Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
223 osoby interesują się tą książką
Prawda jest jak jaskinia. Im głębiej w nią wchodzisz, tym staje się mroczniejsza.
Upalne lato w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej to czas nieustannych interwencji GOPR. Jednak wezwanie do wypadku w Studni Szpatowców okazuje się czymś znacznie straszniejszym niż rutynowa akcja ratunkowa. Relacja zgłaszającego brzmi dramatycznie… ale prawda leży znacznie głębiej.
Ratowniczka Marietta Wejman nie potrafi zapomnieć tego, co zobaczyła na dnie jaskini. Na ścieżkę poszukiwania prawdy wciąga ją tajemniczy podkomisarz Łukasz Zaborowski. Dokąd zaprowadzą ich tropy, lokalne plotki i legendy oraz gąszcz sekretów i kłamstw?
Jakie drugie dno skrywają dawno pogrzebane tajemnice?
Klaudia Muniak wciąga czytelników w fascynujący świat górskich ratowników i ludzi, dla których jaskinie są sceną życia… i śmierci. To opowieść o tych, którzy ratują. O tych, którzy ryzykują. I o tych, którzy nie cofną się przed niczym.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 350
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Klaudia Muniak, 2025
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska
Marketing i promocja: Wiktoria Jadziewicz
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Agnieszka Czapczyk, Paulina Jeske-Choińska
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
Projekt okładki i strony tytułowe: Mariusz Banachowicz
Projekt okładki został przygotowany z wykorzystaniem elementów graficznych wygenerowanych przez narzędzia AI.
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-68370-96-6
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Marietta Wejman – ratowniczka górska, jedna z nielicznych kobiet w Grupie Jurajskiej GOPR-u, równocześnie ratowniczka medyczna. Otwarta i zaradna, skupiona na pomocy innym. Kiedy nie może spać, rozwiązuje sudoku, koniecznie na papierze.
Hubert Pająk (ksywa Pająk) – ratownik górski, od lat związany z Grupą Jurajską, urodzony zawiercianin. Kocha wspinaczkę górską i lubi dobrze zjeść.
Fabian Matysiak (ksywa Gacek) – ratownik górski, najmłodszy wiekiem i stażem w Grupie Jurajskiej, szybko się uczy i nabywa nowe umiejętności. Maniak geocachingu.
Krzysiek Sieciński (ksywa Sieciarz) – starszy ratownik górski, kierownik akcji ratunkowych, wyluzowany przełożony i równy kumpel.
Mikołaj Wełnicki (ksywa Muflon) – ratownik górski, wcześniej technik kryminalistyki, biegły sądowy.
Dariusz Falkiewicz – starszy ratownik górski, naczelnik Grupy Jurajskiej GOPR-u, stale zbiegany, ale znajdujący na wszystko czas.
Łukasz Zaborowski – policjant w stopniu podkomisarza, nowy w zawierciańskiej jednostce, oddelegowany na Jurę z Warszawy, obiekt plotek miejscowych funkcjonariuszy. Tęskni za stolicą.
Aneta Kowalewska – policjantka w stopniu aspirantki, partnerka Zaborowskiego w pracy. Nie lubi się wychylać, robi tyle, ile musi, nigdy nic ponad.
Marek Łącki – policjant w stopniu aspiranta, od początku swojej służby związany z Komendą Powiatową Policji w Zawierciu, stary wyjadacz, co roku zapowiadający, że przechodzi na zasłużoną emeryturę.
Elwira Domańska – prokuratorka, codziennie musi udowadniać, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Eryk Wejman – lekarz medycyny sądowej, prywatnie brat Marietty. Człowiek łaknący wiedzy, stale się dokształcający. Rozmawianie ze zmarłymi to jego życiowa pasja.
Izabella Lubińska – anestezjolożka, lekarka z powołania, dbająca o swoich pacjentów bardziej niż o własną rodzinę. Prywatnie przyjaciółka Marietty.
Prolog
Zataczasz się i cały czas o coś potykasz. Doprawdy wyglądasz żałośnie. Brakuje tylko, żebyś zaczął rzygać. Czujesz się parszywie? Bardzo dobrze. Po tym, co zrobiłeś, tak właśnie powinieneś się czuć, łajzo.
