Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gotycka powieść napisana przez Louisę May Alcott, autorkę znaną głównie z Małych kobietek. Akcja powieści toczy się w starym angielskim zamku podczas świątecznego zgromadzenia arystokracji. Głównym bohaterem jest Maurice Treherne, niegdyś energiczny i wpływowy mężczyzna, który po wypadku został częściowo sparaliżowany. Teraz, zepchnięty na margines społeczeństwa, obserwuje rozgrywające się wokół niego dramaty i intrygi.
Podczas świątecznego pobytu w zamku ujawniają się mroczne tajemnice z przeszłości, zazdrość, namiętności i zdrady. Maurice, mimo swojego kalectwa, staje się kluczową postacią w rozwiązaniu tajemnicy ducha opata, który nawiedza zamek. Wątki nadprzyrodzone splatają się tu z dramatem psychologicznym, romansami i społeczną analizą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 133
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Louisa May Alcott
ROZDZIAŁ I
DRAMATIS PERSONAE[1]
– Cóż tam, Frank? Pan, jak zawsze, pierwszy.
– Gdy ptaszek wcześnie wstaje, robaczka dostaje[2], majorze.
– Diabelnie nieeleganckie stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że tym robaczkiem jest urocza Octavia. – Zaśmiawszy się znacząco, major Royston rozsiadł się przed kominkiem w typowo angielskiej pozie. Jego towarzysz obrzucił go pospiesznym spojrzeniem, a choć odpowiedział z dobrze udawaną obojętnością, po jego twarzy przemknął ulotny wyraz zaniepokojenia.
– Jest pan zbyt bystry, majorze. Muszę się pilnować, gdy pan jest pod tym samym dachem. Pokazał się ktoś nowy? Zdawało mi się, że nie tak dawno słyszałem podjeżdżający powóz.
– To był generał Snowdon i jego urocza żona. Maurice Treherne przyjechał, gdy nas nie było, i jeszcze go nie widziałem, biedaka!
– Ano, może pan tak o nim mówić, bo ciężkie ma życie, jeśli to, co słyszałem, to prawda. Nie jestem wprowadzony w temat, a powinienem być, żeby nie strzelić tu jakiejś gafy, więc niechże mi pan powie, majorze, jak się sprawy mają. Do obiadu[3] mamy dobre pół godziny. Sir Jasper nigdy nie jest punktualny.
– Tak, ma pan prawo wiedzieć, skoro zamierza pan spróbować szczęścia u Octavii.
Major przeszedł przez trzy saloniki, by sprawdzić, czy żaden wścibski sługa nie podsłuchuje, a gdy stwierdził, że wszędzie jest pusto, powrócił na swoje miejsce, zaś młody Annon rozparł się na kanapie i z głębokim zainteresowaniem wsłuchał się w jego opowieść.
– Wie pan, że oczekiwano, iż stary sir Jasper, będąc kawalerem, zostawi wszystko swoim dwóm bratankom. Ale był z niego dziwak, a że tytuł wedle prawa miał przejść na młodego Jaspera, staruszek oznajmił, że pieniądze dostanie Maurice. On był biedny, młody Jasper bogaty, więc wydawało się to sprawiedliwe, chociaż Madame Mère[4] była bardzo zła, gdy dowiedziała się, co zapisał w testamencie.
– Ale Maurice wreszcie nie dostał majątku. Jak to się stało?
– Tkwiła w tym jakaś tajemnica, którą z czasem odkryję. Wszystko szło gładko, póki obaj kuzyni nie wybrali się na ten pechowy rejs żaglowcem, który się rozbił. Maurice uratował życie Jasperowi, a sam omal nie stracił swojego. Widzi mi się, że wolałby to, niż zostać takim biednym kaleką. Wypadek, nadmierny wysiłek i późniejsze zaniedbanie sprawiły, że sparaliżowało mu nogi i tak oto przystojny, utalentowany, pełen temperamentu gość jest uwiązany do tego cholernego wózka jak jakiś zgrzybiały starowina. – Przy ostatnich słowach major pokręcił siwą głową, a jego głos zdradziecko zachrypł.
– Jak on to znosi? – zapytał Annon.
