Drobnoludki i inne dziwy. Rudy zbój - Ferdynand A. Ossendowski - ebook

Drobnoludki i inne dziwy. Rudy zbój ebook

Ferdynand A. Ossendowski

0,0
2,50 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Zbiór urokliwych opowiastek dla dzieci wybitnego polskiego pisarza. Mamy nadzieję, że do lektury całego zbiorku zachęcą nas słowa samego autora: „Dziwy dzieją się na świecie, mili przyjaciele! Takie dziwy, o jakich tylko bardzo stare bajki opowiadają. Nam się ciągle zdaje, że to wtedy tylko dziać się mogło, kiedy ludzie nie znali jeszcze samochodów, samolotów, a nawet kolei, kiedy w ciemnym lesie żyły straszne, kudłate baby-jagi i źli, okrutni czarownicy, a w jaskiniach – zbójnicy i dobre wróżki – bardzo piękne i tak jasne, jak słońce. Tymczasem na ziemi wszystko się zmieniło, a dziwy pozostały. Ktoś powie może, że są to bajki zmyślone przez ludzi, piszących książki. Niech sobie mówi, ale my wszyscy wiemy, że bajki – najdziwniejsze nawet – stają się w końcu prawdą, tak zwykłą, że nikogo już nie dziwią.…”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 25

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

FerdynandA. Ossendowski

 

Drobnoludki i inne dziwy

Rudy zbój 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

Na okładce: Pieski Rudzia i Maluszek (12. 08. 2020),

Tekst wg edycji:

Ferdynand Ossendowski

Drobnoludki i inne dziwy

Częstochowa 1936

*

Rudy zbój

Poznań 1936

Zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Armoryka

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

ISBN 978-83-7639-102-1

DROBNOLUDKI

Cicho było na wysokiej górze.

Po ciemnem niebie płynął księżyc. Chociaż bladą miał twarz, świecił jednak jasno. Migotały gwiazdki. Na wyżynie bez szmeru ślizgały się białe obłoczki.

Nagle coś się poruszyło na odłamku kamienia.

Był to mały człowieczek – tak mały, że takich dwudziestu zmieściłoby się na dłoni. Wgramolił się na kamień i przystawiwszy dłonie do ust, pisnął:

– Hej, hej! Przybywajcie, bracia! Do pracy! Do pracy!

Z każdej szczeliny w skale, z norek w ziemi, z kępek trawy wybiegły tysiące karzełków. Miały na sobie szare, obcisłe ubranka, okrągłe czapeczki i buciki z cholewkami. W rączkach trzymały malutkie młoteczki, ostre kilofiki, toporki i rydelki.

– Zaczynajmy! – krzyknął pierwszy z karzełków i zeskoczył z kamienia.

Całe bractwo kopnęło się do roboty.

Postukiwały młoteczki, zgrzytały kilofiki i szurgały rydelki.

Karzełki odbijały od skał drobne kamyczki, tłukły je na piasek, na pył. Skry sypały się z pod stalowych obuszków i z pod ostrz kilofików.

Kamyki rozpadały się na drobne cząsteczki.

Jedne z nich błyszczały, jak djamenty, bo były to białe, przezroczyste kryształy, inne miały barwę liljową, wiśniową lub żółtą; połyskiwały małe, ledwie widzialne blaszki złota i srebrzystej miki; odpadały malutkie pyłki żelaza i miedzi.

Małe rydelki drobnoludków odgarniały wszystko i układały w porządku. Złoty pyłek – w tej szczelinie, mikę – w tamtej. Tu – żelazo, tam – miedź, a trochę dalej – białe, szafirowe i wiśniowe kryształki.

W innem miejscu inna znów kipiała robota.

Tam drobnoludki toporkami wyrąbywały niepotrzebne chwasty, rydelkami wykopywały ich korzonki i zrzucały do jakiegoś dołeczka w ziemi.

Całe czeredy drobnoludków znosiły skądś i zasadzały na nagich polankach – pożyteczne, pożywne trawy i roślinki wonne, siały nasiona świerków i sosen.

Jeszcze dalej – w pocie czoła drobnoludki najcięższą wykonywały pracę. Tam rozbijano kamienie i zamieniano je na piasek, do którego dodawano gnijących liści, gałązek i czarnej ziemi.

I tak każdej nocy – dzień w dzień, miesiąc po miesiącu, rok po roku.

Drobne stukały tam młoteczki, dziobały ziemię kilofiki i zgrzytały rydelki.

Zabawnie małe drobnoludki sapały i pracowały zawzięcie.

Jedne z nich umierały, a na ich miejsce stawały inne.

Stawały do pracy.

Ile lat trwała ona – tegoby nikt nie zliczył.

A praca to była wspaniała i potężna.

Gdy raz pierwszy przyszły do tych gór drobnoludki – smutne i jałowe ujrzały okolice. Nagie, siwe skały, złomiska kamieni potrzaskanych.

Ani drzewka, ani źdźbełka! Zwierzęta tu nie zaglądały, ani ptaki nie zalatywały.

Pustynia!

Ale teraz młoteczki, rydelki i kilofiki w rękach pracowitych drobnoludków zmieniły wszystko.

Nagie, martwe skały okryły się ziemią żyzną.

Na niej wyrosła trawa soczysta i wysoka.

Pasterze przygnali tu krowy, owce, kozy i konie na pastwisko.

Kosiarze ponastawiali długich i wysokich stogów.

Na ziemi czarnej zasadzone rączkami drobnoludków ziarenka rozrosły się obficie i potężnie.

Szumią tam teraz bory świerkowe i sosnowe, o czemś gwarzą i pachną żywicą.

Różne zwierzęta znalazły dla siebie schroniska w gąszczu drzew.

Na polanach leśnych pasą się jelenie o pięknych wieńcach rozłożystych i sarny płochliwe.

Tam, gdzie drobnoludki posiały niegdyś ziarna dębów i buków, żerują dziki, ryjąc ziemię i szukając żołędzi i smacznych korzeni.

Po