne niedobre wiadomości.

Wsiadł do powozu i pojechał do tartaku w Świnobrodzie. Ale nie ujechał daleko. Dwie wiorsty od Topolan nie wytrzymał, otworzył telegram, a przeczytawszy zawrócił i w szalonym pędzie przyjechał do domu.

– Wiera! – krzyczał z daleka. – Jestem spakowany? Pospiesz się, wyjeżdżam natychmiast!

Pół godziny później stangret Makary wiózł go na stację kolejową w Żedni.

Pokojówka Wiera Golanko, porządkując ubrania po wyjeździe pana Jacka, znalazła w kieszeni jego marynarki depeszę, która skłoniła pana do nagłego wyjazdu.

Pani Jabłczykowska pisała z Kowna, żeby pan Nowacki pofatygował się jak najszybciej, ponieważ jego córkę zamknięto w szpitalu. Dla wariatów.

***

Na stacji w Landwerowie, niedaleko Wilna, gdzie z Kolei Petersburskiej należało przesiąść się na Kolej Kowieńską, pan Jacek Nowacki z trudem znalazł miejsce w dworcowej restauracji. Ostatni stolik, w kącie, obok drzewka palmowego, kierownik sali wskazał mu dopiero na widok trzyrublowego banknotu.

Pan Nowacki usiadł, zamówił herbatę i wydał kolejnego rubla, żeby mu ją podano natychmiast. Miał wprawdzie ponad dwie godziny do pociągu, ale był zniecierpliwiony i zły. Niepokój o los córki nie opuszczał go ani na chwilę, tym silniejszy, że pan Jacek przedwcześnie uwierzył, że kłopoty z osobowością Justyny więcej się nie powtórzą.

Kelner podał nakrycie i przyniósł mały samowar z wrzątkiem, z ukłonem pytając, czym jeszcze może służyć.

– Kieliszek koniaku – zaordynował Nowacki. – Albo lepiej dwa.

Poczekalnię wypełniał tłum złożony z tak zwanego lepszego towarzystwa – panie w toaletach, panowie we frakach. Rozmawiano przyciszonymi głosami, śmiano się dyskretnie. Powiewały pióra przy damskich kapeluszach, męskie laski drgały w takt muzycznych przebojów, wygrywanych przez dwóch skrzypków, na zmianę lub w duecie.

– Wielmożny pan pozwoli nasze menu? – zapytał kelner, wskazując na kartę dań.

Pochylił się lekko, aby ją położyć na stoliku. Przechodzący tuż za nim młody mężczyzna z samowarem, po wieku sądząc zapewne pomocnik kelnera, zaczepił o coś butem, zachwiał się, jedną ręką oparł się o plecy pochylonego kolegi. Nie utrzymał równowagi, wypuścił samowar. Wrzątek chlusnął na stół obok, naczynie z głośnym brzękiem spadło na podłogę. Na chwilę zapanowała cisza, wszystkie oczy zwróciły się w tym kierunku.

Gość przy stoliku, elegancki mężczyzna w średnim wieku, z przystrzyżoną bródką, zerwał się ze swojego miejsca, w ostatniej chwili ratując się przed oparzeniem i przeklinając głośno po niemiecku.

Starszy kelner natychmiast ocenił sytuację. Wyprostował się, palnął pomocnika w łeb otwartą dłonią i kątem ust mówił, co mu wyrwie, jak tylko znajdą się na zapleczu. Kłaniał się przed przestraszonym gościem i przed wszystkimi w sali, przepraszał uniżonymi ukłonami za zamieszanie.

Nadbiegła dodatkowa obsługa, błyskawicznie zabrano naczynia, zerwano mokre obrusy, próbując uspokoić klienta. Mężczyzna, oburzony tak nieostrożnym potraktowaniem, uspokoił się już nieco i domagał nowego miejsca, jego krzesło było przemoczone.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.