– Jak filozof lub bohater. Jest zbyt dumny, by okazywać rozpacz z powodu tak nagłego końca wszystkich swoich nadziei, zbyt wspaniałomyślny, by narzekać, choć Jasperem ten wypadek niezmiernie wstrząsnął, i zbyt dzielny, by poddać się nieszczęściu, od którego niejeden by oszalał.
– Czy to prawda, że sir Jasper, dowiedziawszy się o tym, sporządził nowy testament i wszystko co do centa zapisał swojemu imiennikowi?
– Tak, i tu jest pies pogrzebany. Nie tylko odebrał te fundusze biednemu Maurice’owi, ale tak je zablokował, że Jasper nie może ich na nikogo scedować, a w razie jego śmierci trafią do Octavii.
– Ten starzec musiał stracić rozum. Cóż on, na miłość boską, miał na myśli, zostawiając Maurice’a bez pomocy i bez środków do życia po tym, jak chłopak własne zdrowie poświęcił dla Jaspera? Czy biedak zrobił coś, co by mogło starego obrazić?
– Tego nikt nie wie; Maurice nie miał zielonego pojęcia, skąd ten nagły kaprys, a staruszek nie podał żadnego powodu. Niedługo potem zmarł, a gdy Jasper prawowicie otrzymał tytuł i majątek, sprowadził kuzyna do domu i traktuje go jak brata. Jasper, ze wszystkimi swoimi wadami, to szlachetny człowiek, a ten akt sprawiedliwości zwiększa mój szacunek dla niego – rzekł serdecznie major.
– Co teraz pocznie Maurice, skoro nie może wstąpić do wojska, jak zamierzał? – zapytał Annon, którego opowieść tak zaciekawiła, że aż usiadł wyprostowany jak struna.
– Mam nadzieję, że ożeni się z Octavią i dostanie, co mu się należy.
– Wyśmienity projekcik, ale panna Treherne może mieć coś przeciwko – rzekł Annon, wstając z kanapy z nagłym błyskiem w oku.
– Myślę, że nie, jeśli nikt się w to nie wmiesza. Litość u kobiet pokrewna jest miłości, a ona współczuje kuzynowi najczulej, jak potrafi. Nawet rodzona siostra nie mogłaby mu być bardziej oddana, a że Maurice to gość przystojny i utalentowany, zakończenie da się łatwo przewidzieć, o ile, jak już mówiłem, nikt się nie wmiesza i nie sprawi biednemu chłopakowi kolejnego zawodu.
– Widzę, że stoi pan za nim murem i daje mi do zrozumienia, bym się usunął. Dziękuję za tę przestrogę, majorze; ale jako że Maurice Treherne jest człowiekiem pod wieloma względami niezwykle silnym, myślę, że mimo nieszczęścia, które go spotkało, jesteśmy równymi przeciwnikami. Gdyby nawet nie, to on ma nade mną przewagę, gdyż panna Treherne mu współczuje, a to stanowi mocne wsparcie dla mojego rywala. Będę tak wspaniałomyślny, jak tylko zdołam, ale nie odsunę się na bok i nie zrezygnuję z kobiety, którą kocham, zanim przynajmniej spróbuję ją zdobyć.
Z miną pełną determinacji Annon stawił czoło majorowi, którego bystre oczy zdążyły już wyczytać z jego twarzy tę wyznaną przed chwilą prawdę. Wysłuchawszy deklaracji młodzieńca, Royston uśmiechnął się i – ponieważ w korytarzu rozległ się odgłos kroków – rzekł zwięźle:
– Niech się pan stara, jak może. Maurice zwycięży.
– Zobaczymy – wycedził Annon przez zęby.
