Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Nie każda historia o miłości zaczyna się od drugiej osoby. Czasem zaczyna się od odwagi.
Ola Kochanowicz żyje w pozornie stabilnym związku i ma jasno określone marzenia – chce pracować w prestiżowej londyńskiej cukierni i w końcu robić to, co kocha. Kiedy jednak jej partner żąda, by wybrała między macierzyństwem a karierą, Ola po raz pierwszy zadaje sobie pytanie, czego naprawdę pragnie.
Przeprowadzka nad morze, nowe znajomości i zapach świeżo pieczonych ciast stają się tłem dla historii o dojrzewaniu do wolności. To powieść o kobietach, które długo milczały, o odwadze, która dojrzewa po cichu, i o miłości, która może przyjść z najmniej spodziewanej strony.
To może się udać to ciepła, poruszająca książka o tym, że nigdy nie jest za późno, by odzyskać siebie. Dla wszystkich kobiet, które chcą uwierzyć, że ich życie też może smakować szczęściem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 338
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Grupa Wydawnicza Literatura Inspiruje Sp. z o.o., 2025 © Copyright by Klaudia Muniak
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Redakcja: Julita Paprotna
Korekta: Daria Raczkowiak
Projekt graficzny okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Zdjęcie na okładce: Copyright © by ImageKing (Stock.adobe.com)
DTP: Justyna Jakubczyk
ISBN 978-83-68249-59-0
Warszawa 2025
Wydawnictwo Prozami e-mail: [email protected] www.literaturainspiruje.pl
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Spoglądam na Marcela z szeroko otwartymi oczami i próbuję zrozumieć. Ale kompletnie nic nie rozumiem.
Trudno mi choćby określić, co dokładnie czuję. Na pewno jestem rozczarowana. Buzuje we mnie również złość. I to tak wielka, że mam ochotę go uderzyć. Nie żebym miała awanturniczą naturę czy problem z agresją, ale słowa, które właśnie padły z ust Marcela, są jak celnie wymierzony policzek. Wcale nie chcę nadstawić drugiego, nie tym razem. Zbyt wiele wysiłku włożyłam w to, żeby być w miejscu, w którym się obecnie znajduję. Najwyraźniej dla faceta, z którym jestem, nie ma to żadnego znaczenia. Przychodzi mi nawet do głowy, że może nigdy nie miało, a ja tylko karmiłam się złudzeniami.
– Daj spokój, przecież to niepoważne – mówi Marcel, kiedy mocniej ściągam usta. – I nie patrz na mnie w ten sposób. – Rozkłada bezradnie ręce.
Wciąż oniemiała, nie wiem, jak powinnam zareagować.
– Wypiekanie ciastek to nie jest zajęcie, które ci ucieknie – ciągnie. – Piec placki możesz przecież zawsze, a dzieci to już nie taka prosta sprawa. Czas ucieka, jesteś coraz starsza.
– Mam dopiero dwadzieścia sześć lat – cedzę z minuty na minutę coraz bardziej oburzona.
– Czyli w sam raz, żeby zostać matką – stwierdza Marcel. – To idealny moment.
Teraz zagryzam zęby już tak mocno, że aż boli mnie szczęka. Nie chodzi o to, że nie chcę mieć dzieci, ja nie chcę ich mieć TERAZ. Zwłaszcza teraz, kiedy stoję przed szansą, na którą tak długo czekałam. Etat w Sweetie Goods byłby bezapelacyjnie spełnieniem moich zawodowych ambicji. To nie jakaś tam podrzędna cukiernia. Ich wypieki cieszą się niemałą sławą, są chętnie zamawiane na ważne uroczystości i – co tu dużo mówić – stanowią rozkosz dla podniebienia.
Poza tym uważam, że jestem za młoda na macierzyństwo. Po prostu. Jedna kobieta pragnie zostać matką w wieku zaledwie dwudziestu kilku lat, inna grubo po trzydziestce, a jeszcze inna wcale. I każda z tych opcji jest w porządku. Przecież to nasze życie, nasze ciało, nasz trud.
– Ola, no sama przyznaj, że aż taka młoda to już nie jesteś – odzywa się Marcel. Chyba nie zauważa, że już od dawna przeciąga strunę. Nie pierwszy raz rozmawiamy o kwestii potomstwa. Muszę jednak przyznać, że jeszcze nigdy nie był tak natarczywy. – A mnie w zeszłym roku stuknęła trzydziestka i po prostu chcę być ojcem. Jak możesz nie chcieć mieć dzieci, co?
– Nigdy nie powiedziałam, że nie chcę ich mieć – rzucam ze złością. – Nie wkładaj mi w usta słów, których nie wypowiedziałam. Zrozum, że po prostu nie czuję się jeszcze gotowa na macierzyństwo. Co więcej, właśnie teraz mam spore szanse na etat w Sweetie Goods – przypominam mu już po raz trzeci podczas tej dyskusji.