Las rośnie tu gęsto, zarośla są bujne, wszystkie gatunki zdążyły już zakwitnąć. Miotasz się i nie wiesz, gdzie jesteś. Nic dziwnego, bo jest tu cholernie ciemno. Wydeptane przez turystów ścieżki pozostają kompletnie niewidoczne.
Wracasz na pole namiotowe? Dawno je minąłeś, pajacu. Szukasz ludzi, z którymi tu przyszedłeś? Tam ich nie znajdziesz.
Pojawia się więcej drzew, zagajnik jest już na tyle bujny, że na bank nie trafisz na drogę powrotną. Kiedy upadasz, drobinki gleby dostają ci się do oczu, pewnie także i do ust. Szczypią cię spojówki, niepotrzebnie trzesz powieki, tylko pogarszasz sytuację.
– Pomóż mi – jęczysz. – Coś mi jest.
Obracasz się z wysiłkiem na plecy, próbujesz wstać.
– Wezwij kogoś.
Chwiejesz się tak, że musisz się przytrzymać pnia, żeby nie stracić równowagi. Rozglądasz się jak złapana w sidła zwierzyna. Bezradna. Zupełnie bezbronna.
Odbija ci się pieczoną kiełbasą, nawpierdalałeś się za dużo prażonki. Jesteś łapczywy, to twój problem. Twoja zguba.
– Pomóż mi.
– Myślisz, że nie wiem, gdzie byłeś, kutafonie? – pytam, pochylając się nad tobą.
– Nic nie zrobiłem – łżesz. Wiem, że łżesz.
Kiedy moja pięść spotyka się z twoją niemiłą gębą, lądujesz na ziemi jak długi. Znów czuć kiełbasę, tym razem z wyraźnym zapachem zapieczonej kapusty. Może się tymi prażonkami zatrułeś, nienażarty chuju.
– Wstawaj, łajzo! – wrzeszczę na ciebie. – No wstawaj, jebaku zasrany!
– Nie mogę. Czuję się koszmarnie źle. Coś mi się stało – mamroczesz jak ostatnia łachudra. – Niedobrze mi.
– I co? – pytam, gdy udaje ci się obrócić na plecy. – Warto było?
Nie odpowiadasz, przez co wkurwiasz mnie jeszcze bardziej.
– Warto, frajerze, kurwa, było?
– Niedobrze mi – stękasz. – Wezwij kogoś. Jakąś pomoc.
Zaraz puścisz pawia i obyś się udławił własnymi rzygami. Zasługujesz na to.
1
Marietta Wejman czuła piasek pod powiekami. Służba w szeregach Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego bywała wyczerpująca, ale dziewczyna kochała tę robotę nad życie. Każde ocalone istnienie sprawiało, że coś w niej rosło.
Dzień nie należał do najłatwiejszych. Goprowcy byli wzywani kilkukrotnie, w tym do udzielenia pomocy trzydziestolatkowi, który próbował wejść na filar Kukuczki, turni leżącej w obrębie Skał Mirowskich. Mężczyzna poruszał się na własnej asekuracji, niestety źle osadził kości wspinaczkowe i upadł. Skończyło się złamaniem kręgosłupa. Interwencja w obrębie wzniesienia Kołoczek w Kroczycach nie byłaby z kolei potrzebna, gdyby dwudziestopięciolatek z Poznania nie wpadł na pomysł zeskoczenia z jednej ze skał. Upadek zakończył się skomplikowanym złamaniem obu nóg. Pozostałe wyjazdy dotyczyły już mniej poważnych sytuacji, ale większości z nich można by uniknąć, gdyby tylko poszkodowani wykazali się odrobiną rozsądku.
Marietta położyła się na kanapie, potrzebowała odpoczynku przed jutrzejszym, ostatnim dniem z siedmiodobowego dyżuru. Dwunastogodzinne zmiany w praktyce oznaczały tydzień spędzony w Dzibicach. Dziewczyna nie widziała sensu we wracaniu do domu, przespać mogła się w bazie. Wielu ratowników wybierało takie właśnie rozwiązanie.