W tym momencie wszedł gospodarz i, rzecz jasna, do tego tematu już nie powrócono. Jednakże słowa majora napełniły goryczą umysł młodego człowieka, a stałyby się dwakroć bardziej gorzkie, gdyby Frank wiedział, że ich poufna rozmowa została podsłuchana. Po obu stronach obszernego kominka znajdowały się drzwi prowadzące do pokojów zajmowanych ongiś przez starego sir Jaspera. Teraz udostępniono je Maurice’owi Treherne’owi, który właśnie wrócił z Londynu, gdzie zasięgał konsultacji pewnego sławnego lekarza. Cicho i spokojnie rozgościł się w swoim apartamencie, a odpocząwszy i przebrawszy się do obiadu, przejechał do biblioteki, do której prowadziły zasłonięte drzwi po prawej stronie. Siedząc bezczynnie w swoim lekkim fotelu na kółkach, gotów, by wejść, gdy zjawi się kuzyn, usłyszał pogawędkę Annona z majorem. Gdy słuchał, na jego zazwyczaj beznamiętnej twarzy malowały się na przemian oznaki gniewu, bólu, goryczy i buntu, a kiedy młody człowiek wygłosił swoje niemal napastliwe: „Zobaczymy”, Treherne uśmiechnął się wzgardliwie i zacisnął bladą dłoń gestem dowodzącym, że rok cierpień nie pokonał mężnego ducha, choć okaleczył silne ciało.
Twarz Maurice’a Treherne’a zwracała szczególną uwagę: harmonijne i nieco wyniosłe rysy, zgrabne czoło pod niedbale opadającymi puklami ciemnych włosów i niezwykle przenikliwe oczy. Będąc drobnej budowy, a do tego wyniszczony cierpieniem, wciąż zachowywał wdzięk tak dlań naturalny, jak silny hart ducha, pozwalający jego ambitnej naturze skrywać przed wszystkimi głęboką rozpacz i znosić nieszczęście z pogodnym nastawieniem, bardziej wzruszającym niż najzupełniejsze poddanie się smutkowi. Zawsze starannie ubrany, żeby nic prócz wózka nie zdradzało jego inwalidztwa, zachowywał się tak swobodnie i z takim opanowaniem, jak gdyby nie wisiała nad nim groźba dożywotniej bezradności. Jednym ruchem ręki wprawił wózek w ruch, bezszelestnie podjeżdżając do drzwi za zasłoną, a wtedy za jego plecami rozległ się głos:
– Zaczekaj na mnie, kuzynie!
Kiedy się odwrócił, dziewczyna powitała go radosnym uśmiechem i ujmując jego dłoń, dodała tonem łagodnego wyrzutu:
– Wróciłeś do domu i pozwoliłeś, żebym się o tym dowiedziała dopiero, gdy przypadkiem usłyszałam dobre nowiny!
– Czyż to były dobre nowiny, Octavio?
W przenikliwych oczach Maurice’a dał się dostrzec jakiś niespotykany dotąd wyraz. Szczere oblicze kuzynki nie zmieniło się ani na jotę, gdy Octavia odgarnęła mu włosy z czoła pieszczotliwym gestem, jakim często raczymy dzieci, i z przejęciem odpowiedziała:
– Dla mnie najlepsze! W domu jest nudno, gdy ciebie nie ma, bo Jasper jest zawsze tak zajęty końmi i psami, i zostawia mamcię i mnie, żebyśmy się nawzajem zasmucały. Ale skoro nie napisałeś, to powiedz mi, Maurice, co ci tam powiedzieli.
– Dali trochę nadziei, że z czasem i przy dużej wytrwałości będzie lepiej. Pomóż mi czekać, moja kochana, pomóż mi czekać!
Przy tych słowach, wypowiedzianych tonem bezbrzeżnego smutku, pochylił policzek ku życzliwej dłoni, którą wciąż trzymał, jakby chciał w niej znaleźć wsparcie i pokrzepienie.
Twarz dziewczyny pięknie się rozpromieniła, choć do jej oczu napłynęły łzy, bo tylko przed nią jedną zdradził się ze swoim bólem i u niej jednej szukał pocieszenia.
– Pomogę, pomogę, duchem i ciałem! Dzięki niebiosom za tę nadzieję i wierz mi, że zostanie spełniona. Wyglądasz na bardzo zmęczonego, Maurice. Po co masz siadać do kolacji w tym tłumie? Pozwól, że urządzę cię wygodnie tutaj – dodała niecierpliwie.
– Dziękuję, ale wolę iść do jadalni, dobrze mi to zrobi, bo jeśli będę trzymał się z dala, Jasper poczuje się zobowiązany tkwić przy mnie. Ubrałem się za szybko, prawda, moja pielęgniareczko?