Marcel prycha pod nosem i kręci głową. Gotuje się we mnie jeszcze bardziej. Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna, z którym mieszkam, gardzi moją pracą. Dobrze, cukiernictwo to może nie doktorat z fizyki medycznej, ale każdy z nas ma inne talenty. Nie znam się na tomografach, mammografach i urządzeniach USG, za to potrafię przygotować idealną masę cukrową i uformować z niej właściwie wszystko, czego dusza zapragnie (czyli to, czego zażyczy sobie klient).
– Nie sądziłam, że tak nisko oceniasz to, co robię – mówię pełnym rozgoryczenia tonem. – Wiesz dobrze, że nie było łatwo mi się tutaj rozkręcić. W Polsce na pewno poszłoby mi szybciej. Ale dałam radę, zarabiam godne pieniądze, a niebawem moja pensja może jeszcze wzrosnąć. Nie wspominając już o tym, że stały dochód pozwoli mi skończyć z indywidualnymi zleceniami, a w zamian za to będę wypiekać ciasta dla profesjonalnej, szanowanej firmy. Oczekiwałam, że to docenisz.
– Ja ci w niczym nie umniejszam – zapewnia Marcel, chyba wreszcie wyłapując, że pojechał po bandzie. – Mówię tylko, że to, czym się zajmujesz, nie jest czymś, co ci ucieknie, jeśli zrobisz sobie małą przerwę. Przecież w każdej chwili będziesz mogła wrócić do pieczenia.
– Do pieczenia owszem, ale co z utraconymi kontaktami? Przecież nie dam rady stać godzinami w kuchni z brzuchem wielkości piłki do koszykówki, a potem z maluchem przy piersi. To po prostu niemożliwe. Musiałabym też zrezygnować z etatu w Sweetie Goods.
– Jeszcze cię tam nawet nie przyjęli.
– No nie... – przyznaję, starając się zachować spokój. – Ale trwa rekrutacja i pierwszy etap przeszłam pomyślnie. Wydaje mi się, że mam spore szanse na to miejsce.
Marcel wzdycha.
– Poza tym etaty w Sweetie Goods nie pojawiają się często. Stamtąd nikt nie odchodzi, a jak już jest wolne miejsce, to konkurencja jest zabójcza!
– To tylko cukiernia – odpowiada mi na to. – Cukierni jest wszędzie na pęczki.
Wpatruję się w Marcela, znów myśląc o tym, że zaraz go uderzę. Jestem jednak zbyt oszołomiona, żeby się poruszyć. Wciąż nie dowierzam, że tak lekceważąco podchodzi do moich marzeń. Jesteśmy razem sześć lat. Byłam przekonana, że dobrze go znam i że wzajemnie się wspieramy. Owszem, czasem wydawało mi się, że Marcel traktuje moje zajęcie po macoszemu, lecz zawsze tłumaczyłam to jego zapracowaniem. Sądziłam też, że jestem zwyczajnie przewrażliwiona. Zetknęłam się z podobnym podejściem już wcześniej. Koleżanki z liceum podśmiewywały się ze mnie, kiedy wspominałam, że chcę zająć się cukiernictwem. Wszystkie poszły na studia, podczas gdy ja zapisałam się na kursy. Czułam, że pieczenie jest tym, co chcę robić, i ta fascynacja nigdy nie przygasła. Przeciwnie, w tej chwili zwyczajnie nie wyobrażam sobie, żebym mogła zajmować się czymś innym.
– Ola... – podejmuje Marcel, ujmując przy tym moją dłoń. Budzi się we mnie nadzieja, że właśnie się opamiętał i zaraz wycofa się ze wszystkiego, co powiedział. Że w emocjach posunął się za daleko, że w rzeczywistości myśli zupełnie inaczej. – Nie zachowuj się jak dziecko. Zamiast tego postarajmy się o maluszka i pozwólmy to jemu marudzić, psocić i stawiać bezsensowny opór.
Wyszarpuję dłoń spod ręki swojego chłopaka, puls jeszcze bardziej mi przyspiesza. Oddycham ciężko przez nos.
– Faktycznie moglibyśmy poczekać jeszcze rok, może nawet dwa... – Marcel brnie dalej. – Tobie rzeczywiście nie zrobi to wielkiej różnicy, ale ja jestem już po trzydziestce. Nie chcę być starym ojcem. Zależy mi na dobrym kontakcie z dzieckiem.
– Wiek nie ma tutaj żadnego znaczenia – syczę wkurzona do granic. – Można być fajnym rodzicem w każdym wieku.