Niestety, noc przyniosła kolejną interwencję. Trzech śmiałków wybrało się do rezerwatu Sokole Góry, by zdobyć Południowego Bońka. Jeden z nich osunął się z wapiennej skały. Masyw, owszem, był udostępniony do wspinaczki, jednak należało się zastanowić, czy tego typu nocne wyprawy są warte ryzyka. Marietta szczerze w to wątpiła.
Już świtało, kiedy goprowcy wrócili z Olsztyna.
– Połóż się – rzucił Pająk, ratownik, z którym Marietta najbardziej lubiła pracować. Nie wytykał jej, że nie dorównuje mu siłą fizyczną. Zamiast tego cenił to, co dziewczyna miała do zaoferowania: pełne oddanie oraz duże umiejętności, w tym profesjonalne przeszkolenie medyczne. Wejman ukończyła ratownictwo medyczne i równolegle pracowała na jednym z katowickich SOR-ów.
– Najpierw pomogę ci ogarnąć wóz. – Marietta uśmiechnęła się do kolegi.
– Zaraz przyjdzie kolejne wezwanie i tyle będziesz miała ze spania.
Ratowniczka westchnęła, bo był to bardzo prawdopodobny scenariusz. Latem naprawdę mieli co robić w okolicy, i nie tylko.
– Ogarnę wóz, idź – polecił goprowiec. – Przecież wiesz, jak jest: choćbym nie wiem, jak bardzo był zmęczony, w dzień nie zasnę. Niech chociaż jedno z nas odpocznie. Ktoś musi być w formie.
– Dzięki. – Marietta ponownie posłała koledze uśmiech, po czym ruszyła w stronę niewielkiego budynku, w którym kiedyś mieściła się szkoła podstawowa. Uczniów już tutaj nie było, a obiekt wykorzystywano w różnych celach. Obecnie stanowił tymczasową siedzibę GOPR-u. Z utęsknieniem czekali na zakończenie remontu stacji w Podlesicach.
Goprowiec uniósł nieznacznie rękę w stronę Marietty i zabrał się do porządkowania sprzętu w terenowej karetce. W każdej chwili wóz mógł okazać się potrzebny. Marietta weszła na piętro. Było niemiłosiernie duszno. Poustawiane na parapetach wiatraki nie dawały sobie rady z lejącym się z nieba żarem. Prognozy na najbliższe tygodnie obiecywały dalsze upały, a to oznaczało jedno: wzmożony ruch turystyczny. W wakacje na Jurę przybywały całe tabuny ludzi. I słusznie, bo obszar był wyjątkowo urokliwy. Fascynował do tego stopnia, że ten, kto pojawił się tutaj raz, zawsze wracał. Bywało, że wielokrotnie.
– Nie będzie ci przeszkadzać, jak się tutaj kimnę? – zapytała Wejman, wchodząc do wielofunkcyjnego pomieszczenia.
– Na luzie. Zaraz stąd spadam – odpowiedział Gacek, zajęty zapiskami w książce dyżurów. Ksywa przyplątała się do Fabiana Matysiaka, jeszcze kiedy był nowicjuszem. Podczas jednej z akcji ratunkowych chłopak przestraszył się gromady gacków brunatnych, nietoperzy hibernujących w okolicznych jaskiniach. Ubaw mieli po pachy, a przezwisko przylgnęło do młodego goprowca. Nie bez znaczenia pozostawał również fakt, że był najmłodszy w grupie.
Marietta położyła się na wysłużonej kanapie. Oprócz tapczanu w pokoju znajdował się aneks kuchenny, który pozwalał na przygotowywanie posiłków, a także stół używany jako miejsce do jedzenia, no i biurko. Przestronnie tu nie było, ale się mieścili. Musieli.
– Uciekam, śpij. – Gacek odłożył książkę dyżurów na regał i wyszedł. Ratowniczka pożegnała go uniesieniem ręki i przymknęła powieki. Czuła zmęczenie, ale sen nie przychodził.