Dokładnie zlustrowała go wzrokiem, delikatnie poprawiła mu krawat, odgarnęła z czoła nieposłuszny pukiel i macierzyńskim tonem, dodającym jej uroku, odparła:
– Mój chłopiec zawsze jest wytworny i jestem z niego dumna. Możemy wchodzić.
Jednak dotknąwszy dłonią kotary, zatrzymała się i powiedziała szybko, jakby usłyszała czyjś głos:
– Kto tam jest?
– Frank Annon. Nie wiedziałaś, że przyjedzie? – Maurice przyjrzał się jej uważnie.
– Nie, Jasper nic mi nie mówił. Po co go zapraszał?
– Żeby ci zrobić przyjemność.
– Mnie! Przecież wie, że nie cierpię tego człowieka. Mniejsza o to; ubrałam się w kolor, którego on nie znosi, więc nie będzie mi grał na nerwach, niech się nim pozabawia pani Snowdon. Generał przyjechał, wiesz?
Treherne uśmiechnął się, zadowolony, bo twarz dziewczyny nie zdradzała żadnych oznak dziewiczego zawstydzenia czy radości, a kiedy się jej przyglądał, jak zerkała zza kotary do salonu, pomyślał z satysfakcją: „Annon ma rację, to ja mam przewagę i utrzymam ją za wszelką cenę”.
– Jest mamcia. Musimy wchodzić – powiedziała Octavia, gdy w salonie ukazała się dostojna starsza dama.
Para kuzynów ruszyła w ślad za nią, a Annon obserwował ich ukradkiem, najwyraźniej zamierzając złożyć wyrazy szacunku Madame Mére, jak zwali gospodynię członkowie rodziny.
„Jeszcze ładniejsza” – mruknął do siebie, gdy jego wzrok spoczął na kwitnącym dziewczęciu, bardziej niż kiedykolwiek przypominającym różę w tym brzoskwiniowym jedwabiu, który kiedyś skrytykował tylko dlatego, że rywal go podziwiał. Octavia odwróciła się, żeby odpowiedzieć na powitanie majora, a Annon spojrzał na Treherne’a, nie mogąc się powstrzymać przed zmarszczeniem czoła, gdyż choroba nie zmąciła uroku tej osobliwej twarzy, tak bladej i szczupłej, jakby wykuto ją w marmurze; bystre oczy lśniły wspaniałym blaskiem, a na obliczu malowała się żywo siła intelektu i woli, skłaniająca obserwatora, by mimowolnie zawołał: „Ten człowiek musi codziennie cierpieć męki, tak okaleczony i uwięziony; jeśli to potrwa dłużej, oszaleje lub umrze!”.
– Generał i pani Snowdon – oznajmił lokaj; dotychczasowe myśli i czynności zostały przerwane, gdyż wszyscy podnieśli wzrok, aby powitać nowo przybyłych.
Do salonu wszedł kruchy, siwowłosy starzec, wsparty na ramieniu nieopisanie pięknej kobiety. Nie miała jeszcze trzydziestu lat, była wysoka, o szlachetnych kształtach; spod prostych czarnych brwi patrzyły wspaniałe oczy, a falujące ciemne włosy zebrane były w wielki węzeł i ozdobione złotą przepaską. Suknia z trenem z aksamitu w kolorze czerwonego wina uwydatniała jej olśniewający dekolt i ramiona, ozdobione, podobnie jak jej dostojna głowa, złotą biżuterią w stylu rzymskim.
Na pierwszy rzut oka wydawała się zimną, wyniosłą istotą, urodzoną, by olśniewać, ale nie zdobywać. Głębsza analiza pozwalała odkryć na tej ślicznej twarzy bruzdy wyciśnięte przez cierpienie, a pod zasłoną powściągliwości, do której zmuszała ją duma, dostrzec udrękę kobiety o silnej woli, zmuszonej do dźwigania ciężkiego krzyża. Nikt nie śmiałby okazać jej litości ani współczucia, gdyż zniechęcała do tego cała jej aura, a w ponurych oczach kryła się wzgarda dla samej siebie, mieszająca się ze wzgardą dla innych. Dziwne, niemal tragiczne wrażenie sprawiała ta kobieta pomimo całej swej urody, wdzięku i zimnej słodyczy manier.