– Może i masz rację. Ale na co tyle czekać? – Marcel znów chce chwycić mnie za dłoń, jednak tym razem nie zamierzam mu na to pozwolić.
Odsuwam się od niego na bezpieczną odległość.
– Wiem, że nie pożałujesz – przekonuje mnie dalej. – Pokochasz bycie matką. Zobaczysz, że tak będzie.
Uciekam wzrokiem w bok – w tej chwili czuję tak dużo, że aż trzęsę się od środka.
– Ola... – Marcel natychmiast domaga się mojej uwagi. – Ola... – powtarza.
Niechętnie wracam do niego spojrzeniem. Jest przystojny, ma mocne rysy twarzy, szeroką szczękę i zawsze goli się na gładko. Pilnuje też długości swoich włosów – nigdy nie są dłuższe niż kilkanaście milimetrów. Nie łysieje, ale lubi tę krótką fryzurę. Nosi ją, odkąd pamiętam i twierdzi, że strzyże się tak od liceum. Ma kształtne, pełne usta, których niejedna kobieta mogłaby mu pozazdrościć. Podobnie jak niebieskich tęczówek, w których można dostrzec jaśniejsze punkty. Przypominają mi taflę jeziora, nad które tata zabierał mnie, kiedy byłam małą dziewczynką. Ojciec nieczęsto bywał w domu, więc i rzadko tam jeździliśmy, ale każdy raz pamiętam bardzo wyraźnie.
– Jeśli masz tak dużo wątpliwości, zrób to po prostu dla mnie – prosi Marcel.
– Już raz zmieniłam swoje plany dla... – gryzę się w język, żeby nie powiedzieć: ciebie. – Dla naszego związku – kończę rozpoczęte zdanie inaczej.
– I czy nie wyszło ci to na dobre?
Znów patrzę w bok. Na ceglaną ścianę, która ciągnie się od kuchni do salonu. Stanowi główny element dekoracyjny domu. Lubię ją. Ona z kolei przypomina mi dom na uboczu małego miasteczka, w którym mieszkałam jako dziecko. U babci było wiele takich ścian, tyle że nie dla ozdoby. Po prostu z jakiegoś powodu nigdy nie zostały otynkowane.
– Widzę, że się dzisiaj nie dogadamy. – Marcel wstaje od stołu. Robi to tak gwałtownie, że mimowolnie spoglądam w jego stronę. Usta ma ściągnięte, dłonie zacisnął w pięści. Jest porządnie wkurzony, to dość niecodzienny widok, bo zwykle stanowi wzór opanowania. – Przemyśl to sobie jeszcze raz – rzuca. – Po prostu zastanów się, co jest dla ciebie ważniejsze: czy chcesz, żebyśmy stworzyli pełną rodzinę, czy wolisz w nieskończoność piec ciastka.
Otwieram usta wstrząśnięta tym, co usłyszałam. Próbuję zrozumieć, co się tutaj wydarzyło. Czy Marcel właśnie postawił mi ultimatum?
I co to w ogóle znaczy pełna rodzina? Chodzi mu o klasyczne pojęcie: mama, tata i dzieci? W tym schemacie nie ma nic złego – przeciwnie, utożsamiam się z nim. Ale przecież świat taki nie jest. Sama wychowałam się z babcią, tata pojawiał się z doskoku. I to była moja rodzina: babcia. Czy była pełna? Absolutnie nie, od najmłodszych lat brakowało w niej mamy, rodzeństwa, a nawet samego ojca, który był obecny w moim życiu zdecydowanie mniej niż powinien.
Zamykam usta, nie wypowiadając ani słowa. Żal, który ściska mnie za gardło, jest tak wielki, że nie pozwala mi mówić. Byłam przekonana, że odnalazłam stabilizację, której od lat poszukiwałam. Wszystko dlatego, że od najmłodszych lat stopniowo ją traciłam, aż w końcu nic z niej nie zostało. Marcel był obietnicą, że znów mam obok siebie kogoś, na kim mogę polegać i komu na mnie zależy. Dzisiejsza rozmowa zdaje się brutalnie weryfikować wszystko, w co do tej pory wierzyłam.
Otrząsam się z zamyślenia dopiero po jakimś czasie. Rozglądam się po kuchni, jestem w niej sama. Zerkam na zegar, dochodzi szósta trzydzieści. Zastanawiam się, dlaczego mój chłopak dyskusję o tak ważnych sprawach zawsze podejmuje bladym świtem. Nie wiem, czy popołudnie albo wieczór byłyby lepszą porą, ale zdążyłam się już przekonać, że po tego typu porankach trudno mi ot tak złapać swój zwyczajowy rytm funkcjonowania. Wiem, że czeka mnie nie najlepszy dzień.