Przekręciła się na bok, jeden, a potem drugi. Nie potrafiła znaleźć wygodnej pozycji, ubranie koszmarnie lepiło się do jej spoconego ciała. Przyłożyła rękę do czoła, bo odniosła wrażenie, że jest rozpalone. Potrzebowała się napić, w taki upał nawodnienie to podstawa, o którą należy dbać. Kto jak kto, ale ona nie powinna o tym zapominać. Wstała, żeby uzupełnić niedobór wody w organizmie, po czym z powrotem opadła na kanapę i wreszcie zasnęła.
2
W końcu udało mu się dotrzeć na kraniec pochylni. Pokonanie siedemnastometrowego spadu, który był niczym innym jak kamiennym korytarzem, wymagało od Szymona sporego wysiłku. Grota nie należała do najłatwiejszych w eksploracji, wielu przed nią przestrzegało.
Gajewski przystanął, żeby odsapnąć. Wmawiał sobie, że napotkane trudności to wyłącznie wina miejsca, które wybrali. Do tej pory sporo się wspinali, lecz po raz pierwszy zdecydowali się zmierzyć z jaskinią. Faktem jednak było, że jeszcze do niedawana czelendże, które sobie obierali z bratem, szły Szymonowi znacznie lepiej niż teraz. Nie dało się ukryć, że ostatnio był w gorszej formie, co oczywiście nie uchodziło uwadze kolegów. A tym bardziej Damiana.
To właśnie przez młodszego brata chłopak postanowił sprawdzić się jako grotołaz. Wielka Studnia Szpatowców w Podlesicach, choć nie oferowała wielu atrakcji, była lokalną kusicielką. Drogę wspinaczkową z dna jaskini oceniono w skali Kurtyki na VI.2+. Już kilka osób straciło tu życie.
Mężczyzna przytrzymał się mocniej zabezpieczających go przed upadkiem lin, by dojrzeć półkę. Za nią miała się rozciągać głęboka na dziewiętnaście metrów studnia. Wiedział, że próg, na którym się zatrzymał, był na tyle wysoki, że w razie poślizgu właściwie nie miał szans, by w sposób kontrolowany wylądować na balkoniku. Latarka przymocowana do kasku rozjaśniła mu przestrzeń. Musiał się bardziej wychylić, dopiero wtedy w świetle bijącym z czołówki ujrzał interesujący go masyw skalny.
– No jest! – krzyknął do brata, który pozostał przy wejściu do groty. – Widzę półkę!
– Schodź na dno – usłyszał.
– Mieliśmy tylko zejść do progu!
– Sranie w banię! Schodź na sam dół!
– Tam nie ma zasięgu! – odkrzyknął.
– A na co ci zasięg? Złaź na dno! Chyba że wymiękasz, to wracaj. Ja pójdę!
Szymon się skrzywił. Stojąc już u wlotu jaskini, żałował, że dał się namówić Damianowi na ten wypad. Młodszy brat jednak skutecznie podkopywał jego poczucie własnej wartości. A Szymon miał mu coś do udowodnienia. Zresztą nie tylko jemu. Sięgnął po linę i rozejrzał po skalnych ścianach. Topografia groty wymagała skorzystania z poręczówki, oglądał filmiki na YouTubie, jak właściwie zawiązać i przymocować sznurki.
– No nie wiem! – zawołał, kiedy rzucił linę w przepaść, w którą miał się opuścić. – Wąsko tutaj – stwierdził.
– Przestań jojczeć. To jaskinia, do cholery!
– Ale pionowa!
– Serio? – Brat się zaśmiał. – Nie dasz rady?
Chłopak zaklął pod nosem, bo doskonale wiedział, że jeśli się wycofa, Damian długo nie da mu spokoju. Już teraz bywało między nimi ciężko.
Poza tym nie chodziło przecież tylko o Damiana. Chciał też pokazać samemu sobie, że wciąż potrafi. Potwierdzić, że nic się nie zmieniło.
– Idę! – zdecydował, przygotowując się do zjazdu na dno groty. Naczytał się, że zejście w tego typu jaskini nie miało nic wspólnego ze swobodnym spadaniem, że każdy ruch powinien być dobrze zaplanowany i zsynchronizowany z poprzednim. Wydawało mu się, że sobie poradzi. Musiał sobie poradzić.