Lekki uśmiech rozchylił jej usta, gdy pozdrawiała otaczających ją ludzi, a ponieważ jej mąż usiadł obok lady Treherne, podniosła głowę z przeciągłym westchnieniem i osobliwym wyrazem ulgi na twarzy, jak gdyby zdjęto z jej barków ciężkie brzemię i na pewien czas dano wolność. Przy jej boku znalazł się zaraz sir Jasper, a gdy słuchała jego słów, jej spojrzenie przenosiło się z jednej twarzy na drugą.
– Kto jest dziś u ciebie? – zapytała niskim, łagodnym głosem, brzmiącym niby dźwięki muzyki.
– Ci tam to moja siostra i kuzyn. Tavie możesz pamiętać z czasów, gdy była dzieckiem, teraz już nieco urosła. Maurice to kaleka, ale przy tym najwspanialszy z ludzi, jacy chodzą po tej ziemi.
– Rozumiem. – Oczy pani Snowdon nagle złagodniały i można było w nich wyczytać współczucie dla jednego z dwojga kuzynów, a podziw dla drugiego, znała już bowiem ich historię.
– Dalej major Royston, przyjaciel mojego ojca, i mój kolega Frank Annon. Znasz go? – spytał sir Jasper.
– Nie.
– W takim razie czy pozwolisz, że go uszczęśliwię, przedstawiając ci go?
– Nie teraz. Wolałabym zobaczyć się z twoim kuzynem.
– To bardzo miło z twojej strony, dziękuję. Ściągnę go tu.
– Zostań, pozwól mi iść do niego – zaczęła dama, a w wyrazie jej twarzy i w głosie pokazało się więcej uczucia, niż ktokolwiek mógłby się po niej spodziewać.
– Przepraszam cię, ale to go urazi; on nie chce, by się nad nim użalać i nie zrezygnuje z żadnej powinności ani przywileju dżentelmena, jeśli tylko będzie mógł im sprostać. Jest dumny, oboje rozumiemy to uczucie, więc podporządkujmy się biedakowi.
Pani Snowdon skłoniła się w milczeniu, a sir Jasper zawołał z całą swoją serdecznością i szczerością, jakby jego kuzynowi nic nie brakowało:
– Maurice, czeka tu na ciebie pewien zaszczyt. Chodź i przyjmij go.
Odgadłszy, o co chodzi, Treherne bezszelestnie przemieścił się na drugi koniec pokoju i bez żadnych oznak onieśmielenia czy zakłopotania został przedstawiony pięknej kobiecie. Sądząc, że jego obecność może ich krępować, sir Jasper oddalił się. W tej samej chwili, gdy dokonał odwrotu, twarze tych dwojga raptownie się zmieniły: życzliwe spojrzenie Treherne’a stało się niemal ponure, zaś uśmiech pani Snowdon nagle zniknął, oblała się pąsem po koniuszki włosów, a w jej oczach pojawiło się błagalne pytanie.
– Odważyłaś się tu przyjść? – zapytał zduszonym szeptem.
– Generał nalegał.
– A ty nie mogłaś na niego wpłynąć, żeby zmienił zamiar; biedaczka!
– Ty nie chcesz, by cię żałować, nie chcę i ja! – Jej oczy gwałtownie zabłysły, lecz potem płomień zagasiły łzy, a głos utracił całą dumę na rzecz błagalnego tonu. – Wybacz, bardzo za tobą tęsknię, od kiedy zachorowałeś, więc tak, „odważyłam się” przyjść.
– Zostaniesz za to wynagrodzona; spójrz, oto ja, całkiem bezradny, kaleka, może na całe życie.
Treherne obrócił wózek tak, by stał tyłem do zgromadzonych przy kominku, a potem z gorzkim śmiechem odrzucił tygrysią skórę, zakrywającą jego kolana, i pokazał jej bezużyteczne kończyny, niegdyś tak silne i szybkie. Wzdrygnęła się i pobladła, wyciągnęła rękę, by go powstrzymać, i niemal krzyknęła wzburzonym głosem:
– Nie, nie, tylko nie to! Wiesz, że nie miałam na myśli tak okrutnej ciekawości, tak bezsensownego bólu dla nas obojga...