Wzdycham bezgłośnie. W tej samej chwili słyszę trzask drzwi. Marcel wyszedł do pracy. Uderza mnie to, że nawet się ze mną nie pożegnał. Do tej pory się to nie zdarzyło.
W domu panuje niemal idealna cisza. Mieszkamy tylko we dwoje, nie ma kto hałasować. Do tego dom stoi przy mało ruchliwej ulicy. W uszach wciąż pobrzmiewają mi słowa, które chwilę temu padły z ust Marcela. Są głośne i jednoznaczne, a przy tym tak bardzo nierealne. Trudno mi się pogodzić z myślą, że przez cały ten czas miałam klapki na oczach.
Idę do łazienki, żeby przemyć twarz wodą. Liczę, że jej chłód mnie ostudzi i choć trochę uspokoi. Spoglądam na odbicie w lustrze. Witają mnie zielone oczy, gęsto okolone ciemnymi rzęsami, mały nosek, a tuż pod nim różowe usta. Wyglądają jak malowane, choć nigdy tego nie robię. Wiele razy słyszałam pytanie o to, jakiej pomadki używam. Tymczasem natura obdarzyła mnie kształtnymi wargami o bardzo wyrazistym kolorze. Podarowała mi też falowane włosy. Zdecydowawszy się na długość nieco powyżej ramion, muszę albo je prostować, albo nadawać falom bardziej sforną postać. Zwykle nieco je podkręcam – w takiej wersji lubię siebie najbardziej. Teraz jednak sięgam do szuflady po szeroką opaskę z elastycznego materiału. Zakładam ją na głowę w taki sposób, żeby włosy nie opadały mi na twarz. Przebieram się w strój do joggingu i wychodzę z domu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Powieści obyczajowe, kryminały, thrilleryWciągające i niebanalneZaczytaj się!
www.prozami.pl
Księgarnia wysyłkowawww.literaturainspiruje.pl
Wydawnictwo Prozami poleca
Aleksandra Tyl
Wschody i zachody słońca
Sopot. Wielki dom z widokiem na morze. Dwie kobiety – młoda i stara. Dwa światy – teraźniejszy i ten z przeszłości. I mężczyzna, który podaje się za pisarza, jego tożsamość pozostaje jednak zagadką.
Do domu bogatej staruszki przyjeżdża nowa opiekunka, zatrudniona przez rodzinę. Do obowiązków dziewczyny należy nie tylko dotrzymywanie towarzystwa, lecz także pilnowanie, by w otoczeniu starszej pani nie znalazły się niewłaściwe osoby czyhające na spadek. Zadanie wydaje się proste, ale wychodzi na to, że staruszka ma własny plan dotyczący wykorzystania pieniędzy i prowadzi osobliwą grę, by go zrealizować.
Krystyna Bartłomiejczyk
Dziewczyna z czerwonym warkoczem
Kopciuszek czy femme fatale? Jaką tajemnicę skrywa dziewczyna z czerwonym warkoczem?
Kiedy Janka Sokół otwiera stary kufer, należący niegdyś do jej prababki Marcjanny, nie wie jeszcze, że zapoczątkuje tym serię niezwykłych zdarzeń. Nagle ta twardo stąpająca po ziemi dziewczyna staje w obliczu niewyjaśnionych zjawisk i musi zmierzyć się z przeszłością, a przede wszystkim z samą sobą. To, co jeszcze wczoraj było pewne, dziś dla Janki już takie nie jest... Niełatwo jest dociec prawdy, gdy rodzina ma sekrety. Trudno też ocenić, kto naprawdę kocha, a kto tylko wykorzystuje dla własnych celów.
Danka Braun
Nie pamiętam cię, córeczko
W jednym z krakowskich szpitali przebywa młoda pacjentka, która na skutek urazu głowy straciła pamięć. Nie wie, kim jest ani jak się nazywa. Po kilku dniach w jej sali pojawia się mężczyzna, Aleks Kulik, twierdząc, że kobieta ma na imię Laura i jest jego żoną oraz matką ich pięcioletniej córeczki.
Laura nie rozpoznaje męża, córki ani domu, w którym podobno mieszkają od pewnego czasu. Staje się nieufna i podejrzliwa, ale wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście jest Laurą Kulik. Kobieta powoli akceptuje więc rzeczywistość i asymiluje się w nowej dla siebie rodzinie. Zaczynają ją jednak nawiedzać niepokojące sny.
Kilkakrotnie śni jej się inny mężczyzna i inna dziewczynka, z którymi czuje mocną emocjonalną więź. Pewnego dnia podczas spaceru w pobliskim lesie Laura spotyka mężczyznę ze snu... i jej dotychczasowe życie ulega niespodziewanym perturbacjom.