Starszy z Gajewskich wychylił się ponownie, by jeszcze raz zerknąć w ciemną otchłań studni, i wtedy na własnej skórze przekonał się, jak śliski jest ten próg. Nogi mu się zsunęły, chciał chwycić linę, ale ta mu uciekła. Złapał ją dopiero po chwili, ale wtedy całkowicie stracił równowagę i runął w dół. Z jego gardła wydobył się krzyk. Nie rozumiał, co zrobił źle, dlaczego lina poleciała razem z nim. Musiała się gdzieś odwiązać. Przecież sprawdzał węzły, zanim tu zszedł. Wyglądały dokładnie jak te na filmikach w internecie.
Próbował złapać się czegokolwiek, jednak ci wszyscy, którzy pojawili się tu przed nim, mieli rację – nie było niczego, za co można się chwycić. Pęd, jakiego nabrało jego ciało, wciągnął go na samo dno studni. Wrzaski zwieńczyło głuche plaśnięcie.
Szymon Gajewski zdążył jeszcze pomyśleć o żonie i półrocznym synku, których zostawił w domu, by znów zmierzyć się ze swoim bratem, a potem uderzył o skaliste podłoże i pochłonęła go ciemność. Zginął na miejscu.
3
Nagłe poruszenie w budynku brutalnie wyrwało Mariettę z objęć Morfeusza. Ratowniczka uchyliła powieki i od razu wiedziała, że znów byli gdzieś potrzebni. Jej ciało niemal automatycznie podniosło się z kanapy, rozbudzenie przyszło chwilę później.
Do pomieszczenia wparował Pająk. Nikt nie zwracał się do ratownika po imieniu, każdy preferował nazwisko, które z biegiem czasu zmieniło się w jego ksywę. Goprowcowi to nie przeszkadzało. Ciekawie się nawet złożyło, bo mężczyzna świetnie się wspinał, mówiono, że chodzi po skałach niczym pajęczak. Hubert uprawiał wspinaczkę już jako siedmiolatek i złapał bakcyla na całe życie.
– Dobrze, że wstałaś – odezwał się do Marietty. – Jest robota.
– Co się stało? – Dziewczyna zsunęła z nadgarstka gumkę, by spiąć nią włosy. Zebrała jasne kosmyki w kucyk z tyłu głowy. Niektóre natychmiast się z niego wysunęły i opadały ratowniczce na policzki. Były zbyt krótkie, żeby je w ten sposób ujarzmić.
– Chłopak wpadł do Studni Szpatowców – poinformował kolega.
Wejman zaklęła pod nosem, bo wiedziała, że wypadki w tej jaskini właściwie nigdy nie kończyły się dobrze.
– Nie jest ciekawie. – W pokoju zjawił się Krzysiek Sieciński, Sieciarz, kierownik zmiany, do którego również nikt nie zwracał się po imieniu.
Meta menardi, po polsku sieciarz jaskiniowy, to jurajski drapieżnik zamieszkujący wnętrze jaskiń, sztolni i grot. Osiąga nawet do dwóch centymetrów wielkości bez odnóży i jest najjadowitszym pająkiem w Polsce. A ze względu na ograniczone źródło pożywienia w miejscu swojego występowania żywi się głównie… swoimi braćmi i siostrami. Krzysiek na szczęście swoje przezwisko zyskał ze względu na świetne umiejętności wspinaczkowe i nazwisko, a nie upodobania kulinarne.
– Dwóch braci. Jeden schodził na dół, drugi został u góry. Ten, który schodził, spadł. Nie odpowiada na nawoływania – przekazał goprowiec.
– Ten z góry próbował do niego dzwonić? – spytała Marietta.
– Brak zasięgu – odparł Sieciarz.
– Poleciał pewnie na samo dno – rzucił Pająk.
– Ile minęło od upadku? – dociekała Wejman.
– Według chłopaka, który zadzwonił po pomoc, dziesięć do piętnastu minut.