– Uspokój się, ktoś idzie – odpowiedział niemal niesłyszalnie, po czym, poprawiając i gładząc piękne futro, by nikt nie miał wątpliwości, o czym mówi, dodał głośno:
– Tak, jest prześliczne, Jasper mi je dał. Rozpieszcza mnie, jest taki kochany i szczodry, jak to on. Ach, Octavio, co mogę dla ciebie zrobić?
– Nic, dziękuję. Chcę się przypomnieć pani Snowdon, jeśli mi pozwoli.
– Nie musi pani się przypominać. Nigdy nie zapominam szczęśliwych twarzy i ładnych widoków. Dwa lata temu widziałam panią na pani pierwszym balu i zapragnęłam znów być młoda. – Pani Snowdon uścisnęła wysuniętą nieśmiało dłoń i obdarzyła uśmiechem ożywione oblicze dziewczyny, choć promienne spojrzenie tamtej sprawiło, że jej własne stało się jeszcze bardziej mroczne.
– Jaka pani była wtedy dla mnie uprzejma! Pamiętam, że z najsłodszą cierpliwością wysłuchiwała pani paplaniny o mojej rodzinie, moim kuzynie i moich małych niemądrych sprawach, a mnie to pani zainteresowanie tak uszczęśliwiało! Umierałam z tęsknoty za domem, a ciotka nie znosiła, kiedy o tym wspominałam. Nie była pani jeszcze zamężna, i to była jeszcze większa uprzejmość z pani strony, bo była pani królową nocy, a znalazła pani słówko dla takiej małej bieduli jak ja.
Z twarzy pani Snowdon odpłynęła krew, Maurice niecierpliwie stukał palcami w poręcz wózka, a dziewczyna niewinnie szczebiotała dalej:
– Przykro mi, że pan generał jest taki schorowany, ale ośmielam się sądzić, że opiekowanie się nim daje pani wiele szczęścia. To takie przyjemne być użytecznym dla tych, których kochamy. – Z tymi słowami Octavia pochyliła się nad kuzynem, by podać mu rękawiczkę, którą upuścił na podłogę. Czuły uśmiech, który towarzyszył temu gestowi, znów wywołał rumieniec na policzkach pani Snowdon i rozpalił iskry w jej złagodniałym na chwilę spojrzeniu. Skrzywiła usta i głosem tyleż słodkim, co sarkastycznym odpowiedziała:
– Tak, doprawdy urocze jest poświęcenie życia tym naszym drogim inwalidom i nagroda w postaci ich wdzięczności. Złożenie w ofierze własnej młodości, urody, zdrowia i szczęścia to drobiazg, jeśli zyskuje się w ten sposób odrobinę pocieszenia dla biednych męczenników.
Dziewczyna wyczuła ukryty pod gładkimi słowami sarkazm i cofnęła się z zakłopotaniem.
Maurice uśmiechnął się i zerkał to na jedną, to na drugą, mówiąc znaczącym tonem:
– Dla mnie to dobrze, że moja mała pielęgniareczka kocha swój trud i nie uważa go za poświęcenie. Mam szczęście, że ją wybrałem.
– Ufam, że może się to okazać... – Pani Snowdon nie dokończyła, gdyż w tym momencie oznajmiono, że podano do stołu, i sir Jasper poprowadził ją do jadalni. Annon podszedł wraz z nim i podał ramię pannie Treherne, lecz ta z jakby zaskoczoną miną i gestem wyrażającym odmowę rzekła chłodno:
– Na obiad zawsze prowadzi mnie mój kuzyn. Niech pan będzie tak dobry i dotrzyma towarzystwa majorowi. – I odeszła z figlarnym błyskiem w oczach, trzymając dłoń na poręczy wózka.
Annon zmarszczył brwi i cofnął się, mówiąc ostrym tonem:
– Chodźmy, majorze, cóż pan tam robi?
– Dokonuję odkryć.