Jeśli doszło do zatrzymania oddechu, to mamy trupa. Dziewczyna bezgłośnie westchnęła, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby się ociągać. Ani jej, ani jej kolegom. Dopóki istniał cień szansy, nawet najmniejszy, że uda się pomóc, pędzili na złamanie karku. To, jak szybko docierali do poszkodowanego, niejednokrotnie przekładało się na finał zdarzenia i mieli tego pełną świadomość.
– Bierzcie Gacka i jeźdźcie – zarządził kierownik.
Trzyosobowa szpica niemal natychmiast zebrała się do działania.
– Za chwilę dojedziemy z większym sprzętem – rzucił Sieciarz, kiedy ratownicy wskoczyli do terenowej karetki. – Raz-dwa, jedźcie! – Goprowiec poklepał drzwi, które zatrzasnął Hubert.
Wóz ruszył z impetem, koła zabuksowały, wznosząc kłęby kurzu. Wysuszone podłoże prosiło się o deszcz, którego od dawna nie było.
Ledwo wyjechali z Dzibic, Wejman poczuła wibracje swojego telefonu. Zerknęła na komórkę, wyświetlało się powiadomienie z WhatsAppa. Nie musiała odczytywać wiadomości, żeby znać jej treść. Wiedziała, że przyszedł komunikat o zdarzeniu, otrzymali go wszyscy ratownicy z Grupy Jurajskiej. W ciągu kilkunastu minut koło słynnej Studni miało zaroić się od goprowców.
4
Jaskinia, w której doszło do wypadku, mieściła się w skałach Dudnika. To nie jedyna grota w tym kamienisku, ale Wielka Studnia Szpatowców stanowiła tę najniebezpieczniejszą. Znajdowała się po południowo-zachodniej stronie drogi z Podlesic do Kotowic, owszem, w lesie, ale w odległości zaledwie kilkuset metrów od ulicy. Ci, którzy zapragnęli się z nią zmierzyć, nie mieli większych problemów z dotarciem. Dodatkowo tuż obok przebiegała trasa pieszego Szlaku Orlich Gniazd, a to z kolei sprawiało, że na grotę natrafiali również przypadkowi turyści.
Pająk zaparkował wóz w zatoczce przy szosie, resztę drogi trzeba było pokonać pieszo. Ratownicy zabrali niezbędny sprzęt i ruszyli do jaskini. Pagórkowaty teren gęsto porastały drzewa, dominowały gatunki liściaste. Słońce, które jeszcze przed chwilą parzyło goprowcom skórę, zostało przysłonięte przez rozrośnięte korony. Po chwili dotarli do celu.
Wejście do Studni Szpatowców obudowano drewnianymi i metalowymi barierami, postarano się także o dużą tablicę, która ostrzegała przed zagrożeniem. Sam wlot do groty wyglądał jednak niepozorne. Prowadził do niego spad, który wydawał się niewielki, wręcz delikatny. W rzeczywistości na śmiałków czekała długa pochylnia.
U jej szczytu podłoże pozostawało okrutnie zdradzieckie. Listowie zalegające w tym miejscu stanowiło zagrożenie nawet w okresie letnim, kiedy niewiele padało. Dodatkowo kamuflowały je świeże liście, które jednocześnie sprzyjały poślizgnięciu się, a to zwykle kończyło się tragicznie.
W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym siódmym roku przekonał się o tym uczestnik grzybobrania, który spadł do dolnej studni i poniósł śmierć na miejscu, z kolei w dwa tysiące pierwszym roku straciła tu życie turystka z Warszawy. Amatorów mocnych wrażeń, których pokonała jaskinia, było znacznie więcej. Sama Marietta w zeszłym roku brała udział w akcji ratowania mężczyzny, który wszedł do jaskini bez sprzętu i bez najmniejszej znajomości topografii groty. Miał niewiarygodne szczęście, że nie spadł na dno, a zatrzymał się na moście. Ludzka lekkomyślność ciągle była niestety najczęstszą przyczyną wypadków w terenie. Osoby niemające bladego pojęcia o warunkach i czekających na nich trudnościach, bez kondycji i właściwego wyposażenia, zapuszczały się w ekstremalne obszary, licząc na przygodę życia. Bywało, że płaciły za nią najwyższą cenę.