PRZYPISY
Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie zwanym Orchard House od pokoleń mieszka rodzina Marchów. Pod nieobecność ojca walczącego w wojnie secesyjnej opiekę nad czterema córkami sprawuje samodzielnie ich matka, Maminka.
Córki pani March – stateczna Meg, żywa jak iskra Jo, nieśmiała, uzdolniona muzycznie Beth i nieco przemądrzała Amy – starają się, jak mogą, by urozmaicić swoje naznaczone ciągłym brakiem pieniędzy życie, chociaż boleśnie odczuwają nieobecność ojca. Bez względu na to, czy układają plan zabawy, czy zawiązują tajne stowarzyszenie, dosłownie wszystkich zarażają swoim entuzjazmem. Poddaje mu się nawet Laurie, samotny chłopiec z sąsiedniego domu, oraz jego tajemniczy, bogaty dziadek.
Dobre żony to książka dla wszystkich, którzy chcą poznać dalsze losy małych kobietek – poważnej Meg, roztrzepanej Jo, łagodnej Beth i wytwornej Amy.
Upłynęło kilka lat i dziewczęta powoli wkraczają w inny świat, dorośleją, zmieniają się, przeżywają smutki i rozczarowania, nawet tragedie, ale jednocześnie życie nie skąpi im także radosnych i szczęśliwych chwil. Cztery siostry – cztery różne drogi życiowe.
Zanim znów podejmiemy nasza opowieść i spokojnie udamy się na ślub Meg, powinniśmy najpierw poplotkować nieco o rodzinie Marchów. Na wypadek gdyby któryś ze starszych czytelników uważał, że w historii tej zbyt wiele mówi się o „miłości” (nie sądzę, by młodsi czytelnicy mieli podobne zastrzeżenia), mogę tylko powtórzyć słowa pani March:
– Czegóż innego można się spodziewać, kiedy w domu są cztery wesołe dziewczęta, a nieopodal pełen werwy, młody sąsiad?
Światowy bestseller amerykańskiej pisarki Louisy May Alcott. Dalsze losy bohaterów Małych kobietek i Dobrych żon (jest to trzecia część tetralogii Małych kobietek). Książka opowiada o życiu Jo Bhaer, jej męża i dzieciaków ze szkoły w Plumfield. Bezpośrednią inspiracją tej historii była śmierć szwagra Alcott, który pojawia się w jednym z ostatnich rozdziałów. Wszystkie książki cyklu, choć tak uroczo bajkowe, były jednak w dużej mierze oparte na prawdziwych wydarzeniach z życia autorki, co dodaje im większego znaczenia i kolorytu.
Światowy bestseller Małe kobietki doczekał się kolejnych tomów, w których autorka, Louisa May Alcott, kontynuowała – na wyraźne żądanie czytelników – opowieść o losach swoich bohaterów. Po dziesięciu latach czytelnik powraca zatem do Plumfield, aby poznać dalsze losy sióstr March, ich dzieci i wychowanków. Życie małej wspólnoty toczy się wokół college’u ufundowanego przez pana Lauriego, jednej z pierwszych koedukacyjnych uczelni w Ameryce. Tymczasem chłopcy Jo – Rob, Ted, Tom, Nat, Emil, Demi i Dan – stają na progu dorosłości. Każdy z nich wybiera drogę życia zgodną ze swoim charakterem i powołaniem. I choć niektórym z nich przyjdzie okupić te wybory wielkim wysiłkiem, żaden z chłopców nie przegra swojego życia.
Trzynastoletnia Rose po śmierci ojca trafia do domu sędziwych ciotek. Dziewczynka sprawia wrażenie chorowitej i przygnębionej. Wszystko zmienia się, gdy z zamorskich podróży wraca jej wuj i opiekun prawny. Doktor Alec z miejsca zaczyna wprowadzać prostą, ale skuteczną terapię: dużo ruchu na świeżym powietrzu, zdrowe posiłki, pożyteczne zajęcia i towarzystwo rówieśników. W ciągu roku Rose ulega cudownej przemianie, w której ma również swój udział jej siedmiu wesołych i rozbrykanych kuzynów. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mimo upływu niemal półtora wieku propozycje doktora Aleca byłyby znakomitym lekiem na wiele bolączek współczesnej młodzieży.