– Tutaj! Tutaj jestem! – zawołał młody mężczyzna na widok zbliżających się w jego stronę goprowców.
– Co się tu stało? – zapytała Marietta, rozglądając się, by jak najdokładniej ocenić sytuację. Pająk z Gackiem od razu rozpoczęli rozkładanie sprzętu, który miał umożliwić ratownikom dostanie się na dno jaskini.
– Chcieliśmy zejść do studni. Przygotowaliśmy sznurki…
Wejman faktycznie dostrzegła liny. Leżały swobodnie na podłożu zaścielonym zielonymi liśćmi.
– Szymon poszedł pierwszy. Wszystko było dobrze… – mówił tymczasem chłopak. – Dotarł do progu… Tam się zatrzymał… Nic… nic nie mówił, żeby coś było nie tak… Nawet chwilę g-gadaliśmy. Zaczął schodzić niżej, wtedy szarpnęło i… zaczął spadać! J-ja nie wiem, nie wiem, jak to się stało, lina się odwiązała, poleciła razem z nim!
– Jak masz na imię? – zapytała Marietta, bo chłopak był tak zdenerwowany, że z trudem rozumiała wypowiadane przez niego słowa. Jąkał się, głos mu drżał, do tego nie potrafił ustać w miejscu. Kręcił się niespokojnie niczym zwierzę zagonione w pułapkę. Jego twarz pozostawała zlana potem, wielkie krople ciekły mu po skroniach.
– Damian. Damian Gajewski – wydukał.
– Ty po nas zadzwoniłeś? – upewniła się.
– Tak, ja.
– Macie doświadczenie w chodzeniu po jaskiniach? – spytała, bo chłopak był zwyczajnie ubrany i zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto parał się wspinaczką. Dziewczyna zgadywała, że Gajewski w najmniejszym stopniu nie zdawał sobie sprawy z tego, jakich umiejętności wymagało zapuszczanie się do jaskiń, zwłaszcza tych pionowych.
– Nie. – Chłopak otarł wilgoć z czoła. – Ale trochę wspinaliśmy się po skałkach. Weszliśmy na przykład na Sadek.
– Przecież tam wejdzie dziecko – skwitował Pająk i się skrzywił.
– Byliśmy też na Wielbłądach.
Hubert prychnął lekceważąco.
– Ale po jaskiniach nie chodziliście wcześniej? – dopytał, nie przerywając rozkładania własnych lin.
– No nie. Dziś był pierwszy raz. Taki czelendż.
Wyzwania były popularne wśród młodzieży, zresztą nie tylko. Starsi też dawali się wciągać w różne, zwykle mało rozsądne pomysły. Kiedy dochodził do tego alkohol, sytuacja stawała się naprawdę niebezpieczna. Mężczyzna aspirujący do miana grotołaza sprawiał jednak wrażenie trzeźwego.
– Próbowałeś schodzić na dół? – zapytała Wejman.
– Nie, nie chciałem tam utknąć. Byliśmy tylko we dwóch. Wołałem go chyba z dziesięć minut, ale się nie odezwał, więc zadzwoniłem po pomoc.
– Chociaż tyle – mruknął pod nosem Pająk.
– To wasza lina? – Ratowniczka otaksowała sprzęt należący do śmiałków i utwierdziła się w przekonaniu, że Gajewscy zdecydowali się na sznurki, które można było kupić w co drugim sklepie z materiałami budowalnymi. W sumie nie było najgorzej, pomyślała, zdarzały się przypadki, kiedy na podobne wyprawy ludzie zabierali ze sobą stary powróz znaleziony w stodole dziadka.
– Tej nie używaliśmy – zapewnił chłopak. – A tu obwiązaliśmy tę, która się zsunęła razem z Szymkiem. – Wskazał na pobliski pień drzewa. – Wszystko było dobrze, a potem nagle szarpnęło i ta lina puściła.
– Musiał się poślizgnąć – stwierdziła Wejman.
– A węzły, które zrobiliście, najwyraźniej były do bani – wtrącił Pająk, właściwie gotowy do zejścia na dno Studni.
– Nie zdążyłeś złapać liny? – zapytała jeszcze ratowniczka.
Chłopak przełknął ślinę, zanim się odezwał. Marietta zauważyła, że jego grdyka unosiła się i opadała. Wyraźnie zwlekał z odpowiedzią.
– Zdążyłem – przyznał w końcu.
– No to co się stało? – dopytała, widząc, że Gajewski toczy ze sobą jakąś wewnętrzną walkę.
– Nie wiem – jęknął, a potem przez dłuższą chwilę poruszał bezgłośnie ustami, jakby nie potrafił wydobyć z siebie głosu. – Nie dałem… – wydukał. – Po prostu nie dałem rady jej utrzymać.
Marietta usłyszała, że Pająk głośno wzdycha. Podczas eksploracji jaskiń przygotowanie fizyczne było nie mniej ważne niż umiejętności i doświadczenie, a dotyczyło to zwłaszcza tych pokroju Studni Szpatowców.
– Schodzimy – zarządził. – Idę pierwszy, za mną Marietta, Gacek zostaje u góry.
Kiedy goprowiec zbliżył się do otworu w skale, Marietta zapatrzyła się na szczelinę, która tak nęciła, żeby do niej zajrzeć. Zastanawiała się, czy gdyby była spacerowiczką, która przypadkowo natknęła się na wlot do groty, również uległaby tej pokusie. Nie, stwierdziła, obracając głowę w kierunku znaków ostrzegawczych. Duża żółta tablica wyraźnie informowała o niebezpieczeństwie, nie można było jej nie zauważyć. Należało jednak przeczytać, co jest na niej napisane, i przede wszystkim chcieć się do tych zaleceń zastosować. Było jeszcze gorzej, kiedy w grę wchodziły brawura, popisy i brak wyobraźni.
Marietta poczekała, aż Pająk zejdzie wystarczająco głęboko, dopiero później sama podeszła do wlotu. Ratownik drogą radiową przekazał koleżance sygnał, że i ona może schodzić. Odgłosy lasu szybko stały się mniej słyszalne, a po pokonaniu kilku kolejnych metrów Wejman poczuła, że temperatura znacznie się obniżyła. Dotarłszy do progu, przestała odczuwać dokuczliwe gorąco. W skalnych grotach niezależnie od warunków panujących na zewnątrz utrzymywało się siedem–osiem stopni Celsjusza.
Wejman nachyliła się, żeby spojrzeć w dół. Przywitała ją ciemna otchłań studni. Czołówka na kasku oświetliła przestrzeń na tyle, by ratowniczka mogła dojrzeć skalną półkę i dość wąski przesmyk między nią a progiem. To właśnie do niego trzeba było się opuścić.
Dziewczyna rozpoczęła schodzenie po kamiennym kanale pogrążonym w ciemności. Pochylnia, po której się poruszała, pokryła się warstwą zdradzieckiej wilgoci. Ratowniczka szybko przekonała się, jak bardzo może być ona podstępna, bo się poślizgnęła, i to pomimo czujności i pełnego skupienia. Serce Marietty zaczęło bić szybciej, bo wiedziała, że w tym miejscu łatwo o błąd, który może kosztować życie.
– Wszystko okej? – usłyszała pytanie Gacka.
– W porządku – oświadczyła. – Tylko się poślizgnęłam, ale sytuacja jest już opanowana – dodała, myśląc o tym, że niedoświadczony grotołaz z łatwością mógł popaść tutaj w tarapaty.
Dziewczyna już bez większych kłopotów dotarła do przesmyku między półką a progiem, przepięła liny i zaczęła się opuszczać klaustrofobicznym tunelem na dno jaskini. Spód groty stanowił jednolitą przestrzeń, bez tuneli prowadzących w głębsze partie czy szczelin, którymi jaskinia rozchodziłaby się na boki. Mimo to Studnia Szpatowców przyciągała ludzi jak magnes.
– Mam go – dobiegł ją głos Pająka. – Jest tutaj.
Wejman podeszła do leżącego nieruchomo człowieka i szybko się przekonała, że o żadnym ratowaniu życia nie było mowy, a młodszy z Gajewskich ich zwyczajnie oszukał.
Ciąg dalszy w wersji pełnej