Dwudziestoletnia Rose wraz z wujem Alekiem i przyjaciółką Phebe wraca z podróży dookoła świata. W domu czekają na nią stęsknieni kuzyni. Czterej najstarsi z nich – Archie, Charlie, Mac i Steve – są już mężczyznami, którzy szukają swojego powołania i zaczynają rozglądać się za towarzyszkami życia. Młodzi ludzie ze zdumieniem odkrywają, że ich dziecięce relacje będą musiały ulec przewartościowaniu. Tymczasem Rose ceni sobie niezależność i ma pomysł na życie, który niekoniecznie zakłada zamążpójście.
Polly Milton, dziewczyna z angielskiej prowincji, odwiedza w mieście zamożną rodzinę swojej przyjaciółki Fanny Shaw. Biedna Polly jest przytłoczona otaczającym ją tam przepychem, modnym stylem życia, drogimi ubraniami i zwyczajami, z którymi nigdy wcześniej się nie stykała. Przyjaciele Fanny ignorują ją ze względu na odmienne zachowanie i prosty ubiór, nawet sama Fanny nie może powstrzymać się od uważania jej czasami za dziwaczną. W końcu jednak serdeczność i życzliwość Polly podbijają serca wszystkich członków rodziny, a jej staroświecki sposób bycia daje im lekcję, której nigdy nie zapomną.
Sześć lat później, już jako dorosła dziewczyna, Polly wraca do miasta, aby zostać nauczycielką muzyki...
Urocza opowieść autorstwa ukochanej amerykańskiej pisarki Louisy May Alcott, twórczyni niezapomnianych Małych kobietek. Tym razem snuta przez nią historia opowiada o przygodach sióstr Bab i Betty Moss, ich nowego przyjaciela Bena, który uciekł z cyrku, jego niezwykłego psa Sancho i ich sąsiadki, panny Celii. Ben powoli odnajduje swoje miejsce w życiu dzięki nowym przyjaciołom, ale także wiernemu psu i cudownej klaczy Licie.
Świat, w który wchodzimy razem z bohaterami kreowanymi przez Alcott, ma swoje wzloty i upadki, ale życzliwość i serdeczność najczęściej potrafią rozwiać czarne chmury, które niekiedy zbierają się przecież nad każdym z nas.
Mocna i inspirująca powieść, która odzwierciedla własne doświadczenia Louisy May Alcott oraz wyzwania stojące przed kobietami w XIX wieku.
Obowiązkowa lektura dla fanów twórczości pisarki, a także każdego, kto interesuje się historią praw kobiet.
Alcott opowiada historię młodej kobiety o imieniu Christie, która postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zapewnić sobie lepsze życie. Jest zdeterminowana, by odnieść sukces, i ciężko pracuje, aby zarobić na życie. Dzięki kolejnym doświadczeniom spotyka szereg ciekawych postaci, w tym bogatych dobroczyńców, sprzedawców ulicznych, a także inne pracujące kobiety, co pomaga jej zrozumieć złożoność świata i własne w nim miejsce.
Opowieść o emocjach, wyborach i ich konsekwencjach, badająca głębię kobiecej duszy.
Główna bohaterka, Sylvia Yule, to młoda kobieta, która zmaga się z uczuciami wobec dwóch mężczyzn – Adama Warwicka i Geoffreya Moora, reprezentujących odmienne podejścia do życia i miłości. Warwick jest dziki, namiętny i impulsywny, natomiast Moor to uosobienie rozwagi, stabilności i czułości. Sylvia, pod presją swojego kapryśnego nastroju i emocjonalnych burz, podejmuje decyzje, które naznaczą jej życie na zawsze.
Książka bada różnorodne tytułowe „nastroje” Sylvii, które wpływają na jej relacje i decyzje życiowe. Opowiada o konfliktach wewnętrznych, kobiecej wolności i trudnych wyborach związanych z małżeństwem oraz miłością.
Nastroje są też interesujące ze względu na to, że Alcott wprowadza tu wątki feministyczne, podkreślając dążenie kobiet do niezależności emocjonalnej i intelektualnej.